Z piwnicami miewał w życiu do czynienia, raz czy dwa trafiły się nawet jakieś katakumby, a całkiem niedawno zwiedzał bez przyjemności kanały zacnego Bögenhafen. Na kopalniach nie znał się jednak lepiej niż na goblinach. Kiedy Gudrun wyciągnęła mapę, stanął sobie z boku, gotowy wysłuchać spokojnie napływających z różnych stron mądrości. I przekonany, że Gomrund znajdzie zastosowanie dla jego talentów.
Ale już po pierwszych słowach krasnoluda wysoko uniesione brwi pobruździły Spielerowi czoło. W końcu i kolczugę, i hełm przytargał tutaj z myślą o zejściu pod ziemię. Do głowy by mu nie przyszło, że między Julitą a dwudziestoma beczkami wina zostawił tylko niepozornego chłopaczka po to, żeby samemu usadzić się przy dziurze w ziemi i wyglądać w niej gobliniej łepetyny jak ryby w przeręblu. Coś tam nawet mruknął ponuro pod nosem, ale zaraz potem odchrząknął z zakłopotaniem i pośpiesznie szczęknął mieczem w pochwie, niby sprawdzając, czy trzyma się w niej, jak należy, choć wiedział, że tak.
To był dobry miecz. Sam pewnie nigdy by sobie takiego nie kupił, ale musiał przyznać, że Sylwia wybrała właściwie. Szeroki, z podwójnym zbroczem i przysadzistym jelcem. Niezbyt długi, poręczny, ale przy tym odpowiednio masywny. Świetnie leżał w dłoni, jeśli tylko nie brakło w niej siły, i dużo mógł w takiej zdziałać.
Tyle że Gomrund kolejny raz pokazał, że przydomek zawdzięcza raczej czuprynie niż temu, co pod nią. Łeb może Płomienny, ale solidnie osadzony na karku i zdatny nie tylko do łamania nosów. Co prawda Spieler wzrostem nie wyróżniał się specjalnie z brodatego towarzystwa, ale w mroku wcale nie widział dzięki temu lepiej niż reszta długonogich. W przeciwieństwie do krasnoludów i – jak mu się zdawało – goblinów. Erich miał rację, raczej niewielki byłby pożytek z całej załogi Świtu w kopalni. – I pomogą, jak będzie trzeba – skwitował naradę, przypatrując się bacznie złodziejce.
Kiedy zdecydowała, bez słowa grzmotnął wąsacza łokciem w nery, aż mu dech zaparło, obrócił, złapał za koniec pasa i pchnął do przodu. Potem znów obalił skołowanego na ziemię, przygniótł kolanami i skrępował ręce i nogi purpurową wstęgą. Nie żałował przy tym wszystkim siły ani własnych gnatów. Tak, żeby kurewsko bolało. A wyglądało jeszcze gorzej.
Dźwignął się ze stęknięciem na nogi, podszedł do Sylwii, rzucił kilka cichych słów, rozglądając się krytycznie po najbliższych drzewach. Potem wrócił i rozwiązał więźniowi nogi. Szarpnął go w górę i bezceremonialnie zwlókł ze ścieżki. Z rozmachem trzasnął jego łbem o pień, żeby w spokoju popracować przy węzłach, po czym podciągnął się sprawnie na drzewo i zaraz opuścił się z powrotem, uwieszony końca pasa. Zaparty nogami w najniższe konary, zamotał go, postękując, na grubym sęku. Zeskoczył z chrzęstem kolczugi na ziemię, chwycił Sylwię pod ramię i pociągnął za krasnoludami.
Z tyłu, tuż nad niedbale wbitym w ziemię sztyletem, kołysały się łagodnie trzewiki, ledwie wystające z fałd opadniętych portek. Spieler miał pewność, że jeśli nie podejrzany przeciąg w dolnych, to nieznośny ból w górnych partiach ocuci w końcu wąsacza, a nie życzył sobie słuchać jego jęków i złorzeczeń. Bo choć przed chwilą równie dobrze wiedział, że nie zamorduje bezbronnego durnia za to, że nienawidzi i gada głupoty, po raz wtóry nie chciał tego sprawdzać.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 25-07-2013 o 00:40.
Powód: "opadniętych"
|