Wygrali, po nieporozumieniu w kantynie można się w zasadzie było tego spodziewać. Byli oportunistami, w dodatku nie biorącymi poprawki na zaistniałe warunki. Znali doskonale ekipy Bauhausu, ich metody szkolenia, ale rozsypywali się w zetknięciu z mieszaniną z każdej korporacji. Jak pieczołowicie ułożony domek z kart pod naciskiem motyla. Najwyraźniej Weiland nie był w stanie tego znieść, ciężko było powiedzieć, czy był zbyt zaślepiony indoktrynacją korporacji, wpajaną od najmłodszych lat, czy też po prostu był tępy i ślepy na to co się wkoło niego działo. Sam wspominał o ciężkich stratach kartelu w operacjach skierowanych głównie przeciwko legionowi. Nie rozumiał najwyraźniej że to było największym problemem, brak dostosowania taktyki. Legion miał ogromne zasoby i taktykę pełną chaosu oraz niespodziewanych zwrotów. Ukochany Bauhaus Weilanda z kolei wyćwiczone odruchy. Stąd też zamknięcie wcześniej kantyny, jedynie po to, żeby uniemożliwić im oblanie zwycięstwa. Cortez skwitował to jedynie wzruszeniem ramion i wcześniejszym położeniem się spać. Już dawno nauczył się wykorzystywać na to praktycznie każdy możliwy czas. Armia miała dziwne poczucie humoru i nie obchodziło jej że ktoś był na nogach od trzydziestu sześciu godzin, zwłaszcza kiedy wyskakiwały niezapowiedziane nocne manewry wywołane wygraniem zawodów przez kogoś, kto w oczach dowódcy jednostki był warty mniej niż rozdeptany robak.
Pierwsze dźwięki alarmu wywołały u Cervantesa uśmieszek dzikiej satysfakcji. Przejrzał majora jak szklany paciorek, całkowicie pusty w środku i pozwalający z lekkim zniekształceniem zobaczyć to co leży za nim. Uśmieszek spełzł w momencie, kiedy okazało się że to nie ćwiczenia a przejście w pełną gotowość bojową i zrzut na akcję.
Mroczna harmonia, atak na miasto, nieznane siły, odnalezienie biskupa, zakaz angażowania się w walkę. Puszka niemalże zgrzytnął zębami, zdawało się że kardynał przyniósł na gwiazdkę worek prezentów a jedyne co dostała ich grupa to jakieś resztki opakowań. Po wyjściu z Sali odpraw splunął soczyście i skomentował majora.
- Palant. – Rozkazy Rustyego były jasne i sensowne, Cortez nie mógł jednak się puścić na miasto bez czegoś gorącego w łapie. Uzupełnił ekwipunek o ciężki pancerz, wybrał żółwia mimo ciężaru, Gehennę, Punishera, zapas amunicji jak na wojnę a nie krótki wypad po biskupa i zapas pakietów żywieniowych na trzy dni. Tym razem wybrał S-2 z kawą i mlekiem skondensowanym jako pewnymi elementami. Granaty miał w siatkownicy na biodrach. Upewnił się żeby znajdowały się wśród nich przynajmniej dwa zapalające.
Wyszczerzył się szeroko, kiedy zobaczył spojrzenia rzucane mu przez niektórych towarzyszy z jednostki, co poniektórzy zwyczajnie pukali się w czoło widząc jak Cervantes truchta w kierunku ważki. Nie ruszało go to, uwielbiał kiedy wszystko wokół niego wybuchało lub płonęło, kluczowym słowem było wokół. Sam wolał pozostawać bezpieczny i w jednym kawałku. Zwłaszcza jeśli mieli dostarczyć biskupa żywego.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |