Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2013, 22:52   #41
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
I oto znaleźli Mariankę. Zmieniła się nieco, jednak nie aż tak, żeby choć na moment zachwiać pewnością Bauera. Niestety okoliczności nie sprzyjały wylewnym przywitaniom, ich spojrzenia nawet się nie spotkały, póki co nie zauważyła ich w tłumie oblegającym uliczkę. Poza tym, ich trop do Gottego wiódł dalej, w ślad za wozem, z którego spadłą Marianka i jej przeciwnik. Eryk zastanawiał się, ile z tej krwi jest jego.
Rudobrody strażnik pognał już w ślad za wozem, więc i oni nie mieli czasu do stracenia. Musieli się rozdzielić. Bert został na miejscu jako jedyny, który mógł bronić Mariankę przed aresztowaniem bez uciekania się do przemocy, zaś Eryk i Jost pobiegli za wozem. Szybko jednak dołączył do nich Rudi, który, jak się okazało, był tuż za rogiem. Ba, miał nawet bliski kontakt z wozem, nawet zbyt bliski. Wiedząc, że zostawiają dziewczynę w dobrych rękach, ruszyli, wyprzedzając ryżego strażnika.
Z boku wszystko musiało wyglądać inaczej, niż w rzeczywistości było- strażnicy biegli kilka kroków za nimi, a oni sami nie szczędzili sił. W końcu gonili powóz, liczył się każdy krok, jeśli nie chcieli zgubić śladu pojazdu. Sami stróże prawa, nawet jeśli coś podejrzewali, nie zaczepiali ich, zupełnie, jakby ich nie było.
Niestety, gdy wypadki na główną drogę przecinającą całą dzielnicę, ślad się urwał. Poprzednio zwracali uwagę na przewrócone stragany, obryzganych błotem ludzi, gdy zmniejszyli dystans nawet grupki przechodniów patrzących znacząco w jednym kierunki i dyskutujących z oburzeniem. Woźnica bardzo chciał szybko się ulotnić, to było pewne, jednak na głównej drodze, najlepszym, co mógł zrobić, to wmieszać się w tłum. I, mimo idiotyzmu, który Eryk zarzucał autorom listu z okupem, tym razem postąpili roztropnie. Rudi próbował dowiedzieć się czegoś od mieszkańców lub przypomnieć sobie jakiś szczegół dotyczący wozu lub woźnicy, jednak nic z tego nie wyszło.
Strażnicy stali przez moment na skrzyżowaniu, po czym rozdzielili się, jednak chłopcy z Biberhof postanowili wrócić do okupowanego przez nich mieszkania, gdzie mieli nadzieję zastać Mariankę i Berta. Dziewczyna posłała po nich, bo coś wiedziała. Może to pomoże im w znalezieniu Gottego przed jutrzejszą wymianą?
Kolejny problem- ściemniało się, niedługo będą szturmować dom porywaczy. Tych drugich, tych od dziecka.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 20-07-2013, 08:14   #42
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Marianka uspokojona, że Chłopcy z Biberhof rzucili się w ślad za wozem, którego nawet na oczy nie widzieli, lecz chyba czuli, że ma on wiele z porywaczami wspólnego, opowiedziała dla Berta po kolei jak to było zanim się pojawiła straż.

Trumna uderzyła o deski paki a wóz ruszył z wolna. Wieko drgnęło, uniosło się troszeczkę i przesunęło a ze środka wyleciał mały, różowy, lekki na wietrze obiekt, niczym szmatka, chusteczka, falbanka lub piórko.

Dwóch drabów siedziało po obu stronach woźnicy. Szczupły mężczyzna cofnął się ku przetwórni ryb nie wchodząc na wóz. Szedł z powrotem do pomieszczeniu na zapleczu. Był szczupły, średniego wzrostu i gładko ogolony. Miał wąskie usta, prosty nos, niskie czoło, małe czarne oczka kontrastujące z bladą cerą oraz sięgające uszu, ulizane czarne włosy z równym przedziałkiem na środku.

Wóz juz odjeżdżał, gdy kobieta wybiegła z budynku. Musiała poczekać aż śledzony wcześniej mężczyzna zniknie na zapleczu i jak dadzą bogowie nie będzie brał udziału w przepychankach, które najprawdopodobniej miały jej nie ominąć. Inaczej miałaby przeciwko sobie czterech a nie trzech bandytów. Już tych dwóch co siedziało po obu stronach woźnicy wyglądało na takich co dużo mogli. Krępi, barczyści, dobrze zbudowani. Typowe mięśniaki o głupich wyrazach twarzy z pewnością grzeszyli przyrostem siły niż rozumu.

Marianka podbiegła do wolno toczącego sie ulicą wozu chcąc na niego wskoczyć. Łysy dryblas przechylił się, złapał ją za talię przyciągnął do siebie.

- Ejjj dziewczyno, a coś ty z nieba spadłaś? – szczerzył się głupio do woźnicy. – Nie dosyć, że szpatnaś to jeszcze byle jak ubranaś dziwko. – skrzywił się patrząc na nią krytycznym wzrokiem.- Ile bierzesz?

- Idź se stąd. Czasu nie mamy dla ciebie! – warknął niższy z osiłków, wychylając sie zza woźnicy, który również niechętnie przyjrzał się Mariance.

- Z woza! – warknął tarmosząc lejce.

Millerówna choć przycupła na krawędzi ławeczki, którą zajmowały draby, to po obłapieniu przez faceta, większą częścią kupra była już na udzie łysego. Gdzieś daleko żałośnie skowyczał bezdomny kundel, narzekając na swe nędzne życie. Odpowiadał mu, zaciekle ujadając, inny, kompan w niedoli.


- Ależ z was grobowa kompania – powiedziała Marianka wesoło, udając lekko wstawioną - myślałam, że tutejsi mężczyźni bardziej rozrywkowi są. Może i szpetną mam gębę, ale nadrabiam innymi wdziękami - paplając wierciła kuprem na kolanach łysego. Jednocześnie bacznie wypatrywała sposobnej chwili na atak z kozła i z powietrza. Gdyby udało się zepchnąć z niego choć jednego z mężczyzn podwoiłaby swoje szanse.

- Złaź z woza, koniu będzie lżej. - odburknął woźnica zatrzymując wehikuł.

- Nic to brzydulko, wpadnij nocą do „Głodnego Wilka” to się zabawimy. - łysy złapał dziewczynę za kolano, ścisnął z lubieżnym grymasem i od razu zabrał się za schodzenie z wozu przez co zmuszając Mariankę do tego samego, aby nie spadła.

Odepchnęła łysego mocno, tak aby stracił równowagę i jednocześnie gwizdnęła na Blitz dając jej sygnał do pikowania, ataku i podlotu i tak aż do skutku, na tego drugiego za woźnicą.

Reszty Bert domyślił się, a czego nie wiedział to dopytał. Marianka w drodze do wynajmowanego domu, streściła również gawędziarzowi podsłuchaną w „Ciepłych Kluchach” rozmowę, która była źródłem jej zaangażowania w sprawę omyłkowego porwania jej kuzyna Gotte. Dziewczyna rozpuściła włosy pozwalając gęstym lokom przykryć bandaż na czole. Lekarz uwinął się z szyciem rozciętego łuku na brwi szybko a założony na maść opatrunek z bawełnianego bandaża zdobił teraz jej skronie niczym biała opaska. Blitz z czarnym kapturkiem na głowie siedziała spokojnie od czasu do czasu głaskana przez panią.










Gotte miał wszelkie powody dobre ku temu, aby być wściekłym tak samo jak przestraszonym. Dlaczegóż bogowie zsyłają na niego tak śmiertelnie poważne kłopoty? Gdzie popełnił błąd? Czy sobie zasłużył? Mimo to, młody Miller nie tracił zimnej krwi. Zamiast panikować i drzeć się wniebogłosy, co też mu do głowy przyszło jak każdemu, kto by sie z nim miejscami zamienił, różowy gawędziarz obrał nową taktykę. Realizował ją, gdy pourywał wszystkie kutasy i frędzle z różowego kaftana oraz piórka z jego fikuśnego kapelusika. Może nie wichura jakaś, ale raczej wietrznie było w Kemperbadzie tego wieczora i tym sobie tłumaczył, że działać trzeba na wypadek, gdyby kuzyneczka Marianka z pościgiem nie znalazła drogi znaczonej różem materiałów, które Gotte wyrywał z ubrania niczym własnoręcznie skubiący się z piórek kogut. Teraz każdy wybój każdą dziurę, zatrzęsienie i podskoczenie wozu, brał za okazję do przesuwania trumny. Ku swojej radości szło mu lepiej niźli by się tego spodziewał lub zamarzył. Drewniana skrzynia z prostych, oheblowanych desek cal za calem przesuwała się na tyły wozu. W tym momencie mniejsze znaczenie miało, czy jego oprawcy zauważą zgubę ładunku zaalarmowani hukiem. Mogli nie być, gdyż w niektórych miejscach miejska kostka brukowa pokryta była sporą masą błota, nie wspominając o słomie często kryjącej gęsto zasraną końskimi odchodami główną ulicę. Ważniejszym było dla Gotte, że przechodnie, mieszkańcy miasta zainteresują się jego losem. Starał się nie wyobrażać sobie ich reakcji gdy zakrwawiony zacznie wstawać z połamanej trumny. Gorzko przełknął ślinę mając zbyt bujną i żywą imaginację. Żeby tylko nie wzięli go za ożywieńca lub nieumarłego!

Tymczasem wóz jadący szybkim lecz płynnym tempem, wcale rzucającym się w oczy, nieoczekiwanie zwolnił hamując tak gwałtownie, że trumna szorując deskami o drewniane podłoże paki, przesunęła się i wyrżnęła o przednią burtę. Poruszając wargami Miller zaklął bezgłośnie. Musiał zaczynać wszystko od nowa. Kiedy zdawało mu się, że jest bliski swego celu, bo trumna już zaczynała częściowo wystawać za pakę o dobre dwie stopy, gawędziarz usłyszał zdyszany głos.

- Stać! Stać! Stójcie! – przez szparę Gotte dojrzał strażnika i już się ucieszył serdecznie, już miał krzyknąć, że – Tu jestem! O tu! – juz prawie, gdy ugryzł się w język w porę z gorzkim grymasem.

Wóz zatrzymał się.

Miller widział juz tą ruda brodę. To był jeden z tych nieuczciwych stróżów prawa, którzy aresztowali go we „Wściekłym Wilku” a potem sprzedali w następnym zaułku w niewolę...

- No mało żeście ładunku nie zgubili. – dosunął obiema rękoma drewnianą skrzynię z powrotem na swoje miejsce i podniósł tylna burtę. – Ofermy. – mruknął pod wąsem i zasunął wieko trumny przelotnie zaglądając do środka lecz omijając wzrokiem twarz niedoszłego trupa.

Cu-kurwa-downie. – udający nieboszczyka Miller zdusił w sobie spazm wzbierającego żalu i paniki.

- Kolanko do lochu trafił, ale się nim zajmę. – mówił ściszonym głosem drepcząc przy wozie. – Co tam się działo za zakładem? – zapytał idąc szybkim krokiem przy podejmującym ruch wozie.

W kilku słowach, pasażer na koźle, czyszcząc zażarcie zakrwawione dłonie o szmatę, zdał relację ostatnich wydarzeń.

- Aha. – mruknął Ryży. – No to jedźcie. Po potem przez kilka tygodni wszyscy warujemy cicho. Durna to akcja.

- To łysego wina! – odburknął chudy woźnica. – Zarzekał się, że to szlachciura taki ekstrawegancki co szasta koronami i kamienice chce kupować dając tym Lichwie Smętkowi sporo do myślenia, nie?

- Kompani tego oszusta szli waszym tropem, ale zawrócili do miasta. Śpieszcie sie jednak a ja wracam po Łysego zanim kapitanowi co chlapnie dureń skończony! – Rudy był zdenerwowany.

- Bywaj Leonidasie. – pogodniejszym głosem pożegnał się z miejskim strażnikiem poraniony przez pustułkę łotr.

- Ale kabała, nie? – woźnica rzucił markotnie.

Minęli masywną bramę miasta i dudniący most co przeskakiwał nad Stirem. Po kwadransie jazdy traktem, wóz zjechał w boczną, ubitą drogę i wkrótce przez szpary, w czerwonej łunie po już zaszłym słońcu, Gotte dojrzał czarny kontur łuku pod którym przejechał. Kolumny, posągi, kamienne i marmurowe płyty, drewniane słupy i róże. Cmentarz...

- Już myślałem, że nie przyjedziecie. – usłyszał męski głos. – A to co? Trumna? – był zdziwiony. - To pomysł zacny! Nikt sprawdzał trumny nie będzie! Ale macie łepetynki na miejscu.- ucieszył się.

- Zacichnij! To trzeba zasypać. – posępnie odpowiedział woźnica odpinając burtę. – Jeszcze nie zasypałeś, nie? – upewnił się.

- Nie, nie. Już poszli żałobnicy z kapłanem. Poszli... Miał aż sześć złotych zębów i spinki z czerwonymi kamykami, pewnie też sporo warte. Nielicho! Nie? – podniecał się. - Za same buty z ostrogami pewnie można z tydzień balować. Kupiec i na dodatek powiadają, że skąpiec był, ale rodzina do grobu bogato go złożyła. A on przecie w Ogrodach Morra tych drobiazgów potrzebować nie będzie, nie? Już go wyczyściłem i oporządziłem. – dodał z satysfakcją.

- Zacichnij już ci mówiłem, nie?
- A ten ma co?
- Łachy tylko różowe, ale zajuszone, bo mu Młody gardziel poderżnął.
- Młody? – zapytał z niedowierzaniem. – No co wy? – był zgorszony.
- Dyk powiedział, że zawsze musi być pierwszy raz. – beznamiętnie odpowiedział milczący dotąd krępy osiłek wciąż trzymający się za kark.

Co miał Gotte zrobić jak go do otwartego grobu na linie spuszczali na zamieszkującego go już bogatego kupca? Krzyczeć? Kto go usłyszy prócz oprawców? Nawet bogowie zdawali się zapomnieć o Biberhofianinie w godzinę Millerowej śmierci. Tak miał wyglądać pogrzeb Gotte? Podrapał się po nosie. Wieko nie było zabite gwoźdźmi. To była jego nadzieja. Ziemia świeżo usypana dużego problemu sprawiać nie będzie. Ziemia świeżo osypana... osypywała się spadając z dudnieniem na wieko.Grudki przelatywały przez szparki do środka całkiem pogrążonej w ciemnościach trumny. Kiedy ostatnia szczelina przykryła się Miller przymknął oczy. Nie był głupi aby nie wiedzieć, że powietrza nie miał na długi odpoczynek. Ściskając oburącz odłamaną uprzednio szczapę szukał po omacku krawędzi aby poluzować lub połamać deszczułki wieka. Próbował wyprzeć je kolanami. Nadaremnie. Przywalona ziemia ważyła dużo za dużo!

Panika siedząc pod skórą Millera teraz chciała wyskoczyć mu przez gardło rozsadzając od środka. Czy był przygotowany na spotkanie z Morrem? Bez obrzędów? Co go czekało? Nieznośny ucisk płuc, wyziewy wilgotnej ziemi, rozdzierane rękoma szaty, nieubłagana ciasnota, mrok najczarniejszej nocy, cisza jak ogłuszające morze, która zaleje wkrótce Gotte. Myśli o rześkim i słodkim powietrzu i zieleni hen tam w górze, ze wspomnieniami o bliskich towarzyszach z wioski rodzinnej, którzy by pośpieszyli z pomocą ochoczo, gdyby wiedzieli, co się z nim dzieje. Jemu szewczkowi, ktry już nigdy by ich nie obgadał, byłby przysiagł, gdyby kto te słowa mógł usłyszeć. Świadomość, że oni o tym nigdy dowiedzieć się nie mogą i że być może Marianka oddała za niego życie a beznadziejnym udziałem Gotte stała się taka nieunikniona śmierć, to wszystko wypełniło oszalałe serce gawędziarza, takim ogromem przerażenia i niepomiernej trwogi, że cofa się przed nimi z drżeniem nawet najśmielsza wyobraźnia sławetnych bardów i szarlatanów!










Pod numerem dwunastym, w izbie na piętrze, zebrali się wracający z miasta Biberhofianie dołączając do gnoma i krasnoluda trwających na swych posterunkach. Obserwowana przez lunetę szajka wykazywała wzmożony ruch do wychodka i częste wylewanie wiadra z odchodami.

Marianka raz jeszcze opowiedziała, tym razem już wszystkim, całą historię od początku do końca, jak było.

Mały detektyw wzrokiem wodził po twarzach zgromadzonych i odezwał się pierwszy.

- Przyjmijcie wyrazy mego ubolewania mes amis... Odpowiedzialnym się czuję, że to na tej ulicy, za mą sprawą i udziałem mej osoby, tutaj wasz przyjaciel i krewniak czas spędzając, spotkał tak okrutną fortunę... Cóż dodać mogę, słowa tu nie wystarczą. Do kapitana straży udać się z tym wszystkim możecie, jeśli sami porachunków z tą szajką wyrównywać nie chcecie. Mensiour Miller albo już jest u Morra lub z nim będzie za chwil kilka. Nie wiem jak mensiour Gotte zdrowiu pomóc możecie, ale jeśli ja w czymś mógłbym, to mówcie mes amis, a uczynię szczerze co w mej mocy!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-07-2013, 12:21   #43
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Winkel gnał co sił uliczkami Kemperbadu. Na jego szczęście Eryk z Jostem nie zdążyli odejść za daleko, bo Bert wyplułby płuca zanim by ich dogonił. Pierwsze kroki gawędziarz łapał oddech i poprawiał swoje podróżne ubranie. Może to było niczym w porównaniu do kolorowych szat Gotte, ale jak na podróżną odzież było bardzo wysokiej jakości. Wojownicy pochodzący z Biberhof cały czas kierowali się w kierunku malutkiego jastrzębia unoszącego się wysoko nad dachami budowli. Zgodnie z wiedzą całej trójki coraz bardziej zbliżali się do portu.

Patrol straży, o którym wspomniał Eryk szedł jakby w tym samym kierunku co oni. Albo był to zbieg okoliczności albo Ci strażnicy naprawdę byli przekupieni przez porywaczy. Bo jak inaczej Gotte trafiłby w ich ręce? Został odbity z rąk stróżów prawa? Niemożliwe. Gdy grupa była już niedaleko nagle pustułka zapikowała w dół. Bert - podobnie jak dwójka jego towarzyszy - miał co do tego złe przeczucia i - wraz z towarzyszami - przyspieszył kroku. Szedł tak szybko jak się dało aby nie budzić niechcianych podejrzeń wśród ewentualnych gapiów.

W pewnym momencie Jost zaczął biec, zaraz za nim Eryk, a na końcu Bert. Winkel początkowo nie odstępował od grupy, ale im dłużej biegli tym bardziej zostawał w tyle. Nie chciał tracić sił na wołanie więc po prostu biegł. Biegł ile sił w nogach...

Gdy Winkel pojawił się na uliczce, która była centrum całego zamieszania zaczął łapczywie łapać oddech. Musiał szybko przeanalizować sytuację i doprowadzić się do lepszego stanu fizycznego. Doszedł do wniosku, że jako dzieciak miał znacznie lepszą kondycję. Niedaleko siebie gawędziarz zobaczył brudną i zalaną posoką Mariankę. Millerówna trzymała zakrwawiony sztylet. Winkel bez zawahania ruszył ku niej. Poza dziewczyną w uliczce był łysy olbrzym, który z pomocą dwóch strażników odganiał atakującą go pustułkę i... kogoś tarzającego się w błocie. Tłum poruszonej gawiedzi też przybierał na sile rzucając coraz to wymyślniejsze komentarze.


- Dziwka poróżniła się z klientem i z kosa chciała ożenić chędożnika!

- W jednej chwili na wozie stali a w drugiej walczyć zaczęli! A ich woźnica jak szalony mało mnie nie rozsmarował jak ten mój kosz! Gońcie ten wóz mówię! Wszystkie jaja mi potłukli skurwysyny!

Mały drapieżnik musiał unieść się wyżej, bo cała salwa kamieni niemal nie strąciła go na ziemię. Jeden z nich chyba nawet trafił biednego ptaka. Strażnik rozkazał Mariance wyrzucić nóż uspokajając ją. Łysy darł się w niebogłosy, że była drwalka i jej zwierzęca przyjaciółka to zabójcy. Co więcej gadał sobie ze strażnikiem jakby byli znajomymi! No na pewno się znali. Bert zapamiętał to i już podejrzewał co tutaj jest grane. Ich sierżant ze sporą, rudą brodą kazał zakuć w kajdany i łysego i Mariankę za co też się strażnik po chwili zabrał.

- Jeszcze tego brakowało... Bert, musisz iść za strażnikami, i jak tylko będzie szansa, pogadasz z jakimś... Kruca, kto tam nimi rządzi? Sierżant? Pogadasz z kimś takim i powiesz wszystko o porwaniu Gottego, o rudym i innych strażnikach, co go z karczmy wzięli zabrali. I Mariankę wytłumaczysz, a i ona powinna cosik wiedzieć, w końcu wysłała do nas chłopaka. Może uwierzą i pomogą... Ja biegnę za rudym, do tego woza, może zaprowadzą mnie do Gottego. I Jost, chciałbym, żebyś poszedł ze mną. A ty Bert... - Eryk położył rękę na ramieniu gawędziarza. - ... uważaj na siebie, wara od kłopotów.

- Hmm... - zastanowił się chwilę Bert. - To trochę niebezpieczne zważając, że nie wiemy jak głęboko idzie ta podejrzana siatka. A co jak oni mają w garści więcej niż samego sierżanta i jego ludzi? - zapytał Winkel. - Jak pójdę sam mogę skończyć jak Gotte i będziecie szukać już dwóch kompanów, nie jednego. - dodał zatrzymując na chwilę Eryka.

- To na razie spróbuj wybronić Mariankę. - powiedział Jost. - A my biegniemy za wozem.

Bert jedynie skinął głową mając nadzieję, że uda mu się pomóc Mariance. Nie. To było coś więcej niż nadzieja. To była siła, która pchała go naprzód. Siła, która nakazywała mu wyjść na wyżyny swoich umiejętności aktorskich i zrobić wszystko co w jego mocy aby uwolnić z kajdan przyjaciółkę.

- Na Sigmara! - zawołał Bert do Marianki ruszając w jej kierunku z wyciągniętą wcześniej jedwabną chusteczką. - Jest Pani cała? - dodał głośno. - Spokojnie. Straż już tu jest! Nic już Pani nie grozi. Niewiele brakowało, a by Panią zabił, ten łysy olbrzym. - z tymi słowy Winkel podał Millerównie chusteczkę.

- Panie strażniku praworządny... - powiedział Bert przejęty. - … Widziałem jak ten łysy próbował ją zamordować! Białogłowa jest niewinna powiadam. - dodał pokazując na Mariankę. - Ona bronić się tylko musiała! Gdyby nie to dobre zwierzę już do Morra by jej dusza pognała. Proszę jej nie zabierać! To ona jest tu poszkodowana! - Winkel objął delikatnie ramieniem Mariankę. - Już wszystko w porządku... - powiedział do niej ciszej, ale tak aby wygolony strażnik słyszał.

Tłum gapiów zafalował podniesionymi głosami i gestami oskarżycielskich wytknięć uniósł się na łysego.

- Zostaw to dziewczę! Dobrze mówi!

- Mało jej nie zabił drań!

Strażnik zmieszał się i zaczął tłumaczyć.

- Ludzie, ja tylko rozkazy wypełniam. - spojrzał nawet na Berta jakoś tak przepraszająco. - Nie utrudniajcie już i tak trudnej służby... - próbował po dobroci.

Z tłumu wystąpił niewysoki mężczyzna w wieku średnim.

- Znam ją! Toć to Anka! Sąsiadka moja. Dziewczę proste, na umyśle, ludzie łysy chciał jak nic ją wykorzystać! Widzicie te blizny Anki? Już ją jeden hultaj poharatał!

Kobiety w tłumie rzuciły kamieniami w łysego. Jeden trafił nawet strażnika.

- Łgają! - jęknął łysy. - Łgają jak Sigmara kocham...

- Odprowadzimy Anke z tym świadkiem nieszczęścia dziewczyny do jej rodziców ręcząc za nią. - zaproponował mężczyzna patrząc od Berta do strażnika.

- Dobra. - odpiął kajdany z rąk Marianki. - Adres podajcie gdzie mieszka w razie pytań kapitana. - pospiesznie mówił chcąc jak najszybciej ulotnić się z uliczki pełnej rozzłoszczonej gawiedzi.

Bert uśmiechnął się surowo jednak z radością poczekał aż "sąsiad Anki" wyjaśni strażnikowi, gdzie mieszka dziewczyna. Bez mrugnięcia okiem. Kłamał lepiej niż Winkel co było nie lada osiągnięciem. Gdy grupa oddaliła się zarówno od rozjuszonego tłumu jak i od samych przedstawicieli prawa Bert zaczął chcąc wybadać człowieka. Może ten mężczyzna mu pomógł licząc na wynagrodzenie, a może miał w tym jakiś głębszy cel...

- Dobrze, że jegomość się akurat pojawił w okolicy. - powiedział Bert przyjacielsko. - Sam bym chyba tej niewiasty spod nacisku straży nie wydostał. Aż żal, gdy osoby poszkodowane trafiają do lochów. Pożałowania godne prawo... - dodał z niesmakiem. - Może ja pójdę z Anką do medyka, a Pan poczeka na nas w tawernie “Głodny wilk”? Taki sukces należy zdrowo świętować! - Bert wyciągnął z jednej z sakw tuzin srebrników i podał mężczyźnie.

Będąc już za winklem uliczki mężczyzna wyglądający nijako jak zwykły mieszkaniec Kemperbadu uśmiechnął się szeroko patrząc żywo w oczy Berta. Jego spojrzenie było tak świadome, że Winkel się obejrzał zmieszany.

- Nie trzeba. - odsunął sakiewkę poklepując Winkla po ramieniu. - Jutro o zmroku w Wilku oddacie przysługę. Bywaj Anno. - ukłonił się szczerze i odszedł raz tylko oglądając się przez ramię rozbawiony.

W Wilku? Oddadzą przysługę? O zmroku? Bert stał chwilę zastanawiając się czy aby nic mu nie umknęło. Musiał o tym opowiedzieć reszcie. Mariance wspomniał jedynie, że nie znał gościa i był pewien, że widzi go pierwszy raz w życiu. Z dziewczyną musiał udać się do medyka. Mały jastrząb z czarnym kapturkiem na główce trafił na rękawicę Millerówny. Marianka wspomniała, że nazywa się Blitz. Opowiedziała też Bertowi jak dowiedziała się o porwaniu Gottego i jak wpadła w te niesmaczne tarapaty. Bert musiał przyznać, że dziewczyna się zmieniła. Dawno jej nie widział, a bardzo miło było spotkać przyjaciółkę. Chciałby jej trochę opowiedzieć co u niego, ale ostatnio mieli tyle problemów, że nie miał na to czasu. Pocieszył ją, że na tropie Gotte są już Eryk i Jost. Powiedział też o całej sprawie z porwaniem chłopca. Jak tak dalej pójdzie staną się światowej klasy specjalistami od rozwiązywania tego typu spraw...


Zakład medyka był zamknięty, ale lekarz mieszkał na piętrze nad nim. Winkel popisując się przed Marianką elokwencją porozmawiał ze starcem przekonując go aby zgodził się pomóc dziewczynie. Szycie łuku zajęło jakiś kwadrans. Po zabiegu gawędziarz nie targował się i zapłacił cztery sztuki złota. Dużo. Normalnie zapłaciłby może i połowę z tego, ale na zdrowiu przyjaciół się nie oszczędzało. Bandaż na skroni dziewczyny wyglądał niczym opaska, którą częściowo zakryły bujne loki. Gawędziarz się uśmiechnął, bo dziewczyna przypominała mu teraz nieco piratkę...

Na miejscu gnom i krasnolud nadal zajmowali się obserwacją. Bert nie zapomni szczęśliwej facjaty krasnoluda objaśniającego, że jego plan się udał. Ekipa porywaczy niemal nie nadążała do wychodka, a wiadra z odchodali tworzyły mniejszą wersję brązowego wodospadu. Okropny widok. Detektyw pocieszył ekipę po opowieści Marianki, ale Bert nadal miał nadzieję. Wierzył, że uda im się uwolnić Gotte. Miller musiał wytrzymać!

Do wejścia do domu porywaczy zostały jakieś dwie godziny. Winkel musiał się uspokoić. Skoro mieli Mariankę to zaproponował aby ta oglądała sytuację zza okularu teleskopu, a on pójdzie na drugą stronę domu porywaczy - do opuszczonego budynku. Musieli uratować tego chłopca…
 
Lechu jest offline  
Stary 20-07-2013, 12:40   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co od nich chciała Marianka? Po co się wdała w awanturę z jakimiś wozakami? Trudno było zgadnąć, a pytać? To akurat nie był moment na rozmowę z zakuwaną w kajdany dziewczyną. Ale wóz... trzeba było to jakoś sprawdzić, a nuż było to coś ważnego?

- Na razie spróbuj wybronić Mariankę - powiedział Jost do Berta. - A my biegniemy za wozem.
Ruszył w kierunku, w którym popędził wóz, mając nadzieję, że Eryk pobiegnie razem z nim.

***

Pędzący ulicą wóz rzuca się w oczy... Dopóki pędzi. A gdy tylko zwolni, staje się podobny do innych.
Jak znaleźć wóz, którego nie widziało się na oczy, pośród setek podobnych wozów, które poruszają się po takim sporym mieście jak Kemperbad? W dodatku gdy ludzie bardziej patrzą pod nogi, a na wozy tylko wtedy, gdy chcą woźniców obrzucić stekiem wyzwisk i życzeń z dziedziny mało sympatycznych?
To nie Biberchof, gdzie każdy każdego znał, to nie leśne dróżki, gdzie przejazd jednego wozu pozostawia ślad widoczny przez parę dobrych godzin.
Nie mogła Marianka wysłać tego ptaka w pościg za wozem, jeśli to takie ważne było? Co prawda miała własne problemy, ale mimo wszystko ptaszyna nie mogła jej pomóc w ich rozwiązaniu. A nawet mogła zaszkodzić.



Szukanie wozu w mieście to niczym szukanie igły w stogu siana. Albo wypatrywanie jednej mrówki wśród wielu innych. trzeba mieć szczęście. Takie, jak miał Rudi. Nie dość, ze miękkie lądowanie w atrakcyjnym nader miejscu, to się jeszcze z tego wyłgał bez szwanku. Farciarz jeden.
On sam z pewnością w takiej sytuacji dostałby po głowie i od piersiatej niewiasty, i od towarzyszących jej mężczyzn, a Rudiemu nic się nie stało.

***

- Widział pan pędzący wóz? - Jost zagadnął jedną czy drugą osobę. - Przejeżdżał tędy wóz, co gnał jak szalony?
Cóż... Większość z tych, co nawet widziała ów wóz, więcej uwagi zwracała na taplającą się w błocie cycatą niewiastę, niż na konny zaprzęg. Czemu się Jost nawet nie dziwił, jako że wozów dokoła dostatek, a takiej jakości piersi nieczęsto można zobaczyć. A jak toś w nich ląduje, to już wcale niemal.

- A tam pojechał - Jakaś starsza niewiasta udzieliła w końcu sensownej odpowiedzi. - W stronę mostu. Jaki? Ano normalny, jak do przewozu towaru. Czarny koń, dwaj ludzie w czerni na koźle. No i z tyłu otwarty był, to żem widziała, że jakąś skrzynię wieźli. Coś jakby trumnę, ale kto by trumnę woził takim wozem.
- Dziękuję pani serdecznie. - Jost skłonił się uprzejmie, po czym ruszył we wskazanym kierunku.


***

- Na demony... - mruknął Jost. - Szukaj wiatru w polu.

Wóz jakby się rozpłynął w powietrzu.
Wytłumaczenie było proste - woźnica zwolnił i od razu przestał się rzucać w oczy.
Strażnicy, którzy biegli początkowo za wozem również zniknęli Jostowi z oczu.

- Trzeba chyba wracać - powiedział do Rudiego - i zobaczyć, co z Marianką.

Po paru krokach jednak zatrzymał się.
Kolor czarny nie był aż tak popularny. jasne, ze nosiła go i szlachta, i złodzieje, ale ci pierwsi nie woziliby się takim podłym pojazdem, a ci drudzy poczekaliby do nocy i dopiero wtedy poszliby na robotę.
Za to w czerni chadzali ci, co z Morrem mieli do czynienia. Jost też, gdy czas obrzędu przyszedł i ojcu pomagał, w czarne giezło się oblekał. A ci od Marianki to kapłani być nie mogli, bo ci by nie szarpali się z dziewczyną, ani też nie pędziliby wozem jak szaleni. Ale może jacyś pomagierzy?
No i, Jost o mały włos walnąłby się w czoło, tacy mogli mieć dostęp do ciała, co w przechowalni leżało. A to prostsze było nawet, niż grób rozkopać. Podejść, ciachnąć i nikt nie zauważy. Raczej.

- Gdzie tu jest cmentarz? - zagadnął kolejnego przechodnia.
- A który? Bo dwa są - jeden stary, przy świątyni. Ale ten już pełen jest. No a drugi, ten nowy, za miastem jest zaraz. Za podgrodziem dokładniej.

Jost podziękował, a potem do Rudiego się zwrócił.

- Wróć do naszych - poprosił. - ja się za tym cmentarzem rozejrzę. Może wóz wypatrzę i się dowiem, co tam wieźli. Ale wrócę w czas, by do was dołączyć.

Nie czekając na odpowiedź ruszył jak najszybciej we wskazanym kierunku.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-07-2013, 14:10   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nim Jost zdążył dotrzeć do cmentarza zrobiło się już ciemno. Jedynie światło Mannslieba pozwalało na zorientowanie się w okolicy.


Cmentarz, bez względu na to, czy nowy, czy stary, nie jest najlepszym miejscem na spacery. I to nie tylko ze względu na strażników, co strzegą miejsca pochówku przed rabusiami zwłok.
Umarli nie są najlepszymi towarzyszami żywych. Co gorsza niekiedy okazuje się, że niektórzy z tych, co powinni spoczywać w grobach, nie do końca umarli.

Jost rozejrzał się dokoła, w poszukiwaniu wozu lub odzianych na czarno mężczyzn, lecz okolica była pusta.
Odmówiwszy krótką modlitwę do Rhyi odetchnął głęboko i przekroczył bramę cmentarza.
Ten, choć ponoć nowy, już w tym momencie był dużo większy niż w Biberhoff. Długimi szeregami ciągnęły się groby. Niektóre były li tylko zwykłymi kopczykami, tu i ówdzie porośniętymi trawą, inne przykrywały kamienne płyty. Tu marmurowa tablica, tam posąg, a gdzie indziej budowla przypominająca niemal kapliczkę.

Jost ponownie rozejrzał się dokoła.
Cicho wszędzie, głucho wszędzie. Z jednym wyjątkiem - ktoś rozkopywał ziemię. Był tak zajęty swoją pracą, że nawet nie zauważył, jak Jost, przemykając się od nagrobka do nagrobka, zaczął się do niego zbliżać.
Chłopak, na oko piętnastolatek, brudny i spocony, z zapałem machał łopatą.
O tej porze nikt rozsądny nie zajmował się kopaniem grobu na pogrzeb, który miałby się odbyć najbliższego dnia. Hiena cmentarna? Chyba trochę za wcześnie.
Nie chodziło oczywiscie i wiek, tylko o porę dnia.
jednak zbyt czystego sumienia chłopaczek nie miał, bowiem co chwila przerywał pracę i rozglądał się na wszystkie strony, zmuszajac Josta do zachowania zdwojonej ostrożności.
On sam też się rozglądał. Wolał nie zostać zaskoczony na cmentarzu przez kogokolwiek - ani przez żywych, ani - tym bardziej - przez nieumarłych.

Jost podkradł się jeszcze bardziej.
Skulony za pokaźnym nagrobkiem obserwował poczynania chłopaka. A Ten sapał, dyszał, ale nie przestawał kopać.
Wreszcie łopata stuknęła o drewno.
Chłopak zdwoił tempo kopania, nie zważając na to, że część ziemi osuwa się z powrotem do dołu. W końcu przyklęknął na brzegu, na wykopanym piasku i zaczął za coś ciągnąć.
Po chwili przestał i podniósł głowę.

- Wybacz, panie Chmuro! - jeknął nastolatek z przejęciem. - Weź mnie na służbę! Jam sierota, wiernie jak pies służyć ci będę panie!

Chmura? Josta zatkało. Kogo ten chłopak odkopywał? Czyżby sam Arnold herbu Różowa Chmura, w skrócie Gotte? Zakopali go?
Postanowił cierpliwie poczekać, aż ten ktoś wylezie z grobu. Jeśli wylezie i nie okaże się ożywionym truposzem - Jost powita go z otwartymi ramionami.
Jeśli to nieboszczyk? Cóż, chłopak będzie mieć pecha.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-07-2013, 10:19   #46
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Niektórych Ranald nie lubi. A jako, że jest złośliwym bogiem to nie lubi czasem i swoich wyznawców. Na przykład Rudiego. No tak po prostu jest. Od zawsze. Gdy był jarmark i przyjeżdżali chłopi z sąsiednich siół to kto dostawał w pysk? Rudi. Nie Bert, który bałamucił dziewki. Zawsze jakoś wyszło, że Rudi. Gdy Gotte zdenerwował kogoś swoim niewyparzonym językiem to kto dostawał? Nie, nie wyszczekany Miller, ten drugi, niski, Rudi. Komu worek mąki się rozrywał gdy akurat przechodziło dziewki za której krągłościami wodził wzrokiem? Rudiemu.
Oczywiście takie przypadki zdarzają się każdemu ale Miller upatrywał w tym czasem ręki boga oszustów, żadne modlitwy i datki nie pomagały.

Teraz było podobnie. Biegł bo najprawdopodobniej w mieście była jego kuzynka. I zamiast wpaść na nią to prawie wóz wpadł na niego. I tutaj wydawało się, że Ranald w końcu do niego się uśmiechnął. Przynajmniej na początku. Zamiast gnoju lub jakiegoś żebraka Miller wylądował na kobiecie. Prosto między dwoma jędrnymi cyckami. Bycie niskim ma swoje plusy. Mimo to Rudi już chciał wstać, przeprosić, pomóc podnieść się kobiecie. No ale jeszcze chwilka...
I okazało się, że damulka jest żoną jakiegoś szlachcica. I to nie byle jakiego! Ten chodził ubrany jak sam baron. I miał synów. Widać, że też szlachciców, dłonie nieskażone ciężką pracą. I z szablami. Normalnie Miller by nakładł im po gębie. Sam nie raz brał udział w walkach na pięści z innymi strażnikami, którymi umijali sobie nudne wieczory. I wygrywał nawet z większymi od siebie. No ale to widać wielkie pany.
Jednym słowem Rudi nie miał szczęścia do kobiet. Już druga naraziła go na gniew szlachcica. Dezerter po zorientowaniu się w sytuacji wstał jak oparzony.
- Ale jak to oćwiczyć?
I co teraz? Bert by się przydał, zawsze lepiej gadał. Ale tego jak zwykle nie było więc Miller spróbował swoich sił.
- Ale panie... To ten wóz na mnie prawie najechał. O tamten. Jechałby trochę po lewej i niechybnie by najechała na pana szanowną żonę. Ja przepraszam ale to wina tamtego. Trochę w lewo i by Morr świecił nad duszą pana żony. To zamiast mnie oćwiczyć tamtego hultaja trzeba. Nahają przez plecy mu włoić.
- Współwinnych tchórzu ty nie szukaj! Wóz ciebie nie małżonkę mą miał rozjechać, jełopie lekkoduchny!
- Anzelu, chłopak rację ma. Mało mnie ten wóz niczym rydwan śmierci nie stratował zaciągając żywcem do Ogrodów Morra! – powiedziała kobieta łamiącym się głosem i usiłowała się dźwignąć. – Słabo mi. – wyciągnęła upaćkaną w błocie dłoń w niegdyś białej rękawiczce do Rudiego, i niemal od razu, teatralnie opadała na łokieć w klepisko.
- Ani się waż prostaku! – wycelował w Rudiego laską starszy jegomość tryzmając za krzyż drugą ręką. - Synkowie matce wstać pomóżcie!

Millera korciło by szlachetce wyrwać tę laskę i nakłaść nią po tyłku, a chłoptasi opłazować ich własnymi szablami. Zamiast tego dał jednak pół kroku w tył i obserwował całe zajście. Kobieta dała się podnieść korzystając z pomocy młodzieńców posyłając dezerterowi zawiedzione spojrzenie. Ten jednak nie chciał bez potrzeby narażać się na gniew wielkiego pana obijając mu synów. Synów, którzy własnie go otaczali. Jeden z nich podszedł do Millera z dłonią na szabli. Rudi już szykował się by dać mu zwyczajnie w zęby. Ten odezwał się cichym, rezolutnym głosem.
- Skoro macocha mówi, że dobry człowieku życie jej ocaliłes, to na znak wdzięczności przyjmij choć tych kilka monet jako, ze Bochimini nigdy długów nie zapominają i być zadłużonymi nie chcą. - podał Millerowi małą, elegancką sakiewkę brzęczących cichutko monet. - a teraz wybacz lecz ulotnij się z widoku ojca i zaoszczędź wszystkim rozpamiętywania tego co tu zaszło.

Rudi na moment się uśmiechnął ale zaraz pokornie spuścił głowę zręcznie chowając monety do sakiewki. Oddalił się szybko. Zobaczył Josta do którego podszedł podnosząc brwi. Ten wzruszył ramionami i zaczął biec. Gdzieś tam był Eryk ale dalej... Straż. Miller zaklął, krótko, paskudnie jak tylko żołnierze potrafią i puścił się biegiem za Jostem.

Po drodze okazało się, że Schlachter goni wóz. Po co? To się okazało dopiero gdy zgubili jego ślad. Bo była na nim Marianka. I walczyła z jakimś facetem. Łysym i wielkim. Rudi po raz kolejny stwierdził, że wielkiego świata to on do końca ich nie rozumiał.

Długo pytali, myśleli, próbowali sobie przypomnieć co było na wozie. Nic. W końcu Jost, widać, że z doświadczeniem, wymyślił, żeby spróbować na cmentarzu. Rudi z chęcią przystał na powrót do domu. Bert pewnie tam zaprowadził jego kuzynkę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 24-07-2013, 19:30   #47
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
W końcu Gotte się jednak ocknął! Postanowił jeszcze zawalczyć o swe życie. Złowroga cisza minęła. Ostatkami sił częsciowo złamał deskę w wieku. Wcześniej próbował jeszcze podnieść wieko i ot tak wypchać cały nadmiar ziemii i wyjść. Ale jednak ciężar ziemi, mimo iż świeżej, był zbyt trudnym przeciwnikiem. Ważyła on po prostu za dużo. Połamana deska jednak, pokazała że może uda się złamać i resztę z nich do środka. Wiedział, że wtedy ziemia osypie się, ale on będzie mógł próbować kopać do góry. Kopać jak kret. I kopał, kopał co sił. Chciał chociaż załatwić sobie dostęp powietrza. Nie było to jednak łatwe, ziemia osypywała się. Każda sekunda zdawała się teraz wieczniścią... Ale nagle... Nagle jakby usłyszał czyjąć obecność! Ktoś też rył ziemię. Znając jego szczęście, pewnie jakiś ghul!

Ale nagle ręka Gottego przebiła się przez ziemię, starcząc z grobu! Nawet Gotte już nie myślał, co będzie, jak ktoś go teraz zobaczy. Przecież taki niespodziewany widz, pierwsze co zrobi, to chwyci sztychówkę i dopilnuje, żeby ciało pozostało pod ziemią. Stało się jednak coś zupełnie innego. Ktoś lapnął go za rękę i ciagnął. Ciągnął co sił! Próbował uwolnić!. Ziemia jednak nie puszcza swojego gościa tak łatwo. Uścisk zerwał sie. Po chwili jednak Miller usłyszał szuflowanie ziemią. Szybkie. Energiczne. W końcu ziemia ponownie przestała być przeszkodą. Został znowu chwycony i to tym razem za obie dłonie. Ktoś go wyciągał, a i Gotte temu komuś pomagał i nogami odbijał sie zapierając o dno trumny. Jest! Urodził się! Wyszła głowa! I wtedy zobaczył zalanego potem, zdyszanego chlopaka, jego niedoszłego... oprawce.
- Wybacz panie Chmuro! - jeknąl nastolatek z przejęciem. - Wez mnie na sluzbe! Jam sierota, wiernie jak pies slużyc ci bede panie!
- Dostaniesz złoto, złota ile potrzebujesz – niemal wykrzyczał Gotte, gdy tylko wypluł z ust ziemię. - Dam ci zapłatę, jak tylko przeżyć mi to będzie dane. Obiecuję ci chłopcze mój drogi - dodał po chwili, a z serca powoli zaczął mu schodzić ciężar. Nadzieja zaczęła wracać… Czy to możliwe, żeby wyszedł z tego cało?
Zasapany chłopak pomógł wydostać się do końca Gottemu z dołu.

- Gdzie oni? Gdzie źli? Gdzie uciekamy? Uciekajmy! - Gotte nawet nie otrzepywał się z ziemi, tylko od razu zadygotanym głosem wyjazgotał.

- Gotte? Co robiłeś w tym grobie? - spytał Jost, wynurzając się zza nagrobka. - Cały jesteś i zdrowy?

Gotte niemało się wystraszył usłyszawszy głos Josta. Gdy go jednak ujrzał, łezka w oku się zakręciła od razu.
- Jost, Joście, Jościk, to Ty?! – powoli przestał wstrzymywać dalsze łzy.- Zakopali mnie! Zakopali draby jedne! A wcześniej kazali zabić! I ucięli! O tu! O tu boli! – płacząc wskazał rozoraną brodę. Widać ciśnienie z młodego chłopaka w ten sposób schodziło.

Nie wyglądający na więcej niż 15 lat młodzieniec, przestraszył się najwidoczniej obecności Josta, słów Millera i schował się za plecami Gotte.

- Na szczęście miałeś pomocnika - powiedział Jost, wyciągając rękę do Gotte. - Szybszego niż ja. Dzięki bogom, żeś żyw. Chodźcie stąd jak najszybciej. A nuż tamci wrócą.
Nie bardzo wiedział kto zakopał Gotte i czemu, ale taki argument mógł skłonić “pana hrabiego” do pospiechu.

- Na szczęście pomógł mi, na szczęście- Gotte odwrócił się do chłopca. – I szlachcic Gotte von Gotbald nie zapomni o tym i wynagrodzi. Ale teraz chodźmy i pędźmy stąd prędko. Ino może lepiej zakopać tego groba, ino szybko – spojrzał na Josta. - Gdzie są oni? – spytał jeszcze chłopaka. Może na podstawie jego odpowiedzi, łatwiej będzie wybrać, czy warto chwilę tu zostać i zakopywać, czy lepiej było szybko biec.

- Wrócili do miasta. Zakopać. Zakopać. Musimy uciekać z miasta panie Gotbaldzie - przekonywał. - Jak cię zobaczą to was i mnie na śmierć zabiją!

- Znasz ich? - spytał Jost. - Zasypanie tej dziury to dobry pomysł. Nie zauważą, żeś się wydostał. Ale musimy się pospieszyć. Bardzo pospieszyć. Nie zapomnij - zwrócił się do Gotte - co mamy dzisiaj zrobić.

- Zna... - Gotte jakby się zamyślił. - Młody, a nie wiesz ty co o porwaniu takiego małego, co? - dodał w końcu po krótkiej chwili.

- Ja? Mnie nic nie mówią. Ale porwanie pana, panie Gotbaldzie, pierwszym gangu było - odpowiedział cicho chłopak.

Wzięli się wszyscy do zasypywania dołu - niektórzy deskami zabranymi z wieka, a co sprytniejsi - łopatą.

- A teraz nogi za pas. - Gdy kopczyk przybrał odpowiedni mniej więcej kształt Jost odrzucił daleko na bok trzymaną w ręku deskę. - A ty zabierz łopatę. I jak w zasadzie masz na imię? - spytał chłopaka.

- Alex. Ale Młody na mnie wszyscy wołają.
 
AJT jest offline  
Stary 24-07-2013, 21:22   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Chodźcie, idziemy do domu - powiedział Jost.
- Nie, nigdzie nie idę. - Gotte stanął jak wryty, ledwo słowo “dom” padło z ust Josta. Zaparł się obiema nogami. - Nigdzie nie idę!
- Chcesz tu zostać? - Jost był naprawdę zdumiony.
- Nie, nie, nie. - Gotte pokręcił głową. - Idę. Ale nie pod dwunastkę. Przecież od razu się zorientują, że żyję.
- Tak, tak. Pan hrabia ma rację. - Alex zwany też Młodym poparł Gotte. - Obserwują dom. Mnie też nie mogą tam zobaczyć.
- No właśnie. Sam widzisz, Jościku, że nie mogę tam iść - powiedział Gotte. - Co gorsza, muszę wracać bokiem, muszę unikać strażników.
- No wiesz... - mówił dalej Gotte. - Strażnicy są źle. Bardzo źli. Jak tylko mnie wyprowadzili z tej gospody, to od razu te draby po mnie przyszły. Od razu mnie do nich doprowadzili. Strażnicy do tych drabów, co mnie zabrali.
- Młody - Gotte najwyraźniej nadrabiał zaległości w mówieniu, spowodowane długim pobytem w niewoli. I w trumnie. - Znasz jakieś schronienie? Miejsce, gdzie mógłbym się schować, aż nie opuścimy wszyscy miasta?
- Znam, znam, panie hrabio. - Młody się skłonił. - Ale to nie jest odpowiednie miejsce dla waszej dostojności. Ale skoro pan hrabia chce się schować, to zaprowadzę wielmożnego pana.
- Jościku... Rzuć mi jakąś monetę ładną - poprosił Gotte. - Bo wiesz, zabrali mi wszystko, co do miedziaka.
Ładną monetę? Jot się skrzywił. W sakiewce miał, prawdę mówiąc, niewiele. Ale czegóż nie robi się dla druha. Sięgnął do mieszka i wyciągnął parę srebrników.
- Musi ci starczyć do chwili, aż się znów nie spotkamy. - Podał pieniądze, które Gotte natychmiast schował.
- Młody da wam znać, jak się ze mną skontaktować - powiedział Gotte.
- Tak, tak. Dam znać - zapewnił Młody. - Ale już musimy iść, panie hrabio. Poprowadzę pana.

Gotte i Młody zniknęli w mroku, a Jost ruszył szybkim krokiem pod dwunastkę.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-07-2013, 06:37   #49
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację












Ciemna noc zapadła wisząc nad dachami śpiącego Kemperbadu, gdy cienie przemykał się zająć ustalone pozycje. Rudi z gnomem mieli najtrudniejsze zadanie. Mieli wspiąć się na dach budynku, aby dostać się na poddasze do środka 17stki. Arno z Erykiem i Jostem oraz Marianką od tyłu podchodzili do posesji. Bert został przy teleskopie wynajętego przybytku obserwując kamienicę i ulicę.

Rudi z Herculesem przyklejeni do płota a potem pochyleni pod ścianą domu zbliżyli się do rogu budynku. Hercules pierwszy rozpoczął wspinaczkę.

- Poczekaj mensiour Rudolf.

Szło mu sprawnie i szybko. Wkrótce zniknął za krawędzią narożnego dachu. Zaraz potem z góry opuściła się powolutku lina. Miller stanął na wysokości zadania. To nie był spacerek po pionowej elewacji narożnika. Ponadto nie mógł absolutnie hałasować, aby nie wzniecić alarmu. A dojrzeć lub dosłyszeć mogli go nie tylko porywacze lecz również sąsiedzi. Rudi był bardzo silny a to liczyło się podczas tej czynności najbardziej. Na szczęście dotarł w ślad za gnomem na spadzisty dach kamienicy.










Arno, Eryk, Jost i Marianka kolejno przeskoczyli przez płot lądując w pokrzywach na posesji numeru siedemnaście. Millerówna zaszyła sie w rosnącym obok krzaku zajmując miejsce obserwacyjne. Miała być wsparciem dla reszty w razie potrzeby.

W oknie widać było sylwetkę blondyna. Kiedy stał z kubkiem przy oknie wszyscy mieli prawo zastanawiać się czy ich widzi. Zdawało im się, że patrzył wprost na nich. Jednak nie. Obrócił się ukazując im plecy robiąc coś przy stole. Schlachter z Bertem korzystali od razu przebiegając za winkiel domu, zaraz za przy tylnych drzwiach. Arno zaś zaszył się w śmierdzącym okropnie wychodku. Podwórze również cuchnęło okrutnie a to za sprawą sporej ilości wylewanego pod płot, wiodący ku głównej ulicy, wiadra z fekaliami za dnia. Czekali dobrą godzinę, kiedy do kuchni przyszedł szatyn z wiadrem. Mężczyźni zdawali się sprzeczać trochę lecz ostatecznie ciemnowłosy machnął ręką i opierając się rzycią o stół rozpoczął zabawę nożem. Obracał go w palcach zwinnie jak cyrkowy nożownik. Blondyn wstał z krzesła i podszedł do drzwi. Zaraz potem kompan uniósł sztabę i jasnowłosy wraz ze snopem światła, co wpadł na podwórze, wyszedł z kubłem na zaplecze domu. Chlusnął spod drzwi w stronę 15stki obryzgując płot rzadkim gównem ze szczynami. Miał wracać, gdy jednak postawił drewniane wiadro i dziarskim krokiem ruszył do wychodka.

Arno przez szparę widział zbliżającego się mężczyznę. Na tylnym planie widział stojącego w oknie szatyna. Jeżeli ten drugi zobaczy coś podejrzanego kiedy krasnolud zdzieli przez łeb blondyna, to cały plan szlag trafi...

Kiedy drzwi do klopa otworzyły się ze skrzypieniem krasnolud stał wciśnięty w ciemny kąt tam, gdzie rzycią się siada na deskach z otworem. Mężczyzna wszedł do środka nie zauważając jednak Arno. Kiedy opuścił gacie i siadł niemal od razu poleciała sraczka spadając z pluskiem do szamba. Od razu zdał tez sobie sprawę, ze półdupkiem usiadł na czymś twardym. Krasnoludzki kamasz do miękkich nie należał. Porywacz znieruchomiał i ręką sięgnął do tyłu po omacku a gdy jego ręka natrafiła nogę krasnoluda facet zesztywniały wydał z siebie dziwne jękliwe wzdrygnięcie a jego dotyk na piszczelu khazada jakby oparzony zadrżał i cofnął się natychmiast...










Rudi z Herculesem ostrożnie zbadali właz na dachu. Był stary i zbutwiały. Zardzewiała kłódka nie robiła problemów detektywowi, który kazał odwrócić się Rudiemu.

- Mensiour Rudolf wybaczy, ale nie lubię jak mi się na ręce patrzy podczas tej czynności... – dodał grzecznie na usprawiedliwienie.

Klapa zaskrzypiała od razu, gdy tylko zaczęła być podnoszona. Goblin mruknął coś w obcym języku.

- Mere de pute!

Jedna ręką trzymając w nieruchomym zawieszeniu właz, drugą wyciągnął zza pazuchy czarnej bluzy fikuśny szklany flakonik.

- Posmarować trzeba zawiasy mensiour Rudolf. – głową skinął na skorodowane żelazo okucia łączeń desek z dachem.

Pomogło. Gnom zajrzał do środka po czym spuścił linę uwiązaną do kamiennego komina. Wślizgnął się pierwszy w nieprzeniknioną ciemność zalegającą na poddaszu. Po kilku dłużących się w nieskończoność minutach mały detektyw wychylił głowę z czarnego otworu.

- Trzeba uważać na meubles. Garde-robe stoi na środku. A pod nią dużo gratów i krzynek. Extremement łatwo można przewrócić rupiecie. Narobić ‘ałas, tumulte... – wyjaśnił. – Alfonso przesunął wiele. Miejsce zrobił.

Obaj czekali zatem później wyglądając na wychodek jak się sprawy mają u ich towarzyszy. Widzieli jak mężczyzna wylał wiadro i zniknął w kloace zamykając za sobą drewniane drzwi do tego przybytku.

I wtedy stało się coś czego nie przewidział nikt. Echo pustych zakamarków poniosło z oddali stukot wielu butów i podniesione głosy, którym towarzyszyło dudnienie.

Hercules z Rudim ostrożnie przemknęli na drugi koniec dachu kładąc sią na brzuchach i wyglądając na główną ulicę. Przecznice dalej oddział co najmniej tuzina straży chodził od domu do domu budząc mieszkańców i wchodząc do środka. Ze strzępów oddalonych głosów wynikało, że chodzi o przeszukanie kamienic.

- Malchance! Mensiour Rudolf musisz sam wejść do domu. Vite! Alfonso powstrzyma i opóźni straż! Porywacze zabiją Enfant, petit Sigimund kiedy straż zastuka im do drzwi i będą chcieli uciekać tyłem. Sigimund musi żyć, oui? Ja się nimi zajmę! – oświadczył gnom strzygąc nerwowo wąsem.










Bert siedział wygodnie w fotelu, który sobie przyniósł z innego pomieszczenia i oglądał okiem teleskopu dom z numerem 17. Niebo było czarne jak oczy pewnej młodej szlachcianki. Bez gwiazd i bez żadnego księżyca. Po ponad godzinie od czasu gdy towarzysze opuścili ich kryjówkę pod 12stką, Winkel najpierw dojrzał kogoś wylewającego wiadro między płotem z posesją nr. 15ście, a niewidocznym z jego pozycji obserwacyjnej, wychodkiem porywaczy.
I kilka sekund potem posłyszał z lewej strony dobiegający gwar i tupot ciężkich kamaszy o bruk, pobrzękiwanie zbroi i walenie do drzwi innych domów.

Bert szybko przebiegł na drugi koniec piętra i z innego pomieszczenia wyjrzał przez okiennicę odsłaniając kotarę. Za przecznicą tuzin strażników przeszukiwał dom po domu po obu stronach ulicy. Jak tak dalej pójdzie to za około kilka minut będą pod dwunastka i trzynastką...

Czy pokrzyżuje to plany odbicia małego Sigimunda?
Czy Bert miał na to jakiś wpływ?

Na dodatek zaczął padać deszcz...







 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-07-2013 o 06:53.
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-08-2013, 20:55   #50
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Siedzenie w pokrzywach nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Te urocze roślinki miały tylko i wyłącznie jedną zaletę - zdecydowanie nie pozwalały zasnąć.
Czas dłużył się niemiłosiernie, wreszcie Blondyn zdecydował wyleźć z domu. Widać zaaplikowana porywaczom mikstura nie była aż tak skuteczna, jak pragnęła tego dzielna ekipa z Biberhof. Ale - sądząc z tempa, w jakim Blondyn biegł do wychodka - nie było najgorzej.

Dłuższą chwilę trwało, zanim z wychodka - zamiast Blondyna - wychynął Arno i zaczął dawać ustalone wcześniej znaki.

Jost, niemal następując na pięty Erykowi, najszybciej jak mógł, podsunął się pod drzwi, zajmując miejsce po drugiej ich stronie.

Plan wypalił. Przynajmniej jeśli chodziło o pierwszy jego etap.
Drzwi otworzyły się...
Niestety pilnujący ich bandyta okazał się zbyt szybki i zdołał odskoczyć. A potem stawił im czoła z tęgą pałą w ręce.

Eryk chybił, ale - jakimś trafem - Jostowi powiodło sie lepiej i raniony w ramię bandyta rzucił się do ucieczki.
Cóż z tego, skoro zamiast niego pojawił się wściekły kundel, demonstrujący wielki kły, oraz kurdupel uzbrojony w rapier i przerośnięty pistolet.


Jost rzucił się ku niemu, mając nadzieje, że tarcza ochroni go przed kulą.

Nadzieja matką głupich...
Kurdupel strzelił, a Jost syknął z bólu, gdy kilka gwoździ wbiło mu się w rękę. Mimo tego kontynuował atak.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 02-08-2013 o 22:40.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172