Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2013, 20:01   #105
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Emma Harcourt

Emma miała dziwne przekonanie, że traci czas na rozmowę z tą cycatą panienką. Zaprzeczająca sama sobie co kilka zdań córeczka jednego z nowych „władców” Londynu mocno nadszarpnęła spokojem Harcourt. Fantomka miała ochotę użyć siły, rzucić ją „na cyce” i wypytać w mniej uprzejmy, ale na pewno bardziej satysfakcjonujący sposób. A może jedynie przynoszącą satysfakcję? W sumie na jedno wychodziło.
Za to musiała dalej udawać, grać tą farsę, nie mającą za wiele wspólnego z przesłuchaniem.
Już miała zadać kolejne pytania, kiedy pukanie do zajmowanego pokoju spowodowało, że zamknęła usta w niedopowiedzianym pytaniu.

Do pomieszczenia wszedł Wesołek z dość niewyraźną i odrobinę podenerwowaną miną razem z jakąś wyglądającą na niezłą swołocz kobietą. Swołocz w sensie, zimną i profesjonalną sukę w garniturze, którą fantomka zakwalifikowała do kategorii: agentka BORBL, urzędnik skarbowy lub adwokat.

- To pani Lydia Ball, adwokat pani Eltonhawk.

- Panna – powiedziała prawniczka głosem pasującym do jej wizerunku zimnej profesjonalistki.

- Słucham? – mało brakowało, a Wesołek zgubił by swoją szczękę.

- Panna Lydia Ball – kobieta zmierzyła wzrokiem koordynatora w sposób, w jaki zwykły to czynić albo wojujące feministki, albo lesbijki. Z odpowiednią proporcją pogardy, lekceważenia i tego czegoś, co sugerowało, że Wesołek w oczach panny Ball zajmuje miejsce gdzieś pomiędzy małpoludem a nadgniłym zombie.

-Taa, jasne – koordynator nie uśmiechnął się, jak zawsze zresztą. – Nich pani nie chciał puknąć, tak?

- Co, proszę – adwokat zamurowało.

- Niech pani nie prosi. Ja się nie skuszę – odciął się koordynator a potem spojrzał na Emmę z cieniem gniewu w oczach.

- Musimy wypuścić panią Eltonhawk – powiedział i spojrzał na pobladłą z gniewu Ball. – Proszę przedstawić regulatorce Harcourt dokumenty.

Kobieta wyjęła z teczki plik kartek opatrzonych pieczątkami i podpisami. Emma przeczytała je uważnie. Z dokumentów wynikało niezbicie, że zatrzymana Dana Eltonhawk ma zostać niezwłocznie wypuszczona na wolność.


Nathan Scott

Scott znalazł sobie transport do siedziby Bractwa Duchowej Szkocji bez najmniejszego trudu. Pojechał razem z drużyną wsparcia z MRu - żołnierzami Grupy Szybkiego Oddziaływania – bo okazało się, że na miejscu wybuchła kolejna wojna światowa.

Na razie wizja cycatych babek musiała ustąpić wizji potencjalnej rozpierduchy, na jaką mógł trafić.

Kierowca GRSów pędził przez miasto, jak szaleniec, zwracając zapewne uwagę połowy mieszkańców na ich przejazd. Nie on jeden się spieszył, bo w pewnym momencie o mało nie zderzyli się z jakimś szaleńcem, wyjeżdżającym zbyt szybko, na ostrym poślizgu, zza jakiegoś zakrętu. Oba samochodu otrąbiły odpowiednio na siebie i oddaliły się w swoją stronę.

- Za dwie minuty jesteśmy na miejscu – ubrany w ciężki pancerz sierżant GSR przekrzyczał ryk syreny i łoskot ciężkiego silnika. – Przeładować broń! Przygotować się do walki.

Słowa żołnierza i szczęk broni zapaliły ogień pod hyperadrenalinowym kotłem Scotta. Na razie tylko malutki płomyczek, który jednak w każdej chwili mógł zmienić się w buzujący mocą kocioł parowy.

Równo minutę i czterdzieści dwie sekundy po tym samochód Grupy wjechał na teren jakiejś posesji, hamując z piskiem opon na rozjeżdżonym śniegu. Ochrona regulatorów wyskoczyła z pojazdu w mgnieniu oka, szybko rozstawiając się w profesjonalny szyk bojowy, gotowa rozwalić w drobny mak cokolwiek, co zagroziłoby im w wykonaniu zadania. Nathan opuścił pojazd równie sprawnie i szybko, przypominając siebie dawne czasy, kiedy o jego życiu decydowało wyszkolenie i dyscyplina, a nie moce supermana.

- Wygląda na to, że już po wszystkim – powiedział sierżant GSRów.

Miał rację. Przed domem panowało nie lada zamieszanie, a pod murem rezydencji Scott wypatrzył bez trudu kilka ułożonych w równym rzędzie i przykrytych kocami ludzi.

Jeden z nich zrucał właśnie z siebie przykrycie i siadał, rozglądając się wokół półprzytomnym wzrokiem.

- Świetnie – sierżant GSRów ruszył w stronę ozy wieńca. – Finleyu Kerr! Jesteś mi winien pięćdziesiąt funtów, pamiętasz.

Świeżo ożywiony zombie spojrzał na sierżanta ze zdziwieniem.

- Jayden Lewis – pozdrowił podoficera. – Wiesz co masz robić.

Sierżant nie odpowiedział. Precyzyjny strzał w głowę posłał zombie z powrotem w objęcia śmierci.

- Ustawić się na pozycjach. Zabezpieczyć teren! – rozkazał sierżant chowając pistolet do kabury na biodrze.


Vincent Fox, Daniel Hensington


Vincent prowadził samochód najlepiej jak potrafił, jednak jego brak odpowiedniej koncentracji uwagi na otoczeniu nie sprzyjał brawurowej jeździe. Niemniej jednak, czym jest kilka obitych śmietników, zarysowany lakier na karoserii i rozwalony stojak z gazetami w przypadku ratowania życia kumpla z zespołu.

W pewnym momencie, Fox stracił panowanie nad samochodem wpadając w poślizg na oblodzonej nawierzchni i o mało nie zderzył się z jadącym z naprzeciwka wozem transportowym MR-u. W ostatniej chwili kierowca drugiego pojazdu zdążył skręcić unikając w ten sposób kolizji i pojechał w swoją drogę dając znak klaksonem, co myśli na temat Foxa, zapewne jego matki i babki do trzeciego pokolenia. Telepata zwolnił nieco, chociaż jego serce biło tak, że nadrabiało za silnik samochodu i już bez większych szaleństw dojechał do szpitala.

Ekipa czekała już na podjeździe i szybko przejęła rannego Daniela z rąk Vincenta, który w końcu mógł drżącymi dłońmi wyciągnąć papierosa i zapalić na podjeździe. W głowie telepaty panował dziwny harmider, jakby stado dzikich pszczół urządziło sobie pod jego czaszką gniazdo. Musiał chwilę odsapnąć. Zebrać myśli, poukładać sobie wszystko w głowie i – najważniejsze – zobaczyć czy Hensington wyszedł cało z tej paskudnej sytuacji.

* * *

Daniel odpłynął tuż przed szpitalem, dzięki staraniom Vincenta, o czym jednak egzorcysta nie miał pojęcia. Niesienie na szpitalne łóżko na kółkach i bieg przez szpitalny korytarz pamiętał, dosłownie, jak przez mgłę. Kiedy kilku zamaskowanych chirurgów wzięło się za usunięcie strzały, stracił przytomność. Zapewne przez zastrzyk wykonany wcześniej przez niczego sobie pielęgniarką.

Kiedy się ocknął, leżał w łóżku, z opatrzonym ramieniem. Bandaże pachniały ziołami, a on sam czuł się o niebo lepiej, co oznaczało, że najpewniej popracowali nad nim: jakiś Ojczulek lub jakaś Siostrzyczka. Kilka razy, niestety, zdarzyło mu się skorzystać z mocy magicznego leczenia, jaką dysponowali ci uzdrowiciele nowego świata po Fenomenie Noworocznym, i rozpoznawał symptomy takiego zabiegu: nadmierną euforię, wzmożony apatyt i jednocześnie dziwne, ale przyjemne, mentalne otępienie. Jakby umysł musiał zwolnić obroty i pojąc ten fenomenalny cud, jakiego doświadczyło ciało.

Wiedział też, że kiedy minie ten niezbyt długo moment otępienia, będzie w stanie – jeśli zachce – opuścić szpital.



Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley

Najpierw piwnicę opuścili Vincent z Danielem, potem GSRzy i Vannesaa, a na koniec Ducnan. Strażnik chciał wejść głębiej, wyrżnąć resztkę niedobitków fomorich, dopaść Rzeźnika, ale wiedział, – jako jeden z nielicznych – co opary rozkładających się trutni mogą zrobić z ludzkim ciałem. Nawet z ciałem egzekutora. Wiedział, że nawdychanie się tego świństwa w zbyt dużej ilości robiło coś z głową człowieka. Powodowało halucynacje, prowadziło do obłędu. Kilku dobrych chłopaków z Muru w ten sposób skończyło swoją służbę. Jeden przebił się mieczem, po tym, jak w dzikim amoku wyrżnął w nocy rodzinę, którą odwiedził na Święta. Inny zanurzył twarz w kwasie solnym, bo tak „kazały mu głosy w głowie”. Przeżył, ale nawet regeneracyjne zdolności egzekutora nie pomogły mu w odzyskaniu twarzy i wzroku.
Zdecydowanie „bąki trutni” nie były tym, co należało wdychać dłużej niż kilka oddechów. Bez maski przeciwgazowej piwnica była stracona. Na jakiś czas, póki opary się nie rozwieją.

Dlatego też Sinclair wyszedł jako ostatni, rozrąbując na odchodnym jeszcze dwóch trutni, i unikając jednej strzały wystrzelonej przez przyczajonego gdzieś w głębi piwnicy jambosa, bo to, że strzelcem był Cashall, Sinclair wziął za pewnik.

Na zewnątrz GSRy szybko zajęli pozycje obronne – na wypadek, gdyby okazało się, że wróg wybiegnie za nimi z piwnicy. Niejako wrócili więc do pierwotnego planu.

Samochód z GSR-ami, który wjechał nap odjazd, ostro hamując na rozjeżdżonym dziedzińcu, Sinclair powitał obojętnie. Jednak widok jednookiego Nathana Scotta ucieszył Strażnika bardziej, niż się spodziewał. Ten angielski egzekutor w jakiś sposób wzbudził zaufanie Duncana. Wydał mu się zarówno dobrym kompanem do wypitki, jak i do walki z potworami, wyplutymi zza Muru.

Zamianę jednego z GSRów w zombie i likwidację ożywieńca przez sierżanta dowodzącego nowo przybyłą grupą wsparcia Sinclair przyjął obojętnie. Jednak dla Vannessy t było dość wstrząsające przeżycie.

Widząc maski przeciwgazowe na wyposażeniu GSR-ów Duncan nie wahał się ani chwili.

- Bierzemy je i schodzimy na dół – polecił reszcie ekipy regulatorów.

Po chwili on i Nathan zeszli w maskach na dół, do piwnic. Towarzyszyła im Vannessa, która przestała jednak wyczuwać w tym miejscu jakiekolwiek źródła silnej emanacji. Dlatego zaryzykowała.



Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley, Nathan Scott


Piwnica była pusta. Jeśli nie liczyć paskudnych, cuchnących kałuż na posadce oraz żrącego dymu unoszącego się w powietrzu natrafili jedynie na cegły, beton i to, co w zwyczajnej piwnicy zazwyczaj się trzyma.

Po Rzeźniku z Edynburga i jego martwej, rudowłosej towarzyszce, nie pozostał najmniejszy ślad.

Jedynym wartym uwagi znaleziskiem była jedna ze ścian piwnicy, którą ktoś pomalował w dziesiątki, jeśli nie setki oczu, i kończyn.


Sinclair widział już takie … wizerunki. Jednak mniejsze i zrobione z odciętych kończyn i wyrwanych oczu. Ludzkich. Znaki Fomorich. Znaki pomiotu i sług Madoca Morfryna – Króla za Murem.

Wzrok Vannessy bez trudu wypatrzył w tym całym muralu trzy wgłębienia, w których umieszczono trzy kamienie. Na pierwszy rzut oka dokładnie takie same, jak znaleźli przy ofiarach jak i w pokoju na górze. Z tym, że te kamienie – w odróżnieniu od poprzednich – miały barwę czerwieni. Barwę świeżo przelanej krwi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-07-2013 o 20:17.
Armiel jest offline