Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2013, 15:18   #8
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Detlef z widocznym na zarośniętej twarzy znudzeniem opierał się o młot bojowy postawiony głownią na wybrukowanej ulicy. Lewe przedramię chronił powgniatany i poszczerbiony w kilku miejscach puklerz, w prawej ręce ściskał trzonek topora wyważonego specjalnie do rzucania. Oczy osadzone głęboko w topornej, jakby z grubsza tylko ciosanej twarzy od niechcenia lustrowały wylot uliczki. Naraz grubas podniósł dłoń i podrapał się po wygolonej czaszce - pozostała część włosów została zaczesana i usztywniona tworząc nieduży czub. Dało się zauważyć brak większej części lewego ucha (wszystko wskazywało na to, że zostało odgryzione), a także ostatniej kości palca serdecznego prawej dłoni.

Poprzecierany i pocerowany w wielu miejscach kubrak, jak i cała przysadzista postać krasnoluda była niechlujna i choć można było tłumaczyć to oblężeniem twierdzy oraz działaniami wojennymi, to po prawdzie doskonale oddawała charakter Detlefa. Wyposażony w piwny bank brodacz nie był skomplikowany, by nie powiedzieć - prosty. Do szczęścia potrzebował piwa, gorzałki, piwa, żarcia, złota, piwa, dać komuś po mordzie, chędożenia, piwa i grobich do ubicia. Wspominałem, że Detlef lubi piwo?

Apogeum znudzenia nastąpiło, kiedy brudny sękaty paluch sięgnął w stronę bulwiastego, przypominającego ziemniak nochala i zagłębił się w nim, fedrując niczym górnik. Na tej czynności przyłapał go goblin, który zaraz zniknął za murem. Przez chwilę paluch przerwał swoją pracę, zdawać by się mogło, że utknął, jednak po chwili wycofał się na powierzchnię. Grubas uturlał sporej wielkości kulkę i pstryknął ją w kierunku załomu, za którym zniknął grobi. Podszedł kilka kroków i wyjrzał.

Dekapitację gobosa przyjął bez mrugnięcia okiem. Trzech zbliżających się orków nie mógł zignorować. Biegiem wrócił na swoją wcześniejszą pozycję i dał nura w dymiące zgliszcza domostwa po prawej, chowając się za ocalałym fragmentem ściany.

Zielonoskórzy brzęcząc kawałkami nie pasującego do siebie i pochodzącego z różnych źródeł pancerza nie podejrzewając fortelu pobiegli dalej. Detlef wynurzył się z nadpalonego otworu wejściowego i wybiegł na środek uliczki. W ślad za znienawidzonymi wrogami poleciał toporek i z chrzęstem rozerwał pordzewiały fragment zbroi kolczej, wbijając się głęboko między łopatki orka. Trafiony zawył i zatrzymał się, próbując wyszarpnąć krasnoludzki oręż.

Pozostała dwójka szybko otrząsnęła się z zaskoczenia. Ruszyli na Detlefa, którego pozycja na szeroko rozstawionych nogach i ledwo zauważalne balansowanie ciałem świadczyły o doświadczeniu w walce. Bo i nie było to pierwsze spotkanie brodacza z tymi paskudami.

Na spotkanie orków poleciał drugi topór, jednak tym razem nie sięgnął celu. Detlef mruknął tylko rozczarowany i zamachnął się potężnie na pierwszego z napastników. Stalowe guzy głowni młota zadzwoniły o hełm zielonoskórego, który przeżył wyłącznie dzięki byczemu karkowi, w jaki tę spaczoną rasę wyposażyli Mroczni Bogowie. Z nosa i pyska orka polała się ciemna krew, a oszołomiony mocnym ciosem nie był w stanie przełamać obrony Detlefa. Jego pobratymiec także się nie popisał - krasnolud z łatwością odskoczył i zębate ostrze zadzwoniło o bruk krzesząc skry. Niestety kolejny cios krasnoluda także nie doszedł celu.

Do walki włączył się trzeci ork, który najwyraźniej zrezygnował z prób wyciągnięcia tkwiącego w plecach toporka. Detlef skupił się na ranionym w głowę, chcąc wyeliminować jednego przeciwnika po drugim. Walka z trzema naraz mogła się źle skończyć. Szybka wymiana ciosów, parowania i uniki, uderzenia barkiem w zwarciu i kopniaki. To była brudna walka, ale tak właśnie walczy się o życie.

Wreszcie krwawiący z kilku płytkich ran krasnolud silnym ciosem dosłownie zmiótł rannego wcześniej przeciwnika, który padł ze zgruchotanym barkiem. Idąc za ciosem wdarł się pomiędzy wrogów i kolejne uderzenie zadudniło o stalową płytę chroniącą korpus zielonoskórego. Zaskoczone przełamaniem ich szyku stwory nie były w stanie zareagować odpowiednio szybko, a Detlef poprawił poprzedni cios tym razem zgniatając osłonę i wbijając ją w jamę brzuszną orka, który padł w konwulsjach na ziemię.

Ostatni mimo tego, że dotąd nie odniósł żadnej rany warknął coś, rzucił swoim nieporęcznym toporem w krasnoluda i dał nogę, kierując się prosto na pozycję Glandira. Detlef przyjął nieporadny cios na puklerz i splunął, nie przypadkiem trafiając któregoś z ubitych wrogów.
- Za grosz honoru, psiekrwie jedne! - skrzywił się z niesmakiem. Pozbierał toporki i truchtem ruszył za uciekającym przeciwnikiem.

Nim go dopadł, zdezorientowany ork został rozpruty sztyletem Thorina. Jeszcze trofea sobie z zielonoskórca zbierał, podlec jeden.
- Mój był... - powiedział z wyrzutem, nie było jednak czasu rozstrzygać kwestie dobrego wychowania. Innym razem.

Thorin, chyba w rewanżu, wskazał kłębowisko grobich pod ścianą jednego z budynków. Ruszyli obaj i weszli niczym tarany, rozrzucając gobosy na boki. Okazało się, że pod chmarą zielonych, uciekających teraz w panice paskud byli dwaj krasnoludowie. Jeden, Skalli, wyglądał nie najkorzystniej, ale wciąż się ruszał, drugiego trzeba było nieść. To był Hargin.

Wrócili na niedokończoną barykadę.

Drużyna krasnoludów okazała się nie do przejścia dla zielonej nawały. Raz za razem kolejny zielonoskóry padał pod ciosem krasnoludzkiego młota lub topora. Wkrótce orkowie zrozumieli, że mimo ran krasnoludowie nie złamią się. Pierzchli. Zapewne po to, by wrócić w większej liczbie.

Trzeciego orka Detlef powalił, gdy ten porzuciwszy broń próbował uciekać. Cios w plecy złamał paskudzie kręgosłup i posłał na śliski od czarnej posoki bruk. Czwarty padł z dwoma toporkami sterczącymi z pleców. Dzisiaj Detlef miał pewną rękę do rzutów. Z tego samego powodu ulgę poczuł Roran, któremu wspomniane toporki ze świstem przemknęły tuż obok głowy. Dobry jest dzień, kiedy Detlefowi nie zadrży ręka. Naprawdę dobry. Dla wszystkich. No chyba, że jesteś zielonoskórcem...

Dostali sygnał do wymarszu. Nie było ich przeznaczeniem zostać tutaj i szukać śmierci w zniszczonym mieście. Jeszcze nie.

Detlef pozbierał swoje topory i bez skrupułów przywłaszczył sobie łupy zagrabione przez ubitych przez siebie zielonoskórych. Drobnica sama, ale najbardziej wartościowa zdobycz przeznaczona była dla wodzów orkowej armii. Splunął z obrzydzeniem.

* * *



- I wtedy, mówię ci, ten wielgachny szczur odgryzł mi ucho... o, tutaj! - Detlef pokazał jakiemuś młodzikowi niekompletny narząd - Ja żem rozszarpał mu zębami gardło... - zakończył opowieść i przechylił kufel.
- Ehh... - naczynie okazało się puste, co krasnolud pokazał wszystkim przechylając kufel do góry dnem. - Co tu tak o suchym pysku będziem siedzieć... - szurnął ławą i wstał, kierując się do coraz bardziej pustego antałka. Oblężenie dawało się coraz bardziej we znaki. Przyjdzie się im poddać, kiedy piwa zabraknie...

Ceny w oblężonej górskiej siedzibie poszły w górę. Zupełnie, jakby kupcy chcieli zedrzeć ostatnią koszulę ze swoich klientów. Z drugiej strony nie było wyjścia i tylko żal chwytał za gardło, kiedy złocisze wypływały z coraz chudszej sakiewki. Straszne czasy...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 20-07-2013 o 00:26.
Gob1in jest offline