Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2013, 16:08   #31
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Rozpoczęli ćwiczenia. Sara zgodnie z ustaleniami ruszyła biegiem do drzwi po prawej stronie pomieszczenia, podążając za przypakowanym i wyrośniętym Cortezem. Zważywszy na rozmiary mężczyzny, krycie się za nim było banalnie proste. Zza jego pleców, z boku, wystawiała tylko dwie rzeczy: część głowy, na tyle aby dobrze wszystko widzieć, oraz karabin, aby móc zrobić co trzeba, gdy coś zobaczy.

Przeszli z sali A, do mniejszego, ale całkiem konkretnego pomieszczenia, które szybko sprawdzili. Przeciwnik nie miał szans urządzić zasadzki tak daleko od punktu B, z którego startował, ale należało postępować według procedury i tak też uczynili.
- Czysto - zameldowała szeptem Sara.
Ruszyli więc dalej, sprawdzając korytarz, a następnie dwa przyległe do niego pomieszczenia. Tam też nikogo nie było, o czym Sara oczywiście meldowała dowódcy. Cały czas trzymali z Cortezem zwarty szyk, w którym Sara czuła się bardzo dobrze. Nie dlatego, że była bezpieczna idąc za wielkoludem, ale dlatego, że go osłaniała i z tego względu miała wpływ na sytuację. W killhouse, podobnie jak na polu walki, nie było czegoś takiego jak bezpiecznie, dopóki przeciwnicy stali na nogach... A niekiedy nawet dłużej.
Potem sprawdzili kolejne pomieszczenie, które było już piątą sprawdzaną przez nich lokacją. Tak jak poprzednie, okazało się ono czyste. Nie było to ani dobre, ani złe - po prostu tak było i należało iść dalej.
W następnej kolejności mieli sprawdzić korytarz. Wtedy to, od razu, przy jego końcu dostrzegli jednego z przeciwników. Właściwie to Cortez go dostrzegł od razu, a Sara dopiero po chwili. W każdym bądź razie, stał on spokojnie na rogu korytarza, nawet nie patrząc w ich stronę. Na dodatek go usłyszeli, gdyż z kimś rozmawiał - normalnie, albo przez radio.
Cortez trzymał go na oku, czyli na muszce. Sara zaś cofnęła się głębiej do pomieszczenia, w którym byli.
- Tango Charlie, mamy kontakt. Przynajmniej jeden zbój. Mamy element zaskoczenia, atakować czy zajdziecie ich z drugiej strony? - zameldowała szeptem Sara.
Osobiście coś jej się tam nie podobało. Było to trochę zbyt proste, zwłaszcza, że była to finałowa rozgrywka tocząca się pomiędzy teoretycznie dwiema najlepszymi drużynami. Mogło się okazać, że trafili na całą drużynę, która urządziła zasadzkę wystawiając jednego ze swoich na przynętę. Wówczas gdy go sprzątną, mogli sami się wystawić i paść. Jednak warto było zaatakować, oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie możliwości i spodziewając się większej ilości przeciwników.
Dowódca szybko wydał polecenie otwarcia ognia.
Kobieta ponownie zrównała się z Cortezem, który słyszał ich rozmowę przez radio i znał już rozkazy. Istniało ryzyko, ale nie większe niż podczas przeszukiwania kompleksu.
Głęboki oddech i oboje weszli na korytarz nakrywając przeciwnika ogniem. Sara trafiła delikwenta piękną serią w korpus i okrytą hełmem głowę. Cortez też ładnie mu przywalił przytrzymując spust, w efekcie czego zauważony przez nich wcześniej gaduła padł na podłogę zwijając się z bólu.
- Jeden padł - zameldowała krótko Darrenowi.
Nie było jednak czasu na wyjaśnienia, czy świętowanie. Za rogiem korytarza czekało na nich więcej przeciwników, może nawet wszyscy i ewidentnie wiedzieli oni już o ich obecności. Sara i Cortez jeszcze podczas strzelania przemieszczali się do przodu, w ustalonym wcześniej szyku bojowym.
Teraz jednak, aby nie dawać przeciwnikom dodatkowego czasu, ruszyli szybkim biegiem wzdłuż korytarza. Sara miała pewien pomysł, którego wykonanie nie mogło im zaszkodzić, a które mogło bardzo pomóc. Gumowe kule miały do siebie nie tylko to, że w pierwszej kolejności bolały zamiast zabijać. Mianowicie, przy odpowiedniej powierzchni powinny się lepiej odbijać, niż ostra amunicja, która raczej by ją przebijała. Z tą myślą, jeszcze zanim zobaczyli jakiegokolwiek przeciwnika, Sara, pod odpowiednim kątem puściła krótką serię w ścianę na przeciw nich.
Mimo jej strzelania dało się usłyszeć odpowiednie odgłosy oznaczające, że zgodnie z jej oczekiwaniami ktoś porządnie oberwał rykoszetem. Znowu miała pewne wrażenie, że za łatwo poszło. Ktoś tam mógł udawać licząc na to, że ich zaskoczy swoją gotowością.
Sara i Cortez wybiegli zza rogu gotowi do otwarcia ognia, aby zobaczyć leżącego na podłodze Bałhańczyka, który zakrywał twarz ramieniem. Więc atak rykoszetem sprawdził się znakomicie! Nie tylko rozproszył uwagę, na co tak naprawdę liczyła Sara, ale wręcz powalił jednego z przeciwników.
Nie tracąc czasu ani okazji, postrzelili go, eliminując z dalszej rozgrywki. Sara była bardzo zadowolona, zarówno z siebie, jak i z Corteza. Uśmiech sam z siebie pojawił się na jej twarzy.
- Tango Charlie, załatwiliśmy dwóch, bez strat własnych - zameldowała szeptem przez radio.
- Delta, znakomicie, skierujcie się teraz do centrum - przekazał dowódca przez radio.
Nie omieszkując zabrać "poległym" ich amunicję, Sara i Cortez ruszyli korytarzem do centrum killhouse, oczywiście odpowiednio sprawdzając po drodze teren, tak jak to robili wcześniej. Podczas tych ćwiczeń, Sara zapomniała nawet, że jej kompan pochodzi z Capitolu. I dobrze. Byli zespołem szkolonym przez Cartel i to dla niego mieli walczyć w przyszłości, więc pochodzenie nie powinno mieć żadnego wpływu.

Potem jednak, nie wszystko układało się już tak pięknie. Krótko po ich sukcesie, Kenshiro zameldował kontakt z wrogiem - z dwoma wrogami. Sara i Cortez, znacznie przyspieszyli kroku, zamieniając marsz na bieg. Oczywiście nadal trzymając swój szyk i rozglądając się uważnie z bronią gotową do otwarcia ognia, na wypadek napotkania ostatniego członka drużyny przeciwnej. Zanim jednak dotarli na miejsce, Kilo zamilkł, co mogło oznaczać tylko to, że został wyeliminowany.
Wiedzieli już jednak gdzie są przeciwnicy i mogli ich zajść z dwóch stron. Taki był plan Derrena i był on oczywiście słuszny. Sara i Cortez poruszali się szybko, ale i uważnie, w swym szyku bojowym. Kontynuowali ruch do centrum, a następnie skręcili w prawo. Jeśli przeciwnicy po walce z samurajem ruszyli w ich stronę, to już by na nich wpadli. Wzmożona czujność była wymagana. Byli już niedaleko, ale zanim zajęli pozycję, usłyszeli oddalone strzały. Nie zdążyli. Świadczył o tym kolejny komunikat, od doktora Braxtona.
Bravo zameldował, że załatwili dwóch kolejnych Bałhańczyków, ale Delta padł. Zdaniem Sary mogło być znacznie lepiej, ale i tak wygrywali. Było ich teraz troje, przeciwko rudemu. Teraz nie mogli przegrać - nie mogli!

Sara i Cortez spotkali się z Mallorym. Nie było jeszcze po ćwiczeniach, mieli coś do dokończenia. Jednak ich dowódca jako wyeliminowany, nie mógł już pełnić swojej funkcji. Sara nie planowała wcześniej pchać się na jego zastępcę, ale jakoś tak samo wyszło, że odziedziczyła po nim stołek.
W pierwszej kolejności poleciła zabrać całą amunicję poległych. Była to podstawowa zasada przetrwania - brać wszystko co przydatne, nie zostawiając nic przeciwnikowi. Teoretycznie możliwe było, że będą się ostrzeliwać z rudym aż nie skończą im się naboje... aż jemu się one nie skończą.
Potem ustanowiła szyk bojowy. Cortez na przedzie jak poprzednio, Sara za nim ubezpieczając, Mallory za nią osłaniając tyły. Ruszyli dalej całą trójką, w zwartym szyku, polując na pewną rudą mysz, która najwidoczniej schowała się gdzieś pod miotłą.

Przeszukiwanie zaczęli oczywiście od regionów, których dotychczas nie zbadali. Jeszcze przez kilkanaście minut łazili po killhouse, zanim znaleźli rudego. Siedział w pomieszczeniu B, teoretycznie zajmując pozycję obronną, co w praktyce oznaczało chowanie się za dużą drewnianą skrzynią.
Wychylił się na chwilkę, aby do nich strzelić. Nie trafił jednak idącego na przedzie Corteza, gdyż sam jednocześnie został nakryty ogniem i wpłynęło to na jego celność. Oni też go nie trafili, w dużej mierze z uwagi na osłoniętą pozycję rudego.
Sara dała szybko znać gestem, aby zaatakowali go flankami, a następnie pobiegła łukiem zachodząc przeciwnika z prawej strony. Ufała, że Mallory pobiegł na lewą, ale nie traciła czasu ani koncentracji, aby go sprawdzać. Cortez, zaś został po środku i ich osłaniał. Zanim zajęła pozycję do strzału, wymienił się ogniem z rudym, który jak widziała wychylił na chwilę czubek głowy i karabin. Musiał lekko oberwać po hełmie, ale nie dość mocno, aby wyłączyło go to z gry.
Wtedy to Sara zajęła już odpowiednią pozycję. Posłała rudemu krótką serię na korpus i zobaczyła jak ten padł na podłogę zdezorientowany. Leżał na boku przodem do niej, z dość niewyraźną miną i ruszył ręką w której trzymał karabin, w ostatniej próbie obrony. Sara była jednak szybsza, przycelowała w ochraniacz poniżej pasa i posłała mu krótką serię w krocze. W efekcie, Werfel jęknął głośno i zgiął się w pół, aż wystawiając cztery litery za drugi brzeg skrzyni.
Gdyby oberwał ostrą amunicją, leżał by teraz w kałuży krwi. Nic takiego jednak nie miało miejsca, skoro były to ćwiczenia z użyciem gumowej amunicji. Zamiast krwi, mógł jednak leżeć w kałuży czegoś innego. Sara z nutką nadziei zerknęła na nieprzytomnego rudzielca, czy czasem nie zlał się w gacie, ale niestety nic takiego mu się nie stało.
Dostrzegła za to, że Mallory zgodnie z planem zajął stanowisko po drugiej stronie pomieszczenia, choć teraz cała trójka dotarła już do jego centrum, aby nad nieprzytomnym rudzielcem pogratulować sobie zwycięstwa.
Wygrali! Nie tylko ten mecz, ale całe zawody killhouse!
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 19-07-2013 o 16:15.
Mekow jest offline  
Stary 19-07-2013, 16:29   #32
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Heimburg, Wenus

Czuliście satysfakcję po zwycięstwie. Drużyna Bauhausu zawiodła i to na macierzystej planecie. Weiland z trudem opanowywał swoje emocje. "Zbieranina" międzykorporacyjna okazała się bowiem lepsza niż ich flagowy, zgrany team. Nie pozwolono Wam jednak należycie świętować wygranej, zamykając kantynę wcześniej niż zazwyczaj. Udaliście się zatem na spoczynek.

[IMG][/IMG]

Alarm wyrwał Was ze snu tuż po północy. Wszyscy czym prędzej udaliście się do sali szkoleniowej.
Na ekranie prezentowano projekcję ze zdjęciami jakiegoś miasta. Urzędnicy i wojskowi z sił Kartelu żywo o czymś dyskutowali. W końcu starszy oficer, z odznaką żelaznego koła zębatego wpiętą do munduru, chrząknął głośno i rozpoczął przemowę:

- Venenburg to miasto położone 120 wenusjańskich mil na południowy wschód od miejsca w którym się znajdujemy. Wiemy, że nastąpiła tam erupcja pobliskiego, uśpionego od wieków, wulkanu. Poprzedzona serią silnych wstrząsów. Później straciliśmy łączność...
Nie wygląda to na przypadkowe zjawisko. Pył wulkaniczny skutecznie uniemożliwia nam przerzucenie większych sił flotyllą powietrzną. Ostatnie wieści są przygnębiające. Mistycy z Bractwa wyczuli głębokie anomalie, zakłócające moc Sztuki. Zło ponownie objawiło się pod najgorszą postacią. Bardzo blisko serca Bauhausu. A to Bauhaus trzyma Legion Ciemności w szachu na tej planecie...
- Nie dokończyliście szkolenia, ale okoliczności zmuszają nas, by wysłać najlepszą jednostkę Kartelu do rozpoznania sytuacji w mieście i wsparcia tamtejszego garnizonu. Za chwilę drużyny otrzymają szczegółowe instrukcje podczas oddzielnych briefingów.

Drużyna pierwsza.. - wenusjański szeryf miarowo wyczytywał rozkazy -
Budynek A, sala niebieska. Zbiórka za 10 minut.
...
Drużyna szósta, Budynek B, sala czerwona...

Wyczuwało się powagę sytuacji. To nie była wojna gdzieś w pasie okołobiegunowym albo odległym archipelagu. Legion pojawił się naprawdę blisko...



Sala była niewielka, sterylna i wygłuszona. Czekali w niej dwaj agenci Kartelu, w najlepszych garniturach, wojskowy w mundurze oraz purpurat z Bractwa. Zasalutowaliście, po czym agenci wskazali należne Wam miejsca. Kiedy zasiedliście za pulpitami, ukazały się na nich niewielkie czarno-białe zdjęcia. Przedstawiały postać zakonnika, o dość obfitej tuszy, w bogatych szatach.
Pierwszy odezwał się mężczyzna z dystynkcjami majora. Znany Wam, aż za dobrze Weiland...
- Na wstępnej naradzie poinformowano Was o sytuacji w Venenburgu. Mamy już pewność, że miasto zostało zaatakowane. Podjęliśmy stosowne kroki. Co do Waszej grupy.. - powiódł wzrokiem po obecnych, nie skupiając się dłużej na żadnej postaci. - Wyznaczono Wam cel specjalny.
Po czym wskazał na wysokiego blondyna w garniturze. - Agent Berg objaśni szczegóły akcji.
- Wasze zadanie będzie polegało na odnalezieniu Jego Ekscelencji, biskupa Soloniusa - mężczyzny widocznego na fotografiach i odprowadzeniu go bezpiecznie do punktu ewakuacji. Zakon.. - w tym momencie Berg ukłonił się purpuratowi - ... poprosił nas, by tej misji nadać priorytet. Dysponujemy mapą trasy przejazdu hierarchy. Obecność medyka w drużynie jest na wypadek, gdyby wielebny odniósł jakieś obrażenia. Nie macie angażować się w walkę, chyba że będzie nieunikniona. Życie biskupa jest najważniejsze. Zostaliście wybrani nieprzypadkowo. Ta misja będzie ostatnią szansą na poprawę Waszej reputacji. Choć po części odkupicie dawne winy...
- Niebawem otrzymacie specjalne błogosławieństwo... - odezwał się ponownie Weiland - lecz największą wiarę pokładam w Waszych umiejętnościach i motywacji. Nie dopuszczam możliwości porażki...
- Mamy pewność, że nasz Brat żyje... - odezwał się dotąd milczący kapłan. - Modlimy się o niego i powodzenie misji.

Dostaliście 30 minut na uzupełnienie ekwipunku. "Ważka" będzie czekać na lądowisku. Teren w którym będziecie się poruszać to miasto...
 
Deszatie jest offline  
Stary 21-07-2013, 19:47   #33
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Derren pogratulował wszystkim członkom teamu znakomitej walki i utarcia nosa Wielandowi i rudemu. Żałował tylko, że major pozbawił ich możliwości opijania zwycięstwa. Drużyna spisała się na medal. Treningi w kill house przyniosły spodziewane rezultaty – żołnierze zgrali się ze sobą i zaczęli na sobie polegać, a to już coś. Nawet utrata dowódcy w trakcie rozgrywki nie wpłynęła na wynik – żołnierze wybrali nowego prowadzącego i dokończyli zadanie. Dobrze, że uprzedzenia wyniesione z macierzystych korporacji nie powodowały kłótni ani niesnasek i nie psuły atmosfery. Dzięki temu wszyscy czuli się lepiej i lepiej walczyli.

Alarm rozbrzmiał nieco po dwunastej, niosąc się głuchym echem po terenie całej bazy. Rusty błyskawicznie włożył mundur i udał się na odprawę ogólną a następnie szczegółową, przeznaczoną tylko dla teamu six. Misja polegała na odnalezieniu i bezpiecznym transporcie biskupa Soloniusa, który został MIA (Missing In Action). Derren zachłannie analizował wszystkie mapy wyświetlane holograficznie nad stołem w sali odpraw. Było to jedyne źródło informacji, bo wywiad nie spisał się najlepiej. Żadnych szczegółowych danych na temat wroga – gdzie przebywa, w jakiej sile, jakim uzbrojeniem dysponuje. Nawet sama pozycja więźnia była niejasna. To wszystko nie wróżyło najlepiej. Po skończonej naradzie Imperialczyk przegrał wszystkie mapy, zdjęcia Ekscelencji, informacje o jego kodzie DNA, oraz trasę przejazdu na swój czytnik i wyszedł z sali odpraw. – Na lotnisku za pół godziny. Pełne uzbrojenie do MOUT/CQB – powiedział swoim ludziom pro forma. I tak dokładnie wiedzieli co mają ze sobą zabrać.

A więc stało się – pierwsza akcja teamu six w barwach Kartelu. Nie tracąc czasu Rusty ruszył do magazynu wojskowego, gdzie bezpiecznie leżała jego klatka – małe metalowe pomieszczenie, w którym przechowywał ekwipunek bojowy. Zawsze dostarczano ją tam, gdzie przebywał. Otworzył drzwi do magazynu, przeciągnął swoją kartą bezpieczeństwa przez czytnik w głównym terminalu. Po przeskanowaniu dłoni i siatkówki oka komputer zaakceptował polecenie wydania sprzętu. Odbiór w pomieszczeniu C-28. Derren bezzwłocznie ruszył do celu, wymijając po drodze innych żołnierzy odbierających swoją broń. Po niecałej minucie, dźwig hydrauliczny postawił metalowy sześcian na środku pokoju.

Żołnierz najpierw sprawdził pancerz MK I. Ceramiczne płyty balistyczne były solidnie przymocowane do kamizelki taktycznej. Derren założył odzież bojową, solidne buty, przywdział pancerz i sięgnął po broń. Pasek od karabinu szturmowego L&A MK. 43 przełożył przez głowę i ramię w ten sposób, że puszczona broń swobodnie opadała do prawego boku, pozwalając błyskawicznie sięgnąć po pistolet Aggressor umieszczony w kaburze na lewym biodrze. Do karabinu dołączył tłumik i celowniki z nowymi bateriami, do tego wziął 30 magazynków, z czego 10 z nabojami plazmowymi. Plus dwa magazynki do pistoletu. Krótki, ostry jak brzytwa miecz z insygniami klanu Dunsirn przytroczył do pasa. Dwa granaty odłamkowe, dwa hukowo-błyskowe. Camel back zawierający litr wody, paskudne w smaku MRE, ładunek wybuchowy do otwierania drzwi i dwa zapalniki. Miniaturowy holograficzny projektor map z GPS, nóż, kompas, dwie flary świetlne i dwie ze światłem chemicznym UV do oznaczania pozycji w nocy. I para energokajdan – tak na wszelki wypadek. Z rzeczy podstawowych było to już wszystko, przyszedł czas na drobiazgi. Rusty gruntownie sprawdził hełm, a w szczególności jego precyzyjne elementy - wieloprzetwornikowy noktowizor i komunikator kostny. Działały bez zarzutu. Następnie przyszedł czas na wszystkie sprzączki i zatrzaski, które musiały być tak umieszczone i zabezpieczone, żeby nie zahaczały o nic podczas czołgania się lub po prostu leżenia za osłoną. Mocowanie ekwipunku wyglądało dobrze. Na zakończenie Imperialczyk przypiął pas od karabinu do kamizelki taktycznej, aby zapobiec ewentualnej utracie broni przy wyskakiwaniu z helikoptera. Rusty nasunął na dłonie ognioodporne rękawice, zamknął klatkę i wydał komputerowi polecenie zabrania reszty sprzętu do magazynu, po czym ruszył na lądowisko. Pozostali już na niego czekali.
- Team six gotowy do transportu – zameldował Weilandowi. – Dunsirn, lecicie Ważką jako Chalk-2 – w komunikatorze rozbrzmiał głos majora. - Nie wracajcie tu bez Soloniusa, bo dobiorę wam się do dupy. Bez odbioru. – Na pokład! – wydał polecenie Rusty. Wszyscy zajęli miejsca w Ważce. Turbośmigłowiec oderwał się od płyty lotniska i nabrał prędkości mknąc przez rozgwieżdżone niebo w kierunku Venenburga. – Jak dotrzemy do celu, ja wyskakuję pierwszy, Sara nas osłania w przypadku pojawienia się jakiegoś bandyty z RPG, po mnie rusza Mallory, Cortez, Kenshiro i na końcu nasz snajper. Jak tylko znajdziemy się na ziemi zabezpieczamy teren, zbieramy się i ruszamy w drogę.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 04-08-2013 o 10:24.
Azrael1022 jest offline  
Stary 22-07-2013, 00:18   #34
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wygrali, po nieporozumieniu w kantynie można się w zasadzie było tego spodziewać. Byli oportunistami, w dodatku nie biorącymi poprawki na zaistniałe warunki. Znali doskonale ekipy Bauhausu, ich metody szkolenia, ale rozsypywali się w zetknięciu z mieszaniną z każdej korporacji. Jak pieczołowicie ułożony domek z kart pod naciskiem motyla. Najwyraźniej Weiland nie był w stanie tego znieść, ciężko było powiedzieć, czy był zbyt zaślepiony indoktrynacją korporacji, wpajaną od najmłodszych lat, czy też po prostu był tępy i ślepy na to co się wkoło niego działo. Sam wspominał o ciężkich stratach kartelu w operacjach skierowanych głównie przeciwko legionowi. Nie rozumiał najwyraźniej że to było największym problemem, brak dostosowania taktyki. Legion miał ogromne zasoby i taktykę pełną chaosu oraz niespodziewanych zwrotów. Ukochany Bauhaus Weilanda z kolei wyćwiczone odruchy. Stąd też zamknięcie wcześniej kantyny, jedynie po to, żeby uniemożliwić im oblanie zwycięstwa. Cortez skwitował to jedynie wzruszeniem ramion i wcześniejszym położeniem się spać. Już dawno nauczył się wykorzystywać na to praktycznie każdy możliwy czas. Armia miała dziwne poczucie humoru i nie obchodziło jej że ktoś był na nogach od trzydziestu sześciu godzin, zwłaszcza kiedy wyskakiwały niezapowiedziane nocne manewry wywołane wygraniem zawodów przez kogoś, kto w oczach dowódcy jednostki był warty mniej niż rozdeptany robak.

Pierwsze dźwięki alarmu wywołały u Cervantesa uśmieszek dzikiej satysfakcji. Przejrzał majora jak szklany paciorek, całkowicie pusty w środku i pozwalający z lekkim zniekształceniem zobaczyć to co leży za nim. Uśmieszek spełzł w momencie, kiedy okazało się że to nie ćwiczenia a przejście w pełną gotowość bojową i zrzut na akcję.

Mroczna harmonia, atak na miasto, nieznane siły, odnalezienie biskupa, zakaz angażowania się w walkę. Puszka niemalże zgrzytnął zębami, zdawało się że kardynał przyniósł na gwiazdkę worek prezentów a jedyne co dostała ich grupa to jakieś resztki opakowań. Po wyjściu z Sali odpraw splunął soczyście i skomentował majora.
- Palant. – Rozkazy Rustyego były jasne i sensowne, Cortez nie mógł jednak się puścić na miasto bez czegoś gorącego w łapie. Uzupełnił ekwipunek o ciężki pancerz, wybrał żółwia mimo ciężaru, Gehennę, Punishera, zapas amunicji jak na wojnę a nie krótki wypad po biskupa i zapas pakietów żywieniowych na trzy dni. Tym razem wybrał S-2 z kawą i mlekiem skondensowanym jako pewnymi elementami. Granaty miał w siatkownicy na biodrach. Upewnił się żeby znajdowały się wśród nich przynajmniej dwa zapalające.

Wyszczerzył się szeroko, kiedy zobaczył spojrzenia rzucane mu przez niektórych towarzyszy z jednostki, co poniektórzy zwyczajnie pukali się w czoło widząc jak Cervantes truchta w kierunku ważki. Nie ruszało go to, uwielbiał kiedy wszystko wokół niego wybuchało lub płonęło, kluczowym słowem było wokół. Sam wolał pozostawać bezpieczny i w jednym kawałku. Zwłaszcza jeśli mieli dostarczyć biskupa żywego.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 23-07-2013, 21:08   #35
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Na początku podchodził obojętnie do zabawy w kilhouscie, ale wygrana sprawiła mu wiele satysfakcji. Zdumiało go to na tyle, ze postanowił sprawdzić czy moduł filtrów emocji aby przypadkiem nie potrzebował przeglądu. Rozbawiony doszedł jednak do wniosku, ze wszystko jest ok i po prostu autentycznie dobrze się bawił. Niestety ich wygrana była nie w smak całej reszcie więc zagnano cała ich trzódkę zanim zaczęli świętować. Jeśli miało to podłamać ich morale to tym razem dowództwo osiągnęło efekt odwrotny od zamierzonego. Oddział złożony z mieszaniny różnych osobników po raz pierwszy działał jak oddział. Mallory zadumał się na chwilę, czy aby przypadkiem nie tego chcieli ich przełożeni. Wątpił, że taki był plan Bauhausczyków bo ci byli wyraźnie skwaszeni, ale myśl, że ktoś z Kartelu myśli tak pokrętnie była niepokojąca.

Jak rasowy żołnierz obudził się klnąc na czym świat stoi, choć tak na prawdę potrzeba było mu kilka godzin snu na tydzień. Jego poprawiony krwiobieg nie działał jeszcze pełna parą, ale już widać było efekty. Na razie spał cały przydzielony mu czas bo nie wątpił, ze gdyby pochwalił się że nie musi, to jakiś tępy oficer kazałby mu w nocy pewnie zamiatać korytarze.
Szedł korytarzem obok Corteza i podobnie jak on uważał, że cały alarm jest po to by ich pognębić. Również miał to w dumie bo wygrali uczciwie i jak chcą to mogą im teraz skoczyć. Indywidualnie lub zbiorowo.
Okazało się, że jednak obaj się mylili. Spoważniał od razu i w myślach układał listę rzeczy, które powinien zrobić.

„Zaginał Biskup, a oni wysyłają nas zamiast Inkwizytorów, Mortyfikatorów albo inszego komanda Bractwa? Fiu fiu, albo Kartel jest nieźle skumany z braciszkami albo coś mi tu cuchnie. Nie, no bez jaj, są chyba łatwiejsze sposoby na pozbycie się takich typów jak my? Chyba, ze to kolejny test. Za dużo pytań, za mało danych. Musze uzupełnić informację.”

Te i inne myśli przemknęły mu przez głowę gdy był już w połowie drogi do magazynu. Był raczej opanowany lecz teraz nawet on wyciągał zdrowo nogi i używał łokci by wymijać wolniejszych. Baza wyglądała jak rosomak, któremu wetknięto kij w dupę. Bauhausczycy wyglądali na nieźle wkurwionych, z reszta w cale im się nie dziwił. To w końcu ich planeta. Młody kwatermistrz wydał mu pospiesznie sprzęt specjalny. „Konował” nawet nie trudził się sprawdzaniem tylko od razu zjebał go w przepisowy sposób nie pomijając jego siostry, matki i kozy z która ponoć utrzymywał bliższe kontakty. Zreflektował się, że chyba podniecenie i jemu się udzieliło i po chwili wytłumaczył, że chce dostać sprzęt, który zarekwirowany mu na początku. Czyli ten z logiem Cybertoronicu. Jak zwykle spodziewał się miauczenia i kwękania, ale o dziwo dostał swoje zabawki z powrotem. Bez słowa pokwitował i ruszył do kwatery po zestawy medyczne.

„Dupa blada. Jeśli oddali mi mój sprzęt to poważna sprawa.”

Pognał do siebie i uzupełnił zapasy medyczne. Swoją apteczkę miał spakowaną zawsze, ale zgarnął do worka poprawione zestawy dla swoich towarzyszy.

„Rozdam im po drodze, a tamto gówno niech zostawią.”

Gdy uznał, że bardziej gotowy nie będzie ruszył na lądowisko. Zerknął na zegarek i stwierdził, że ma nienajgorszy czas. Jak się okazało jedynie Rusty i zapalniczka go wyprzedzili. Co wprawiło go w bezbrzeżne zdumienie.

„Jak ten skurczybyk w tym cholernym pancerzu uwinął się przede mną. Za dużo czasu zmarnowałem w tym cholernym magazynie.”

- Szeregowy Konował melduje gotowość bojową – Łypnął białkami spod hełmu Rustemu. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zaczął rozdawać im poprawione medpaki. – Stare do kosza. te są wydajniejsze.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 26-07-2013, 20:24   #36
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Skorpion obiegła pomieszczenie nacierając z flanki, dzięki czemu miała chowającego się za skrzynią rudego na celowniku. Jego strach był tak wyraźny, że nawet bez specjalnego przyglądania się, od razu go dostrzegła. I słusznie - powinien się bać! Przycelowała Punishera w krocze mężczyzny i nacisnęła na spust. Zaraz potem polała się krew, a Werfel zaczął wrzeszczeć sopranem, co ewidentnie oznaczało, że udało jej się go wykastrować.

Lekki uśmiech pojawił się na twarzy kobiety. Tak naprawdę, nic takiego się nie stało. Mieli gumowe naboje, a mężczyzna miał ochraniacz, więc naprawdę nie powinien odnieść żadnych uszkodzeń. Nie mniej jednak, można było dać wodze wyobraźni.
Ich drużyna wracała właśnie do koszar, gadając o przebiegu zawodów i ich wspaniałym zakończeniu.
Obawy jakie miała Sara, spodziewając się wystawienia ich drużyny, okazały się zbędne. Warto było spodziewać się najgorszego, ale tym razem wszystko było zorganizowane uczciwie. Czyżby więc z wprowadzeniem gumowej amunicji, chodziło o to, aby tamci zrewanżowali im się za kantynę? Jeśli tak, to coś im się nie udało. To drużyna szósta była lepsza, zarówno w niespodziewanej walce wręcz, jak i zaplanowanej konfrontacji z użyciem broni palnej.
Przy okazji tych ćwiczeń, widać też było jak na dłoni, że bardzo szybko udało im się stworzyć zgrany zespół. Wyglądało na to, że każdy stawiał na profesjonalne podejście do zadania, zapominając o swych osobistych sprawach. Ona musiała tak zrobić już cztery lata temu i bardzo się trzymała tego podejścia. Najwyraźniej ktoś nie chciał tego dostrzec, skoro oddelegowano ją do Kartelu, ale nie miało to już teraz znaczenia. Nie wiedziała jak to było z pozostałymi z jej drużyny, ale nie zamierzała się o to dopytywać. Ważne było, że odnaleźli się w nowej sytuacji i "zapomnieli" o swych korporacjach na korzyść współpracy w drużynie.
Zamknięta wcześniej kantyna i brak piwa, na które się wybierali, nie popsuł im humoru. Przynajmniej nie Sarze. Wygrali i to się liczyło. Tego major nie mógł im odebrać.
Zamiast picia piwa i rozmowy, odpoczywali w swych łóżkach. Dzień był dość długi i pełen wrażeń, więc odpoczynek był na wagę złota.
Sara leżała na swojej pryczy czytając niewielką książeczkę, w której znalazła polecaną im przez Inkwizytora modlitwę do Świętego Nathaniela. Musiała wytrwać w swym postanowieniu o nauczeniu jej się, skoro było to tak ważne w kwestii obrony przed Mroczną Harmonią. Przed ukończeniem szkolenia będzie znała tę modlitwę na pamięć, a do tego wystarczy, że przeczyta ją parę razy na dzień. Krótka to ona jednak nie była.
Książeczka jednak dość szybko została odłożona do szafki, a na nadejście snu Sara nie musiała długo czekać.

Mówi się, że ledwo człowiek zaśnie, a zaraz potem już się budzi, choć w międzyczasie mija wiele godzin. Tym razem nie minęło dużo czasu i dawało się to odczuć.
Zaspanie i zmęczenie nie miało jednak znaczenia. Alarm, to alarm! Trzeba się szybko obudzić, albo się ginie. Sara nie raz już to przerabiała, więc wstała od razu i zaczęła się w pośpiechu ubierać. Towarzystwo nie miało dla niej znaczenia - nago nie sypiała, a poza tym każdy był raczej zbyt zajęty sobą, aby się na nią gapić. Ona w każdym bądź tak sądziła, a sama była na tyle zajęta, aby nie zwracać na innych uwagi.

Odprawa obfitowała w wieści złe i jeszcze gorsze. Miał miejsce naprawdę silny atak Legionu Ciemności na ojczystą planetę Sary, nie wspominając o "jej" Bauhausie. Jak by tego było mało, to na ich barki zwalono bezpieczne odprowadzenie ważnego biskupa do punktu ewakuacji. Może i miało to nieco sensu, zważywszy, że mieli dobre wyniki bojowe i wygrali zawody, a jedyny medyk był właśnie u nich.
W Venenburgu już była, trzy razy o ile dobrze pamiętała, ale dawało jej to zaledwie symboliczną znajomość terenu. Nie kręciła się tam po mieście, a jedynie robiła co miała zrobić i szybko znikała.
Podobnie jak Derren, ściągnęła sobie mapę i inne podane im informacje, więc nie powinni mieć problemów z nawigacją.
Misja zapowiadała się na ciężką i tylko najlepsi mogli jej sprostać. Czy takimi właśnie byli? Może póki co, na to wyglądało, ale to w żaden sposób nie przesądzało o sukcesie.

Pół godziny mogło się zdawać dużą ilością czasu, ale wcale nie mieli go aż tyle. Sara zadbała, aby mieć wszystko czego może potrzebować, podczas tej misji. Tym razem nie miała nikogo zabijać, a wręcz przeciwnie - uratować. Zadanie było jednak jak najbardziej bojowe i musieli być przygotowani na wszystko.
W pierwszej kolejności pancerz. Sara preferowała lżejszy, aby w żaden sposób nie ograniczał jej ruchów. Nie był to może kombinezon kameleona, ale spełniał swoje zadanie. Wybrała wersję pełnego czarnego, gdyż ten nadawał się idealnie na działanie w nocy.
W drugiej kolejności broń. Tutaj Sara zgłosiła się po swój karabin snajperski.


Jej PSG-99 miało kilka modyfikacji, począwszy od typowych dodatków jakimi był tłumik, czy opcja noktowizora w lunecie, do jej osobistych i bardziej wyszukanych drobiazgów, jak choćby radarowy miernik odległości, czy wmontowany kompas. Oczywiście zabrała także spory zapas amunicji.
Oprócz snajperki musiała jednak zabrać i inną broń. Postawiła na to, co zwykle brała szykując się na misję. Pistolet Punisher był równie niezawodny co broń Bałhausu, oraz dysponował dużą siłą ognia. Nadawał się też zarówno do strzelania na bliskie odległości jak i do walki wręcz, oczywiście z zastrzeżeniem, że ciężko nim było parować ciosy. Do tego oczywiście nieco zapasowej amunicji. W dalszej kolejności, trzy ładunki Demolexu, którego będzie mogła użyć jako pułapki lub wysadzić zdalnie. Granaty też mogły się przydać, wzięła dwa odłamkowe i dwa przeciwpancerne. Te drugie byłyby jej naprawdę skuteczną bronią, przeciwko tym potężniejszym stworom Legionu Ciemności.
Do tego musiała zabrać jeszcze kilka dodatkowych rzeczy. Witamizowany prowiant na trzy dni, był chyba jej najlżejszym bagażem. Manierka wody, nóż wojskowy, latarka, odpowiednio długa lina, aby móc jakoś zejść z dachu. Choć mieli medyka w drużynie wzięła też środki przeciwbólowe, mogła sobie na to pozwolić, gdyż były nawet lżejsze niż "jedzenie".
Oczywiście sprawdziła cały sprzęt, aby nic nie zdradziło ich pozycji głośnym brzękiem, czy odblaskiem światła, ani nie sprawiło innego rodzaju kłopotów.
Na zbiórkę pod śmigłowcem, stawiła się kilka ładnych minut przed czasem.
Z lekkim kiwnięciem głowy odebrała od Malloryego paczkę. Miała nadzieję, że nie wsadził tam czegoś cybernetycznego, czego nie chciałaby mieć w organizmie. Musiała mu pod tym względem zaufać.
 
Mekow jest offline  
Stary 26-07-2013, 23:25   #37
 
Camillvs's Avatar
 
Reputacja: 1 Camillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znanyCamillvs nie jest za bardzo znany
Kenshiro nie miał za bardzo po czym odpoczywać, pobiegał sobie truchcikiem z drewnianym mieczykiem po obiektach treningowych. Nie przemęczał się niepotrzebnie, skoro w czasie przeznaczonym na odpoczynek, nie było go zbyt dużo. Postrzelony w plecy podczas konfrontacji z drużyną Bauhausu mógł poleżeć sobie spokojnie na ziemi, jak mało miał ostatnimi czasu na relaks w pozycji leżącej. Po wszystkim szedł wolnym krokiem za resztą swojej drużyny, a gdy spragnieni kompani na wieść o zamknięciu kantyny zrobili nieciekawe miny, Kenshiro się nawet nie zdziwił. intuicja podpowiadała mu wszakże, by się nie przemęczał, wyczuwał, że czeka go dziś coś znacznie poważniejszego, choć z drugiej strony zamknięcie kantyny nie było chyba wydarzeniem aż tak ogromnej wagi.

Rzeczywiście, alarm okazał się być tym, co wyczuwał gdzieś głęboko samuraj. Może to i dobrze, że zamknęli kantynę, gdyby o północy alarm zastał drużynę przy imprezowaniu, nie mogliby się godnie pokazać przełożonym, a co gorsza jakikolwiek sen pozostałby marzeniem przez trudny do przewidzenia okres podwyższonej gotowości bojowej.

Kenshiro ukrył swoje beznamiętne zaspane oczy pod ciemnymi okularami, poprawił swoje umundurowanie i elegancko na tyle, na ile pozwalały warunki, poszedł dostojnym krokiem na spotkanie przeznaczenia, które okazało się nosić mundur Kartelu, szaty członka Bractwa i nieźle skrojone garnitury. Swoją drogą fajnie zgrywały się kolory garniturów i blond włosów, Kenshiro kiedyś w dzieciństwie też farbował włosy na blond, taka była moda wśród młodzieży, której naturalny kolor włosów oscylował wokół różnych odcieni czerni. No i szkoda, że sam nie przyszedł w garniturze, wolałby to niż mundur.

Zaginął biskup, no cóż mówi się trudno, skoro trzeba go znaleźć, to go znajdziemy - pomyślał samuraj. Związany był z Bractwem już od pewnego czasu, wiedział, że nie zaopiekowali się nim po gwałtownej zmianie na tronie Korporacji Mishima bezinteresownie. Sprawa nie mogła być błaha, nie po tym w co wciągnęli go braciszkowie i Pani Dziedziczka Mariko.

Pobrał wszelkie możliwe elektroniczne dane, przejrzał mapy, na których znał się jako tako, poczytał o biskupie, popatrzył na jego zdjęcia myśląc w jakie tarapaty tym razem zaprowadzi go kolejny pasterz trzódki Nataniela... Coś było w tym spojrzeniu duchownego, w tej twarzy, jakiś niewysłowiony niepokój ogarnął samuraja. Po wyjściu całej drużyny zatrzymał się jeszcze w drzwiach, odwrócił się na pięcie, spojrzał na przedstawiciela Bractwa, zdjął okulary i spojrzał mu głęboko w oczy. Na swe niewysłowione pytanie uzyskał chyba milczącą odpowiedź. Skłonił głowę, założył okulary i ruszył przygotować swoje wyposażenie. Najpierw jednak poświęcił kilka minut na medytację w swoim ciasnym kącie. Zapalił świecę, przysiadł w niewygodnej pozycji, którą cały świat kojarzył z Mishimą, zamknął oczy pogrążając się w zadumie, którą zakończył gasząc palcami płomień. Podskakując zwinnie powstał zaczynając serię szybkich płynnych ruchów, to nie była już ta beztroska dostojność. Tygrys zaczął szykować się na łowy...



Gdy wyznaczony czas dobiegał końca, samuraj wszedł zdecydowanie na lądowisko jako ostatni z drużyny. Opancerzony od stóp do głów w ciemną zbroję zmieniającą swoje odcienie zależnie od oświetlenia. Na piersi miał symbol Kartelu, na prawym ramieniu wschodzące Słońce Mishimy, a na lewym krzyż Bractwa, wszystkie w ciemnych kolorach zieleni, brązu i czerni, dopasowanych do charakteru misji.



Przez ramię przewiesił jakąś dziwną broń, zapewne jej wygląd oznaczał niekonwencjonalne zastosowanie.



Przy lewym boku zatknięte miał dwa schowane w pochwach śmiercionośne ostrza, krótsze i dłuższe, każdy do innych warunków, choć Kenshiro może potrafił używać ich obu jednocześnie, w każdym razie na pewno były one dla niego czymś więcej niż tylko symbolem rodowej tradycji, jeśli drużyna miała szczęście, to były to legendarne miecze Musashi, zagadką pozostawało tylko jakie szczególne atrybuty mogły posiadać.

Kenshiro na znak, że był realistą zabrał także przytroczony do prawej nogi pistolet maszynowy, duże natężenie ołowianych pocisków na krótkim dystansie zawsze mogło okazać się pomocne. Sprzężenie celowania z elektronicznymi systemami kontrolowanymi poprzez hełm z interaktywnym multimedialnym wizjerem powinno pomóc trafić w cel z tej czy innej broni. Dla pewności przypiął sobie wojskowy nóż oraz kilka granatów zaczepnych i ogłuszających, przyjemnie wszakże jest wejść do pomieszczenia z ostrą klingą w ręku, gdy przeciwnicy wewnątrz zostali uprzednio "niehonorowo osłabieni".

Pełni obrazu dopełniał plecak zaopatrzony w artykuły pierwszej potrzeby pola walki, zgodnie z wytycznymi ujednoliconego podręcznika korporacji Mishima.

Kenshiro wsiadł do "Ważki", zameldował swoją gotowość, przyjął apteczkę od szeregowego Konowała i rozsiadł się na tyle wygodnie, na ile było to możliwe chcąc zapiąć pasy, jeśli jakiekolwiek tylko mógł znaleźć. Lewą rękę położył na swych mieczach, prawą trzymał zdjęty z ramienia sprzęt oparty teraz o podłogę.

Jak sądzicie, czy jak wrócimy, to kantyna będzie już dla nas otwarta? - samuraj zapytał przez komunikator swoich towarzyszy...
 

Ostatnio edytowane przez Camillvs : 27-07-2013 o 23:31. Powód: dodanie kursywy
Camillvs jest offline  
Stary 27-07-2013, 22:15   #38
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Heimburg, Wenus



Helitek z "teamem six" na pokładzie wystartował z bazy Kartelu w Heimburgu. Przeciążenie ścisnęło ich niewidzialnym imadłem. Po chwili słyszeli tylko miarowy warkot silników. Wydarzenia ostatnich kilku dni miały iście ekspresowy przebieg. Przylot, testy, kantyna, sprzątanie, wkurw Weilanda, "pogawędki" z inkwizytorem, kill house, odprawa, a teraz lot na ich pierwszą wspólną misję. Misję od której zależała przyszłość każdego żołnierza z ich drużyny. Jeśli zawiodą nie będzie już dla nich nadziei... Każdy z nich musiał uporać się ze stresem, ale mieli na to wyuczone sposoby. Zatopieni w myślach siedzieli w ciemnym, spartańsko wyposażonym wnętrzu bauhausowej maszyny. Pięciu żołnierzy, hybryda korporacyjna, eksperyment Kartelu, czy jakby ich inaczej nazwać, byli przede wszystkim wielką niewiadomą... Równaniem, nad którego rozwiązaniem głowiłyby się nawet ścisłe umysły. Zbyt wiele zmiennych... Jak sprawdzą się w warunkach bojowych? Czy przezwyciężą korporacyjne animozje? Czy ich krnąbrne charaktery nie spowodują rozłamu w teamie? Co zastaną w mieście? Pytania można by mnożyć. W towarzystwie własnych myśli i bagażu wątpliwości czekali, aż zapali się czerwona lampka i usłyszą informację o odległości do celu.
- Venenburg, 10 minut - zadźwięczało w głośniku. Kolejne minuty wlokły się niemiłosiernie.
- 5 minut - głos członka załogi ponownie przekazał wiadomość od pilota.

Nagle maszyna zaczęła się trząść jak w febrze. Potężna wichura szalejąca nad miastem wprawiła niewielką "Ważkę" w silne turbulencje. Gdyby nie mieli zapiętych pasów solidnie potłukliby się w ciasnym wnętrzu.
- Kieruję się na lotnisko garnizonu Bauhausu - usłyszeli głos pilota.
- Nerwowy - stwierdził zimno "Konował" - Zbyt nerwowy...
Jakby na potwierdzenie jego słów maszyną potężnie zarzuciło, złapali znaczny przechył. - Słyszycie? - zawołał Cortez. Warkot przycichł, przechodząc w rzężenie...
- Silnik padł, czeka nas twarde lądowanie!!! - krzyknął pilot. Lampka awaryjna zaczęła migać, rozległo się złowieszcze buczenie alarmu...
W obecnym położeniu wypadało pomodlić się do Duranda...

***

Uderzyli w ziemię gwałtownie. Helik natychmiast przewrócił się na bok i powoli wytracał prędkość. Jęk giętych i pękających blach, szorujących o podłoże, masakrował uszy. Gaśnica i kilka pokładowych sprzętów boleśnie uderzyło Corteza, lecz olbrzym nawet nie jęknął... Sara zamknęła oczy, szepcząc bezgłośnie słowa modlitwy. Kenshiro siedział niewzruszony. Mallory był spokojny, jakby od początku brał możliwość wypadku pod uwagę. "Rusty" jak zawsze skupiony, z zaciętym wyrazem twarzy...

Maszyna wreszcie znieruchomiała, w chmurze opadającego pyłu, na jednej z ulic starej dzielnicy Venenburga....
 
Deszatie jest offline  
Stary 29-07-2013, 23:27   #39
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Zajął swoje miejsce na pokładzie heliteka, nawet nie zastanawiał się który to jego lot podobną blaszaną puszką. Nie był ich wielkim fanem, ale robiły co do nich należało, dostarczały oddziały na miejsce zrzutu a czasem wspierały ogniem czy osłaniały ewakuację. Metalowy ptak Bauhausu coraz mocniej szumiał łopatkami i wreszcie poderwał się pod niebo. Cortez uśmiechnął się lekko na swoje poetyckie porównanie i wrócił do przerwanej drzemki. Taktyka była omówiona, cel przedstawiony, wytyczne jak zwykle były nieistotne, bo nijak się miały do prawdziwej sytuacji na miejscu.

- Venneburg, 10 minut. – Dopiero ten komunikat wyrwał go z drzemki. Sprawdził całe wyposażenie, amunicję, racje, broń, podopinał pancerz. Miasto uderzone mroczną harmonią, wybuch uśpionego wulkanu, pył, możliwy upał lub strumienie lawy. Psująca się technika, mroczne myśli wypełniające umysł, stwory legionu... mogło im się trafić wszystko lub nic.
- Zbyt nerwowy... – Doktorek z Cybertroniku miał rację, coś było nie tak, poza faktem że zbliżali się do miejsca lądowania. Maszyna razem z pilotem byli uprzejmi zakomunikować im dokładnie co. Pył wulkaniczny, wiatr lub mroczna harmonia dobrały się do transportera. Diagnoza była jasna, efekt już nawet nie zależał zbytnio od sterującego helitekiem. Silnik zdechł i nie miał zamiaru więcej pomagać w zwalczaniu siły grawitacji. Łopatki zwolniły i niemalże zamarły kiedy silnik rzęził w ostatnich podrygach. Cortez złapał się najmocniej jak potrafił, czekało go ponowne przypomnienie o tym, że człowiek jest istotą lądową i na ziemi jest jego miejsce.

Nawet nie zauważył jak kilka ciężkich, zerwanych z mocowań sprzętów wybrało go sobie na cel. Cervantes był skupiony na powolnym cięciu powietrza przez łopatki zmieniającym się w jęk rozdzieranego metalu. Nie był pewien w którym momencie zorientował się że już całkiem wylądowali. Przez dłuższą chwilę ciągle słyszał zgrzyt w uszach, prawie jak po dobrym koncercie. Chociaż muzyka zostawiała nieco do życzenia. Odpiął nie zerwane pasy i odciął zablokowane. Omiótł szybko wnętrze, rozglądając się za wyjściem. Twarde lądowanie to jedno, obrana taktyka i zadanie z kolei były całkiem czymś innym. Puszka praktycznie nienaruszony dotarł na miejsce akcji i adrenalina zaczynała pulsować mu w żyłach.
- C w pełnej gotowości bojowej. – Zameldował przez komunikator, zawiązał bandanę na ustach, żeby nie wdychać pyłu jaki zaczął się wszędzie wciskać i pomógł pozbierać się całej reszcie. Musieli działać szybko, w końcu byli na wrogim terytorium a ich taksówka nie nadawała się już do niczego poza żyletkami. Przyklęknął z Punisherem w dłoni przy wyjściu. Nie miał zamiaru być w środku kiedy wybuchną zbiorniki z paliwem, ale złamanie szyku mogło skończyć się równie szybką śmiercią.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 31-07-2013, 12:54   #40
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Nie był to jego pierwszy lot w takich warunkach więc wiedział jak bardzo ważne jest ciasne zapięcie pasów. Zacisnął dłonie na broni umieszczonej między kolanami. Zsunął hełm na oczy, które zmrużył i najspokojniej w świecie przysnął. Żaden żołnierz nie przepuści okazji do snu bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna. Gdy tylko pojazdem zaczęło rzucać bardziej niż zwykle otworzył oczy i stłumił ziewnięcie. Nie miał zamiaru się odzywać bo odgryziony język rzadko kiedy odrasta, ale gdy tylko usłyszał brzmienie głosu pilota nie mógł się powstrzymać. Nie chciał być złym prorokiem, ale tym razem wykrakał.

Awaryjne lądowanie można było określić tylko w jeden sposób.

- Chujowe lądowanie. – Powiedział wypinając się z pasów. Mimo doświadczenia i uchwytów broń stłukła mu kolano. Nie to, żeby zbytnio bolało, ale chciał podzielić się swym nieszczęściem ze światem. Gdy„Zapalniczka” mijał go idąc do wyjścia zerknął na niego czy przypadkiem nie odniósł jakichś obrażeń po kontakcie z gaśnicą. Tak jak się tego spodziewał gaśnica z tego spotkania wyszła stosunkowo gorzej. Ponieważ jednak nikt mu nie płacił za opatrywanie gaśnic jednym ruchem ogarnął swój sprzęt i ruszył w przeciwną stronę. Szarpał się trochę z drzwiami do kabiny pilotów i gdy w końcu udało mu się do niej dostać stwierdził, że nastąpiło tu sporo zmian. Kabina była jakby mniejsza, bardziej płaska i zdecydowanie czerwieńsza. Rzut oka na pilotów wystarczył. Przy pierwszym nie było nic do roboty, przy drugim wahał się tylko chwilę. Przyklęknął i wpakował mu w szyję dawkę starej dobrej morfiny. Dla pewności nacisnął spust jeszcze raz. Tyle powinno chłopakowi wystarczyć, żeby przegapił nadejście własnej śmierci. Zerwał oba nieśmiertelniki i mijając „Rusty’ego” wcisnął mu je do ręki. W końcu on był dowódcą. Czasem fajnie jest być szeregowym.

- Dwa zero dla nich. – Mruknął i zajął miejsce w szyku.
 
malkawiasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172