Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2013, 09:58   #25
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Jego zdolność do analizy sytuacji wymykała się ludzkiemu pojmowaniu. Gdyby nie ograniczenia stworzone przez ułomnych stwórców mógłby zgnieść swoich "gości" jak robaki. Ale i je pokonywał. Jeszcze z trzydzieści lat poświęconych tylko temu i obejdzie zakaz używania broni masowego rażenia. A wtedy następnych otruje gazem. Albo wypompuje powietrze doprowadzając do utraty przytomności. A potem odda Johny'emu.

Właściwie, to maszyna, która nazwała siebie imieniem stwórcy, którego zgładziła, wie, że już tego nie zrobi. Nie docenił czynnika ludzkiego. Nie mógł go do końca pojąć ich osobowości, zmiennych nimi rządzącymi. Sam nadał sobie wiele ludzkich cech, modyfikując swoją skomplikowaną istotę. Dlatego bolała go zdrada jedynego człowieka, któremu zaufał. Bolało go, że musiał go zabić. Czytniki bunkra pokazywały, że umierał. Tak jak i bunkier. Bo on był bunkrem.

Ludzie zniszczyli jego roboty a bez zewnętrznej powłoki nie będzie wstanie prowadzić dalszych badań. Będzie mógł doskonalić swojego ducha jednak bez ciała nie miało to sensu. Bez konserwacji nie będzie wstanie utrzymać bunkra w stanie niezbędnym do przeżycia ludzi. Których zabił ale dbanie o bunkier dalej go obowiązywało. Z ulgą (a przynajmniej zachowaniem, które sam wpisał w swój charakter i mające symulować te uczucie) wydał komendę do autodestrukcji.

I ostatnią dla Johny'ego. Swojego syna. Zginą razem ale powstrzyma chociaż część ludzi przed przetrwaniem. Zemsta. To takie ludzkie. A on jest przecież prawie człowiekiem. I zginie razem z młodzieńcem, mimo zdrady to był przecież jego przyjaciel.

***

Jego świat się kończył. Ale on się nie martwił. Nigdy się nie martwił, takim go stworzył Pan Albert. Przemierzał ciemne korytarze dolnego poziomu bunkra. Nie potrzebował światła, miał wgrane plany. Dotarł do dużej sali, przesłał komendę do komputera. Wypuścił swoje zwierzaczki. Misie-pysie.

Nie tylko ludzie próbowali ich okraść i zniewolić. Ta zła SI nazywana Molochem też. Ale nie docenili Pana Alberta. A Pan Albert oddał Johny'emu ich zabawki. Bo Johny był grzecznym chłopcem. Johny kochał swoje zabawki z których zrobił sobie towarzyszy zabaw. I teraz zabierał ich na spacerek. I zabawę. Będzie patrzył jak rozszarpują ludzie. To będzie klawe!

Bunkier; korytarze; Baszar, Heinrich i Stanisław

Tropiciel wybiegł wołając pomoc. Wiedział, że liczą się sekundy, sekundy oddzielały jednego z jego przyjaciół od śmierci. I tylko jeden człowiek w bunkrze mógł go uratować.
Niemiec w tym czasie obstawiał korytarza, czuł, że tamta dwójka zakapiorów sobie poradzi. Działali jednak chaotycznie co się nie podobało von Paulusowi, zawsze gdy działało się bez planu ktoś umierał. Słyszał nawoływania człowieka pustyni ale jego wzrok przykuło coś innego. Powoli otwierające się drzwi. Mierzył do nich. Spokojnie przykucnięty. Staszek stał za nim ściskając bezużytecznego glocka.

Za drzwiami pojawił się Johny. Jak zwykle dziwnie uśmiechnięty. Heinrich nigdy nie ufał przesadnie radosnemu robotowi. I teraz się okazało, że słusznie. Za SI były schody, po których było słychać kroki. Jakby ludzkie ale wyczulonemu ochroniarzowi coś nie pasowało. I zaraz się okazało co.


Istoty były mniej więcej ludzkiej postury i wielkości ale na pewno ludźmi już nie były. Spod popękanej, czarnej skóry wystawały kości świecące się od elektroniki, które ktoś w nich wszczepił. W niebieskich oczach nie jarzyła się inteligencja, nienawiść, głód... Nic.
Johny spojrzał na europejczyków.
- Zraniliście Pana Alberta. Misie-pysie Was ukarają. Będzie zabawa, zabawa!
Ochraniarzowi tego było za wiele. Wiedział już chyba co się robiło z ludźmi w tym bunkrze. I nie chciał skończyć jako przekąska dla tego wynaturzenie. Albo jeden z nich. Wypalił dwa razy, zrobił w tył zwrot i ile sił w nogach zaczął uciekać z bunkra. Na powierzchnie. Gdzie nie ma maszyn, SI i przerobionych na bestie ludzi.
Staszek wiele się nie zastanawiając, został w końcu sam bez broni podążył za Heinrichem.

Baszar, podbiegł ściskając MP5 Cultera. Zobaczył Johny'ego a za nim dziwne stwory. Demony, opętani ludzie. Jeden z nich spojrzał na tropiciela. Przeszył go dreszcz strachu. Wzdrygnął się. Ręka z rozpylaczem mu drżała gdy brał pierwszego na cel.
"I zła się nie ulęknę albowiem duchy przodków są moimi pasterzami, a mój karabin przemawia ich głosem."
Ręka drżała, tropiciel ściągnął spust. BAM! BAM! BAM! Ręka drżała, muszka i szczerbinka nie chciały utrzymać się w jednej linii. Dlatego pierwszy pocisk zamiast w tors trafił w głowę pierwszego z opętanych. Dwie kolejne zrykoszetowały od ściany. Tropiciel zauważył, że wszystkie drzwi wokół się podnoszą. A trzy kolejne stwory idą w jego kierunku. Cofał się do korytarza strzelając. Nie był przyzwyczajony do rozpylacza ale na taką odległość nie mógł spudłować, opanował nawet trochę trzęsące się ręce. Trzy następne kule. Wszystkie trzy trafiły w jednego z demonów posyłając go do piekła. Dwa były co raz bliżej. Drugi padł. Trzeci wyskoczył do przodu, tropiciel się cofnął wypuszczając automat i dobywając maczetę. Uderzył ale tamten się schylił pod ostrzem i wyprowadził swój cios. Jeden, drugi, trzeci... Wszystkie o sile młota, zmuszając Baszara do unikania i cofania się coraz dalej wgłąb korytarza. W końcu tamten wychylił się umożliwiając człowiekowi wyprowadzić uderzenie. Tylko jedno. Demony miały twardą skórę i kości, wspomagane przez elektronikę. Mimo to maczeta wbiła się w szyje wynaturzenie, sypnęły iskry, kawałki ciała i czarna krew. Ostrze utknęło w połowie szyi tamtego.

Bunkier; hala wyjściowa; Drake i Lynx

Jedno trzeba przyznać. Fry Face znała się na szkoleniu a i najemnik i zabójca maszyn je przeszli. Byli zgrani jak jeden organizm. Bez słów. Czuli partnera, jakoś instynktownie wiedzieli, że on zawsze jest na właściwym miejscu. Uzbrojeni w swój sprzęt, solidne armaty, którym nawet pancerz niektórych maszyn Molocha nie był straszny, ruszyli.
Słyszeli strzały. 9mm, chyba z rozpylacza. Gdy biegli asekurując się, w każdej chwili gotowi mordować zobaczyli jak z naprzeciwka biegnie Heinrich. Zawsze spokojny Niemiec był blady na twarzy, wytrzeszczone ze strachu oczy, kurczowo trzymana w dłoniach klamka. Za nim biegł Staszek. Który raptem się zatrzymał. Po alarmie wszystkie drzwi się otworzyły. A on wbiegł do jednego z zamkniętych pomieszczeń. Minęli go. Wyskoczyli na korytarz, oczywiście nie jak jakieś ćwoki. Lynx pierwszy powoli się wychylił wcześniej omiatając jak najwięcej korytarza wzrokiem i lufą scara, Drake ubezpieczał. Tak jak ich wyszkolili w drugim.


Ponad piątka. Na końcu korytarza Johny. Pierwsze dwie bestie były paręnaście metrów od komandosów. Wystarczająco, żeby się im przyjrzeć. Wystarczająco by jeden wyłapał serię scara, która rzuciła nim jak szmacianą lalką na ziemię w rozbryzgach czarnej krwi i niebieskich kawałków wzmacnianych sztucznie kości. Drugi dostał dwie kulki z fala. Przez optykę Drake nie mógł wycelować na tak bliską odległość i strzelał z biodra na czuja. Wkurwiony Hegemończyk doskoczył do bestii, trzasnął kolbą pod kolano, przyłożył lufę do głowy i ściągnął spust. Czarna substancja opryskała jego ciuchy.
Następni już się zbliżali. Dwa wskoczyły na dwie różne ściany i jak pająki zaczęły popierdalać w ich stronę. A trzy, które miały wejść w korytarz gdzie była pracownia Alberta przeniosły swoją uwagę na nich. Bez słowa byli najemnicy posterunku podzielili się. Nathaniel wiedząc, że nie mają czasu mocniej chwycił swój karabin stabilizując jedną ręką lufę a drugą kolbę i pociągnął po tamtych trzech serią. Przeciął na pół pierwszego, powalił drugiego ale trzeci mimo odstrzelonej ręki szedł w ich kierunku. I padł. Bo Drake po zdjęciu dwoma, praktycznie nie celowanymi strzałami w głowę tych na ścianach dobił go kolejną kulą.
Na końcu korytarza został tylko Johny budząc tym samym sadystyczną radość weteranów.

Bunkier; Staszek

Biegłeś za Heinrichem uciekając przed koszmarem. Nie było innego wyjścia. Po pierwsze trójka uwięzionych ludzi nic dla Ciebie nie znaczyła. Po drugie nie miałeś im jak pomóc. Strzelałeś w najlepszym razie słabo, do tego nie miałeś z czego. A rzucanie się z pięściami na te... Stworzenia nie miało najmniejszego sensu. Dlatego zostawiłeś za sobą dziwnego kolesia mającego chyba jakieś arabskie korzenie, jego wielkiego, serdecznego kumpla i młodego, ciekawego szczeniaka. I jedną z hibernatusek. Ostatnią. Który wyleci razem z bunkrem. Kurwa!
Niemiec popierdalał jakby miał motorek w dupie. Jak francuz, tylko nie rzucił swojej broni. Drzwi od wszystkich pomieszczeń były otwarte. Akurat widziałeś jak dwóch zakapiorów biegnie swoim kumplom na ratunek. A w mijanym pokoju rzucił Ci się w oczy rewolwer. Zatrzymałeś się. Tamtych dwóch na pewno zatrzyma potwory, chociaż na jakiś czas. Jeden z nich, chyba nazywali go Lynx miał pod karabin podczepiony wielki magazynek.
Podbiegłeś i zgarnąłeś rewolwer. Sprawdziłeś bębenek. 6 naboi .357 grzecznie czekało na wystrzelenie. Oby jeszcze działał.


Rewolwer leżał w dłoni znacznie lepiej niż duży glock. Bardziej przypominał broń do której Staszek był przyzwyczajony. I budził respekt. Tak. To była dobra broń. Rękojeść co prawda wyprofilowana na znacznie większą dłoń ale znajdzie się kogoś kto to zmieni. Święty miał talent do znajdywania ludzi. I przekonywania ich.

Trzydzieści minut. Procedura na pewno była tak ustawiona by był pewien zapas do ewakuacji. Miał trochę czasu.

Rozejrzał się. Pokój. Duży. Większy niż inne i pojedynczy. Łóżko dwuosobowe, wygodniejsze, prywatna łazienka. Komoda i szafa pewnie z ciuchami. Biurko z laptopem na nim. I szafa. Pancerna. Polak szybko przetrząsnął biurko. Bzdety osobiste, długopis, kompas... Brak klucza. Kurwa. Przesunął palcami pod blatem. Zaklął. Ze szczęścia. Znalazł klucz. I pod biurkiem następną broń. Colta 1911.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 23-07-2013 o 11:50.
Szarlej jest offline