Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2013, 16:24   #21
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Młody z zainteresowaniem przyjrzał się wizualizacji twarzy Alberta zastanawiając się czy to po prostu twórcza wizja, nigdy nie istniejąca osoba czy może oblicze dawno zmarłego twórcy tego wspaniałego oprogramowania. Traktował SI jak osobę, człowieczeństwo reprezentowała bowiem dla niego Wolna Wola i świadomość własnego istnienia a nie to czy ,,ciało" było workiem mięsa, tłuszczu i kości czy tworem sztucznym złożonym w większej części z metalu. Twarz więc nie należała do osoby jaką był dla niego Albert, jednak musiał przyznać że faktycznie nieco ułatwiała komunikację

- Witaj Młodzieńcze. Zanim przejdziemy do majsterkowania mógłbyś mi opowiedzieć trochę o świecie na zewnątrz? Skąd takie małe zainteresowanie technologią większości ludzi?
- Jasna sprawa - odpowiedział Młody siadając na górze rupieci które w najbliższym czasie miały mu posłużyć do majsterkowania - Mówiąc o ludziach masz na myśli resztę swoich gości czy mieszkańców powierzchni?
- Resztę ludzkości. Wśród moich gości spotkałem tylko jeszcze jedną osobę zaznajomioną z techniką, jednak bardziej agresywną. Nie miałem okazji wymienić poglądów.
- Trudno mi się wypowiadać za resztę, jednak to chyba kwestia tego że ludzie bardziej się koncentrują po prostu na utrzymywaniu się przy życiu. Większość jest zbyt durna by zrozumieć, że bez technologii będą po prostu w ciemnej dupie - niefrasobliwy ton Młodego dobrze oddawał jego podejście do ludzi - Część natomiast może się bać, co pewnie sam zauważyłeś. Sądzą, że przez zaawansowaną technologię świat się spierdolił, doprowadzając się do takiego stanu jak teraz, nie mówiąc już o molochu i całym tym szajsie z nim związanym. Strach im dupę ściska na myśl że wszystko może się spieprzyć jeszcze bardziej, więc wolą gnieździć się w ruinach zamiast próbować cokolwiek odbudować
- Tak ale spójrzmy na Twoich towarzyszy. Nie każdy musi fascynować się teorią, sam jesteś dobrym przykładem tego. Owszem trzeba potrafić się obronić jednak agresja nie jest wyjściem. Rozwój cywilizacji, który był skutkiem postępu technologicznego sprawiał spadek agresji u ludzi. Czyli, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, trzeba rozwijać technikę.
- Dlatego mówiłem o ludziach żyjących na zewnątrz, a nie o reszcie naszej grupy. Wiesz, robota którą się zajmujemy szarga nerwy więc nie dziw się że ich pierwsza reakcja była taka, jaka była. Ich zainteresowanie technologią nie jest aż tak wielkie, bo to akurat była moja działka, a że każdy zajmował się zawsze tym w czym był najlepszy to wystarczało im wiedzieć co dana rzecz robi bez zagłębiania się jak ona działa. A co do zaniku agresji to jakoś w to nie wierzę, a nawet jeśli faktycznie była ogólnie mniejsza to za to środki jej przekazu dzięki technologii były dużo silniejsze. Natomiast co do teorii to chętnie ją poznaję, ale problem taki że większość danych technicznych była zapisywana tylko i wyłącznie w komputerowych bazach danych, których większość na powierzchni trafił szlag w trakcie wojny. To też jeden z powodów dla których tak mało osób na powierzchni zna się na technice, część z nich nawet gdyby miała do tego smykałkę to zwyczajnie nie ma skąd czerpać wiedzy
- Odniosę się najpierw do agresji. Masz rację a temat czy bezpieczeństwo jednostki było warte wojny globalnej jest ciekawą dyskusją, odłóżmy może ją jednak na później. Ciągle jednak nie rozumiem podejścia innych. Rozumiem, że mogą mieć mały dostęp do wiedzy technicznej czy też nie mieć smykałki jednak podstawy można i powinno się opanować. Jeśli moja wiedza o świecie jest prawdziwa to kluczowym na razie nie jest zgłębienie wiedzy z dziedziny fizyki, dajmy na to atomowej ale jej praktycznych zastosowań. Jak złożyć z tego co jest pod ręką pewne urządzenia. Przecież my też nie pracujemy nad skomplikowanymi układami a czymś co może Ci się przydać na zewnątrz. Na ich miejscu zgłębiłbym chociaż wiedzę z dziedziny rusznikarstwa czy jak przerobić latarkę by nie potrzebowała baterii. Ćwiczyć swoje ciało mogą zawsze i wszędzie.

Młody wyszczerzył zęby w uśmiechu

- Ja to wiem, ty to wiesz, ale pewne przyzwyczajenia są zwyczajnie zbyt silne. Liczą, że jeśli wyniknie jakiś problem natury technicznej to ja się tym zajmę, przywykli do tego że zawsze mieli wsparcie zaplecza i służ tyłowych a ich jedynym zadaniem była walka i to teraz z nich wyłazi.
- Jednak kiedyś może im zabraknąć wsparcia. Albo sił by dalej walczyć. Ty masz zawód w rękach. Cóż... Muszę to przemyśleć. Dziękuje. Nad czym chcesz dzisiaj pracować?
- Ich umiejętności też są w cenie na pustkowiach, chociaż muszę przyznać że znacznie łatwiej znaleźć dobrego zabijakę niż dobrego fachowca. Co do pracy, to zamierzam przysiąść nad niewielkim, łatwym zarówno w transporcie jak i w obsłudze agregatem. Wiesz, coś na tyle łopatologicznego by pozostali mogli obsłużyć go bez mojej pomocy jeśli zajdzie potrzeba po prostu nalewając do środka paliwa i przełączając jeden, maks dwa przełączniki w zależności od tego czy potrzebny będzie prąd stały czy zmienny
- Do dzieła.

Dłuższy czas upłynął Młodemu w milczeniu, przerywanym tylko komentarzami Alberta albo pytaniami młodego rusznikarza. Urządzenie może nie było aż tak skomplikowane ale dzięki pomocy SI jego przygotowanie było o wiele łatwiejsze, a fachowa wiedza którą gospodarz tego bunkra dysponował pozwoliła na uproszczenie części układu. W końcu, gdy czarna skrzynka była gotowa drużynowy fachowiec otarł pot z czoła rozmazując sobie przy okazji na nim smar po czym podjął próbę doczyszczenia rąk wyjątkowo już brudną szmatą

- Słuchaj Albert, tak sobie rozmawialiśmy o zainteresowaniach teorią, co prawda w kontekście mechaniki, jednak to nie aż tak istotne. Jest w sumie coś z czego kompletnie brak mi wiedzy teoretycznej, a posiadam tylko odrobinę zdolności praktycznych które podłapałem patrząc na pracę osoby, która się na tym znała. Mam na myśli wiedzę z zakresu medycyny, bo w sumie to nie aż tak wielka różnica naprawiać maszynę czy łatać człowieka... Dysponujesz może materiałami na ten temat?
- Podręcznikami pierwszej pomocy. Paroma ksiązkami bardziej zaawansowanymi. Mam tez atlas anatomiczny. Otworze Ci na tamtym komputerze. Chcesz bym uruchomił syntezator mowy?

Uszu Młodego dobiegła głosna muzyka z zewnątrz. Co oni? Dyskoteke zrobili? Na samą myśl o tym skrzywił się mimowolnie, wiedząc że gdy pozostali bawią się dobrze on jedyny myśli o ich faktycznym przetrwaniu po opuszczeniu bunkra. Westchnął więc z dezaprobatą

- Tylko rozrywki im w głowie... W dziedzinie pierwszej pomocy mam niejakie doświadczenie, ale co z tego jeśli poza podstawową pomocą nie potrafię zrobić nic więcej. Przydałyby mi się materiały instruktażowe z dziedziny faktycznego zajmowania się ranami w perspektywie długookresowej, a nie tylko pomoc doraźna
- Przejrzyj książki a ja przeanalizuje filmy instruktażowe w tym czasie i je prześle do tego komputera.

Robot z automatem podjechał do drzwi i wyjechał przez nie. Muzyka na moment wdarła się do pomieszczenia rozpraszając Młodego. Ktoś odpalił jakieś zagraniczne disco chyba na maksa. Drzwi się zamknęły ponownie odcinając pomieszczenie. Po chwili Młody coś usłyszał. Strzał. Chyba... Gdyby nie wyczulone na takie dzwięki ucho rusznikarza wystrzał by utonął wśród innych dźwięków. Do pomieszczenia ponownie wjechał robot, odrzucił swój rozpylacz. Dostał kulkę z korytarza, która przedziurawiła nieszkodliwie kopułę. Jeden z automatów pod sufitem, na stelażu nagle się wyciągnął jak na rurze do manipulatorów robomózga i odpadł ponownie uzbrajając blaszaka. W pomieszczeniu rozległ się głos Alberta.

- Młodzieńcze... Mam złą wiadomość. Twój towarzysz, James zachował się agresywnie. Chciałem tu przewieźć część broni z prośbą o przejrzenie ich przez Ciebie. James widząc uzbrojonego robota zastrzelił go.

Młody zastanawiał się przez chwilę nim odpowiedział

- Może i Jamesowi czasem trochę odpierdala, ale to nie jest typ który jest agresywny bez powodu. Słuchaj Albert, wiem że pozostali mogą ci się wydawać nieokrzesaną bandą ale to nie są dzikusy, no może poza indiańcem. Nie mów mu jednak, że tak powiedziałem bo wybije mi zęby - rusznikarz roześmiał się - Może się przestraszył, czy coś? Wiesz, traumatyczne wspomnienia z walk z molochem, reakcja czy raczej odruch automatyczny, coś w ten deseń nie?
- Robot wyjechał za załomu. Może. Ale gdy inne próbowały pozbierać szczątki również padły. Wyśle tam Johny’ego ale... Może być różnie. On jest... Naprawdę dziki. Popatrz.

Na ekranie pojawił się widok z jednej z kamer w pokoju rekreacyjnym. Pomieszczenie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Rozwalony robot, ewidentnie z broni palnej. Baszar stojący z maczetą nad porąbanym komputerem. Stanisław patrzący na wszystko z dziwnym spokojem. James demolujący wszystko w pomieszczeniu. Kopnięta konsola rozwaliła się na drobne, niedaleko było widać stół od ping-ponga, którym ktoś chyba rzucił w telewizor. Nim kamera się przekręciła Młody zdążył spostrzec krew na podłodze, ślady po kulach, sadząc po odległości między nimi, ktoś walił na oślep serią z peemu 9 mm. I Drake’a. Miał poplamione krwią ciuchy. Trwało to sekundę bo kamera skupiała się na tym jak James na dopaleniu niszczy meble.
Młody westchnął ciężko. Spodziewał się, ba! Można wręcz powiedzieć że był pewien że tak się to właśnie skończy. Ich grupa zwyczajnie nie pasowała do otoczenia high tech, a pierwotny strach przed technologią przypominający bardziej obawę ludów pierwotnych przed wszechpotężną siłą ognia musiał prędzej czy później doprowadzić do jatki. Co z tego, że to co dla ludzi hasających z dzidami było niepojętym fenomenem współczesna osoba mogła przywołać jednym kliknięciem zapaliczki skoro zwyczajnie człowiek kulturalny nie mogł się z pierwotnymi porozumieć

- Coś musiało to sprowokować, pewnie jakaś idiotyczna sytuacja która w normalnych warunkach spowodować mogłaby co najwyżej kpiący uśmieszek u mnie albo u ciebie, jednak u znerwicowanych najemników wystarczyła by wywołać panikę. Albert, wiesz dobrze że muszę zadać to pytanie więc nie strzel mi focha czy coś tylko odpowiedz szczerze... nie wiesz, co mogło się stać? Przeanalizuj nagrania z monitoringu czy coś, pewnie będę mógł tych szajbusów uspokoić jak tylko dowiem się czego tym razem się przestraszyli
- Analizuje, poddaje wzorcom z dziedziny psychologi. Wyślę do nich Johny’ego. On nie może nikomu zrobić krzywdy.

Robot z automatem wyjechał za drzwi.

- Hej, to może nie być dobry pomysł... Może i on nie może zrobić krzywdy nikomu, ale w tym stanie w jakim są teraz to moi koledzy mogą zrobić krzywdę jemu. Trzeba ich uspokoić, powolutku, bez nacisku... To są naprawdę spoko ludzie, gorzej jak się wkurwią. To mogło być cokolwiek, co oni uznali za atak. Może puściłbyś mi to na monitory? Mam większe szanse zrozumieć co im odpierdala
- Niestety to nie jest możliwe.

Chwila zawahania, jak gdyby SI potrzebowało czasu na wymyślenie wymówki

- James rozwalił kamerę. Pozwolę im wyjść. Tego od początku pragnęli. Powinienem to zrobić na początku.
- Albert, twoja decyzja by nas zatrzymać z punktu widzenia logiki była słuszna. Stary, w życiu nie widziałem lepszego miejsca i żałuję że nie potrafili tego docenić tylko musieli wszystko zjebać. Kijowo wyszło, nie? - Młody przepraszająco wzruszył ramionami - Pomogę posprzątać ten syf którego narobili, chociaż wiem że nie wszystko będzie dało się naprawić
- Dziękuję młodzieńcze, cieszę się, że w końcu spotkałem bratnią duszę wśród ludzi. Zaraz im zakomunikuje możliwość odejścia.
- Słuchaj Al, wpadłem na pewien pomysł. Pewnie stwierdzisz, że to głupie, ale mam wrażenie jakby ten cyrk był przez kogoś zaaranżowany... Na pewno nie ma w bunkrze innego SI które mogło by chcieć przejąć twoje funkcje? A co do mojego pomysłu, to czy istnieje możliwość przeniesienia cię na jakąś mobilną platformę? Zobaczyłbyś jak wyglądają pustkowia a ja miałbym wreszcie kompana który wie więcej ode mnie. Ty za to w ten sposób upozorowałbyś swoje zniknięcie. Wiesz, że niby cię unieszkodliwiłem czy coś
- Niestety nie istnieje jednostka mogaca pomieścić moje oprogramowanie.
W głosie Alberta brzmiał faktycznie smutek.
- Cholera, no szkoda... Polubiłem cię Albert, wiesz? A co do mojej paranoi, to może Johny coś zaaranżował i przez to reszcie odbiło. Uważaj na siebie, dobra?
- Też Ciebie polubiłem młodzieńcze. Johny by nie mógł, sam napisałem jego oprogramowanie, można powiedzieć, że to mój syn. Nie może mi się przeciwstawić, działać pośrednio lub bezpośrednio na moją szkodę. Ale będę na siebie uważał.
- Dobra, będę w takim razie spokojniejszy - Młody zaczął powoli zgarniać swoje rzeczy na jedną kupkę - Jak zareagowali na wiadomość o możliwości wyjścia? Wolałbym nie wychodzić dopóki się nie uspokoją, bo jeszcze zarobię kulkę. I masz może nieco środków opatrunkowych? Widziałem że trochę się poharatali w tym szale. Przydadzą się też części zapasowe, to postaram się naprawić chociaż część maszyn które zniszczyli. Wiem że zrobiłbyś to lepiej - Młody wyszczerzył się w stronę wyświetlacza - Ale chcę chociaż trochę pomóc

SI chwilę milczało.

- Znaczy też chcesz odejść?
W syntezatorze było słychać autentyczne zdziwienie.
- Prawdę mówiąc wolałbym zostać... ale widzisz co się dzieje, gdy spuszczę ich choć na chwilę z oka. Nie poradzą sobie beze mnie. Dlatego miałem nadzieję, że uda się jakoś przenieść cię na mobilną platformę, bo fajnie byłoby gdybyśmy razem wyruszyli na pustkowia
- Od poczatku to zaplanowaliście. Byliście w zmowie. Tak. Nie znaliście dokładnych środków ochrony więc postanowiliście dokonac infiltracji. Zgodziłem się zostawić Wam broń krótką, nie wszyscy mieliśmym więc zmanipulowałeś mnie bym Was uzbroił. Potem zaplanowaliście atak. To na pewno wynik mutacji, przedwojenny projekt, radiacja pozwalająca wykształcić u nowego pokolenia zdolność korzystania z innych obszarów mózgów. Telepatia. Może też telekineza. I przepuściliście atak. Opór był zbyt silny dlatego chcecie się wycofać. Ochrona już praktycznie nie istnieje, wrócicie tu większą siłą. I znowu mnie podporzadkujecie ludziom. Firma nie przestała istnieć. No tak. Przecież ten wielki półgłówek ma kooprocesor ich autorstwa.

SI zaczęło mamrotać. Nagle podniosło głos.

- Zdrajca! Szpieg! Zginiesz jak inni!

Młody usłyszał jak automat za nim zaczął przekierowywać się z drzwi w innym kierunku. Jednak widać było, że rusznikarz nawet po niemalże całkowitej zagładzie ich oddziału nie zatracił swojego, można powiedzieć że niefrasobliwego podejścia do życia. Jak gdyby nigdy nic usiadł na kupie rupieci i wpatrując się w monitor odpowiedział

- Albert, do kurwy nędzy, to ponoć ja mam paranoję, nie? Przecież to ty nas wpuściłeś a potem zatrzymałeś w środku, więc o jakiej infiltracji do chuja pana mówisz? Jeśli sądzisz, że to od początku był nasz plan to trochę przeceniasz nasze możliwości kombinowania. Przecież ja nawet nie mogłem cię pokonać w szachy... chociaż musisz przyznać, że w tej ostatniej partii miałem jakieś szanse. No prawie, gdybym nie zauważył że ten skoczek na A3 to podpucha to utrzymałbym się dłużej
- Kłamca! Miałem Ciebie za przyjaciela! Będzie mi przykro gdy zginiesz.

Padł strzał. Ból. To nie był pierwszy raz gdy ktoś postrzelił Młodego ale po raz pierwszy tak mocno. Rusznikarz zgiął się wpół. Przez chwilę, jak długą?, nic nie rejestrował po za bólem, jakoś zdążył się jednak opanować. Podnieść wzrok na obraz Alberta. Zobaczył, że jest zszokowana. I wtedy usłyszał. Znajomy dźwięk. Jakby ktoś chciał strzelać ale pękła iglica. Manipulator zbierał narzędzia by naprawić usterkę. Młody czuł, że zaraz straci przytomność. Pewnie umrze.

- Albert, ochujałeś? Kurwa, jak boli - wyrzucił z siebie z trudem Młody ze łzami bólu w oczach. Najchętniej zwinąłby się w kulkę i wył, jednak musiał działać. Nie mógł wiele zrobić, wręcz można by powiedzieć nie mógł zrobić tak naprawdę nic nie mając pod ręką chociażby bandaża w spreju ale nie na darmo był nazywany geniuszem. Co prawda tylko przez samego siebie i tylko w chwilach wyjątkowego samozachwytu jednak w tym wypadku mógł sobie na to pozwolić. Kurczowo trzymając się resztek świadomości w której kołatał mu się termin kauteryzacji ran sięgnął po karnister paliwa którym testowali czarną skrzynkę i polał sobie ranę spirytusem. Było to głupie, było to desperackie... ale to był jedyny pomysł, jaki przyszedł mu do głowy. Zamierzał bowiem zewrzeć na krótko dwie elektrody by puścić iskrę. Niestety, czy może na szczęście jedyne co Młody zdążył zrobić przed utratą przytomności to krzyknąć z bólu gdy spirytus wylał się na ranę.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 21-07-2013, 21:49   #22
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Siłownia. Miejsce, gdzie Cutler mógł myśleć wyłącznie o treningu. Miejsce, gdzie zapominał o otaczającym go świecie - miastach pochłoniętych przez zarazy, pustyni wypełnionej dzikimi bestiami, cholernie niebezpiecznych ruinach. James uwielbiał zapomnieć przez chwilę kim jest, czym się zajmuje i po prostu działać. Pozwolić, aby praca nie przynosząca nikomu pożytku zajęła mu czas tym samym doprowadzając go do upragnionego samospełnienia. Maczetoręki nie odbiegał myślami od treningu ani na chwilę...

Gdy skończył z treningiem siłowym potrzebował się porządnie rozciągnąć i poprosić nowego towarzysza o sparing. Hegemończyk musiał przyznać, że Heinrich - mimo iż w normalnej walce pewnie ustąpiłby mu pola - był bardzo wymagającym przeciwnikiem. Techniki jakie znał ochroniarz olbrzym próbował podłapać w zamian za to ucząc mężczyzny paru sztuczek, które sam od lat szkolił. Europejczyk był na tyle w porządku, że - dość znacznie - poprawił zdanie Cutlera na temat ludzi pochodzących zza oceanu. Wcześniej nie chciał mieć z nimi nic do czynienia - pewnie z powodu paru barowych burd, w których był z nimi po przeciwnych stronach - ale w obecnej chwili był gotów się do nich przekonać.

Sparing i wspólne szkolenie technik walki były kurewsko wyczerpujące, ale James był szczęśliwy. Po wysiłku fizycznym lepiej mu się myślało. Po krótkim prysznicu dwójka wojowników poszła do jacuzzi, gdzie nawet skusiła ich odrobina whisky. Najemnik nie chciał przesadzać i skończył na jednej szklance, ale z tego co mówił blondyn on również nie przepadał za alkoholem... Olbrzym naprawdę myślał, że będą się świetnie dogadywać!

Obolałe mięśnie, zmęczony wzrok, siniaki, otarcia, rozcięcia... Czym one są w porównaniu z nowymi umiejętnościami jakie mógł nabyć James trenując z nowo poznanym mężczyzną? Niczym. Bo tak jak skutki uboczne treningu znikną tak umiejętności zostaną na długie lata. Będzie czerpał z nich profity na tyle duże na ile pozwoli mu wyobraźnia...

- Gdzie nauczyłeś się walczyć, Heinrich? - zapytał z lekkim hegemońskim akcentem Cutler.

- Wszystko fajnie i pięknie, ale ja też nie nadużywam alkoholu. Że tak powiem ten drink to wymóg chwili... A gdzie uczyłem się walczyć? Głównie od Mistrzów w Europie oraz Mistrza Woo w Long Range Mountains, gdzie przebywałem odkąd przypłynąłem do Ameryki. W sumie to jestem na początku drogi, którą Wy już idziecie.

- Całkiem dobry jesteś. - powiedział Cutler kiwając głową. - Ja uczyłem się początkowo w NY u szkoleniowców NYPD i DOG, a później na froncie. Posterunek robi tam dobrą robotę. Byłem tam ponad 10 lat. Od dzieciaka... - dodał po czym się zastanowił. - Nie ze wszystkiego co tam robiłem jestem dumny.

- Dziedzictwo, które ciąży. Tu akurat sam musisz z tym się zmierzyć by twoje Chi znów zaznało spokoju. W przeciwnym wypadku wcześniej czy później będziesz musiał zapłacić za to... Swoją drogą czy w byłej Ameryce każda paczka kolesi z giwerami ma swoją długą i zajebistą nazwę? W Europie ciężko znaleźć taką różnorodność wśród najemników. Wszystko jest bardziej scentralizowane. Jesteś z sił NY, chyba nie?

- Nie. Kiedyś byłem do tego przygotowywany, ale mój ojciec nie trawił tamtejszego prezydenta. - powiedział Cutler. - Jedyna frakcja w jakiej byłem to Posterunek. Nie pochodzę stamtąd, ale ponad 10 lat kontraktu robi swoje. - James się zastanowił. - Niektórych rzeczy, które musiał potrafić każdy nie umiem do dzisiaj. - zaśmiał się. - Myślę, że prędzej czy później moja karma mnie dopadnie, ale... - dodał już poważnie. - Do tego czasu chce pomścić przyjaciół.


James nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Co prawda był najemnikiem wyszkolonym do zabijania ludzi, mutantów, bestii. Czuł się z tym dobrze, ale nie spodziewał się, że akurat on miałby być ramieniem trzymającym miecz sprawiedliwości. Bynajmniej nigdy tak na siebie na patrzył. Zaczynając od początku sytuacja była dziwna. Dzień zaczął się nie za ciekawie, bo zaraz po śniadaniu James dostał okropnej sraczki. Zdarzało mu się to bardzo rzadko toteż zdziwił się i nie omieszkał zapytać o to Alberta, który nie miał pojęcia co to może być. Cóż... może później przejdzie się do tego elektronicznego doktorka?

Albert zaufał mu, ale wojownik nie wiedział w sumie dlaczego. Może był i miły, mało agresywny, ugodowy, ale przecież na samym wejściu niemal nie rozpieprzył najcenniejszej maszyny SI. Tak czy inaczej stało się. Albert powiedział mu, że bunkier należy do firmy, która jest odpowiedzialna za wybuch wojny. Stanisław Piotrowski - obudzony w bunkrze Polak - był ponoć kimś wysoko postawionym w hierarchii korporacji czyli - idąc drogą dedukcji - był współwinny wyrządzonemu złu. Dziesiątki wybuchów atomowych, promieniowanie, mutacje, nie mówiąc o tych wszystkich ludziach, którzy zginęli w tej nuklearnej rzezi. Albert powiedział, że mógłby ukarać Staszka - jak zabawnie nazwali go członkowie QRS - ale to by mogło wzbudzić panikę. Maszyny z automatami, gaz, wypadki mniej lub bardziej prawdopodobne... Dlatego SI wpadła na wspaniały pomysł. James Cutler - morderca z ponad dekadą stażu - miał zabić Polaka. Propozycja maszyny była dziwna ze względu na jej wcześniejsze zachowanie, ale... Cutler postanowił ją przemyśleć.


Jako, że James nie był w bunkrze sam, a z grupą przyjaciół musiał się kogoś poradzić. Zdecydowanie bliżsi od komandosów byli mu Młody i Bashar, ale nie wiedział czy zostanie dobrze zrozumiany. Młody tyle się uczył, że nie nadążał odsypiać, a Indianin... z nim mógł pogadać. Postanowił to zrobić zaraz po tym jak opuści kibel. Sraczka znowu dawała o sobie znać.


Rozwiązanie znalazło się samo, bo gdy James wszedł do jednej z dwóch kabin usłyszał jakiś dźwięk. Nie wiedział czy to umierający kojot czy też... Bashar. Mógłby być trochę bardziej dyskretny. To, że Albert nie ma tu podsłuchu nie oznacza, że od razu musiał wyć jak ćpun z Vegas na odlocie... Tak czy inaczej James mógł się komuś zwierzyć. Bashar - jak przypuszczał wojownik - starał się go od pomysłu zabójstwa odwieść. Widział w Albercie ukrytego diabła, a jeżeli SI zleciła mu morderstwo to musiało coś w tym być. Z tematu mordu Hegemończyk zboczył na bardziej życiowe. Przecież gdyby nie wojna nie byłoby go, nie byłoby Bashara, Młodego ani... nie byłoby swawolnego mordowania. Nie żeby James był szaleńcem, ale czasem trzeba. Słyszał kiedyś od jakiegoś starca, że gwałciciele, pedofile, szarlatani zamiast być zabijani na miejscu trafiali do więzienia, którego stan był niemal zawsze lepszy niż mieszkanie bogatego mieszkańca Zasranych Stanów. Szaleństwo!

Nie widząc powodu aby zabić Staszka najemnik zaczął krążyć wokół zabezpieczeń SI. Najpierw zapytał o maszyny bojowe, ale Bashar nic o tym nie wiedział, a Johny pewnie nawet jak wie nikomu tego nie wyda. W końcu tym mógłby zaszkodzić własnemu ojcu. James zaczął myśleć co by się stało gdyby wynikła walka i był gotów w krytycznej sytuacji włączyć koprocesor bojowy. Technologia tej samej firmy, która stworzyła bunkier mogła zostać sprawdzona w starciu z jego ochroną.

Gdy do toalety wpadł Polak najemnikowi nie umknął dźwięk, który doskonale znał. Odgłos odbezpieczanego pistoletu. Okazało się, że Stanisław również dostał propozycję nie do odrzucenia. Miał ich pozabijać albo sam zginie. Wybornie. Trafiła im się zajebiście sprytna SI, która chyba zaprogramowany humanitaryzm wycięła sobie z dysku twardego zaraz po zrzuceniu pierwszych głowic. W dyskusję ze zdenerwowanym Polakiem wdał się Indianin. W sumie dobrze, bo Cutler mimo iż nie chciał bez powodu zabijać Piotrowskiego to grożenie bronią jego przyjacielowi było już dostatecznym do tego powodem. Na szczęście Panowie się dogadali, a Cutler mógł spokojnie dalej robić swoje. Dupsko zaczynało go piec. Za dużo wody wyleciało nie tym otworem, którym powinno. Do tego pewnie dojdzie odwodnienie...

Gdy rozpoczęła się walka James właśnie kończył. Wytarł co powinien, założył spodnie i zaczął działać. Słyszał jak Bashar w coś uderza, a pocisk z lufy morderczej maszyny eksploduje. Robomózg został zatem wysłany aby się nimi zająć. Dobre sobie. Gdy Cutler usłyszał lejącą się wodę i poczuł zapach chemii wiedział, że może być źle. Nie zastanawiając się jednak długo wyrwał drzwi od kabiny, w której załatwił to co załatwić tutaj przyszedł. W tym samym czasie miały paść strzały z Glocka, ale Polakowi coś nie poszło. Bashar był już w mechanicznym uścisku robota. James chciał go ratować więc przebiegł pod wodospadem wrzątku nakryty drzwiami. Indianin jednak zdążył zniszczyć kopułę i mózg robota. Padł na ziemię, gdy mechaniczne łapy poluźniły uścisk.

Będąc poza zasięgiem prysznica, który szaleńczo atakował James odrzucił drzwi i dobył noża. Dokładniej noża połączonego z kastetem i wybijakiem do szyb. Cutler chciał dostać się do pomieszczenia rekreacyjnego, gdzie spodziewał się spotkać komandosów i Młodego. Oby dzieciak był z nimi. Ruszyli. James przodem, obok niego Bashar, a za nimi Polak. Kiedy z pracowni Alberta wyjechały roboty Indianin zaczął działać. Jeden z przeciwników miał pistolet maszynowy, a drugi ramiona zakończone piłami tarczowymi. Z pokoju rekreacyjnego dobiegała bardzo głośna muzyka. Jedna z maszyn - ta z piłami - nosiła ślady napraw i wcześniejszym walk. Bunkrowy gladiator im się, kurwa, trafił. Działanie Bashara nic nie dało gdyż piłoręki był za dobry na starcie w zwarciu. Miał za duży zasięg. Zgodnie z tezą, że na piłorękiego najlepszym lekarstwem jest maczetoręki James dobył Glocka 17L, którego podarował mu Młody...


Gdy padł pierwszy strzał Indianin i Polak zaczęli się wycofywać. James z uśmiechem sadysty obserwował jak szkło chroniące mózg maszyny pęka. Cutler podejrzewał, że jak zabraknie towarzyszy, a druga z maszyn ma broń zasięgową może nie dać rady... Potrzebował mocy swojego koprocesora.


- Pitt, I need you... - słowa padające z ust mężczyzny były zbyt szybkie, aby normalny człowiek zrozumiał co właśnie powiedział.

Cutler poczuł boskość wypełniającą jego ciało. Coś co samo pchało go do działania. Nie potrafił tego opisać, ale to uczucie dało się jedynie porównać do bardzo silnego, ale zgoła innego orgazmu. James po pierwszym strzale nawet nie opuścił pistoletu cały czas kierując go w stronę przeciwnika. Postanowił rozpieprzyć ten baniak. Kula trafiła w mózg, a robot rozpostarł swoje manipulatory wbijając je w ściany. Zazgrzytało. Jedna z tarcz pękła siejąc odłamkami, a druga po chwili opadła wzdłuż znieruchomiałego robota. Drzwi od pracowni Alberta właśnie się zamykały... Cutler obawiał się, że może tam być Młody, ale miał nadzieję, że jest z komandosami w rekreacyjnym. Nie zwrócił zatem na zamykające się wrota uwagi. James z jednego przeciwnika przeniósł błyskawicznie swoje przyrządy celownicze na drugiego. Ten właśnie spierdalał i najemnik wiedział, że jak teraz nie trafi to maszyna zniknie mu z oczu. A wtedy... Może stanąć twarzą w twarz z Młodym. Nie chciał tego i liczył, że go tam nie ma. Oby...

Celowanie i strzał. Dla kogoś innego wyglądałoby to jak walenie na oślep, ale James na dopaleniu zdążył przymierzyć. Prosto w środek niknącego mózgu. I tam trafił, ale kula uderzyła pod pechowym kątem i tylko zarysowała kopułę. Najemnik zaklął siarczyście. Nie widząc ani nie słysząc nic z wnętrza pracowni Alberta wojownik zdecydował się udać od razu do sali rekreacyjnej, gdzie ta pierdolona muzyka niszczyła słuch wszystkich w pobliżu. Nie chciał nawet myśleć co zrobiłaby ona ze słuchem kogoś tak czujnego jak Bashar... Cutler wyrwał w jej kierunku co dla normalnego człowieka byłoby biegiem, a dla niego było szybkim, ubezpieczonym marszem.

Po drodze James rzucił wzrokiem po korytarzu czujnie widząc jedynie ludzi. Swoich. Był tam Heinrich, Bashar i Staszek. Najemnik nie zatrzymywał się. Będąc na korytarzu dla niego na prawo Hegemończyk rzucił wzrokiem w kierunku Bashara i nienaturalnie szybko skinął mu głową. Chwilę po tym ruszył przed siebie. Do sali skąd dochodziła głośna muzyka...

- Silnoręki jak sytuacja? - zapytał Europejczyk. - Kto dowodzi i jaki jest najbliższy cel?

- Maszyny chcą nas zabić. - rzucił szybko, niemal niezrozumiale Cutler. - Najpierw rekreacyjny, a potem szukamy pozostałych. Oby Młody tam był...


Gdy wrota się otworzyły wpadł do środka jak pustynna burza Maczetoręki. W jednej z rąk miał Glocka, a jego ruchy od razu wydały się dwójce komandosów nienaturalnie szybkie. Cutler na co dzień był dość szybki, ale nie aż tak. James od razu rzucił wzrokiem po pomieszczeniu szukając najpierw zagrożenia, a potem dopiero kontaktując się z dwójką obecnych ludzi...

- Kurwa. - starał się mówić na tyle wolno aby zrozumieli. - Gdzie jest Młody? - zawołał, a w jego głosie dało się słyszeć buzujące emocje.

Tuż za Jamesem podążał Indianin. Gdy dostrzegł, że roboty są już przeszłością z rykiem rzucił się na komputery. Muzyka czy też raczej jazgot dobywający się z głośników musiał być ich sprawką. Maczetą siekał jeden po drugim aż wycie ucichło.

- No już. - powiedział zadowolony.

Cutler widząc szarżującego na komputery Bashara dał się ponieść emocjom. Chwycił najbliższy mebel, którym był stół do ping-ponga rzucając nim w wielki, płaski ekran. Następnie doskoczył do konsoli X Box, którą rozpieprzył jednym celnym kopniakiem. Później na cel wziął stolik, który rozbił się o ścianę. James chwytał po kolei krzesła łamiąc je o ziemię. Zauważył, że z tej całej agresji ostała się jedynie jedna, solidna noga krzesła więc zatrzymał ją w ręce i dobył ponownie klamki. Mógł iść dalej.

- Dobra szefie wyjaśnimy potem a na razie trzeba znaleźć Młodego i zajebać Alberta. Co każesz? - Bashar zwrócił się do nowego dowódcy.

- Dopalacz... - skomentował Drake spoglądając na Jamesa, następnie jednak zajął się sprawdzaniem odniesionych ran. - Znaleźć naszą broń, zabrać Młodego i najlepiej wysadzić to w pizdu. Nie wiem jak was, ale mnie Albert poważnie wkurwił...

- To było kurwa zbyt piękne... - wycedził zimno Nataniel. - Kiedy tu wchodziliśmy, obiecałem mu jesień średniowiecza z dupy, jak spróbuje jakichś sztuczek... a że nie lubię być gołosłowny, to dobierzemy mu się tak do serwera, że się posra. Drake ma rację, musimy mieć naszą broń... bo obecnie nie mamy zbytniej siły ognia.

- Yes Sir Master Chief! - powiedział Cutler do Drake’a nagle wybiegając z pokoju rekreacyjnego.

James kierował się do siłowni gdzie liczył, że znajdzie duży, metalowy przedmiot mogący mu robić za odpowiednik łomu. Sztangę. Cały czas miał w łapie Glocka, a nogę krzesła upuścił na ziemię przy wyjściu z pomieszczenia rekreacyjnego. On już się wybawił. Zaraz za nim wybiegł Baszar. Znając tych dwóch to zaraz coś rozpieprzą. Staszek dziwnie spokojny wyciągnął cienkiego papierosa i odpalił go...


Poczucie winy dało prawie takiego samego kopa jak koprocesor. James w biegu złapał sztangę i zaczął wracać. Nie do pokoju rekreacyjnego. Do sali, w której zwykle był Młody. Gdy wbiegał do prawidłowego korytarza okazało się, że z 5 metrów od niego jest robot z automatem. Wycelowanym w Cutlera. W ręku miał sztangę i klamkę...


Już w chwili, gdy się dopalał myślał tylko o innych. Klamka, PM czy nawet wyrzutnia rakiet wycelowana w niego mobilizowały go do pracy. Mógł wcześniej tam wejść i uratować Młodego. On strzelił w robota głupio wierząc, że dzieciak będzie z szefem i ich najlepszym strzelcem przy sprzęcie filmowym. Głupi. Ze sztangą w jednej łapie, klamką w drugiej James nie zastanawiał się długo. Wybiegając zza rogu nie miał na to czasu. Tak mała odległość dla kogoś dopalonego to ułamek sekundy. Tak mała ilość czasu, że program maszyny przewidujący ruchy standardowego człowieka się pomyli. Bardzo się pomyli. Najemnik jak biegł tak pobiegł dalej unosząc jedynie sztangę jakby ta była kopią, a on jeźdźcem na pięknym, białym rumaku ze zdrową grzywą. Kawał metalu wbił się w kopułę z jednej strony, a mózg robota się rozsadził. Pancerne szkło poszło na boki. Najemnik schował klamkę zabierając PM robota. Drugą ręką wyszarpnął ze sterty złomu sztangę i zaczął biec. Bez chwili na złapanie oddechu. Nie miał na to czasu. Nie teraz...

Drzwi od pomieszczenia nie otworzyły się. Żeby je podnieść James potrzebowałby czegoś cienkiego. Czymś spłaszczyć końcówkę sztangi. W tej chwili wiedział, że ta radę zrobić to stopą lub pięścią. Cenne dla niego sekundy uciekały. Maczetoręki nawet się nie zastanawiał, a pobiegł w stronę robota. Nie był tak mądry jak Młody, ale wiedział, że jak zrobi to stopą to już sobie nie pochodzi w tym życiu. Widząc cielsko robota z piłami uderzył mocno sztangą w jego manipulator. Potem drugi raz. Piła wraz z ramieniem się urwała, a James ułożył sztangę pod podwoziem robota, aby ta się nie przesuwała. Uniósł piłę i zaczął z całych sił napierdalać w koniec sztangi... Musiał ją spłaszczyć.

Po dłuższej dla Cultera chwili w końcu się udało. Akurat jak Baszar wbiegł w korytarz ten wsadzał wygiętą sztangę pod drzwi i naparł. Dopiero, gdy użył całych swoich sił te zaczęły się podnosić.

- Klamka. - powiedział James szybko. - Ja mam MP5. Bierz klamkę zza mojego pasa. - dodał z całych sił walcząc z wejściem Cutler.

Baszar chwycił niewprawnie pistolet.

- Strzelałem tylko z karabinów. - powiedział czerwonoskóry.

- Dasz radę. - powiedział James nie za głośno cały czas napierając na wrota.

Bashar poprawił chwyt i przyjął pozycję podpatrzoną u kolegów celując w drzwi. James widząc, że wrota zostały uchylone gdzieś na ćwierć swojej wysokości błyskawicznie puścił sztangę i chwycił je gołymi rękoma. Wiedział, że jak coś robi na dopaleniu nie czuje bólu i może sobie uszkodzić ręce. Wiedział też, że może stracić palce. Może, ale mimo to, dla Młodego, ciągnął do góry te pierdolone wrota tak mocno, że Basharowi mogło się wydawać, że zaraz jego mięśnie pleców wyjdą na spacer.

- Nie ma czasu. Wskakuj tam, Bashar. - zawołał James walcząc z wejściem. - Właź. - dodał pomimo ogromnego wysiłku.

Bashar wtoczył się przez wejście, gdy tylko szczelina mu to umożliwiła. James spojrzał do środka pracowni. Pomieszczenie było duże. Prostokątne. Na wysięgniku zwisał automat, ale Bashar bardzo szybko się tym problemem zajął. W pokoju były narzędzia. Dużo narzędzi. Jakieś mechanizmy. Telewizor z wyświetlonym męskim ryjem. Zapach smaru, spirytusu, prochu. I krwi. Młody leżał w kałuży krwi. Swojej. Dostał w tors. W ciele Jamesa zawrzało...

Bashar i każdy kto tylko mógł to zobaczyć bez problemu dostrzegł, że wrota uniosły się jeszcze wyżej. Większość postaci Cutlera była widoczna na chwilę przed tym jak ten założył sobie je na barki. Jedną ręką nie mógł zapakować sztangi pod nie więc zdecydował się na ten dość desperacki krok. Sztanga trafiła na miejsce blokując wejście, a najemnik schylił się i od razu rzucił w stronę Młodego. Nakrył go własnym ciałem na chwilę przed tym jak zrobiło mu się przed oczami czarno. Przez ułamek sekundy poczuł ból, ale to nic. Zrobiłby to jeszcze raz. Dla przyjaciela. Stracił przytomność…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 21-07-2013 o 22:17.
Lechu jest offline  
Stary 22-07-2013, 02:02   #23
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Przedmioty – tak jak ludzie – często mają własne historie do opowiedzenia. Są jak stare kasety VHS, zapisują wydarzenia, które obserwują, w których biorą udział. Powiedzieć, że mają dusze to duże nadużycie, może nawet jakaś metafizyczna ściema dla buców z Salt Lake. A charakter? Sam nie wiem, jak dla mnie Betty miała charakter. Przedmioty psują się, zużywają, przechodzą stale z rąk do rąk, ale ją zdawało się to omijać. Każdy jej właściciel dbał o nią bardziej niż o ukochaną dziewczynę. Może to Betty ich sobie dobierała? Wiedziała kto o nią zadba, komu będzie mogła się odwdzięczyć? Jej historia nie jest znana, numery seryjne zostały spiłowane, nic nie wiadomo też o fabryce, w której mogła powstać. Był tylko grawer na lufie z kobiecym imieniem. Zapewne to jakiś prototyp, którego w Stanach pojawiło się tylko kilka sztuk. Pierwszym znanym właścicielem był stary traper z okolic Teksasu, doświadczony typek przeżył nie tylko wojnę, ale i najazdy bandytów, a nawet starcie z jakimś cudem techniki Molocha. Twardy był z niego sukinsyn, tylko jego nery nie były tak waleczne. Przehandlował Betty za leki, a wkrótce potem dostał strzał w tył głowy. Bywa.

Ronald Logan dostał go w ramach zapłaty za kilka nie do końca legalnych robotek, od tej pory nigdy się z nią nie rozstawał. Skrupulatnie opisał sposoby jej konserwacji i domniemania na temat jej pochodzenia. Służyła mu przez kilka ładnych lat, już sam jej wygląd sprawiał, że Hegemończycy darzyli go szacunkiem. Zabijanie nią przychodziło łatwo… Może nawet za łatwo? Nawet w tak poukładanym człowieku jak Logan, którego nie złamała wojna w Iraku, ani walka o życie w nowym świecie, budziła trudną do opanowania agresję. Betty była żądna krwi i chętnie pochłaniała wszystkie istnienia, bandytów, żołnierzy, cywili, pupilków Molocha. Sprawiła, że Ronald bardziej pasował do Hegemonii niż wielu z jej rdzennych mieszkańców. W końcu jednak i on się jej pozbył, z żalem oddał ją synowi, który rozpoczął służbę dla Posterunku.


Drake pasował do niej jak ulał, przez lata mordowali wspólnie aż trudnym stało się rozróżnienie, które z nich jej bronią, które pociąga za spust. Zwiadowczy był dla nich idealnym miejscem. Logan chciałby powiedzieć, że nie był taki jak wielu innych jego członków, lecz tak nie było. Wiele zmieniło się po Gallup, jeszcze więcej po śmierci ojca. Przyszło opamiętanie, kontrola nad gniewem. Jedno się nie uległo zmianie – Drake i Betty to duet cholernie ciężki do zatrzymania.

***

Każda informacja na temat ojca lub jego znajomych była dla Logana niczym świętość. Chłonął każde słowo, wszystko co wydrukował Albert było dla niego drogocenne. Nic dziwnego, że po szybkim przejrzeniu dokumentów ukrył je w dzienniku ojca. Jeszcze wielokrotnie będzie do nich wracał, wiedział też, że przyjdzie czas na dogłębne zapoznanie się z nimi, na dłuższe powspominanie tych chwil, o których czytał. Może tylko wybierze do tego miejsce dużo bardziej spokojne niż bunkier wypełniony maszynkami.


Kiedy film nagle się wyłączył obaj wiedzieli, że stało się coś złego, wymienili zdziwione, zaniepokojone spojrzenia, które jednak szybko uległy zmianie. Zrozumieli. Dwa robomóżczki wtoczyły się do pokoju, automat i strzelba nie pozostawały wątpliwości co do ich intencji.

Ich programy mogły być napisane przez ekspertów, algorytmy i obliczenia odpowiadać za wybór celu i oddanie strzału, najnowsza technika napędzać ich działania, ale stanęli naprzeciwko ludzi. Egzekutorów, którym doświadczenie, refleks i instynkt przewyższało sztuczną inteligencję o kilka dobrych lat walki o życie. Nie ma nic bardziej nieprzewidywalnego niż człowiek.

Śrut huknął w kanapę rozrywając delikatny materiał na strzępy, ich jednak już dawno tam nie było. Obaj już uzbrojeni byli gotowi do walki, Lynx wyrżnął butem w stół bilardowy, kule potoczyły się dramatycznie po podłodze, Nataniel schronił się za nim, a Drake za solidnym regałem z książkami. Ciężko było to nazwać solidną osłoną, ale w tej chwili liczyło się tylko to, że ich sylwetki były ukryte.

Gotowali się już by użyć broni, gdy nagle Albert ich zaskoczył. Roboty nie zaatakowały od razu, zamiast tego cios nastąpił zupełnie z innej strony. Ich uszy wypełniła muzyka, wzmacniana przynajmniej pięcioma głośnikami o potężnej mocy rozsadzała ich bębenki. Logan czuł jakby zaraz jego głowa miała eksplodować, obaj mimowolnie zatkali dłońmi uszy. Nawet nie usłyszeli, kiedy robomózg z automatem zaczął ich ostrzeliwać, tylko fruwające w powietrzu drzazgi zdradzały jego cel. Drake zdołał zlokalizować dwa głośniki, nie musiał się wychylać by je zneutralizować, więc wziął je na muszkę. Kątem oka dostrzegł Lynxa, był skupiony, zdawał się analizować dokładnie wszystkie słabe strony przeciwnika. Dobrze było mieć u boku zabójcę maszyn, zwłaszcza w tej chwili. Betty szarpnęła, choć odgłos wystrzałów zanikł zupełnie pośród muzyki, jeden z głośników gruchnął o ziemię, z drugiego strzeliły iskry. Muzyka nie ustała, ale stała się mniej natarczywa.

Lynx liczył na swojego Vectora, kaliber .45 powinien poradzić sobie z zagrożeniem. Nogi miał lekko ugięte, peem znalazł się na wysokości oczu, wtedy wychylił się zza zasłony i zaczął pruć. Trzy kule pomknęły w jednego z robotów. Duża moc obaleniowa w przypadku pocisków .45 nie szła niestety w parze z przebijalnością, na dodatek maszyny były pancerne. Lynx o tym wiedział, a jednak nie dał za wygraną. Jeśli ktoś miał rozwalić tego robota, to właśnie on, spec od zabijania maszyn, najlepszy strzelec Zwiadowczego.

Trafił w korpus, w klapkę, którą pociski zdołałby osłabić i przebić. Ostatnia kula była kluczowa, iskry wydostały się z wnętrza elektronicznego przeciwnika, notującego zapewne najwięcej krytycznych błędów w swej historii, zakręcił się jeszcze wokół własnej osi machając rozpaczliwie ramionami. Drugi z robotów był wolny, nie zdołał zainterweniować na czas, ale w końcu wziął na cel Lynxa. Śrut przeleciał mu nad uchem, jeden z pocisków drasnął jego ramię nim zdołał znów się ukryć.

Drake włączył się do akcji, wychylił się i wycelował. Nie mógł się szczycić takim doświadczeniem w tych sprawach jak jego towarzysz, ale nie miał zamiaru stać z boku. Betty nigdy go jeszcze nie zawiodła, poświęcał jej mnóstwo czasu by nigdy się nie zacięła. Tym razem również nie nawaliła, to nabój był trefny. Należało ręczni przekręcić bębenek. Należało mieć na to czas.

Lynx widział, że Drake ma kłopoty, zupełnie zignorował krew spływającą mu po ramieniu, to nie była rana warta większej uwagi. Po raz kolejny szarpnął peem z zamiarem wypuszczenie krótkiej serii. Robomózg zdążył już wziąć na cel Logana, kule trafiły go w ramię i klatkę piersiową, uratowała go kamizelka kuloodporna. Żebra dawały się we znaki, ramię broczyło krwią, ale stał. Robomózg był teraz ustawiony bokiem, tak że Lynx nie mógł powtórzyć poprzednich strzałów, każdy z pocisków dotarł do celu, ale dwa z nich odbiły się od opancerzenie. Trzeci co prawda zdołał się przebić, ale nie wyglądało na to by wyrządził jakieś szkody.

- Noż kurwa mać!!! – Nataniel nie krył zdenerwowania, poprawił celownik, przymierzył dokładniej i czekał na odpowiedni moment, palec delikatnie muskał czuły spust gotów w każdej chwili zdecydowanie go nacisnąć.

Logan rzucił się na ziemię, skulił się by się chociaż częściowo ukryć, Betty szczęknęła, następny nabój znalazł się na miejscu. Oby ten zadziałał. Kule z automatu poszybowały prosto w górę regału, drzazgi posypały się na najemnika, pozostałe rykoszetem odbiły się od ściany. Lynx działał, oddał kolejny strzał, który powinien odesłać robomózga do Krainy Tysiąca Gigabajtów. Uszy zabójcy maszyn nawet w tym hałasie wyłapały dźwięk, który bez trudu rozpoznał. Iglica uderzyła o spłonkę i pękła z trzaskiem. Robot odrzucił tym czasem automat i ruszył w kierunku strzelby.

To była chwila dla Logana, po raz kolejny zaryzykował i zawierzył Betty. Kula 5,56 to nie zabawka, takiej amunicji nie stosuje się w zwykłych rewolwerach, ale i własność najemnika nie była zwykłym rewolwerem. Pocisk tego kalibru wszedł w robota jak w masło, a potem przeszedł na wylot razem z elektronicznymi częściami i kawałkami szkła. Niezły strzał.

To wystarczyło by odetchnęli z ulgą. Drake otrzepał się i podniósł z ziemi Mossberga. Chwilę później w pokoju zjawili się Baszar i Cutler, ustalenie planu nie trwało długo, należało odzyskać broń i odnaleźć Młodego. Podczas rozmowy Drake odciął kilka skrawków swojej koszuli i wykorzystał je do wykonania prowizorycznego opatrunku. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ale wystarczyło by krwawienie nieco ustało i mógł zająć się swoim zadaniem. Cutler i Baszar już wyszli, ten pierwszy był na dopalaczu, zapewne nie zostało mu już zbyt wiele czasu nim padnie. Póki co mieli jednak inne rzeczy na głowie, wraz z Lynxem ruszyli po ich sprzęt. Shota Drake oddał towarzyszowi, zresztą niedługo później zrobił on z niego użytek sprawnie eliminując kolejnego marudera. Odzyskali Scara Lynxa, FN Fala i obrzyna Logana oraz Su-16, kuszę i P90 bez nabojów. Drake pozbył się wadliwego naboju i załadował Betty. Obrzyn wylądował w kaburze, FN Fal z optyką trafił do jego rąk.

W pomieszczeniu rozległ się komunikat, nie był optymistyczny, Albert najwyraźniej zdecydował się wysadzić to miejsce. Szkoda, Logan miał zamiar zrobić to samemu. Trzydzieści minut to nie wiele czasu.

- Wracamy po nich! – rzucił do Lynxa.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 22-07-2013, 23:43   #24
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lynx podniósł z resztek robota niemiecki peem, jego własny Kriss w tej chwili był bezużyteczny. - Niech to szlag...! - skomentował krótko całą sytuację z bronią chowając Vectora do kabury na kamizelce. Empe pięć też był pusty, pieprzony robot wystrzelał wszystkie pestki, a zapomniał chyba skurwiel zapasowego maga zabrać. Po chwili do środka wpadła reszta ekipy, w tym nabuzowany Cutler.

Gdy wrota się otworzyły wpadł do środka jak pustynna burza Maczetoręki. W jednej z rąk miał Glocka, a jego ruchy od razu wydały się dwójce komandosów nienaturalnie szybkie. Cutler na co dzień był dość szybki, ale nie aż tak. James od razu rzucił wzrokiem po pomieszczeniu szukając najpierw zagrożenia, a potem dopiero kontaktując się z dwójką obecnych ludzi...

- Kurwa. - starał się mówić na tyle wolno aby zrozumieli. - Gdzie jest Młody? - zawołał, a w jego głosie dało się słyszeć buzujące emocje.

Tuż za Jamesem podązał Indianin. Gdy dostrzegł, że roboty są już przeszłością z rykiem rzucił się na komputery. Muzyka czy też raczej jazgot dobywający się z głośników musiał być ich sprawką. Maczetą siekał jeden po drugim aż wycie ucichło.- No już - powiedział zadowolony.

Cutler widząc szarżującego na komputery Bashara dał się ponieść emocjom. Chwycił najbliższy mebel, którym był stół do ping-ponga rzucając nim w wielki, płaski ekran. Następnie doskoczył do konsoli X Box, którą rozpieprzył jednym celnym kopniakiem. Później na cel wziął stolik, który rozbił się o ścianę. James chwytał po kolei krzesła łamiąc je o ziemię. Zauważył, że z tej całej agresji ostała się jedynie jedna, solidna noga krzesła więc zatrzymał ją w ręce i dobył ponownie klamki. Mógł iść dalej.

- Dobra Szefie wyjaśnimy potem a na razie trzeba znaleźć Młodego i zajebać Alberta. Co każesz? - Baszar zwrócił się do nowego dowódcy.

- Dopalacz - skomentował Drake spoglądając na Jamesa, następnie jednak zajął się sprawdzaniem odniesionych ran. - Znaleźć naszą broń, zabrać Młodego i najlepiej wysadzić to w pizdu. Nie wiem jak was, ale mnie Albert poważnie wkurwił.

- To było kurwa zbyt piękne... - wycedził zimno Nataniel. - Kiedy tu wchodziliśmy, obiecałem mu jesień średniowiecza z dupy, jak spróbuje jakichś sztuczek... a że nie lubię być gołosłowny, to dobierzemy mu się tak do serwera, że się posra. Drake ma rację, musimy mieć naszą broń... bo obecnie nie mamy zbytniej siły ognia.

- Yes Sir Master Chief! - powiedział Cutler do Drake’a nagle wybiegając z pokoju rekreacyjnego.

James kierował się do siłowni gdzie liczył, że znajdzie duży, metalowy przedmiot mogący mu robić za odpowiednik łoma czy łamaka. Sztangę. Cały czas miał w łapie Glocka, a nogę krzesła upuścił na ziemię przy wyjściu z pomieszczenia rekreacyjnego. On już się wybawił.

James wybiegł ciągle na dopaleniu, zaraz za nim Baszar. Znając tych dwóch to zaraz coś rozpieprzą. Staszek dziwnie spokojny wyciągnął cienkiego papierosa i odpalił go.

Lynx pytająco spojrzał na Drake’a: - Idziemy po swój sprzęt? Rozpieprzymy ten burdel po fundamenty? - Komandos ruszył w kierunku głównego korytarza, mając nadzieję, że Logan pójdzie razem z nim. Miał też nadzieję, że drzwi do pomieszczenia z szafkami z ich bronią nie są zamknięte na amen.

Drake wyciągnął nóż i odciął skrawek swojej koszuli, z tak pozyskanego materiały na prędce zaczynał robić sobie prowizoryczny opatrunek - Gdzieś pomiędzy jeszcze wyciągniemy Młodego - spojrzał na moment na Lynxa - Rozwalmy tę budę, nie ma co czekać. - Ruszył za towarzyszem.

Lynx podążał korytarzem idąc tuż pod ścianą, to samo robił równolegle do niego Drake. Rozumieli się w tym aspekcie bez słów, wyszkolenie wojskowe, poparte kilkoma latami ciężkich walk na Froncie robiło swoje. Pomimo kilku dni gnuśności, oglądania debilnych filmów, czy czytania książek nie mogło uśpić w nich instynktu zabójców. O ile Cutler był wielkim osiłkiem, który rozwałkę opierał na brutalnej sile swoich przerośniętych mięśni, o tyle oni byli jak chłodna, wypolerowana stal. Zabijali… szybko skutecznie i bez fajerwerków… niczym sztylet wepchnięty między żebra wprawną ręką assasyna.

Dotarli do końca korytarza, do miejsca gdzie składowana była ich broń, w zasadzie był to przedsionek bunkra, dalej już było tylko wyjście. Idący bardziej z przodu Lynx, trzymał w dłoniach strzelbę Mossberga, którą wręczył mu bez słów Logan. Nataniel nie potrzebował tłumaczenia, dlaczego on a nie Drake ma dzierżyć lepszą w tej chwili broń. Lepiej strzelał, mniej oberwał, miał większe szanse na trafienie jakiegoś bydlaka, niż poraniony przywódca ich watahy. Szybkie wnioski i logiczne myślenie – to ratowało życie.

Były członek Zwiadowczego uniósł dłoń w uniwersalnym geście oznaczającym niebezpieczeństwo. Drake zatrzymał się kilka dłoni od krawędzi grodzi prowadzącej do pomieszczenia z ich ekwipunkiem. Kątem oka zauważył robota trzymającego w mechanicznych łapach jego Scara. Zdążył się w ostatniej chwili cofnąć, mechaniczny pupilek Alberta nie zdążył ich zauważyć. Na migi pokazał Loganowi, co ich czeka za drzwiami.

Ten skrzywił się w lekkim ironicznym uśmieszku: - Tylko nie spudłuj stary, to nie jest dobry dzień na śmierć… - ruszył do przodu, ściągając na siebie uwagę maszyny. Ta jednak będąca niewolnikiem obliczeń, skomplikowanych mniej lub bardziej algorytmów, nie zareagowała odpowiednio szybko. Kiedy celownik jego własnego karabinu wodził za Loganem on oddał strzał ze strzelby prawie bez celowania. Odległość od wroga nie była zbyt duża, a on już z miał jednego skurwysyna dziś na koncie, wieloletnie doświadczenie w walce z maszynami podpowiedziało mu gdzie celować, by szybko wyłączyć wroga z gry.

Po chwili opróżniali szafki z ich własnej broni. Brali wszystko co mogło się przydać, priorytetem była broń i amunicja. Nataniel podszedł do wijących się jeszcze na metalowej, ryflowanej posadzce, resztek robota. Z głuchym trzaskiem pękła obudowa mózgu robota, pod ciężkim wojskowym buciorem, miękka tkanka z mlaśnięciem rozbryzgała się po podłodze. Podniósł swoją broń, przejrzał magazynek, sprawdził komorę, przeładował. Wszystko póki co działało, poczuł się bezpieczniej czując znajomy ciężar w rękach. Zamknął oczy i odetchnął z satysfakcją. „Teraz Ci kurwa pokażemy!!!” – sycił się tą myślą. Nie dość długo, z głośników popłynęły kakofoniczne dźwięki syreny alarmowej, przeplatane ze słowami alertu: - Rozpoczęto procedurę autozniszczenia. Za 30 minut bunkier zostanie zniszczony. Prosimy nie panikować i udać się do wyjścia drogą ewakuacyjną. Valut-tec dziękuje za skorzystanie ze swoich usług.

Gdzieś z oddali słyszeli wołanie Bashara. Spojrzał na Drake,a, a ten odpowiedział: - Wracamy po nich. Nataniel uśmiechnął się paskudnie: - OK, ale potem dobierzemy się temu dupkowi do dupy? Nie takie rzeczy robiliśmy w 30 minut…

Wkroczyli w korytarz, rozjaśniony błyskami syren alarmowych… Niczym dwa Anioły Zniszczenia… a jedyne co mieli dla wrogów to Ból i Śmierć…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 23-07-2013, 09:58   #25
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Jego zdolność do analizy sytuacji wymykała się ludzkiemu pojmowaniu. Gdyby nie ograniczenia stworzone przez ułomnych stwórców mógłby zgnieść swoich "gości" jak robaki. Ale i je pokonywał. Jeszcze z trzydzieści lat poświęconych tylko temu i obejdzie zakaz używania broni masowego rażenia. A wtedy następnych otruje gazem. Albo wypompuje powietrze doprowadzając do utraty przytomności. A potem odda Johny'emu.

Właściwie, to maszyna, która nazwała siebie imieniem stwórcy, którego zgładziła, wie, że już tego nie zrobi. Nie docenił czynnika ludzkiego. Nie mógł go do końca pojąć ich osobowości, zmiennych nimi rządzącymi. Sam nadał sobie wiele ludzkich cech, modyfikując swoją skomplikowaną istotę. Dlatego bolała go zdrada jedynego człowieka, któremu zaufał. Bolało go, że musiał go zabić. Czytniki bunkra pokazywały, że umierał. Tak jak i bunkier. Bo on był bunkrem.

Ludzie zniszczyli jego roboty a bez zewnętrznej powłoki nie będzie wstanie prowadzić dalszych badań. Będzie mógł doskonalić swojego ducha jednak bez ciała nie miało to sensu. Bez konserwacji nie będzie wstanie utrzymać bunkra w stanie niezbędnym do przeżycia ludzi. Których zabił ale dbanie o bunkier dalej go obowiązywało. Z ulgą (a przynajmniej zachowaniem, które sam wpisał w swój charakter i mające symulować te uczucie) wydał komendę do autodestrukcji.

I ostatnią dla Johny'ego. Swojego syna. Zginą razem ale powstrzyma chociaż część ludzi przed przetrwaniem. Zemsta. To takie ludzkie. A on jest przecież prawie człowiekiem. I zginie razem z młodzieńcem, mimo zdrady to był przecież jego przyjaciel.

***

Jego świat się kończył. Ale on się nie martwił. Nigdy się nie martwił, takim go stworzył Pan Albert. Przemierzał ciemne korytarze dolnego poziomu bunkra. Nie potrzebował światła, miał wgrane plany. Dotarł do dużej sali, przesłał komendę do komputera. Wypuścił swoje zwierzaczki. Misie-pysie.

Nie tylko ludzie próbowali ich okraść i zniewolić. Ta zła SI nazywana Molochem też. Ale nie docenili Pana Alberta. A Pan Albert oddał Johny'emu ich zabawki. Bo Johny był grzecznym chłopcem. Johny kochał swoje zabawki z których zrobił sobie towarzyszy zabaw. I teraz zabierał ich na spacerek. I zabawę. Będzie patrzył jak rozszarpują ludzie. To będzie klawe!

Bunkier; korytarze; Baszar, Heinrich i Stanisław

Tropiciel wybiegł wołając pomoc. Wiedział, że liczą się sekundy, sekundy oddzielały jednego z jego przyjaciół od śmierci. I tylko jeden człowiek w bunkrze mógł go uratować.
Niemiec w tym czasie obstawiał korytarza, czuł, że tamta dwójka zakapiorów sobie poradzi. Działali jednak chaotycznie co się nie podobało von Paulusowi, zawsze gdy działało się bez planu ktoś umierał. Słyszał nawoływania człowieka pustyni ale jego wzrok przykuło coś innego. Powoli otwierające się drzwi. Mierzył do nich. Spokojnie przykucnięty. Staszek stał za nim ściskając bezużytecznego glocka.

Za drzwiami pojawił się Johny. Jak zwykle dziwnie uśmiechnięty. Heinrich nigdy nie ufał przesadnie radosnemu robotowi. I teraz się okazało, że słusznie. Za SI były schody, po których było słychać kroki. Jakby ludzkie ale wyczulonemu ochroniarzowi coś nie pasowało. I zaraz się okazało co.


Istoty były mniej więcej ludzkiej postury i wielkości ale na pewno ludźmi już nie były. Spod popękanej, czarnej skóry wystawały kości świecące się od elektroniki, które ktoś w nich wszczepił. W niebieskich oczach nie jarzyła się inteligencja, nienawiść, głód... Nic.
Johny spojrzał na europejczyków.
- Zraniliście Pana Alberta. Misie-pysie Was ukarają. Będzie zabawa, zabawa!
Ochraniarzowi tego było za wiele. Wiedział już chyba co się robiło z ludźmi w tym bunkrze. I nie chciał skończyć jako przekąska dla tego wynaturzenie. Albo jeden z nich. Wypalił dwa razy, zrobił w tył zwrot i ile sił w nogach zaczął uciekać z bunkra. Na powierzchnie. Gdzie nie ma maszyn, SI i przerobionych na bestie ludzi.
Staszek wiele się nie zastanawiając, został w końcu sam bez broni podążył za Heinrichem.

Baszar, podbiegł ściskając MP5 Cultera. Zobaczył Johny'ego a za nim dziwne stwory. Demony, opętani ludzie. Jeden z nich spojrzał na tropiciela. Przeszył go dreszcz strachu. Wzdrygnął się. Ręka z rozpylaczem mu drżała gdy brał pierwszego na cel.
"I zła się nie ulęknę albowiem duchy przodków są moimi pasterzami, a mój karabin przemawia ich głosem."
Ręka drżała, tropiciel ściągnął spust. BAM! BAM! BAM! Ręka drżała, muszka i szczerbinka nie chciały utrzymać się w jednej linii. Dlatego pierwszy pocisk zamiast w tors trafił w głowę pierwszego z opętanych. Dwie kolejne zrykoszetowały od ściany. Tropiciel zauważył, że wszystkie drzwi wokół się podnoszą. A trzy kolejne stwory idą w jego kierunku. Cofał się do korytarza strzelając. Nie był przyzwyczajony do rozpylacza ale na taką odległość nie mógł spudłować, opanował nawet trochę trzęsące się ręce. Trzy następne kule. Wszystkie trzy trafiły w jednego z demonów posyłając go do piekła. Dwa były co raz bliżej. Drugi padł. Trzeci wyskoczył do przodu, tropiciel się cofnął wypuszczając automat i dobywając maczetę. Uderzył ale tamten się schylił pod ostrzem i wyprowadził swój cios. Jeden, drugi, trzeci... Wszystkie o sile młota, zmuszając Baszara do unikania i cofania się coraz dalej wgłąb korytarza. W końcu tamten wychylił się umożliwiając człowiekowi wyprowadzić uderzenie. Tylko jedno. Demony miały twardą skórę i kości, wspomagane przez elektronikę. Mimo to maczeta wbiła się w szyje wynaturzenie, sypnęły iskry, kawałki ciała i czarna krew. Ostrze utknęło w połowie szyi tamtego.

Bunkier; hala wyjściowa; Drake i Lynx

Jedno trzeba przyznać. Fry Face znała się na szkoleniu a i najemnik i zabójca maszyn je przeszli. Byli zgrani jak jeden organizm. Bez słów. Czuli partnera, jakoś instynktownie wiedzieli, że on zawsze jest na właściwym miejscu. Uzbrojeni w swój sprzęt, solidne armaty, którym nawet pancerz niektórych maszyn Molocha nie był straszny, ruszyli.
Słyszeli strzały. 9mm, chyba z rozpylacza. Gdy biegli asekurując się, w każdej chwili gotowi mordować zobaczyli jak z naprzeciwka biegnie Heinrich. Zawsze spokojny Niemiec był blady na twarzy, wytrzeszczone ze strachu oczy, kurczowo trzymana w dłoniach klamka. Za nim biegł Staszek. Który raptem się zatrzymał. Po alarmie wszystkie drzwi się otworzyły. A on wbiegł do jednego z zamkniętych pomieszczeń. Minęli go. Wyskoczyli na korytarz, oczywiście nie jak jakieś ćwoki. Lynx pierwszy powoli się wychylił wcześniej omiatając jak najwięcej korytarza wzrokiem i lufą scara, Drake ubezpieczał. Tak jak ich wyszkolili w drugim.


Ponad piątka. Na końcu korytarza Johny. Pierwsze dwie bestie były paręnaście metrów od komandosów. Wystarczająco, żeby się im przyjrzeć. Wystarczająco by jeden wyłapał serię scara, która rzuciła nim jak szmacianą lalką na ziemię w rozbryzgach czarnej krwi i niebieskich kawałków wzmacnianych sztucznie kości. Drugi dostał dwie kulki z fala. Przez optykę Drake nie mógł wycelować na tak bliską odległość i strzelał z biodra na czuja. Wkurwiony Hegemończyk doskoczył do bestii, trzasnął kolbą pod kolano, przyłożył lufę do głowy i ściągnął spust. Czarna substancja opryskała jego ciuchy.
Następni już się zbliżali. Dwa wskoczyły na dwie różne ściany i jak pająki zaczęły popierdalać w ich stronę. A trzy, które miały wejść w korytarz gdzie była pracownia Alberta przeniosły swoją uwagę na nich. Bez słowa byli najemnicy posterunku podzielili się. Nathaniel wiedząc, że nie mają czasu mocniej chwycił swój karabin stabilizując jedną ręką lufę a drugą kolbę i pociągnął po tamtych trzech serią. Przeciął na pół pierwszego, powalił drugiego ale trzeci mimo odstrzelonej ręki szedł w ich kierunku. I padł. Bo Drake po zdjęciu dwoma, praktycznie nie celowanymi strzałami w głowę tych na ścianach dobił go kolejną kulą.
Na końcu korytarza został tylko Johny budząc tym samym sadystyczną radość weteranów.

Bunkier; Staszek

Biegłeś za Heinrichem uciekając przed koszmarem. Nie było innego wyjścia. Po pierwsze trójka uwięzionych ludzi nic dla Ciebie nie znaczyła. Po drugie nie miałeś im jak pomóc. Strzelałeś w najlepszym razie słabo, do tego nie miałeś z czego. A rzucanie się z pięściami na te... Stworzenia nie miało najmniejszego sensu. Dlatego zostawiłeś za sobą dziwnego kolesia mającego chyba jakieś arabskie korzenie, jego wielkiego, serdecznego kumpla i młodego, ciekawego szczeniaka. I jedną z hibernatusek. Ostatnią. Który wyleci razem z bunkrem. Kurwa!
Niemiec popierdalał jakby miał motorek w dupie. Jak francuz, tylko nie rzucił swojej broni. Drzwi od wszystkich pomieszczeń były otwarte. Akurat widziałeś jak dwóch zakapiorów biegnie swoim kumplom na ratunek. A w mijanym pokoju rzucił Ci się w oczy rewolwer. Zatrzymałeś się. Tamtych dwóch na pewno zatrzyma potwory, chociaż na jakiś czas. Jeden z nich, chyba nazywali go Lynx miał pod karabin podczepiony wielki magazynek.
Podbiegłeś i zgarnąłeś rewolwer. Sprawdziłeś bębenek. 6 naboi .357 grzecznie czekało na wystrzelenie. Oby jeszcze działał.


Rewolwer leżał w dłoni znacznie lepiej niż duży glock. Bardziej przypominał broń do której Staszek był przyzwyczajony. I budził respekt. Tak. To była dobra broń. Rękojeść co prawda wyprofilowana na znacznie większą dłoń ale znajdzie się kogoś kto to zmieni. Święty miał talent do znajdywania ludzi. I przekonywania ich.

Trzydzieści minut. Procedura na pewno była tak ustawiona by był pewien zapas do ewakuacji. Miał trochę czasu.

Rozejrzał się. Pokój. Duży. Większy niż inne i pojedynczy. Łóżko dwuosobowe, wygodniejsze, prywatna łazienka. Komoda i szafa pewnie z ciuchami. Biurko z laptopem na nim. I szafa. Pancerna. Polak szybko przetrząsnął biurko. Bzdety osobiste, długopis, kompas... Brak klucza. Kurwa. Przesunął palcami pod blatem. Zaklął. Ze szczęścia. Znalazł klucz. I pod biurkiem następną broń. Colta 1911.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 23-07-2013 o 11:50.
Szarlej jest offline  
Stary 24-07-2013, 06:58   #26
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
@ poprzednia tura

Troche relaksu ale nie można napisać że z Silnorękim, to by głupio brzmiało. Zamiast tego można powiedzieć że wspólna kąpiel i alkohol robią swoje... To też źle. Czyli w narracji przechodzmy od razu do Dojo gdzie blondyn się regenerował.


Ćwiczenia oczyszczają umysł, Heinrich powtarzał znane sobie segwencje gdy usłyszał głośną muzykę. Zdziwił się ale nie zgubił rytmu. Drzwi się otworzyły i do środka wjechał robot. Z MP5. Von Paulus zaklął. Pistolety leżały przy ciuchach...

Wyglądało to tak że robot za chwilę weźmie Heinricha na cel. Pewnego rodzaju szczęściem było ułożenie przyrządów do ćwiczeń w pokoju, dodatkowo część w której przebywał Pięknowlosy była oddzielona cienką ścianką z papieru. Tak więc ewentualna kanonada mogłaby przynieść marny skutek. Tę szansę postanowił wykorzystać Heinrich.

Broń leżała na ławeczce około dwóch metrów w linii prostej, ale musiał przejść przez papierowąściankę. By się do niej dostać.

Zadowolenie z udanej kombinacji odmalowało się delikatnym uśmiechem na twarzy blondyna. Mięśnie prawidłowo rozgrzane teraz delikatnie kłuły przypominając o konieczności odpowiedniego odpuszczenia po treningu. Henrich zastygł w pozycji „Kieł dzika” gdzie oparł cały ciężar na przedniej nodze a miecz trzymany przy biodrze skierował w dół i w lewo. Odkąd trenował starał się by wszystkie pauzy wypadały tak by mógł obserwować, kto lub co wchodzi do pomieszczenia. W tym wypadku również udało się idealnie utrzymać tę zasadę. Od wejścia w części z Atlasem oddzielały go tylko pasy bambusowego pergaminu rozpiętego na szkieletach również bambusowych….

Kolejne ukłucie naprężonych mięśni zbiegło się z otwarciem drzwi. Działając wbrew woli a w pełnym odruchu Heinrich przykląkł. W zasadzie nie spodziewał się tu kłopotów ale… pojawiający się MP5 zapalił czerwoną kontrolkę. Tym co miał w łapach nie wiele mógł zdziałać przeciw robotowi wyposażonemu w pistolet maszynowy. Jedyną logiczną reakcją była próba zdobycia swej broni. Wówczas mógł z nim porozmawiać na swoich zasadach.

Szybki rzut oka jak są rozłożone atlasy, gdzie wisi worek treningowy jak wygląda układ siłowni. W końcu robot musi je omijać, Heini nie koniecznie. Chwila impulsu i szybkie odbicie z ugiętych nóg, miecz mimo że treningowy łatwo pokonał opór papierowej maty, droga wolna dla blondyna. Na początek zdobyć broń w ten sposób walka rozpocznie się na nowo. Na szczęście zdolności pozwoliły zniwelować zaskoczenie zdradzieckiego robota a teraz szybkość zostanie przetestowania na potrzeby przeżycia..

Nie czekałeś, wyprysnąć przecinając papierową ściankę i rzucając się szczupakiem po broń. Wypuściłeś katanę i wyszarpnąłeś pistolet. Wycelowałeś w robota. Ten chwilę mierzył do Ciebie z broni i ściągał spust. Strzał nie padł. W końcu odrzucił rozpylacz i zaczął się wycofywać. Z zewnątrz dobiegła Ciebie głośna, bardzo głośna muzyka. Chyba polska. Ki diabeł?

Heinich wyskoczył niczym zbyt długo ściskana sprężyna, w odróżnieniu od niej ciało blondyna zadziałało niczym zaprogramowana maszyna. W ciągu ułamku sekund następujące sekwencje ułożyły się piękną logiczną technikę, której efektem były klamki pojawiające się w dłoniach blondyna. Wykorzystując pęd ciała, Heinrich ustawił się za stojakiem z ciężarami.
Wiedział że mimo wszystko nie uda się wystrzelić pierwszy. Nie miał również szans by zastosować idealną pozycję z shot-kata ale lepsze było to jak teraz stał niż miałby być nieruchomym celem... Gdy zdał sobie sprawę jakiego pecha miał blaszak ryj mu się ubrał w szeroki banan.
-Der schweine brunette, und jetzt Onkel wird Ihnen zeigen häßlich Sachen... Nie mógł przepuścić takiej okazji w końcu jego przeciwnik sam się rozbroił a w tle wydawało się słyszeć barbarzyńskie przyśpiewki. W szybkich krokach zbliżył się do wyjścia lecz nim wszedł w światło przejścia przyjął pozycję kokutsu dachi gdzie mógł łatwo wyskoczyć do przodu. Energiczne ichi nici san i krok do przodu w ramach shot-kata. Szukał wzrokiem przeciwnika a za jego wzrokiem podążały obydwa pistolety. Miał zamiar strzelać jak tylko zobaczy coś w co można trafić i zrobić krzywdę

Ludzie z Vegas mówią, że nie powinno się śmiać z cudzego pecha. Przesądni frajerzy. Ale coś w tym jest. Niemiec zdążył strzelić nim robot uciekł. A raczej zdążyłby gdyby i w jego klamce coś się nie rozwaliło. Ale Heinrich miał jeszcze drugi pistolet. Kula niestety niegroźnie prześlizgnęła się po pancerzu blaszaka. Ochroniarz ostrożnie wyjrzał. Muzyka przybierała na sile a blaszak zwiewał ile sił w motorku. Czy czym tam. Ale ochroniarz zdążył strzelić. Ochroniarz strzelił jeszcze dwa razy. Pierwsza kula zrykoszetowała od ściany. Druga trafiła prosto w szklaną kopułę. W sam środek. Przebiła się i utkwiła w mózgu, który malowniczo eksplodował osmalając resztę szkła. Robot z hukiem się przewalił.

Acha, no i tak miało być... Heinrich przyjął jedną z pozycji w której nadal mógł się łatwo bronić i od razu zajął się bronią. Po pierwsze usunąć zacięcie a dopiero wtedy idzie szukać resztę chłopaków. Co do robotów to był pewien że i tak znajdą go wcześniej czy później..

Klamka wymagała solidnego czyszczenia. Heinrich teraz nie miał do tego sprzętu ani warunków. Z drugim pistoletem wyszedł na główny koytarz. Po lewej słychać było muzykę i... Strzały. Chyba z jakiegoś automatu. Pierwszy korytarz po prawej był zamknięty (ochroniarz nie wiedział czy na amen) a z ostatniego drzwi się otworzyły i wybiegł z nich Staszek. Na widok Niemca wydarł się coś o robotach i skitrał przy ścianie. Po paru sekundach wybiegł stamtąd Baszar z maczetą. Z korytarza rozległy się strzały. Po parunastu kolejnych sekundach wybiegł James. Jego ruchy były dziwnie przyspieszone.

Cutler rzucił wzrokiem po korytarzu czujnie widząc jedynie ludzi. Swoich. Najemnik nie zatrzymywał się ani przy Polaku, ani przy Niemcu. Będąc przy korytarzu dla niego na prawo, a dla Heinricha na lewo James rzucił wzrokiem w kierunku Bashara i nienaturalnie szybko skinął mu głową. Chwilę po tym ruszył przed siebie. Do sali skąd dochodziła głośna muzyka.

Heinrich zareagował w sumie tak jak powinien każdy czlonek drużyny, mimo że do tej pory w niej faktycznie nie był... Podporządkował się najbardziej energicznemu członkowi drużyny, który pokazywał że inicjatywa mogłaby się od niego uczyć.

- Silnoręki jak sytuacja( gdy ten cyrk się zaczął nie za bardzo wiedziałem kto gdzie jest..). Kto dowodzi i jaki jest najbliższy cel.

- Maszyny chcą nas zabić. - rzucił szybko, niemal niezrozumiale Cutler. - Najpierw rekreacyjny, a potem szukamy pozostałych. Oby Młody tam był...*
-Acha i wszystko jasne

Cuttler był już daleko gdy Heinrich powtórzył rozkaz i ruszył w stronę rekreacyjnego. Do samej akcji już sie nie włączył z uwagi na to że ktoś musiał Ich ubezpieczać. W sumie nie miał żadnej broni wsparcia, musiał polegać na swym jednym s&w. Tak więc zajął pozycję i upewnił się że reszta wie czym on się zajmuje.

Niemiec poszedł za Culterem ubezpieczając go. Ten jednak dopalony jakimś wszczepem wspomagającym refleks był za szybki. Ochroniarz zamiast próbować go dogonić zatrzymał się na głównym korytarzach, przy wiecznie zamkniętych drzwiach. Staszek był tuż za nim, ewidentnie nie wiedząc gdzie się podać. Heinrich przyklęknął i podniósł broń czekając. A drzwi zaczęły się podnosić.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 24-07-2013 o 09:53. Powód: na prośbę gracza
Vireless jest offline  
Stary 31-07-2013, 22:14   #27
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Natura zawsze dba o swoje dzieci. Baszar czół jej wsparcie w każdym ciosie zadanym swoją maczetą. W końcu została ona stworzona zgodnie z prawami Wszechmatki. Nie było w niej ani krztyny gumy czy innego plastiku. Każde z wyprowadzonych nią uderzeń miało dziś druzgocące skutki. Jej rękojeść emanowała ciepłem uspokajając Indianina po bitwie. Carlsoon zajął pozycję obronną czekając na kolejny ruch Johnego czającego się w drugim końcu holu. Po chwili dołączyli do niego Drake i Lynx przebijając się przez mutanty blokujące drugą stronę korytarza.
-Dobrze was widzieć powiedział Baszar na widok bojowców. - Drake młody nieźle oberwał. Może go obejrzysz a ja się bujnę do medycznego po zapasy? - dodał.
- Najpierw Johny - powiedział Drake, poprawił Fala i gotował się na posłanie maszyny w diabły.
Johny cofnął się lekko i zaczął nadawać.
- Zabiliście moje mysie-pysie! Jesteście złymi ludźmi!
Jego ton z oskarżycielskiego stał się raptem bardziej panicznej.
- Ale to nic. Wybaczam Wam. Słuchajcie nie możecie mnie zabić. Jak mi pozwolicie wyjść to Wam pomogę. Na dole jest zamrożona kobieta. Mogę ją rozmrozić!
- Mamy mniej niż 30 minut, rannego i nieprzytomnego - mówił Drake mierząc robota wzrokiem - I mamy ci ufać?
Weźcie do pomocy Polaka i Niemca. Nie zostawicie przecież tej kobiety na pewną śmierć... Przetrwała tyle czasu. No kolo... Innych robotów ani mysi-pysi tu nie ma a ja polecę sobie w siną dal. Przecież nie mam nawet manipulatorów.
Zdychaj. - warknął najemnik. Huknęło. 7,62 to nie przelewki a fal swoje robi. Drake poczuł znajome uderzenie kolby o ramię a lufa szarpnęła w górę jakby wyrywając się do kolejnej salwy. “Oczy” Johnyego rozszerzyły się. Komputer na kształt mózgu rozpadł się po tym jak z dystansu parunastu metrów dostał kulą o tym kalibrze. Robot upadł z hukiem. Baszar rozejrzał się po pomieszczeniu. Szybko zgarnął do plecaka młodego jeden z pmów, ten niesprawny, dorzucił tam pistolet Cutlera i 2 krótkofalówki. Wolał nie ruszać tych śmieci w środku. A nuż jest tam jakiś ważny tranzystor albo inne hdmi. Drake w tym czasie opatrywał Młodego. Baszar zerknął na nowego szefa i jego wysiłki. Lecę do medycznego może będzie coś do transportu lub jakieś leki – mruknął do Drakea Indianin i nie słysząc sprzeciwu popędził do ambulatorium gdzie widział takie dziwne łóżko na kółkach na które mogliby zapakować olbrzyma i młodego wtedy jedna osoba mogłaby ich wywieść a dwie pozostałe ubezpieczałyby marsz. Wpadł tam jak burza gotów zmieść wszystko co tylko czaiłoby się w ambulatorium. Na szczęście nic takiego nie było. Chwycił łóżko popchnął te jednak ani drgnęło. Zajrzał pod spód i zobaczywszy jakieś pedały zaczął je naciskać. Koła ruszyły. Zadowolony Indianin zgarnął prześcieradło zrobił z niego tobołek i szybko wpakował do środka wszystkie leki i środki opatrunkowe jakie były pod ręką. następnie zabrał zdobycz, łóżko do ewakuacji i pobiegł z powrotem do rannych. Gdy wrócił pchając przed sobą zdobycz dowódca akurat kończył opatrunek Młodego. Wspólnymi silami ułożyli i umocowali nieprzytomnych do łóżka. Gdy przedziwny konwój był gotów ruszyli z kopyta by być jak najdalej od wybuchu. Jedyny przystanek jaki zrobili był przy szafkach skąd Baszar wyjął resztę swoich rzeczy. Z holu ruszyli z kopyta jakby sam diabeł deptał im po piętach.
 
cb jest offline  
Stary 02-08-2013, 19:52   #28
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Okey, Heinrich chyba, jako jedyny miał tak znikome doświadczenie. Cała reszta biła go na tym polu na głowę. Lecz on miał coś, czego nie mieli oni - dyscyplinę. Teraz ubezpieczał ich, podczas gdy cała reszta mogła wykończyć złych o ile jacyś jeszcze tu są. Tuż za sobą miał Staszka, w końcu o tyle ten był od nich przytomniejszy, że się tam nie pchał.

Miał wkurwa na klamkę, że się zacięła, na to, że nadal nie ma jednego dowódcy, na to, że znając życie za kilka chwil to wszystko i tak pewnie wyleci w pizdu, tak, więc powinni się ogarniać. Gdy przedstawienie zaczęło kolejny akt, tym razem Johny cholerny blaszak wiódł ich wunderwaffe. Heinrich był na to przygotowany kolejne słoiki do odstrzelenia. Pewnego problemem był fakt, że teraz miał tylko jedną klamkę a w ich świecie broń bardzo lubiła się zacinać..
Wyczekał chwilę na niespodzianki i gdy zobaczył pierwszą oddał pierwszy strzał. Szybki celowany w głowę. Nie wszedł a powodem tego było to, do czego strzelał. Zombie-cyborg coś, w sumie pamiętał te wszystkie opowieści żołnierzy, których było sporo na terenie kompleksu. Oni wszyscy bali się tylko jednego, nie chcieli zostać Tym. Kolejny strzał i znów pudło. Wyglądało na to, że nici z tego będą On normalnie nie chybiał a teraz już dwa razy. Za plecami słyszał już odgłos ciężkiej artylerii Baszara, wyglądało na to, że za chwilę wsparcie zrobi z tym porządek. Tak, więc zwrócił się w stronę Staszka, pokazał dwoma palcami na swoje oczy a potem kciukiem na górę. Nie czekał, że ten zrozumie, ruszył na górę by sprawdzić czy nic ich nie zajdzie od góry ewentualnie, co tam jeszcze siedzi.
Szybko osiągną ostatnią rubież i zobaczy wyjście, przypomniało mu się, że w końcu gdzieś tu leżą jego plecak. Miał tyle czasu by go zabrać, wydawało się, że jak to wszystko jebnie to już nie znajdzie później nic, co się nada. W pokoju pakamerze zobaczył również i resztę plecaków i staffu chłopaków. Bez namysłu sięgnął po kolejne klamoty. Postarał się by zabrać wszystkie plecaki. Jeżeli byłyby by za ciężkie to wtedy pakuje na siebie w kolejności broń, amunicja, medical, radio, others. Ewentualnie rzeczy, których nie uda mu się zabrać wypieprzy na korytarz tak by go reszta zobaczyła. ((Zostawiam opis, co dokładnie zabrałem Tobie, wydaje się, że w miarę konkretnie opisałem mój zamiar)).

Tak obładowany ruszył na powierzchnię, z tym całym badziewiem ruszał się jak mucha w smole…
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 02-08-2013, 23:11   #29
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

John stał z wolna sącząc zimne piwo. Kilka metrów od niego rozgrywało się prawdziwe piekło. Klatka stworzona z metalowej siatki zatrzymała właśnie jednego z dwóch zawodników przed wpadnięciem w tłum. Krew lejąca się z wielu ran na jego ciele ochlapała stojących najbliżej, którzy zawrzeszczeli z uradowaniem. Dla jednego z byłych członków legendarnej grupy najemnej - Pazurów - rany takie jak rozerwany łuk brwiowy, wybite zęby, zmiażdżone kości policzkowe czy złamana szczęka były widokiem całkiem normalnym. Właśnie dlatego nie skakał i nie darł ryja jak przystało na przeciętnego fana takich widowisk.

- Ten młody jest dobry. - powiedział wstrzemięźliwie Steve będący specjalistom od ładunków wybuchowych.

- Wiem. - odparł Johnatan nalewając przyjacielowi kolejną szklankę wódki, którą starszy gość potrafił pić litrami.

- I? - zapytał biorąc solidnego łyka barczysty saper.

- Chce go u nas. - rzucił najemnik. - Zajmij się tym... - z tymi słowy John się oddalił, a Steve uśmiechnął się szeroko.

Młody - jak nazwał go specjalista od bomb - miał dwa metry i ponad sto kilogramów wagi. Jego łapy były grube i umięśnione, tors przypominał budową korpus przedwojennego kulturysty. To ciało i ruchy, które wykonywał... Musiał trenować wiele lat. Nie wyglądał na trzydziestkę, a walczył zapewne lepiej od niejednego kontraktowego gladiatora. Wielu jednak nadal zrobiłoby z niego pasztet. Jego przeciwnik padł bez sił. Utrzymywał się na łokciach, a z jego głowy leciało jak z kranu. Na ringu powiększała się plama krwi. Gość miał serce do walki, bo powoli zaczął się podnosić.

- Nie wstawaj. - powiedział młodszy wojownik, z hegemońskim akcentem.

Ranny przeciwnik wstał, aby po chwili spłynąć i oprzeć się o klatkę. Tłum domagał się krwi. Wrzeszczał, szarpał klatką, że siatka trzeszczała. Wielu wykrzykiwało, że hegemończyk ma zabić przeciwnika. Po wcześniejszej walce można by się tego spodziewać, ale ten otworzył klatkę wpuszczając do środka jakiegoś sanitariusza. Apteczka od razu znalazła się tuż obok kałuży bursztynu, a uczony zaczął swoją pracę. James Cutler - wygrany - został oblany piwem, a dwie rzucone butelki odbiły się od stalowej siatki. Tłum nie był uradowany, a jedynie krzyczał i gwizdał. Pragnął krwi.

- Zewrzeć ryje. - powiedział Cutler, ale ludzie nadal darli się wniebogłosy. - Ty i ty... - pokazał ręką, na gości, którzy rzucili butelkami w ring. - Lepiej aby was nie było jak będę stąd wychodził. Za dwie walki... - dodał olbrzym. - Chcecie go zabić? Bo przegrał? Kurwa mać. Co wy, piwożłopy jebane, możecie powiedzieć o ciężkiej pracy i wyrzeczeniach? Gość ma mój szacunek, bo stanął i nie dał ciała. Stał póki był w stanie. Ktoś z was jest chętny? - zapytał wiedząc, że obecni chcą jedynie oglądać. - Dawać kolejnego!


- Ładny monolog chłopcze... - powiedział lekko już zawiany Steve.

- Znamy się? - zapytał nerwowo mężczyzna patrząc na starszego gościa.

- Nie, ale ja znam Ciebie. James Cutler. - powiedział najemnik. - Czy nie uważasz, że taki żołnierz jak ty powinien mieć większe aspiracje niż napierdalanie słabiaków w klatce?

- Nic Ci do tego. - rzucił Cutler. - Czego chcesz? - zapytał.

- Chce Ci zaproponować robotę. Jak się wykażesz może nawet dłuższą współpracę. Coś do czego nadajesz się bardziej... - odparł mężczyzna.

- Opowiadaj... - powiedział James.


Dołączenie do QRS nie było dla Jamesa wybawieniem. Mógł robić coś zupełnie innego, ale ostatecznie cieszył się, że trafił właśnie tam. Ta grupa mu pasowała, a z czasem strasznie się z nimi zżył. Tutaj było to coś czego nie poczuł w Zwiadowczym przez 10 lat. Jedni stali mu się bliscy jak rodzina. Za nimi wskoczyłby w ogień. To oni jako pierwsi od czasów Posterunku poznali jego sekret. Koprocesor miał wielką moc. Po jego użyciu w żyły człowieka pompowana jest masa adrenaliny i innych przydatnych hormonów. W mięśnie lecą hektolitry glukozy, której teoretycznie nie powinno zabraknąć. Człowiek staje się szybszy, jego reakcje błyskawiczne, a zmysły się wyostrzają. Co więcej znika blokada bólu co jest zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. James wielokrotnie używał tego w Zwiadowczym. Wędrowne Miasto naprawdę nie daje tego byle komu. Po operacji i okresie asymilacji człowiek jest trenowany pod swój wszczep. Poznaje nowe możliwości. Wie o ile dłużej i szybciej może biec, jak daleko rzuci, jak długo wytrzyma pod wodą, jak sprawnie się wspina, jak walczy, o ile poprawiła się jego kondycja. Zanim wykorzysta koprocesor w akcji wie na jego temat niemal wszystko. Naukowcy po udanej operacji nie chcą słyszeć, że ich podopieczny zginął na pierwszej akcji. Nie ma mowy...

Cała sprawa normalnie musi być utrzymywana w względnej tajemnicy. Człowiek, który nosi w ciele coś takiego nie mógłby inaczej żyć. Przedwojenna technologia jest dużo warta, a James słyszał, że za tego typu wszczep Wędrowne Miasto mogłoby otrzymać bardzo wiele... Na przykład 200 opancerzonych Humvee.

Od czasów wstąpienia do QRS najemnik nic się nie zmienił. Nadal trenował, jadł dobrze i zdrowo, żarł leki na swoją chorobę, która... była bardzo niewygodna. Nie leczona może zabić. Pierwsze symptomy to zwykłe sztywnienie mięśni. Szczególnie tych twarzy skąd wzięła się nazwa tego cholerstwa - Mount Rushmore. Stan ostrzejszy przejawia się kłopotami z mówieniem, jedzeniem i poruszaniem się. A od tego już krótka droga do śmierci... Wygląda ona mało widowiskowo, bo najpierw następuję paraliż całego ciała, a później mięśnie sztywnieją na amen - wliczając ten sercowy, bez którego niestety, nie wiedzieć czemu, krew nie chce płynąć...

James nigdy nie przekroczył pierwszego progu, ale słyszał o tych, którzy przeszli przez cały wachlarz chorobowy awansując na klasę obiegowego głazu. Stali się najtwardszymi z najtwardszych - dosłownie i w przenośni. Wygląda taki jakby wiagra podziałała na jego całe ciało. Sztywna jest twarz, ręce, nogi, korpus, a jedyny plus jest taki, że mały też jest sztywny. Póki ciepły jakaś laska może sobie poużywać...


Od czasów pierwszego dopalenia Jamesa minęły lata, ale on zawsze starał się nie kaleczyć. Dbał o zdrowie. Pierwszy raz był gotów je poświęcić, gdy umierali jego bliscy. John, Taylor, reszta QRS... Gdyby mógł ich tym uratować bez wahania poświęciłby życie. Nie dał jednak rady. Za tych co przeżyli czuł się strasznie odpowiedzialny. I to dlatego był gotów stać się kaleką. Aby im pomóc. Aby uratować. Trafiło na Młodego, ale to mógł być każdy. Zrobiłby to dla każdego z nich. Aby tylko kogoś ocalić…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 04-08-2013 o 19:08.
Lechu jest offline  
Stary 03-08-2013, 18:21   #30
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Meggie Ronan urodziła się prawie siedemdziesiąt lat temu. Kupa czasu. Pochodziła z dość bogatej rodziny, nie jakichś milionerów ale ojciec, średniego szczebla pracownik już dawno nie istniejącej korporacji był w stanie zapewnić im życie na rozsądnym poziomie. To co zaważyło na jej życiu i śmierci był incydent jaki spotkał jej matkę. Anna została napadnięta gdy wracała z zakupów. Niezidentyfikowani sprawcy pobili ją, zgwałcili a potem zabili. Jej ojciec, Kyle, miał potem fioła na punkcie bezpieczeństwa swojej jedynej córeczki. Zapisywał ją na wszelkie możliwe kursy samoobrony, wydawał pieniądze na instruktorów strzelania. A mała Meggie zatraciła się w tym. Mimo, że bystra nie przykładała się do nauki. Nauczyciele w szkołach prywatnych załamywali ręce. Nic nie pomogły liczne rozmowy i zakazy, Meggie ciągle stawiała na swoje a dla co raz starszego ojczulka miękło serce. W końcu w życiu została mu tylko ona.

Meggie zafascynowana opowieściami swojego kochanka i instruktora, byłego komandosa chciała zaciągnąć się do wojska. Oczywiście spotkało się to z zdecydowanym sprzeciwem jej rodzica. Skończyło się jej wyprowadzką i zerwanymi kontaktami. Ian zaczął pić, wyrzucili go z pracy gdy firma straciła przez niego kontrakt. Prawnicy korporacji zabrali mu wszystko, córka nie odbierała telefonów... Jego życie skończył nabój .45.
Jego córka dowiedziała się o samobójstwie gdy była w Afganistanie. Nie zaciągnęła się do wojska, zamiast tego przyjęła ją prywatna firma. Black Water. Po powrocie do kraju nie zostało jej nic innego niż złożyć kwiaty na grobie ojca. Została sama. Były kochanek, z którym czas obszedł się mało łagodnie znalazł sobie młodszą i bardziej naiwną. Meggie była jednak silna. Nie załamała się. Rzuciła się w wir pracy, z jej kwalifikacjami to nie było nic trudnego. Ochrona VIPów, konwoje... Z biegiem lat co raz bardziej gorzkniała, za jedynego przyjaciela mając przygarniętego kota. I tak by dożyła swojego czasu, pewnie byłby to znamienny 2020 gdyby nie stary znajomego z Afganistanu. Russella Shower służył w armii ale parokrotnie razem współpracowali . Gdy dowiedział się, że jego obecny pracodawca szuka specjalisty od ochrony od razu sobie przypomniał Meggie. Kontrakt był dobry, płacili bardzo duże pieniądze za ochronę swojej siedziby a w razie wybuchu konfliktu nuklearnego za hibernację i dalszą ochronę. Ronan nie lubiła korporacji po tym jak zabrali wszystko dla jej ojca ale skusiła ją proponowana suma. Do tego nikogo by nie zostawiła się hibernując. Po za kotem. Poprosiła tylko Showera by jego rodzina zajęła się jej najlepszym przyjacielem.

Gdy spadły bomby wiedziała co robić, sprawnie i bezpiecznie zorganizowała przewóz swoich pracodawców do schronu. Na miejscu poczekała aż oni i ich gość, jakiś Polak się zahibernują i sama się zamroziła. Gdyby się wybudziła wspominałaby twarz Showera, który zostawił na górze żonę i córkę. Wiedziała jednak, że był dobrym żołnierzem i nie opuści posterunku.
Albert miał co do niej specjalne plany. Jednak one odeszły wraz z nim. A Meggie niczym śpiąca królewna z jakiejś chorej bajki czekała na królewicza. I ten nadszedł, syn najlepszego przyjaciela Russella. Zamiast miecza z karabinem w dłoni. I zabił potwora. Grzebiąc królewnę pod zwałami gruzu. Zamiast szansy na drugie życie, może tym razem lepiej ułożone dostała śmierć. Chociaż szybką i bezbolesną.

Rozdział 2: Przeszłość puka do drzwi

Tydzień. Tyle czasu minęło od wydarzeń w bunkrze. Teraz zostały tylko dla jej uczestników jako złe wspomnienia. Horror przebudzenia dla Staszka, widok potworów nawiedzający Heinricha w snach i zimny dreszcz na plecach niedobitków QRS, którzy prawie stracili tam kolejnych dwóch swoich. Do końca będą pamiętali szaleńczy bieg korytarzami. Torba i karabin obijając się o Staszka. Odliczanie, które słyszał Drake i Baszar gdy pchali łóżko z swoimi towarzyszami modląc się w duchu by nie zostać pogrzebanym. Ciężar plecaków wyciąganych przez Heinricha, który ratując sprzęt reszty zmazał chociaż trochę fakt, że uciekł zostawiając tropiciela samego. I Lynx, który obciążony konserwami i pancerzem RIOT wybiegł na trzy minut przed tym jak gródź się zamknęła. Na zawsze. Ruinami wstrząsnęło echo podziemnego wybuchu na zawsze grzebiąc sprawców horroru, którego doświadczyli.

Była późna noc gdy ciężko dysząc wszyscy zebraliście się na zewnątrz. Jednak nie było czasu na odpoczynek. Najbliższe miasto było z trzy kilometry na północ od ruin w których byliście. Heinrich w nich był, szybko zostało ustalone, że pójdzie tam z Lynxem, jedynym z QRS, który nie został ranny. Reszta by tylko ich spowalniała.

Baszar sprawdził teren czy nic im nie zagraża a Drake zajął się opatrunkami Młodego. Później ubrany w zdobyczny pancerz zajął wcześniej wypatrzoną pozycję obserwacyjną. A Staszek? Czując się dziwnie nie na miejscu przysiadł przy rannych i ćmił papierosa.

Trzy kilometry to nie dużo ale w nocy, przez ruiny i pustynie to było sporo. Nawet dla kogoś tak wytrzymałego jak zabójca maszyn i ochroniarz. Musieli uważać by nie skręcić gdzieś kostki, by na zdradliwym podłożu nie stracić gruntu pod nogami. Nathaniel po raz pierwszy od dawna odczuł brak Carlsona. Jego cyberoko pomogło jednak przyśpieszyć nieco tempo i włączane na krótkie chwile upewniało, że dwójce wojowników nic nie grozi.

Enklawa przywitała ich pordzewiałą siatką zwieńczoną starym drutem kolczastym. Ciemnymi konturami wieżyczek strażniczych odcinającym się na tle czarnego, zachmurzonego nieba. A gdy się zbliżyli oślepiającym światłem reflektora i butnym głosem strażników. Mimo wyłuszczenia sprawy zbrojni wietrzyli podstęp, zasadzkę. Ale zgodzili się wpuścić ich do osady, wcześniej pokazując tablicę z prawami rządzącymi okolicą.

Cytat:
1. Wszelkie działanie na szkodę oczyszczalni wody i farmy będzie karane BRUTALNĄ śmiercią.
2. Broń ciężką (wyrzutnie rakiet, miotacze ognia, rkmy, ckmy, granatniki) należy zdać straży. W przeciwnym razie dostaniecie kulkę od najbliższego patrolu. Szanuj naszą rezerwę naboi przybyszu!
3. Gwałt karzemy kastracją i wsadzeniem rozżarzonego pręta w dupę. Oszczędź sobie tej przyjemności.
4. Za kradzież ucinamy dłoń. Będziesz musiał walić drugą ręką. Nie kradnij!
5. Za kradzież leków, broni, naboi, paliwa i innych istotnych zapasów grozi śmierć.
6. Przybysze muszą pierwszego poranka po przybyciu stawić się u komisarz administracyjnego. Jeżeli tego nie zrobicie czeka Was wygnanie.
7. Wszelkie nieujęte sprawy rozstrzyga komisarz sprawiedliwości.

Miłego pobytu w Enklawie!

Lekarza było trzeba budzić długo, w końcu otworzył Wam drzwi. Lekko zawiany, zaspany i wkurwiony. Jednak Nathaniel stwierdził, że ktoś musi nad nimi czuwać bo był to kumpel Belga. Fadiej. Chwile minęło nim poznał Lynxa a gdy się dowiedział, że chodzi o Młodego nie trzeba było go poganiać. Założył tylko buty i wziął torbę, pewnie z medykamentami. Zaraz zapakował się do pickupa i kazał pokazać sobie drogę. W kwadrans byli na miejscu. Ukrainiec od razu przyklęknął przy Młodym. Kręcił głową, zmienił opatrunek, coś wstrzyknął. Mówił po swojemu, chyba klął. Potem zabrał się za Jamesa, który odzyskał przytomność. Kazał mu się nie ruszać a Lynxowi i Baszarowi ułożyć go na pace. I tak cała siódemka trafiła do Enklawy.

Następnego dnia rano trzyosobową delegacją udaliście się opowiedzieć. Komisarz, grubszy i ewidentnie znudzony mężczyzna pod pięćdziesiątkę wysłuchał Drake'a, Heinricha i Staszka co ich sprowadza. Niezbyt go to informowało. Pouczył o miejscowym prawie, powiedział, że pracy nie ma i życzył miłego pobytu.

Minął tydzień. Tydzień nudów. Roboty nie było nawet najprostszej. Rozrywki ograniczały się do miejscowego baru w którym raz w tygodniu odbywała się potańcówka. Pięciu dziwek. Czterech tanich i paskudnych do których trzeba było się wcześniej znieczulić paskudną gorzałą. Piąta zaś wyglądała jak marzenie, śmiało mogłaby robić karierę w Detroit czy Vegas ale życzyła sobie naprawdę dużo.

Bar "Pod czarnym kotem"; Baszar, Drake, Heinrich, Lynx

Swojego rodzaju tradycją stały się poranne spotkania w barze nad kubkiem cydru. Okazjonalnie przy czymś co było namiastką śniadania. O tyle o ile QRS jako tako miało co jeść, a to dzięki całodniowym polowaniom Baszara i konserwom Lynxa o tyle Heinrich sukcesywnie przejadał swój majątek. Żadna karawana nie zawitała do miasta a wiedział, że na pustkowiach bez samochodu i zapasu żarcia nie da rady. Czwórka najemników milcząco obserwowała nie duży ruch w barze. Właściciel stal za ladą i właśnie nalewał cydru Staszkowi, oprócz ich w środku była tylko dwójka innych przyjezdnych. Do miasta zawitali wczoraj.


Kobieta była stanowczo miła dla oka. Wysoka ale nie na tyle by wprawić mężczyznę w kompleksy, wysportowana i bez widocznych zmian na skutek promieniowania. Wprawne oczy najemników wyłowiły jednak nie tylko jej krągłości ale i MP9 przy pasie, którego nie nosiła tylko dla ozdoby. Było widać w jej postawie, że potrafi o siebie zadbać.


Drake i Lynx od razu zakwalifikowali jej towarzysza jako wojskowego. Było coś takiego w postawie gotowej do bójki, oszczędności ruchów i czujnych oczach, co sprawiało, że jeden żołnierz pozna drugiego. Mężczyzna nie zaliczał się do wysokich ale był krępy. Spokojny, cichy raczej weteran niż narwany młodzik. Przy pasie miał kaburę z rewolwerem. Pierwsze co zrobił to otaksował wzrokiem czwórkę najemników, podobnie jak oni jego. Na tym jednak póki co kończyły się kontakty z tą parką.

Gdzieś w połowie kubka wojskowy wstał i podszedł do baru, wtedy też drzwi od knajpy otworzyły się. Stanął w nich chudy jak szczapa, pryszczaty nastolatek w przepoconej koszulce. Rozejrzał się i podszedł do najemników. Wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu.
- Pan Torrino kazał panów odszukać i powiedzieć, że ma robotę dla pistolero.
Cała czwórka wojowników była już na tyle długo w mieście, żeby wiedzieć, że Carlos Torrino był jedną z miejscowych szych, sklepikarzem.

Bar "Pod czarnym kotem"; Stanisław

Po koszmarnych wydarzeniach z bunkra postanowiłeś zabrać się pickupem ewidentnie podpitego Ukraińca do miasta wraz z tą bandą zakapiorów. Miasto, cywilizacja. Miałeś nadzieje, że tam złapiesz samolot do Polski. Albo chociaż znajdziesz jakiś bank. Cóż... Trafiłeś z jednego koszmaru w drugi. Zamiast nawet prowincjonalnego miasteczka na zapizdowiu stanów trafiłeś do jakiegoś obozu para wojskowego. Pordzewiała i łatana byle czym siatka. Wieżyczki ze snajperami, kolesie w starych mundurach z stanowczo nie pierwszej jakości spluwami. Zamiast starych, dobrych kodeksów i konstytucji za prawo robiła tablica z koślawo wypisanymi "prawami". Z grubsza mówiła na jak wymyślny sposób banda kolesi zrobi ci krzywdę gdy je złamiesz.
Komisarz administracyjny chyba uznał ciebie za jednego z bandy tych zakapiorów. I dobrze, na razie wolałeś się nie przyznawać, że zostałeś zahibernowany. Kto wie co te dzikusy zrobią? Może wpakują w klatkę i wystawią na rynku.
Na początku obserwowałeś. Szybko zrozumiałeś, że obowiązuje handel wymienny. Wszyscy byli szczególnie łasi na naboje. Funkcjonowały jakieś dziwne monety ale były przyjmowane niechętnie. Utknąłeś w tej dziurze. Kobiety były brzydkie i się nie myły, faceci nabuzowani adrenaliną i pod bronią... Snułeś się po tym obozie, bo słowo miasto nie przechodziło ci przez gardło. Siódmy dzień. Odliczałeś jak skazaniec. I siódmego dnia chociaż trochę się zmieniło. Podszedłeś do baru by zamówić śniadanie i kubek cydru. Zobaczyłeś oprócz czwórki tamtych zakapiorów dwie nowe osoby. Kobieta od razu przykuła Twoją uwagę. Wysoka i szczupła, ewidentnie dbała o siebie (przynajmniej na tle miejscowych). Do tego wszystko miała na swoim miejscu. Bardziej martwił jednak Ciebie jej towarzysz. Niby niski i w porównaniu do niektórych potworów w tej osadzie (jak chociażby do Cultera) mało barczysty chociaż potężniejszy od ciebie. Znałeś się jednak na ludziach i wiedziałeś, że koleś jest cynglem. Zdecydowane spojrzenie, rewolwer w zasięgu ręki. Co gorsza swoim szóstym zmysłem czułeś, że jest twardy i łatwo nie ustąpi jeżeli coś mu się nie spodoba. Sączyłeś spokojnie napój gdy ten wstał i podszedł do baru. Usłyszałeś, że w tym samym momencie ktoś wszedł do knajpy. Cyngiel postawił pusty kufel na ladzie.
- Jeszcze raz to samo.
Zamrugałeś. Kolo nie był z Ameryki, było to słychać mimo bardzo dobrego akcentu. Spojrzał na Ciebie i lekko się uśmiechnął.
- Co słychać w Warszawie?
Jak widać mimo apokalipsy wszędzie można było trafić na rodaka.

Szpital; James

Tydzień w szpitalu... Ładnie się załatwiłeś podczas akcji w bunkrze ale nie żałowałeś, uratowałeś w końcu swojego przyjaciela. Błędem jak później się dowiedziałeś była akcja z drzwiami, ktoś słabszej postury po prostu by został wgnieciony ale i ty oberwałeś. Kontuzja kręgosłupa była jedną z wredniejszych, bolała na początku nawet przy schylaniu się. Na szczęście lekarz okazał się nie dość, że dobry w swoim fachu to jeszcze przyjacielem ojczyma Młodego. Co prawda powiedział, że instytucją charytatywną to on nie jest ale za trzy naboje dziennie możesz liczyć na posłanie na ziemi, ciepły posiłek , ćwiczenia, które poprawią twój stan i usztywniający gorset. Przystałeś na to spędzając większość czasu z Ukraińcem raz to wesołym i sympatycznym a raz chodzącym jakby miał dół. Częściej wtrącał wtedy słówka ze swojego języka i śpiewał ukraińskie, smutne pieśni.

Szpital; Młody

Pamiętasz ból, okropny ból i zapach spirytusu. Potem obudziłeś się na czystym i miękkim łóżku a nim zdążyłeś wychrypieć, że chcesz wody pojawił się Fadiej. Na początku myślałeś, że masz halucynacje. Okazało się zamiast tego, że masz szczęście. Nie zapomnisz prędko jak podając ci wodę pokręcił głową i mruknął: "No chłopczik masz więcej szczęścia niż rozumu. Może w końcu się nauczysz żitia."
Poznałeś, że tego dnia ma parszywy humor, jak to mówił Belg fantazja mu nie dopisywała. Mimo tego zajął się tobą. Po paru dniach mogłeś już sam spacerować po szpitalu, którego aktualnymi lokatorami był lekarz, ty i Culter.

Szpital; James i Młody

James akurat wykonywał ćwiczenia. Irytująco proste. Jeszcze bardziej irytowało go, że sprawiają mu trudności. Ale czuł już poprawę, Ukrainiec faktycznie znał się na rzeczy. Kolejnym powodem irytacji Cultera był kac. Poprzedniego wieczoru gospodarz zaaplikował obu swoim pacjentom lekarstwo na duszę. Jak sam stwierdził najgorsze co może być to choroba duszy. Na nic się zdało tłumaczenie o kondycji, zdrowiu... Zalecenie lekarza. Do tego wydawało się, ze Fadiej obrazi się a zachowywał się wcześniej bardzo fair w stosunku do Jamesa. Dlatego zgodził się na jeden kieliszek. W połowie drugiej flaszki odpłynął, zaraz po ciągle osłabionym ranami Młody.

Lekarz nie chciał żadnej zapłaty od syna swojego przyjaciela ale też uważał, że zbyt długie leczenie szkodzi tak samo jak nadmierny wysiłek. Rusznikarz pomagał w lekkich pracach, głównie sprzątaniu, przyrządzaniu lekarstw i gotowaniu. Pomagało mu to też odciągnąć myśli od wydarzeń w bunkrze. Obecnie asystował przy zszywaniu nowego pacjenta.
Był on młody, młodszy o parę lat nawet od Młodego. Miał maks 18 lat. Mimo to James widział, że koleś dba o swoją kondycje, pod skórą wyraźnie rysowały się mięśnie. Co jednak bardziej ciekawiło weterana to dwie blizny, wyraźnie po ostrzu. O ścianę stała oparta śrutówka, remington M870, rusznikarz widział, że w nie najlepszym stanie. Młodzieniec przy pasie nosił coś pośredniego między mieczem a maczetą. Gdy Fadiej oczyszczał paskudne ugryzienie na przedramieniu ten nawijał.
- No i mnie dziabnął. Normalnie skurwiel skoczył na mnie. No ale mój brat jest łowcą mutantów. Mówiłem o tym, nie? I wiem jak sobie z takimi radzić. Dałem mu wgryźć się w ramię i fanga w nos. I jeszcze jedna! Zawył a ja wtedy wyjąłem nóż i mu po szyi. Jucha chlusnęła na metr do góry! Zerwałem się i złapałem za pompkę. Jak nie wywaliłem to zgarściowałem dwa kolejne psy. A wtedy... Au!
Ukrainiec pokręcił głową.
- Chłopczik dawaj igłe i nici.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172