Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2013, 23:41   #189
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Subtelność Sylwii jeżeli chodzi o Gudrun i jej relacje z Płomiennym Łbem była tak delikatna, że Norsmen nie dostrzegał w niej krzty subtelności! W każdym szturchnięciu, mrugnięciu czy uśmiechu doszukiwał się drwiny. W każdym zdaniu o nieśmiałości czy zachęcie do działania widział pstryczek w nos. Tak jakby tymi niestworzonymi historiami chciała obudzić w nim płonne nadzieje tylko po to by rzeczywistość mogła je zdeptać. Małżeństwo u Khazadów to nie taka oczywistość. Nie wystarczy tylko znaleźć babę… eh… a małżeństwa między klanami… a tym bardziej między oddalonymi od siebie morzem, pasmami gór i cholernymi puszczami… eh… Mąciła mu w głowie ta Koza!

- No i masz swatka się znalazła. Nic nie rozumiesz jak to u nas jest to nawet jak ci powiem to i tak nie zrozumiesz. Powiedział zrezygnowany Gomrund. – Za młody jestem, sławy mało, a honor mi zieleńce oderżnęły… a zresztą… co ja ci będę… Machnął łapskiem. – To nie jest tak jak z wami długonogimi. Zostaw to Sylwia, bo więcej będzie z tego wstydu niż pożytku. A i czci Gudrun urągać będzie.

- Jak chcesz – złodziejka prychnęła gniewnie. I przez chwilę wydawało się, że tym stwierdzeniem zakończy temat. Bardzo krótką. Gomrund nie zdążył policzyć do dziesięciu, kiedy Sylwia odezwała się znowu. - Ale powiem ci, że zabierasz się do tego od dupy strony. Czy ty naprawdę myślisz ze takiej dziewczynie jak Gudrun zależy na brodzie i sławnym starcu, to jest tfu, dojrzałym krasnoludzie? Bo ja myślę, że ona sama sobie wybierze i zadecydują zupełnie inne względy. A najlepszy dowód, że zaczęła się rozglądać to, to jak na ciebie łypie ten Aza coś tam. Więc jak chcesz. Miłość trudna rzecz. Ja się już nie wtrącam. Ale pieprzysz od rzeczy, że tak wyraźnie powiem.

- Poza tym – nieoczekiwanie głęboko westchnęła – czego ty musisz dokonać żeby poczuć się godnym? Odkąd cię znam walczysz z nieumarłymi, demonami i ratujesz całe miasta. Smoka chcesz zabić?

- Smok to pójście na łatwiznę więc albo poprowadzę cię do ołtarza i będę ojcem chrzestnym twojego syna… albo ubiję dwa. Gomrund może i na trzeźwo by tego nie przyznał ale czasem ta dziewka miała rację w tym co mówiła. Rzecz jasna tym razem też nie przyznał jej racji, że faktycznie Gudrun była inna… i wszystko obrócił w żart. Dość gruby żart.



Markus Oppel pasował mu jak każdy gładkolicy obibok. Znaczy wcale! Szedł z nimi tylko dlatego, że Dietrich i Sylwia poręczyli za niego. Fakt może i pokazał tam w ciemnicy, że ma jaja ale krasnolud nie był pewien czy aby nie tylko po to by własną skórę ratować. Rzecz jasna Gomrund nie ukrywał tego przed zainteresowanym i mówił wprost jak nie lubi takich co to fachu w łapskach nie mają a jeno żerują na głupocie i niewiedzy ludzkiej. Natomiast nawet i na drodze takiego gamonia trafia się szansa na odmienienie swojego losy i Gomrund Ghartsson miał nadzieję, że ich nowy towarzysz udowodni swoją przydatność.

Rzecz jasna wprzódy dokładnie wypytał go na czym się zna czy może rany zszywać potrafi, albo mapy czytać, albo tropy odnajdywać… ale każdą nawet wielce użyteczną rzecz i tak kwitował tylko stwierdzeniem „przekonamy się w swoim czasie, przekonamy się młokosie”. Rzecz jasna ci co znali dłużej krasnoluda przypominali sobie czasy tuż po tym jak ich los zetknął w pamiętnym dyliżansie. On nie lubił obcych… musiał się do nich przekonać. Taki był i już…



Płomienny Łeb mógł godzinami opowiadać o Norsce. O potyczkach, o potworach, o współbraciach, o zimie… o wszystkim. Mógł… normalnie… ale jak usiadł przy Gudrun sam na sam, a płomienie skakały po jej rudych włosach gapił się tylko i słuchał. Naturalnie gapił się wszędzie tylko nie tam gdzie chciał. Patrzył się w ogień. Na buty. W gwiazdy… w ciemną noc. Ale kiedy już zerknął na twarz tej kobiety a ich spojrzenia się spotkały dostrzegł w jej oczach coś co sprawiło że, serce mocniej mu zabiło. Jego potężne ramiona nagle zrobiły się słabe jak u jakiegoś chucherka, a w brzuchu coś mu się wywracało na drugą stronę. Wszystko było do opanowania do czasu aż nie padła prośba z jej ust. - Opowiedz mi o porcie Sjorktraken.

- Nie umiem opowiadać. To trzeba zobaczyć. Odparł. – Jestem wojownikiem nie mówcą czy bajarzem.

Położyła mu dłoń na ramieniu i powtórzyła prośbę raz jeszcze. Długo milczał nie myśląc o niczym innym jak o tym dotyku. Po dłuższej chwili przemówił.

- To miasto uczy pokory i szacunku. Do morza. Zaczął z drżącym głosem, a jego wzrok wbił się głęboko w mrok nocy… jakby próbował przez góry, lasy i setki mil dostrzec dom. – Najlepsi inżynierowie, rzemieślnicy i mistrzowie obróbki kamienia, stali i drewna wybudowali cudo nad cudami. Wydrążyli w skale i wznieśli na szczycie urwiska coś z najtrwalszych materiałów… a jednak twierdza ulegnie kiedyś morzu. Słona woda przelewająca się nam przez palce, parująca w ciepłe dni, a w zimne pękająca pod stopami pochłonie to wszystko. Może tak jak kiedyś ci słabi ludzie nas… może jesteśmy za twardzi i miast zgiąć się nieznacznie pękniemy i rozsypiemy się w proch.

Zawiesił głos na dłużej, bo nie pierwszy raz dochodził do takich wniosków przemierzając Imperium i obserwując ludzi. Potem zaczerpnął tchu i zwilżył gardło. By podjąć znowu opowieść – Sjorktraken to port, twierdza i miasto. Twierdza broni miasto i port. Króluje nad klifem swym potężnym kasztelem, a podmorskie tunele prowadzą do sześciu fortów uniemożliwiającym wpłynięcie do portu wrogiej flocie. Dwa rzędy murów i naturalne uskoki i urwiska powodują, że jeszcze nikt drogą lądową się nie wdarł do miasta. Port wypełnia mowa wielu narodów… a zapachy morskich przysmaków zabijają smród niemytych ciał i futer, którymi są one pokryte. Morsy, wieloryby, rekiny czy inne wspaniałe przysmaki dają nam tyle sił, że nie straszny nam żaden mróz czy wróg…

- A miasto… miasto ma cztery poziomy. Perorował dalej. – Jeden na powierzchni dla wszystkich… a trzy pozostałe już tylko dla nas. Każdy klan… my wszyscy mamy tam… i nagle zamilkł.

- To trzeba poczuć, posmakować, zobaczyć. Nie da się opowiedzieć. Gudrun mogę cię tam zabrać… i zamilkł. A minę miał taką jakby chciał połknąć wszystko to co do tej pory powiedział. Zaczerwienił się. – Znaczy jak los cię tam skieruje to chętnie…

Długo wpatrywał się w swoje dłonie. Masywne, wielkie jak bochny chleba łapska stworzone do pracy i walki… na tym się znał. Ramiona, korpus i głowę zdobiły liczne blizny… pamiątki po nauce fachu. W gębę dostał niezliczoną ilość razy. Głową połamał dziesiątki nosów. Zębami odgryzał uszy i nosy. Ramionami łamał karki i gruchotał kości kiedy zaopatrzone w stal kręciły mordercze młyńce. Zabijał i bronił takich co to mieli w głowie nie w łapskach. Bo jego własne były do tego stworzone… do zabijania. – Nie umiem pięknie gadać. Nie jestem w tym dobry i już…

- Nie zawiodę cię jutro.


Płomienny długo się zastanawiał ślęcząc nad mapą. Nie był wodzem, nie był strategiem i nie chciał swoim brakiem doświadczenia niepotrzebnie rozlać krasnoludzką krew. Nie mógł jednak nie wypowiedzieć się co im czynić po tym jak inni zabiorą głos. Był tutaj chwilowo szefem i nie mógł obawiać się krytyki. Musiał przemówić pierwszy. Wiedział, że najrozsądniej i najbezpieczniej dla wszystkich byłoby podłożyć bombę albo zawalić wejście i zasypać szyby. Tego jednak zaproponować nie mógł… po prostu to się nie godziło.

- Myślę, że długonodzy nie powinni złazić do kopalni bo na niewiele się tam zdadzą. Z tego co mówił Hulfi to większość psubratów śpi w kopalni i teraz raczej nie szwendają się po okolicy. Zatem proponuję żeby trójka była przy jednym szybie i trójka… z Hulfim przy drugim. Jak atak się zacznie to trochę rabanu narobią i może część sprowokują do próby wyjścia tamtędy. No i ochłodzą ich głowy kamulcami, oliwą czy podpalanymi szmatami… albo po prostu skrócą je o te owrzodzone łby. Rzecz jasna na początek wyeliminują strażników. Bo najlepiej się skradają i najlepiej strzelają z kusz.

Popatrzył przelotnie po wszystkich i kontynuował. - A prawdziwa robota będzie czekać w kopalni. Podzielimy się na trzy grupy. Jedna poprowadzi szybki atak na komorę, do której prowadził pierwszy korytarz po prawej. Druga w tym czasie przygotuje obronę przy pierwszym rozwidleniu. Użyjemy jakichś belek, może wagoników tak żeby utrudnić atak i żeby powstrzymać zielone pokurcze z pozostałych dwóch komór przed ucieczką… i wejściem na plecy grupie atakującej. Trzecia grupa, najmniej liczna doda stemple przy wyjściu tak żeby się zabezpieczyć przed zawaleniem. Oczywiście wy znacie tę kopalnię lepiej. Jeżeli uznacie, że żaden stempel nie pomoże albo jest zbędny wtedy możemy to pominąć.

Plan mógł się powieść jeżeli pierwsza grupa wyrżnie sprawnie zaskoczone gobliny, a w tym czasie druga grupa nie pozwoli się zepchnąć w korytarzu. Rzecz jasna dowodzenie pierwszą było najbardziej chwalebne… ale drugą znacznie trudniejsze bo jeżeli zielonoskórce szybko się pozbierają to będzie tam naprawdę bardzo gorąco i dlatego powinni być tam najlepiej opancerzeni. – Jako, że Azaghal zna kopalnię znacznie lepiej niż ja to sprawniej poprowadzi atak i szybciej będzie wstanie wrócić z krwawej łaźni. Ja bym zajął się obroną… a Gudrun jeżeli uznamy za stosowne stemplami… potem dołączyła do obrony. Czyli pierwszy oddział czternastu chłopa. Ze mną dziesięciu… a z Gudrun czterech.

- Tak to widzę na początek. Bo jak złączymy siły to już później będzie z górki. Rzecz jasna są jeszcze inne możliwości. Możemy wejść w korytarz i nie cofnąć się ani na metr nie przepuszczając żadnego zielonego… albo możemy ich zasypać i pogrzebać w kopalni bez walki.

- A teraz słucham…
 
baltazar jest offline