Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2013, 02:18   #4
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin strzegł księgi bardziej niż przyrządów medycznych – a trzeba było przyznać, iż tymi opiekował się niczym własną brodą. Traktował je nie mniej niż broń wiedząc dobrze, że tak jak w przypadku broni od ich posiadania i stanu w jakim się znajdowały zależy czyjeś życie. Toporem można było pozbawić życia wielu zielonoskórych, apteczką można było uratować życie krasnoludzkie. Nie było zaś na ziemi wystarczająco wielu zielonoskórych by móc zrównoważyć na szali ich życie z życiem choćby jednego khazalda.

Thorin zdawał sobie z tego sprawę, miał tez świadomość, że od życia istnieją ważniejsze sprawy... chociażby pamięć. Cóż z tego iż zginąłby jakiś khazald? Wszyscy przecież kiedyś umrą. Jednak dopuścić aby pamięć o nim uległa zatarciu, zapomnieniu – było zbrodnią gorszą niż bezpośrednie pozbawienie życia, odbierało bowiem nieśmiertelność wykutą niczym najlepsza stal w pamięci pokoleń.

Zastanawiał się ile prawdy jest w legendach o komnatach z opuszczonych twierdz zawierających setki, tysiące kamiennych płyt zapisanych historią i wiedzą. Zapisanych imionami i nazwiskami, czynami szlachetnymi i haniebnymi, o których nie wolno było zapomnieć... Księga którą nosił ze sobą była nowa, czysta, nie naruszona choćby jedną małą kropką atramentu. Do Thorina syna Alrika należał przywilej zapoczątkowania w niej życia. Życia właściwie nieśmiertelnego. Przedłużenia życia wszystkich o których dane mu będzie wspomnieć na jej kartach.
Kiedy brał do rąk księgę czuł zaszczyt nań spływający. Niewielu z jego rodziny go rozumiało. Dziwiono się, że nie poszedł drogą wojownika, prostą jak krasnoludzka włócznia, typową dla Klanu Rorgansona do którego przynależał.

Nikt jednak nie mógł powiedzieć mu w twarz, że źle zrobił. Nikt kto choć raz uczestniczył w bitwie nie mógł umniejszać roli medyka, zwłaszcza gdy musiał patrzeć na śmierć kompanów których nie miał kto opatrzyć. Co więcej każdy khazald który miał choć trochę poukładane w głowie, nie zaryzykowałby prowokowaniem kronikarza, mając świadomość, że to ten drugi będzie o nim pisał, a to co zapisze będzie zapamiętane po wieki. Funkcja kronikarza była zresztą wśród khazaldów uświęconą funkcją, nim Thorin otrzymał księgę, przeszedł rok szkolenia w którym zaznajamiano go z annałami zapisów kronikarskich, sposobem ich tworzenia, wreszcie uświęconą tradycją zapisywania prawdy i tego co niezbędne. Miał jednak świadomość, że to od niego zależeć będzie co uzna za istotne zapisu a co nie, czytając zaś kroniki innych wiedział, że wbrew powszechnym życzeniom dotyczącym bezstronności kronikarza, nie sposób jest spisywać wydarzeń całkowicie wyłączając z nich własną percepcję, osąd, jaźń. Już sam wybór tego co miało zostać zapisane był przecież indywidualny dla każdego kronikarza, jeden zwracał uwagę na wydarzenia czy fakty które inny zwyczajnie ignorował skupiając się na czymś innym. Do tego dochodziła ocena i sposób opisania przedmiotu obserwacji. Wygraną bitwę można było opisać zarówno jako zwycięstwo jak i wielką klęskę... wszystko zależało od oceny i wartości jakie uznawał kronikarz.

Był jeszcze inny aspekt szacunku jakim zwyczajowo cieszył się kronikarz khazaldzki, w przeciwieństwie chociażby do ludzkiego. Każdy krasnolud chciał aby pozostała po nim pamięć, chciał aby jego historia, czyny , dokonania zostały uwiecznione i dobrze zapamiętane. Od tego zależała przyszłość jego rodziny, od tego zależało jak zostanie zapamiętany. Sama już wzmianka imienia i nazwiska w kronikach była warta poświęcenia i zabiegów o przychylność kronikarza. Thorin miał tą świadomość.


***


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
1 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Karak Azul, przedmurze twierdzy, miasto Izor Khazid
Początek Czasu Wojen

Gdy powrócił z obleganego miasta miał o czym pisać. Nie wiedział jeszcze jak zatytułować kronikę, zwyczajowo nosiłaby nazwę od imienia i nazwiska kronikarza, być może tak jeszcze będzie. Mógł też nadać jej nazwę od nazwy miasta, wydarzeń, czasu czy miejsca. Póki nie była gotowa nie potrafił jej nazwać, zostawił więc puste miejsce, przeznaczone na tytuł i począł spisywać wydarzenia tak jak pamiętał , na tyle na ile był świadkiem.

Nie zapomniał rzecz jasna o swoich podstawowych obowiązkach, właściwie pierwszą rzeczą jaką zrobił po wejściu w sekretne tunele prowadzące do twierdzy było opatrzenie rannych i próba dowiedzenia się tego co sami mieli do powiedzenia.

„Miasto zostało zalane orczym pomiotem.”... „Miasto zostało pogrążone przez orki...” „Orczy pomiot wałęsał się po mieście” - Thorin długo myślał nim dobrał właściwe słowa. Nie sposób było pominąć nieszczęście, ale nie można było też potęgować klęski , to wiązało się z dodatkową hańbą rzuconą na wszystkie klany. Ostatnie sformułowanie było zarówno prawdziwe jak i delikatne, nie rzucało sromoty klęski a jedynie cień zniewagi, tej nie dało się uniknąć nie zależnie od doboru słów. Jedynie chędorzone elfy czy strachliwe halflingi mogły pisać o wycofywaniu się na z góry opatrzone pozycje, próbując przez dyplomację słowa zagrzebać sromotę porażki.

Krasnoludy nazywały rzeczy po imieniu, choć nawet one unikały imion których hańba miała przylgnąć doń na wieki. Właściwie wszystkie kroniki jakie dotychczas Thorin przeczytał stanęły przed nim w nowym świetle, jak gdyby dopiero teraz dostrzegł zabiegi kronikarzy do których samemu przyszło mu się uciekać. Wiedział, że klęska nigdzie nie była przedstawiona w całej swej okazałości... chyba, że chodziło o klęskę wroga, wówczas mogła być ona nawet przekoloryzowana – choć wciąż w granicach prawdy. Kronikarz nie mógł pozwolić sobie na kłamstwo, nie chodziło bowiem tylko o niego, lecz o zaufanie do całej zgromadzonej przez khazaldów historii.

Jako kronikarz miał prawo odnotować własne czyny, oraz powinność odnotowania czynów towarzyszy. Dlatego też w drodze do miasta oraz później - w siedzibie lorda, wypytywał dokładnie o wszelkie szczegóły wydarzeń.

Odnotował własnoręczne uśmiercenie trzech orków, a także tego co dokonali: Glandir Torrinsson, Galeb Galvinson, Ysassa Moisurdottir, Roran GenAzul Ronagaldson, Hargin Gildorhn, Detlew, Dorrin Zarkan, Baldrik oraz Skalli Haakonsson.
Imiona i nazwiska sprawdzał trzykrotnie, upewniając się w poprawnym ich zapisaniu. Hańbą dla kronikarza byłoby ich przekręcenie, poza tym ktoś w przyszłości mógłby podważyć zarówno dokonania osoby której imię lub nazwisko przekręcono, jak i bezstronność czy prawdomówność zapisków kronikarza, a na to Thorin pozwolić nie zamierzał.

Samo wejście do obleganego miasta było już dla uczestniczących w tej wyprawie punktem honoru. Właściwie tylko dlatego że powrócili żywi. Gdyby zginęli poza murami twierdzy, odnotowane byłoby to jedynie jako brawurowa odwaga i niepotrzebna śmierć. Wszak życie krasnoluda liczyło się bardziej od żywota zielonoskórych. Niezależnie ile więc by ich nie zabił, jeśli nie spełnił misji, a tej spełnić się nie dało, jego życie poszło na marne. Dlatego też kronikarza interesował los Dorrina, Galeba i Baldrika. W zapisach byli jednymi z tych którzy wyruszyli i jedynymi których losu nie mógł ustalić. Miał nadzieje, ze powrócili do twierdzy, jeśli jednak nie, jego obowiązkiem było zapisanie ich losu w księdze. Z tego co zdołał ustalić byli w zasięgu eksplozji. Gdyby tam pozostali byłaby to śmierć honorowa, godna odnotowania i zapamiętania, zginęli dając innym szansę na przeżycie. Nie wiedział co się jednak z nimi stało i za punkt honoru ustanowił dowiedzenie się tego. W tym celu musiał więc przepytać wszystkich strażników strzegących wejścia do twierdzy.

Przy okazji odnotował jak wielkim sukcesem były rajdy w zdobyte miasto i podjazdowe osłabianie wroga. Skoro sam był w stanie zabić trzech orków i kilka goblinów - nie odnosząc przy tym ran, odpowiednio zaplanowana wyprawa mogła skutecznie przetrzebić oddziały wroga, nim zostaną one wzmocnione przed naciągające siły.

Thorin nie był jednak aż tak znaczący, by z jego opinią liczono się u szczytu władzy. Ufał w mądrość swojego przywódcy oraz w opiekę przodków którzy tym razem musieli być blisko. Gdy się nad tym głębiej zastanawiał musiał przyznać, że przodkowie byli przy nim, właściwie nic mu się nie stało pomimo piętrzących się trudności i wielości przeciwnika. Pozostali towarzysze aż tyle szczęścia nie mieli.

Thorin nie krył radości zwłaszcza na widok Hargina. Żył chyba tylko dlatego, iż Thorin nie pozwolił mu umrzeć. Za kolejny punkt honoru postanowił sobie utrzymać to życie jak najdłużej. Nie chciał aby jego wysiłki poszły na marne. Przyglądał się zebranym skarbom wiedział, że musi zabić jeszcze mrowie orków nim z pojedynczych malutkich zdobyczy wykuje choćby sztylet, spoglądał też na rzeczy stanowiące łup orków zabrany pobratymcom Thorina - krasnoludzkie wisiorki ze złotymi motywami. Te zamierzał umieścić bezpośrednio w okładce księgi stanowiącej kroniki, jako integralną ich cześć. To było jedyne co mógł jeszcze uczynić dla zmarłych sprawiając, ze ich śmierć choć po części nie poszła na marne...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-07-2013 o 03:07.
Eliasz jest offline