Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2013, 00:07   #101
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post zbiorowy

Podjęli decyzje. Plan był ułożony. Teraz pozostała najniebezpieczniejsza jego część. Wykonanie.

Egzekutorzy obstawli klapę, gotowi zadziałać, jakby tylko coś z niej wylazło. Danny przyszykował pierwszą pułapkę. Vin wraz z dowódcą GSRów rozstawiają wszystko. Na dachach dachu sąsiedniego budynku rozlokowano dwóch snajperów z nabojami zapalającymi, od frontu za ckmem zamontowanym na dachu wozu zasiadł kolejny GSR i czterech innych członków Grupy Szybkiego Reagowania z automatami.
Saperzy sprawnie zainstalowali ładunki tak by na wybić dziury w piwnicznych ścianach, celem wpuszczenia słonecznego światła, a kilku GSRów powybijało szyby w piwnicznych okienkach. Reszta żołnierzy i policjantów utworzyła duży kordon wześniej ewakuując ludzi z pobliskich budynków. Przez radio dowódca Grupy Szybkiego Reagowania poinformował i ściągnął straż pozarną uprzedzając o planowanym pożarze kontrolowanym. Żagiew znlazał na górze spore zapasy alkoholu - głownie mocnej whiskey oraz benzynę w schowku przy generatorze prądotwórczym. Pierwsza część planu przebiegła bez probemów.

Daniel, Vannessa i Żagiew od “cieczy” o imieniu Teddy, zaczili się w holu, kawałek od piwnicy. Tutaj, niestety, egzorcysta nie będzie w stanie tak bezpośrednio zadziałać na potencjalne zagrożenie, ale z drugiej strony jest bezpieczniejszy.
Sinclair jest w pierwszej ilini. Czeka na moment, w którym klapa zostanie zniszczona i droga do Rzeźnika z Edenburga zostanie otworzona.
Uzbrojony w zapalającą amunicję Fox stoi na zewnątrz, w cieniu wozu bojowego Grupy Szybkiego Reagowania. Również w drugiej linii, gotowy wlączyć się do akcji, kiedy coś ich do tego zmusi.

Trzymają się planu.

BUM!

Eksplozje w piwnicy są sygnałem, że maszyna poszła w ruch. Sinclair czuje łomotanie serca, kiedy pył i gruz podnoszą się w górę. Czas zdaje się rozciągać, niczym gęsty syrop. Widzi GSRów wrzucających do powstałego otworu granaty, koktajle mołotowa, flary. Pod stopami Sinclair wyraźnie czuje wibrację wybuchów. Widzi pył i ogień buchający ze środka.

Dla Daniela jest to sygnał. Probuje zrobić coś, co nie do końca jest domeną egzorystów lecz bardziej wiedźm czy nekromantów. Znaleźć cel w krypcie, związać go, wywabić na zewnątrz. Ale, niestety, nie udaje mu się. Wyczuwa jedynie rozdarcie Całunu - wszędzie wokół niego panuje w tym nienazwanym świecie totalny chaos. Harmider, w którym egzorysta nie jest w stanie wyczuć tej wlaściwej aury, namierzyć cel.
Czwórka GSR-ów - siepaczy i dyżurni egzekutorzy i Sinclair czekają. Czeka też Fox i Teddy na zewnątrz. Czeka Vannessa.
Ale nic się nie dzieje.
Mimo, że GSRrzy wrzucają do wyrwanej klapy jeszcze kilka “niespodzianek” nie słychać żadnych krzyków, ani nie wybiega z zadymionej jamy żaden rozszalały nekrofenomen. Plan zaczyna się psuć, a oni muszą szybko podjąć jakąś decyzję.

Sinclair odczekał jeszcze chwilę z ostrzem wycelowanym w stronę ziejącego oparami otworu niczym pika naprzeciw pędzącej konnicy. Nic nie wypełzło. Czas upływał. Jego egzekutorski szał bitwewny, nawet wzmocniony miksturą Vanessyi nie będzie trwał wiecznie. Nie było na co czekać.
- Osłaniać mnie dzieciaki, schodzę tam. - Naciągnął pożyczoną od GSRów maskę na twarz, ruchem, który w połączeniu z widokiem claymora, do złudzenia przypominał opuszczanie przeyłbicy przed natarciem. Trzymając żelastwo w pozycji bojowej, ostrożnymi acz szybkimi ruchami zagłebił się w mrocznym otworze.

- Spróbujmy razem. - Vannessa powiedziała do Daniela zamykając jednocześnie oczy i starając się “zobaczyć” gdzie mógł się ukryć mieszkaniec piwnicy. Na razie bez wspomagania. Wiedźma kawałek po kawałku zaczęła przeczesywać teren w poszukiwaniu ich celu.


Sincalir ruszył po zagruzowanych, wąskich schodach czując w powietrzu ostry zapach po materiałach wybuchowych. Na dole płonęła benzyna z jednego z koktajli Mołotowa, rzucając niespokojne cienie na proste, betonowe ściany. Egzekutor MRu i dwóch siepaczy ruszyło w jego ślady.

Miecz w dłoni dodawał Sinclairowi pewności siebie. Był dobry, ale czy to wystarczy przeciwko niesławnemu Rzeźnikowi z Edynburga? Komuś, kto bez trudu pokonywał równie dobrych jak on.

W wejściu do piwnicy leżało ciało. Dopalające się, martwe, o charakterystycznym kształcie, którego Strażnik nie pomyliłby z niczym innym. Truteń. Fomorian. Plugastwo zza Muru.

Za schodami korytarz skręcał w bok, co potencjalnie mogło utrudnić wrzucanie granatów oraz osłabić efekty eksplozji. A to oznaczało, że wróg mógł czaić się dosłownie wszędzie.

I czaił!

Strażnika ostrzegł zmysł zagrożenia. Jego ciało zadziałało bezwiednie i dzięki temu sztylety tylko przecięły ubranie a nie skórę i mięśnie. Coś pojawiło się na moment tuż obok niego - jakby wynurzając z nicosci - przemknęło szybko, w burzy rozwianych rudych włosów, odskoczyło, a niesamowicie szybkie, wyprowadzone na hyperadrenalinie cięcie Sinlcaira przecięło jedynie powietrze. Dziwka Rzeźnika - bo to musiała być ona - znikła.

Za to pojawiły się Fomori.

Przez chwilę nawet Sinclair był zaskoczony tym, że jest ich tutaj aż tyle. Wychynęły z głębi piwnicznych odmetów, w ciszy, skupieniu. Trutnie, robotnicy i kilku wojowników. Cała chmara. Wylewająca się wprost na zaskoczonego Strażnika. Zaskoczonego, ale - rzecz jasna - nie bezbronnego.

Na razie nie ważne się stało, skąd ilu ich się tutaj wzięło, w tej podlondyńskiej piwnicy. Ważniejszym stało się, jak przeżyć ta konfrontację.

Daniel szybkim ruchem złożył karty które użył rozstawiając krąg i podszedł do wejścia do piwnicy. Cały plan spalił na panewce, a egzekutor właśnie pchał się w miejsce które Hensingtona napełniało irracjonalnym strachem. Egzorcysta, oglądnął się niespokojnie na resztę zespołu. Skupił się, uspokoił nieco.
Przekierował te dychy które udało mu się spętać z krzyża na szkota. Próbował utkać osłonę, coś co mogło mu dać choć ułamek sekundy przewagi. Nie było to proste, bo nie osłaniał siebie tylko inną osobę, nie miał kontaktu wzrokowego, ale starał się. Żałował tylko, że Strażnik poszedł tak szybko że nie zdołał dać mu kilku kart, by ułatwić sobie zadanie.

- Za dużo ich. - Powiedziała Wiedźma. - I są dość silne. Ze dwa nawet potężne, powiedziłabym. - Wcale nie miała ochoty opuszczać swojego w miarę bezpiecznego kręgu. Ona miała tu być wsparciem. Z bezpiecznej odległości miała co najwyżej osłabić ich przeciwników. - Trzeba tam zejść. - Powiedziała podchodząc do stojącego już nad klapą Egzorcysty. - Wyczuwam ze dwie potężne istoty. Sami nie dadzą sobie z nimi rady. A ja na odległość raczej ich nie spętam. Chociaż mogę zawsze utrudnić im ich paskudne życie. - Powiedziała już bardziej do siebie. Ponownie skupiła się na chwilę. Odszukała jedne z dwóch najsilniejszych bytów, wybrała ten bliższy niej. Następnie odszukała dwie inne istoty, będące najbliżej wybranego obiektu i korzystając ze swoich mocy chciała zmusić je do zaatakowania “swojego”.

Ale będzie rozpierdol - taka była pierwsza myśl Sinclaira. Ich imiona będą powtarzane przez lata, staną się częścią Pieśni Muru. W tej chwili oni byli murem. Na nowym froncie. Pierwszą linią, która ma szansę wyhamować impet natarcia na Londyn. Wszystko piękne, poza faktem że prawdopodobnie zginą.

Potężne cięcie miecza odrąbało pierwszą szponiastą łapę wyciągniętą w ich stronę.
- Trzymać pozycje. - Ryknął do towarzyszy. Przykucnął z bronią gotową do kolejnego cięcia, ciągnąc za sobą drugiego egzekutora, schodząc w ten sposób z linii ognia idącym za nimi GSRom z karabinami. - Napierdalać! Ogień ciągły! W szyku, tyłem do wyjścia! Już!
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 20-07-2013, 08:51   #102
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Bogini?

- Tak.

No właśnie tak wyglądała ta robota. Człowiek przeglądał sobie akta starych Wampirów i zastanawiał się jak dobrać im się do zmurszałych tyłków, kiedy nagle z zjawiała się bogini i z wiekowych tyłków trzeba było przeskoczyć do gigantycznych cycków. No może cycki nie była aż tak gigantyczne, ani nawet ładne, a poza tym zobaczymy moja droga, kto się będzie śmiał za trzydzieści lat, ale wracając do meritum sprawy. Panna Dana Eltonhawk córka jednego z Ministrów rozpierdzieliła zewnętrzne osłony ochronne MRu i trzeba było cos z tym fantem zrobić.

Od razu jak tylko ją zobaczyłam zrozumiałam, że Eltonhawk miała za zadanie przyciągać uwagę a jeśli ktoś tak robił to istotniejsze było to, co skrywał za fasadą a nie to, co pokazywał. Poza tym zaintrygowało mnie to, w jaki sposób wyczuwałam moc kłębiącą się na MRowskim parkingu.

Emanacja była silna, zwierzęca, pierwotna, naprawdę niespotykana, ale jednocześnie dziwnie rozproszona. Nie koncentrowała się ona w osobie cycatej pannicy, ale jakby otaczała ją na kształt jakiejś dziwacznej chmury. Pierwszy raz w swojej karierze zetknęłam się z czymś takim. Od razu podejrzliwe zaczęłam przyglądać się druidom. Jeśli to nie sama Eltonhawk tak emanowała to może moc była zbyt silna żeby opętać jednego człowieka i podzieliła się pomiędzy więcej osób. Postanowiłam oddzielić ich od siebie i to sprawdzić. Do rozmowy można było wrócić później. Tym bardziej, że póki, co wszystko, co przekazała nam zatrzymana kobieta było niewiele warte. Postanowiłam jej to wytknąć.

- To może podsumujmy, co tak naprawdę nam pani przekazała, dobrze? - Skrzyżowałam ręce, w czym nieco przeszkadzała mi kurtka, której użyczył mi Nathan, czym mnie nieco zaskoczył, ale było to jedna z kolejnych rzeczy, nad którą musiałam przejść do porządku dziennego. - Brata się pani z wrogiem a kiedy zostaje na tym nakryta postanawia w ramach dobrej woli przekazać nam tajne i złowrogie plany tego wroga, po czym mówi nam pani, że tak naprawdę nie wie dokładnie, czego dotyczą, ale że mu nie wyszły jego knowania. Doprawdy pomoc przeogromna i niesamowita i gdyby nie okoliczności z wdzięczności zaprosiłabym panią na gorącą herbatę i ciasteczka.

- Dobrze. Skoro nie chcą państwo rozmów, to może zacznijmy inaczej. Czy jestem o coś oskarżona, czy też mogę już opuścić ten paskudny, betonowy garaż i udać się na owe ciastka i herbatę. Poza tym to wasz wróg. Ja nie określałam ich w tych kategoriach. Do momentu wtargnięcia regulatorów do siedziby Bractwa Duchowej Szkocji nawet nie wiedziałam, że działania grupy wyznaniowej i części przywódców były prowadzone poza prawem. O ile były. Bo zaczynam zastanawiać się nad wniesieniem oskarżenia na działanie MRu. Z tego, co wiemy, a wiemy niewiele, wasi pracownicy zamordowali w sali spotkań, zastępcę kultu, podrzynając mu gardło. Wcześniej nieszczęśnik zdążył włączyć alarm ostrzegający przed wtargnięciem intruzów, w tym również nadnaturalnego pochodzenia. Potem wybili się przez ścianę i ostrzelali siły ochrony, najprawdopodobniej aktywując swoje zdolności specjalne, w tym również zamordowano samego przywódcę kultu. Myślę, że musicie mieć naprawdę poważne argumenty do zastosowania tak radykalnych rozwiązań a nie tylko fakt, że być może na terenie budynku przebywał poszukiwany przez was byt. Bo morderstwo z użyciem mocy mistycznych kilku ludzi to nie jest coś, nad czym prasa i opinia publiczna przejdzie obojętnie, tym bardziej, że Bractwo Duchowej Szkocji znane jest z niesienia pomocy ludziom pokrzywdzonym przez Martwych, w tym ochronę - za darmo - ich domostw rytuałami uświęcającymi. Liczę na naprawdę mocne argumenty usprawiedliwiające tą, najwyraźniej sprowokowaną przez Ministerstwo, nazwijmy rzecz po imieniu - rzeź.

Skończyła wbijając we wszystkich naokoło groźne, pełne pasji spojrzenie.

- Tak to wygląda z naszej strony. Oczywiście MR znajdzie wyjaśnienie na ten akt przemocy. Nie wątpię. Ale czy zmaże to skazę na wizerunku instytucji. Zatem proponowałabym bardziej polubowne rozwiązania niż nieuzasadnione zatrzymania. Proszę o odczytanie mi moich praw i aktu oskarżenia lub uzasadnienie, ze zostałam zatrzymana do wyjaśnienia na dwie doby. I telefon do prawnika, na który nam nie pozwolono, ani na terenie siedziby, ani tutaj. Tylko, dlatego, że jestem najwyższą kapłanką i ziemskim wcieleniem Bogini Danu, nie oznacza, że należy mnie traktować jak Martwego. Znamy swoje prawa. Ja i moi przyjaciele - kapłani sił natury.

Tak naprawdę to nie miałam pojęcia, o czym ona mówiła i czy w jakimś stopniu była to prawda. Żaden z Regulatorów zlecających zatrzymanie jej i druidów jeszcze nie dotarł do MRu i mnie nie poinformował o przebiegu całej akcji w Bractwie. Uznałam, że lepiej było nie wdawać się w dyskusję, w której mogłam się zdradzić ze swoją niewiedzą albo zaszkodzić MRowi, więc chwyciłam się jak tonący brzytwy jedynego poruszonego przez nią tematu, o którym mogłam spokojnie porozmawiać.

- O proszę a teraz jednak postanowiła się pani przedstawić pełnym imieniem a wcześniej twierdziła, że nie ma ku temu ani prawa ani wiedzy, ale skoro przypomniała pani o całej tej biurokratycznej otoczce to rzeczywiście zajmijmy się tym jak należy.

Wyminęłam biuściastą pannicę i skierowałam się do zatrzymanych druidów. Nadszedł moment żeby rozdzielić całe towarzystwo.

Wyciągnęłam swoją legitymację i podsunęłam ją każdemu z nich po kolei pod nos.

- Jestem starszy Regulator Emma Harcourt a to jest Regulator Nathan Scott, Czy zostaliście panowie poinformowani, pod jakimi zarzutami dokonano tego aresztowania?

- Nie.

Prawdopodobnie kłamali w tej kwestii, ale stworzyło to dla mnie szansę dowiedzenia się, pod jakim zarzutem lub zarzutami ich aresztowano.

- Doprawdy? Panowie wybaczą, ale śmiem podejrzewać, iż w tym całym zamęcie powstałym podczas zatrzymania mogli panowie po prostu nie dosłyszeć postawionych wam zarzutów, gdyż trudno mi uwierzyć, że ktoś mógłby dopuścić się takiego zaniedbania. Czy w takim razie mógłby któryś z panów - zwróciłam się teraz do eskorty druidów - powtórzyć jeszcze raz głośno i wyraźnie powód zatrzymania przedstawicieli Duchowej Szkocji?

- Jesteście aresztowani pod zarzutem uczestniczenia w organizacji działającej przeciwko ludzkości. Macie prawo do milczenia, adwokata i telefonu. – Odpowiedział jeden z GSRów.

- Poważna sprawa - mruknęłam pod nosem, ale byłam nieco rozczarowana, bo dużo więcej informacji w ten sposób nie uzyskałam.

Zmontowałam grupę, która miała za zadanie odprowadzić druidów do Miejsca Przywołań, czyli tego miejsca w MRze, które nie było otoczone ochroną gdyż nie chciałam ryzykować zniszczenia kolejnych barier ochronnych. Każdy z druidów miał być umieszczony w oddzielnym pomieszczeniu i po kolei odprowadzany do aparatu telefonicznego tak żeby mógł z niego skorzystać. Wprawdzie aparaty poza chronionymi miejscami nie działały tak jak, powinny ale cóż w końcu to nie była nasza wina. Starałam sie sprawdzić każdego z nich w miarę dyskretnie Zmysłem Śmierci żeby się przekonać czy któryś z nich nie emanował. Szłam z nimi kawałek garażem a kiedy zostali odprowadzeni do odpowiednich pomieszczeń wróciłam do nadal przetrzymywanej na parkingu Miss Boobs.

- Emma, o co chodzi? Jaki jest plan? – Scott zaczepił mnie, kiedy „obwąchiwałam” kolejnego druida.

- Jak to, jaki? – Zirytowałam się, że przeszkadzał mi w „odczytywaniu” - Odizolować zanim zaczniemy zadawać im konkretne pytania. - Zdjęłam kurtkę i podałam ją Nathanowi - Dzięki, ale tobie bardziej się przyda, bo mam do ciebie prośbę. Wiem, że wolałbyś tutaj zostać i pogapić się na cycki Danu, ale jak mam im zadawać konkretne pytania to muszę się dowiedzieć czegoś więcej. Może mógłbyś się dowiedzieć, kto wydał rozkaz ich zatrzymania i ściągnąć tutaj tego kogoś, bo zaraz BORBLe zabiorą nam Danu a ja nie do końca wiem, o co pytać.

- Dobra. Wypytam Wesołka - Zabrał kurtkę - ubierz się dziewczyno.


Scott zmył się dość szybko i nawet nie marudził, że nie dałam mu posiedzieć dłużej z Eltonhawk a ja miałam twardy orzech do zgryzienia. Żaden Druid nie był Martwy ani nie emanował mocą za to panna Cyckolina, która kiedy wróciłam do niej miała już w garażu i herbatę i ciasteczka nadal roztaczała wokół siebie ten sam rozproszony posmak obecności. Zagadka i to z tych bardziej skomplikowanych.

- Wróciła pani - uśmiechnęła się dziewczyna z wielkimi “walorami” i dojadła ciasteczko. -To wyśmienicie. I co w mojej sprawie?

- Myślę, że możemy już opuścić ten parking i przejść gdzieś, gdzie będzie cieplej.

Zaprowadziłam ją do pomieszczenia zwykle wykorzystywanego do Przywołań, poza linią ochronną MRu tak jak wcześniej druidów.


- To możemy zaczniemy od początku panno Eltonhawk. – Zaproponowałam spokojnie - Wspomniała pani o jakimś pochopnym działaniu Cirri. Co dokładnie miała pani na myśli? I jaka jest pani rola w tym wszystkim?

- To od początku. Współpracuję z Bractwem Duchowej Szkocji jako neowikanka, wierna nowej religii. Jak pani zapewne wie Bractwo to oficjalnie zarejestrowana religia - z wszelkimi wymaganiami religijnymi: sacrum, ceremoniałach, tym wszystkim co pozwala traktować kult jako grupę wyznaniową. Szybko okazałlo się, że posiadam szczególne dary i jestem obdarzona potężną łaską bogini Danu, której, jako jednej z sił duchowych, moja religia oddaje cześć. Duchowa Szkocja to pokojowe ugrupowanie. Nasz przywódca, Ruaraidh, jednak troszkę się zagubił, moim zdaniem. Zaczął kontaktować się z sithe, z dziećmi Danu. Odmieńcami. Tam szukaliśmy korzeni mocy, nowych ścieżek duchowego rozwoju i zjednoczenia. Wszystko szło gładko, ale od pewnego czasu ... zaczęłam coś wyczuwać w świątyni. Coś nieuchwytnego, złowrogiego. I wtedy pojawiła się Cirri. Było w niej coś ... niepokojącego. Odpychała mnie i przyciągała jednocześnie, a ja chyba działałam na nią podobnie. Czasami, mój dar bogini, pozwalał mi poznać fragment jej odczuć, emocji. I wtedy właśnie wyczułam, ze coś knuje. Nie zakładałam, że coś poważnego, chociaż przeczuwałam, ze coś przeciwko MR. No, ale przeczucia to za mało, prawda, by rzucać oskarżenia?

Nie skomentowałam tej wypowiedzi ani nie odpowiedziałam na pytanie biorąc je za retoryczne, zamiast tego zapytałam:
- Co do samych obrzędów Bractwa czy wraz z pojawieniem się Cirri coś się w nich zmieniło?

- Nie. Zupełnie nic. Ale Ruaraidh się zmienił. Stal się bardziej ... posępny. Ściągnął nawet najemników. Tych Szkotów do ochrony.

- Klan Ogilvy? – Zapytałam.

- Chyba tak.

- Przed czym mieli go chronić? Czego się obawiał? – Drążyłam.

- Niech pomyślę. Jestem przekonana, że czegoś nadnaturalnego, bo Szkoci wzmacniali ochronę w nocy, ale nie mam pojęcia, co miało być tym zagrożeniem.

- A co z Cashallem? Też go widywałaś?

- Nie mam pojęcia, o kim mówisz. Wiem, że arcydruid miał jakiegoś gościa honorowego, ale nikt poza nim chyba się z nim nie spotykał - odpowiedziała po chwili namysłu wydymając wargi w słynny kiedyś u nastolatek “dziubek”.

- Naprawdę? A na początku tej rozmowy przestrzegałaś nas, że on ma jakiś tajny plan i chce podrzucić coś do Ministerstwa, ale jak na razie nie udało mu się tego zrobić. - Ściągnęłam brwi nadając swej twarzy surowy wyraz - Jakoś to wszystko pogmatwane się zrobiło. - Dodałam z błyskiem w oku.

- Tak mówiła - uśmiechnęła się łobuzersko. - Możliwe. Czasami mówię rożne rzeczy, wiesz. I nie pamiętam. Mam na to nawet odpowiednie papiery. Możesz sprawdzić. To ponoć przez ten wypadek samochodowy, co go miałam jak miałam cztery lata.

Czy dobrze usłyszałam? Powiedziała „tak mówiła” w trzeciej osobie a nie „mówiłam” w pierwszej. Coś było z tą panno stanowczo nie tak i chyba zaświtała mi nowa teoria na jej temat i mocy, która ją otaczała.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 20-07-2013, 09:24   #103
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
W piwnicy huk strzałów brzmiał jakoś tak dziwnie. Dźwięcznie i intensywnie. Pociski wystrzeliwane przez GSR zbierały żniwo śmierci pośród szarżujących bezmyślnie fomori. Miecz Sinclaira również czynił krwawą rzeź pośród tych nielicznych wrogów, którzy przedarli się przez pole ostrzału.
Ale fomori mieli inną broń, o czym londyńczycy nie wiedzieli.
Któryś plunął żrącą wydzieliną prosto w twarz jednego z Siepaczy. Zraniony człowiek zawył i złapał się za twarz . Inny, niezauważony, przebiegł gdzieś bokiem, po suficie i zaskoczył prosto na głowę drugiego GSRa przygniatając żołnierza swoim cielskiem do ziemi, próbując rozorać szponami plecy, zmiażdżyć zębiskami głowę. Zadany na hyperadrenalinie przez Duncana cios mieczem odciął potworności głowę i pozwolił podnieść się poszkodowanemu.
Szyk się zachwiał, kiedy pierwszy po prawej człowiek nagle krzyknął boleśnie i złapał się za rozwaloną szyję. Sinclair musiał przepołowić jakiegoś trutnia, który skoczył w jego stronę, a kiedy zaryzykował rzut okiem w bok, zauważył znikającą mgłę, jak wtedy, kiedy Dziwka Rzeźnika wykonywała swoje “ataki z nie wiadomo skąd”.

Na schodach zadudniły kroki. Dało się słyszeć okrzyki nadciągających posiłków.

Tymczasem Vannessa dała z siebie ile mogła. Namierzyła jedno z dziwnych stworzeń i posłała je w stronę silnego bytu. Szybko straciła kontakt. Dwa następne ataki wykonane przez jej “marionetki” ten ktoś unicestwił z równą łatwością. Druidka poczuła pierwszą falę zmęczenia, po tak szybkich powtórzeniach swojej mocy. Mimo, że stworzenia nie były silne, to coś w ich esencji stawiało jej nadspodziewany, duchowy opór. Jakby musiała wcześniej zdjąć inne kajdany lub przełamać jakiś pierwotne, niemal nieusuwalne uwarunkowanie. Dlatego też nale poczuła się bardziej zmęczona, niż sądziła.
Fox i prowadzone przez niego wsparcie weszło do budynku.

Mgła. Sinclair zareagował instynktownie i wprowadził szybkie cięcie. W miejsce, w którym jak przypuszczał chciała znów zmaterializować się Ruda.

Hensington, przełamał niepostrzeżenie dla innych swoje własne... wahanie. Mocne wahanie. W końcu jednak zszedł z grupą uderzeniową na dół. Jego moc zawsze najlepiej działała na niewielkie odległości, a kontakt wzrokowy wiele ułatwiał. Tak jak teraz, kiedy jeden z fomorian przebił się przez ogień GSRów i uniknął miecza szkota.
Daniel rzucił mu pod nogi czwórkę wyciągniętą z talii. Tak zwana podfruwajka, w żargonie egzorcystów. Mały krąg odesłania, aktywowany wstąpieniem w jego granice. Bardziej po ludzku - mina przeciwpiechotna. Bezcielesny wkraczając w zasięg karty znikał w szybkim świetle światła, kiedy przy pomocy kręgu Daniel aktywował swoją moc i pompował ją w sigil ile wlezie. Oczywiście mniejszy bezcielesny. Fomorianinowi poszło lepiej. Zakłapał zębiskami, potrząsnął głową oszołomiony, ale Hensington nie czekał na poprawkę, nie zbierał sił do kolejnego ataku za pomocą swoich mocy. Po prostu z przyłożenia wywalił w niego cały magazynek z Walthera, załadowany na przemian srebrnymi i żelaznymi kulami.
Spojrzał za siebie i ruszył w kierunku wejścia do piwnicy. Nie tutaj jego miejsce... Widział że Strażnik czai się na Cirillę. Zamierzał mu to ułatwić, tak jak potrafił najlepiej. Szybko wyjął kilka kart i korzystając z zapamiętanego wzorca i kotwicy, wrzucił z poszukiwawczy krą damę kier i asa trefl. Jej atrybut i postać. Pokaż się suko...

Sincalir kroił i ciął, powalając kolejne fomori na zbrukaną posoką posadzkę piwnicy. Nie były zbyt szybkie i zbyt silne, by podołać gniewowi Strażnika i jego hperadrenalinie. Kolejny GSR padł z ostrzem wbitym w bebechy, a jakiś fomori wgryzł mu się w twarz, nim inny żołnierz rozwalił go z przyłożenia.

Cięcia zadawane fomorom były tylko wprawką. Sinclair próbował wypatrzyć główny cel. Na schodach usłyszał jakieś kroki, ale nie tracił czasu na oglądanie się.

Vannessa namierzała kolejne stwory i posyłała gdzieś w głąb piwnicy, czując już coraz silniejsze zawroty głowy i krwawienie z nosa. Ale to było jedyne, co mogła zrobić.

Daniel cisnął kartę odwołując się do swojej egzorcerskiej mocy. Czy podziałała jego moc, czy też zwykły przypadek lub kunszt Sinclaira?

Strażnik wyczuł ją. Zdążył odskoczyć w bok, łapiąc dystans. Niezbyt szybko, jak się okazało Ostrze trafiło go w szyję, rozcinając miękką tkankę - groźnie, ale nie śmiertelnie. Karty rzucone przez Daniela zawirowały w powietrzu. Dama kier i as trefl. Ostrze miecza Sinclaira przecięło kolejno: powietrze, łeb jakiegoś trutnia, damę kier i pół twarzy Rudej.

Dziewczyna Rzeźnika z Edenburga wydała z siebie upiorny skrzek i padła na zalany posoką i krwią beton, niczym łachman. Jej niegdyś urodziwa twarz zmieniła się w maskę pogruchotanego i pociętego mięsa. Błękitna, prawie czarna krew, wylewała się na ziemię.

Podobny do żaby stwór wyskoczył w powietrze, atakując Sinclaira, ale wsparcie z tylnej linii w postaci kilku GSRów odtrzeliło go w skoku.

Falanga napastników jakby zmalała. Część nadal atakowała, ale już nie stanowiąc aż tak wielkiego zagrożenia, jak wcześniej, część jednak wycofywała się w głąb piwnicy, skąd przyszła.

Z mroku, z sykiem wystrzeliła strzała. Sincalir odskoczył, wiedziony hyperadrenalina ale kolejna osoba na schodach nie miała takiego refleksu.

Strzała przebiła ramię Daniela na wylot. Grot wyszedł przez łopatkę. Egzorcysta zbladł i zawył z bólu. Kolejna strzała wystrzelona z ciemności wbiła się w jakiegoś GSRa - przebiła kominiarkę i czaszkę. Reszta skoncentrowała ogień na miejscu, z którego prawdopodobnie szył łucznik.

Ruda zamrugała jednym okiem, jakie jej zostało, na ustach pojawił się jaj ciemny bąbel, noga zadrgała konwulsyjnie i Vannessa poczuła ... jak dziwna energia opuściła ciało. Kobieta była martwa.

Z głębi piwnicy dało się słyszeć pełen wściekłości i gniewu, męski wrzask który ... oddalał się, zanikał w przestrzeni.

Daniel zbladł jak ściana i przez chwilę był tylko w stanie odbierać jedyny dominujący bodziec w postaci bólu. Nawet nie krzyknął, był zbyt przerażony tym co się stało. Zawsze... walczył na poziomie duchowym. Owszem migreny rozsadzające czaszkę to jedno, potok krwi z nosa, ale gdy patrzył na tą wypływającą z przestrzelonego barku po prosto go sparaliżowało. Spojrzał niewidzącym wzrokiem na Vincenta i Vanessę po czym skoncentrował się na strzale tkwiącej w jego ciele. Poruszył się lekko i nowa fala bólu zalała zmysły.
~ Kurwa! - gorączkowe myśli przeleciały mu przez głowę. ~ Wyciągać czy zostawić? A jak była zatruta? Szlag, ale boli!
Popatrzył na druidkę i w głąb tunelu. Ruda leżała już na ziemi, ale do odtrąbienia zwycięstwa było jeszcze daleko. Ryk wściekłości znamionował że zambos dalej tkwił tutaj i właśnie się oddalał. Hensington zacisnął zęby i wstał z ziemi.
- Musimy go dorwać... Inaczej szukaj wiatru w polu... - zerknął znowu na druidkę. - Odłam grot i wyciąg drzewce. Nie ma czasu.

***

Wszystko działo się tak makabrycznie szybko. Za szybko by Daniel mógł ogarnąć, poukładać i wpasować w schematy po swojemu. To nie była rozgrywka przy stoliku, to był chaos, ból przesłaniał możliwość normalnego myślenia. Fox ciągnął go do auta, a Daniel pod koniec już nawet nie przestawiał nóg. Jakby ktoś odciął zasilanie. Minęła adrenalina, którą przecież nie często sobie dawkował. Znał swoje ograniczenia, nie pchał się między egzekutorów. To co zrobił dziś było czystą głupotą, z jednej strony na pewno. I zapłacił za nią tak jak się mógł spodziewać. Coś jednak pchało go za Cirillą i Zambosem. Zagadka amuletu? Chęć wyjaśnienia sprawy? Nie wiedział już sam, nie wiedział dlaczego tak napierał by gonić tego gnoja który jeszcze się tam czaił. Pomimo tego, że odkryli cholerne gniazdo niemal w sercu Londynu! Co ono tu robiło? Zakładali franczyzę czy jak? Przecież do tej pory cały to fomoriańskie tałatajstwo trzymało się Muru… Morderstwa miały z tym coś wspólnego? Amulety? To że było coś bez wątpienia wpisane w nie, miało związek z tym wszystkim? Co tam robiła cycata Danu?
Krzyknął kiedy Vincent pakował go do auta, bo strzała zawadziła o słupek przy wsiadaniu. Gorączkowe myśli powoli rozpływały się, milkły, cichły. To była,co mogło wydawać się nieprawdopodobne, pierwsza taka rana dla Hensingtona odkąd zaczął służbę jako łowca. Omdlenia, krwotoki, migreny i rzyganie po używaniu mocy i walce w ten sposób były na porządku dziennym, ale to… Spojrzał jeszcze raz na kołyszące się drzewce wystające z barku. Słyszał jak Fox coś do niego mówi, ale słowa dochodziły do niego jak spod wody, albo z głębokiej studni. Zniekształcone, spowolnione. Daniel odpływał.
 
Harard jest offline  
Stary 20-07-2013, 19:44   #104
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Miało być prosto, łatwo i przyjemnie. Ich plan opierał się na założeniu, że istota ukrywająca się w podziemiach wystraszy się ognia i uciekanie na powierzchnię, gdzie będą czekać oni.
Niestety. Myli się. I to we wszystkim.
Mieszkaniec piwnicy okazał się mieszkańcami, z czego conajmniej dwa byty były wyjątkowo potężne i Druidka nie mogła sobie sama z nimi poradzić, zwłaszcza na odległość.
Dodatkowo ogień wcale ich nie wystraszył. Na dole rozgorzałą walka.
Vannessa usiłowała wspomóc jakoś walczących an dole. Jedyne co mogła zrobić ze swojej pozycji, to spróbować zmusić jedno ze stworzeń do zaatakowania pobratymców. Niestety, okazało się, że żeby w pełni zrealizować swój plan musiałby najpierw pozbyć się wcześniej założonych “kajdan”. A to było ponad jej siłę.

Później zrobił się jeszcze ciekawiej. Wśród walczących na dole istot był też i poszukiwana przez nich towarzyszka sprawców mordów. Tu Wiedźma założył, że ona musi być jednym z silniejszych bytów. Więc drugim musi być poszukiwany przez nich zombo. O jakże to mogło być prosto!! Złapać ich od razu. Koniec śledztwa i po sprawie.
Gdy Ruda zginęła, co Druidka dobrze poczuła, okazało się, że to wcale nie ona tak potężnie emanowała. A jedne z dwóch gdzieś zaczął uciekać, najprawdopodobniej raniąc Hensington, który oczywiście postanowił zgrywać bohatera i nie chciał za żadne skarby dać sobie pomóc.


Vin podbiegł wraz z następną zgrają GSRów. Od razu gdy zobaczył rannego Daniela podbiegł do niego i podtrzymał. Egzorcysta nie wyglądał na zbyt przyzwyczajonego do dostawania. Szybko też połączył krzyk i leżącą Rudą.
- Do przodu. Vannesa, ten gnój pewnie chce wyjść na powierzchnie. Uda Ci się go tam na słońcu przytrzymać? Może się usmaży.
- Te gnoje. - Poprawiła go Druidka ścierając krew spod nosa. - Nadal są dwa. - Zaczęła szukać po kieszeniach fiolki. - Żeby się z nimi zmierzyć, nawet z jednym z nich, muszę je widzieć. Hensington raczej mi nie pomoże teraz. Możemy spróbować.

Drugi z bytów pozostał na miejscu.
- Ale coś tu jeszcze jest. Stawiałam, że drugą istotą tak silnie emanującą jest ta dziewczyna. Myliłam się. - Ze zdziwieniem przyjęła ostatnie słowa Egzorcysty. - Jeżeli wyciągniemy grot, to wykrwawisz się tutaj bez pomocy. Zostaw to. Możesz jechać do szpitala, albo robimy to starymi metodami. Wybieraj.
- Nie jestem specjalistą, ale mikstury nie pomogą mi kiedy nadal będę miał to cholerstwo w ranie. Bo masz jakieś lecznicze, prawda? Muszę być na chodzie jeszcze ze dwadzieścia minut jak mam się na coś przydać. Z Cirilli udało mi się zczytać profil. Muszę się choć zbliżyć do zambosa by zrobić to samo. No albo, po prostu musimy go zabić. Ale zanim stąd ucieknie. Wyciągaj i użycz mi mikstur. Do szpitala zdążę razem z rannymi GSRami.
Fox wyciągnął miksturę i dał ją Danielowi.
- Ej. Posłuchaj. Zbliżysz się do niego to wykorzystasz darmowe miejsce na cmentarzu jakie nam przysługuje. Tam sa dwa silne bydlaki, z jednym byśmy mogli się próbować. Z dwoma nie w takim składzie. Strzałe ja bym usztywnił, zatamował krwawienie. A zambosa już zczytała Emma, też ma zmysł śmierci. Do tego jak się gdzieś zaszyje to szczury go znajdą. Nie ma sensu ruszać w pościg póki są pod ziemią. To jest w chuj silny wampiroelf i do tego w towarzystwie w chuj silnego niewiadomo co. Więc siadaj i daj się opatrzyć.
- Ale ja się znam. I jak mówię, że jeżeli usunięcie bez szybkiej pomocy jest dla ciebie groźne, to tak jest.
- On nam ucieknie. -Daniel zacisnął wargi. Ambicja czy głupota ciężko było powiedzieć, ale nie zamierzał odpuszczać. - Nic nie zdziałaliśmy na razie. Poginęło kilku chłopaków zabiliśmy pomagierkę. Nic więcej. Szczury nie znajdą go w godzinę, ani w dzień. A on dalej będzie zabijał. Poza tym... no do ciężkiej cholery na prawdę chcecie odpuścić?
- Daniel, zabiliśmy jego siostrę. To go ruszyło. Zacznie robić błędy, wystawi się nam i szczurom. To już coś, więcej niż z rana. A jak damy się pozabijać to zamiast pomóc śledztwu przeszkodzimy. Co nam mówili na szkoleniu? Najpierw wywiad, przygotowanie, potem eksterminacja. Nie będziemy walczyć na jego terenie, na jego warunkach.

Sinclair krwawił, ale zdawał się tego nie zauważać. Na ciało Rudej zwaliły się dwa kolejne cielska fomorów. Parująca krew pokrywała całą długość ostrza miecza, ręce i większość ciała Duncana. Widok cofających się wrogów przeniósł jego bojową szajbę na nowy poziom. W oczach świeciła czysta furia. Nie wydawał już poleceń. W tej chwili istniało już tylko ostrze i wróg. Ciął na prawo i lewo jak obłąkany brnąc po kolana w trupach z powrotem w głąb piwnic.

Fomorianie stawiali już slaby, lecz bardziej skooordynowany opór. Sinclair zarąbał dwa, potem kolejnego, widząc jak strzały ludzi ze wsparcia kryją jego boków. Któraś z robotnic zdążyła jednak plunąć swoim jadem, trafiając Strażnika w udo. Żrąca maź spłynęła po nodze, przepaliła ubranie i ciało.
Z ciemności wyskoczył fomoriański wojownik. Zamachnął się trzymanym w ręce toporem - szybki, zwinny, groźny. Dla człowieka, ale nie dla rozszalałego egzekutora. Nie, kiedy był sam. Zejście z linii ciosu, unik, cięcie od dołu - pod ramię i po sprawie. Wróg zwalił się na ziemię.Ale pojawił się kolejny i kolejny.

Na schodach zadudniły kroki. To przybiegło kolejne wsparcie. GSR-rzy stojący do tej pory na najdalszej części kordonu.

Ciała fomorian zaczynały gnić w przyśpieszonym tempie. Rozpuszczać się w obrzydliwą, cuchnącą maź, tworząc wielkie połacie śmierdzącego syfu. Z ziemi zaczęły unosić się żrące opary.

- W tył! - wydał polecenie jeden z Siepaczy. - Podusimy się tym gównem! W tył!

Trupi opar z umierających fomori. Znany Duncanowi zapach zwycięstwa okazał się mieć niefortunny efekt uboczny. Problem który nie istniał na wielkich przestrzeniach pól bitew w Szkocji, tu w ciasnej piwnicy stawał się kwestią życia i śmierci. Smród przebijał się przez filtry maski i parzył płuca nie gorzej niż kwas lewe udo.
Sinclair rycząc wściekle ciął wokół coraz rzadsze zastępy wroga. Wycofywał się wolno i niechętnie, wiedziony bardziej odruchowemu posłuszeństwu rozkazowi, niż instynktowi samozachowawczemu.


- Pomóż mi. - Druidka zwróciła się do Telepaty. - Trzeba z niego zdjąć ubranie i zabandażować ranę. W tych warunkach nic więcej nie da się zrobić. Bełt wyciągną już w szpitalu. I bez słowa sprzeciwu!! - Pogroziła palcem Egzorcyście.
Vin wykazał resztki zdrowego rozsądku i nie oponował, zamiast tego wyciągnął sztylet. Wybitnie bojową kosę z stali wzbogacanej solidnie srebrem.
- No to Danny pożegnasz się z rękawem. Rozetnę go wokół rany, będzie wtedy łatwiejszy dostęp.
Zabrał się do roboty i wykonywania poleceń Vannesy jednocześnie mówiąc.
- Jak go obandażujesz wezmę samochód i zawiozę go do szpitala w przeciwieństwie do Ciebie nie jestem tu potrzebny.
Hensington zaś coraz mniej spoglądał na ciemny piwniczny korytarz. No dobra, old boy. Pora przestać zgrywać bohatera, zaraz i tak odpłyniesz z upływu krwi. Blady był jak ściana, mroczki już zaczynały gonić przed oczami. Teraz spojrzał nieco z obawą na Vanessę i jeszcze większą na Vincenta. On właśnie tym bagnetem chciał zmasakrować jego marynarkę i koszulę?
- Wychodzimy wszyscy? Kto przekona szkota, że trzeba wiać?
- Nikt. Nie możemy się stąd całkiem wycofać. Musi zostać z Vannesą bo tylko oni mają we dwójkę jakieś szanse. My ściągniemy wszystko co mają wolnego z MRu. A potem pójdziemy na dziewczynki.
- Dzięki, nie skorzystam. Gustuję w mężczyznach. - Parsknęła śmiechem Wiedźma. - Zabieraj go i przywieź tez wspomagacze. To będzie ciężka sprawa. A moje zapasy się właśnie skończyły.
- Jeszcze moment. - Egzorcysta wyciągnął z kieszeni amulet i wcisnął do ręki druidce. - Rudą odganiał dość dobrze. Może się wam przydać. Ale ostrożnie z dłuższym używaniem. Miałem go w domu w nocy i nie wspominam snów szczególnie miło. Dość realistyczne, nawet zbyt jak na mój gust.
Rany na plecach dzięki staraniom siostry Kate zagoiły się dobrze, ale samo wspomnienie o nich spowodowało zimno przelatujące po kręgosłupie.
- Oprócz wspomagaczy przydałoby się tu porządniejsze wsparcie z MRu. Czemu mam wrażenie że tylko wsadziliśmy kij w gniazdo szerszeni?
Przestał już gadać i znosił bandażowanie, starając się nie patrzeć na ręce Vanessy.
Vin wyciągnął słoik od Vannesy i tabsy przeciwbólowe. Podał wiedźmie. Podniósł też automat.
- Wsparcie i wspomaganie. Zajmę się tym. Gdzie znajdę to drugie? Potrafisz strzelać?
- Wiem z której strony jest lufa. Starczy?? W piwnicy. Znajdź pracownię starego Williama Foresta. Powiedz, że to ja proszę o to. Jeżeli go nie będzie, to poszukaj w tych wiszących szafkach. Wszystko jest ładnie opisane. Później z nim to załatwię. - Odpowiadała Vannessa przygotowując rannego do transportu. Jej ruchy były sprawne i sugerowały duże doświadczenie w tym zakresie. - Mam nadzieję, że ten medalion coś pomoże. - Schowała przedmiot do kieszeni.
- Z grubsza. Kolbą do ramienia, stajesz bokiem. Z boku masz bezpiecznik. Góra zabezpieczony, środek pojedynczy, dół seria. Seria może wyrwać Ci broń z rąk. Załadowany nabojami zapalającymi.
Vin wyciągnął też dwa zapasowe magazynki.
- Zielony żelazo, szary srebro. Zmieniasz o tak. W wolnym czasie mogę poduczyć Ciebie na strzelnicy. Dobra Danny zbieramy się po małą armię.
Druidka pokiwała głową, ale bez entuzjazmu.
- Pośpieszcie się. - Odprowadziła chłopaków wzrokiem.
Łyknęła to co jej zostało i skierowała się w stronę klapy.
Przez chwilę przyglądał się. Ciemność nie pozwalała wiele zobaczyć podobnie jak gryzące opary. Ale ona będzie musiała tam wejść. Ciekawe czy dostanie jakąś maskę??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 20-07-2013, 20:01   #105
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Emma Harcourt

Emma miała dziwne przekonanie, że traci czas na rozmowę z tą cycatą panienką. Zaprzeczająca sama sobie co kilka zdań córeczka jednego z nowych „władców” Londynu mocno nadszarpnęła spokojem Harcourt. Fantomka miała ochotę użyć siły, rzucić ją „na cyce” i wypytać w mniej uprzejmy, ale na pewno bardziej satysfakcjonujący sposób. A może jedynie przynoszącą satysfakcję? W sumie na jedno wychodziło.
Za to musiała dalej udawać, grać tą farsę, nie mającą za wiele wspólnego z przesłuchaniem.
Już miała zadać kolejne pytania, kiedy pukanie do zajmowanego pokoju spowodowało, że zamknęła usta w niedopowiedzianym pytaniu.

Do pomieszczenia wszedł Wesołek z dość niewyraźną i odrobinę podenerwowaną miną razem z jakąś wyglądającą na niezłą swołocz kobietą. Swołocz w sensie, zimną i profesjonalną sukę w garniturze, którą fantomka zakwalifikowała do kategorii: agentka BORBL, urzędnik skarbowy lub adwokat.

- To pani Lydia Ball, adwokat pani Eltonhawk.

- Panna – powiedziała prawniczka głosem pasującym do jej wizerunku zimnej profesjonalistki.

- Słucham? – mało brakowało, a Wesołek zgubił by swoją szczękę.

- Panna Lydia Ball – kobieta zmierzyła wzrokiem koordynatora w sposób, w jaki zwykły to czynić albo wojujące feministki, albo lesbijki. Z odpowiednią proporcją pogardy, lekceważenia i tego czegoś, co sugerowało, że Wesołek w oczach panny Ball zajmuje miejsce gdzieś pomiędzy małpoludem a nadgniłym zombie.

-Taa, jasne – koordynator nie uśmiechnął się, jak zawsze zresztą. – Nich pani nie chciał puknąć, tak?

- Co, proszę – adwokat zamurowało.

- Niech pani nie prosi. Ja się nie skuszę – odciął się koordynator a potem spojrzał na Emmę z cieniem gniewu w oczach.

- Musimy wypuścić panią Eltonhawk – powiedział i spojrzał na pobladłą z gniewu Ball. – Proszę przedstawić regulatorce Harcourt dokumenty.

Kobieta wyjęła z teczki plik kartek opatrzonych pieczątkami i podpisami. Emma przeczytała je uważnie. Z dokumentów wynikało niezbicie, że zatrzymana Dana Eltonhawk ma zostać niezwłocznie wypuszczona na wolność.


Nathan Scott

Scott znalazł sobie transport do siedziby Bractwa Duchowej Szkocji bez najmniejszego trudu. Pojechał razem z drużyną wsparcia z MRu - żołnierzami Grupy Szybkiego Oddziaływania – bo okazało się, że na miejscu wybuchła kolejna wojna światowa.

Na razie wizja cycatych babek musiała ustąpić wizji potencjalnej rozpierduchy, na jaką mógł trafić.

Kierowca GRSów pędził przez miasto, jak szaleniec, zwracając zapewne uwagę połowy mieszkańców na ich przejazd. Nie on jeden się spieszył, bo w pewnym momencie o mało nie zderzyli się z jakimś szaleńcem, wyjeżdżającym zbyt szybko, na ostrym poślizgu, zza jakiegoś zakrętu. Oba samochodu otrąbiły odpowiednio na siebie i oddaliły się w swoją stronę.

- Za dwie minuty jesteśmy na miejscu – ubrany w ciężki pancerz sierżant GSR przekrzyczał ryk syreny i łoskot ciężkiego silnika. – Przeładować broń! Przygotować się do walki.

Słowa żołnierza i szczęk broni zapaliły ogień pod hyperadrenalinowym kotłem Scotta. Na razie tylko malutki płomyczek, który jednak w każdej chwili mógł zmienić się w buzujący mocą kocioł parowy.

Równo minutę i czterdzieści dwie sekundy po tym samochód Grupy wjechał na teren jakiejś posesji, hamując z piskiem opon na rozjeżdżonym śniegu. Ochrona regulatorów wyskoczyła z pojazdu w mgnieniu oka, szybko rozstawiając się w profesjonalny szyk bojowy, gotowa rozwalić w drobny mak cokolwiek, co zagroziłoby im w wykonaniu zadania. Nathan opuścił pojazd równie sprawnie i szybko, przypominając siebie dawne czasy, kiedy o jego życiu decydowało wyszkolenie i dyscyplina, a nie moce supermana.

- Wygląda na to, że już po wszystkim – powiedział sierżant GSRów.

Miał rację. Przed domem panowało nie lada zamieszanie, a pod murem rezydencji Scott wypatrzył bez trudu kilka ułożonych w równym rzędzie i przykrytych kocami ludzi.

Jeden z nich zrucał właśnie z siebie przykrycie i siadał, rozglądając się wokół półprzytomnym wzrokiem.

- Świetnie – sierżant GSRów ruszył w stronę ozy wieńca. – Finleyu Kerr! Jesteś mi winien pięćdziesiąt funtów, pamiętasz.

Świeżo ożywiony zombie spojrzał na sierżanta ze zdziwieniem.

- Jayden Lewis – pozdrowił podoficera. – Wiesz co masz robić.

Sierżant nie odpowiedział. Precyzyjny strzał w głowę posłał zombie z powrotem w objęcia śmierci.

- Ustawić się na pozycjach. Zabezpieczyć teren! – rozkazał sierżant chowając pistolet do kabury na biodrze.


Vincent Fox, Daniel Hensington


Vincent prowadził samochód najlepiej jak potrafił, jednak jego brak odpowiedniej koncentracji uwagi na otoczeniu nie sprzyjał brawurowej jeździe. Niemniej jednak, czym jest kilka obitych śmietników, zarysowany lakier na karoserii i rozwalony stojak z gazetami w przypadku ratowania życia kumpla z zespołu.

W pewnym momencie, Fox stracił panowanie nad samochodem wpadając w poślizg na oblodzonej nawierzchni i o mało nie zderzył się z jadącym z naprzeciwka wozem transportowym MR-u. W ostatniej chwili kierowca drugiego pojazdu zdążył skręcić unikając w ten sposób kolizji i pojechał w swoją drogę dając znak klaksonem, co myśli na temat Foxa, zapewne jego matki i babki do trzeciego pokolenia. Telepata zwolnił nieco, chociaż jego serce biło tak, że nadrabiało za silnik samochodu i już bez większych szaleństw dojechał do szpitala.

Ekipa czekała już na podjeździe i szybko przejęła rannego Daniela z rąk Vincenta, który w końcu mógł drżącymi dłońmi wyciągnąć papierosa i zapalić na podjeździe. W głowie telepaty panował dziwny harmider, jakby stado dzikich pszczół urządziło sobie pod jego czaszką gniazdo. Musiał chwilę odsapnąć. Zebrać myśli, poukładać sobie wszystko w głowie i – najważniejsze – zobaczyć czy Hensington wyszedł cało z tej paskudnej sytuacji.

* * *

Daniel odpłynął tuż przed szpitalem, dzięki staraniom Vincenta, o czym jednak egzorcysta nie miał pojęcia. Niesienie na szpitalne łóżko na kółkach i bieg przez szpitalny korytarz pamiętał, dosłownie, jak przez mgłę. Kiedy kilku zamaskowanych chirurgów wzięło się za usunięcie strzały, stracił przytomność. Zapewne przez zastrzyk wykonany wcześniej przez niczego sobie pielęgniarką.

Kiedy się ocknął, leżał w łóżku, z opatrzonym ramieniem. Bandaże pachniały ziołami, a on sam czuł się o niebo lepiej, co oznaczało, że najpewniej popracowali nad nim: jakiś Ojczulek lub jakaś Siostrzyczka. Kilka razy, niestety, zdarzyło mu się skorzystać z mocy magicznego leczenia, jaką dysponowali ci uzdrowiciele nowego świata po Fenomenie Noworocznym, i rozpoznawał symptomy takiego zabiegu: nadmierną euforię, wzmożony apatyt i jednocześnie dziwne, ale przyjemne, mentalne otępienie. Jakby umysł musiał zwolnić obroty i pojąc ten fenomenalny cud, jakiego doświadczyło ciało.

Wiedział też, że kiedy minie ten niezbyt długo moment otępienia, będzie w stanie – jeśli zachce – opuścić szpital.



Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley

Najpierw piwnicę opuścili Vincent z Danielem, potem GSRzy i Vannesaa, a na koniec Ducnan. Strażnik chciał wejść głębiej, wyrżnąć resztkę niedobitków fomorich, dopaść Rzeźnika, ale wiedział, – jako jeden z nielicznych – co opary rozkładających się trutni mogą zrobić z ludzkim ciałem. Nawet z ciałem egzekutora. Wiedział, że nawdychanie się tego świństwa w zbyt dużej ilości robiło coś z głową człowieka. Powodowało halucynacje, prowadziło do obłędu. Kilku dobrych chłopaków z Muru w ten sposób skończyło swoją służbę. Jeden przebił się mieczem, po tym, jak w dzikim amoku wyrżnął w nocy rodzinę, którą odwiedził na Święta. Inny zanurzył twarz w kwasie solnym, bo tak „kazały mu głosy w głowie”. Przeżył, ale nawet regeneracyjne zdolności egzekutora nie pomogły mu w odzyskaniu twarzy i wzroku.
Zdecydowanie „bąki trutni” nie były tym, co należało wdychać dłużej niż kilka oddechów. Bez maski przeciwgazowej piwnica była stracona. Na jakiś czas, póki opary się nie rozwieją.

Dlatego też Sinclair wyszedł jako ostatni, rozrąbując na odchodnym jeszcze dwóch trutni, i unikając jednej strzały wystrzelonej przez przyczajonego gdzieś w głębi piwnicy jambosa, bo to, że strzelcem był Cashall, Sinclair wziął za pewnik.

Na zewnątrz GSRy szybko zajęli pozycje obronne – na wypadek, gdyby okazało się, że wróg wybiegnie za nimi z piwnicy. Niejako wrócili więc do pierwotnego planu.

Samochód z GSR-ami, który wjechał nap odjazd, ostro hamując na rozjeżdżonym dziedzińcu, Sinclair powitał obojętnie. Jednak widok jednookiego Nathana Scotta ucieszył Strażnika bardziej, niż się spodziewał. Ten angielski egzekutor w jakiś sposób wzbudził zaufanie Duncana. Wydał mu się zarówno dobrym kompanem do wypitki, jak i do walki z potworami, wyplutymi zza Muru.

Zamianę jednego z GSRów w zombie i likwidację ożywieńca przez sierżanta dowodzącego nowo przybyłą grupą wsparcia Sinclair przyjął obojętnie. Jednak dla Vannessy t było dość wstrząsające przeżycie.

Widząc maski przeciwgazowe na wyposażeniu GSR-ów Duncan nie wahał się ani chwili.

- Bierzemy je i schodzimy na dół – polecił reszcie ekipy regulatorów.

Po chwili on i Nathan zeszli w maskach na dół, do piwnic. Towarzyszyła im Vannessa, która przestała jednak wyczuwać w tym miejscu jakiekolwiek źródła silnej emanacji. Dlatego zaryzykowała.



Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley, Nathan Scott


Piwnica była pusta. Jeśli nie liczyć paskudnych, cuchnących kałuż na posadce oraz żrącego dymu unoszącego się w powietrzu natrafili jedynie na cegły, beton i to, co w zwyczajnej piwnicy zazwyczaj się trzyma.

Po Rzeźniku z Edynburga i jego martwej, rudowłosej towarzyszce, nie pozostał najmniejszy ślad.

Jedynym wartym uwagi znaleziskiem była jedna ze ścian piwnicy, którą ktoś pomalował w dziesiątki, jeśli nie setki oczu, i kończyn.


Sinclair widział już takie … wizerunki. Jednak mniejsze i zrobione z odciętych kończyn i wyrwanych oczu. Ludzkich. Znaki Fomorich. Znaki pomiotu i sług Madoca Morfryna – Króla za Murem.

Wzrok Vannessy bez trudu wypatrzył w tym całym muralu trzy wgłębienia, w których umieszczono trzy kamienie. Na pierwszy rzut oka dokładnie takie same, jak znaleźli przy ofiarach jak i w pokoju na górze. Z tym, że te kamienie – w odróżnieniu od poprzednich – miały barwę czerwieni. Barwę świeżo przelanej krwi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-07-2013 o 20:17.
Armiel jest offline  
Stary 30-07-2013, 12:52   #106
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Odetchnąłem delektując się papierosem. Miałem nadzieje, że Danielowi nic nie będzie. Na pewno nie. To tylko ramię. Do tego opatrzone. Na bank będzie w porządku. Nie gasząc papierosa, wziąłem torbę i przeciąłem garaż lawirując między samochodami, zarówno osobówkami jak i potężnymi wozami GSRów. Wszedłem przez drzwi prowadzące do administracyjnej części budynku ciągle zaciągając się co raz szlugiem. Jak większość palących pracowników MRu, czy to operacyjnych czy administracyjnych uważałem, że zakaz palenia obowiązuje tylko interesantów. Przyciągałem spojrzenia, na początku myślałem, że to jednak przez szluga. Ale nie, wyczulony przez ostatnie wydarzenia wychwytywałem aurę. Tak samo jak przed dostaniem przydziału. Aurę miejsca ale nie ścian i wydarzeń a ludzi w nim żyjących. Cieszących się i płaczących z bezsilnej złości. Dostroiłem się do nich przez ten rok. Moja obecność budziła zdziwienie, niepokój, strach, czerwona fala na gładkim jeziorze psychiki administracyjnych. U operacyjnych w oczach wyczytałem również zdziwienie, że ktoś kto kojarzył im się z biurkiem, wieczną przerwą i kawą jest poplamiony krwią. Bo to o to chodziło. Gdy najpierw opatrywałem a potem prowadziłem Daniela poplamiłem się jego juchą.

Od razu ruszyłem do pokoju Wesołka i odbiłem się od zamkniętych drzwi. Niezbyt miałem ochotę czekać gdy moi partnerzy mogli właśnie zdychać. Zacząłem pytać GSRów na pobliskim posterunku, laski w recepcji... Niech o moim zaangażowaniu w ratowanie kumpli świadczy, że nawet z nimi nie flirtowałem. Dowiedziałem się tylko, że jest w którejś z sali przesłuchań. Jak sala przesłuchań do pewnie z Panną Jestem Bardzo Ważna i Mam Podwójnie Bardzo Duże Cycki. A jak z nią to z kimś od nas z grupy. Czyli albo D'Arc albo Cyklopem. Zacząłem o nich pytać. Nic. Ale jak spytałem o cycatą to od razu napaleni GSRzy mi wskazali gdzie jest. Rzuciłem mało wybredny żarcik, który wywołał wesołość wśród naszych MRowych zabijaków i ruszyłem na dalsze poszukiwania.

Akurat na korytarzu przy salach przesłuchań spotkałem Wesołka. Był wyraźnie poddenerwowany. Do tego spocony a w taką piździawę nie była to raczej wina pogody. Skinąłem mu głową.
- Serwus. Przyszedłem popsuć Ci dzień do końca. Możemy pogadać w Twoim biurze?
Potrząsnąłem torbą.
- Nie bardzo. Muszę ich ... znaczy je .. popilnować. Emma właśnie morduje jej prawniczkę albo coś. A narobiliście takiego pieprzniku, że nie mamy w MR żadnych rezerw kadrowych.
Powstrzymałem się przed kąśliwą uwagą.
- To trzeba je znaleźć. Znaleźliśmy osiemnaście amuletów gotowych pewnie na nowy rytualny mord, zabiliśmy rudą sukę, jej braciszek prawie zabił Daniela... No i jest jakiś następny wkurwe silny byt w piwnicy dendrofili. Dlatego trzeba znaleźć jakieś wsparcie, i to nie mówię o siepaczach i ich posłać na pomoc reszcie. Bo inaczej tamten zamorduje jeszcze kogoś z rodziny jakiegoś regulatora i całkiem nie będzie kadr, pieprznik się powiększy a my będziemy w czarnej dupie a nie lubię murzynek. To może poślemy im te wsparcie nawet kosztem innych spraw, potem pomożemy Emmie pozbyć się ciała prawniczki i pójdziemy na piwo?
- Ten ostatni element planu w tym momencie odpowiada mi najbardziej - Wesołek pokręcił głową. - Nad resztą popracujemy.
- Dobra. Słuchaj. Ściągnij jak najwięcej posiłków i to wysokiej klasy. Zaraz przyśle do Ciebie jakiegoś stażystę z miksturami dla Vannesy. Wieczorem jak nie będę zbierał gdzieś w ryj wpadnę z czteropakiem pomóc w papierkowej robocie, obu nam się przyda. Orientujesz się gdzie jest Nathan i gdzie Emma dokonuje morderstwa ze szczególnym okrucieństwem za pomocą srebrnej łyżeczki?
- Emma dosłownie wyszła przed chwilą. Jest gdzieś w emererze. A Nathan pojechał już jako wsparcie do druidowni.
- Udało Ci się ruszyć tę sprawę z łakami?
- Tak. Nie zgadzają się na taki układ. Nie można tworzyć niebezpiecznych precedensów. Są w stanie zaproponować w zamian trzy ulaskawniena na konkretne sprawy.
- Spróbuję z nimi się potargować. A jakbym nie zadzwonił do moich kumpli dziennikarzy to myślisz, że MS by się zgodził w podzięce? Żartowałem. Dobra idę po ten stuff i działam dalej. Narazie.

Nie czekając zszedłem do piwnicy gdzie czekałem aż ojczulek spełni moje otoczenie. Było tu... Dużo roślin. Ciekawe z ilu z nich można zrobić skręta? W końcu odebrałem torbę, podziękowałem i wyszedłem do bardziej realnego świata. Tam złapałem stażystę, który podpieprzył mi spokojną fuchę za biurkiem, pewnie synek kogoś ważnego i posłałem go z miksturami do Wesołka. Coś tam się migał ale pod moim spojrzeniem ruszył dupę. A ja usiadłem u Trzech Wiedźm na kawę. Wypaliłem dwa szlugi, poplotkowałem i wróciłem do roboty. Po drodze zahaczyłem o analityków. Pożartowałem, odebrałem pył. Okazał się bagiennym torfem zmieszanym ze spalonymi kawałkami kości nieznanego stworzenia. Torf był gdzieś ze Szkocji, ustalenie skąd zajmie pewnie z dwa tygodnie więc zamiast tego poprosiłem by sprawdzili czy kości nienależą do Trudni, Formorian czy innych popierdolonych Odmieńców. Zostawiłem też trzy amulet i zleciłem analizę porównawczą pod kątem tych znalezionych na miejscach zbrodni.

Poszedłem okrężną drogą do naszego biura i dowiedziałem się, że Czech odzyskał przytomność ale nie reaguje na bodźce i mnie do niego nie dopuszczą. Zajebiście, zrobiłem z kolesia warzywo. I nie mogłem się napić. Pieprzyć to.

W chujowym humorze wróciłem do biura i zostawiłem krótką notkę, słoik i torbę z amuletami. Napisałem krótko czym jest pył, co zleciłem do analizy i że jadę do szczurów się targować.

Przed wyjściem z MRu zaszedłem do zbrojowni. Dwie klamki, które miałem na stanie i tak miała moja ekipa a nie chciałem brać czwartej więc zadowoliłem się amunicją do rewolweru. Standard. Srebro, żelazo i ołów, po sześć każdego. Do tego wziąłem ciemną kurtkę z wieloma kieszeniami bez odznaczeń by nie łazić jak ofiara bójki po Londynie. Zajrzałem jeszcze czy nikt nie wrócił do biura. Potem miałem zamiar namierzyć znajomego łaka w umówionym barze albo chociaż zostawić mu wiadomość z prośbą o spotkanie za dwie godziny w tym barze. A potem... Jak inni ratują świat to czemu by nie zajrzeć do galerii sztuki?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 30-07-2013, 18:21   #107
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Post zbiorowy

Billingsley skrzywiła się podchodząc do rysunku. Przejechała dłonią nad jego powierzchnią, ale tak by go nie dotknąć.
- Widzicie te czerwone kamienie tutaj?? - Wskazała trzy punkty. - Są jak te znalezione przy zwłokach dzieci regulatorów.
Następnie wyjęła z kieszeni małą fiolkę. Odkręciła ją. Pomazała po czerwonych kamieniach wacikiem i całość zanurzyła w cieczy, która znajdowała się w pojemniczku. Odczekała kilka sekund.
- Krew. - Pokazała swoim towarzyszą fiolkę, której zawartość teraz zmieniła kolor. - Mogę zaryzykować twierdzenie, że ludzka. Oni chyba chcieli coś tu przywołać. Wydaje mi się, że to rodzaj portalu. - Odwróciła się do obu mężczyzn. - Tu wcześniej były dwa silnie emanujące byty. Początkowo sądziła, że to poszukiwany przez nas morderca i jego pomagierka. Ale jej śmierć zweryfikowała moją hipotezę. To nie ona była tym drugim źródłem. To musiało być to coś co tu chciało przyleźć. W tej chwili czuję tylko echa jej bytności. Nie wiem co to jest. - Wskazała na rysunek. Nie widziałam nigdy niczego podobnego. Ale musi mieć związek z naszymi ofiarami. Niestety akta, które zdobyliśmy - Tu przeniosła swoje spojrzenie na Egzekutora Scotta. - niewiele pomogły. Były zwyczajnie niekompletne.

- Jeżeli to jest jakiegoś rodzaju portal to chyba warto go zniszczyć co nie? - Nathan lustrował wolno znaki - Powiecie mi w końcu - zboczył lekko z tematu - kto wydał rozkaz aresztowania tej cycatej babki i jej świty? - nadal wpatrywał się w rysunek nie patrząc na towarzyszy
- Fox albo Hensington. - Odparła Vannessa. - Gdy tu przyjechałam było po wszystkim. A czemu to takie ważne?? A tak w ogóle, to nikt nic nie poczuł od nich?? Któreś z nich musiało być siedliskiem czegoś na kształt bożka czy innej pradawnej istoty. Tak mi się wydaje, gdyż wyczuwałam obecność tej istoty tylko gdy tu byli. Uczucie zniknęło w momencie, gdy odjechały wozy z aresztowanymi.

- Cycata była wcieleniem jakiegoś Bożka, Danu czy coś tam. A chlopaki gdzie są teraz? - dopiero teraz Scott spojrzał swoim jedynym okiem na Druidkę
- W ministerstwie.
- To dobrze - prawie się uśmiechnął - tam miałem ich dowieść - A ty co Duncan powiesz o tym mazidle? - zwrócił się do Szkota
- A dlaczego??
- Dlatego, że dostaliśmy cycate kukułcze gniazdo które dodatkowo zaczęło się stawiać, że trzymane jest bezpodstawnie i Emma chciała wiedzieć czy wszystko tutaj odbyło się na legalu. Dlatego.
- Kolejna ofiara PMS, czy to tylko taka nowa londyńska maniera?? - Wiedźma przeniosła swój wzrok z powrotem na rysunek.
- PMS? - Scott nie wiedział o co chodziło Vanessie i przeniósł wzrok na odzywającego się Szkota
- Widziałem podobne. W okolicach muru, wykonane przez Fomory z prawdziwych ludzkich oczu i kończyn. - powiedział Sinclair ponuro. Wlepiał wzrok w malowidło z przekrzywioną po ptasiemu głową, wątek cycatej Danu wydawał się go kompletnie nie interesować. - Nie jestem specem, ale teoria o portalu brzmi dobrze.
- To co teraz robimy i co dokładnie tutaj się wydarzyło po aresztowaniu Pani Boobs?
- To bardzo dobre pytanie. Co teraz robimy. - Vannessa pokiwał głową nadal wpatrując się te kończyny i oczy. - A co się wydarzyło?? To zależy od której strony chcesz poznać relację. Tu na dole toczyła się zażarta walka, ale to nasz nowy współpracownik - Wiedźma wskazała na Szkota. - może o tym opowiedzieć. Ja mogę za to powiedzieć, że był tu nasz morderca. Ale nawiał. Tylko nie wiem którędy. - Rozłożyła bezradnie ręce. - Tu nie ma żadnych drzwi. Żadnego przejścia. A on oddalił się z tego miejsca. Ranił wcześniej Hensington, chyba w akcie zemsty za śmierć jego siostry?? Fox coś wspomniał, że Ruda była jego siostrą. Nie wiem czy to prawda. Gdyby Dany, Egzorcysta, tu był może bylibyśmy w stanie coś z tym tutaj malowidłem zrobić. A tak... - Wyciągnęła z kieszeni medalik, który dał jej wcześniej Fox i zbliżyła go do ściany. Szybko cofnęła rękę i wzdrygnęła się cała. - Słyszycie?? - Spytała przybliżając raz jeszcze medalion do ściany. - Ktoś krzyczy.
Scott nastawił ucha i po chwili pokiwał przecząco głową i wzruszył ramiona
- Nic nie słyszę. - mruknął Sinclair po chwili nasłuchiwania.
- Ja się znam na tępieniu bydlaków a nie na całej tej magii czy wrażliwości na tego typu rzeczy - wskazał na rysunek... Zawijamy się stąd do MRu czy czekamy na kogoś? Na jakieś wsparcie które pozwoli nam się dowiedzieć czy to coś stanowi bramę a jak tak to jak ją zamknąć. He? - popatrzył na pozostałą dwójkę.
- Pytałeś o Mur Nathanie Scott. Oto on: niezrozumiałe coś, z czego w każdej chwili może wieźć armia fomoraig. Nasze zadanie to niedopuszczenie by rozlazły się po mieście. Będę tu mieszkał. Odgruzuję jakąś sypialnię na piętrze, do tego przydałoby się żeby jakaś sprawna jednostka stacjonowała tu dwa-cztery na dobę. Od tej pory ten budynek to Bastion. Portal trzeba zbadać, potem użyć albo unieszkodliwić. Umiecie? - ostatnie pytanie skierował do Vanessy, najwyraźniej uznając ją za reprezentantkę całego "londyńskiego Hogwardu".
- Trudno powiedzieć. Musze go dokładniej zbadać. - Wzdrygnęła się ponownie. - Nie mam ochoty ponownie wylądować po tamtej stronie. Sama. Nago. I spotkać tego obrzydliwego ptasiogłowego stwora. Dlatego potrzebuję pomocy. Fox ma wrócić ze wsparciem.
- W porządku, pracuj. Będziemy mieć cię na oku. trzeba zabezpieczyć podziemia, po kątach mogą się ciągle czaić jacyś maruderzy. - Odwrócił się na pięcie i był gotów do odejścia, ale coś co powiedziała nie dawało mu spokoju. - Nago? Tfu. To znaczy... jak to po drugiej stronie? Przeszłaś tutaj? Z Londynu?
Druidkę zatkało w pierwszym momencie. Patrzyła tylko zdziwiona na Strażnika.
- Nago, to znaczy bez ubrania. Rozumiesz, prawda?? Była tam bez ubrania. W środku zimy. - Odparła spokojnie. - Zacznę od początku. Przy jednej z ofiar znaleziono bukiet wrzosów. Zanim poddano go odpowiednim ekspertyzom ja miałam go w swoich rękach i badałam. Przeniosłam się na jakąś zaśnieżoną równinę. Pomimo barier w ministersywie, odbyłam te podróż. A później zobaczyłam to. Było wysokie, dużo wyższe niż człowiek. Chude. Patykowate. Coś jakby ptasia czaszka na szczycie szyi z wybałuszonym w jej stronę okiem. Gapiło się na mnie. Dobrze, że była ze mną inna Druidka. Inaczej nie wiem jak to mogłoby się dla mnie skończyć. Raczej źle. Ekspertyzy jednoznacznie pokazały, że ów bukiecik pochodzi zza waszego Muru. To oznacza, że to właśnie tam wylądowałam.
Duncan pokiwał głową w zadumie, ale nic nie odpowiedział.
- Nieżle, nieżle - mruknał Scott nie wiadomo czy komentując wyprawę druidki czy fakt, że wylądowała nago w środku zimy na jakimś zamurowym zadupiu - Widzisz przyjacielu - zwrócił się do drugiego Egzekutora - Twój świat poszerza swoje granice, a Król za Murem znudził się chyba tylko Szkocją. Chyba marzy mu się przejęcie schedy po Królowej Matce - uśmiechnął się blado - Poczekamy na wsparcie. Panna Billingsley będzie sobie wtedy badała znalezisko a my zwiedzimy sobie tunele. Ok?
- Róbcie co chcecie, ja... - Sinclair odszedł kawałek i stanął jak wryty na wprost ceglanej ściany. - Mo Chreach! Gdzie one się podziały?!
Popatrzyłem w ślad za spojrzeniem Duncana.
- Ale co gdzie się podziało?? - Spytała Druidka również spoglądając w tę stronę, w którą patrzyli jej dwaj towarzysze.
Sinclair z wyjatkowo głupią miną, szczęśliwie częściowo ukrytą pod maską, przeszedł się wzdłuż ścian macając, próbując wciskać cegły, w końcu zatrzymał się przed makabrycznym malowidłem.
- korytarze, tu był jeden wielki pieprzony labirynt...
- To mogłoby być wytłumaczenie sposobu zniknięcia naszego obiektu.
- Dobra Duncan. Rozejrzyjmy się za jakimś przejściem - Scott zerknał jeszcze raz na rysunek a potem wszedł głębiej by zbadać salę i poszukać ewentualnych ukrytych przejść. Świeże cegły, zaprawa itp. coś co raczej mógł zrobić człowiek. Choć ściany macął by wykluczyć ewentualną iluzję.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 31-07-2013, 00:24   #108
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wesołek przegiął pałę. Wyzłośliwianie się na prawników nie było niczym niezwykłym, ale nawet w takich kwestiach trzeba było trzymać się kilku zasad a to, co zaprezentował koordynator było zwyczajnie chamskie. Czasami lepiej ugryźć się w język i powstrzymać pewne myśli od wyrażenia na głos. Ja na przykład powstrzymałam się od komentarza, iż tekst Wesołka sugerował, że i jego tak jak pannę Ball nikt dawno nie puknął.

Udałam zwyczajnie, iż końcówka rozmowy pomiędzy koordynatorem a prawniczką nie miała miejsca i przestudiowałam dokładnie podane mi dokumenty. Po zapoznaniu się z nimi zebrałam je w plik i podałam z powrotem kobiecie.

- Panno Ball zapraszam na chwilę do biura obok. - Podeszłam do drzwi i uchyliłam je - I niech się pani nie martwi pod pani nieobecność nikt nie będzie rozmawiał z panną Eltonhawk.

- Bardzo proszę podpisać tu i tu - kobieta wskazała mi odpowiednie miejsca na formularzu. - Nie ma potrzeby nigdzie wychodzić.

- Niestety nie podpiszę niczego zanim nie omówimy kilku kwestii, dlatego nalegam, aby zechciała pani udać się ze mną do biura panno Ball.

- Jeśli pani nalega. Proszę jednak pamiętać, że mam tutaj oficjalne, podpisane przez pani szefów papiery, zgodnie z obowiązującym prawem.

- Emma .... - Wesołek najwyraźniej był spietrany i chciał upewnić się, że nie popsuję nam potencjalnych korzyści, jakie daje MR-owi wsparcie Ministra Sprawiedliwości stojącego murem na straży przepisów prawnych nie dających żadnych ustępstw i przywilejów Martwym. Przetrzymywanie jego jedynej córki na pewno mógłby potraktować, jako afront i zrewidować wsparcie, jakie do tej pory udzielał Ministerstwu Regulacji. A odpowiedzialnym za taki ewentualny obrót sprawy byłby Wesołek. Spojrzałam na niego i przewróciłam oczami. Chyba zapomniał, co sam palnął przed chwilą. To on tutaj był jedyną osobą, jeśli nie liczyć ześwirowanej córy Ministra, która plotła trzy po trzy.

- Niech pani prowadzi, pani Harcourt - Ball wskazała wyjście. - Proszę się nie obawiać, panno Eltonhawk, to nie potrwa długo.

- Ale je się niczego nie obawiam, panno Ball - uśmiechnęła się Dana. - Panna Harcourt jest dla mnie miła i po prostu martwi się o wyniki prowadzonego przez nią śledztwa. Zachowuje się profesjonalnie i nie narusza moich praw obywatelskich ani swobód.

A nie mówiłam! Kolejna chrzaniąca bez sensu osoba.

- Miło mi to słyszeć - Lydia Ball nie wydawała się jednak przekonana.

- Proszę tędy panno Ball.

Wskazałam pani adwokat drogę do odpowiedniego biura.

- Zatem? - Kobieta skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała na mnie z surowym wyrazem twarzy.

Nawet mnie to rozbawiło, bo w swojej karierze rozmawiałam już z wieloma krwiopijcami i niektórzy z nich mieli nieco więcej lat doświadczenia niż panna Ball. Przerastali ją o całe wieki.

- Napije się pani czegoś czy od razu mam przejść do konkretów? – Zapytałam nawet przyjaźnie.

- Konkrety proszę. Jestem w pracy.

- Ja również panno Ball, ja również. Niech pani o tym nie zapomina. – Przyjęłam mentorski ton, którego nie powstydziłby się Finch.

Otworzyłam jedną z szafek stojących w biurze i przez chwilę skupiłam się na przeglądaniu jej zawartości. W końcu wyciągnęłam stamtąd trzy dość obszerne teczki. Wszystkie położyłam przed prawniczką.

- Co to? - Zapytała Ball mrużąc oczy, jakby węszyła jakiś podstęp z mojej strony.

Prawnicy bardziej spinali się na widok papierów niż na widok broni wycelowanej w ich kierunku.

- To są dyrektywy Ministerstwa Regulacji opracowane przez Radę Bezpieczeństwa Londynu nakazujące Regulatorom Ministerstwa wdrażanie określonych w tych planach kroków w przypadkach opisanych przez program. – Wyrecytowałam płynnie.
- Jeżeli nie miała pani nigdy okazji zapoznać się z owymi dokumentami proszę teraz przeczytać dyrektywę 15/180/95 oraz dyrektywy 44/180/95 i 47/180/95.

Skrzyżowałam ramiona na piersi i posłałam pani adwokat spokojne, surowe spojrzenie w stylu tych mówiących, że żarty się skończyły gdyż, kiedy szło o życie i dobro ludzi zamierzałam przestrzegać kodeksu bezdyskusyjnie, a ochrona ludzkiego życia nigdy nie podlegała dyspucie i żaden adwokat czy nawet Minister nie mógł stawiać się ponad tym pierwszym i podstawowym prawem.

- Czy mogę je zatrzymać? - Bell najwyraźniej była zaskoczona tym obrotem sprawy. - No i oczywiście zobaczyć dokument potwierdzający nienaturalne pochodzenie mojej klientki podpisany przez konsylium specjalistów, zgodnie z obowiązującym prawem. Z tego, co mi wiadomo, żadnych oskarżeń o bycie nadnaturalnym zagrożeniem dla Londynu MR nie wniósł. Inaczej nie traciłabym czasu.

- Myślę, że zaszło tutaj pewne nieporozumienie. Być może wyraziłam się zbyt mało precyzyjnie. Panna Eltonhawk sama w sobie nie jest zagrożeniem ani nadnaturalną istotą. To właśnie ona stała się ofiarą pierwotnego, nadnaturalnego bytu.

- Rozumiem. Zatem proszę do mojej kancelarii dostarczyć odpowiednie dokumenty. Od tej pory zostawiam wam moją klientkę pod opieką. Mam nadzieję, że zadbacie o jej wygody i zapewnicie wysoki standard opieki. To moja wizytówka.

Podała mi prosty, elegancki kartonik.

- Oczywiście – wzięłam od niej wizytówkę. - Zresztą może pani być pewna, panno Ball, że pan Minister także otrzyma raport w tej sprawie, zgodnie z procedurami.

- Wie pani, panno Ball - odezwała się jeszcze konwersacyjnym tonem - ludzie często zapominają, że pierwszym i podstawowym zadaniem Ministerstwa a zatem i nas Regulatorów nie jest wcale wykonywanie wyroków na istotach nadnaturalnych czy ich badanie. Przede wszystkim mamy chronić ludzi przed nieznanym, obcym światem i istotami przybywającymi stamtąd, mimo, że sami też jesteśmy tylko ludźmi.

- Doskonale to rozumiem. Mój kuzyn pracuje w państwa strukturach. Możliwe, że pani go zna. Jest egzorcystą. Nazywa się Damien Fander.

Fakt, znałam go. Chudzielec zamknięty w sobie, poważny i skupiony na tym, co robił. Wizualizował swoje egzorcyzmy poprzez grę na skrzypcach. Jego moc była raczej średnia, ale nadrabiał twardością charakteru i nieprzeciętną inteligencją. Fander miał “na koncie” kilka naprawdę dobrych spraw. Sama pracowałam z nim przy sprawie jednego złodzieja ciał i byłam z tej współpracy zadowolona.

Potwierdziłam tylko skinieniem głowy a prawniczka wstała szykując się do wyjścia.

- Poproszę dokumenty do mnie za godzinę najpóźniej. Minister Eltonhawk zrozumie. W końcu wspiera Ministerstwo od samego początku jego powołania. Z tym, ze proszę mu nie dawać pretekstu, by te zdanie zmienił. I tak sytuacja waszego departamentu jest dość skomplikowana, podobnie jak sytuacja łowców.

Posłała mi tę ostatnią zawoalowaną groźbę i stała, czekając na moją odpowiedź.

- Oczywiście. – Odparłam - A pan Eltonhawk w tej akurat sprawie jest wyłącznie zaniepokojonym ojcem i doskonale rozumiem, że zależy mu na tym, aby nic złego nie spotkało jego córki. Nam także zależy.

Wymówiłam powoli ostatnie zdanie i podałam kobiecie rękę na pożegnanie.

Uścisk prawniczki był ciepły i nad wyraz przyjazny.

- Do zobaczenia pani.


Wyszłam z pomieszczenia i udałam się na poszukiwania Wesołka. W drodze złapał mnie goniec i poinformował, że ktoś z Biura Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu zostawił dla mnie przesyłkę w recepcji. Nie znalazłam Davy’ego w jego biurze, więc zahaczyłam o recepcję w drodze do pokoju gdzie zostawiłam pannę Eltonhawk. Przejrzałam otrzymane dokumenty i okazało się, że Tremac podesłał kopię całego kompletu akt “Świerszcza”. No proszę, jakie dzisiaj zawarłam przyjaźnie. Mama byłaby ze mnie dumna.

- Za dużo mam na głowie – mruknęłam do siebie wkraczając do pokoju z Danu.

Okazało się, że Wesołek przez cały ten czas pilnował Cycatki. Akurat weszłam w interesującym momencie, kiedy koordynator gapił się przez okno a dziunia oglądała swoje paznokcie.

- Wyjaśniłyśmy sobie sprawę z panną Ball i możemy wracać do naszej przerwanej rozmowy jak tylko przekażę kilka informacji koordynatorowi. – Zwróciłam się do biuściastej - Davy mogę cię prosić na chwilkę? – Zapytałam koordynatora.

- Yeap. Co tam? Mam sporo pracy a to czekanie mnie męczy. Trudno się skoncentrować na robocie przy tych wszystkich krąg... kręgach wtajemniczenia - poprawił się szybko.

- Dobra, Emma, co się dzieje? - Zapytał Wesołek, kiedy już oddaliśmy zatrzymaną w dobre ręce i siedliśmy u niego w gabinecie. - Wal prosto z mostu.

- Nie, nie Davy to ja się pytam, co tu się u licha dzieje? – Wybuchłam.

- Posłuchaj mój dzień zaczął się od tego, że jacyś niemili kolesie wysadzili mi drzwi do mieszkania. Jestem niewyspana i podkurzona a teraz tylko jedna dzisiejsza rozmowa, którą przeprowadziłam dotyczyła mojej sprawy. Cala reszta to użeranie się z różnymi indywiduami, nie wspominając już o prawniczce. Mam nieodparte cholerne wrażenie, że dzisiaj głównie tracę czas! - Przy ostatnich słowach poderwałam się z miejsca i nachyliłam groźnie nad Wesołkiem patrząc mu prosto w oczy.

- Wybacz - bąknęłam po chwili siadając na miejscu - Ja wiem, że ty nie jesteś za to odpowiedzialny. Po prostu tak mnie naszło i akurat trafiło na ciebie.

- Spokojnie, Jestem przyzwyczajony. Taka już nasza rola, koordynatorów, że robimy za nocnik. Wy, za worki treningowe dla zdechlaków, my za kibel, w który wylewacie całe żale. Taka natura. Zrobić ci ciepłej herbaty? - Zapytał na koniec z troską w glosie.

- Dzięki, ale pozwolisz, że wypiję ją gdzie indziej, bo muszę zabrać się do roboty. Zresztą po to chciałam z tobą pogadać. Nie po to żeby cię obsztorcować tylko ustalić dalsze działania.

- Na razie nie mam pełnych raportów z Bractwa Duchowej Szkocji. Ciężko mi się odnieść. – Stwierdził Wesołek.

- Moje dalsze działania.- Sprecyzowałam - Ja też nie wiem, o co dokładnie chodzi z Duchową Szkocją i tą całą Danu. Wiem tylko, że prawniczka tylko, dlatego dała się spławić, bo czeka na nasz raport odnośnie kondycji panny Eltonhawk. Trzeba jej dostarczyć kopię raportu, który pójdzie do Ministra. Ja mogę go napisać, ale wtedy ktoś inny będzie musiał pogadać z panną Eltonhawk, albo znajdziesz kogoś, kto go napisze a ja wtedy dokończę gadką z nią. Musimy szybko wyciągnąć z niej wszystko na temat interesującej nas sprawy, bo jak te raporty dotrą gdzie trzeba to pewnie zjawi się BORBL i ją zwinie. Co w tej sytuacji nie będzie takie złe. Tak jak za nimi nie przepadam to w takich chwilach się przydają i lepiej ten ciężki ładunek, jakim jest panna Eltonhawk złożyć na ich barkach.

- Niech Fox w niej pogrzebie, znaczy w jej głowie - zarumienił się chyba pierwszy raz w życiu, jak go znałam. - Ja zdobędę nakaz. A ty pogadaj z nią normalnie, chociaż nie wiem czy jest sens, bo dziewczyna gada, co jej ślina na język przyniesie i gubi się w swoich własnych wypowiedziach jak pięciolatka przyłapana na kradzieży cycka.. znaczy cukierka. Poszperaj może o powiązaniach Danu z fomorami. To może być pomocne.

- Mogę z nią pogadać, tak jak mówiłam, ale w takim razie ktoś inny będzie musiał sporządzić ten raport o jej sytuacji “duchowej”. A gdzie jest Fox? – Zorientowałam się, że nie widziałam go dzisiaj.

- Myślałem, że szuka ciebie. A jeśli nie to pewnie poszedł się wysrać lub coś w tym stylu, przepraszam za słownictwo, ale miał niewyraźną minę i wyglądał jakby go coś cisnęło.

- Wesołek proszę cię oszczędź mi takich szczegółów, dobra? – Znowu to zrobił i palnął coś zanim zdążył pomyśleć - Jeśli mnie szukał to znaczy, że jest w Ministerstwie. Tak? I co z raportem o Eltonhawk? Kto go napisze? Jak bierzesz to na siebie to ja lecę poszukać Foxa i dalej z nią gadamy, a jak nie to lecę po Foxa i on sam z nią gada a ja pisze ten raport.

- Ja napiszę ten raport. – Westchnął Davy.

Już widziałam wyraz twarzy panny Ball, kiedy znajdzie jego podpis na dokumencie.

- To ja poszukam Foxa i pójdziemy przemaglować pannę Eltonhawk. A dałbyś radę tak jak mówiłeś załatwić pozwolenie na pogrzebanie jej w głowie, chociaż nie wiem, czym to się może skończyć dla Vincenta.

- Załatwię.

- Ok.

Wzięłam „Świerszcza „ pod pachę i udałam się na poszukiwania Foxa. Powinnam jeszcze znaleźć kogoś, kto przejrzałby te akta, kiedy ja użerałabym się z pseudo Danu. Niestety nie spotkałam w międzyczasie nikogo z naszej grupy a Scotta sama wysłałam na epickiego questa znalezienia kogoś z naszej ekipy i też mi zaginął. Miałam wrażenie, że wszyscy kręcili się w kółko i cały czas się z nimi mijałam. Może przynajmniej znajdę Vincenta. Jeśli Wesołek się nie mylił to może przynajmniej Fox posiedzi chociaż przez chwilę w jednym miejscu.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 31-07-2013, 19:33   #109
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley, Nathan Scott

Będąc w piwnicy nie słyszeli nawoływań GSR-ów i ekip śledczych buszujących „na górze”. Fachowcy i specjaliści z Ministerstwa Regulacji, niczym armia mrówek, obległa domostwo druidów i sprawdzała w nim pokój po pokoju, korytarz po korytarzu, fotografując, zabezpieczając próbki i robiąc to, co dobrzy śledczy robić powinni. Śledczy bez darów i mocy. Bo główna ekipa nadal próbowała dociec, co tak naprawdę zdarzyło się w przesiąkniętej odorem śmierci i fomorich piwnicy.

Nie dostrzegli żadnych wyjść, ukrytych sekretnych przejść czy tym podobnych tajemnych tuneli coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że tajemnicze zniknięcie Cashalla – Rzeźnika z Edynburga – musiało mieć ścisły związek z ponurym malowidłem na ścianie.

W końcu Vannessa zabrała się na odwagę i dotknęła dłonią rysunku. Od razu poczuła znajome mrowienie, jakby w jej palce ktoś wbił setki maleńkich igiełek, albo przepuścił prąd o niewielkim natężeniu.

I nagle to poczuła, ale nim zdążyła cofnąć rękę, było za późno.

Po drugiej stronie coś zaszumiało.

Zarówno druidka, jak i obaj egzekutorzy poczuli nagły mróz, ścinający lodem ich oddechy. Poczuli czyjś potężny oddech przenikający piwnice, wprowadzający ich ciała w drżenie, w rezonans rozchodzący się od pięt, aż po czubki włosów.

Vannessa wrzasnęła. Z bólu, z przerażenia, z obrzydzeni i ze zgrozy.

Nawet jej niewzruszony umysł poddał się czyjejś woli. Woli burzącej wszelkie mury i wszelkie opory. Woli, która niczym tsunami wypełniła sobą piwnicę i sięgających po moc hyperadrenaliny, oszołomionych egzekutorów. Ale i oni nie zdołali przeciwstawić się taj fali magii, jaka nagle wylała się z naściennego malowidła, które w mgnieniu oka, pobudzone przez nieznaną energię, zaczęło wirować, zawijać się, zataczać spiralne, szalone kręgi.

A cała trojka regulatorów nie miała wystarczającej mocy, by przeciwstawić się nagłemu wybuchowi mocy. Dzikiemu zalewowi obrazów, uczuć i emocji, który dosłownie zwalił ich z nóg.

Wszystko to działo się w pół uderzenia serca. Tak szybko, że nawet hyperadrenalina nie miała szansy wynieść egzekutorów ze strefy zagrożenia.



Emma Harcourt, Vincent Fox


Vincent właśnie zabierał się do wyjścia, by załatwić swoje sprawy, kiedy drzwi do ich pokoju otworzyły się i stanęła w nich Emma Harcourt. Nie trzeba było być telepatą, by zrozumieć, że łowczyni jest w nienajlepszym humorze. Jej ściągnięta, szczupła twarz wydawała się jeszcze ostrzejsza, niż zazwyczaj, a oczy spoglądały na telepatę z prawie niemaskowaną dezaprobatą. Jednak Fox nie był pewien, czy to on stanowi przedmiot tej niechęci czy raczej jest to splot bardziej złożonych uczuć i emocji towarzyszących fantomce.

- Tutaj jesteś – powiedziała Emma na jego widok, jednak nim Vincent zdążył jej odpowiedzieć, zdarzyło się coś nieoczekiwanego, co uniemożliwiło im nawiązanie dialogu.

Fox usłyszał nagle w głowie dziki ryk, wrzask tak potężny, że targnął jego szczupłym ciałem. Telepata zgiął się w pół jednocześnie łapiąc za głowę, bo poczuł w niej …. Czyjąś obecność.

Mimo, że emanacja uderzyła z daleka, to jednak przedostała się przez osłony Ministerstwa Regulacji, przedarła przez naturalne systemy obronne telepaty i noszone przez niego amulety ochronne i wbiła pod czaszkę, niczym drapieżne szpony.

Fox zawył nieludzko z bólu, wprowadzając Emmę w nagłą konsternację, a potem upadł na podłogę uderzając głową o stół. Przez chwilę leżał na niej podrygując dziko, konwulsyjnie, jak ryba schwytana na haczyk.

Jego usta otworzyły się szeroko a z gardła wydobył zniekształcony, ledwie zrozumiały głos.

- On … wy..e… pom …ę…na …ni…ern…ch. Niedługo! – zakończył Fox wyjątkowo wyraźnie, a potem jęknął i otworzył oczy spoglądając z podłogi na Emmę.

Telepata wyglądał jakby chlał przez ostatnie kilka dni. Nie za bardzo wiedział, jak znalazł się na podłodze, a jedyne co pamiętał to jedno oko, obrzydliwe, okolone zgniłą, bąkowatą skórą.

- Reszta … - wyszeptał Vincent pobladłymi wargami z nagłym przeczuciem zrodzonym w głębi jego ducha. – Coś złego stało się u druidów.


Daniel Hensington


Daniel nie bardzo chciał opuszczać szpitala. Powody były dwa. A raczej cztery. Siostry: Anna i Nastazja oraz ich krągłości. Oraz, rzecz oczywista, ich profesjonalizm, uśmiechy, długie, upięte w warkocze jasne włosy i oczy, w których zapewne utonął niejeden mężczyzna.

Obie siostrzyczki przyjaźniły się z siostrą Hensingtona i zawsze mógł liczyć na ich względy. Nawet lewatywa w ich wykonaniu nie była tak upokarzająca. Rzecz jasna, tym razem nie musiał jej dostawać. Wystarczyło tradycyjne, wykonane przez „blond kociaki”, nakładanie rąk. Przy czym zabiegi Siostrzyczek pobudziły nie tylko ducha i ciało Daniela, ale także inne części jego ciała no i wyobraźnię. Tak. Zdecydowanie wyobraźnię pobudzały aż nadto.

Nic więc dziwnego, że nie spieszyło mu się z opuszczaniem zaprzyjaźnionego szpitala, by zamienić towarzystwo Anny i Nastazji na towarzystwo Emmy, Vincenta, Vannessy i dwóch nieokrzesanych egzekutorów.

W połowie rozmowy z dziewczynami Daniel poczuł się jednak tak, jakby ktoś zdzielił go niespodziewanie pięścią w splot słoneczny. Nagle stracił oddech, zadygotał a z jego ust wydobyła się ślina i bełkotliwy jęk przerażenia.

Poczuł, że jakaś straszna, złowroga siła skupia na nim swój wzrok. Wyszukuje bez trudu w tłumie ludzi zamieszkujących Londyn. Poczuł też jej nienawiść. Lodowatą, prawie bezduszną i pozbawioną cienia emocji.

- Szanahah szahas – usłyszał czyjś szept przy swoim uchu, a potem wrażenie obecności znikło, pozostawiając po sobie jedynie mdlący, paskudny posmak strachu.

Tak chyba czuła się mucha schwytana w sidła pająka.



Duncan Sinclair, Vannessa Billingsley, Nathan Scott

Ocknęli się mniej więcej w tym samym czasie, czując w uszach łomotanie własnej krwi, w ustach smak żółci, a w kończynach odrętwienie i ból, jakby właśnie przebiegli maraton.

- Co to …. było? – zdołał wyszeptać Nathan.

- Kurwa – wycharczał obok niego Sinclair odzyskując oddech i przetaczając się na plecy.

Po hperadrenalinie pozostał jedynie cień, który objawiał się ogólnym wyjałowieniem organizmu i głodem. Wilczym, potwornym skręcającym trzewia dręczącą potrzebą napchania żołądka.

Vannessa zamrugała powiekami, czując się tak, jakby ktoś nasypał jej tam drobinki soli. Ale mimo pieczenia, z oczu druidki nie chciały popłynąć łzy. Spojrzała na ścianę, i ze zdziwieniem zobaczyła, że znikł obraz, który przed chwilą badała. Po chwili wypuściła powietrze z sykiem. Rysunek ze ściany nie zniknął. W jakiś tajemniczy, przerażający sposób spłynął z cegieł na ręce i dłonie Vannessy. Teraz jej dłonie i przedramiona pokrywał prymitywny, wyglądający na trwały, tatuaż złożony z motywu oczu i odciętych kończyn. Odmienione ręce były zimne, jakby trzymała je długą, naprawdę długą chwilę, w lodowatej wodzie.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-08-2013, 12:47   #110
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No i była szalona jazda samochodem, wśród zgrzytów obijanych śmietników i koszonych słupków na chodnikach. Fox najwyraźniej przyłożył się, widać było z nim nieco gorzej niż sobie to wyobrażał. Przecież to ramię. Kozaczył jeszcze chwilę temu, chciał ścigać gentlemana który go ugodził, zacieśnić sidła tak by nie uciekł. W końcu to on grał może nie pierwsze skrzypce we wrogiej orkiestrze ale na pewno jego złapanie lub zabicie było ważne dla egzorcysty. Teraz jednak czuł błogość rozlewającą się po ciele, oczy mu się kleiły. No to nic tylko pora przymknąć i uciąć sobie drzemkę. Vincent co ś do niego mówił, nawet szarpał za kołnierz gbur jeden, nie dając zasnąć. Może dlatego jeździł po koszach na śmieci? Zgrzyt i wstrząsy były tak okropne, że Daniel zogniskował jeszcze wzrok i zobaczył że podjechali pod szpital. Dwóch obwiesiów z noszami wyszarpało go z samochodu, a potem ułożony wygodnie wreszcie sobie zasnął.

A potem już było tylko lepiej. Kiedy się ocknął, dwie blondynki dotykały jego klatki piersiowej. Uśmiechnęły się kiedy otworzył oczy, co prawda można było wyczytać z ich spojrzeń że był to rodzaj ulgi i troski, ale spowolniały umysł Daniela odebrał to nieco inaczej. Porozmawiali sobie, o tak. Dziewczyny chichotały czasami, kiedy proponował coraz to nowe miejsca do nakładania rąk i sam oferował że się odwzajemni, bo wyglądają na spięte. A przecież wiadomo, że nie ma to jak rozluźniający masaż na stres. Okazało się, że znają Katie, jego siostrę, a nawet jedna z nich przyjmowała razem z nią nowicjat. Świadomość że są siostrzyczkami siostrzyczkami, takimi w pełnym znaczeniu tego słowa jakoś nie przeszkadzała egzorcyście dalej sypać świńskimi żarcikami.

Przynajmniej do czasu aż drzwi do jego sali otwarły się z hukiem a do środka wpadła zakonnica w powłóczystym czarnym wdzianku i welonie. W kącikach jej ust dymił papieros niewiele robiąc sobie z zawieszonego na ścianie zakazu palenia.
- I co to ma być? - zaczęła z pretensją w głosie. - Ty nie wiesz, że Hensingtonom nie wypada dać się zranić? Tato byłoby rozczarowany.
Jej usta zadrgały w złośliwym uśmiechu. Złapała kartę pacjenta umieszczoną w nogach łózkach i przez moment nerwowo przerzucała kartki.

[MEDIA]http://24.media.tumblr.com/tumblr_llwz40WHV21qh9nxvo1_500.jpg[/MEDIA]

- Katie. – Mieszanka ciepłych uczuć i rozczarowania była wyraźnie widoczna. Cieszył się że ją widział, nienawidził ją za to że przerywała w tak ciekawym momencie. – Przecież postrzał w bark to rana rycerska. James Bond i inni bohaterowie zawsze właśnie takie dostają. Boli, ale nie szpeci no i widzisz sama, że płci pięknej wybitnie się podobają bohaterowie zdani na łaskę ich rozbrajającego i uzdrowicielskiego dotyku. Tata byłby dumny!

- No cóż... na pewno pozazdrościłby ci ślicznych opiekunek - zakonnica karcąco spojrzała na młodziutkie adeptki w białych habitach. Te w mig pojęły intencje przełożonej i opuściły pokój nadal odrobinę chichocząc.
- To zakonnice Danielu. No cóż... prawie nimi są. I jedyny mężczyzna z którym wolno im flirtować ma siwą brodę i siedzi na chmurze, a z tego co widzę ty nie spełniasz żadnego z tych kryteriów.
Pochyliła się nad jego raną. Siostrzyczki poradziły sobie całkiem nieźle na gusta Danniego ale widać jego pedantyczna siostra nie podzielała tego zachwytu. Nałożyła obie dłonie na zranione miejsce i zaczęła mruczeć pod nosem jakąś formułkę o duchu świętym i innych abstrakcjach.

- Enemy of fun. – powiedział z wyrzutem, obserwując uważnie wychodzące siostrzyczki. Jakież cuda one robiły dla morale... Pewnie, leczenie ich metodami też przyczyniało się do stanu euforii, ale dopiero w połączeniu z ich oczami i uśmiechami powodowało że chory rwał się z łóżka i krzyczał „dawać mi tych skurwieli, na strzępy rozerwę.” Dlatego też Katie miała sporego minusa.
- Jesteś bezduszna, i wiem już skąd to przezwisko przylgnęło do ciebie. Jak możesz...
Daniel nagle zamilkł w pół słowa. Rozejrzał się przerażonym spojrzeniem wokół, ale obecność zniknęła w jednej chwili. Czuł się jakby coś walnęło go obuchem w głowę. Blady i spocony, wstał nagle z łóżka i pobiegł do łazienki. Emanacja była dużo silniejsza od tej której doświadczył w nocy, z medalionu. I teraz przecież nie miał go ze sobą, a mimo to byt odnalazł go bez trudu.
- Co się dzieje?
Siostry to tego sortu kłopotliwe istoty, które zupełnie nie przejmują się prywatnością. Kate weszła do maleńkiej łazienki tuż przy szpitalnym pokoju i zastała zawieszonego nad muszlą Daniela w chwili kiedy gapił się na swój ostatni posiłek.
- Rety, mam nadzieję, że to nie poranne mdłości? - zakpiła, choć Daniel wyczuł w jej głosie cień troski.
- Nie wiem, Kate. I to mnie przeraża. – Daniel opłukał twarz w umywalce i wyszedł do szpitalnego pokoiku. Z szafy wyciągnął swoje rzeczy. Widać było że wydarzenie wywarło mocny wpływ, bo nie wzdragał się nawet na widok pociętej przez paramedyków marynarki i zakrwawionej koszuli. – Dotknęliśmy czegoś co może nas pożreć w całości i nawet się nie spocić. Coś się stało. Przed chwilą. Nie mam pojęcia co, słowa shanahah szahas nic ci nie mówią? No właśnie mnie też nie. Ale nie mogę tu tkwić, coś się musiało stać.
Naciągnął płaszcz i ubrał buty.
- Wracam do Mru, nie wiem nawet co z resztą zespołu.
Kate obserwowała go zza zwężonych oczu.
- Nie pakuj się z żadne gówno, dobrze braciszku? Chcę cię widzieć w jednym kawałku, jutro wieczorem. Wypijemy parę piw, ugotuję cannelloni i opowiesz mi jak kwitnie twoje życie osobiste, hm?
Poczuł jej dłoń na swoim barku.
Daniel uśmiechnął się i cmoknął siostrę w policzek, choć dobrze wiedział że nie lubiła jak to robił. Taka mała zemsta za odesłanie jego ponętnego wsparcia duchowego.
- Umowa stoi. Postaram się wpaść, twoje cannelloni może przywieść do grzechu i świętego. Teraz muszę uciekać. Dzięki, siostra.
Pod szpitalem złapał tradycyjną czarną taksówkę, która jeszcze nie wypadłą z interesu i pojechał do Mru. Chciał spotkać się z resztą zespołu jak już wrócili, gdyby byli jeszcze w terenie, planował odnaleźć Emmę i zaglądnąć do archiwum. Dwa słowa ciągle brzmiały mu w głowie, musiał dowiedzieć się co oznaczają.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172