Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2013, 16:08   #33
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
W samochodzie Kamila ładnie pachniało. Był wielki, jego styl nie pasował do rozmiarów, ale wygoda skórzanych foteli, przywodzących na myśl filmy gangsterskie dziejące się w powojennych stanach, pozwalała o tym zapomnieć. Sam Serafin nie miał problemów z kierowaniem, wszystko było dostosowane do jego rozmiarów.
Przyciemniane szyby chroniły ich przed wścibskimi spojrzeniami na światłach, ale Elephantman jechał dość szybkie i bardzo sprawnie, tak że na lotnisku znaleźli się znacznie szybciej niż Ocelia by sobie tego życzyła. Jeszcze chwila, jeszcze nie, to później, mam czas. Siedziała spięta, zaciskając palce na brzegu skórzanej kanapy.
- Macie trzy godziny, odprawa zacznie się za godzinę - mruknął Jason biorąc jej bagaż.
- Jeśli dalej coś chcecie wiedzieć, to teraz - dodał Kamil, nie wysiadając z samochodu. - Wybaczcie, ale nie odprowadzę was, za dużo uwagii bym zwracał.
- Tydzień tak? - zapytała niepewnie. - Dlaczego musimy czekać tyle czasu? Wtedy mam pomagać tym znajomym Jasona, tak? I jak wyglądała będzie procedura na lotnisku? Tam? Nie.. nie pobiją mnie? Wszyscy mówią, że tam jest horror.
- Jeśli nie stawiasz oporu, to nie biją, wtedy produkt traci na wartości. Idziesz do specjalnej kolejki dla mutantów. Większość tam będzie ochotnikami, zawsze się znajdą jakieś pojebusy. Z tamtąd po prostu was zabiorą... - odpowiedział Jason. - Jak bydło.
- Musicie poczekać tydzień bez nas, bo ja i Jason musimy zakończyć tutaj parę spraw, przy których lepiej żeby was nie było - dodał Kamil.
- A... a jeśli któryś z nas nie przyjedzie to reszta da wam odpowiednie wytyczne i pomoże - rzucił jeszcze Jason.
- Wolałabym, żebyś przyjechał. Jason. Bardzo bym wolała. - powiedziała powoli, patrząc na niego. Przełknęła ślinę. Bała się i ze wszystkich sił starała się nie wpaść w panikę. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Chyba nie... doświadczenie jest najlepszą nauczycielką - mruknął Serafin wzdychając.
Posiedzieli więc jeszcze trochę, milcząc. Cela już o nic nie pytala.
Serafin spojrzał na zegarek.
- Czas na was, odprawa to zawsze długa i nieprzyjemna sprawa... z tego co słyszałem. Nie latałem nigdy, choć mam samolot.
- Jako, że macie prywatny samolot, będzie to łatwiejsze, wciąż sprawdzą wasz bagać, czy nie ma tam czegoś podejrzanego i paszporty, ale obejdzie się bez dokładnej rewizji i czekania z karta pokładową czy coś. Macie tylko wyznaczoną godzinę, kiedy musicie opuścić czas startowy... też nie latałem, boję się jak cholera - dodał Jason.
- O..Ok - powiedziała Cela. Też się bała, choć nie lotu, jako takiego. - Do zobaczenia, panie Kamilu. I strasznie mi przykro z powodu Adama. Idziemy, Olivier?
Brat pokiwał głową, podnosząc swoją torbę.

Lotnisko było zatłoczone. Spore opóźnienia, sporo podburzenia. Pasażerowie byli wkurzeni, obsługa lotniska wkurwiona. Nienajlepiej to mogło zwiastować dla Ocelii i Olivera. Było jednak zupełnie inaczej. Musieli miec oddzielną odprawę, tylko dla dwóch osób i choć mogło to być dla obsługi niepotrzebny problem, za który mogli chcieć się odegrać, to tak naprawdę płacono im dodatkowo, za obsługę lotów prywatnych, więc chcieli miec to z głowy jak najszybciej. Odprawę odbyli na odwał. Półgębkiem spytali czy nie przewożą żadnych materiałów, paszport przekartkowali, torby prześwietlili, ledwo patrząc na monitor. Na takie traktowanie liczył ktoś, kto kupuje własny samolot. Szybkie i nieupierdliwie, takie też więc im zapewnili.
- Mogą państwo poczekać w samolocie, jeśli sobie tego państwo życzą. Możemy już podstawić autobus - mruknęła uprzejmie kobieta, w niebieskim uniformie.
- Tak... poprosimy - odparł Oliver, spokojny i lekko uśmiechnięty przez cały czas.
Samolot... daleko mu było to monstur bardziej publicznego użytku, ale choć mniejszy to prezentował się nie mniej okazale. Zdawał się błyszczeć bogactwem już od zewnątrz. W środku zaś, gdzie już, w swojej kabinie siedziała dwójka pilotów, było jeszcze lepiej. Miękkie fotele i kanapy, barek, lodówka z żarciem, telewizja i inne. Przyjemności, którymi należało się nacieszyć w takiej sytuacji, ale jakoś... dziwnie tak było.
Ocelia westchnęła z ulga, kiedy drzwi samolotu zamknęły się za nimi. Usiadła na jednym z foteli, podkulając pod siebie nogi.
- Ile będziemy lecieć? Wiesz? - spojrzała na brata. - Nie spytałam.. Ty się nie denerwujesz wcale?
- Pewnie dzień... coś koło tego. To chyba szybka machina i nie, nie denerwuję się - odpowiedział kręcąc głową. - Szkoda, że stewardess nam nie załatwili, nie?
- No, błagam.. - Cela przewróciła oczami - Po co ci stewardessa? Dobra, mamy jakiś plan?
- Nie wiem... chyba trochę postawili nas w sytuacji pionków. No może nie pionków tylko... hmm... gońców? - wzruszył ramionami. - Zdanie się na to, że wykupi nas ten kto ma nas wykupić, jest chyba najbliższą opcją.
Potrzasnęła głową, zdecydowanie, wyciągając komputer.
- Żadnym bydłem nie planuję być i nikt mnie nie będzie kupował, nie ma mowy. To jest poza dyskusją. Odpalimy plan Johannesburga i pokażesz mi, gdzie Nigr mieszka, gdyby się tak stało, że się będziemy musieli rozdzielić, czy coś. Znasz go i byłeś czymś na kształt.. ulubionego syna, tak? Teraz wrócisz do niego, ja z tobą. Zabierzesz mnie tam. Zabiłam i Alana, i Irona, mam prawo zająć ich miejsce.
Na laptopie wyświetliła się mapa.
- No, gdzie on mieszka? Przekonam Nigra, żeby mi usunął mutacje. Dowiem się o tym drugim mutancie, co stworzył. Dopiero potem go zabiję.
- Nie żeby co... - podrapał się po głowie. - Ale nie jest to człek łatwy do zabicia. Mieszka w czymś w rodzaju schronu. Ma cały wielki labirynt pod ziemią. Wchodzi się przez taką masarnię... specyficzną masarnię.
-Ej no, skup się. Przecież chcę się z nim zaprzyjaźnić i dla niego pracowac, nie zabijać od... - przerwała, bo dopiero teraz dotarł do niej sens reszty wypowiedzi brata - Co to jest “specyficzna masarnia”?
- Noo... - chrząknął, krzywiąc się. - Jak już jakiś mutant się za bardzo... nie będzie się nigdzie nadawał, a jego mutacje są dość duże, to tam ich ubijają i sprzedają po świecie różnym koneserom, mówiąc, że to jakieś egzotyczne gatunki zwierząt. A niektórym otwarcie oświadczają, że to mutanty. Można składać zamówienia i w ogóle...
Cela przez chwilę siedziała nieruchomo, przetrawiając - jeśli można użyć tego zwrotu - to, co właśnie usłyszała od Oliviera.
- Kanibalizm jest karalny - wykrztusiła w końcu.
- Niewolnictwo też, a jednak... - odpowiedział prosto. - Musisz też się liczyć z tym, że Nigr raczej nie chce się... zaprzyjaźnić. Znając go, to po prostu pragnie nas wykorzystać.
- Jedzą ludzi? - zapytała sama siebie, puszczając mimo uszu jego ostatnie słowa - Jak można jeść ludzi?
- Dla nich to nie są ludzie. Dla nich to jak jeść dobrze chodowaną świnię.
- Zupełnie się nie czuję jak dobrze chodowana świnia.. a ty?
- Bardziej jak dzik - odparł z uśmiechem.
- Jak możesz żartować z jedzenia ludzi?! - spojrzała na niego z oburzeniem. Wypchnęła - z pewnym trudem - obrazy różych cześci ciała człowieka pływających w zupie (oraz obiecała sobie odżywiać się wyłacznie warzywami, żeby nie zaszła żadna.. pomyłka).
A potem popukała w monitor.
- Gdzie on mieszka?
Mapa Johannesburga przedstawiała się dziwacznie. Było to miasto ogromne, a jego środek był wypełniony arenami i dziwnymi, niskimi, długimi budynkami. Wokół różnych kompleksów magazynów, dużych placów i pomniejszych budynków, biegł wysoki mur, za którym znajdowały się slumsy. Niskie budynki, połączone ze sobą, poustawiane jeden na drugim. Dopiero dalej, zaczynała się kolejna warstwa, czyli drapacze chmur, piętrowe bloki i wszystko to co znane z normalnych miast. Trzyczęściowy podział miasta.
- Duża hala... chyba gdzieś tu - Oliver wskazał miejsce, na obrzeżach Czerwonej Dzielnicy.
Ocelia pokiwała głową, zapamiętując. Miała dobrą wyobraźnię przestrzenną.
- Pamiętasz, jak to wyglądało w środku? Długo tam byłeś?
- Parę lat... czasem tylko zabierał mnie na arenę, popatrzeć na walki. Głównie tam siedział. W lochu. Potem zaczął mnie wypuszczać bym załatwiał dla niego sprawy i... pożerał.
- Pożerał? Wrogów?
- Nooo... też - pokiwał głową. - No wiesz... przyjmował mutacje. Nic z czego dzisiaj jestem dumny, ale ten gość... dobrze robi pranie mózgu.
- Ok, uznaję, że miałeś zrobione pranie mózgu. ja też robiłam różne rzeczy, nie ze wszystkich jestem dumna... Uciekłeś? Czy posłał cię, żebyś załatwił Jasona? czy kogoś?
- Jasona wcześniej znałem tylko z areny, widziałem jego walki. Właściwie to nie musiał nic prać, bo byłem jego od urodzenia - dodał marszcząc brwi. - Ale w końcu uciekłem. Jak się dowiedziałem, że zrobili to rodzicie i, że kazał ich zabić. Co prawda matkę widywałem rzadko, pozwalał jej przyjść raz na miesiąc, ale... ale trochę mnie wtedy orzeźwiło.
Pokiwała głową, zastanawiając się nad czymś intensywnie, próbując ułożyć fakty.
- Ile masz lat?
- Dwadzie... - podrapał się po głowie. - Coś koło dwudziestu? Nie... więcej. Na pewno. Nie wiem, nie wiem kiedy mam urodziny - wzruszył ramionami. - Po tym jak matka mnie urodziła, jeszcze trochę nas tam trzymał, zanim ty przyszłaś na świat.
- Tam się urodziłam? Byłam pewna, że w Polsce.
- Wyjechali już z tobą. Krótko przed rewoltą Serafina.
Pokiwała głową i znów się zamyśliła.
- Jak on cię przyjmie? Jak myślisz?
- Nie mam pojęcia... jest całkowicie nieprzewidywalny. Pamiętam go z czasów jak byłem dzieckiem... z tymże byłem dość szybko rosnącym dzieckiem, ale nieważne. To szaleniec i choć sam może i lepszy nie jestem, to nie potrafię go zrozumieć.
- Muszę go po prostu przekonać, że będzie miał ze mnie korzyść... Sama nie wiem, czy powinnam cię zabierać ze sobą. Jak jest wściekły na ciebie, to jeszcze cię przerobi w tej.. masarni.
- Jedyne czego bym się spodziewał, to, że uzna iż pożytek może mieć z ciebie w kawałkach. To też bardzo brutalny i wybuchowy człowiek... no może człowiek to nie jest odpowiednie określenie.
- Nie - pokręciła głową - On chce czegoś innego.. Alan miał mnie zabrać do niego. Wyszkolić i zabrać. - zamknęła komputer - Zobacz, co za paradoks - praktycznie robię teraz to, czego chciał Alan. Tyle, że jego kosztem.. poniekąd.
- Taaa... może więc skoro nie robisz dokładnie tego co chciał Alan, to może robisz to czego chciał od ciebie Nigr.
- Nigr chciał, żeby zatłuc Alana? - zmarszyła brwi, nie do końca rozumiejąc.
- Taak... - mruknął zwieszając głowę, by po chwili ją podnieść. - Miał z nim stare zatargi i choć jakoś go przekabacił, to wciąż pewnie chował urazę. Może Alan był tylko jakimś testem, kimś na kim miałaś się sprawdzić. Ofiarował ci go jako sprawdzian, przekazał jemu jakieś instrukcje, samemu planując to nieco inaczej.
- Tym bardziej - pokiwała głowa, całkiem już przekonana.
- Tym bardziej co? - pokręcił głową po chwili, wyrwany z zamyślenia.
- Tym bardziej nie rozszarpie mnie na kawałki. Chce czegoś innego. - postukała palcami w oparcie fotela - Czy on jest ważny w mieście?
- Bardzo mało osób wie o tym, że ktoś taki istnieje, ale ci którzy wiedzą, a są to wpływowi ludzie, traktują go jak boga. Tego ze starego testamentu. Krwawego i brutalnego. Boją się go. On w zasadzie jest tym całym miastem. Bez niego Czerwona Dzielnica nie istnieje, nic nie trzyma się tam tej wielkiej, śmierdzącej kupy gówna.
- Jak powiem na lotnisku, ze mam się z nim spotkać - uwierzą?
- Na lotnisku nikt nie będzie wiedział kim on jest. Gdyby wszyscy wiedzieli, już dawno by nie żył, nieprawdaż? Jak powiedziałem, niewiele wie o jego istnieniu, a jeszcze mniej o jego roli. Tym też lepiej dla niego, bo działa z cienia.
- Dużo wiesz... - spojrzała na niego - Bardzo dużo. Lotnisko jest w której części miasta? - otworzyła znów laptopa.
- Są dwa, jedno w centrum... no nie w centrum bo tam jest Czerwona dzielnica, ale pośrodku normalnego miasta - wytknął jedno miejsce paluchem. - Na to też lecimy o ile się nie mylę.
- Ile z niego będzie do muru dzielnicy? Kilka kilometrów? - spróbowała oszacować odległość na mapie, zwykle nie wychodziło jej to najlepiej.
- Więcej. Trzeba się przebić przez gorszą dzielnicę, slumsy. Tam głównie mieszkają ludzie, którzy pracują w Czerwonej. Największa jest część normalna, ale tam nic dla nas nie ma. To ogromne miasto, na mapie może tak tego nie widać, ale nie sposób je całe ogarnąć.
Potarła skronie palcami. Zaczynało się robić coraz mniej ciekawie, a do tego miała wrażenie, że nie o wszystkim jej mówiono. Pewnie powinna więcej pytać...
- Jeszcze da się wysiąść, nie? - uśmiechnęła się niepewnie, patrząc na Oliviera.
- Koty zawsze spadają na cztery łapy, o ile się nie mylę... - uśmiechnął się misternie. - Zobaczysz... na starość będziesz to wspominała jako... przygodę. No chyba, że też będziesz jednym z tych niestarzejących się mutantów. Wiesz ile Serafin już żyje? - nachylił się do niej.
- Z 500 lat?
- Ano! To musiało być ciekawe życie... pewnie mógłby nieco namieszać w podręcznikach od historii... - oparł się ciężko na fotelu, kręcąc głową.
- A wiesz, ile ja mam lat? - zapytała.
- Eeee... - zmarszczył brwi. - W sumie... wyglądasz dojrzale i to się liczy, prawda? Jeśli powiesz, że dziś masz urodziny... - pokręcił głową.
- Nie mam urodzin. Zastanawiam się, dlaczego mi właśnie ma się udać to, co przez tyle lat nie wyszło panu Kamilowi.
- Nie miał powiązania z Nigrem... ich wspólna historia to długa historia. Chyba to on powinien ci ją opowiedzieć jak już, ja ją znam ze swojego punktu widzenia.
- No, nie wiem, czy będzie miał okazję.. Dobra, muszę pomyśleć, co mam zrobić, jak dolecimy. - zamknęła znów laptopa.
- Okej, robimy co uznasz za stosowne więc - pokiwał głową, opierając się na miękkim fotelu i zamykając oczy.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline