- Praudmoore, co Ci odwaliło?! Co się dzieje?! - krzyknął Jack. Z dotychczasowej znajomości miał o nim na tyle dobre zdanie, że nie spodziewał się, że zgubi gdzieś kompana. Zwłaszcza takiego, który nie wyglądał na wulkan kompetencji i należało się spodziewać, że będzie potrzebował niańki.
- Ej, Ty! John Smith! - rzucił w stronę drugiego z kolegów Lucy, którego imienia nigdy nie poznał, albo nie zadał sobie trudu zapamiętać - Skocz na schody i nasłuchuj, czy coś się zbliża. Ale masz być na widoku, jasne? Nie potrzeba nam kolejnej zguby.
Nie czuł się przesadnie kompetentny, żeby dowodzić w tej sytuacji, ale i tak było to lepsze niż stanie i gapienie się na siebie nawzajem w nadziei, że na czyjejś twarzy boska ręka napisze rozwiązanie ich problemów. Poza tym jeśli czegoś nauczył się od swoich dowódców na Posterunku to tego, że mniej istotne są kompetencje, a bardziej przekonujący ton głosu.
Broń trzymał w rękach, ale jeszcze nie odbezpieczał.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |