Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2013, 11:53   #31
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Zadzownił jednak telefon. Powinien był przemoknać, a jednak zadzownił. Może był wodoodporny? W sms od Jasona było napisane, że Kamil prosi by wróciła jak najszybciej.
Przez chwilę stała nieruchomo, czując się jak pod prysznicem. Musiała się szybko zdecydować. Nawet nie z powodu deszczu - kiedy się nie ruszała, napięcie znów narastało. Miała nadzieję, że pan Kamil to zrozumie. Coś zaradzi. Nie mogła biec przez całe życie. Musiała czasem spać. Chyba. Na razie nie czuła takiej potrzeby. Ale ufała Elephantmanowi.
Odwróciła się i zaczęła biec z powrotem, tą samą drogą. Jak najszybciej.
Już porządnie zdyszana, bo każdy ma swoje granice, dotarła na Modrą, gdzie na chodniku stał sporawy samochód Kamila. Było już ciemno, a z okna w salonie wydobywało się światło.
Zatrzymała się na ganku, a potem obeszła dom dookoła i zajrzała przez drzwi tarasowe. Mięśnie jej drżały, prostestując - jak się jej wydawało - przeciwko wymuszonemu bezruchowi.
Rozwalony na kanapie siedział Kamil. Zajmował całą, choć mogła na niej usiąść Ocelia z Jasonem i Oliverem. Rozmawiał z jej bratem, Jason zaś spostrzegłszy dziewczynę podszedł i otworzył jej zniszczone drzwi.
- Miło, że do nas dołączyłaś. Wejdź, osusz się - zaprosił, odsuwając się na bok.
Cela bez słowa weszła do środka. Szybko wokół jej stóp zebrała się kałuża wody.
- Cieszę się, że pan przyjechał, panie Kamilu - powiedziała. - Zaraz wrócę... - w dwóch susach znalazła się na górze i przebrała w suche ubrania. Zeskoczyła na dół i zaczęła krążyć wzdłuż ścian salonu.
- Usiądź proszę Ocelio. Mam małą możliwość obracania głowy w tył. Jedynie na boki - mruknął Serafin uśmiechając się i wskazując uprzejmie krzesło obok fotelu Olivera. Jason stał oparty o blat kuchenny, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Usiadła posłusznie. Przez kilka sekund siedziała spokojnie, a potem zaczęła się wiercić, jak dziecko z ADHD.
- Nie mogę za długo się... nie ruszać - powiedziała, zatrzymując rozbiegane spojrzenie na twarzy pana Kamila - Bardzo proszę mówić szybko.
- Oczywiście, że możesz. Tylko nie chcesz. Poczekamy aż zdecydujesz się uspokoić. Nie chcesz przecież by twoja nadpobudliwość i zdenerwowanie udzieliło się nam, prawda? - spytał, mrużąc jedno z wielkich oczu.
- O..ok - powiedziała powoli, jakby zastanwiając się nad jego słowami. A potem poderwała się z krzesła - Właściwie, to nie jestem zdenerwowana. Po prostu mam za dużo energii. Może pobiegam trochę? To mi pomaga.
- Nie, nie pomaga. Uzależnia cię jeszcze bardziej. Myślę, że każdy z nas tutaj wie przez co przechodzisz. Jesteś uzależniona od adrenaliny. Uzależniona - powtórzył dosadniej. - Rozumiesz? I to mocno? Prawdopodobnie jesteś też wciąż w jakimś szoku, bo z pewnością tak się zachowujesz.
- Rozumiem, co pan mówi, ale trudno mi w to uwierzyć...- potrząsnęła głową, ciągle stojąc. - Zawsze się dużo ruszałam i mi to pomagało. Wspinałam. To z uzależnieniem od adrenaliny to jakaś bzdura. Przecież to nie alkohol ani prochy.. Nic nie biorę. Nic. - zamachała ręka, dla zaakcentowania swoich słów - Wszystko pamiętam. I zachowuję się normalnie. Może więcej biegam, biegam więcej, to wszystko.
- Adrenalina może prowadzić do skurczów naczyń krwionośnych, zmniejszać przepływ nerkowy, zwiększać stężenia potasu do krwi... - mruknął Jason. - Ostatnio miałaś swego rodzaju atak, po którym straciłaś pamięć krótkotrwałą. Jeśli się nie uspokoisz, my to zrobimy za ciebie.
- Ten ton jest zbędny Jasonie - Kamil spojrzał na niego gniewnie, po czym znów zwrócił się do Ocelii, z troską w wielkich oczach. - Rozumiem, że jesteś w ogromnym... szoku i cała sytuacja może być przytłaczająca, ale musisz zebrać w sobie dość sił, by móc nad sobą panować. W tej chwili jesteś daleka od samokontroli. To widać.
- Widzę, że się pan o mnie martwi, ale to nie prawda. Pamiętam... jak byłam w szoku, to płakałam, spałam.. teraz czuję się zupełnie dobrze. Mam wrażenie, że ogarnęłam całą sytuację. Przystosowałam się. Panuję nad sobą.
- Nie wydaje mi się... nie potrafisz się uspokoić, a gdy nie potrafisz zachować zimnej krwi, zdrowego rozsądku, zwyczajnie... nie być taką “opętaną” to będziesz...
- Jak ja gdy się zmieniam - wtrącił Oliver.
- To nieprawda... - cofnęła się o krok, rozglądając dookoła. - Dlaczego mi wmawiacie, że się denerwuję, jak nie?! Sama wiem, czy jestem zdenerwowana, czy nie jestem!
- Może nie zdenerwowana, tylko... niespokojna. Jest coś nie tak z twoim zdrowiem, co może wpływać destrukcyjnie bardziej na twoje otoczenie niż ciebie - Kamil wstał z siedzenia. - Powiedz, czy pamiętasz co się działo w klubie, do którego poszłaś z Jasonem i po wyjściu z niego?
Potarła skroń, ręka jej drżała.
- Pamiętam...Mieliśmy iść potańczyć, Olivier nie chciał...pamiętam. Obudziłam się na kanapie.
Serafin chrząknął.
- Mówiłem ci kiedyś Ocelio, czym mnie dodatkowo obdarzono? Tak jak szóstym zmysłem Jasona i ciebie twoim wpływem na innych? - spytał podchodząc.
- Nie... nie pamiętam - cofnęła się o kolejny krok.
- Mogę ci pokazać co robiłaś. Mogę wygrzebać każde jedno wspomnienie, łącznie z twoimi narodzinami, choć to byłoby dla ciebie i dla mnie bardzo bolesne. Jednak przywrócenie pamięci sprzed dwóch dni, będzie bezproblemowe.
- Faaaajnieee - mruknął Oliver rozmarzony.
- Mysli pan, że jak sobie przypomnę, to przestanę.. przestanę musieć się ruszać? - zapytała. Perspektywa grzebania w jej mózgu budziła lęk.
- Jeśli zobaczysz choć ułamek konsekwencji, może wyciągniesz wnioski.
- Do..dobrze. - pokiwała głową, bardzo szybko, ale po sekundzie potrząsnęła nią i zamachała ręką - A jak zrobiłam coś głupiego? Nie chcę, żeby pan to oglądał...sama nie wiem. - odskoczyła, wystraszona do tyłu wpadając na ścianę, która znienacka się za nią pojawiała. Przebudowali w międzyczyasie? Powinno tam być wolne miejsce Zatrzęsła się cała, zalana nagłą falą paniki.
- Możesz mi wierzyć, że widziałem i robiłem gorsze i bardziej wstydliwe rzeczy niż nastolatka - powiedział z uśmiechem. - Wstyd nie dym, oczu nie wydłubie.
Przełknęła bez słowa upokarzającą dla pełnoletniej kobiety "nastolatkę" - rozumiała, że z racji jego wieku było to określenie, nie epitet - a potem pokiwała głową. Zaczynała wyczuwać, że coś jest z nią nie ok. Nie miewała żadnych ataków, wcześniej, no i z tego klubu powinna coś pamiętać. Cokolwiek.
- Jeśli ma to pomóc... Zgadzam się.


Serafin ostrożnie położył wielką łapę na jej głowie. Poczuła się jakby jej czaszka była pustą puszką po piwie, którą zaraz zgniecie...
Jednak nagle, mimo iż nie zamknęła oczu, to zaczęła widzieć coś zupełnie innego. Obrazy z prędkością błyskawicy, zaczęły śmigać przed nią, zasłaniając to co normalnie widziała. Nie była w stanie odnotować niczego, co zobaczyła, ale wszystko to wleciało jej do głowy w parę sekund. Gdy Kamil zdjął rękę, oślepił ją straszliwy blask, widzieć normalnie mogła dopiero po chwili, ale cały jej umysł wydał się nagle bardziej spójny. Znacznie lepiej poczuła wszystkie zmysły, a zdenerwowanie zastąpił dziwny spokój. No i co najważniejsze, doskonale pamiętała wszystko z ostatnich dwóch dni, łącznie z tym ile razy pociągnęła szczoteczką do zębów po dolnych czwórkach, ile razy umyła ręce i ile kroków zrobiła przez ten czas. O dziwo nie było to przytłaczające, ale wspaniale posegregowane w jej głowie. Pamiętała też ciężkie dyszenie i dość obrzydliwe jęki chłopaka, którego spotkała w klubie. Cały tamten smród i okropny hałas, w ciężkiej, denerwującej atmosferze.
Westchnęła, a potem osunęła się po ścianie, siadając na ziemi. Opadła jak marionetka, której odcięto sznurki. Wraz ze spokojem przyszło zmęczenie. Spojrzała na Jasona. Pamiętała wszystko.
- Przepraszam Husky - powiedziała zażenowana.- Przepraszam. I dziękuję - potarła blednące skaleczenia na wierzchu dłoni.
Podniosła głowę, aby spojrzeć w górę, na Elephantmena, pochylonego nad nią jak wielki nawis skalny.
- Dziękuję, panie Kamilu.
- Staram się jak mogę... podczas spania możesz mieć bardzo realne sny od teraz, ale o ile nie będą to koszmary, to nic w tym złego, prawda? - powiedział siadając znów. - Skoro mamy to już za sobą, trzeba omówić parę spraw i zweryfikować informacje, bo jednak trochę się działo, gdy mnie nie było.


Pokiwała głową i też usiadła na krześle.
- Cokolwiek się stało z Alanem, nasz plan pozostaje mniej więcej taki sam, z jednym wyjątkiem. Oliver pojedzie z tobą Ocelio, zamiast Alana. Jason wciąż do was dołączy, ale nieco później. Ja zjawię się wraz z nim i wtedy... jako, że obaj cieszymy się tam dość dużą niesławą, to wtedy będzie bardzo, bardzo szybko się wszystko działo - Serafin spojrzał na brata Ocelii. - Mam szczerą nadzieję, że można ci ufać, na tyle, na ile potwierdza to Jason.
- Tak, sir. Postaram się, sir - odpowiedział kiwając głową, jakby przestraszony samą postacią Elephantmana i aurą którą emanował. Mimo iż sam mógł dorównać mu gabarytami, a nawet go przewyższyć po przemianie, to w żadnym wypadku nie wydawał się potężniejszy od Kamila, pod którego wzrokiem, jakby się ugniał.
- Zabiłam Alana - powiedziała Ocelia. - To się z nim stało. Kiedy mamy jechać? Jutro?
- Tak jest. Osobisty samolot udało mi się załatwić. W Polsce kontrola powinna być bezproblemowa, Husky na jutro załatwił już papiery dla twojego brata i dla ciebie. Bo oczywiście pod prawdziwym nazwiskiem nie wyjedziesz. Spróbuj też skrócić włosy, założyć okulary... cokolwiek - powiedział Kamil, patrząc na Jasona.
- A tak... - otrząsnął się, podchodząc bliżej reszty. - Po drugiej stronie będzie gorzej. Znacznie gorzej. Przed jakąkolwiek inną odprawą, sprawdzają czy nie jesteście mutantami. Jeśli będą mieli jakiekolwiek podejrzenia, każą się wam rozebrać. Jeśli dalej to ich nie przekona, będą was poddawać różnym testom, które ostatecznie uaktywnią u was jakąś mutację, na przykład włosy u Ocelii. Nie ulega wątpliwości, że traficie do Dzielnicy.
- Ał... - mruknął Oliver. - Nigdy nie lubiłem tego miejsca.
- Ale przecież.. - Cela spojrzała na brata szeroko otwartymi oczami - Przeciez jak zobaczą Oliviera to od razu sie zorientują, że coś jest nie tak.
- No na pierwszy rzut oka to jest po prostu brzydkim skurwielem - mruknął Jason uśmiechając się. - Ale w Polsce nie jest prowadzana żadna kontrola pod tym kątem, a żadnych mutacji widocznych na raz nie ma. Jedynie dwie blizny na łysym łbie i na twarzy jedną, ale to nie szkodzi. W Johannesburgu, tak czy inaczej musicie się dostać do Dzielnicy. Najpierw wezmą was na policję, a potem właśnie tam.
- Wsadzą nas do jakiegoś burdelu?!
- Och to zależy. Proces przydzielenia jest różny, ale... ciebie tak, a Olivera na arenę. A raczej do domu gladiatorów. Ale spokojnie - Jason przysiadł obok. - Moi przyjaciele wydostaną was z tamtąd jak najszybciej. Nie zdążą przebrać cię w zbereźne ciuszki. Będą mieli was na oku od początku. Przynajmniej postarają się na zewnątrz, ale wewnątrz Dzielnicy jest ich na tyle dużo i są tam na tyle silni i dobrze ustawieni, że wyłapią was od razu. Mają wasze opisy i wszystko. Potem powiem wam jak ich rozpoznać.
- A potem? - zapytała Cela.
Plan coraz mniej się jej podobał. Alan - hm, zanim zwariował - wydawał się wiedzieć, po co jadą i jak się mają tam odnaleźć. Olivier był równie zielony jak ona.
- Czy dobrze rozumiem: mam się oddać dobrowolnie w ręce jakiś zwyrodnialców i czekać, aż mityczni znajomi Jasona mnie odbiją?
- W zasadzie to nie odbiją, tylko kupią. Wrzucą was na rynek, a tam już zostaniecie kupieni. Potem, że tak powiem - z górki.
- A jesli się zdarzy, że ktoś przebije cenę znajomych Jasona? - podnisła ręce w stopującym geście - Panie Kamilu, nie chcę być niewdzięczna, ale to wszystko...nie ma innego sposobu? Boję się, że coś pójdzie nie tak.
- Nikt nie przebije. Poza tym dziennie pałęta się tam tyle niewolników, że ten kto nie wie czego szuka, raczej tego nie znajdzie - odpowiedział Serafin. - Obawiam się, że bezpośrednia droga, to jedyna droga, odkąd kontakt Jasona na zewnątrz Czerwonej Dzielnicy został zabity... tamte plan był znacznie bardziej bezpieczny i subtelny, ale... cóż. Alan o nim wiedział, więc dowiedział się i Nigr.
Cela tylko pokiwała głową. Doszła tak daleko, że trudno się było jej cofnąć. Zresztą - i tak nie miała dokąd wracać.
- Jutro. O której?
- O dwunastej macie samolot. Jason zabierze was na lotnisko.
- Dobrze. Jeśli to wszystko, to pójdę się trochę przewietrzyć. Do ogródka tylko.
- Na razie wszystko.

Cela wyszła na taras, zamykajac za sobą popękane drzwi. Usiadła na murku okalającym taras, podciągając kolana pod brodę i zapatrzyła się na ciemny ogród. Przyjemnie było tak po prostu siedzieć, bez tego bolesnego napięcia w środku. Przez krótką, bardzo krótką chwilę miała poczucie, że kontroluje własne życie. Poczucie było upajające, jak zimny łyk wody po treningu w upalny dzień. Ale trwało tylko seksndę - jej mózg wziął wiadro z resztą wody i wylał jej na głowę. Westchnęła. Dłoń pana Kamila przyniosła spokój, ale też większy wgląd. Dziewczyna rozumiała i widziała... nie tylko “bardziej”, ale i więcej. Nie potrafiła przewidzieć, ile czasu jej pozostało - pewnie mniej, niż wiecej - ale postanowiła wykorzystać go w najlepszy z możliwych sposobów. Wiedziała, że pewnie nie wróci z Johannesburga, pewnie już nigdy nie pójdzie na studia.. widać to nie było jej pisane. Może jednak pomoże jakiejś innej dziewczynie, żeby nie musiała umierać tak jak tamta, której pomogła odejść na śmietniku Rana.
W sumie nie bała się, ale trudno było jej rozstawać się z panem Kamilem. I z Jasonem. Pociemniała na twarzy, kiedy wróciły wspomnienia z klubu. Dotyk jego rąk na jej plecach. Uciekła myślami.
Powinna iść się pakować? Ale po co? I tak pewnie skonfiskują ich bagaże.. tam zreszta teraz zbliża się lato. Nie zdąży założyć swojej nowej, fajnej kurtki. Pech.
Po dłuższej chwili samotności, dołączył do niej Oliver, oglądając się za siebie.
- Ależ... kiedyś jak byłem na trybunach wraz z Nigrem i patrzyłem z dołu na tego Serafina... wydawał się mniejszy.
- O czym rozmawialiście, jak mnie nie było?
- O starych czasach... jak jeszcze Jason i Kamil byli gladiatorami, a ja... czymś w rodzaju syna cesarza - chrząknął patrząc jej w oczy. - Powiedz... widziałaś ojca, jego zdjęcie, mogłabyś go rozpoznać?
- Tak, oczywiście, ale czemu pytasz? On nie żyje, Olivier, widziałam ciała.
- Aaa, tak tylko - odparł wzruszając ramionami.
- Ej! Mów do mnie normalnie. Pytasz, więc masz jakiś powód. Powiedz mi.
- Nie, naprawdę. Tak tylko - bronił się. - Ja go po prostu nie widziałem, więc nie żebym żywił jakiś sentyment, ale ciekawiło mnie trochę jak wygląda.
- Podobnie przystojny jak ty - uśmiechnęła się. - Mam film, ale nie ja go montowałam i jest dość.. drastyczny momentami. Ale są też tam zwykłe zdjęcia.
- To chyba już sobie daruje... - westchnął. - Tylko głupio mi zawsze było, że to Nigr był dla mnie jak ojciec - powiedział znienacka.
- Wkrótce do niego wrócisz.. jak ten marnotrawny syn. Znasz go... Myślisz, że to możliwe? Że znalazł sposób na cofnięcie mutacji?
- Och tak, to całkiem prawdopodobne, skoro wie jak je wywołać - pokiwał głową.
Oczy jej rozbłysły. Złapała brata za ramię.
- Może znajdzie sposób... myślisz, że dam radę go przekonać, żeby mi pomógł? To byłoby cudowne, być znowu sobą. Żyć normalnie.
- Nie zapominaj, że on od nas czegoś wyraźnie chciał. Nie wiem co to może być, ale znając go... - pokręcił głową wzdychając ciężko. - To szaleniec, ale na swój sposób genialny. Nie wiem jakim cudem dokonał tego wszystkiego, ale to człowiek, o którym tak mało osób wie, a posiada tak wielką władzę. Myślę, że wie o tobie na tyle dużo, by być przygotowanym na swego rodzaju asertywność wobec ciebie.
- Poradzę sobie - wzruszyła ramionami, niezrażona. - Jeśli ode mnie czegoś chce - tym lepiej, będę miała mocniejszą pozycję przetargową. Znasz go, tak? Na czym mu zależy, najbardziej, wiesz?
- Na perfekcji - odpowiedział szybko i pewnie. - Perfekcji we wszystkim. Od ułożenia serwetki i sztucćów aż do perfekcji ewoluacyjnej.
- Hmm - zastanowiła się - Czy ja jestem skłonna do perfekcji? Sama nie wiem... Ale mam pomysł! Nie będziemy się bawili, jak już dolecimy, w te całe targi i znajomych Jasona... Od razu się przyznamy, kim jesteśmy. Że chcemy zająć miejsce Alana. Mogę, w końcu to ja go pokonałam, nie? - spojrzała butnie na brata. - Przekonam go do siebie, a jak już mi cofnie mutację, to go zabije. I wszystko się skończy. Pomożesz mi, prawda ?
Stał chwilę, zastanawiając się nad jej słowami.
- Ja... no jasne. Rodzina musi się trzymać razem.
- Super, to nie muszę wymyślać bajek dla celników. Wracamy? Zimno się robi.
- No dobra... niech będzie - odpowiedział wzruszając ramionami.
Przytuliła się na moment do jego ramienia.
- Tak się cieszę, że cię odnalazłam, Olivier - powiedziała, a potem zeskoczyła z murku i wróciła do salonu.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 13-07-2013, 21:20   #32
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Serafina nie było, Jason zaś leżał na kanapie, wpatrując się w sufit. Oliver wszedł powoli na górę.
- Hej - powiedziała Cela przysiadając obok. Nie wiedzieć czemu, jego obecność ją krępowała. Ostatnio. - Dasz mi jakieś namiary na tych twoich znajomych.. jak coś.
- Jerry Hirsh, Anthony Hesher i Jessica Moore. Jedno z nich cię kupi, drugie znajdzie. To są ich prawdziwe imiona, tylko tobie się tak przedstawią, a raczej ty ich masz tak nazwać. Przy innych będziesz musiała zwracać się do nich inaczej. Jerry jest strasznie wysoki i... muskularny a Anthony nie ma włosa na ciele - odpowiedział kładąc rękę na czole.
- Moore? - dopytała.
- Tak, daleka rodzina.
Ocelia przyjęła to wyjaśnienie, nie dopytując więcej.
- Ale jak by coś.. no wiesz, jakbyśmy się zgubili, to gdzie mam ich szukać? Jakiś bar, coś?
- Burdel. Idź do burdelu. Cat Night... właśnie. Znasz angielski, prawda? Tam trzeba po angielsku szprechać, understand? - spytał, nagle kierując na nią wzrok.
- Szprechać to po niemiecku - odcięła się. - Też znam. Że sama nie wpadłam na to, że chodzi o burdel.. gdzie on jest, w której części miasta, mniej więcej?
- Czerwonej Dzielnicy - sprecyzował. - W samym centrum znajdują się areny. Przy każdej arenie jest burdel... to dość praktyczne. Arena Brutusa, przy niej będzie Cat Night i wiem, że jak szprechać to po szwabsku - dodał jeszcze kiwając głową.
- Dobrze, zapamiętam. Właśnie... - odchrząknęła i zamilkła na chwilę, zastanawiając się, jak wyrazić to, co chciała powiedzieć - Ja teraz pamiętam wszystko, z tego czasu, ostatnio, wiesz? Każdy szczegół. Ciebie też.
Popatrzył na nią jeszcze chwilę i znów skierował wzrok na sufit.
- Jak widać wszystko ma swoje wady i zalety.
- Jason, ja nie wiem, czy czuje to samo co ty, ale na pewno, na pewno, cię nie nienawidzę. Nie możesz tak myśleć. Te ostatnie godziny to był jeden koszmar.
I tylko wspomnienie twoich rąk jest .. - poszukała słowa - przyjemne. Niewymuszone.
- No cóż... - chrząknął. - Nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie mówmy o tym teraz, musisz odpocząć przed jutrzejszym dniem.
- Nie możesz mnie do niczego zmusić - uśmiechnęła się pobłażliwie, rozbawiona jego pomysłem. - Dobranoc, Jason. - nie pamiętała już, kiedy ostatnio spała. Jakoś przedwczoraj.


Weszła na górę i po niedługiej chwili wylądowała w łóżku. Zasnęła i śniła o tym, jak zabija Nigra - nie wiedziała, jak wygląda, więc jawił się jej jako wielki, czarny mężczyzna. Nie miała już pazurów - mutacja się jej cofnęła - więc użyła rewolweru Alana. On stał obok i chichotał “Mówiłem, że ją sprowadzę. Świetnie sobie radzisz, Ocelio”. „Dziękuję” dygnęła. A potem wracała do szkoły i odbierała świadectwo maturalne. Wszyscy tam byli - koledzy, Romek, wujostwo. “Dziękuję, panie dyrektorze”.
Czerwony pasek, wyróżnienie, parę nagród książkowych, puchar i medal za osiągnięcia sportowe. Powinni o niej mówić w wiadomościach, a zamiast tego policja wystawiła za nią list gończy... przynajmniej w rzeczywistości, bo wbrew słowom Kamila, jej spało się świetnie, ominęły ją koszmary, a całkiem przyjemny i co najważniejsze - spokojny - sen, był niesamowicie realny.
Obudziła się wypoczęta. I całkiem spokojna. Było już jasno, ubrała się i zeszła na dół.
Siedział tam tylko Serafin, wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, ale i tak odwrócił się na chwilę do Ocelii.
- Witaj. Mam nadzieję, że się wyspałaś.
- Tak, dziękuję. - powiedziała, rozglądając się po salonie. - Gdzie się wszyscy podziali? Jeszcze śpią? Czy już jedziemy? Gdzie Olivier? Mam coś zabierać? Kiedy pan z Jasonem dolecicie? Jak się będę mogła z wami skontaktować?
- Jason zaraz wróci, musiał odebrać wasze dokumenty. Oliver pałęta się po ogrodzie, trochę pogadaliśmy. Jedziemy za kilka godzin. Zabierz rzeczy podręczne. Pewnie ci je zabiorą, ale to nie szkodzi. Ja i Jason zjawimy się tydzień później. Nie będziesz mogła się z nami skontaktować, my to zrobimy - odpowiedział powoli i rzeczowo.

Pokiwała głową.
- A jakby coś poszło... nie tak? Potrzebuję jakiś numer komórki, albo miejsce... Awaryjnie.
- Klub Fireball. Sami przyjaciele, ale... ale idź tam tylko jeśli naprawdę będzie źle.
- Gdzie? - dopytała krótko.
- Spytaj kogokolwiek w Czerwonej Dzielnicy... ale ogółem jest przy samym murze, w czymś co kiedyś było dużym schronem pod ziemią.
- Mam nadzieję, że jeszcze pana spotkam - uśmiechnęła się, nieco wymuszonym uśmiechem. Zaczynała się bać.
- Ja też mam taką nadzieję... - odpowiedział. - Wiesz, co musimy tam zrobić, prawda? Oprócz oczywiście zabicia Nigra?
- Musimy zabić Nigra - powtórzyła, jakby stwierdzając oczywisty fakt. - Dotrzeć do niego i go zabić.
- Miło by było też, gdybyśmy wyciągnęli z niego kim jest drugi mutant, stworzony w laboratorium, tak jak wasza matka. Poza tym parę spraw na miejscu, ale tego dowiesz się już tam.
Drugi mutant? Zastanowiła się przez moment, owszem, pewnie było to ważne, ale nie tak jak cofnięcie jej mutacji. Ale jak już zdobędzie jego zaufanie, to pewnie wszystko jej powie. Też o tym drugim mutancie.
- Dlaczego dopiero tam? Jak więcej wiem, to mogę się przygotować. Lepiej przygotować. - powiedziała.
- Niektóre sprawy są dość... osobiste. Rzeczy, które raczej mają zaspokoić naszą ciekawość. Moją, Jasona i paru innych związanych z tym osób.
- Jaon mówił coś o swojej dalekiej rodzinie, która tam jest, ale nie dopytywałam.

Usiadła na blacie kuchennym.
- Strasznie się pokręciło wszystko, panie Kamilu. Nie tak powinno być. Sądzi pan, że to się uda naprawić? Żeby było jakoś... normalniej?
- Trzeba spróbować - wzruszył ramionami. - Dla nas nie ma nic innego, niż nieustanne próby unormalnienia rzeczy. No i myślę, że po tylu latach... najwyższy czas by się udało na dłuższą metę - pokiwał głową, drapiąc się po poznaczonej bliznami trąbie.
- Mam nadzieję - westchnęła. Zeskoczyła z blatu - Zrobić panu kawy? - zapytała.
- Nie pijam... przynajmniej ostatnio, ale dziękuję. Poza tym tutejsze naczynia są dla mnie... trudne w obsłudze. Już parę stłukłem - odpowiedział unosząc swoje masywne dłonie.
- Nie pomyślałam... może skoczę do sklepu i kupię coś odpowiedniejszego? - zapytała, podstawiając filiżankę pod ekspres.
- Nie ma potrzeby, jestem dość samowystarczalny, a i wolę nie nadużywać luksusu - odparł uśmiechając się.
Dolała mleka i usiadła na stołku.
- Żyje pan już tyle lat... jak to jest? Ciągle trzeba się z kimś rozstawać, prawda? Da się przyzwyczaić?
- Do wszystkiego się da przyzwyczaić, ale to tak jak z zapachem. Parę minut ci zajmie, zanim nie przestaniesz go czuć, ale gdy wyjdziesz i wejdziesz z wonnego pomieszczenia, musisz przyzwyczajać się od nowa - wzruszył ramionami. - Poza tym nie jestem sam w swej długowieczności, choć takiego Jasona, znam pozornie od niedawna. Niektórzy nie rozumieją jak ludzie bardziej śmiertelni, mogą się tak bardzo przyzwyczajać do innych osób, skoro żyją krócej i bardziej powinni zawierać krótsze znajomości - westchnął kiwając głową. - Rozgadałem się bez sensu.
- Powinnam się nauczyć szybko przyzwyczajać do ludzi i szybko o nich, zapominać, tak? Miałam ostatnio wiele ćwiczeń w zapominaniu - oczy jej pociemniały. - Ale nie za dobrze mi idzie - pochyliła głowę na filiżanką. - To trudne.
- Ważne by mieć uczucia i się nie znienawidzić. Spytaj Jasona - skinął głową w stronę drzwi. - Nie raz i nie dwa targał się na swoje życie. Nie on jeden zresztą... może ci się wydawać, że okropnie ci idzie, ale wiele rzeczy, znosisz lepiej niż my kiedyś, choć z trudem to przyznaję, ze względu na to, jaki teraz mam stosunek do tragedii. Wbrew sobie samemu.
- Nie.. nie do końca rozumiem - przyznała. - Stosunek do tragedii? Której?
- Wszelkiej - wzruszył ramionami. - Marsz, ogólna nagonka na mutanty... wiemy, że to jest złe, że w końcu coś z tym trzeba zmienić, ale... przestało nas to ruszać pod pewnym względem. Czujemy potrzebę sprawiedliwości, ale brak nam... empatii. Tego właśnie słowa szukałem - pokiwał głową. - Tobie zaś tego nie brakuje, wręcz przeciwnie. Dajesz ją innym dzięki swoim zdolnościom.
- To nieprawda - potrzasnęła głową. - Moje zdolności niosą innym tylko śmierć. Lub cierpienie. Lepiej by było - dla wszystkich - gdyby się nigdy nie ujawniły.
- Och nie... gdyby nie padło na ciebie, tylko na kogoś innego, wszystko mogłoby skończyć się znacznie gorzej. Gdy patrzysz na to ze swojej perspektywy, widzisz tylko śmierć, ale w szerszej skali, przynosi to wielu ludziom zbawienie, życie, czy spokój, z tym, że my pozostajemy w cieniu. My - mutanci - musimy zająć się swoimi problemami sami, bo gdy zwykli ludzie zaczną się do tego zabierać, skończy się to tak jak było już kiedyś. Bardzo dobrze, że masz te moce. Bardzo dobrze, że to Ty masz te moce - powiedział mocno kładąc nacisk na ostatnie słowa.
Cela popatrzyła na Serafina z kompletnym brakiem zrozumienia wpisanym na twarzy. Miała 18 lat - jej prywatna perspektywa była jedyną możliwa i jedyną dostępną na ten moment. Owszem, działała w samorządzie, wstawiała się za kolegów, organizowała dyskoteki w szkole. Ale dlatego, że dawało jej, to frajdę, popularność, sympatię innych. Z tego samego powodu uczestniczyła w WOŚP i organizacji paczek świątecznych dla biednych dzieci. Nie miała w siebie gotowości do poświęceń ani potrzeby zbawienia świata. Ostatnie wydarzenia były jak przyspieszony kurs dorastania, ale ciągle nie pozwoliły jej zobaczyć perspektywy, o której mówił pan Kamil. Nie miała też wystarczającego wglądu w siebie, aby te wszystkie uwarunkowania dostrzec i odejść od prywatnej perspektywy postrzegania świata.
- To nie fair - powiedziała po prostu. - Nie fair, że mnie to spotkało. To jak piętno, jak... trąd.
- Wręcz przeciwnie. To coś wspaniałego. To coś innego i znaczącego. Coś co sprawia, że możesz dokonać czegoś wielkiego, czegoś co naprawdę coś znaczy - Kamil wstał z siedzenia i podszedł lekko do Ocelii. - Spójrz na ludzi dzisiaj. Do czego ogranicza się ich poświęcenie dla tego co można nazwać “Większym Dobrem”? Do płacenia piętnastu złotych miesięcznie na dzieci z Afryki? Do oddania jednego procentu podatku dla potrzebujących? Niewiele poza tym robią, ale nie zawsze dlatego, że nie chcą, tylko dlatego, że nie mogą. Nie każdy poleci do Afryki, by znieść dyktatorski, niewolniczy system, zmuszający tysiące do śmierci głodowej. Nie każdego stać na zakładanie fundacji szczerze i altruistycznie niosących pomoc. Ty z naszą pomocą, możesz naprawdę czegoś dokonać. Zrobić coś dla tak wielu innych osób. Dzięki takim rzeczom, takim czynom, sama stajesz się lepszą osobą. Coś takiego, coś co daje takie możliwości nie może być czymś złym. Trudnym - pokiwał głową - na pewno. To ciężkie wyzwanie, ale póki co, świetnie ci idzie. Jestem pewien, że nie zawiedziesz mnie i tak wielu innych - położył ciężką rękę na jej ramieniu i uśmiechnął się pocieszająco, kiwając głową.
Uciekła spojrzeniem, zawstydzona.
- To nie tak... - potrząsnęła głową. - Nie jestem taka, jak się panu wydaje... przepraszam. - opuściła głowę i dodała cicho - Spakuję rzeczy.
Podrapał się go głowie.
- Dobrze Ocelio... wybacz jeśli powiedziałem coś co cię uraziło - dodał jeszcze, mrużąc oczy niepewnie.


Pokręciła głową, wyminęła go i poszła na górę. Co powinna zabrać że sobą? Czy może liczyć na to, że pozwolą jej zachować rzeczy, kiedy zaprowadzą ją do Nigra? Uwierzą, że chciał ją widzieć, czy będą przepytywać? Wrzuciła do plecaka bieliznę, szczotkę, grzebień. Co jeszcze? Utknęła nad rozbebeszonym plecakiem, wpatrując się w niego ponuro. A komórka? Ma jechać bez telefonu?
Wziąć, nie wziąć, wziąć, nie wziąć... to, że mutantom, którzy trafiali do Czerwonej Dzielnicy pozwalali zachować rzeczy było mało prawdopodobne. Gdy lądowali na ten cały targ niewolników, albo ich własność sprzedawali łącznie z nimi, oddzielnie, albo zachowywały sobie władze. Tak czy siak jeśli zostałyby tutaj, na niewiele się jej zdadzą, a jak je straci, to Serafin zapewne nie odmówi odkupienia paru drobiazgów, jeśli się uda. Dorzuciła laptopa - przynajmniej będzie co miała robić w podróży - płytkę zabraną z mieszkania Miles a, trochę pieniędzy, pamiątki po ciotce. Resztę biżuterii i pieniądze zdecydowała zostawić do dyspozycji pana Kamila.
Po jakimś czasie powolnego, nawet jak na nastolatkę, pakowania rozległo się pukanie do drzwi.
- Ocelio? Mam twoje dokumenty, dobrze by było jakbyś chociaż zapamiętała jak masz na imię i w ogóle - powiedział głośno Jason, nie wchodząc.
- Otwarte! - zawołała, a kiedy wszedł, spojrzała na niego z ukosa. - Ktoś nas będzie pytał o imię? Myślałam, że najpierw zakuwają w kajdany, a potem - ewentualnie- oglądają dokumenty.
- Ważne żeby tutaj przejść. Później to jeśli... jak już wykryją mutacje, to jest taki specjalny szereg na lotnisku, dla mutantów. Ale żeby przejść tutaj, przyda ci się inna tożsamość. Wiesz czemu - podał jej malutką książeczkę.
- Te wszystkie zarzuty są wyssane z palca - Prychnęła. - A jakbym się od razu po przylocie przyznała, że jestem mutantem ?
- Tacy też są. Sporo osób tak robi... większość mutantów, którzy trafiają do Johannesburga samolotem. Inni są łapani. Jednak... no niewiele to zmienia, ale zaoszczędzi ci kłopotów, a udawać nie ma po co. Tak jak mówię, paszport jest przydatny tylko przy wylocie z Polskie, w tym przypadku.
- To wynajęty samolot? - zapytała, zaglądając do dokumentu - I niby po co tam lecimy, oficjalne? Zwiedzać?
- Kupiony... w interesach. Ty jako córka biznesmena. Oliver jest w końcu starszy i niech mnie szlag, staro wygląda - dodał kręcąc głową.
- Kupiony? Tylko po to, żeby nas tam zawieźć?! Przecież to musiało kosztować mnóstwo pieniędzy... I w jakich interesach? - spojrzała na niego podejrzliwie. - Olivier wie, że na być moim tatusiem?
- Kupiony został dawno temu i już latał tą trasą, więc mniej to podejrzane, jeśli ktoś chce się temu podejrzeć. Interesy architektoniczne. Johannsburg to jedno z największych i najbardziej zróżnicowanych pod względem architektury miasto świata. Takich usług tam nigdy za mało, bo codziennie zleca się tam budowę około trzydziestu nowych budynków. Oliver wie, już z nim gadałem i był znacznie bardziej pasywnie nastawiony - odpowiedział wywracając oczami na koniec.
- Pasywnie nastawiony? - powtórzyła głucho. - w sensie: to szaleństwo nie ma się prawa powieść, zabiją nas od razu?
- Nieee - pokręcił głową, krzywiąc się, jakby to jej słowa były szaleńczym bełkotem. - Jakby nie zadawał zbędnych pytań i był istnym człowiekiem czynu... albo po prostu nie rozumie - dodał po chwili, wzruszając ramionami.
- Rozumie - Cela z przekonaniem pokiwała głową. - To inteligentny facet. I bardzo lojalny. Zadba o mnie.- zapewniła samą siebie.
- Nie wątpię - pokiwał głową, wypuszczając długo powietrze i rozglądając się po pokoju. - Mogę mieć jedną prośbę? Nie będzie od ciebie wiele wymagać.
- Dawaj - uśmiechnęła się.
- Jak już spotkasz się z tą moją kuzynką, to... pamiętasz jak wtedy u Rana spotkaliśmy takiego grubego, małego człowieczka? Handlarz herą? Nie mogłem się z nią skontaktować, a wypadałoby, żeby wiedziała, że on... no. Dla spokoju - podrapał się szybko po głowie.
- Dla spokoju? - powtórzyła, nie do końca rozumiejąc.
- Gość zabił jej męża, na oczach jej dziecka. Ciężko zaznać jej spokoju było, gdy ktoś taki, ciągle żył i zajmował się tym czym się zajmował.
- Rozumiem - powiedziała - Chyba... Wiesz Jason, nie jest mi łatwiej radzić sobie ze śmiercią wujostwa po tym, jak zabiłam Irona. Zemsta nie przynosi...nic nie zmienia. Oni dalej nie żyją, a ja dalej tęsknię.
- Niektórym pomaga, poczucie sprawiedliwości - wzruszył ramionami.
Skrzywiła się lekko.
- Śmierć za śmierć to ma być sprawiedliwość? Ale ok, jeśli sądzisz, że ją to pocieszy, to oczywiście powtórzę, jeśli się spotkamy. Idziemy już?
- Tak... idziemy - odparł wzdychając.
Teraz, kiedy decyzja była już podjęta i zostało im tylko wstać i wyjść, z Ocelii nagle zeszła cała nonszalancja.
Spojrzała na drzwi, potem na Jasona, kuląc ramiona.
- Boję się - powiedziała bardzo cicho.
- Tak, wiem... ja też - odparł niepewnie wzdychając ciężko.
- A co będzie, jak twoi znajomi mnie nie znajdą? - wczepiła place w jego rękaw. - Skończę jak te dziewczyny u Rana? A jak mnie pobiją? Co z tego, że rany się szybko regenerują, skoro bolą tak samo? Ja nie chcę umierać, teraz, kiedy się wszystko miało dopiero zacząć! Rozumiesz? - wybuchła, zarzucając go pytaniami z przerażeniem w oczach.
- Nie skończysz jak one. Inaczej tam traktują mutantów... nie znaczy to, że lepiej, ale inaczej. Jesteś zbyt ładna, żeby cię wyrzucili, ale... - westchnął. - Znajdą cię. Nawet jeśli jakimś cudem nie, to ja to zrobię. Tylko ktoś kto się boi może wykazać się odwagą.
- Jaką odwagą? Co to za jakieś pieprzone komunały? Mądrość ludowa? Ja się nie chcę żadną odwagą wykazywać! Nie chcę tam umrzeć!
- No właśnie. Cały czas się wszystkiego i wszystkich tam bojąc, daleko nie zajdziesz. Nikt nie chce umierać w takim miejscu, ale będziemy robić wszystko by do tego nie doszło. Wyjdziesz z tego cała. Obiecuję.
Odczepiła palce od bluzy Jasona i spojrzała na niego, spojrzeniem dorosłej - dojrzałej nawet - kobiety a nie wchodzącej w życie dziewczyny, którą była.
- Obiecywanie czegoś, na co nie masz wpływu, jest kłamstwem, wiesz? - powiedziała smutno. W jej głosie nie było już paniki, była ponura rezygnacja. Ale lęk nie zniknął, przyczaił się tylko, schował z zakamarkach jej ciała, w spiętych mięśniach i rozbieganych oczach. Przyczaił jak zwierzę, które zbiera siły gotując się do ataku. Sięgnęła po swój plecak - dłonie jej drżały - i zawiesiła pasek na ramieniu.
- Chodźmy.
- Oczywiście - mruknął.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-07-2013, 16:08   #33
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
W samochodzie Kamila ładnie pachniało. Był wielki, jego styl nie pasował do rozmiarów, ale wygoda skórzanych foteli, przywodzących na myśl filmy gangsterskie dziejące się w powojennych stanach, pozwalała o tym zapomnieć. Sam Serafin nie miał problemów z kierowaniem, wszystko było dostosowane do jego rozmiarów.
Przyciemniane szyby chroniły ich przed wścibskimi spojrzeniami na światłach, ale Elephantman jechał dość szybkie i bardzo sprawnie, tak że na lotnisku znaleźli się znacznie szybciej niż Ocelia by sobie tego życzyła. Jeszcze chwila, jeszcze nie, to później, mam czas. Siedziała spięta, zaciskając palce na brzegu skórzanej kanapy.
- Macie trzy godziny, odprawa zacznie się za godzinę - mruknął Jason biorąc jej bagaż.
- Jeśli dalej coś chcecie wiedzieć, to teraz - dodał Kamil, nie wysiadając z samochodu. - Wybaczcie, ale nie odprowadzę was, za dużo uwagii bym zwracał.
- Tydzień tak? - zapytała niepewnie. - Dlaczego musimy czekać tyle czasu? Wtedy mam pomagać tym znajomym Jasona, tak? I jak wyglądała będzie procedura na lotnisku? Tam? Nie.. nie pobiją mnie? Wszyscy mówią, że tam jest horror.
- Jeśli nie stawiasz oporu, to nie biją, wtedy produkt traci na wartości. Idziesz do specjalnej kolejki dla mutantów. Większość tam będzie ochotnikami, zawsze się znajdą jakieś pojebusy. Z tamtąd po prostu was zabiorą... - odpowiedział Jason. - Jak bydło.
- Musicie poczekać tydzień bez nas, bo ja i Jason musimy zakończyć tutaj parę spraw, przy których lepiej żeby was nie było - dodał Kamil.
- A... a jeśli któryś z nas nie przyjedzie to reszta da wam odpowiednie wytyczne i pomoże - rzucił jeszcze Jason.
- Wolałabym, żebyś przyjechał. Jason. Bardzo bym wolała. - powiedziała powoli, patrząc na niego. Przełknęła ślinę. Bała się i ze wszystkich sił starała się nie wpaść w panikę. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Chyba nie... doświadczenie jest najlepszą nauczycielką - mruknął Serafin wzdychając.
Posiedzieli więc jeszcze trochę, milcząc. Cela już o nic nie pytala.
Serafin spojrzał na zegarek.
- Czas na was, odprawa to zawsze długa i nieprzyjemna sprawa... z tego co słyszałem. Nie latałem nigdy, choć mam samolot.
- Jako, że macie prywatny samolot, będzie to łatwiejsze, wciąż sprawdzą wasz bagać, czy nie ma tam czegoś podejrzanego i paszporty, ale obejdzie się bez dokładnej rewizji i czekania z karta pokładową czy coś. Macie tylko wyznaczoną godzinę, kiedy musicie opuścić czas startowy... też nie latałem, boję się jak cholera - dodał Jason.
- O..Ok - powiedziała Cela. Też się bała, choć nie lotu, jako takiego. - Do zobaczenia, panie Kamilu. I strasznie mi przykro z powodu Adama. Idziemy, Olivier?
Brat pokiwał głową, podnosząc swoją torbę.

Lotnisko było zatłoczone. Spore opóźnienia, sporo podburzenia. Pasażerowie byli wkurzeni, obsługa lotniska wkurwiona. Nienajlepiej to mogło zwiastować dla Ocelii i Olivera. Było jednak zupełnie inaczej. Musieli miec oddzielną odprawę, tylko dla dwóch osób i choć mogło to być dla obsługi niepotrzebny problem, za który mogli chcieć się odegrać, to tak naprawdę płacono im dodatkowo, za obsługę lotów prywatnych, więc chcieli miec to z głowy jak najszybciej. Odprawę odbyli na odwał. Półgębkiem spytali czy nie przewożą żadnych materiałów, paszport przekartkowali, torby prześwietlili, ledwo patrząc na monitor. Na takie traktowanie liczył ktoś, kto kupuje własny samolot. Szybkie i nieupierdliwie, takie też więc im zapewnili.
- Mogą państwo poczekać w samolocie, jeśli sobie tego państwo życzą. Możemy już podstawić autobus - mruknęła uprzejmie kobieta, w niebieskim uniformie.
- Tak... poprosimy - odparł Oliver, spokojny i lekko uśmiechnięty przez cały czas.
Samolot... daleko mu było to monstur bardziej publicznego użytku, ale choć mniejszy to prezentował się nie mniej okazale. Zdawał się błyszczeć bogactwem już od zewnątrz. W środku zaś, gdzie już, w swojej kabinie siedziała dwójka pilotów, było jeszcze lepiej. Miękkie fotele i kanapy, barek, lodówka z żarciem, telewizja i inne. Przyjemności, którymi należało się nacieszyć w takiej sytuacji, ale jakoś... dziwnie tak było.
Ocelia westchnęła z ulga, kiedy drzwi samolotu zamknęły się za nimi. Usiadła na jednym z foteli, podkulając pod siebie nogi.
- Ile będziemy lecieć? Wiesz? - spojrzała na brata. - Nie spytałam.. Ty się nie denerwujesz wcale?
- Pewnie dzień... coś koło tego. To chyba szybka machina i nie, nie denerwuję się - odpowiedział kręcąc głową. - Szkoda, że stewardess nam nie załatwili, nie?
- No, błagam.. - Cela przewróciła oczami - Po co ci stewardessa? Dobra, mamy jakiś plan?
- Nie wiem... chyba trochę postawili nas w sytuacji pionków. No może nie pionków tylko... hmm... gońców? - wzruszył ramionami. - Zdanie się na to, że wykupi nas ten kto ma nas wykupić, jest chyba najbliższą opcją.
Potrzasnęła głową, zdecydowanie, wyciągając komputer.
- Żadnym bydłem nie planuję być i nikt mnie nie będzie kupował, nie ma mowy. To jest poza dyskusją. Odpalimy plan Johannesburga i pokażesz mi, gdzie Nigr mieszka, gdyby się tak stało, że się będziemy musieli rozdzielić, czy coś. Znasz go i byłeś czymś na kształt.. ulubionego syna, tak? Teraz wrócisz do niego, ja z tobą. Zabierzesz mnie tam. Zabiłam i Alana, i Irona, mam prawo zająć ich miejsce.
Na laptopie wyświetliła się mapa.
- No, gdzie on mieszka? Przekonam Nigra, żeby mi usunął mutacje. Dowiem się o tym drugim mutancie, co stworzył. Dopiero potem go zabiję.
- Nie żeby co... - podrapał się po głowie. - Ale nie jest to człek łatwy do zabicia. Mieszka w czymś w rodzaju schronu. Ma cały wielki labirynt pod ziemią. Wchodzi się przez taką masarnię... specyficzną masarnię.
-Ej no, skup się. Przecież chcę się z nim zaprzyjaźnić i dla niego pracowac, nie zabijać od... - przerwała, bo dopiero teraz dotarł do niej sens reszty wypowiedzi brata - Co to jest “specyficzna masarnia”?
- Noo... - chrząknął, krzywiąc się. - Jak już jakiś mutant się za bardzo... nie będzie się nigdzie nadawał, a jego mutacje są dość duże, to tam ich ubijają i sprzedają po świecie różnym koneserom, mówiąc, że to jakieś egzotyczne gatunki zwierząt. A niektórym otwarcie oświadczają, że to mutanty. Można składać zamówienia i w ogóle...
Cela przez chwilę siedziała nieruchomo, przetrawiając - jeśli można użyć tego zwrotu - to, co właśnie usłyszała od Oliviera.
- Kanibalizm jest karalny - wykrztusiła w końcu.
- Niewolnictwo też, a jednak... - odpowiedział prosto. - Musisz też się liczyć z tym, że Nigr raczej nie chce się... zaprzyjaźnić. Znając go, to po prostu pragnie nas wykorzystać.
- Jedzą ludzi? - zapytała sama siebie, puszczając mimo uszu jego ostatnie słowa - Jak można jeść ludzi?
- Dla nich to nie są ludzie. Dla nich to jak jeść dobrze chodowaną świnię.
- Zupełnie się nie czuję jak dobrze chodowana świnia.. a ty?
- Bardziej jak dzik - odparł z uśmiechem.
- Jak możesz żartować z jedzenia ludzi?! - spojrzała na niego z oburzeniem. Wypchnęła - z pewnym trudem - obrazy różych cześci ciała człowieka pływających w zupie (oraz obiecała sobie odżywiać się wyłacznie warzywami, żeby nie zaszła żadna.. pomyłka).
A potem popukała w monitor.
- Gdzie on mieszka?
Mapa Johannesburga przedstawiała się dziwacznie. Było to miasto ogromne, a jego środek był wypełniony arenami i dziwnymi, niskimi, długimi budynkami. Wokół różnych kompleksów magazynów, dużych placów i pomniejszych budynków, biegł wysoki mur, za którym znajdowały się slumsy. Niskie budynki, połączone ze sobą, poustawiane jeden na drugim. Dopiero dalej, zaczynała się kolejna warstwa, czyli drapacze chmur, piętrowe bloki i wszystko to co znane z normalnych miast. Trzyczęściowy podział miasta.
- Duża hala... chyba gdzieś tu - Oliver wskazał miejsce, na obrzeżach Czerwonej Dzielnicy.
Ocelia pokiwała głową, zapamiętując. Miała dobrą wyobraźnię przestrzenną.
- Pamiętasz, jak to wyglądało w środku? Długo tam byłeś?
- Parę lat... czasem tylko zabierał mnie na arenę, popatrzeć na walki. Głównie tam siedział. W lochu. Potem zaczął mnie wypuszczać bym załatwiał dla niego sprawy i... pożerał.
- Pożerał? Wrogów?
- Nooo... też - pokiwał głową. - No wiesz... przyjmował mutacje. Nic z czego dzisiaj jestem dumny, ale ten gość... dobrze robi pranie mózgu.
- Ok, uznaję, że miałeś zrobione pranie mózgu. ja też robiłam różne rzeczy, nie ze wszystkich jestem dumna... Uciekłeś? Czy posłał cię, żebyś załatwił Jasona? czy kogoś?
- Jasona wcześniej znałem tylko z areny, widziałem jego walki. Właściwie to nie musiał nic prać, bo byłem jego od urodzenia - dodał marszcząc brwi. - Ale w końcu uciekłem. Jak się dowiedziałem, że zrobili to rodzicie i, że kazał ich zabić. Co prawda matkę widywałem rzadko, pozwalał jej przyjść raz na miesiąc, ale... ale trochę mnie wtedy orzeźwiło.
Pokiwała głową, zastanawiając się nad czymś intensywnie, próbując ułożyć fakty.
- Ile masz lat?
- Dwadzie... - podrapał się po głowie. - Coś koło dwudziestu? Nie... więcej. Na pewno. Nie wiem, nie wiem kiedy mam urodziny - wzruszył ramionami. - Po tym jak matka mnie urodziła, jeszcze trochę nas tam trzymał, zanim ty przyszłaś na świat.
- Tam się urodziłam? Byłam pewna, że w Polsce.
- Wyjechali już z tobą. Krótko przed rewoltą Serafina.
Pokiwała głową i znów się zamyśliła.
- Jak on cię przyjmie? Jak myślisz?
- Nie mam pojęcia... jest całkowicie nieprzewidywalny. Pamiętam go z czasów jak byłem dzieckiem... z tymże byłem dość szybko rosnącym dzieckiem, ale nieważne. To szaleniec i choć sam może i lepszy nie jestem, to nie potrafię go zrozumieć.
- Muszę go po prostu przekonać, że będzie miał ze mnie korzyść... Sama nie wiem, czy powinnam cię zabierać ze sobą. Jak jest wściekły na ciebie, to jeszcze cię przerobi w tej.. masarni.
- Jedyne czego bym się spodziewał, to, że uzna iż pożytek może mieć z ciebie w kawałkach. To też bardzo brutalny i wybuchowy człowiek... no może człowiek to nie jest odpowiednie określenie.
- Nie - pokręciła głową - On chce czegoś innego.. Alan miał mnie zabrać do niego. Wyszkolić i zabrać. - zamknęła komputer - Zobacz, co za paradoks - praktycznie robię teraz to, czego chciał Alan. Tyle, że jego kosztem.. poniekąd.
- Taaa... może więc skoro nie robisz dokładnie tego co chciał Alan, to może robisz to czego chciał od ciebie Nigr.
- Nigr chciał, żeby zatłuc Alana? - zmarszyła brwi, nie do końca rozumiejąc.
- Taak... - mruknął zwieszając głowę, by po chwili ją podnieść. - Miał z nim stare zatargi i choć jakoś go przekabacił, to wciąż pewnie chował urazę. Może Alan był tylko jakimś testem, kimś na kim miałaś się sprawdzić. Ofiarował ci go jako sprawdzian, przekazał jemu jakieś instrukcje, samemu planując to nieco inaczej.
- Tym bardziej - pokiwała głowa, całkiem już przekonana.
- Tym bardziej co? - pokręcił głową po chwili, wyrwany z zamyślenia.
- Tym bardziej nie rozszarpie mnie na kawałki. Chce czegoś innego. - postukała palcami w oparcie fotela - Czy on jest ważny w mieście?
- Bardzo mało osób wie o tym, że ktoś taki istnieje, ale ci którzy wiedzą, a są to wpływowi ludzie, traktują go jak boga. Tego ze starego testamentu. Krwawego i brutalnego. Boją się go. On w zasadzie jest tym całym miastem. Bez niego Czerwona Dzielnica nie istnieje, nic nie trzyma się tam tej wielkiej, śmierdzącej kupy gówna.
- Jak powiem na lotnisku, ze mam się z nim spotkać - uwierzą?
- Na lotnisku nikt nie będzie wiedział kim on jest. Gdyby wszyscy wiedzieli, już dawno by nie żył, nieprawdaż? Jak powiedziałem, niewiele wie o jego istnieniu, a jeszcze mniej o jego roli. Tym też lepiej dla niego, bo działa z cienia.
- Dużo wiesz... - spojrzała na niego - Bardzo dużo. Lotnisko jest w której części miasta? - otworzyła znów laptopa.
- Są dwa, jedno w centrum... no nie w centrum bo tam jest Czerwona dzielnica, ale pośrodku normalnego miasta - wytknął jedno miejsce paluchem. - Na to też lecimy o ile się nie mylę.
- Ile z niego będzie do muru dzielnicy? Kilka kilometrów? - spróbowała oszacować odległość na mapie, zwykle nie wychodziło jej to najlepiej.
- Więcej. Trzeba się przebić przez gorszą dzielnicę, slumsy. Tam głównie mieszkają ludzie, którzy pracują w Czerwonej. Największa jest część normalna, ale tam nic dla nas nie ma. To ogromne miasto, na mapie może tak tego nie widać, ale nie sposób je całe ogarnąć.
Potarła skronie palcami. Zaczynało się robić coraz mniej ciekawie, a do tego miała wrażenie, że nie o wszystkim jej mówiono. Pewnie powinna więcej pytać...
- Jeszcze da się wysiąść, nie? - uśmiechnęła się niepewnie, patrząc na Oliviera.
- Koty zawsze spadają na cztery łapy, o ile się nie mylę... - uśmiechnął się misternie. - Zobaczysz... na starość będziesz to wspominała jako... przygodę. No chyba, że też będziesz jednym z tych niestarzejących się mutantów. Wiesz ile Serafin już żyje? - nachylił się do niej.
- Z 500 lat?
- Ano! To musiało być ciekawe życie... pewnie mógłby nieco namieszać w podręcznikach od historii... - oparł się ciężko na fotelu, kręcąc głową.
- A wiesz, ile ja mam lat? - zapytała.
- Eeee... - zmarszczył brwi. - W sumie... wyglądasz dojrzale i to się liczy, prawda? Jeśli powiesz, że dziś masz urodziny... - pokręcił głową.
- Nie mam urodzin. Zastanawiam się, dlaczego mi właśnie ma się udać to, co przez tyle lat nie wyszło panu Kamilowi.
- Nie miał powiązania z Nigrem... ich wspólna historia to długa historia. Chyba to on powinien ci ją opowiedzieć jak już, ja ją znam ze swojego punktu widzenia.
- No, nie wiem, czy będzie miał okazję.. Dobra, muszę pomyśleć, co mam zrobić, jak dolecimy. - zamknęła znów laptopa.
- Okej, robimy co uznasz za stosowne więc - pokiwał głową, opierając się na miękkim fotelu i zamykając oczy.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 24-07-2013, 13:03   #34
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ocelia chwilę siedziała bez ruchu, skupiona. Potem popatrzyła na drzemiącego, jak się wydawało, brata i znów otworzyła laptopa. Jak zrozumiała, nikt - poza wtajemniczonymi - nie wiedział o Nigrze. Ale ktoś musiał - formalnie przynajmniej - zarządzać tą całą Czerwoną Dzielnicą. Bo ona nie mogła funkcjonować bez napływu ludzi (i ich funduszy) z zewnątrz. Ktoś musiał kupować bilety na igrzyska, odwiedzać burdele, jeść.. no, korzystać z produktów z masarni. Czerwona Dzielnica nie miała prawa istnieć bez klientów. A to oznaczało, że musiał istnieć oficjalny kanał, droga, która ludzie się tam dostawali. Główne wejście. I z niego Cela postanowiła skorzystać.
Zaczęła szukać w Internecie informacji o oficjalnych władzach administracyjnych Czerwonej Dzielnicy.
Oficjalnie był to państwowy przybytek. Gospodarowali odmieńcami, zapewniając im godne warunki życia, wyżywienie, a ich usługi były dostępna dla każdego człowieka. Wejścia były dwa, ze wschodu i zachodu. Dwie wielkie bramy, silnie strzeżone.
Klientela musiała być różna. W zależności od możliwości finansowych, wybierano się na małe areny i do słabych burdeli, albo na wielkie stadiony i do luksusowych przybytków rozkoszy. Wszystko oficjalnie państwa, pod władzą ministerstwa do spraw gospodarki i bezpieczeństwa wewnętrznego razem. Przypominało to sytuację, w której obozy zagłady, nazywałoby się obozami radości, ale wciąż miałyby takie same, plugawe wnętrze.

Czyli wystarczyło dostać się do miasta, a potem wejść oficjalnie do dzielnicy jako klient. Proste.
Podeszła do brata i traciła go lekko.
- Jak on wygląda? - zapytała, pomna swojego snu. - No wiesz. Nigr.
- Cóż... nigdy nie rozstaje się z biczem. Jak Indiana Jones. Jason się o tym dość boleśnie przekonał... - westchnął, drapiąc się po głowie. - Młody. Młody z wyglądu. Czarne, krótkie włosy, umięśniony, dość wysoki, chyba przystojny. W ogóle nie wygląda na tego kim jest. Chodzi w płaszczach.
- Kto to jest Indiana Jones? - zainteresowała się, przelotnie, Cela - Dobrze. więc plan jest taki: przechodzimy odprawę jako architekci, tak jest w twoich papierach, prawda? Przekonam celnikowi, że nie jesteśmy mutantami. Potem zaprowadzisz mnie do Nigra, wejdziemy do dzielnicy jako klienci.
- Jeśli przy odprawie coś pójdzie nie tak... uciekamy. Masz pomysł na miejsce w mieście, w którym się spotkamy? Gdybyśmy się musieli rozdzielić.
- Serio? - zdziwił się. - Chcesz ich oszukać? Oni tam mają psy... psy dobrze wykrywają mutację, szczególnie kocie. To bardzo, bardzo ryzykowne, a ochrona na lotnisku jest ogromna. W końcu codziennie przechodzi tamtędy masa mutantów, którzy chcą się zgłosić na arenę.
- I bardzo dobrze, zajmą się tą masą, co się chce zgłosić, a my po prostu przejdziemy. Sądzisz, ze ta masa przylatuje prywatnym samolotem? - rzuciła, ale po sekundzie się strapiła - Psy na mnie strasznie szczekały ostatnio... Ale może dlatego, że biegłam.

Wstała i zaczęła przechadzać się po wnętrzu kabiny. Siedzenie w bezruchu było nużące - A jakbyśmy wyskoczyli? I w ogóle ominęli odprawę? - zapytała po chwili. - Skoro zasymilowałeś mutację Jeana...Może to wykorzystać?
- No... - wydął wargę i pokiwał głową. - To nie jest takie głupie. Dziwne, że wcześniej na to nie wpadłem. Problem tylko z tym, że jeśli uruchamiam jedną mutację, to uruchamiam wszystkie. Czyli jeśli chcemy użyć moich skrzydeł, to musimy się liczyć z tym, że ktoś zobaczy jak parumetrowa abberacja leci z porwaną białogłową.
- W sensie: zdziwią się tylko, czy od razu zaczną strzelać? - dopytała Ocelia. - Poza tym: jak to wszystko.. uruchomisz, to.. no wiesz..- zawahała się, niepewna jakich słów ma użyć - Poziom agresji ci nie wzrośnie, czy coś? Nie będziesz chciał i mojej mutacji, no... wchłonąć?
- Cóż... w sensie czy trzymając cię w łapach, nagle cię nie zmiażdżę? Nie sądzę. Za pierwszym razem jak cię wyczułem byłem już w stanie furii, ale... poprzednim razem, tam w magazynie byłaś jedyną osobą, której zamordować nie chciałem. Na Jasona strasznie mnie kusiło, ale jak kazałaś mi mu pomóc, to nie wiem czemu - przeszło mi - powiedział wzruszając ramionami. - A poza tym, to w tak wielkich miastach, ludzie rzadko patrzą w górę. Może i nad tobą nie raz przeleciał czterometrowy smok?
- Zauważyła bym, możesz mi wierzyć - fuknęła. - Jak dolecimy, to będzie dzień, czy noc? No, i nie zmieścisz się w drzwi po przemianie. Dasz radę to zrobić w powietrzu?
- Pewnie pod wieczór. Myślę, że jak wyjdziemy z samolotu, to w drodze do autobusiku. To potrwa chwilę.
Pokręciła głową.
- Zaczną strzelać, od razu. Nie ma szansy się udać. Nie przeżyjemy.
- Nie, nie na pasie na którym wylądujemy podstawia się autobus, żeby dowiózł do bramy lotniska, na odprawę celną. Nikt nie pilnuje autobusu tego. Idąc do niego, mogę się zmienić, zanim kierowca kogoś wezwie, już możemy być daleko.
- No nie wiem... - Ocelia ciągle miała wątpliwości - Wystarczy jeden człowiek z krótkofalówką. Nie muszą podjeżdżać, nie wierzę, że nie mają tam arsenału pełnego na lotnisku. Przygotowanego na takie sytuacje.
- No też racja... - mruknął, przygryzając palec..
- Ile czasu jedzie ten autobus? Kilka minut, co najmniej... Wsiądziemy, ogłuszysz kierowcę i zajmiesz się przemianą. Ja poprowadzę w tym czasie, żeby nie zwracać na nas uwagi. Jak będziesz gotowy, to polecimy.
- Pewnie rozwalę autobus podczas przemiany... drzwiami nie wyjdę.
- Rozwalisz, więc da się odlecieć. A przynajmniej na początek będziesz schowany.
- Rozumiem... sama siła i godność osobista. A potem gdzie dokładniej mam nas zabrać?
- Już ci mówiłam - spojrzała na niego, marszcząc brwi. - Masz mnie zaprowadzić do Nigra.
- Hmmm... - westchnął ciężko. - Cholera... strasznie to ryzykowne, jesteś tak pewna? Tak absolutnie pewna?
- Jestem pewna, że chcę być normalnym człowiekiem. Jak na razie - to jedyna droga. Nie słyszałam o nikim innym, kto potrafiłby cofać mutacje.
- Jednak korzystanie z JEGO możliwości jest dość... ekstremalnym wyjściem i na pewno nie pozbawionym konsekwencji.

Zatrzymała się na moment przed jego fotelem, tak, żeby móc spojrzeć bratu w twarz.
- Każde nasze zachowanie pociąga za sobą konsekwencje. Na tym polega bycie dorosłym. Od kiedy.. to w sobie odkryłam, to wiem jedno - chcę, żeby zniknęło. Jestem gotowa na wiele, żeby się udało. Na bardzo wiele, Olivier.
- Skoro tego chcesz... - pokiwał głową, udając, że rozumie jej motywy.
- Chcę po prostu żyć normalnie - westchnęła. - Życie mi się rozjechało. Na razie nie widzę innej drogi, żeby to unormować.
- Nie sądzisz, że już nigdy nie będzie normalne? To wszystko jest dość popieprzone - uśmiechnął się niezręcznie, rozkładając ręce bezradnie.
- Ty nic nie rozumiesz.. - potrząsnęła głową - Jeśli bym uwierzyła, że TO jest normalność, to bym zwariowała. Normalne to jest iść na studia, mieć znajomych, chłopaka a nie naparzać się z jakimiś psycholami. To teraz to jest tylko.. taka przerwa w normalności. Jak choroba. To minie, a potem dostanę moje życie z powrotem. Tak będzie - pokiwała energicznie głową, dla podkreślenia swoich słów. I trochę dla przekonania samej siebie.
- Ahaaa... - mruknął przeciągle, kiwając głową powoli. - Dobrze wiedzieć.
- No! - przyjęła jego słowa za dobra monetę i ucieszyła się, że ją w końcu zrozumiał. - Chyba jednak lepiej będzie wylądować gdzieś poza dzielnicą i wejść do środka jako klienci. Jak myślisz?
- Wylądować niepostrzeżenie będzie trudniej niż się wzbić w powietrze. W slumsach jest straszny tłok... ciężko rzec.
- Czyli powinniśmy w mieście lądować, gdzieś na jakimś dachu. Zejdziemy potem i przedostaniemy się do Dzielnicy. Dasz radę tam ze mną dolecieć?
- Raz, raz i będziemy. Te skrzydła to... a nieważne - zamknął się w porę. - Zanim piechotą tam dojdziemy trochę to zajmie. Nocą nie będzie to szałowy pomysł, ale chyba umiemy się bronić.
- Te skrzydła to co? - Ocelia była czujna.
- To super sprawa... jedna z moich ulubionych mutacji - mruknął.
- Biedny Jean - skrzywiła się Cela - Nie musimy się przedzierać. Poczekamy spokojnie do rana, a potem wejdziemy do Dzielnicy, oficjalnie, jako klienci. Mam pieniądze.
- To trzeba będzie rozmienić - westchnął przeciągając się. - Najłatwiej rozmienić kasę na lotnisku.
- Na co? - nie zrozumiała.
- No złotówek nie przyjmują. Euro też, czy co wy tam macie.
- Wymienić. - poprawiła go. - No tak. Euro przyjmą, nie? Płaci się za wejście do dzielnicy, czy dopiero potem?
- Randy. Tylko randami da się płacić, albo dolcami. Płacisz wejściówkę i potem oddzielnie w miejscach, do których wchodzisz.
- Prawie jak w Disneylandzie... - mruknęła, a potem syknęła niezadowolona - Dlaczego nie powiedziałeś mi w Polsce, że trzeba wymienić pieniądze na dolary? To by ułatwiło. Pan Kamil też nic nie mówił.. ani Jason. No, ale on nigdy nic nie mówi. Ale ty mogłeś mnie uprzedzić. Znasz to miasto.
- Myślałem, że się domyślisz. W południowej Afryce, sporo osób nie wie co to Polska, a eurosy obowiązują w krajach tej ich UE, która RPA nie przyjęła do siebie...
- Na przyszłość więcej mi mów, a mniej myśl – fuknęła rozzłoszczona. - Dolary też chyba mam.. muszę sprawdzić. Nie liczyłam pieniędzy Irona.
Wyciągnęła z plecaka zwinięte w rulon banknoty, rozwinęła i zaczęła przeglądać.
- 1525 dolarów - poinformowała Oliviera po chwili. - To dużo na tutejsze?
- Sporo, sporo. Starczy na wejście, dzień na dobrej arenie i noc w niezłym burdelu.
- W burdelu już byłam, niezbyt mi się podobało. Coś na kształt areny też widziałam - zawsze potem wymiotuję. Pozostaniemy przy opłacie za wejście, a potem zaprowadzisz mnie do Nigra.
- Z grubej rury, co? No dobra. Jak sobie życzysz.


Resztę lotu odpoczywali, na szczęście RPA znajdowało się w tej samej strefie czasowej co Polska, więc nie musieli się przestawiać, co by było kłopotliwe, biorąc pod uwagę to co ich czekało.
Po wielu godzinach odpoczynku, który zaczynał być... męczący piloci, którzy woleli nie pokazywać swoich twarzy, oznajmili przez mikrofon krótko i chłodno, że za pół godziny będą lądowali w Johannesburgu. Jeszcze później oznajmili, że otrzymali zgodę na lądowanie, które przebiegło bez problemów. Następnie podziękowali za lot i... życzyli powodzenia, wciąż jednak nie pokazując się rodzeństwu Waratów.

Oliver mocował się przez chwilę z drzwiami, nie wiedział jak je otworzyć.
- Mówiłem, że powinni dać stewardessę - mruknął wściekle i wyszedł na zewnątrz, w nienaturalnie oświetlony mrok lotniska, jak i całego miasta.
Stąd nie było widać wiele, samo lotnisko było iście ogromne, ale i dać w oddali mieniły się różnorodnym blaskiem, budynki ogromne, zwaliste, brzydkie i imponujące w swym rozmachu. Wieżowce ciągnęły się jeden za drugim i obok siebie, niczym idealnie poukładane klocki domina, znacznie jednak stabilniejsze, nie tyle co odporne na upadek, ale i wręcz groźne, jakby zbliżenie się do nich, groziło ukłuciem. Z tego punktu widzenia, ogromnej otwartej przestrzeni, wszystko wydawało się okrutnie surowe i duszne, co podkreślała upalna pogoda, nawet jak na środek nocy. Póki co słychać było tylko szum i świst innych samolotów, uciekających, bądź przybywających do tego przeklętego i niezwykłego miasta. Rozmach samego lotniska, którego budynki ciągnęły się przez bezmiar swawolnie zagospodarowanej przestrzeni, robił dość ponure wrażenie, biorąc pod uwagę, co się tam codziennie działo. Selekcja rasowa, pobicia i poniżenia, pomieszane ze szlacheckim traktowaniem tych, którzy przybywali tu żerować na tych uniżonych i pogardzanych. Już pierwsze oddechy, które można było tu wziąć dusiły od smrodu zepsucia moralnego i społecznego. Upadłe miasto, pełne spadających ludzi, którzy swym upadkiem wgniatali w ziemię mutantów. Na dodatek większość tych ostatnich, godziła się na to i akceptowała to w mniejszym, lub większym stopniu.

Ocelia poczuła się, jakby weszła do rozgrzanej sauny. Lubiła ciepło, ale tu było dla niej zdecydowanie za gorąco. Rozglądała się dookoła, sprawdzając, gdzie podjeżdżają busiki wożące pasażerów.
- Urosły te wieżowce od ostatniego razu... poczekaj aż nad tym przelecimy, rzygać się chce od smrodu, smogu i brzydoty - warknął Oliver, nagle spochmurniały. Gdy zeszli po podstawionych schodach, podjechał pod nie mały autobusik. Otworzyły się drzwiczki i ubrany w uniform, stary czarny jak smoła mężczyzna zawołał do Ocelii i jej brata po angielsku
- Wsiadać proszę! - miał zachrypiały, ostry i nieprzyjemny głos, któremu akompaniował okrutny, niemiłosierny zapach.
Ocelia zmarszczyła nos. Skoro ich - pasażerów prywatnego samolotu - obsługiwało takie .. indywiduum, to co musiało być na liniach regularnych?
- Dziękuję - odpowiedziała i weszła pierwsza, rzucając Olivierowi spojrzenie przez ramię. “Teraz” mówiły jej oczy.

Wsiadając Oliver chwycił lewą rękę kierowcy, pociągnął go za sobą w głąb autobusu powalając na kolana, trzasnął kolanem w jego łokieć, łamiąc rękę na pół i następnie uderzając pięścią za uchem i w skroń, pozbawiając przytomności, zanim kierowca na dobre się rozkrzyczał.
Ocelia przeszła na przód busiku i usiadła za kierownicą. Ruszyła powoli, odjeżdżając od samolotu.
W pobliżu nie było nikogo. Było tu za dużo wolnej przestrzeni, by ktoś zwrócił uwagę, na kolejny autobus wiozący pasażerów z lub do kolejnego autobusu.
- Olivier? - zawołała półgłosem, wpatrując się w płytę lotniska - Pośpiesz się, nie bardzo wiem, gdzie jechać.
- Jasne... - mruknął przechodząc na tył i rozbierając się. - Potrzymasz mi ubranka w locie... nie chcę potem biegać na golasa - dodał nie czekając na odpowiedź i składając swoje rzeczy do torby, którą położył obok niej.
Maszyna nagle zrobiła się strasznie mała, mimo iż mogła pomieścić do kilkunastu osób. Zatrzęsła się jednak, gdy za plecami Ocelii zaczęły rozlegać się trzaski, jakby ktoś łamał naraz mnóstwo drzew i kości. Doszło do tego okropne mlaskanie, zgrzyt i skrzypienie przy przeraźliwym akompaniamencie bolesnego skowytu Olivera, rosnącego nienaturalnie szybko, przybierającego groteskowe i obrzydliwe zarazem kształty.
Śledziła jego przemianę kątem oka, we wstecznym lusterku. Mimo, że wiedziała czego się spodziewać, był to porażający widok.
Kończyny obrosły w grube futro i łuski, stając się nieproporcjonalnie długie dla siebie. Autobus stał się za mały mimo, że mutant padł na kolana i na klęczkach, coraz mocniej zbierając krzyki dodając do siebie kolejne mutacje. Coraz mniej przypominał człowieka, nie mówiąc już o zwierzęciu. Wszelkie dźwięki na chwilę ucichły... by naraz autobus zatrzymał się, gdy wstrząsnął nim jeden trzask, wraz z pluśnięciem, jakby z przeciętego worka, wylała się z mokrym pluskiem masa krwi i wnętrzności. Oliver wrzasnął raz i przeciągle, nie był to jednak już jego głos. Bardziej przypominał skrzek i ryk. Skrzydła wytrysnęły przez okna. Łapami rozdarł resztki autobusu dysząc ciężko, pozwalając najpierw Ocelii z niego wybiec.
Stanął tak, jedną nogą w rozdartym na nędzne strzępy wraku, ponad trzymetrowa abberacja i groteskowa forma żywej istoty. Wyciągnął w jej stronę rękę. Podczas gdy Serafin zdolny był całkowicie objąć głowę Ocelii w jednej łapie, tak w tej chwili jej brat mógł spokojnie chwycić ją całą.

Dziewczyna wyskoczyła z resztek busu i zatrzymała się na chwilę, przewieszając torbę Oliviera ukośnie przez pierś. Spojrzała na brata, szukając dawnych rysów na zniekształconej twarzy. Chyba tylko po oczach dawało się go rozpoznać…
- Gotowy? - zapytała.
Pokiwał tylko monstrualnym łbem, rozglądając się nerwowo. O ile jakiekolwiek emocje dało się wyczytać z sieczki, która teraz była jego twarzą, to był to tylko gniew i coś jeszcze, pachnącego szaleństwem.
Strzepnął resztki dziwnego, przezroczystego śluzu ze skrzydeł, które proporcjonalnie urosły do masy jego ciała, podobnie jak u Jeana. Uklęknął by jak najdelikatniej uchwycić siostrę. Poruszył z początku powoli błoniastymi kończynami, o dziwo wzbijając swoje wielkie cielsko w powietrze.

Uchwycił ją pewniej, gdy znaleźli się nieco wyżej i było to uczucie przedziwne, nie czuć gruntu pod nogami, a jednak znajdować się tak wysoko. Mimo to mogła czuć się bezpiecznie, bo monstur, które było jej bratem, poruszało się bardzo pewnie i płynnie, najpierw wzlatując tylko w górę, na wysokość dobrych parunastu pięter, gdzie Ocelii już nie było tak gorąco... jednak gdy z oszałamiającą prędkością, zaczął poruszać skrzydłami i lecieć w stronę wielkich budynków, stopniowo zaczął dochodzić do jej nozdrzy gęsty smród spalin, ulatujących do góry.

Pęd zapierał dech w piersiach. Tak pewnie czuli się ludzi na paralotniach, tylko to było dużo szybsze. Zdążyła się zdziwić, ze nikt nie strzela, a potem widok miast przyćmił wszystko.
Na dole zaś pod nimi... Johannesburg był miastem wyjątkowym. Na tyle pokręconym i zamieszkanym przez ludzi tak różnych i udziwnionych, że utracił jakikolwiek charakter. Wiele jego dzielnic stało się kopiami innych miast. Dzielnica na kształt Las Vegas, rozmiarami przyćmiewająca znany Ocelii Kraków. Dalej okolica z architekturą na kształt Brooklyńskiej - okrutnie tu nie pasowała i nawet z daleka widać i słychać było, co naprawdę może się tam dziać. Krzyki, grubaśne śmiechy, nerwowe klaksony i donośne strzały.
Miasto to, było niczym aglomeracje w Japonii, gdzie wiele miast, łączyło się w jedną, oszałamiającą metropolię. Tutaj jednak był to jeden potwór, który swoją ekspansją pochłaniał ewentualne inne miasta i miasteczka.
Widać było też slumsy, które przypominał dzielnice biedy w Brazylii i innych krajach Ameryki Południowej. Jednak jako, że tutaj brakowało wzgórz takich jak na przykład w Rio de Janeiro, opierano małe chałupy na ponurych szkieletach starych blokowisk i wieżowców, dawno porzuconych, by przenieść bogatszych mieszkańców gdzie indziej. Taki sam los czekał obecne wieżowce, gdy bogaci znudzą się tą okolicą i poszukają nowych, wielkich apartamentów. Zaś ci którzy zbankrutują, zbudują swoje domy z blachy, cegieł i przegniłych desek, opierając je o szklane ściany i metalowe kości swoich dawnych luksusów. Jeden barak na drugim, połączony z trzecim z lewej i czwartym z prawej. Ciągnęły się w nieskończoność i dzielnice te nie były oświetlone żarówkami, jak te z wieżowcami, ale ogniskami palonymi w starych kubłach.
No i w końcu Czerwona Dzielnica.

Oświetlenie muru, wysokością dorównującego niejednemu blokowi, było oślepiające.
Ocelia pojęła, że przedarcie się przez ten mur - wyjście z dzielnicy - nawet przy jej umiejętnościach będzie bardzo trudne. Żeby nie powiedzieć - niemożliwe. Betonowe ściany, z drutami kolczastymi, wieżami strażniczymi i tylko dwoma bramami, ciągnęły się po kres horyzontu. Sama Czerwona Dzielnica, rozmiarami przyćmiewała wiele miast. Były i przy nim kupy śmieci, które mogły umożliwiać przejście, były dziury i wyrwy, ale strażników na gęsto zbudowanych wieżach, władze nie szczędziły.
Ryki i krzyki niosły się w wielkich aren, budowanych na kształt Koloseum. Wyglądały jednak podobnie jak dzisiejsze stadiony piłkarskie. Równie wielkie, choć niektóre były dość miniaturowe, odstraszały swoimi ponurymi kolorami, makabrycznymi pomnikami przy nich poustawianych. Smród zepsucia i zgnilizny, niósł się srogim swądem, dusząc w gardło. Sama myśl o tym co się mogło dziać w wysokich budynkach, oświetlonych czerwienią, fioletem i różem, przyprawiała o odruch wymiotny. Do tego była masa hangarów, kontenerów, sklepów, targów i placyków. Nic co się tam działo, nie mogło być dziełem czegoś, co nazywało się człowiekiem.


Oliver wylądował. Tupnął ciężko na wielkim dachu, wypełnionym antenami, jak i panelami słonecznymi. Widocznie mieszkańcom i pracownikom tego miejsca, bardzo zależało na ochronie wrażliwego środowiska naturalnego.
Brat Ocelii znowu zaczął swój proces przemiany. Szybszy, mniej brutalny i obrzydliwy niż poprzedni, choć wciąż wypełniony masą chrzęstów, trzasków i stłumionego krzyku, bo i krtań ulegała okropnym deformacjom. Jego ciało rozpadało się i budowało jednocześnie. Rozrywało i sklejało.
W końcu jednak, leżąc ciężko na dachu, wysapał do niej, gdzieś spod paneli.
- Rzucisz... mi torbę?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 01-08-2013, 20:07   #35
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Choć Ocelia - jak wiadomo - widywała juz nagich mężczyzn i mutantów, tym razem uszanowała prywatność brata. Rzuciła mu torbę a sama odwrócila się, czekając, aż Olivier się na powrót ubierze.
- Idziemy od razu, czy czekamy do rana? - spytała, patrząc na miasto rozciągające się pod jej stopami.
- Rano pewnie nas okradną z tego co mamy... w nocy najwyżej nas zabiją, więc myślę, że pozostawię tobie ten wybór. Ja zmęczony nie jestem, a szukanie schronienia na noc będzie ciężkie. Tutaj w sumie troszkę chłodno... a na dole duszno i parno - Oliver zatracał się w bezsensownym dialogu z samym sobą, wyraźnie dając siostrze do zrozumienia, żeby to ona zadecydowała. Całe swoje samodzielne życie oparł na chaotycznych decyzjach i racjonalne planowanie nie było jego mocną stroną.
- Ja też nie jestem zmęczona.. a rano będzie jeszcze duszniej. Ile czasu zajmnie nam dojscie do bramy?
- Hmm... zejść na dół, szybko do slumsów... do rana dojdziemy - pokiwał głową.
- Ta.. dzielnica jest czynna całodobowo, jak rozumiem? To idziemy - zdecydowała, podchodzac do krawędzi dachu i spoglądając w dół, na ścianę budynku.
- Dasz radę zejść? - spytała Oliviera.
- Jak to? A co? Schody się zepsuły? Ach tak... takie budynki raczej mają ochronę - mruknął spoglądając w dół. Wymyślna architektura, nieszczędząca sobie wyszkuanych ozdób i wzorów na ścianach i gzymsach, stwarzała na Ocelii idealną okazję do wszelakich popisów akrobatycznych.
- Chyba dam... choć moją specjalnością to nie jest.
- Wolisz zejść schodami? Narobisz .. bałaganu - skrzywiła się. - Ale jeśli masz się zwaliać.. możemy zaryzykować środkiem.
- Nie, nie, nie - pokręcił głową dumnie. - Jak zacznę spadać, to sobie poradzę. Ale nie zacznę! - zapewnił, schodząc z krawędzi, nader ostrożnie. Z czasem jednak zaczął nabierać pewności siebie, w schodzeniu na dół.
Ocelia poobserwowała go chwilę - dla niej, mimo słabego oświetlenia był znakomicie widoczny. Zobaczyła, że dobrze sobie radzi, zaciągnęła więc mocniej paski swojego plecaka, żeby sie jej nie zsunął i też opuściła nogi za krawędź. Schodzenie z plecakiem bylo mniej komfortowe, bo zmienił się jej środek ciężkości, ale szybko zaadaptowała się do nowych okolicznosci.
Po wymuszonej bezczynności w samolocie ciało spragnione było ruchu. Musiała hamować się, żeby nie zacząć niepotrzebnie szarżować.
Mimo łatwości i ogólnej sprawności, dotarcie na sam dół zajęło im sporo czasu.
- Przy samej Dzielnicy, jest sporo punktów wymiany walut. Praktyczne... - mruknął Oliver, spoglądając z dołu na budynek, z którego zeszli.
- Mówileś, że dolary mogą być... ale ok, wymienimy - odpowiedziała rozgladając się po ulicy. Na dole było dużo duszniej niz na dachu, koszulka szybko przykleiła się jej do pleców. - Tam, tak? - zapytała, wskazując kierunek. - Idziemy?
- Idziemy za odrażającym smrodem, zgnilizną, krzykami i bólem, szlakiem obsypanym heroiną... tak. Dokładnie w tym kierunku - mruknął kiwając głową. - Jeśli ktoś nas zaczepi, to ignoruj. Większość w tej okolicy szybko odpuszcza. Gorzej w slumsach, gdzie jak już wynajdą problem, to strzelają.
- Gadasz jak nakręcony “odrażająca zgnilizna”? Moja profesorka z polaka byłaby z ciebie dumna...- stwierdziła Cela, ruszajac we wskazanym kierunku.
Odrażający smród było juz nieco czuć, heroiny - jeszcze nie.
- Ty - zagaiła dziewczyna, jak już szli chwile w milczeniu - To trochę bez sensu, nie? Mówiłeś, że w tych slumsach mieszkają pracownicy Dzielnicy. Jaki jest sens w strzelaniu do potencjalnych klientów?
- Pracownicy są zazwyczaj w środku, a ich dzieci dorabiają rabunkiem, głównie w górnym mieście. Te mniej uzdolnione zostają w slumsach i rabują. A ich rodzicie dostaną kasę tak czy siak, rabując takich klientów, mają więcej kasy. Zresztą tylko mniej zamożni idą na piechotę do Dzielnicy... nie wiele bogatsi od tych co tam mieszkają. Czasami wojsko się przejedzie i poczyści najwredniejszych bandytów... wszyscy żyją tu w symbiozie. Twoja pani z biologii byłaby dumna? - spytał odwracając się do niej.
- Mieliśmy pana..- westchnęła. - Trzeba by więc jakiś samochód skombinować, nie?
- Jak tamtędy jechać to na pełnym gazie, albo z szybami kuloodpornymi. A tak serio to myślę, że poradzimy sobie z bandą wkurwionych dzieciaków.
- Pewnie poradzimy... ale widzisz, właśnie o to chodzi - ja nie chcę sobie radzić w taki spsób! Nie chcę się naparzać z każdym. Chcę normalnie iść ulicą i nie przejmować się, że ktoś będzie chciał mnie aresztować. Albo natłuc. Albo.. coś. - zasępiła się, ale tylko na moment - Pośpieszmy się. prędzej tam dotrzemy, to pędzej się to skończy - przyspieszyła kroku.
Spacer rzeczywiście ciągnął się. Przechodzili przez te lepsze ulice, nie zwracając większej uwagi masy mijających ich samochodów i grup przechodniów, pełnych pijanych indywiduów. Wieżowce stopniowo jednak zanikały, stawały się coraz uboższe, aż w końcu znaleźli się w okolicy, pełnej starych, rozpadających się bloków. Rozbierane na części budynki, stawały się wsparciem i fundamentem pod nowe, minimalistyczne domki z blachy, drewna i gruzu wszelkiego rodzaju. W samych szkieletach gdzieniegdzie paliło się światło z prowizorycznych ognisk, bądź okazjonalnych imprez.
Okolica rzeczywiście zaczęła przypominać obrazy z filmów, w których akcja choć częściowo działa się w gorszej części, brazylijskich miast. Budki z niezdrowym, tłustym i śmierdzącym żarciem, porozstawiane co parę kroków, zawsze miał klientów, którzy zagryzali tani alkohol, tą wyborną strawą. Pijackie śmiechy niosły się przez niemal każdy zakamarek, czasami przy akompaniamencie krzyków, czy strzałów. Ludzie stali na dachu domu, ustawionego na trzech innych lepiankach i paląc szlugi przyglądali się bacznie i chłodno, przechodzącym poniżej.
Nie raz minęła ich grupa dzieci w obdartych ubraniach, z twarzami ubabranymi błotem i starym brudem, z nożami w rękach. Oliver wydawał się ich skutecznie odstraszać, samą posturą i wzrokiem, idąc pewnie i dość szybko.
Krążyli w labiryncie biedy, coraz mocniej czując na sobie spojrzenia ludzi, niczym dzikich zwierząt, przyglądających się im zza krzaków. Jednak im bliżej byli bramy, tym bardziej spojrzenia stawał się przelotne, a nie prześladowcze.
Stanęli jednak przed monumentalnym obmurowaniem, już o wschodzie słońca. Wyglądało niczym bramy Troi, z tym, że bardziej zależało strażnikom na tym, by nikt nie wyszedł, niż by nikt nie wszedł.
Z wyższych od samego muru wież strażniczych, patrzyły na nich niezliczone lufy snajperów, obserwujących każdy ich krok i nie mogączych się doczekać, aż zrobią ten niewłaściwy.
Jednak od samej bramy dzieliły ich jeszcze dwie strażnice. Przy samej bramie była to wielka buda, z której wystawały ciężkie blokady wjazdowe. Pierwsza zaś była swoistym posterunkiem zewnętrznym strażników, długim hangarem, z placem i flagą RPA przed wejściem. W promieniu kilometra nie było nic innego, oprócz przystanku i parkingu, który ciągnął się wokół muru i na którym również roiło się od strażników i ich umocnień, nie mniej niż od samych pojazdów, pilnie strzeżonych dzień i noc. Za odpowiednią opłatą.
Sami zaś strażnicy, wydawali się w ogóle nie być ludźmi. Uzbrojeni po zęby, w zaawansowane karabiny, w maskach, z kamizelkami taktycznymi, ciężkich zbrojnych butach i wojskowych spodniach. Na ich ubraniach widać było odznaczenia i stopnie, choć wojskiem nie byli. Na czerwonych kurtkach mieli flagę RPA, a na ramionach naszywkę ze skrótem RDW.
- Red District Watch. Jak dajesz pieniądze od razu, to nawet nie pytają o nic, tylko wręczają przepustkę - mruknął Oliver pochylając się, gdy pierwsi patrolowi, zaczęli ich odprowadzać w stronę hangaru, idąc za nimi bez słowa.
Minęli liczne, mniejsze posterunki i w końcu dotarli pod hanger, w pobliżu którego ustawiona była masa kas, jak w cyrku. Z tym, ze tutaj kasy znajdowały się za bardzo odpornymi szybami. Przy jednej kasie, znajdowała się tabliczką, mówiąca o tym, że przyjmują tylko dolary, reszta najwyraźniej była na miejscową walutę. Za każdą siedział człowiek ubrany w wojskowe łachy.
Dwójka strażników dalej szła za Ocelią i Oliverem i zapewne mieli za nimi podążać do kasy i samej bramy, jak to robili z setką innych gości, którzy się tędy przewijali. Już teraz przy kasach uzbierały się dziesiątki ludzi, mimo iż słońce ledwo pojawiło się na horyzoncie.
Cela rozglądała się dookoła, coraz bardziej zaniepokojona. Im bliżej była bramy, tym jej plan wydawał sie mniej doskonały.
“Naprawdę wolalabyś tam wejśc jako więzień, do sprzedania na targu?” zbeształa samą siebie. Nie wolałaby - tego była pewna.
- Wymienię trochę Euro - zaproponowała Olivierowi. - Widzisz kantor? Miejscowa waluta się może przydać. Ja wymianię, a ty stań w jednej z tych kolejek, będziemy potem krócej czekać.
- Tam, przy budce parkingowej - wskazał jej niedaleki, mały budyneczek. Jeden strażnik ruszył za Ocelią, zostawiając ją dopiero, gdy doszła tam, gdzie ochroniarzy było więcej. Drugi pozostał obok kolejki, w której stanął Oliver.
- Hello - powiedziała Ocelia do siedzącej w środku osoby - Chcę wymienić euro.
- Ile, na co? - spytał czarnoskóry, zarośnięty człowieczek, o znudzonym spojrzeniu, odchylając się, by Ocelia mogła zobaczyć kursy walut. Miała tu małą fortunę.
- Pięćset na... - poszukała w pamięci nazwy waluty - Na miejscowe.
Wziął od niej pieniędzy, wyciągnął szufladę i zaczął wydawać banknoty.
- Rend - powiedział gdy oddał jej sumę, minus swoją prowizję.
- Dzięki - powiedziała, schowała pieniądze i zaczęła się przepychać do Oliviera.
W kolejce przysłuchiwali się rozmowom w różnych językach, a podsłuchując dialog pary punków za ich plecami, w języku chyba rosyjskim, Oliver ledwo powstrzymywał śmiech.
- Co? - spytała Ocelia. - Matko, ta kolejka to chyba na dwie godziny stania... Powinni więcej kas otworzyć, ekonomii nie znają, czy co? Kto to widział, żeby trzeba było tyle czekać - narzekała, nieprzyzwyczajona do takich sytuacji - Jeszcze rozumem, jakby to jakiś koncert gwiazdy ze Stanów, czy coś, ale taka kolejka do zwykłego burdelu?
- Nie do sieci burdelów, ale do miejsca gdzie możesz robić to co chcesz, tylko dlatego, że urodziłeś się bez deformacji. Można tam zasmakować władzy, kupić sobie niewolnika... ach piękne życie - odpowiedział Oliver.
- Durne - stwierdziła autorytarne. - Po co komu niewolnik? Oczywiście, potrafię sobie wyobrazić po co - dodała szybko, w końcu nie urodziła się wczoraj - Ale to i tak durne.
- Właśnie dlatego my jesteśmy bardzo, bardzo mądrymi ludźmi, a oni bardzo durnymi, nieprawdaż?
Spojrzała na niego z ukosa.
- Nabijasz się ze mnie, co? Lepiej się teraz poczułeś? - fuknęła. - Mogę się nie odzywać.
- Co? Nie, nie... tutaj po prostu mieszkają ludzie... bardziej pierwotni, nie rozumieją tego co my pojmujemy. Wiem, bo kiedyś się od nich nie różniłem. Wolę, żebyś się odzywała.
- Choć tyle.. w sumie jak już wejdziemy to nie powinno być kłoptów z wyjściem, nie? Normalnie, bramą, jak klienci zwykli. Wejściówka na ile jest? czasowa, czy nieograniczona?
- Jaką se wybierzesz. Pół i całodobowa, kilkudniowa, tygodniowa no i karnety... z wyjściem bez problemu.
- To dobrze, załatwimy, co jest do zrobienia i wyjdziemy. Nie znoszę kolejek. Podobno kiedyś do każdego sklepu była kolejka, wiesz? Od tej bramy to ile do tej masarni Nigra?
- Prawie, że drugi koniec, a co... ach. No tak. Raczej nie przejdziemy bez kłopotów - dodał wzdychając.
- Dlaczego niby mamy nie przejść? Jak na razie idzie nam świetnie. To się czarnowidztwo nazywa, wiesz? - pouczyła go.
- Zawsze się ktoś znajdzie tutaj, kto będzie miał problem, ale strażnicy zazwyczaj to kontrolują. Po prostu nie może ciągle iść świetnie...
- Pewnie, że może. Mieliśmy prelekcję o pozytywnym myśleniu. My programujemy przyszłość, odpowiednio się do niej stosunkując. Jeśli uznamy, że wszystko będzie ok, to będzie. Ja uznałam, że pozbędę się mutacji, więc mi się uda.
- Przecież... przecież nikt nawet nie poznał, że ją masz. Dlaczego uważasz, że takie złe? Jak zrobimy co mamy zrobić, spojrzenie na to się zmieni. Mutanci dostrzegą swoją siłę, nie będą dawać się traktować jak ofiary, wynaturzenia i istoty gorsze. Będzie równiej, z tymże... niektórzy będa lepsi.
- Tobie jest pewnie łatwiej to zaakceptowac, masz tak od zawsze. Ja myślałam, że jestem... normalna, a teraz ściga mnie jakaś policja, a całe moje życie diabli wzięli. - westchnęła - Czytałam raz o głuchej parze, ktora była tak dumna ze swojej ułomności, że do sztucznego zaplodnienia wybrali zarodek, który miał gen odpowiedzialny za głuchotę - zależało im, żeby dziecko też nie słyszało. Pewnie tak mają mutanci, którzy od poczatku wiedza o mutacji. czują coś na kształt dumy. Dla mnie mutacja jest jak wada, której trzeba się pozbyć - znów westchnęła, a potem spojrzała, czujnie, na Oliviera - Co masz na myśli mówiąc “zrobimy co mamy zrobić”?. Mamy zabić Nigra. Chcesz robić coś innego? Pan Kamil i Jason nie powiedzieli mi wszystkiego?
- Zlikwidowanie tego całego miejsca - rozłożył ręce, jakby obejmując Dzielnicę. - Każda arena, każdy burdel, każdy targ, każdy właściciel któregoś z tych miejsc. To bastion współczesnego niewolnictwa. Coś takiego co wiele lat temu próbował zrobić Serafin, ale nie do końca się udało...
- To niemożlwe - potrząsnęła głową.
- No bomby atomowej nie mamy, a ta by pomogła, ale... mamy cały czas świata i wielu tutaj, ma ogromną motywację i spore możliwości. Myślę, że Jason i Kamil nie zostali dłużej w Europie bez powodu, choć nie wiem jaki on był...
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli taki mają plan - nic mi do tego, nie będę stawać na drodze. Nie wyobrażam sobie, jak to miejsce można zniszczyć, bez wybicia polowy zgromadzonych tutaj ludzi i mutantów. I nie widzę, jak miało by to poprawić sytuację tych drugich na świecie, ale może nie ogarniam takich spraw. Pan Kamil nie działałby bez planu. Chyba. Dobra, jak rozumiem mam tydzień, zanim oni się zjawią. Tyle musi mi wystarczyć.
- Tak, tydzień to dość sporo żeby przeżyć w tym miejscu, więć jeśli już to nam się uda, to będzie sukces.
- Ty ciagle nie rozumiesz, co? - Cela przewrócila oczami. - Wystarczy dotrzeć do Nigra. Potem on nam zapewni protekcję.
- A ty ciągle nie rozumiesz, że może jednak być tym, który zamiast czekać aż o coś go poprosisz, potnie ci mózg i wsadzi do próbowek - szepnął konspiracyjnie. W końcu podeszli do kasy. - Poproś o dwa razy dzień.
Prychnęła mu śmiechem w twarz, wogóle nie poruszona jego słowami.
- Z jakiegoś tajemniczego powodu jestem mu potrzebna żywa. Alan miał mnóstwo okazji, aby dostarczyć mu mój mózg .. saute.
Uśmiechnęła się do kasjera.
- Dwa na tydzień, poproszę.
- O ty... - mruknął cicho Oliver. Kasjerka szybko przejęła od Ocelii pieniądze i wręczyła dwie karty, przypominające uniwersalne bilety na komunikację miejską.
Wielkiej bramy nie otwierano dla zwykłych klientów, okazję do zobaczenia jak otwierają się te monstrualne wrota, nadarzała się raz dziennie, podczas wwożenia nowego towaru mutantów i innych ciężarówek, dostarczających dla Czerwonej Dzielnicy, niezbędnych rzeczy i materiałów.
Cała reszta wchodziła przez pasaż obok, korytarz zbudowany z siatki, otoczonej strażnikami z obu stron. Kolejka jednak szła szybko, nikogo za bardzo nie obchodziło jakie zabawki wnoszą klienci. Wszystko co złego mogli zrobić, zostanie ukarane już wewnątrz, a i tak, przekroczenia granicy prawa, było tam trudne.
Już samo “tam” miało odpowiednią wizytówkę, mówiącą o całości. Strażników było tu mniej niż na parkingu, gdzie strzegli samochodów klientów. Zewsząd dobywały się zarówno krzyki jak i śmiechy, muzyka jak i niepokojąca cisza, w budynkach które rozpadały się mimo posiadania okupantów. Bo w szkieletach niektórych budynków mieszkały mutanty nigdzie nie przypisane, za brzydkie na burdel i zbyt okaleczone na arenę. Poza tymi dwoma miejscami, miały niewielkie możliwości. Zbierać śmieci, którymi mogli się żywić bądź szukać “pracy” w jakimkolwiek innym miejscu w Dzielnicy. A tych nie było wiele. Zdarzały się tu bardziej ekskluzywne miejsca, środki odnowy biologicznej, w której klienci poddawani byli kuracji opartej na środkach chemicznych wytworzonych z... okolicznych mieszkańców. Matka natura potrafiła tam zdziałać cuda, jak poręczali wszyscy zadowoleni z usług takiego miejsca. Jednak większość budynków nie błyszczała się, zachęcającym światłem luksusu.


W oddali majaczyły majestaty miasta, pod którym znajdowało się... to coś. Mutanty były spychane z drogi klientom, przez ochroniarzy wynajętych przez ich panów. Gnano ich do licznych fabryk, które tu zbudowano, by służyli za niemal darmową siłę roboczą. Jeśli ktoś pozostawał tu bezczynny, umierał po ledwie paru dniach. Ci którzy nie uchodzili za towar exclusive, głównie żyli na jednym posiłku dziennie, w swoich pokojach w burdelu, utrzymanych lepiej niż oni sami, albo w nędznych, rozpadających się budynkach jakich było tu pełno.
Nie przeszkadzało to jednak klientom, którzy szybko znajdywali drogę do okolic, bardziej odpowiednich dla ich kieszeni. Od podziemnych aren, do wielkich stadionów. Od nędznych kurew, do wykwintnych towarzyszek...
Gęsto poustawiane były różne tabliczki informacyjne. Wszelakie mapy, numery alarmowe, zakazy dla mutantów i grzeczne prośby skierowane do klientów.
- Idziemy? Czy chcesz najpierw gdzieś zajść? - spytał Oliver rozglądając się uważnie, pewnie szukając zmian od ostatniej wizyty.
- Gdzie zajść? - spojrzała na niego, jak na kogoś niespełna rozumu - Serio sądzisz, że muszę płacić za seks? Zaprowadź mnie do niego, po prostu.
- Dobra... - mruknął prowadząc ją mniej zatłoczonymi uliczkami, unikając tutejszej, specyficznej atmosfery tłoków i nieustannej chucznej zabawy, przy akompaniamenci lamentu mniej szczęśliwych. - Jak dobrze pójdzie to wejdziemy i wyjdziemy z centrum zanim zaczną się walki... chyba, że jednak chcesz trochę poczekać, odpocząć gdzieś czy coś... - dodał pośpiesznie, drapiąc się po głowie.
- Masz rację - zatrzymała się gwałtownie - Nie, odpoczywać nie chcę, ale obiecałam Jasonowi, że przekażę wiadomośc jego krewnej. Cat Night, burdel, oczywiście. Wiesz, gdzie to jest?
- Wow... wysoko mierzysz. Jasne, że wiem! Znaczy... ta, wiem - pokiwał głową. - Po drodze.
Wzruszyła ramionami.
- Nigdzie nie mierzę. Tam można spotkać tą krewną Jasona, to wszystko. Chodźmy.
Dotarcie do domku trochę im zajęło. Nogi już zaczynały ich boleć od ciągłego spaceru, przerwanego staniem w kolejce, co było jedną z najbardziej męczących czynności, jakich mógł się podjąć człowiek.
Przybytek okazał się być bardzo... przyzwoity na zewnątrz. Baner z nazwą oczywiście się jeszcze nie świecił, jednak gdy zapadnie zmrok, z pewnością rozbłyśnie różem. Teraz zaś mniejsza klientela, zapewniała nieco większy spokój. Budynek był dość wysoki i bardzo nowoczesny, jakby dopiero co zbudowany dom bogatej rodziny na wsi, nieco zbyt wymyślny i innowacyjny jak na tutejsze standardy, obiecywał wiele i ściągał do siebie zupełnie innych ludzi, niż ci którzy normalnie się tu kręcili.
Przed wejściem znajdował się mał ogród, pełen drzewek i krzewów, żeby się do niego dostać trzeba było przejść przez niedawno malowane na zielono ogrodzenie. Zaś na hamaku, zawieszonym przy stole zastawionym pysznościami i lemoniadą, leżały dwie, namiętnie się tulące kobiety o ognistym spojrzeniu. Było tak prawdopodobnie dlatego, że jedna miała język jaszczurki i czerwone oczy, a druga zielono-żółte i delikatny, cienki choć długi, puszysty ogon.


- Szukacie państwo kogoś?
- Albo czegoś? - spytała jedna po drugiej, prekręcając się na hamaku, choć nie przerywając delikatnych pieszczot. Żywa reklama.
- Kogoś - odpowiedziała Cela, uśmiechając się. - Jessica Moore.
- W środku... chyba ma gości, ale to prywatnie, nie służbowo, długo nie będziecie...
- Czekać - dokończyła druga, wsuwając paluszek do ust drugiej.
- Świetnie... chodźmy... - pośpiesznie dodał Oliver, otwierając przed Ocelią dębowe drzwi.
Wnętrze było bardzo... staroświeckie. Żyrandole błyszczące niczym diamenty, lampy naftowe, obrazy i nikłe oświetlenie. Pałętające się po parterze, skąpo ubrane kobiety, każda z mniej lub bardziej widoczną mutacją, obdarzały wszystkim uprzejmymi, nie obiecującymi za wiele uśmiechami. W górę prowadziły porządnie wylakierowane schody, dobrze oświetlone lampionami i wyłożone dywanami, oczywiście w kolorze czerwieni, taki jaki leżał na parterze.
- W czymś pomóc? - spytał uprzejmie przepiękny mężczyzna, niemal chłopiec o szelmowskim, łobuzerskim i zadziwiająco uwodzicielskim spojrzeniu. Był wysoki i świetnie zbudowany, wstał z krzesła u ukłonił się elegancko przed goścmi. Nawet ochroniarz był tutaj wykwintny i pewnie niepozornie niebezpieczny. Łatwo było dostrzec, że za każdym razem gdy mruga, kolor oczu się zmienia.
- Szukam Jessici Moore - przywitała się Ocelia.- Prywatnie - dodała, na wszelki wypadek.
- Pani ma już gości, ale z pewnością zaraz was przyjmie, jest bardzo gościnna - powiedział odsuwając się na bok i wskazując grupkę ludzi, stojących przy schodach. Jedna kobieta, ubrana w czarną spódniczkę, białe podkolanóki i koszulę, z warkoczami splecionymi jak japońska gimnazjalistka, wściekle patrzyła na swoich gości.
- Chyba znam tę drugą laskę... - mruknął Oliver, wpatrując się w odwróconą tyłem, wysoką kobietę, w towarzystwie czterech rosłych mężczyzn, z czego każdy dysponował iście obrzydliwą, bądź przerażająca mutacją. Jeden nieco przypominał Ocelii Romka, ze swoimi łuskami, jednak miał on w nich wiele luk, inny był jakby żywcem wyjęty z Planety Małp, pozostali dwaj, bliźniaczo podobni, mieli na sobie jedynie przepaski biodrowe, z racji kolców, które pokrywały całe ich plecy, poruszając się i pulsując dziwnie, jakby chciał się schować wewnątrz ciała.
Ocelia jednak też odniosła wrażenie, że skądś zna drugą kobietę i dopiero gdy ta na chwilę odwróciła się profilem, wybuchając śmiechem, poznała w niej Clarę, siostrę Alana Hughesa.
- Ja też ją znam - mrukneła Ocelia, gorączkowo rozmyślając, ile i co Clara wie o misji i prawdziwym celu wizyty Alana w rezydencji. Miała nadzieje, że niewiele - dzień dobry, pani Claro - powiedziała.
Kobieta odwróciła się szybko i zamarła. Jej twarz pobladła i cofnęła się o krok.
- Och... cóż za... spotkanie - mruknęła cicho, chrząkając i uciekając wzrokiem do swoich ochroniarzy, którzy nie mogli odnaleźć żadnego komunikatu w jej rozbieganym spojrzeniu.
Uczennica pomimo osobliwej garderoby, z wyglądu wydawała się być nieco podobna do Jasona. Smutne spojrzenie głębokich oczu i czarno-białe włosy, były zapewne dość charakterystyczne w ich rodzince.
- Jessica? - zapytała Ocelia, podchodzac krok bliżej do dziewczyny.
- Taaaaak? - spojrzała na Celę z ukosa, spoglądając niepewnie na ochroniarzy Clary, którzy stali się znacznie bardziej nerwowi, sądząc po ruchach i zaciśniętych pięściach.
Ocelia podeszła jeszcze krok bliżej.
- Chodź - powiedziała do Jessici, spokojnie i pewnie - Oprowadzisz mnie po ogródku.
- Obawiam się, że jestem w dość... ciężkiej sytuacji - odpowiedziała uśmiechając się. Clara wyprostowała się i spojrzała znacznie bardziej dumnie na Ocelię.
- Przysłali cię tu samą? Tylko z jednym skinheadem? - spytała drwiąco.
- HEJ! - oburzył się Oliver. Bliźniaczy bracia odwrócili się do niego, mierząc go wzrokiem. W tej formie obydwaj przewyższali go o głowę.
- Ile za godzinę, z tą panienką? Na osobności - zapytała Cela, odwracając sie do wysokiego męzczyzny, który ich przywitał. - Nikt nie chce klopotów. Olivier, ty też nie.
- Akurat to ja tu ustalam ceny i nikogo na mnie nie stać... - mruknęła Jessica. - Ale mogę zrobić wyjątek.
- Jeszcze nie skończyłyśmy... - syknęła Clara.
Ochroniarz podszedł nieco bliżej i uśmiechnął się uroczo do kobiety.
- Jeśli raczą państwo jednak chwilkę zaczekać, będziemy bardzo wdzięczni. Jestem pewien, że pani Moore zaraz do was wróci, a w tym czasie...
- Zamknij ryj pedale! - warknęła. Zwróciła się do Ocelii. - Myślę, że to ty przejdziesz się ze mną. Ona zresztą też - kiwnęła na Jessicę.
- Nie przyszłam tu rozmawiać z tobą - Ocelia pokręciła głową. - Jessica, dwa słowa, możemy?
- I ja wcale z tobą gadać nie chcę, ale znam kogoś, kto tego bardzo, bardzo pragnie - dodała uśmiechając się. - Poczekam tu więc, ale nie odchodź za daleko - powiedziała krzyżując ręce na piersi.
Jessica obrzuciła ją ostatnim, niezbyt uprzejmym spojrzeniem, mruknęła coś cicho pod nosem i ruszyła w stronę drzwi.
Ocelia poszła za nią.
- Wiesz, kim jest ta kobieta? - zapytała, kiedy już były na zewnątrz.
- Pies na uwięzi strasznego skurwysyna... - warknęła wychodząc na zewnątrz, zaciskając i rozluźniając palce u dłoni raz po raz. - A ty kim w zasadzie jesteś? Ona cię chyba zna... - dodała patrząc na nią niepewnie, przelotnie spoglądając na Olivera, który od niej wzroku nie odrywał.
- Ocelia Warat - przedstawiła się. - Znajoma Jasona. Poznałam Clarę, występowała jako znajoma Serafina. Mialam też przyjemność, watpliwą, znać brata tej uroczej pani. Nie żyje już... nieszczęśliwy wypadek. Clara też pracuje dla Nigra?
- Można tak powiedzieć... Nigel rządzi nią jak marionetką, ale dość często zmienia sobie takie laski-służki jak ta - odparła szybko. - Co u Jasona? Żyje? Ma wszystkie ręce i nogi, oczy, uszy i inne?
- Czy wszystko, to nie wiem, tak dokładnie go nie oglądałam... Ale większość ma. Wszystko u niego ok, ma tu dojechać.
- Serio? Tutaj? A to niespodzianka... a czy to nie po ciebie dzisiaj posłaliśmy ludzi? - dodałą nagle.
- Po mnie, ale nie pasował mi pomysł, żeby mnie sprzedawać.
- No cóż... skoro sobie poradziłaś to powiem Reszcie by odwołała ludzi, choć mi nic do tego. Po co więc tu przyszłaś, skoro nie zwróciłaś się do Reszty?
- Jason nie był uprzejmy wspomnieć o żadnej reszcie. Wydusiłam z niego twój adres, na wypadek gdyby coś poszło nie tak w jego błyskotliwym planie wykupienia mnie. Prosił, żeby ci przekazać, że nie żyje ten skurwiel, który zabił twojego męża.
- Och... - mruknęła zaskoczona spuszczając wzrok. - Ekhem, dziękuję, dobrze wiedzieć. Cóż... Reszta to taka banda idiotów, przygotowujących tu coś na kształt rebelii. Mieli was sprowadzić, ale według mnie to nawet lepiej, że sami sobie poradziliście. Ci goście to trochę ekstremiści. Pewnie dlatego Husky ich tak lubi... - dodała kręcąc głową. - Ale w jednym się nie mylił. Jeśli czegoś potrzebujecie, możecie się do mnie zwrócić. Choć teraz nie wyglądam - spojrzała na swój strój, idealnie nadający się do pierwszorzędowej produkcji porno - to jestem zaradna - powiedziała uśmiechając się uroczo. Wyglądała na znacznie młodszą niż z pewnością była.
- Mysle, że świetnie sobie radzisz - powiedziała Ocelia - jak rozumiem, to twój biznes, przepraszam za pomyłkę, co do profesji. Co do tej całej Reszty - to nazwa, tak? obawiam się, że i Husky, i pan Kamil, Serafin, należą do tej organizacj. Mam być czymś w rodzaju forpoczty Oni chcą tu przyjechać i - wybacz kolokwializm - rozpiździć to wszystko. - westchnęła - Teraz widzę, że są szaleni.
- Są zdesperowani, sfrustrowani, pełni tłumionego gniewu. Choć to co robią ma szansę na sukces, to... to jest złe. Wcale nie lepsze niż to miejsce. Wielu nauczyło się z tym żyć, mutanty jakoś tu funkcjonują, same się tu zgłaszają, z nadzieją na to, że chociaż tu, to co otrzymali od natury jakoś się przyda. Na arenie czy gdzie indziej. Choć nie zawsze jest różowo to... mogło być gorzej - mruknęła.
- Mogło padać... - dodał Oliver, spoglądając na ciemniejące niebo.
- Oni tu i tak przyjadą, i zaczną robić to, co uznają za słuszne. Niezależnie od twojego, czy mojego nastawienia - zamyśliła się. - Jesteś pewna, Jessica, że wszyscy mutanci tutaj są zadowoleni ze swojego losu? Że nie woleli by sami o sobie decydować? Ja... widziałam już burdele z niewolnikami. Nie wyglądali na szczęśliwych. Ani nawet pogodzonych. Byli traktowani jak bydło. - Cela nakręcała się coraz mocniej - A te.. masarnie?! Myślisz, że tam też idzie się z własnej woli? Lub jako mięso armatnie, żeby ginąć na arenie? Mutanci też powinni móc decydować o sobie! JA chcę móc decydować o sobie! Jak możesz mówić, że to jest dobre miejsce?!
- Nie mówię, że jest dobre. W niektórych miejscach dzieją się tragedie, ale nie widziałaś wszystkiego, można tu żyć niczym król. A, że niektórzy kończą jako ogniwo w łańcuchu pokarmowym... w innych miejscach na świecie mogą mieć jeszcze gorzej, szczególnie tu w Afryce. Nic nigdy nie może być idealne, w tym przypadku nie jest nawet dobra, ale da się z tego wyżyć, a niektórym nie potrzeba więcej niż możliwość włożenia czegoś do garnka dwa razy na dzień i spanie w suchym, ciepłym miejscu. Tutaj każdy kto nie jest nieudacznikiem, ma to zagwarantowane.
- I, jak rozumiem, każdy może stąd odejść, kiedy zechce? - Cela nawet nie próbowała maskować ironii w głosie. - A te mury są dla ochrony?
- Puszczani wolno są nieliczni, kiedy tego zechcą i udowodnią, że są... godni - westchnęła. - Nie chcę bronić tego miejsca, ale to co spotykało mnie za nim, było jeszcze gorsze niż moje pierwsze miesiące tutaj. Jednak chyba nie przyszliście tu po to, by dyskutować o funkcjach i warunkach Czerwonej Dzielnicy.
- Co to znaczy godni? - dopytała jeszcze Cela - I kto to ocenia.. Czy twoje dziewczyna z hamaka są “godne”? Nie, właściwie to przyszłam przekazać ci tylko informację od Jasona.
- Świetnie, więc może wrócisz do tej suki od Nigela ,bo chyba ci nie odpuści tak łatwo jak przed chwilą - mruknęła, unikając jej wzrokiem.
- Właśnie, Clara. Czego ona chciała od ciebie? Straszyła cię, widziałam.
- No właśnie. Chciała mnie nastraszyć. Widywano mnie z tymi z Reszty jak się okazuje.
- W sumie to niezły pomysł... - mriknęła Cela. - Nigr może chwile poczekać. Powiesz mi, jak do nich dotrzeć? Do tej całej Reszty?
- Z tego co mi wiadomo, oni mieli dotrzeć do ciebie, ale się im wymknęłaś. Jerry Hirsh prowadzi dom szkoleniowy dla gladiatorów “Sparta”. Dość niedaleko. Anthony Hesher to lekarz w szpitalu świętego Antoniego. Do tego drugiego ciężej dotrzeć, wiecznie zajęty. Jerry często tu przychodzi, jego dziewczyna tu pracuje... nie wiem gdzie mieszka, a w ośrodku rzadko się pokazuje.
Cela spojrzała na kobietę z ukosa.
- Niespecjalnie ta Reszta jest zakamuflowana, co? Czy to powszechnie dostępna wiedza, kto tam należy i gdzie go można znaleźć, czy raczej sprzedajesz ją każdemu, kto zapyta? Bo wiesz, ja też mogę - teoretycznie, w kazdym razie - pracować dla Nigra... Czemu zakładasz, że jestem tym, za kogo się podaję?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 09-08-2013, 19:23   #36
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Jessica skinęła głową w stornę Olivera.
- Postarzał się, ściął, narobił sobie blizn, ale większość tutaj chociaż o nim słyszała, a ja raz widziałam. Jestem całkiem pewna, że znów dla Nigela by nie zaczął robić.
- Mogę działać incognito - miała wielką chęć powiedzieć jakaś cząstka Celi, ale udało się jej powstrzymać. Była bardzo dumna ze swojej powściągliwości.
- Dzięki - powiedziała. - Chodź Oliver, poszukamy tej reszty. Reszty.
- Hmmm, a ta suka? - spytała wskazując na drzwi wejściowe. - Nie wiem jak ją tak nagle przekonałaś by poczekała, ale raczej... ma goryli, będę musiała jej powiedzieć gdzie poszłaś. Nie chcę żeby mi tu wszystkich pozabijali.
- No, pójdę zakosztować tutejszego życia - uśmiechnęła się Cela - Wypstrykałam się na bilet tygodniowy, rozumiesz. Mam duże potrzeby seksualne, to podobno dziedziczne w mojej rodzinie - dodała, tym razem ze śmiertelną powagą wypisaną na twarzy.
Zastanowiła się chwilę. Nie chciała szkodzić Jessice.
- Rozwali ci przybytek, jak pójdę, tak? Czy tylko jak nie powiesz, gdzie poszłam?
Westchnęła ciężko.
- Pewnie jeśli nie powiem, gdzie poszłaś i nie zgodzę się na to, czego chciała, czyli nie wydam Reszty. Jako jednak, że chcieli żebym to zrobiła... choć mam opory będę musiała im powiedzieć.
Cela pokiwała głową.
- Ok, zabiorę ją stąd. Będziesz miała czas, aby choć uprzedzić Resztę. Może tak być?
- Może być, choć za to co zrobią nie odpowiadam.
- Będzie dobrze - zapewniła ją Cela z taką granitową pewnością, którą się miewa tylko w wieku osiemnastu lat i wróciła do budynku.

- Nie ma tu nic, co by mnie zainteresowało - prychnęła pogardliwie, kiedy już była pewna, że Clara ją widzi. - Zabieram się stad.
- I jak rozumiem, łaskawie pójdziesz z nami? - spytała podchodząc. Goryle poszli posłusznie za nią.
Cela uśmiechnęła się tylko do siebie i nie obdarzając spojrzeniem ani Clary, ani Jessici wyszła z budynku, a potem na ulicę.
- Znasz jakieś ciekawsze miejsca? Możesz mi coś zarekomendować, jako doświadczona... - przerwała na sekundę, jakby szukając słowa - osoba? - zapytała tonem towarzyskiej pogawędki, kiedy juz oddaliły się kawałek - Wiesz, ja mam wyrafinowane potrzeby, a jak już wykosztowałam się na bilet, to bym chciała czegoś .. ekscytującego doświadczyć. Może masz gdzieś wejścia gratisowe?
- Wszędzie. Pewnie jesteście głodni, szef nie chciałby się z wami widzieć gdy będziecie zagłodzeni. Wsiadać - rozkazała gdy podeszli do opancerzonej, kuloodpornej limuzyny. Z odrażającym, mokrym dźwiękiem, kolce jeżoludzi schowały się do ich wnętrz. Jaszczuropodobny wsiadł za kierownicę, a reszta ochroniarzy otworzyła drzwi przed Ocelią i jej bratem.
- Pięć osób w tej dzielnicy może się przemieszczać samochodem. Jedną z nich jest prezydent RPA. Dostatecznie wyrafinowane? - spytała przechylając głowę.
Ocelia podeszła powoli do samochodu, rozglądając sie dookoła.
Limuzynę zaparkowali po drugiej stronie uliczki, przy której znajdował się ekskluzywny burdel. Stał pod rumowiskiem, zwalonym przed zamieszkanymi blokami, w nieco lepszym stanie niż większość takich budowli w tej dzielnicy. Po uliczce kręciło się parę osób, głównie mutantów oraz jedna, większa grupka roześmianych klientów Czerwonej Dzielnicy, szukających kolejnych atrakcji.
Cela pochyliła lekko ciało, jak wtedy, kiedy człowiek próbuje wsiąść do samochodu. W tym samym momencie przygięła kolana, aby po chwili wybić się w górę i wylądować na dachu samochodu. Wybiła sie ponownie, sięgając dłońmi do krawędzi muru, sterczącego z rumowiska zwalonego obok parkującego pojazdu.

- Łap ją! - warknęła Clara do małpoczłeka, który skoczył za nią, z przerażającą sprawnością. Ocelia z łatwością wspięła się na mur rumowiska przed blokiem, a małpiszon znalazł się od razu za nią.
Oliver zareagował szybciej niż dwaj jeżoludzie, kopnął jednego w kolano z prawdopodobnie wyćwiczoną precyzją, wybijając rzepkę ze stawu. Drugi jednak rzucił się na jej brata, powalając na ziemię. Jaszczuroczłek wylazł z samochodu i również rzucił się w stronę kotłujących się na ziemi mutantów.
Ocelia straciła sekundę, kiedy zatrzymała się, żeby spojrzeć na brata. Dwóch mutantów, nieco większych od niego... poradzi sobie.
Budynek mieszkalny wznosił się nad nią, mutant - małpiszon wydawał się mieć szanse równe niej - a może nawet był sprawniejszy. Był jednak dużo cięższy, co z kolei dziewczynie powinno zapewnić przewagę. Spojrzała do góry - balkony stanowiły najłatwiejszą, oczywistą drogę. Dopadnie ją od razu. Nieco z boku, na gładkiej, pozbawionej okien i drzwi ścianie, zamocowana była tylko lekka, ażurowa konstrukcja, kratownica z cienkich prętów, stanowiąca (w zamyśle architekta) rusztowanie dla pnącej się roślinności. Nikt jednak nie zadbał o jej nasadzenie, a może zeschła już dawno w tym upale. Ocelia skoczyła w tamtą stronę, wybiła się i zaczepiła palcami o cienki pręt. Zatrzeszczał niepokojąco, ale wytrzymał jej ciężar. Zaczęła się wspinać, szybkimi, krótkimi susami.
Skoczył za nią i cała misterna konstrukcja, wydała z siebie ciężki, bolesny jęk, śruby widząc co się dzieje, zaczynały stopniowo uciekać. Mutant szybko podążał za nią, nie przejmując się niestabilnością krat, idących pod sam dach. Cały czas lekko go wyprzedzała, w niektórych momentach miał ją na wyciągnięcie ręki, ale zanim ją chwycił, zabierała stopę nieco wyżej. Niektóre, dolne części krat, zaczynały odpadać.
Był bardzo szybki. Znalazła stabilniejsze łączenie i zatrzymała się. Ugruntowała stopy, przytrzymując się jedną ręką. Zacisnęła zęby i ruchem nadgarstka wysunęła pazury w wolnej dłoni. Zamachnęła się, celując w twarz mutanta.
Wykazał się refleksem i złapał ją za nadgarstek. Szarpnął od razu, jednak Ocelia dobrze się trzymała. Z pewnością lepiej od krat, który dzięki takim dwójki odmieńców, odleciały od ściany, kierując się w stronę rumowiska, pełnego wielkich kamieni, głazów i metalowych prętów...
Dziewczyna krzyknęła i schowała pazury. Próbowała uchwycić się jakiegoś kawałka muru, resztek kratownicy, żeby uchronić się przed upadkiem, lub chociaż trochę wyhamować impet spadającego ciała.
Choć spadała jednak niewiele wolniej od małpy, to wylądowała znacznie lepiej. Choć ból pleców odebrał jej możliwość oddychania, na zdecydowanie zbyt długi czas, podczas którego łapczywie łykała strach zamiast powietrza, to jej przeciwnik miał znacznie gorzej. Z jego brzucha wystawał gruby, zardzewiał pręt. Chwytał się go i puszczał, raz po raz, nie dopuszczając do siebie myśli, że to coś naprawdę jest w nim. Przygniotły ich kawałki krat, jednak obolała Ocelia, po chwili była w stanie je z siebie zwalić, podczas gdy drugi mutant, toczył pianę i krew z pyska, wbrew swej świadomości, skupiając się na pręcie.

Dziewczyna jęknęła, podnosząc się na nogi, po czym wybiła się, aby sięgnąć pierwszego balkonu. Wejdzie trochę wyżej i stamtąd sprawdzi, co z Oliverem. Świadomość, że ten pręt mógł wystawać z niej, nie małpoluda, sprawiała, że trzęsły się jej kolana.
Zacharczał wyciągając ku niej dłoń, jednak nic tym nie zdziałał.
Z góry dostrzegła Olivera przyciskającego Clarę za gardło do samochodu i trzy trupy mutantów, połamanych w najróżniejszych miejscach i na wiele sposobów.
- Olivier, nie! - Krzyknęła, a potem zeskoczyła i podeszła do samochodu.
Od razu puścił kobietę, która ciężko osunęła się na ziemię.
- Próbowała sięgnąć po pistolet - wskazał leżącego na ziemi glocka. - Nie miałem zamiaru jej zabijać, daj spokój...
- Zabieramy się stąd - Ocelia podniosła pistolet i wysunęła za pasek spodni - Pakuj się z nią z tyłu, ja poprowadzę - zaordynowała, siadając za kierownicą.
- Umiesz prowadzić autobusy, limuzyny... może wcale nie potrzebowaliśmy pilotów do tego samolotu - mruknął wpychając kaszlącą Clarę na tył długiego pojazdu.
- Także kombajn i snopowiązałkę - doprecyzowała, odpalając silnik. - Chcę z nią spokojnie porozmawiać, ale to autko rzuca się strasznie w oczy. Znasz jakieś miejsce?
- Rzuca się w oczy na tyle, że nikt nie zaczepi jego właścicieli - odparł wzruszając ramionami.
- W sumie prawda - mruknęła Ocelia. Przejechała jeszcze kawałek, aby w końcu zaparkować przed wyjątkowo okazałą areną. Przeszła na tył limuzyny i uśmiechnęła się do Clary.
- Więc o czym Nigr chciałby ze mną rozmawiać?

Kobieta westchnęła przechylając głowę.
- Dlaczego sama go nie spytasz?
- Może ja ją będę bił, a ty wypytywać - zaproponował Oliver kręcąc głową.
Ocelia przewróciła oczami.
- Bądź tak miły, Oliver, i przesiądź się na przód, dobrze? - poprosiła, podnosząc przesłonę oddzielającą część pasażerów od części kierowcy.
Spojrzała na Clarę.
- Nie masz pojęcia, czego ode mnie chce, prawa? Dopuszcza cię do łóżka, ale do prawdziwych interesów to już nie.
- Gdyby każdemu chwalił się swoimi planami, nie byłby tym kim jest, nieprawdaż? - westchnęła gdy Oliver niechętnie się przesiadł.
- Ale ty aspirujesz, żeby być kimś więcej, niż jakiś "każdy" prawda? Mówił coś o mnie? - spojrzała uważnie na Clarę.
- Załóżmy, że tak... ale nie ma sensu bym ja ci to mówiła, niewiele na tym zyskam prawda? A on może zaspokoić twoją ciekawość.
- Nawet miałam taki pomysł... - przyznała Cela - Ale potem plany mi się zmieniły. Dlaczego mam do niego iść? Przekonaj mnie, udowodnij mu, że jesteś użyteczna. Moja ciekawość to nie jest wystarczający powód...
- Bo jesteś w wielkim błędzie, bo od dawna jesteś okłamywana, bo chcesz zabić nie tę osobę co trzeba... Nigel to wszystko rozumie i ci wytłumaczy. Może ci pomóc.
Cela prychnęła.
- A twój - świętej pamięci, notabene - brat, to miły i uczynny człowiek, który nie strzela do wszystkiego, co się rusza. Wygrałam? Czyje kłamstwo było lepsze?
- To idiota! Wymknął się Nigrowi spod kontroli jak Iron. Sami doprowadzili się do takiego stanu w jakim byli, choć próbował nad nimi zapanować, ale w przeciwieństwie do Serafina, nie ma możliwości prania mózgów! - odparła z oburzeniem
- Wiesz, mam wrażenie, że każdy kto się wymyka Nigrowi spod kontroli to ma coś z głową... Twój kochaś Jason też. Ale czy to aby nie świadczy źle o Nigrze? - przybrała zatroskany wyraz twarzy - Może ma to związek z tym, co robi mutantom, którzy do niego trafiają? Z tym torturami, na przykład?
- Tortury? Stosował to tylko na Jasonie i odniosło oczekiwany sukces...
- Sukces? - spojrzała na nią, osłupiała. - W jakim sensie?
- Ewoluował go. Jason bardzo szybko się dostosowuje do warunków... połamał mu żebra wiele razy i w końcu stały się nie do ruszenia. Biczował go, aż jego ciało nie zaczęło regenerować się trzykrotnie szybciej niż normalnego człowieka. Poza pazurami, każda mutacja Huskyego została uruchomiona przez Nigra, łącznie ze wzrokiem i szybkością.
- Ale po co?! - ilość okrucieństwa, którego się Nigr dopuścił, a o którym Clara opowiadała z czymś na kształt... dumy? nie mógł się Ocelii pomieścić w głowie - Po co? - Powtórzyła wstrząśnięta - Nie powiesz mi chyba, że Husky sam się o to prosił!
- Bo był za słaby. Musiał się wykształcić by przetrwać... o to chodzi w ewolucji. O ulepszanie się, dostosowywanie do nowych warunków. A Jason pamięta wszystko na opak przez Kamila... wiesz, że on dodał mu pięćset lat wspomnień? Sztucznych! - dodała rozbawiona.
- Kłamiesz! - Cela - do tego nieudolnie. Pan Kamil nie potrafi generować wspomnień. Układa tylko te, co są.
- A wiesz to bo ci powiedział? Czy włożył do głowy? Ocelio... wszystko co robił i mówił, miało cię podburzyć przeciwko Nigrowi - powiedziała nagle bardziej troskliwie. - Kazał ci się dowiedzieć kim jest drugi sztuczny mutant? Sam dobrze o tym wie!
- Wiem, bo... - przerwała nagle, chciała powiedzieć "wiem, bo pamiętam" ale to nie była prawda. Prawda była taka, że pan Kamil sprzedał jej wspomnienia twierdząc, że były jej. Ale przecież były jej! Nie pozwoli tej kobiecie mącić sobie w głowie! - Wiem i koniec - zacisnęła wargi. - Nic mi nie kazał!
- Bo nie musiał. Bo mu ufasz - wyjaśniła prosto.
- Oczywiście - pokiwała głową. Poczuła nawet rodzaj wdzięczności, że Clara - nieświadomie, zapewnie - przypomniała jej, co naprawdę jest ważne. Ufała Serafinowi. Co do tego nie miała akurat żadnych wątpliwości. - A tobie nie. Próbujesz różnych sztuczek, żeby się wyrwać z matni. Ale to niczego nie zmieni - otworzyła przesłonę - Olivier! Choć jej pilnować, jedziemy.
- Świetnie - odpowiedział radośnie przesiadając się. - A gdzie jedziemy?
- Clara chciała kogoś poznać, wypytywała Jessicę. Oni na pewno też się ucieszą z możliwości poznania panienki Nigra. Pogadają sobie o życiu. - Ocelia przesiadła się na przód i ruszyła.
Wróciła w okolice burdelu Jessici, ale zaparkowała kawałek dalej.

- Zostań z nią w środku - nachyliła się do Oliviera - Zaraz wracam.
Przeszła dwie przecznice i pomachała panienkom, dalej zajętym sobą na hamaku.
- Gdzie Jessica? - zapytała przystojniaka, rzucając szybkie spojrzenie na szybę. Wyglądała prześlicznie, cała przysypana jakimś tynkiem, podrapana na twarzy. - Mogę się umyć?
- Oczywiście... chyba, że wolisz żeby ktoś to zrobił za ciebie. Już wołam panią szefową mruknął sięgając po telefon.
- Nie wolę - odpowiedziała zdecydowanie. - Tam? - wskazała dłonią i weszła do łazienki. Jak na jej gust było tam zbyt dużo czerwieni i złoceń, ale umywalka działa bez zarzutu. Zadrapania zaczynały się już goić. Za godzinę nie będzie po nich śladu. Skóra regenerowała się jej coraz szybciej, ale do bólu ciągle nie mogła się przyzwyczaić. Na opuszkach palców też prawie nie było śladów po nacięciach, przez które wysuwały się pazury.
Wyszła po kilku minutach do holu, szukając wzrokiem Jessici.
Ubrana w bardziej przyzwoite ciuchy siedziała na fotelu w holu, czekając znudzona na Ocelię.
- Szukałaś mnie? Wyrwałaś się tej jędzy?
- Czeka w samochodzie. Olivier jej pilnuje. Ochroniarze mieli.. wypadek. Chcę rozmawiać z Resztą, z równej pozycji, Clarę wniosę do puli jako... wejściówkę. Wiesz, kto nimi dowodzi? Wiesz. Chcę się spotkać. - Ocelia mówiła pewnie, bez wahania.
- Nikt nie dowodzi. Organizują się sami, za głosowaniem podejmują decyzję. Znam tylko dwóch i już ci o nich mówiłam.
- Jeden to narzeczony twojej dziewczyny, tak? Możesz ją poprosić, żeby mu przekazała wiadomość, że chcę się spotkać?
- Tak... gdzie będziesz czekać? - mruknęła kiwając głową.
- Dwie przecznice stąd... na lewo, jak się stoi twarzą do budynku - nigdy nie potrafiła się zorientować, gdzie jest która strona świata, no, chyba, że stała nad morzem - W limuzynie. Trudno będzie przeoczyć.
- Trochę poczekasz... zaraz wieczór, a on przychodzi w nocy. Ale przyjdzie, to pewne.
- Poczekam... mam bilet tygodniowy. Pogadam z Clarą o życiu. - wstała. - Do zobaczenia. I dziękuję za pomoc.
- Do usług - odparła kłaniając się z ulgą.

- To dziwne - myślała Cela wychodząc na ulicę. - Boi sie mnie? Myślała, że coś będę chciała więcej? Nie dopytała jednak, tylko wróciła do limuzyny. Zastukała, a Olivier wpuścił ją do środka.
Może po prostu Ocelia ją denerwowała i była szczęśliwa, że ma ją z głowy. Wydawała się być osobą, która łatwo i niechętnie przyciąga kłopoty, stąd pewnie uprzedzenia.
- Poczekamy na tego faceta z Reszty - powiedziała. - Pewnie będą się chcieli od ciebie czegoś dowiedzieć, na przykład jaki Nigr ma pin do furtki i inne takie... Albo cię od razu zabiją. - uśmiechnęła się do Clary. - No , więc kto był tym drugim mutantem, stworzonym przez Nigra?
- Nie mam pojęcia... ale był znacznie lepszy ode mnie. Nie potrzebował opieki, wolę nie myśleć jak szybko wyrósł. Nigr mówił tylko, że puścił go wolno, by jego ewolucja przebiegała jak najnaturalniej. Mówił, że on jest na tyle potężny, że nie potrzebuje jego pomocy, w dążeniu do doskonałości... - odpowiedział przeglądając rzeczy w rozlicznych schowkach limuzyny. Otworzył butelkę whiskey i przyssał się do niej, szybko wychylając połowę zawartości, jakby pił wodę. - Zapomniałem jaki tu skwar...
- Ej! - Cela złapała go za ramię. - Urżniesz się i będziesz do niczego. Poza tym - ja pytałam. No, Clara, co z tym drugim mutantem?
- Ach... - mruknął jej brat. - Też mam parę ciekawych rzeczy do powiedzenia, ale dobra - westchnął. - Alkohol na mnie nie działa - dodał jeszcze wczytując się w etykietę.
- Nie wiem - odparła Clara wzruszając ramionami. - To jego najsłodsza tajemnica... no może jeszcze parę sprawek, ale tego chyba nie chcesz wiedzieć - dodała z błogim uśmiechem.
- Dlaczego sądzisz, że nie chcę? A może jakby cię Olivier walnął, to byś sobie przypomniała, co?
- Heh... a Nigelowi zarzucasz tortury. On przynajmniej nie chowa się za swoimi osiłkami. Jak musi to niech wali, znosiłam baty od twardszych - odparła dumnie.
Cela tylko pokręciła głową, zatrzymując Oliviera.
- Dlaczego sądzisz, że nie chcę? - powtórzyła.
Westchnęła ciężko.
- Nie ode mnie powinnaś się dowiadywać rodzinnych niesmaków. Poza tym nie wiem wszystkiego, zmyliłabym cię i wyszłoby nieporozumienie - wyrzuciła z siebie, nie w pełni świadomie.
- Chcesz mi powiedzieć prawdę. Te kawałki prawdy, co do których jesteś pewna - zapewnił ją Cela.
- Kobieta, którą Nigel obdarzył mocami, która była twoją matką, była wcześniej jego kochanką. Dlatego tak znienawidził ją i twojego ojca, bo go zdradziła... ale ona mogła mieć każdego i każdą, mogła zmuszać ludzi do czegokolwiek. Wszystkich oprócz Nigra... - powiedziała cicho.
- Jej moce nie działały na Nigra? - dopytała, tężejąc.
- Myślałam, że masz wytężone zmysły... jak nie głucha to głupia? - wywróciła oczami.
Cela nie zagarowała na zaczepkę. Bez słowa wyszła z z samochodu i przeszła na przód.
- Taka jest ewolucja, po prostu przestała mieć na niego wpływ - krzyknęła za nią, rozkładając się wygodniej i sięgając do barku.

Dziewczyna usiadła na miejscu pasażera, próbując doprowadzić się do pionu. Cały jej misterny plan właśnie runął, jak zamek z piasku. Musiała się zastanowić, co ma robić dalej.
Do spotkania z Jerrym Hirshem zostało jej jeszcze parę godzin, a ulice robiły się coraz głośniejsze, gdy powoli zapadał zmrok. Cela w końcu też zaczęła czuć zmęczenie, a od upału i duszności zaczynała boleć ją głowa. Atmosfera robiła się cięższa wraz z sytuacją.
Wszystko się posypało. Plan, który dawał jej napęd i energię przez ostatnie godziny, dni, okazał się niemożliwy do realizacji. Co gorsza - perspektywa powrotu do normalności i odzyskania własnego życia też się oddalała. Pozostanie mutantem już na zawsze?! Tyle straciła przez tą mutację.. właściwie wszystko. Co jej pozostało? Po fali entuzjazmu przyszła rezygnacja i zwątpienie. I zmęczenie, chyba nawet bardziej psychiczne, niż fizyczne. Tak naprawdę to zbierało się jej na płacz, ale nie mgła zrobić z siebie pośmiewiska przed Clarą. Myśli kłębiły sie jej w mózgu, obijając się wręcz boleśnie o czaszkę. Powinna wrócić do Polski? Przystąpić do Reszty? Wyjechać gdzieś i zniknąć? Ale gdzie? Przyszłość rysowała się w ciemnych barwach. Wciągnęła nogi na fotel, oparła głowę o skórzany zagłówek i przymknęła oczy. Odpocznie chwilę i potem zdecyduje.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-09-2013, 18:23   #37
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Do spotkania z Jerrym Hirshem zostało jej jeszcze parę godzin, a ulice robiły się coraz głośniejsze, gdy powoli zapadał zmrok. Cela w końcu też zaczęła czuć zmęczenie, a od upału i duszności zaczynała boleć ją głowa. Atmosfera robiła się cięższa wraz z sytuacją.
Wszystko się posypało. Plan, który dawał jej napęd i energię przez ostatnie godziny, dni, okazał się niemożliwy do realizacji. Co gorsza - perspektywa powrotu do normalności i odzyskania własnego życia też się odddalała. Pozostanie mutantem już na zawsze?! Tyle straciła przez tę mutację... właściwie wszystko. Co jej pozostało? Po fali entuzjazmu przyszła rezygnacja i zwątpienie. I zmęczenie, chyba nawet bardziej psychiczne, niż fizyczne. Tak naprawdę to zbierało się jej na płacz, ale nie mogła zrobić z siebie pośmiewiska przed Clarą. Myśli kłębiły się jej w mózgu, obijając się wręcz boleśnie o czaszkę. Powinna wrócić do Polski? Przystąpić do Reszty? Wyjechać gdzieś i zniknąć? Ale gdzie? Przyszłość rysowała się w ciemnych barwach. Wciągnęła nogi na fotel, oparła głowę o skórzany zagłówek i przymknęła oczy. Odpocznie chwilę i potem zdecyduje.

Oliver otworzył jej drzwi i obudził podsuwając pod nos otwartą butelkę śmierdzącej wódki.
- Mamy gościa. Pozwoliłem mu poczekać z tyłu, z Clarą. Nic jej nie zrobi jeśli się pośpieszysz... ciężko cię było obudzić, tutaj się nie śpi głębokim snem.
Wzdrygnęła się gwałtownie, odsuwając dłoń Olivera z butelką - zapach alkoholu powodował mdłości i nasilał ból głowy. Kark jej zesztywniał, choć znużenie nie minęło, miała wrażenie, że zamknęła oczy ledwie sekundę temu.
- Co? - dopytywała, niezbyt przytomnie patrząc na brata .- Zabieraj tą wódkę.
- Wolałem tak cię obudzić, niż trzaskiem w mordę, ale okej... - mruknął chowając butelkę.
- W tym miejscu, gdzie ty masz modę, ja mam twarz - poinformowała go. - Wystarczy jak odezwiesz się do mnie - powiedziała rozbudzając się powoli. - Słowa mają czarodziejską moc, wiesz?
Wygramoliła się z siedzenia a Olivier
poprowadził ją na tył ogromnego samochodu i otworzył drzwi.
Naprzeciwko Clary siedział potężny, wielki, muskularny mężczyzna, z włosami do ramion i poważną, ponurą twarzą. Patrzył się beznamiętnie, choć z głęboko ukrytą furią na Clarę, która dumnie unosiła głowę, w niemej obronie na takie spojrzenie.
- Jerry Hirsh - mruknął do Ocelii, skinając do niej głową.
- Ocelia Warat - przedstawiła się. - Chce pan przy niej rozmawiać, czy wyjdziemy?
- Bez różnicy - powiedział pocierając skroń. - Jestem nieco zmęczony, więc streszczajmy się.
- Tak...- Cela też nie mogła się dobudzić, jakby organizm nie zauważył tych kilku godzin snu. Usiadła obok mężczyzny - Miałam wam jakiś pomóc... Po tym, jak mnie wykupicie. Przedostałam się inaczej, jak widać, i spotkałam Clarę. Trochę porozmawiałyśmy, ja jej nie potrzebuję, może Reszta jakoś skorzysta z jej wiedzy. I nie zabijaj jej bez wyraźnej potrzeby, bardzo proszę.
- Przyzwyczajona jesteś do śmierci, heh? - uśmiechnął się lekko. - Nie stanowi żadnej karty przetargowej, a wiele osób znalazłoby w niej źródło swej zemsty. Co zaś do ciebie, to zakładam, że skoro już odmówiłaś naszej pomocy w dostaniu się do Czerwonej Dzielnicy, do nie chcesz dalej z niej korzystać.
- Nie wiem, skąd taka konkluzja - wzruszyła ramionami. - Choć prawdą jest, że za dużo śmierci ostatnio widziałam... Z waszej pomocy nie skorzystałam, nie było takiej potrzeby- nie zamierzała tłumaczyć się temu facetowi ani ze swoich planów, ani motywacji. - I skąd w ogóle taki pomysł, że teraz chcę o nią prosić? - zaśmiała się - Świetnie sobie radzę : przeszłam kontrolę, pozbyłam się jej goryli - pokazała brodą na Clarę - i zabrałam samochód. To raczej ja mogę wam oferować moją pomoc. Moją i Oliviera.
- A w czymże takim możesz tym “nam” pomóc? - uniósł brew, uśmiechając się drwiąco.
- Jestem pewna, że Husky omówił z "wami" tą kwestię - odwzajemniła uśmiech.
- Problem w tym, że zapewnił o chęci współpracy i pracy zespołowej, a to - wskazał na Clarę i limuzynę. - Nie jest zbyt zespołowe. Nie sądzę by mógł ufać komuś kto pozwala sobie samowolnie porwać się na tę kurwę.
- Zespołowo się porwaliśmy, z Oliverem - wyjaśniła. - Znam się na pracy zespołowej. Poza tym to była samoobrona, napuściła na nas swoich goryli. Chcieliśmy sobie tylko pozwiedzać w spokoju...
- Mhm... rzeczywiście musza z was być turyści, skoro takim wozem, należącym do takiej osoby stoicie w jednym miejscu parę godzin. Dziwi mnie, że jeszcze po was nie przyszedł, skoro ja wiem, że tu jesteście, jeszcze zanim Jessica mi powiedziała. Może tylko jego ludzie czekają w okolicy na mnie by zgarnąć przy okazji, albo tylko na mnie... jeśli zaś Nigr jeszcze nikogo nie przysłał to musisz mieć z nim niezłe układy, albo bardzo mocną przyjaźń...
- Zabiłam mu ulubionego pomaginiera, nawet dwóch, trzeci się ze mną sprzymierzył, zabrałam mu furę i panienkę... To zdecydowanie coś na kształt układu. - pokiwała głową, bardzo zadowolona z sobie. - Ciekawe tylko, czemu ty się tu zgodziłeś przyjść, skoro uważasz, że jestem z nim w zmowie. Czegoś chcesz?
- Karty przetargowej, głuptasku - powiedział wyciągając pistolet, kiedy do stojącego przed samochodem Olivera mierzyło już paru ludzi, a dodatkowi, wszyscy uzbrojeni dość poważnie, zaszli limuzynę z drugiej strony. - 2N nie uchroni się przed kulami póki się nie zmieni, a ciężko ten moment przegapić - powiedział głośniej, by słyszał go Oliver i jego ludzie. - Wysiądzcie więc proszę drogie panie.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała i na moment zamurowało ją kompletnie.
Po chwili jednak odzyskała rezon, rozejrzała się, szacując liczbę jego ludzi. Nie było dobrze...
- Nie zastrzelisz mnie - powiedziała pewnie, wysuwając podbródek do przodu - Nigr potrzebuje mnie żywej. Martwa na nic ci się nie przydam.
- Ale z pewnością zaszyje ci dziurawy brzuch, albo nogę, nieprawdaż? - spytał, kiedy Ocelia kątem oka naliczyła się czterech przy Oliverze i trzech po drugiej stronie, za zamkniętymi drzwiami. Jednak mogło ich być więcej, skoro już wcześniej ich nie spostrzegła.
Pięknie, kurwa, pięknie... Cela z trudem powściągnęła zalewającą ją falę paniki. Nie bała się Jerry'ego ani nawet Nigra - przerażała ją bezradność. Brak możliwości decydowania o sobie. Przynajmniej ośmiu uzbrojonych ludzi... Nie poradzą sobie z nimi, nawet jeśli pomoże Oliverowi.
Spokojnie, spokojnie... tutaj nie używają samochodów, będzie mnóstwo okazji, żeby się ulotnić.
Przywołała wyraz przerażenia na twarz i spojrzała błagalnie na mężczyznę.
- Proszę... - broda się jej trzęsła. - Mam zaburzenia krzepliwości krwi. Nikt nie zdąży mnie zszyć po postrzale.
- I z czymś takim tyle przeżyłaś? Jasne! - odparł po chwili niezdecydowania.
- Nie wiem, co panu Jason naopowiadał - potarła policzek wierzchem dłoni, przestraszona i zagubiona. - Ja jeszcze miesiąc temu przygotowywałam się do matury, a potem to... wszystko się zadziało. Husky obiecywał, że pan mi pomoże, jak coś, a pan mi grozi rewolwerem. To takie... nie fair. I.. w ogóle.
Szloch wstrząsnął jej ciałem, złapała Jerry'ego za przód koszuli i zaczęła płakać, przytulając twarz do jego piersi.
Chrząknął zdezorientowany, kręcąc pistoletem niepewnie.
- No tak... w sumie to jednak Jason cię przysłał... - powiedział na pewno nie sam z siebie. - Ale niewiele o tobie powiedział, może i źle cię oceniam... ale muszę być ostrożny - dodał wahając się. Nie odsunął jej jednak od siebie.
- I słusznie - chlipnęła Cela. - Ja teź nie wiem, komu można ufać, bo najpierw są przyjacielscy, a potem... - znowu zaczęła się trząść. - Bardzo przepraszam, teraz ma pan całą koszulę mokrą - przesunęła kilka razy dłonią po jego klatce piersiowej. - Husky zapewniał, że panu można ufać, ale ja się bałam, że ktoś inny mnie kupi i ...i wie pan. - Znów zaczęła szlochać, tuląc się do niego całym ciałem.
- Ekhem... dobrze, już starczy - powiedział odsuwając ją. - Czego więc chcesz? - spytał zapominając, że to on czegoś od niej chciał.
- Niczego - uśmiechnęła się słodko. - Tylko podziękować Reszcie za oferowaną pomoc. Zostawiam Clarę i autko, i znikamy z Olivierem - sięgnęła do klamki. - Do zobaczenia.
Skinął głową i wyszedł wraz z nią. Mruknął do swoich ludzi, z twarzami zasłoniętymi kominiarkami i maskami.
- Puszczamy ich wolno. Jeden za kierownicę, dwóch ze mną reszta wracać - rozkazał zdziwionym ludziom.
Cela pomachała Jerry'emu i podeszła do Oliviera.
Kręciło się jej w głowie, mimo, że temperatura chyba spadła ciągle było parno, duszno, a smród przenikał wszystko.
Udało się im. Jej. To było zadziwiające. Dopiero teraz poczuła, że trzęsą się jej kolana. Była jak ponton z rozklejonym szwem, z którego bardzo powoli, ale nieuchronnie, schodziło powietrze. Przytrzymała się ramienia Oliviera.
- Zmywamy się - mruknęła. - Spokojnie i szybko.
- W zasadzie może być ta ruina - wskazał na niemal tylko i wyłącznie szkielet bloku, prawie bez ścięgien i mięśni, w którym już rozbłyskały pierwsze ogniska palone w kubłach, bądź na ziemi, otoczone gruzem i cegłami. - Nieźle sobie poradziłaś… mało kto tu jest w stanie rozwiązać konflikt bez używania siły.
- Tak… sama się zdziwiłam - poszła za nim, żeby jak najszybciej zniknąć z oczu ludziom Jerry’ego, na wypadek, gdyby tamten nagle zmienił zdanie.
Kiedy podeszli do szkieletu budynku spojrzała w górę, na puste okna, rozświetlane gdzieniegdzie błyskami ognia.
- Olivier - pokręciła głową, zatrzymując się. - Ja potrzebuję się przespać, w łóżku, jak człowiek, coś zjeść. A to jakiś... squat. Rozumiem, że się lepiej czujesz w takim miejscu, ale ja chcę iść normalnie do hotelu. Wymieniłam pieniądze, chyba pamiętasz?
- Hoteli tu nie brakuje, choć ludzie głównie śpią w burdelach… - mruknął wzruszając ramionami. Co znaczy squat? - spytał nagle, prowadząc ją gdzieś.
- No, taka pusta ruina, gdzie mieszkaja bezdomni i inni artyści.. hippisi, jakoś tak - odpowiedziała, idąc za nim. - Mówisz, że holele nie mają dużego obłożenia? Załóżmy, że jestem fetyszytką światła i wzrokowcem, i lubię sie zabawiać tylko w pełnym słoncu. Mam prawo być zmęczona po dniu pełnym uciech, nie?
- Tutaj masz prawo do wszystkiego… - odpowiedział obojętnie. - Co chcesz potem zrobić? Teraz ledwo nam się udało, a Nigra tym nie zwiedziesz…
- MI się udało – poprawiła go. – Moje zdolności zwiększają się każdego dnia, robię się na prawdę świetna. Zauważyłeś progres? Jakby nie skutki uboczne – że ciągle muszę uciekać – to by nawet nieźle było. Mogłabym w ten sposób zarabiać na życie, wiesz? Mieliśmy takie zajęcia o mediacjach , negocjacjach ja bym mogła każdego do wszystkiego przekonać. To w biznesie przydatne, nie? – nakręcała się, nie przejmując wcale brakiem odzewu ze strony brata. – Spotyka się dwóch prezesów, negocjują kontrakt. Ja przychodzę z jednym z nich –tym, co więcej zapłaci, oczywiście – kilka sugestii, kilka uśmiechów – i już tamten drugi się godzi na gorsze warunki. Ale super. A tego, co bym dla niego pracowała, to bym przekonała, żeby naddatki oddawał na jakieś fundacje dla biednych dzieci. Jak zarobię kupę kasy, to sobie kupię bezpieczeństwo.
Zapatrzyła się w niebo, a potem przyśpieszyła.
- Tak, tym się zajmę. Trzeba patrzeć do przodu. Jutro jest pierwszy dzień z reszty mojego życia, nie mogę żyć przeszłością. A Nigr to przeszłość. A wiesz co jest najgorsze? Że ktoś mnie wkręca. Jeszcze nie wiem kto, ale zdecydowanie ktoś mnie wkręca. Clara chce mi stawiać obiad, a ten niby sprzymierzeniec – wykorzystać jako kartę przetargową. Coś tu śmierdzi. Może rzeczywiście Serafin mi namieszał mi w głowie? Nie dam się wkręcać, jestem za sprytna na takie gierki. Zabieramy się stąd, z tego całego burdelu, jak się wykąpię, bo się cała kleję, zajmę się negocjacjami.
- Bardzo ładne plany przyznam. Chyba masz najbardziej praktyczne zdolności ze wszystkich mutantów, nawet bardziej niż sam Nigr - uśmiechnął się w stronę nieba. - Te miejsce jest całkiem dobre - powiedział wskazując najbliższy hotel “PIT Stop”.
- Bardzo się cieszę, że ci się podoba - mruknęła, choć raczej jego zadanie było jej w tym momencie obojętne. Miała plan, oraz możliwości jego realizowania. To zawsze ją uspokajało.
Weszli do środka, Ocelia rozejrzała się dookoła. Normalna recepcja, hall.
- Pokój na noc - powiedziała - Dwie osoby, oddzielne łóżka, łazienka.
Szybko dokonali wymiany z pieniędzy na dwa klucze, z czarną, podstarzałą ekspedientką i udali się na górę do pokojów, które normą w ogóle nie odbiegały od polskich, trzygwiazdkowych hoteli, a cena była znacznie bardziej atrakcyjna, gdyby ją przeliczyć na złotówki.
- Obudź mnie, o której chcesz - mruknął Oliver wchodząc do siebie.
- Spoko - powiedziała zamykając za sobą drzwi. Na klucz. Po namyśle postawiła jeszcze fotel pod klamkę. Z dużą przyjemnością zarzuciła przepocone ubranie i weszła pod prysznic. Po wykorzystaniu wszystkich dostępnych w łazience miniaturek mydeł i szamponów wróciła do pokoju. Zmęczenie minęło, spłukane razem z pianą.
Ubrała się i wróciła na dół.
- Gdzie można coś zjeść? Macie jakiś bar tutaj?
- Prawie wszędzie. Naprzeciwko jest porządna chińszczyzna, trochę w dół ulicy sushi… to tak bliżej - odparła ekspedientka. - A pizze i tak dalej to łatwo znajdziesz… znajdzie pani - poprawiła się murzynka.
- Dziękuję - wyszła na ulicę, która - pomimo nocy, a może właśnie z jej powody - zaczęła się zaludniać. W pierwszej chwili chciała iść do chińczyka po drugiej stronie ulicy, ale coś ją pociągnęło dalej. Dawno już nie szła... tak po prostu, bez specjalnego celu, nie uciekając przede nikim, nie mając nic do załatwienia, żadnych wielkich zadań ratowania nikogo ani niczego. Kupiła tortille z samymi warzywami u ulicznego sprzedawcy i szła, obserwując tłum i ciesząc się spadającą temperaturą. Starała się zapomnieć, gdzie jest, nie rozmyślać, po co ci ludzie tu przyszli. To jak spacer wieczorem po Starówce. Po prostu.
Chociaż miejsce znacząco odbiegało klimatem. Muzyka z klubów i krzyki z aren, rozsianych po mieście, rozbrzmiewał co chwilę głośniej, by znów przycichnąć. Miejscami rozjaśniona neonami, a gdzie indziej ogniem Dzielnica tętniła życiem z różnym pulsem. Ocelia minęła dwie ulice, gdzie nie sposób byłoby się z nikim nie zderzyć i przeszła przez inne, na których nie było nikogo ani na zewnątrz, ani w środku wraków budynków.
Gdzieś z boku rozległy się strzały i spojrzawszy w tamtą stronę, Ocelia dostrzegła trójkę ciężkozbrojnych strażników, którzy zajęli się paroma nieposłusznymi i niepotrzebnymi mutantami, a następnie ruszyli dalej, wcześniej dając znać przez radio, by przysłano kogoś do posprzątania. Grabarze i hieny miały tu sporo roboty. Jednak widoki masakry były znacznie rzadsze niż szczęścia i wesołości gości, wracających do hoteli i burdeli nierównym krokiem.
Odwróciła głowę, żeby nie patrzeć na wydarzenia w zaułku. Angażowanie się nie prowadziło do niczego dobrego. Zdążyła się już tego nauczyć. Nie szukała kłopotów, jutro wylatywała. To już nie były jej problemy, właściwie nigdy nie były jej, niepotrzebnie pozwoliła się wykręcić w to wszystko. Szła powoli, wybierając ludniejsze ulice.
Nikt nie dostrzegał w niej mutacji, nikt więc jej nie zaczepiał, bo do tego nie miał prawa. Każda osoba, którą mijała, zdawała się myśleć tylko o sobie i gdzie by tu nie pójść, bo rozrywek było więcej niż można było się spodziewać z początku. Znajdowały się tu nawet kina, kręgielnie, teatr i na myśl przychodził jeszcze tylko brak opery. Bardziej zadbane części Dzielnicy były dość… zwyczajne, choć skalą i doborem architektonicznym, przewyższały większość wielkich miast świata, poza tym wszystkie przybytki były obsługiwane przez mutanty, które jednak nie przez wszystkich były wykorzystywane. Te bardziej niezwykłe przez niektórych były w pewien sposób… podziwiane. Niczym pomnik, czy niezwykłe dzieło sztuki. Co nie zmieniało faktu, że dalej były tylko mutantami – dziwakami, wystawionymi na publiczny widok. Człowiek ogląda orkę, skacząca przez obręcz, czuje respekt, może nawet podziw dla jej zręcznych ruchów, ale wie, że to tylko zwierzę. Piękne, niebezpieczne, ale tylko zwierzę. Coś gorszego. Niższego. Ocela nie czuła się zwierzęciem, w żadnym razie. No, może w aspekcie biologicznym.. dyskutowali o tym kiedyś na etyce. Czy fakt, że robot czuje się człowiekiem, ma świadomość i inteligencję, czyni z niego człowieka? A jeśli nie – czy może być pozbawiamy praw i traktowany gorzej, jak sługa? A tak się działo z mutantami. To było nie w porządku.
Choć z drugiej strony.. część, jak się zorientowała, chętnie przystawała na „opiekę” ludzi. W zamian za bezpieczeństwo. Część pewnie była nawet dumna z rolki, jaka przyszło im pełnić. „Dość” zastopowała samą siebie. To głupie rozważania a w dodatku wcale jej nie dotyczą.
Korowód ludzi przesuwał się po ulicach, w poszukiwaniu coraz to nowych rozrywek. Jak w Disneylandzie. Tyle, ze Myszka Mickey nie była plastikowa.
Posnuła się jeszcze trochę, a potem zaczęła wracać w stronę hotelu.
Jej brat najwyraźniej nie dociekał gdzie była, ani nawet nie wychodził z pokoju, czekając na jej powrót znudzony. W sumie i tak zawsze już wiedział gdzie była, więc gdy wróciła powitał ją w holu.
- Jak tam? - spytał przeżuwając coś. - Wymyśliłaś coś?
- Acha - odpowiedziała zrzucając buty i wskakując na łóżko. Wyciągnęła się na wznak, podkładając ręce pod głowę. - Mówiłam ci. Zostanę doradcą do spraw negocjacji. Jutro wracam. A ty co?
- Czyli serio, uciekasz… - mruknął pod nosem. - A ja muszę porozmawiać z Nigrem, muszę… muszę najpierw skończyć to by móc zacząć coś nowego, choć nie wiem co. Nie wiem co się może stać - powiedział bardziej do siebie niż do niej, właściwie dość zaskoczony pytaniem, którego sobie raczej nie zadawał, nie posiadając nigdy ustalonego celu.
- Jak uciekam? - oburzyła się, siadając gwałtownie. - Od kiedy podejmowanie własnych decyzji jest ucieczką? Namieszał ci ten Nigr w głowie, wiesz Olivier? Życie polega na tym, żeby iść własną ścieżką, a nie tylko pozwalać innym, żeby tobą manipulowali. Właśnie sobie to uświadomiłam - cały czas ktoś mną próbował manipulować, przekonywać do czegoś. Wszyscy robili to samo co ja - przekonywali, żeby mnie wykorzystać do własnych celów. Tylko ja jestem dużo lepsza od nich.
Wstała i potrząsnęła głową.
- Nie musisz wcale iść do Nigra. Sam zdecyduj, co chcesz. No, na co byś miał ochotę?
- Eeeeeee… - podrapał się po głowie, wzbijając wzrok w sufit. - Nie wiem. Mieć spokój, dach nad głową i co do garnka włożyć - wzruszył ramionami.
- Super, to zupełnie jak ja - zapewniła go radośnie. - I Nigr ma ci to zapewnić?
- Znaczy… myślę, że jak zajmę się nim, to będę mieć spokój.
- Za to jak on się tobą zajmie, to ja spokoju nie będę miała - pomyślała Cela. Olivier nie był może idealnym bratem, ale jakiś przywiązała się do niego. Oczywiście niepotrzebnie, ale zawsze. No, i podobno jak kogoś uratujesz, to jesteś za niego odpowiedzialny. Podobno.
- Nie musisz tam iść - powtórzyła. - Wróć ze mną.
- Co? Jak to? - zdziwił się. - Tak po prostu? Po tym wszystkim? Odpuścić?
- Nie odpuszczać... - potrząsnęła głową - ale patrzeć w przód. Żyć. Planować. A zemsta... - posmutniała, spuszczając głowę - przynosi tylko ból. I nie wypełnia pustki. Wiem to na pewno, zabiłam przecież Irona - dodała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
Podniosła głowę i powiedziała mocno - Musimy wyjechać, Olivier. Oderwać się od przeszłości.
- My tak, ale wszyscy tutaj? Nigr nie zasługuje by żyć, a zabicie Milesa, to jak zniszczenie pistoletu dla mordercy, który na zbyciu ma też czołg. Iron był tylko narzędziem, a dla mnie zemsta jest lekarstwem na ból. Nie umiem oderwać się od przeszłości, szczególnie, że nie mam za wiele przyszłości.
Cela spojrzała na brata, zdezorientowana.
- Co to znaczy, że nie masz za wiele przyszłości? Jesteś tylko trochę starszy niż ja... Jesteś chory?
- No właśnie… trochę starszy, ale dojrzałem dość szybko, że tak powiem. Jak miałem czternaście lat, wyglądałem tak jak teraz. Na dodatek wchłonąłem mnóstwo mutacji i mój organizm się w końcu przestanie wyrabiać, to w połączeniu z szybszym starzeniem się oraz już długoletnim obciążaniem organizmu poprzez rany, pozostawia mi ledwie rok lub dwa życia, w trakcie, których będę wyglądał jak sześćdziesięciolatek - mówił szybko uciekając wzrokiem. - Nigr mi dawno to uzmysłowił i mówił, żebym ostrożnie pochłaniał innych, ale przez pewien czas, ciężko powiedzieć bym całkowicie nad sobą panował i… i o.
Poczuła się, jakby znów dostała pięścią w brzuch - odcięło jej oddech. Dopiero go poznała, a teraz..
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - zapytała po dłuższej chwili, gdy się w końcu ogarnęła. - Przecież bym nie pozwoliła ci tu lecieć… Tym bardziej musimy wracać - pan Kamil i Jason żyją tyle lat, na pewno coś wymyślą, znajdziemy sposób - tłumaczyła mu gorączkowo. - Dlaczego nic nie mówiłeś? Musimy wracać, nie ma o czym mówić. Postanowione - zakończyła zdecydowanie.
- Czemu mamy lecieć tam, skoro oni lecą tu? - dopytał, mrużąc jedno oko. - Zresztą… nie mówiłem nic, bo to i tak bez znaczenia. Nie ma na to sposobu, a prawdopodobieństwo na to, że byśmy tu zginęli jest wysoce… wysokie. W zasadzie tylko Nigr mógłby mi w tym pomóc, czy też raczej te jego jajogłowe dupki, które stworzyły matkę i jeszcze jednego mutanta.
- Ale jak zatłuczesz Nigra, to jak ci jego ludzie pomogą? Poza tym, podobieństwo, że to ty zginiesz, nie on, jest wysokie - znów zaczęła się gorączkować. - Ekstremalnie wysokie. Nie chcę, żebyś się z nim konfrontował. To niebezpieczne. Słyszysz? - złapała go za ramię i zaczęła szarpać. - Nie pozwalam ci! Mam dosyć tego, że wszyscy umierają! Jeśli masz żyć tylko dwa lata, niech i tak będzie, ale masz się nie narażać!! - Krzyczała coraz głośniej, głos niósł się korytarzem. Ktoś walnął w ścianę, wrzeszcząc, żeby się zamknęli, bo chce spać. Cela wydawała się nie słyszeć łomotania.
- Żadnego łażenia do Nigra! Słyszysz?!
- Zastan… hej! - potrząsnął głową. - Stosujesz na mnie swoje sztuczki?!
- Nie stosuję żadnych sztuczek! - krzyknęła. - Martwię się o ciebie. Masz mi obiecać!!
- Ciszej - syknął, oglądając się. - Nie tylko my tu jesteśmy, a ściany mają uszy i nie, nie mogę tego obiecać. Nie mógłbym żyć tak jak ty, podobnie jak ty nie możesz żyć jak ja, czy Jason i nam podobni.
Puściła go i usiadła ciężko na łóżku, zrezygnowana.
- Jesteś moją rodziną. Jedyną, jaka mi została. Jesteś pewien, że nie ma innego sposobu? Jeśli nie ma, to pójdę z tobą. We dwoje mamy większe szanse. I mylisz się - już od jakiegoś czasu żyję tak jak ty i inni mutanci.
- Może i rzeczywiście powinniśmy to załatwić bez Jasona i Serafina. Coś mi w tym nie pasuje - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - Nigr jest szalony i na swój sposób, pewny siebie. Może nas wpuścić… myślę, że tak. Będzie chciał rozmawiać i to może być szansą dla nas.
Pokiwała głową, mechanicznie, bez energii.
- Brzmi, jakbyśmy planowali samobójstwo… - przypomniała sobie nagle o czymś i podniosła gwałtownie głowę. - A ten drugi mutant? Widziałeś go? I co ci nie pasuje? A w to, że Jason nas wrabia to nie wierzę - wysunęła podbródek do przodu. Jak zawsze, kiedy czuła się niepewnie i chciała dodac sobie odwagi.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 17-09-2013, 13:30   #38
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Teraz już nieco za późno by działać razem z Resztą i nie, nie widziałem nigdy tego drugiego. Nie mam najmniejszego pojęcia kim jest. Nie widzę jednak innych opcji niż bezpośrednia konfrontacja. Tylko takie mi dobrze wychodzą.
- Dobrze, pójdziemy tam - zapewniła go Cela. - Ja też nie ufam Reszcie, ale ufam Jasonowi. Poczekamy, aż doleci. W trójkę będziemy mieli dużo większe szanse.
- W sumie dobra… nie żebym go jakoś specjalnie lubił, ale potrafi robić ludziom siekę z mordy, nie gorszą niż mu Nigr zrobił z pleców - mruknął z uśmieszkiem. - Do tego czasu powinniśmy codziennie zmieniać hotel, z którego nie będziemy wychodzić, bo Nigr znajdzie nas w parę sekund. Jeśli zechce to w sumie i tak znajdzie… albo już znalazł, tylko… - zapętlał się w swojej gonitwie myśli Oliver, aż nie machnął ręką. - No właśnie. Pewnie już znalazł, ale czeka na nasz ruch. Możemy i tutaj zostać.
Potarła skroń, starając się zebrać myśli.
- Może wyjdziemy z Dzielnicy i poczekamy na Jasona w mieście?
- No nie wiem… ja może i je jakoś znam, ale się bardzo zmieniło i zmieniać będzie nadal. Jason w ogóle nie wychodził poza Dzielnicę przed rozłamem, więc nie wiem jak mielibyśmy się odnaleźć. Nie wiem nawet jak oni tu przybędą, bo raczej nie lotniskiem… ale wiesz, zastanawia mnie parę kwestii, skoro już przy Jasonie i Kamilu jesteśmy… - dodał, zwieszając głowę i przykładając palec wskazujący do ust.
- Wyczuwa mnie, podobnie jak ty, choć w tym smrodzie może być ciężko... - mruknęła. Zmęczenie powróciło nagle z niespodziewaną siłą. Adrenalina opadła. Albo pobiega, albo się prześpi. Wciągnęła nogi na łóżko i usiadła wygodniej, opierając plecy o wezgłowie. - No, co cię zastanawia? - Spojrzała na brata z ukosa.
- Jak właściwie Serafin i Jason się o tobie dowiedzieli? Jakim cudem z nimi byłaś?
- Lockbell - zanim zginął - korespondował z panem Kamilem na mój temat. Szukali mnie, choć chyba Jason wpadł na mnie przypadkiem już wcześniej - podobno pachnę w wyjątkowy sposób. Potem był ten marsz, Jason już mnie wtedy pilnował, pomógł mi wydostać się z tłumu - ziewnęła układając się wygodniej. - Potem policja mnie szukała, nie miałam gdzie iść i poprosiłam ich o pomoc. Tyle. Dlaczego o to pytasz?
- Mhm… - mruknął krzywiąc się. - Calvin Lockbell sporo też gadał z Nigrem.
- Ale o czym? - nie rozumiała - Oni nie byli po przeciwnych stronach barykady?
- Nie. Calvin dostał się tak daleko, tylko dzięki Nigelowi.
- Kłamiesz! - poderwała się na równe nogi. - Lockbell nie był wtyką Nigra, on walczył o prawa mutantów! A Nigr to pieprzony, sadystyczny świr! Widziałeś, co zrobił Husky'emu?! I innym mutantom?- zaczęła krążyć po pokoju, zdenerwowana. Znowu ktoś próbował mieszać jej w głowie... Jak tylko zaczynała wierzyć, że wszystko ogarnęła, kontroluje sytuację, ktoś natychmiast rozwalał jej precyzyjną konstrukcję, jednym ruchem. Komu miała ufać w tej sytuacji? Ach! Zatrzymała się gwałtownie - w końcu zrozumiała.
- Powtarzasz to, czego Nigr nakładł ci do głowy - powiedziała, już spokojniej. - Indoktrynacja i pranie mózgów, mieliśmy o metodach totalitarnych. Ale to wszystko nieprawda! Zapomnij o tym, co Nigr ci wciskał. To jego wielkie kłamstwo. On chce kontrolować mutantów, nie dla ich dobra, ale dla swoich korzyści! Ciebie też wykorzystał.
- Kontrolować? - zmrużył oko. - Nie sądzę by kiedykolwiek chciał kontrolować mutanty, on chce im pomóc, ale na bardzo, bardzo złe metody. Dzięki niemu Jason jest kim jest i ma co ma, ale nie powinien - pokręcił głową.
- Ty na prawdę nie rozumiesz?! - stuknęła go palcem w pierś. - Czy tylko udajesz, że masz sieczkę zamiast mózgu? Wykorzystał Jasona jak królika doświadczalnego! Przerobił go na tarta! Wszystko na żywca! Jak możesz próbować usprawiedliwić tego psychopatę?!
- Co? Nie usprawiedliwiam go. Tylko staram się zrozumieć. Jest zły, nienawidzę go i zasługuje na śmierć, skoro już tak bardzo chcesz to usłyszeć.
- Nic takiego nie chcę słyszeć! - przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w ustach. - O co ci chodzi? Dlaczego próbujesz go zrozumieć? Uczyliśmy się o tym - żołnierze idąc na akcję odczłowieczali wrogów. A ty próbujesz go zrozumieć? - potrząsnęła głową i cofnęła się o krok, przestraszona - Wygląda, jakbyś mnie próbował przekonać.
- Co? - zdziwił się, po czym westchnął ciężko. - Dobra, nieważne. Po prostu spędziłem obok niego wiele czasu, większość życia, a potem wbił mi nóż w plecy. Chciałbym wiedzieć dlaczego, bo powody, które widać z wierzchu są według mnie niewystarczające.
- Idź już - powiedziała, nie komentując jego wypowiedzi. Nie wyglądała jednak na przekonaną, raczej na wystraszoną - Idź! - Krzyknęła.
Uniósł ręce i spuścił głowę odwracając się i wchodząc do swojego pokoju.


Cela zatrzasnęła drzwi za bratem – huk poniósł się po korytarzu. Przekręciła zamek, założyła rygiel, na koniec przesunęła fotel.
Ręce się jej trzęsły.
Oczywiście, to mogła być paranoja – miała wrażenie, że wszyscy zmówili się przeciwko niej i chcą jej do czegoś użyć. Olivierowi, na przykład, zależało na tym, żeby poszła z nim do Nigra – w sumie nie wiadomo po co. Jak dobrze patrzeć – to każdy próbował ją ostatnio do tego nakłonić. Niby go nienawidził i uważał jego czyny za okropne, a z drugiej strony „starał się zrozumieć”. Co to za pieprzenie o zrozumieniu świra? Pewnie miał syndrom sztokholmski, albo coś…
Zaczęła krążyć po pokoju – trzy kroki wzdłuż okna, zwrot, pięć wzdłuż ściany, zwrot, jeden krok, zwrot, przeskok przez łóżko, zwrot i znów wzdłuż okna.
Poza tym – skąd wiadomo, że on w ogóle JEST jej bratem, a nie kolejnym świrem nasłanym przez Nigra, żeby ją zwabić do niego nie wiadomo po co? Zahartować a potem zwabić.. znała już te numery. Wszyscy ostatnio je jej robili. Fakt, że coś powiedział, nie znaczy, że jest to prawda. Alan go co prawda postrzelili, a potem przybił do krzyża, ale to też mogło być ukartowane.. żeby Oliviera uwiarygodnić. Albo i nie, Alan też przecież był świrem, jak wszyscy ostatnio. Bała się świrów.
Dobrze , że choć ona jest normalna. Myśli przyspieszyły w jej głowie, przyśpieszyła kroku, żeby je dogonić, a może dlatego myśli przyspieszyły, że ona krążyła coraz szybciej?
Jaka paranoja, żadna paranoja, paranoja to wtedy, gdy człowiek sobie coś wmawia – a to wszystko działo się naprawdę. Straciła rodzinę, przyjaciół, szkołę, a każdy, kto się pojawiał, próbował ją oszukać. Wykorzystać.
Myśli znów przyspieszyły, jak po speedzie, i nabrały niezwykłej jasności. Zrozumiała w końcu – oni wszyscy byli w zmowie i pracowali dla Nigra, odgrywając jakieś teatrzyki na jej użytek. Sprawdzając ją i testując. Niedoczekanie ich!
Odrzuciła fotel, zarzuciła plecak na ramiona i wypadła na korytarz. Zbiegła po schodach, zatrzymując się na moment w Recepcji.
- Szkoda tracić taką piękną noc na spanie – rzuciła Murzynce za ladą i wybiegła na ulicę.


- Przepraszam, przepraszam! - od razu zakłócono jej spokój na zewnątrz. A dokładniej zrobił to jeden mężczyzna po trzydziestce. Był przeciętnego wzrostu, takiej też postury, wyróżniał się tylko długim czarnym płaszczem, który aż nadto wskazywał na to, że ukrywa mutację. - Ocelia Warat? Przepraszam bardzo, ale mógłbym chwilę zająć? Czekam już od jakiegoś czasu, wcześniej jak tu wchodziłaś bałem się podejść… - mruknął cicho.
- Przykro mi - odpowiedziała po angielsku - Myli mnie pan z kimś innym.
Minęła go i poszła dalej ulicą.
- Nie! Poczekaj! - zawołał cię nagle. - Wpakowałem cię w to wszystko, wiem kim jesteś, chciałem tylko… no nie wiem - wzruszył ramionami, mizerniejąc.
- Kolejny - pomyślała Ocelia, nie za bardzo słuchając nawet łgarstw tamtego. W dodatku w płaszczu, jak Jason… Jakby od razu spławiła Jasona w Złotych Tarasach nie doszło by do tego wszystkiego. A jeśli by nawet doszło, to bez jej udziału.
“Wpakowałem cię w to wszystko” WTF? Ciekawość pisnęła cichutko, ale zaraz zamilkła przywalona zdrową dawka instynktu samozachowawczego owiniętego grubo paranoją.
- Pomyłka koleś - mruknęła Cela . - Śpieszę się na samolot.
- Alan też chciał uciec, ale Nigel go dopadł. Przeze mnie. Proszę, nie zniosę tego więcej… - jęknął rozkładając ręce.
- Spadaj, świrze - Cela przyśpieszyła.
- Przecież wiesz, że nie przejdziesz przez lotnisko! - zawołał, nie goniąc jej.
Oczywiście, że przejdzie. Miała dokumenty.
Odetchnęła z ulgą widząc, że został z tyłu. Przyśpieszyła jeszcze bardziej, kierując się w stronę bramy Dzielnicy.
Mężczyzna nie poszedł za nią, wszedł za to do hotelu, z którego wyszła.


Po nocy o dziwo kręciło się tu mniej strażników, choć samych ludzi i mutantów było znacznie więcej.
Szła szybko, pewnym krokiem, nie oglądając się ani za siebie, ani na boki. Czuła... lekkość i radosną ekscytację. Londyn czy raczej Bruksela? Bo że Europa, to było pewne. Polska na pewno nie, musi zacząć od nowa. Postanowiła zdać się na los, sprawdzi połączenia na lotnisku i wybierze najbliższe, do którejś z europejskich stolic. Trochę ruletka. Uśmiechnęła się sama do siebie.
Aż do bramy nikt jej nie zaczepiał. Jednak już przy pierwszej bramce, jeden ze strażników powiedział coś szybko do radia, w nieznanym dla Ocelii języku i wyszedł jej na spotkanie.
- Brama jest chwilowo zamknięta, przepraszamy, musi pani poczekać… - powiedział łamliwym angielskim.
- Nie rozumiem - potrzasnęła głową, zdziwiona. - Dlaczego? I jak długo mam czekać?
- Dlatego, że nie jest otwarta. Poczekasz aż otworzą - powiedział wzdychając.
Cela już otworzyła buzię, żeby zacząć wykłócać się ze strażnikiem o sposób traktowania klientów (kupiła w końcu bilet, nie?), ale szybko ją zamknęła.
Zamiast tego przybrała zagubiony wyraz twarzy.
- Ojej - powiedziała zmartwiona. - Będą niezadowoleni, jak sie spóźnię.. serio, nic nie da się zrobić? - zajrzała strażnikowi w oczy, uśmiechając się prosząco.
- Decyzja odgórna, wybacz, ale nie wiem o co chodzi nawet - odpowiedział już milej.
Przyczepiona do jego ramienia krótkofalówka zatrzeszczała i wydobył się z niej komunikat, w niezrozumiałym dla Ocelii języku. Najwyraźniej jednak była to wiadomość, którą od razu powtórzono.
- Coś się stało? - zapytała, wskazując na krótkofalówkę .Po sekundzie przycisnęła dłoń do ust. - Jestem taka niemądra, pewnie nie wolno wam o tym mówić…
Wzruszył ramionami.
- Na razie nic się nie stało, ale ustanowili pierwszy stopień gotowości.
- Wow - Cela wyglądała na szalenie zainteresowaną i podekscytowaną tą wiadomością. - Złapała strażnika za ramię
- Co to znaczy? To musi być super mieć tak odpowiedzialną pracę!
- Całkiem fajnie… lepiej niż było w wojsku - wzruszył ramionami. - Znaczy tyle, że należy zachować ogromną czujność wobec wszystkich mutantów, w odległości pół kilometra od muru i w razie problemów zastosować odpowiednie środki regulujące porządek.
- Cały czas musisz zachować czujność... To pewnie niełatwe. - Powiedziała z podziwem. - A jak masz na imię?
"Środki regulujące porządek" ... czy to znaczy, że od razu strzelają? Poczuła, że robi się jej zimno w środku.
Zrobiła zafrasowaną minę - To będziesz tu musiał zostać, aż ten alarm odwołają?
- Kater - przedstawił się. - I tak tutaj mam wartę, ale co chwilę dziesięć minut przechodzi kolejny patrol, tuż obok. Z tyłu mam sporo innych, na wieżach, wszystko jest zabezpieczone.
Świetnie. Po prostu rewelacyjnie.
- Ja jestem Lena - posłużyła się kolejny raz wymyślony wcześniej imieniem i wyciągnęła dłoń. - Wiesz, przyszliśmy tu z moim chłopakiem, wtedy jeszcze nim był, znaczy. Mówił, że fajnie było by czegoś nowego spróbować, dla ożywienia naszego uczucia... pieprzony dupek. Wcale mu nie chodziło o uczucie, tylko.. no, szkoda gadać. Starzy mnie zabiją, jak się dowiedzą... już jestem spóźniona.
Spojrzała chłopakowi w oczy.
- Kater, tylko ty możesz mi pomóc. Bardzo cię proszę.
- Mogę? - zdziwił się. - Znaczy… nie żebym nie chciał, ale… sam nie bardzo mogę stąd wyjść dopóki jestem na służbie i szczególnie jak jest pierwszy stopień - powiedział niepewnie.
- Jak nie wrócę w ciągu godziny, starzy dadzą mi szlaban do końca życia - zajęczała Ocelia. - Na bal maturalny mnie nie puszczają i będę spalona towarzysko. Tylko ty możesz mi pomóc! Wymyśl coś, nie macie jakiegoś wyjścia służbowego stąd?
- Nie. Zmiany są wraz z dostawami, tylko wtedy strażnicy wchodzą i wychodzą. Więcej wyjść to więcej dróg ucieczki dla tych, którzy stąd wychodzić nie powinni. Najbliższa dostawa rano, ale wtedy i tak już mają otworzyć bramy. Nie wiem czy na drugim końcu jest tak samo - dodał jeszcze.
- To już po mnie - Cela spuściła głowę. - Rano mają odwołać ten alarm, tak? Dobra, sprawdzę drugie wyjście. Dzięki, Kater - wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Na razie.
Odwróciła się - sprawdzi drugą bramę, a w najgorszym razie poczeka do rana, - A czemu właściwie ten alarm ogłosili? - zapytała jeszcze, spoglądając przez ramię.
- Nie wiem, zazwyczaj to robią jak kogoś szukają, żywego lub martwego, pojedyńczej, albo paru osób.
- Wybrali sobie znakomity czas, żeby mi życie zrujnować... - mruknęła jeszcze.


Oddaliła się spokojnym krokiem od bramy. Ich szukają, czy to po prostu niefortunny zbieg okoliczności? Powinna była dopytać tego strażnika, czy często takie alarmy się zdarzają, ale nie będzie już wracać, to by podejrzanie wyglądało.
Wybierała najszersze, najbardziej ludne ulice - ukrywane się teraz po zaułkach było proszeniem się o kłopoty. Postanowiła podejść, mimo wszystko, do drugiej bramy. Choć prawdopodobieństwo, że będzie otwarta, oceniała jako nikłe. Ona w takiej sytuacji pozamykałaby wszystko. Pocieszeniem było to, że nie można Dzielnicy trzymać zamkniętej wiecznie - prędzej, czy później ją otworzą.
Przybrała głupkowato-rozradowany wyraz twarzy, żeby nie wyróżniać się z tłumu. Choć od środka zżerał ją niepokój. Czuła, jakby jej ciało było już tylko pustą, kruchą skorupą - wystarczy jeden cios, nawet niezbyt silny, a rozpadnie się na kawałki.
Nikt w centrum nie wydawał się być zmartwiony czy choćby świadomy chwilowej kwarantany. Ludzi było coraz więcej im bliżej serca, czyli skupiska tego co tam było najważniejsze. Areny i burdele. Igrzysk i seksu potrzeba było w erze, kiedy chleba nie brakowało. Oświetlone na czerwono budynki obu tych zachcianek tętniły życiem, jak przystało na serce Czerwonej Dzielnicy, która z wysokości lotu ptaka czy samolotu, wyglądała jak złowrogie, przekrwione oko Johannesburga.
Wraz z nastaniem panowania naturalnego światłą, które powoli wschodziło zza horyzontu, ludzie zaczęli zbierać się przed bramą. Mało kto był zaskoczony, czy oburzony jej chwilowym zamknięciem. Najwyraźniej byli do tego przyzwyczajeni. Tym lepiej dla Ocelii, bo najwyraźniej ten alarm, nie miał nic wspólnego z nią. Krótka kontrola, sprawnie przeprowadzona przez doświadczony personel Dzielnicy i wraz z setkami innych klientów, wylała się do miasta.
“Na prawdę powinnam przestać odnosić wszystko do siebie” pomyślała, wychodząc za bramę. Jakby tu nie mieli innych - prawdziwych - problemów, poza nią… Rozejrzała się, szukając postoju taksówek.
Znajdował się tuż za parkingiem dla klientów, który właśnie był przez wielu opuszczany.
Odczekała swoje w kolejce, niezbyt zresztą długiej, większość odwiedzających dysponowała własnymi samochodami.
- Na lotnisko - powiedziała do kierowcy, wsiadając na tylne siedzenie.
Westchnęła głęboko, rozluźniając spięte mięśnie i opierając się o zagłówek. Wreszcie. Znowu zaczynała kontrolować swoje życie Choć zdecydowanie zbyt długo to trwało; zbyt długo pozwalała innym manipulować sobą, słuchała ich rad i kłamstw. Pozwalała się wykorzystywać. Ale teraz koniec z tym - sama o siebie zadba.
Dania, Irlandia a może Szkocja? Wyobraźnia podsunęła jej obraz Jasona wspierającego czoło na jej głowie. Przez ułamek sekundy zatęskniła za nam, jego obecnością, dotykiem. Szybko zacisnęła powieki i pięści, i zdusiła w sobie to absurdalne odczucie, które pojawiło się nie wiadomo skąd. Nie wiadomo po co. To durne tęsknić do kogoś, kto człowieka pakuje w kłopoty.


Kłopoty, z których Ocelia chyba nie bardzo mogła się już wyplątać. Samochód uderzył w taksówkę bardzo precyzyjnie, jakby prowadził go zawodowy kierowca w zawodach polegających na masakrze innych wozów. Centralnie w przód, od strony pasażera. Dziewczyna zamarła. Wóz Ocelii zakręcił się z wciąż dużą prędkością i jeszcze dodatkowo pchany ogromną siłą zderzenia z rozpędzonym vanem, potknął się o krawężnik, by przewrócić na bok, a następnie na dach, po którym jeszcze sunął krótki kawałek, z okropnym zgrzytem o beton chodnika. Krzyknęła, zasłaniając głowę. Szyba, z którą zderzyła się dziewczyna pękła, raniąc ją w lewą rękę, coś nagle ją przygniotło, a coś uderzyło.




Otępiała, kątem oka, w niespecjalnie wygodnej pozycji, dostrzegła jak inny van zatrzymuje się obok i szybko wysiada z niego czwórka ludzi. Jeden od razu podszedł do kierowcy, nachylił się i oddał jeden strzał z pistoletu, prosto w jego i tak już zakrwawioną głowę. Zamknęła oczy, przerażona. Ona będzie następna, ci skurwiele nie żartowali. Zamiast kuli poczuła jednak, jak ktoś łapie ją za włosy i próbuje wyciągnąć z auta. Szarpał jej ciałem, unieruchomionym na siedzeniu.
- Kurwa! Mick, odepnij ją od pasa! Już! - warknął nie mogą z tej strony sięgnąć zapięcia, które zapewne uratowało jej życie.
„Skoro nie chcieli jej zabić, to po co taranowali samochód?” - przemknęło jej przez myśl – „Może po prostu za bardzo się przyłożyli? Lub pomylili?”
- Puść - powiedziała stanowczo, pilnując, żeby w jej głosie nie było słychać paniki. - To boli. Nie chcesz mi zrobić krzywdy.
- To byśmy ci nie wjeżdżali na ryj, nie? - spytał drugi, odpinając ją od pasa, dzięki temu pierwszy z porywaczy, mógł nieco bardziej wyciągnąć ją na zewnątrz i bez krępacji, uderzyć pięścią w twarz.
Głowa odskoczyła jej w bok. Palący ból rozlał się jak fala, obejmując całą szczękę, potem sięgając skroni, oczu, tyłu i sklepienia czaszki. Zamrugała kilka razy bardzo szybko, starając sie pozostać na krawędzi świadomości.
- Czego chcecie? - syknęła.
- Nie rzucaj się, to nie będzie bolało - powiedział ktoś jeszcze, wyciągając apteczkę. - Ale jesteście, kurwa, niedelikatni - powiedział do towarzyszy, którzy trzymali ją kurczowo, unieruchamiając.
- Pomyliliście mnie z kimś - spróbowała jeszcze raz, rozglądając się jednocześnie, żeby sprawdzić, ilu ich jest.
Czterech wysiadło z jednego furgonu i z pierwszego, tego, który w nią uderzył, wygramolił się jeszcze jeden, zdejmując kask.
- Jasna cholera! Nigdy więcej planów na szybko! - warknął podchodząc.
- Hej, hej Mick! - powiedział, ten który ją uderzył, ściskając razem jej ręce. Dopiero teraz znalazła tyle siły, żeby spróbować się wyszarpnąć.
- Przeczytaj jej, jej prawa! - dodał mężczyzna, uśmiechając się.
Drugi - bez słowa - wbił jej igłę w szyję.
Po chwili ból zaczął blednąć, odpływać, podobnie jak Ocelia.
“Dlaczego moje zdolności nie zadziałały?” zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim poleciała w dół, w ogarniający ją mrok.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 17-09-2013 o 14:08.
kanna jest offline  
Stary 23-09-2013, 19:04   #39
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Pobudka była nader powolna, stopniowa i w zasadzie niezbyt przyjemna. Większość centymetrów jej ciała pulsowała bólem, walczącym o prymat pierwszeństwa z ustępującą drętwotą spowodowaną lekami.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała ciężko było nazwać szpitalnym, choć na takie je wzorowano. Ściany były wściekle żółte, pościel w rakiety, wielki telewizor plazmowy, zawieszony naprzeciwko Ocelii. Do tego cała masa baloników po boku, na których napisane było “Get Well”. Nie licząc jednego, głęboko czarnego z krwistoczerwonym napisem “DIE!”. Mimo to poustawiano tu sporo kwiatków w donicach, a samą podłogę wyścielono licznymi płatkami róż.
W telewizji, leciał jakiś tutejszy sitcom. Biorąc pod uwagę ilość sztucznego śmiechu, bardzo słaby. Ocelia pod ręką poczuła pilot, ale raczej służył do wezwania pielęgniarki, niż przełączenia kanału, choć to drugie mogło się bardziej przydać.
Dopiero po chwili i to dość długiej, gdy mogła już sprawnie obracać głową, dostrzegł, że jej łóżko nie jest jedynym, choć z pewnością faworyzowanym, bo telewizora nie obrócono w stronę drugiego pacjenta, na identycznym łóżku, jednak z pościelą w owieczki. Mężczyzna był okrutnie pobity, brakowało mu lewej ręki, jednak jak przez mgłę, Ocelia poznała w nim tego samego człowieka, który zaczepiał ją po wyjściu z hotelu.
Rozejrzała się, niemrawo, dookoła. Ktoś wyraźnie zadbał o miłe, domowe warunki. Ten ktoś zdawał się też nie znać angielskiego i nie wiedzieć, że dziewczyny wolą księżniczki i kucyki. Oglądał za to mnóstwo komedii romantycznych o czym płatki róż dobitnie świadczyły. Cały ten wystrój był.. dziwny. Nie pasował do taranowania samochodu i ciosu w twarz.

Wszystko ja bolało, ale do bólu dawało się przyzwyczaić. Zaczęła poruszać rękami i nogami, żeby sprawdzić, jak z mobilnością. Trzeba się stąd jak najszybciej zabierać.
Czuła się jakby spała bardzo, bardzo długo, lewa ręka miała na sobie parę szwów i nie czuła jej najlepiej. Prawa noga była strasznie odrętwiała i mocno posiniaczona, ale teoretycznie gdzieś by mogła pójść, jednak tempo najszybsze, nie byłoby takie szybkie.
Usiadła powoli, a potem zsunęła nogi z łóżka i wstała. Zakręciło się jej w głowie, ale ustała bez większych problemów. Poszła w stronę drzwi i nacisnęła klamkę.
Otworzyła drzwi i siedzący za nimi ochroniarz, od razu schował do kieszeni komórkę i stanął przed nią, zagradzając przejście do brudnego korytarza, przywodzącego na myśl pasaż handlowy, z tanich, wiejskich giełd w Polsce.
- Jak panienka wstała, to niech poczeka na gospodarza, jeśli łaska - powiedział, właśnie po polsku, rosły, bo prawie dwumetrowy dryblas.
Odjęło jej mowę, ale tylko na chwilę.
- Potrzebuję pooddychać świeżym powietrzem - powiedziała, uśmiechając się. - Możesz mnie przepuścić. Możesz już iść. - zapewniła go.
W jego oczach coś błysnęło, przygryzł jednak wargę i wyciągnął brzytwę.
- Wiem, że jest pani bardzo… perswazyjna, więc jeszcze jedno słowo i mam prawo ciąć panią w język, żeby tak wyraźnie pani nie mówiła, a ja mam mówić jak najwięcej, by negować to co pani mówi, więc póki mówię ma pani czas wrócić do łóżka i zamknąć za sobą drzwi i bardzo proszę zrobić to bardzo szybko, bo nie będzie się pani nadawać do jakiejkolwiek rozmowy. Pięć, dwa… - liczył ze stresu trochę szybciej niż powinien.
Kurwa.
Odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi, wracając do sali.
Odetchnęła kilka razy głęboko, a potem zacisnęła zęby - podobno nowy ból odwraca uwagę od starego - i ruchem nadgarstka uwolniła pazury w prawej ręce.
Odczekała jeszcze moment, na tyle długo, żeby strażnik zdążył na nowo wyciągnąć tetrisa, po czym schowała dłoń za plecy i znów - powoli - wyszła na korytarz.
Teraz już wyraźnie szybciej i bardziej nerwowo wstał i wyciągnął przed siebie brzytwę, nie mówiąc już nic, poruszając tylko delikatnie ustami, licząc niemo.
Podniosła, bardzo powoli, lewa rękę i przyłożyła ją do ust pokazując, że nie zamierza się odzywać.
Westchnął ciężko opuszczając rękę.
- Pan Nigel zaraz tu będzie. Jak chce pani jedynkę czy dwójkę, to drzwi do łazienki są w pani pokoju. Jeść też zaraz będzie, powiedziałem już, że pani oprzytomniała więc ktoś coś przyniesie. Proszę wracać - wyciągnął drugą, nieuzbrojoną rękę, wskazując na pomieszczenie, z którego wyszła.
Pokiwała głową, ciągle przyciskając dłoń do ust. Zabalansowała ciałem, jakby chciała się cofnąć, a potem zmiarkowała upadek do przodu. Jednocześnie zamachnęła się prawą dłonią i cięła nisko, celując w jego nogi.
Nie zdążył się mocno cofnąć i pazury zaryły o jego udo, z którego trysnęła krew.
- Suka! - warknął gdy jego prawa ręka odruchowo cięła brzytwą rozcinając Ocelii prawe ramię, jednak nie tak głęboko i gęsto, jak jej pazury jego nogę. Zatoczył się kulawo do tyłu, ale już stał gotowy i zdeterminowany.
Albo po prostu wkurwiony.
Ocelia odetchnęła głęboko, próbując się skoncentrować. Zadrapaniami się nie przyjmowała, za kilka godzin nie będzie miała po nich śladu.
Złapała spojrzenie mężczyzny.
- Brzytwa jest niebezpieczna - powiedziała powoli, z naciskiem. - Zrobisz sobie krzywdę. Odłóż ją.
Schował ostrze posłusznie, patrząc na nią dość krytycznie.
- A jak niby inaczej rozwiążemy ten problem?
- Musisz iść opatrzyć nogę - poinformowała go. - Boli cię. Idź.
- Żebyś wiedziała, że boli… - mruknął odwracając się. Zaczął iść długim, przerażająco pustym korytarzem, na końcu którego Ocelia dostrzegła jakąś inną postać, zmierzającą w jej stronę. Z pewnością był to mężczyzna… wysoki, chyba coś jadł i… był w czarnym, rozpiętym szlafroku i jeansach? Szedł niespiesznie, obserwując idącego w jego stronę dryblasa.
Rozejrzała się dookoła. “Jej” pokój był na końcu długiego korytarza oświetlonego tylko żarówkami. Na drugim końcu widziała dwuskrzydłowe drzwi, z których właśnie wyszedł mężczyzna w szlafroku.
W żółtej sali też nie było okien. Niedobrze.
Spokojnie, spokojnie.
Przez chwilę rozważała powrót do pokoju i zabarykadowanie drzwi. Ale wiedziała, że to tylko opóźni bezpośrednią konfrontację, do której - prędzej czy później - musiało dojść. Potrzebowała się stąd wydostać. Poradziła sobie z tamtym, poradzi i z tym.
Nachyliła się, dziwnie sztywnymi palcami - lewa ręka ciągle nie działała, jak powinna - podniosła brzytwę upuszczoną przez ochroniarza i przycisnęła się plecami do ściany. Ciało z wyraźną ulgą przyjęło dodatkowy punkt poparcia . Choć - oczywiście - chodziło o to, żeby nie zaszedł jej od tylu.
Czekała.
Mężczyzna rozminął się z dryblasem i szedł dalej, kończąc kanapkę. Był mniej więcej w wieku trzydziestu lat, przystojny i dobrze zbudowany, z dość ponurą twarzą na którą przywoływał mały, sztuczny uśmiech. Za pasem, niczym Indiana Jones, miał bicz.
- No jakżesz jesteś niecierpliwa… nie żebym był lepszy, ta kanapka miała być dla ciebie, ale wyglądała tak pysznie! A te mięso! - powiedział oblizując palce i podchodząc coraz bliżej. - Najwyższa jakość! Twój kolega z pokoju też się wybudził?
- Nie znam go - powiedziała blednąc i walcząc ze skręcającą wnętrzności falą mdłości. Nie była gotowa na jedzenie, a już na pewno nie na mięso. - Potrzebuję wyjść na zewnątrz.
- Oczywiście, że tak, ale jesteś troszkę ranna. Rączka boli? - przechylił głowę. - Zaraz będzie pani doktor, pozszywa cię i pójdziesz na zewnątrz, pasuje? - spytał nader uprzejmie.
- Nie ma potrzeby - pokręciła głową w pierwszym odruchu, ale po chwili złapała spojrzenie mężczyzny - To tylko zadrapanie. Samo się zagoi. Muszę wyjść.
- Nie regenerujesz się tak dobrze jak Jason czy Serafin. Za mało jeszcze ran miałaś, ale z czasem będzie coraz szybciej i szybciej. Nie zadrapanie, tylko rana cięta, ale… niech ci będzie. Chodźmy i lepiej nie próbuj pazurów czy brzytwy na moich plecach, dobrze? - dodał na wpół obrócony.
- Ty idź pierwszy - powiedziała, odklejając się od ściany.
- Ależ oczywiście - mruknął skinając głową. Odwrócił się i szedł przed nią parę kroków z przodu.
Powlokła się za nim, bardziej zdziwiona, niż przestraszona.
- Nie przypominasz matki, ale to i dobrze… ona już by próbowała mnie zaatakować i nie byłby to pierwszy raz kiedy mnie zdradziła - powiedział po dłuższej chwili, gdy zbliżali się do końca korytarza. Obrócił się do niej tuż przy drzwiach. - Ona jednak tak jak ty, próbowała uciec od wszystkiego. Ale na jej przykładzie powinnaś wiedzieć, że to niemożliwe, prawda?
- Wszystko jest możliwe - powiedziała z przekonaniem. - Który jest dzisiaj? Ile spałam? I dlaczego odciąłeś rękę temu człowiekowi?!
- Prawie dwa dni, ale w kalendarz dawno nie patrzyłem. Tutaj zawsze lato. Odciąłem bo… długa historia - westchnął. - Przejdziemy przez halę, ale wolałbym, żebyś zasłoniła sobie oczy - wyciągnął z kieszeni szlafroka obszerną chustę.
- Nie ma mowy - zaprotestowała energicznie (jak na jej obecne możliwości, oczywiście). - Kajdanki też? Może i stryczek od razu?
Westchnął ciężko.
- No dobra, ale żeby potem nie było na mnie - powiedział otwierając ciężkie, podwójne drzwi, które dość skutecznie, zagłuszały to co działo się w hali.
A trochę się tam działo.
Ciężki, ospały odgłos taśm fabrycznych, po których toczyły się krwiste kawałki mięsa, uważnie dobierane przez pracowników, w zabrudzonych, białych fartuchach i maskach, uzupełniany był przez systematyczny, denerwujący i obrzydliwy odgłos piły, która szybko wchodziła w mięso. Potem przechodziła przez kość i szybko wylatywała, zaraz wracając po kolejny.
Masa łańcuchów. Podwieszało się na nich już gotowe, długie kawałki, przypominające niegotowe mięso na kebaby. Co chwilę któryś z takich kawałków, z ciężkim, mięsnym pluskiem i brzękiem łańcucha, lądował na pasaż, który zanosił je wszystkie do innego pomieszczenia, zapewne chłodni.
Mężczyzna prowadził ją do otwartej bramy tejże hali, co chwilę się obracając.
Jak tylko uchylił drzwi, zanim jeszcze Cela zobaczyła, co dzieje się w hali, ostry zapach krwi, mięsa, śmierci podrażnił jej nozdrza. Jak flashback, wskoczyły jej do mózgu słowa Jasona „wejście do siedziby Nigra prowadzi przez masarnię”.
Postąpiła krok do przodu, jeszcze siłą rozpędu, wbrew sobie, umysł rejestrował widok, ale zwlekał z jego zdefiniowaniem, nazwaniem, tego, co widzi. W końcu przekaz dotarł do mózgu - na hakach wisiały fragmenty ciał mutantów, ćwiartowane, obrabiane, przecinane. Masarnia.

Masarnia.
Widok „zwykłej’ masarni robi na przeciętnym człowieku piorunujące wrażenie. Ocelia była ogólnie w kiepskim stanie, ostatnie wydarzenia nadszarpnęły nieco jej wytrzymałość – głównie psychiczną. Krew odpłynęła jej z twarzy, zatoczyła się do tyłu, wpadając na ścianę. Uderzyła lewym ramieniem, brzytwa wypadła jej z placów. Suche torsje wstrząsnęły jej ciałem, raz i kolejny.
A potem zaczęła krzyczeć. Przeraźliwe, świdrujące zwierzęce wycie, idące prosto z trzewi, szerokim łukiem omijające mózg.

Ocelia słyszała nieludzkie wycie, ale nie potrafiła zidentyfikować źródła hałasu. Wrzask rezonował w każdym kawałku jej ciała, miał wrażenie, że mózg obija się jej o kości czaszki, i zaraz eksploduje. Przycisnęła ręce do uszu, raniąc się własnymi pazurami, ale wycia nie dawało się zagłuszyć. Wiedziała, że jeśli wrzask nie ustanie, to zwariuje.
- Jezu, kur… uspokój się - wrzasnął odrywając jej ręce od głowy. - To tylko świnie i krowy! Chyba jesz mięso?! - nie dawał jej możliwości zbytniego ruchu. Był silniejszy niż na to wyglądał.
Cela nie szarpała się ani nie walczyła. Zesztywniała cała i wydawała się nie zauważać mężczyzny, zaszokowana tym, co zobaczyła. A może tym, co sądziła, że zobaczyła? Jakie to w sumie miało znaczenie...Wycie weszło w wysokie rejony.
Wyprowadził ją na zewnątrz wzdychając ciężko.
- Mówiłem, że powinnaś zasłonić oczy, ludzie lubią żreć świniaki i łazić do McDonalda, ale jak zobaczę jak to wygląda od wewnątrz - pokręcił głową. - Ktoś musi tutaj dokarmiać, nie?

Wielka hala otoczona była wysokim na dwa metry ogrodzeniem z drutem kolczastym, wokół którego pałętali się strażnicy. Znajdowali się niemal pod samym murem, z drugiej strony, niż ta, która Ocelia weszła tu po raz pierwszy. Nie kręciło się tu wiele osób, wszyscy zdawali się brać za oczywiste, omijanie tego miejsca.
Ocelia przestała wrzeszczeć, może zabrakło jej powietrza w płucach, a może wyjście na spacerniak pomogło, trudno powiedzieć. Rozejrzała się dookoła, aby stwierdzić, że możliwości ucieczki nie są jakieś oszałamiające. Raczej w promilach powinna szacować prawdopodobieństwo sukcesu. Może weźmie tego gostka za zakładnika? To powinno się udać... choć pewnie kiedyś, bo teraz nawet stanie męczyło. Jęcząc schowała pazury, ból ja trochę otrzeźwił.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała.
- Nagle cię to obchodzi? - mruknął unosząc brew. - Niedawno miałaś w dupie kto i dlaczego i takie tam.
- Zadałeś sobie dużo trudu, żeby mnie tu ściągnąć. I żebym była w niezłym stanie. Dlaczego? Bo chyba nie chodzi o prosty sentyment do mojej matki…
- Z przyczyn iście praktycznych. Ściągniesz do mnie kogo chcę i dasz kartę przetargową. Od początku miałaś do tego służyć. Od początku przynęta, wybacz - powiedział lekko się kłaniając.
- To ogromny cios dla mojego ego, nie wiem, czy się pozbieram - mruknęła. - Pan Kamil, czy Jason?
- Obaj - wzruszył ramionami. - Choć nie spodziewałem się dwóch z początku, to i lepiej wyjdzie.

Westchnęła, nagle bardzo zmęczona. Niepotrzebnie zapinała pasy w taksówce, tyle rzeczy by się uprościło..
- Czyli co? Banalna zemsta? Załatwisz ich i koniec?
- A po co miałbym to robić? Zabijanie nigdy nie było moim hobby! Każdy z nich uśmiercił znacznie więcej osób niż ja. Znacznie! - oburzył się.
- Jasne, jasne - prychnęła. - Ty jesteś ten dobry w tej historii, zapomniałam. Więc po co chcesz ich tu ściągać?
- Nikt tu nie jest dobry - uśmiechnął się niemrawo. - Jason tu należy, tu go stworzyłem i jest zbyt potrzebny, za dużo ja i on poświęciliśmy by teraz poprzestać. A Serafin… no cóż. On akurat tylko przeszkadzał i spowalniał więc jego chyba akurat trzeba będzie… no nie wiem, chciałbym tego uniknąć, ale nie wiem czy się da. Może tobie się uda - dodał nagle.
- Co uda? Przeżyć? Nie zależy mi. Nic już nie mam.
- Łojeeej - zmarszczył twarz, udając zmartwienie. - Ani ja, ani nikt inny. Cóż za nihilistyczna postawa. Biedna, skrzywdzona, wszystko zabrali, wszystkich zabili, kurczeeeee - nabijał się z niej, samemu będąc znudzonym. - Uda ci się coś znaczyć w tej historii, idiotko! - warknął nagle. - Do tej pory jesteś zwykłą popierdółką, lalką i kukłą, którą prowadziłem jak chciałem i się dziwisz, że nic nie masz, skoro się nawet nie starasz?! Jakbyś się co chwilę nie poddawała, to mogłabyś do czegoś dojść! A tym sposobem wykorzystywałem Kamila i Jasona poprzez wykorzystanie ciebie, Jaspera i Calvina! Twoja matka ze swoim kochasiem też chcieli od tego uciec, ale pomoc dla ewolucji, jest ważniejsza niż ty i to co sobie ubzdurałaś, że straciłaś! - denerwował się coraz bardziej. - Nawet się nie starasz! Jako jedyna w tym całym pieprzonym zamieszaniu, które trwa od lat!.
Uśmiechnęła się, jasnym, promiennym uśmiechem, pasującym do jej sytuacji jak pięść do nosa. Zrozumiała, że wygrała. Tryumf zagościł na jej twarzy, zastąpiony po sekundzie przez głęboki spokój. Pogodzenie.
- To cię boli, co? Że mam to wszystko gdzieś? Twoją ewolucję, moje w niej miejsce, mój wkład... Nie zamierzam się starać, wiesz? Nie mam po co! Dotrze to w końcu do twojego pustego łba?! I nie kłam mi, nie stworzyłeś Jasona, on już żyje kilka setek lat.
Popatrzyła mu szyderczo w oczy.
- No, jak to jest czuć się bezradnym i bezsilnym jak niemowlak?
Odskoczyła w tył, znowu uwalniając pazury. Sięgnęła do swojej szyi i cięła w poprzek, starając się przeciąć jednocześnie tętnicę, i krtań.
Podążył za nią, przewyższał ją prędkością, i złapał za rękę. Tym razem jednak nie poprzestał na odciągnięciu jej od robienia sobie krzywdy. Wbił kolano w jej podbrzusze, w tym samym momencie, w którym złapał jej nadgarstek. Był znacznie szybszy nawet od Jasona. Gdy skuliła się z bólu, nagle znalazł się obok niej i trzymając jej wyciągniętą rękę, kopnął ją w łokieć i nic nie mogło zagłuszyć chrzęstu łamiącej się kości.
- Boli?! Nic mnie, kurwa, nie boli! Ciebie też nie powinno skoro masz to gdzieś! I nie, nie stworzyłem Jasona, ani twojej matki! Byliśmy rodziną, dwoje braci i siostra, ale jako jedyny zostałem obdarzony hojnie przez ewolucję! Zazdrościli mi, ale chciałem im pomóc i mi się udało! Przystosowali się szybciej ode mnie, choć mniej efektywnie. A potem jebana suka mnie zdradziła! Moja własna siostra! A Serafin?! Sukinsyn wyprał mózg mojego brata! Jak coś może mnie jeszcze boleć, skoro też nie mam niczego?! - spytał z żalem w głosie. - Obrócił go przeciwko mnie! Wmówił mu, że… sama wiesz! Z tobą mógł zrobić to samo, ale gówno mnie to obchodzi, tak jak i ciebie, prawda?! Więc skoro na niczym ci nie zależy, daj mi to skończyć, bo i tak nic z tego nie rozumiesz i nie chcesz zrozumieć!
Opadła na kolana, podtrzymując bezwładne ramię drugą ręką. Łzy ciekły jej po twarzy. Pożałowała, że nie zrobiła tego co.... koniecznie, jak tylko się obudziła. Nikt by jej wtedy nie przeszkodził. Straciła okazję, aby uchronić pana Kamila i Jasona.
Myśli wirowały w jej głowie jak szkiełka w kalejdoskopie, którym ktoś potrząsa tylko, chaotycznie, gwałtownie, zmuszając zamknięte w środku kawałki do układania się w coraz nowe konfiguracje.
Czegoś musiała się uchwycić, na czymś oprzeć, żeby ogarnąć ten chaos.
- Kłamiesz - wykrztusiła przez zaciśnięte z bólu zęby. - Jason nie jest moim wujkiem. Jakby był, to by się do mnie nie przy... nie pozwolił by mi.
- Przecież on nic nie wie! To ci właśnie próbuję wytłumaczyć! - pomstował. - Serafin nie tylko wyciąga wspomnienia, ale je tworzy, zastępuje!
Podniosła na niego zamglone bólem oczy. Musi współpracować. Pozwolić mu mówić i sprawiać wrażenie, że wierzy. Wiedziała, że nie pozwoli jej umrzeć, ale pozwoli, żeby cierpiała. Pamiętała wszystko, co Jason opowiadał.
- Jak? - zapytała, starając się ze wszystkich sił, żeby zaciekawienie przebiło się przez ból zmieniający w martwą maskę jej twarz. - Jak pan Kamil tworzy wspomnienia?
- Jak ty paroma słowami, możesz nakłonić kogoś do podcięcia sobie żył? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Dlaczego człowiek wykorzystuje osiem procent potencjał mózgu, dlaczego niektóre receptory w nim są wyłączone? Nie wiem, ale wiem, że niektórzy odblokowują niektóre zapory i je wykorzystują. Ty, Jason, Kamil, ja… - odparł już spokojniej.
- Czyli pan Kamil mógł tak na mnie wpływać, że ja wcale o tym nie wiedziałam, tak? Modyfikował mi wspomnienia? To gorsze niż pranie mózgu! - postarała się wyglądać na bardzo oburzoną.
- A ty? Co potrafisz? -
- Całkowita odporność. Na właściwie wszystko. Choroby, manipulację twoją i Kamila, węch Jasona. Nie oddziaływuje na innych, ale i oni na mnie nie. Ponadto przebywanie w moim otoczeniu jest… zaraźliwe? Mutanci wokół mnie szybciej ulegają zmianom. Choć przez jakiś czas było wręcz na odwrót, czego dowodem jest moje rodzeństwo… widać i ja uległem ewolucji.
- Nie mogłabym cię zranić, dlatego mnie zachęcałeś, tak? Nie chcę wzmacniać moich zdolności. Chcę je cofnąć - powiedziała Cela, próbując się podnieść na nogi. Ciało oporowało.- Chce mi się pić. Dasz mi wodę?
- Jakbyś została w pokoju, wszystko byś miała pod ręką… której nie musiałbym ci łamać. Lekarz ci ją poskłada, za tydzień będzie jak nowa, choć zastrzyki nie będą przyjemne - skinął głową w stronę wejścia do hali. - Ale wiesz, że musimy tam wejść? Nie zaprowadzę cię już do tego pokoju, ale przez hale musimy przejść. Zapewniam jednak, że to NIE są ludzie czy mutanty, na litość.
- Jason mówił, że są - zaprotestowała słabo.
- Jak już wspomniałem, niewiele z tego miejsca pamięta, a to co pamięta jest w większości kłamstwem - zapewnił szczerze.
- Nie chcę tam iść - pokręciła głową, bezradnie. - Masz wodę?
- Ej! Ty tam! - krzyknął do strażnika, który kręcił się koło budki. Uzbrojony, czarnoskóry mężczyzna zerwał się do biegu. - Przynieś jej butelkę wody! - dodał i strażnik od razu się zawrócił do swojej budki, z której wręcz w podskokach przyniósł dla dziewczyny wodę. Potem szybko odbiegł.
Mężczyzna patrzył na nią z ukosa, jakby zastanawiając się co z nią zrobić.
Ocelia puściła złamane ramię i ujęła butelkę drugą reką. Palce miała sztywne, ześlizgiwały się z nakrętki.
- Nie dam rady - powiedziała w końcu, przełykając wstyd i gorycz porażki, po kolejnej - nieudanej - próbie.
Westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Idziemy - skinął głową w stronę hali. - Zajmą się twoją ręką, napoją, nakarmią, a potem może w końcu coś postanowisz. Raz, kurwa, w życiu…
Ocelia już dawno postanowiła. Miała szczerą nadzieję, że zostawią ją, choć na chwilę, samą. Nie podzieliła się jednak swoimi planami z mężczyzną, tylko wstała chwiejnie na nogi i ruszyła na powrót w stronę hali.
Poczucie bezradności i upokorzenia bolały dużo mocniej niż złamana ręka.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 29-09-2013, 17:29   #40
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ponowna podróż przez halę mięsną nie należała do przyjemnych. Mężczyzna zaprowadził ją na drugi koniec, niż ten, w którym się obudziła. Była tam wielka, metalowa klapa, przypominająca zejście do schronów, które budowali amerykanie w czasie zimnej wojny. A dokładniej taki jaki zbudowano dla prezydenta.
Zeszli paręnaście stopni schodami w dół, do ciemnego, przyjemnie chłodnego korytarza, co więc było całkowitą odmianą jaskrawego, upalnego miasta. Mężczyzna pociągnął ją do pierwszego pokoju po lewej, wielkiej kliniki z pustymi, dużymi inkubatorami, wypełnionymi dziwną cieczą, aparaturą chemiczną, ale i zwyczajowymi przyrządami leczniczymi.
- Rączka jej się złamała i ma zadrapanie. Wszystko na prawej, zajmij się któryś - oznajmił do grupki lekarzy i lekarek, siedzących i jedzących obiad. Wstał ten, który już skończył jeść, wysoki i ułożony, wskazał jej leżak, na którym prowadzący ją mężczyzna, ją usadowił. Nagle przypiął ją do łóżka pasami, a doktor podał jej dwa zastrzyki, jeden znieczulający, który zadziałał bardzo szybko i drugi do samej kości, za pomocą ogromnej igły.
- W zależności od stopniu jej ewolucji, ręka będzie sprawna za parę dni - dodał jeszcze doktor, bardzo sprawnie i machinalnie, zajmując się jej raną ciętą.
- Widzisz? Nawet jak coś sobie tutaj zrobisz, mamy tak wspaniałą kadrę, że i głowę ci przyszyją! - powiedział ucieszony mężczyzna zawiązując w końcu szlafrok.

- Ło, ło , ło… - zawołała Cela – Ściągaj na powrót tą koszulę, wujek! Masz całkiem niezłą klatę.
Leki zadziałały doskonale.
Ból minął, jak ręką odjął (He, He – ręką odjął, czujecie? Taka ta gra słów, zabawna, ona też właściwie wcześniej nie miała ręki, a teraz ma, nie? – zachichotała sama do siebie). W połączeniu z pustym żołądkiem, wcześniejszymi lekami i ogólną słabą tolerancją Celi na chemię nowe znieczulenie przyniosło nieoczekiwany efekt.
-Ale jazda! – zachichotała znów. - Macie super towar. Czy będę rzygała? Alex mówi, że speed nie jest dla mnie.. Wujek, pójdziemy się powspinać? Macie tu fajne mury, widziałam. Będę ci mówić NNW. EnENDabju. – przespelowała. – Wow, odepnijcie mnie od sanek, popowspinamy się. Pospinamy. Pospiwamy.
- Pomyśleć, że jeszcze na początku ubiegłego wieku, używali heroiny jako środka znieczulającego… - mężczyzna pokręcił głową, stojąc obok lekarza.
- Czy powinniśmy już poczynić przygotowania? Czy pan Nigr niedługo przybędzie? - spytał doktor ignorując dziewczynę.
- Myślę, że tak - odparł mężczyzna tępo. - Daj mi znać jak ona dojdzie do siebie, do tego czasu macie jej nie dotykać. Muszę się przebrać, od wczoraj nie miałem chwili odpoczynku.
- Ale Reszta już nie stanowi problemy? - dopytał lekarz.
- Tak. Nikt was już nie ściga. Czyste konta - zapewnił wychodząc.
- Hej, wujek! - zawołała. - Odpinaj mnie ciulu, już - warknęła do lekarza. - Idziemy się wpsinać z wujkiem. Wspinać.
- Jezu, kurwa, Chryste! - warknął, któryś z lekarzy, próbując skupić się na rozmowie z resztą. - Jack! Weź jej coś, kurwa, jeszcze daj, za ostro ją naćpałeś!
- Więc jeszcze mam ją przećpać? Genialne! - rozłożył ręce Jack. - Możesz spróbować zdzielić ją po ryju, żeby zemdlała, a jak przyjedzie pan Nigr to wyrwie ci każdy centymetr skóry i każe mi go potem przylepiać! Niech się mała drze, już nigdy w życiu nie będzie się tak dobrze bawiła jak teraz…

Wujek poszedł, zostawiwszy ją z grupą mało rozrywkowych ciulów. To było nie fair.
- Jack! - zawołała. - Jack! Sprawę mam. Podejdziesz?
Lekarz ponownie obrócił się w jej stronę, patrząc na nią jakby znużony.
- No chodź, chodź, nie będę przecież krzyczeć…- zachęciła go, kiwając brodą.
Podszedł w końcu rozkładając ręce.
- No?
- Musisz mnie odpiąć - złapała jego spojrzenie i ściszyła głos, żeby się nad nią pochylił. - Szybko. Szybko.
- Muszę? - uniósł brew pytająco. - Na pewno? To dość kłopotliwe…
- Dasz radę - zapewniła go Cela, uśmiechając się. - Bo inaczej powiem wujowi Nigrowi, że mnie molestowałeś. - zagroziła i zaczęła chichotać. "Wujowi" - "wuj"-... rym do wuj był przezabawny.
- Dobra, dobra, nie musisz od razu grozić - mruknął rozpinając jej pasy.
- Jack? Jack, co robisz? - spytał jeden z lekarzy, leniwie się obracając. Gdy lekarz zluzował ostatni pas, jego kolega zerwał się z krzesła. - Kurwa! Co ty odpierdalasz?!
- Spokojnie – powiedziała Cela, zeskakując z leżanki. – świat zawirował niebezpiecznie szybko, jak w rollercosterze bez pasów, ale ustała – Wujek mnie potrzebuje, narka – skoczyła w stronę drzwi.
Grupa lekarzy i lekarek na moment zastygła w miejscu, uspokojono tym mocniej im bardziej Ocelia była zdenerwowana. Wyskoczyła na ten długi, ciemny, betonowy korytarz, który tym razem przybrał dla niej barwy tęczy i długość paru centymetrów.
- Wow, ale czad! - na moment zastygła, zauroczona widokiem, a potem - z ogromnym trudem - zwalczyła chęć odśpiewania radosnej pieśni o kwiatach, miłości, różowych jednorożcach i podwodnej łodzi. Bardzo powoli i ostrożnie, żeby nie wpaść na drugi koniec korytarza, zaczęła się zbliżać do wyjścia. Tu był miły chłodek, a tam czaderskie ściany z drutami. Wybór był prosty.
Wielkie metalowe odrzwia stały jednak zamknięte również od wewnątrz, gdzie nie było widać sposoby otwarcia. Dwa zamki i kłódka wyglądały na solidne.
Znów zachichotała, sytuacja była niezwykle zabawna. Chcieli, żeby się mogła wykazać, wyraźnie, najpierw pomalowali ściany, skrócili korytarz, a teraz udają, że robią zamki. Ciekawe, czy wujo wie, że robią takie rzeczy. Musi mu opowiedzieć.
Ruszyła nadgarstkami, żeby wysunąć pazury.
Usłyszała bardzo nieprzyjemny trzask, a ból pleców znacząco ją otrzeźwił. Czas wciąż płynął nieregularnie, więc kolejne uderzenia następywały w dziwnych odstępach czasowych, ale zdecydowanie wracały jej zmysły, gdy narkotyki odpływały wraz z krwią z pleców.
Mężczyzna teraz już ubrany w garnitur, ale wciąż z biczem w dłoni, stał nad nią, ściskając narzędzie tortur, bądź też pracy bardzo nerwowo. Stał jednak blisko niej, będąc pewnym, że kilkanaście uderzeń starczy.
- Nawet naćpana możesz ich otumanić? Jestem pod wrażeniem. Chyba, że udawałaś? - spytał przechylając głowę.


Zamrugała kilka razy, próbując ogarnąć się w sytuacji. Leżała na podłodze, plecy piekły, a ściany powoli przybierały znajomy, szary kolor. Ocelia jednak zachichotała, podniosła się na kolana, potrząsnęła głową i, mocno chwiejnie, po kilku nieudanych próbach, wstała.
- Heh, ale buja. We all live on the yellow submarine... zaintonowała i zatoczyła się w stronę mężczyzny.
- Wujcio! Idziemy się wspinać?
Jednocześnie wyrzuciła rękę do przodu, żeby złapać bicz i kolanem wycelowała w jego krocze.
Choć z pewnością był szybszy, to tym razem nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Jednak leki wciąż trzymały, mnie że mniej, ale bólu jeszcze tak nie czuła. Mężczyzna jęknął celnie trafiony i spadł na kolana. Choć Ocelia nie złapałą biczu, to teraz i tak nie mógł go skutecznie użyć na takiej odległości.
Korzystając z tego, że klęczał poprawiła kolanem, celując tym razem centralnie w twarz. Łokciem walnęła go w tył głowy, tuż nad karkiem.
Przetoczył się na bok, puszczając bicz, ale i rozmijając się z Ocelią. Podskoczył do góry, stając w przykurczonej pozycji.
- Przestań! - warknął wściekle.
Zamachnęła się lewą ręką, tnąc go przez szyję i twarz.
- Jak jeszcze raz mnie dotkniesz, złamasie, to przekonam Nigra żeby nakarmił tobą te agresywniejsze mutanty! Możesz wierzyć, na pewno mi się uda! - warknęła, mrużąc oczy.
Uchylił się ponownie i niemal identycznie oddał jej wcześniejszy cios, z tym, że wbił jej pięść w podbrzusze, nie był to zresztą pierwszy raz kiedy ją tam uderzał, teraz jednak włożył w to więcej siły. Odskoczył w bok przed ewentualną kontrą i wciąż się krzywiąc z bólu w kroczu, syknął
- Głupia… myślałem, że załapałaś kim ja jestem. Mutanty poza tym nie jedzą ludzi, a ludzie mutantów!
Cela opadła znowu na kolana, walcząc o oddech.
- Przestań... - wykrztusiła w końcu, walcząc z bólem, który powracał coraz silniejszym falami. - Przestań.
- Też cię o to prosiłem, prawda? - powiedział. - Dzisiaj udasz się ze mną w jedno miejsce. Właściwie jutro, w nocy. Za dwa dni spodziewam się Serafina i brata, musimy poczynić przygotowania…
- Przygotowania do czego? Kim ty właściwie jesteś?
- Nigel Terry Nights - odpowiedział lekko się kłaniając. - Pseudonim Nigr wziął się z bardzo starych czasów… nieważne - machnął ręką. - Tylko lepiej zachowaj na ten temat milczenie, to będzie nasz mały sekret - dodał uśmiechając się kwaśno.
- Ściemniasz tym lekarzom, czy mi? W sumie nieważne... Przygotowania do czego? - Powtórzyła pytanie.
- Lekarzom. Nie lubię rozgłosu. Przygotowania do powrotu brata, Jasona. Mówiłem przecież - powiedział w końcu sie prostując, choć powoli i z bólem.
Cela skuliła się, odruchowo, widząc, że mężczyzna się prostuje. Bała się, z każdą chwilą bardziej. Była przerażona. Środki znieczulające działały coraz słabiej. Bała się mężczyzny, bólu, który narastał, coraz silniejszym falami, paraliżując jej ciało i wolę. Nie chciała już walczyć, chciała tylko, żeby Nigel - nieNigel zostawił ją w spokoju. Chciała, żeby wszystko się skończyło. Chciała nie czuć.
- Zostaw mnie - powiedziała, przyciskając policzek do zimnej podłogi. Mówienie bolało, podobnie jak oddychanie. - Nie chcę. Boli. Zostaw.
Westchnął ciężko pochylając głowę.
- Nigdy tego nie chciałem dla ciebie. Naprawdę. Nie wiem czy to ze względu na twoją matkę, nasze więzi rodzinne, ale nie chciałem - podniósł głowę i uklęknął przy niej. - Jestem złą osobą, wiem to. Jednak szczerze mówiąc miałem nadzieję, że na mnie twoje umiejętności zadziałają. Że zmusisz mnie do połknięcia własnego języka, powieszenia się. Ale się nie da… i nie mogę pozwolić by mnie zabito. To strach, instynkt przetrwania, cokolwiek co nie pozwala mi się poddać. Też mnie to boli, ale nie… nie chciałem mieć cię przeciwko - powiedział z nagłym, niespodziewanie szczerym smutkiem.
Dziewczyna zamrugała a potem przekręciła lekko głowę, żeby złapać spojrzenie mężczyzny. Ból otaczał ją szczelnym kokonem, odcinając wszystko wokół.
- Zostaw... Zostaw mnie samą. Proszę.
Westchnął ponownie, zabierając z ziemi bicz. Potem odszedł gdzieś w głąb korytarza, rzucając jej wcześniej pęk trzech kluczy z breloczkiem, pod nogi.

Brzęk rzucanych kluczy przebił się przez kokon otaczający Ocelię. Widziała klucze leżące przy jej stopach, ale nie sięgnęła po nie. Wiedziała, że to po prostu kolejny test – wstanie, otworzy drzwi, wyjdzie, a tam ten sadystyczny psychol znów ją dopadnie i pobije.
Nie miała już na to siły. Zimna podłoga przyjemnie chłodziła rozognione ciało.
Lewa ręka była teraz sprawniejsza, wyciągnęła ją, ustawiła prawą rękę, odsłaniając wewnętrzną część przedramienia i nadgarstek. Przesunęła pazurami, otwierając szeroko żyły i tętnicę. Wzdłuż, nie w poprzek. Wzdłuż, żeby powierzchnia otwarcie była jak największa. Prawie nie poczuła bólu, tylko nacisk. Krew buchnęła szerokim strumieniem, mieszając się po chwili z tą wpływającą z pleców.
Kontury zmiękczyły się, napięcie w ciele opadło, poczuła spokój. Ból odpływał, stając się nic nie znaczącym elementem tła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172