Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2013, 10:19   #46
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Niektórych Ranald nie lubi. A jako, że jest złośliwym bogiem to nie lubi czasem i swoich wyznawców. Na przykład Rudiego. No tak po prostu jest. Od zawsze. Gdy był jarmark i przyjeżdżali chłopi z sąsiednich siół to kto dostawał w pysk? Rudi. Nie Bert, który bałamucił dziewki. Zawsze jakoś wyszło, że Rudi. Gdy Gotte zdenerwował kogoś swoim niewyparzonym językiem to kto dostawał? Nie, nie wyszczekany Miller, ten drugi, niski, Rudi. Komu worek mąki się rozrywał gdy akurat przechodziło dziewki za której krągłościami wodził wzrokiem? Rudiemu.
Oczywiście takie przypadki zdarzają się każdemu ale Miller upatrywał w tym czasem ręki boga oszustów, żadne modlitwy i datki nie pomagały.

Teraz było podobnie. Biegł bo najprawdopodobniej w mieście była jego kuzynka. I zamiast wpaść na nią to prawie wóz wpadł na niego. I tutaj wydawało się, że Ranald w końcu do niego się uśmiechnął. Przynajmniej na początku. Zamiast gnoju lub jakiegoś żebraka Miller wylądował na kobiecie. Prosto między dwoma jędrnymi cyckami. Bycie niskim ma swoje plusy. Mimo to Rudi już chciał wstać, przeprosić, pomóc podnieść się kobiecie. No ale jeszcze chwilka...
I okazało się, że damulka jest żoną jakiegoś szlachcica. I to nie byle jakiego! Ten chodził ubrany jak sam baron. I miał synów. Widać, że też szlachciców, dłonie nieskażone ciężką pracą. I z szablami. Normalnie Miller by nakładł im po gębie. Sam nie raz brał udział w walkach na pięści z innymi strażnikami, którymi umijali sobie nudne wieczory. I wygrywał nawet z większymi od siebie. No ale to widać wielkie pany.
Jednym słowem Rudi nie miał szczęścia do kobiet. Już druga naraziła go na gniew szlachcica. Dezerter po zorientowaniu się w sytuacji wstał jak oparzony.
- Ale jak to oćwiczyć?
I co teraz? Bert by się przydał, zawsze lepiej gadał. Ale tego jak zwykle nie było więc Miller spróbował swoich sił.
- Ale panie... To ten wóz na mnie prawie najechał. O tamten. Jechałby trochę po lewej i niechybnie by najechała na pana szanowną żonę. Ja przepraszam ale to wina tamtego. Trochę w lewo i by Morr świecił nad duszą pana żony. To zamiast mnie oćwiczyć tamtego hultaja trzeba. Nahają przez plecy mu włoić.
- Współwinnych tchórzu ty nie szukaj! Wóz ciebie nie małżonkę mą miał rozjechać, jełopie lekkoduchny!
- Anzelu, chłopak rację ma. Mało mnie ten wóz niczym rydwan śmierci nie stratował zaciągając żywcem do Ogrodów Morra! – powiedziała kobieta łamiącym się głosem i usiłowała się dźwignąć. – Słabo mi. – wyciągnęła upaćkaną w błocie dłoń w niegdyś białej rękawiczce do Rudiego, i niemal od razu, teatralnie opadała na łokieć w klepisko.
- Ani się waż prostaku! – wycelował w Rudiego laską starszy jegomość tryzmając za krzyż drugą ręką. - Synkowie matce wstać pomóżcie!

Millera korciło by szlachetce wyrwać tę laskę i nakłaść nią po tyłku, a chłoptasi opłazować ich własnymi szablami. Zamiast tego dał jednak pół kroku w tył i obserwował całe zajście. Kobieta dała się podnieść korzystając z pomocy młodzieńców posyłając dezerterowi zawiedzione spojrzenie. Ten jednak nie chciał bez potrzeby narażać się na gniew wielkiego pana obijając mu synów. Synów, którzy własnie go otaczali. Jeden z nich podszedł do Millera z dłonią na szabli. Rudi już szykował się by dać mu zwyczajnie w zęby. Ten odezwał się cichym, rezolutnym głosem.
- Skoro macocha mówi, że dobry człowieku życie jej ocaliłes, to na znak wdzięczności przyjmij choć tych kilka monet jako, ze Bochimini nigdy długów nie zapominają i być zadłużonymi nie chcą. - podał Millerowi małą, elegancką sakiewkę brzęczących cichutko monet. - a teraz wybacz lecz ulotnij się z widoku ojca i zaoszczędź wszystkim rozpamiętywania tego co tu zaszło.

Rudi na moment się uśmiechnął ale zaraz pokornie spuścił głowę zręcznie chowając monety do sakiewki. Oddalił się szybko. Zobaczył Josta do którego podszedł podnosząc brwi. Ten wzruszył ramionami i zaczął biec. Gdzieś tam był Eryk ale dalej... Straż. Miller zaklął, krótko, paskudnie jak tylko żołnierze potrafią i puścił się biegiem za Jostem.

Po drodze okazało się, że Schlachter goni wóz. Po co? To się okazało dopiero gdy zgubili jego ślad. Bo była na nim Marianka. I walczyła z jakimś facetem. Łysym i wielkim. Rudi po raz kolejny stwierdził, że wielkiego świata to on do końca ich nie rozumiał.

Długo pytali, myśleli, próbowali sobie przypomnieć co było na wozie. Nic. W końcu Jost, widać, że z doświadczeniem, wymyślił, żeby spróbować na cmentarzu. Rudi z chęcią przystał na powrót do domu. Bert pewnie tam zaprowadził jego kuzynkę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline