Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2013, 00:58   #14
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ashford uśmiechnął się lekko do Cooka - pełen nadziei, że Mary tego nie zauważy. Domyślność wampirzycy była godna podziwu, choć natury samej rozmowy nie zrozumiała. Nosferatu nie tyle plotkował na jej temat, co ratował wizerunek. JD jeszcze przed chwilą miał fatalne zdanie na temat Matki, lecz teraz wyglądało ono zupełnie inaczej - jedynie dzięki Robinowi. Brujah nawet nie zastanawiał się, czy wampir mówił prawdę - wydawało się to oczywiste. Każde jego słowo płynęło prosto z serca, chyba że... było to serce genialnego manipulatora. Jednak JD nie potrafił podważyć szczerości, dobrych intencji i troski Cooka. Obecność starego Egzekutora wszystko zmieniała.

Niestety Ashford wciąż odczuwał niechęć do Matki. Rany, które zadała mu słowami, nie przestawały piec - a wadziły bardziej, niż dziury w nadgarstkach. Wiedziała, gdzie uderzyć, by zabolało. Monica. Imię, które wypowiedziały karminowe usta, niemiłosiernie dźwięczało w uszach Ashforda. Niczym kościelny dzwon, wzywający na pokutę. Dzwon, którego rezonans miał pozostać z Brujahem aż po kres wieczności.

Nagle JD wyprostował się jak struna. Poczuł - być może jako jedyny obecny - wagę tej chwili. Chciał wyciągnąć dłoń do Matki - bo w przeciągu ostatniego roku ocaliła kilkaset tysięcy ludzi. Bo, razem z nią, mógł ocalić ich o wiele, wiele więcej. Jeżeli Cook nie mylił się, i Ashford - niesforny syn - stanowił katalizator ewolucji Krwawej Mary w prawdziwego zbawiciela… to nie miał nic przeciwko. Więcej - pragnął tego z całego serca.

- Poczekaj… - zaczął, ignorując zarzut wampirzycy. - Oboje wiemy, ty i ja, że nie możemy się teraz rozstać. Nie porzucisz mnie, gdy jeszcze nic nie wiem o świecie - dodał, przywołując jeden z zarzutów Matki pod swoim adresem. - Mogę ci się przydać. Bez względu na to, jaka dobra jesteś, nie rozdwoisz się.

Ashford na chwilę zwątpił. Jeżeli diabeł potrafił przemienić się w atrakcyjną blondynkę, to zapewne i bilokacja mieściła się w granicach możliwości.

- Chcesz posłać tak młodego wampira do domu. Po co? By go ukarać? Żadna kara. Bo ci się nie przyda? Kłamstwo. By go chronić? Jeżeli komuś przyjdzie do głowy zaszantażować cię, to ma mnie podanego na tacy. Możesz być na mnie zła, ale jestem przekonany, że wiesz, gdzie tak naprawdę jest moje miejsce. A raczej… przy czyim boku.

Nie, żeby wizja samolotu do Bristolu nie kusiła. JD nie musiał wiele przestawiać w swoim dawnym życiu, by powrót do niego był możliwy. Bliskiej rodziny praktycznie nie miał - więc nie zauważyłaby zmian, które w nim zaszły. Nie pracował, nie uczył się - dalej pozostawałby w domu. Po pewnym czasie mógłby pożywiać się na wiernych - gdyby korzystał z odpowiednich słów i wszystko odpowiednio aranżował. Poprosiłby gosposię, aby za dnia nikt mu nie przeszkadzał. Jak by to uzasadnił? Mógł wymyślić cokolwiek. Właściwie nie musiał niczego wymyślać - tak długo, jak z konta wychodził przelew.

Czy powinien sięgać po dawne życie, które stało na wyciągnięciu ręki? Po sny w pokoju, w którym krew Cassie dopiero co skrzepła? Jako pomocnik Archonta mógł osiągnąć więcej - choć rola przewodnika duchowego też miała znaczenie. JD zastanowił się. Jak pomógł tamtym ludziom? Choć starał się, osiągnął tylko… jedną śmierć - miłej dziewczyny, która umarła z przedawkowania. Wierzył, że z Mary mógł więcej.

Wampirzyca wygląda przez chwilę tak, jakby przemowa potomka zbiła ją z tropu, szybko jednak wróciła do skwaszonej miny.

- Nie wiem, co on Ci nawkładał do łba - popatrzyła piorunująco na Robina, który uśmiechnął się promiennie w odpowiedzi. - Ale skoro on już decyzje podjął, to moje zdanie na ten temat nie ma znaczenia. Tak, zostajesz ze mną. Tak, postaram się więcej Cię uczyć.

Westchnęła. Nagle wykonała szybki ruch ręką i coś z jej dłoni wyleciało w stronę JD. Wampir odruchowo złapał pakunek, który okazał się... torebką z krwią!

- Zalecz rany, żebyś nie wyglądał jak ostatnie nieszczęście. I zmykaj na górę. - mówiła Matka o dziwo bez tego charakterystycznego tonu wyższości. - Jesteśmy w podziemiach włoskiego hotelu, który mieści się w starym zameczku Napoleona, a Ty na jednej z wież masz wynajęty królewski apartament tylko dla siebie. Są tam już Twoje rzeczy. Jak wyjdziesz z piwnicy, przy drzwiach będzie czekała na Ciebie służąca. Ma na imię Bella. Możesz się nią pożywić. Ale tylko jak już będziecie w pokoju i z umiarem. Dziewczyna ma jeszcze kilka godzin do końca zmiany. I nie zapomnij o zalizaniu ugryzienia, kapiszi?

Kiedy JD miał się zbierać, Nosferatu podszedł jeszcze do niego i położył mu dłoń na ramieniu.

- Prędko się nie zobaczymy, więc życzę Ci powodzenia. Ten hotel należy do mojej przyjaciółki, dlatego wszystko co w jego ofercie, jest do naszej dyspozycji. Możesz zażyczyć sobie wszystkiego... w granicach Maskarady oczywiście. Korzystaj młody JD. Dziś w nocy nie musisz się już niczym martwić. To noc należnego Ci odpoczynku. Nie zadręczaj się. Nie dziś. Na udrękę będziesz miał jeszcze wiele lat. Bądź zdrów!


JD ogarnął się, niepewnie wygładził włosy, zaciągnął głębiej odzienie otrzymane przez Cooka, po czym zastanowił się, czy już wygląda jak człowiek. Z zadowoleniem spostrzegł, że mankiety przykrywały rany. Uśmiechnął się na wzmiankę u luksusach, po czym pożyczył wszystkiego najlepszego, pożegnał się i zniknął za wskazanymi drzwiami.

Matka na pewno oczekiwała, że wysączy krew z torebki. Uleczenie ran stanowiło wystarczającą motywację i choć na początku JD zamierzał tak uczynić, po chwili zrezygnował. Szanował, a także podziwiał wampirzycę, lecz nie znaczyło to, że jej ufał. Skoro tak długo odpędzał kołatający w podniebienie głód, to mógł wytrzymać jeszcze trochę.

Pociągnął za klamkę, zrobił krok, i uderzyło go spojrzenie dużych, czarnych oczu. Zanim Ashford odwrócił wzrok, spostrzegł w nich miniaturę swojego odbicia. Co ta kobieta pomyślała sobie, gdy go zobaczyła? Że jest jednym ze zwykłych gości hotelowych - bogatych snobów nie troszczących się o ilość pieniędzy ubywających z sakiewki? JD tak nie wyglądał. Choć od urodzenia opływał w luksusach, ich piętno zostało przykryte wydarzeniami ostatnich tygodni. Twarz zmieniona przez głód zbladła, ciemne cienie, których zaczątków Ashford wcześniej nie spostrzegł, zarysowały się pod oczami. Ciało pozostało sprężyste i gibkie - po przemianie wydawało się nawet bardziej plastyczne, lepiej dopasowujące się do poleceń umysłu.

JD przyglądał się kobiecie o wiele za długo. Ta nie przemówiła, zapewne onieśmielona. Wampir jednak nie myślał o niej. Przed oczami stanęła mu Mary, lustrująca jego nagie ciało zawisłe na krzyżu. Czy oczekiwała, że będzie się pieprzyć się z tą dziewczyną? Czy dlatego ze wszystkich służących wybrała najpiękniejszą? Uroda Belli olśniewała. Czystość, niewinność, młodzieńczy urok zamknięty w ciele pulsującym słodką, lepką krwią. Cera o nieco jaśniejszym odcieniu, rysy twarzy pozostające w idealnej harmonii i symetrii. Wszystko to okraszone czarem nieśmiałości i świeżości. Imię współgrało perfekcyjnie z osobą, która kryła się za nim.

- Rozumiem, że pokażesz mi mój pokój? - zapytał.

Dziewczyna jedynie pokiwała głową, najwyraźniej bojąc się podnieść wzrok. Nie śmiała poprawić Ashforda - nie pokój miała wskazać, lecz królewski apartament. Kapiący przepychem, złotem, lecz także i nowoczesnością. JD ze smutkiem pomyślał, że nic z tego nie potrzebował.

Bella ani myślała stać jak strach na wróble, więc pospieszyła wzdłuż hotelowego korytarza.

Cook wspomniał, że wszystko, co w ofercie hotelowej, było do jego dyspozycji. JD wybrał więc marzenie. Niewinne śnienie na jawie. Nic złego nigdy się nie przytrafiło. Nigdy nie posmakował krwi Mary i znajdował się w Wenecji - tym pięknym mieście - jako człowiek. Podążał za Bellą, wpatrując się kuszące biodra, które opinała jedynie cienka tkanina hotelowego uniformu. Ashford zamknął oczy i materiał przemienił się w… połyskliwą satynę sukni ślubnej. Jej biel - prawie namacalna - świadczyła o niewinności. Czystości, której JD tak bardzo pożądał.


Bella - jego małżonka - prowadziła do gości weselnych. Rodziny - zdrowej matki, na której policzki wróciły kolory, ojca stojącego tuż obok bez żadnej kochanki. Niedaleko młodszy brat - koniecznie z wybranką serca - i gromadką ich wspólnych dzieciaków. Nigdy nie molestowana przez ojca Amy Thomson wręczyła mu prezent, jej imienniczka - córka kucharki - pożyczyła wszystkiego najlepszego. Warren i Lydia Johnes - z gromadką tak bardzo wyczekiwanych pociech - również stali obok, promiennie uśmiechnięci. Andy Warms, który nigdy nie wywołał wypadku samochodowego, wypakowywał właśnie kwiaty dla panny młodej, a Elijah Foster - już nie bezdomny, ani zadłużony - trzymał za rękę piękną, wysoką brunetkę. Pozostali przyjaciele ze wspólnoty stali gdzieś w tle. Kobiety ocierały łzy wzruszenia, mężczyźni gratulowali wspaniałej żony.

Jedynie dla Cassie nie było miejsca w tym pięknym obrazku.

JD zamrugał oczami - scena weselna znikła. Pozostał jedynie pusty korytarz z nienagannie wypolerowaną podłogą i ozdobnym lustrem, które optycznie powiększało przestrzeń.


- Proszę wejść do windy - wyszeptała Bella. JD poczuł, jak rozkoszny dreszcz przebiega mu po plecach na dźwięk cichego, dziewczęcego głosu.

- Oczywiście - odparł. Służąca nacisnęła przycisk, a winda poszybowała w górę. Prosto do luksusowego, bajkowego królestwa.


- Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, to proszę nacisnąć ten przycisk - Bella wskazała na przełącznik na pilocie.

W odpowiedzi JD skinął głową. Wszystko dokładnie przemyślane i zaprojektowane. Jej Królewska Wysokość nie musi nawet staczać się z łóżka, by poprosić o trufle z bitą śmietaną.

- Mam nadzieję, że miło będzie wspominać pan pobyt w naszym hotelu - dodała.

JD pokiwał głową, nie patrząc na Bellę, która wnet wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.


Apartament zachwycał. Cook w żadnej mierze nie przesadzał, wychwalając walory hotelu swojej przyjaciółki. Melanż ciepłych barw w zupełności pochłonął Ashforda - czerwień wyszukanej tapety, beż miękkiego dywanu, mahoń dostojnych antyków. Miły półmrok czule oblekał wampira, pozostawiając błogie uczucie na skórze. JD sądził, że przyjemności życia doczesnego nie mają żadnego znaczenia, a jednak - wolałby nie zmieniać lokalu.

Podszedł do barku, otworzył szafkę, po czym wyciągnął wysoki kielich. Naczynie odpowiedziało odpowiednim tonem, gdy JD postukał o nie paznokciem. Szlachetne szkło. Mężczyzna wypełnił je butelką dopiero co otwartego szampana - truskawki spoczywały obok na srebrnej tacy. Następnie Ashford obrócił się, i spoglądając na kompana skrytego za lustrem - wzniósł toast. Czara wzleciała do nieba, po czym zastygła w pewnym uścisku. Tylko chwilę trwał jej lot ku podłodze. Jeszcze krócej jęk tłuczonego arcydzieła sztuki użytkowej.

Gdy musujący płyn dotknął stóp Ashforda, dopiero wtedy zauważył, że przez cały ten czas był bosy.

Kciukiem posmakował fakturę zielonego guzika - wzrokiem posmakował piękno powracającej do pokoju Belli. Trzymała w ręku marzenie każdego mizofoba - profesjonalne odczynniki do walki z drobnoustrojami, kurzem i plamami. Gdyby JD nacisnął brązowy przycisk, pojawiłaby się z talerzem przepięknie przystrojonej wołowiny Kobe oraz iskrzącymi się sztućcami.

Gdy służąca pozbywała się nieczystości, JD siadł na precyzyjnie wyperfumowanej, czarnej, lejącej się aż do podłogi narzucie. Liczył, że do pokoju zawita inna pokojówka, nie Bella, w której krwi mogły krążyć zbyteczne, dodane przez Mary specyfiki. Westchnął - czym niezamierzenie przyciągnął uwagę dziewczyny. Adrenalina i niepewność miała dodać pożywianiu się ponadplanowego posmaku.

Niechcący strącił kryształową lampę, stojącą tuż przy łożu. Bella nie poskarżyła się.

JD - ze splątanymi włosami, skrwawionymi mankietami i nieco za dużą marynarką - wyglądał jak siedem nieszczęść. Pochylona tuż przed nim Bella, z obnażonym przez niewygodną pozycję dekoltem oraz wachlarzem swych wybornych cech - oszałamiała.

Wampir nie spodziewał ujrzeć się drobnego krzyżyka, który wychylił się spod ubrania.

Zanim Bella zdołała zauważyć, palcem wskazującym podniósł jej podbródek, przez co symbol wiary, zawieszony na łańcuszku, podniósł się do góry. JD zauważył lekki strach u dziewczyny, który objawił się nerwowym drżeniem i zaczerpnięciem gwałtownego haustu powietrza.

- Wierzysz? - zapytał. - Wierzysz w Boga?

Grawitacja posklejała niektóre pasemka ich ciemnych włosów.

- Nie wstydzę się swojej wiary - odpowiedziała słabym głosem.

JD zbliżył się tak prędko, że jeszcze zdążył poczuć na policzkach słodki oddech ostatnich zgłosek.

- A kochasz? - zapytał, wodząc wargami w odległości marnych milimetrów od jej ust. - Kochasz Boga?

Poczuł na policzkach wilgotne łzy, które spłynęły z tych czarnych, okrągłych oczu.

- K-kocham - zająknęła się.

JD przeczesał dłonią jej gęste ciemne włosy, by w chwilę później zacisnąć uchwyt na czaszce. Bella poddawała się mu tak, jak topielec poddawałby się morskim falom.

Pocałował ją.

- Ale to Bóg stworzył... potwory. To on stworzył zło.

Rozpiął pierwszy guzik, a następnie drugi. W chwilę później półnaga pokojówka wstydliwie skrywała przed nim piersi. Przeniósł ją na łoże, po czym pogładził zwichrzone włosy. Następnie pochylił się nad sutkiem, by go pocałować. Ashford nie poznawał siebie. Nie poznawał tych zdecydowanych, odważnych ruchów, które wykonywał. Czy Głód go do tego pchał? A może wspomnienie nieludzkich tortur, jakim był poddawany w piwnicy?

- Bez światła nie ma cieni - nieśmiało odparła, niepewna czy powinna się odzywać.

JD zszedł niżej, nie przestając wodzić językiem po skórze. Zostawiał wilgotny, ciepły ślad na linii łączącej piersi, brzuch, podbrzusze... Bella pięknie pachniała. Jakby rumiankiem, różą... Słońcem.

- Nie... - jęknęła, gdy JD delikatnie rozchylił jej nogi. Drugi raz westchnęła, gdy przesunął palcem po połysku bielizny, na dłużej zatrzymując się w jednym miejscu.

Ashford zastanowił się, czy aby lustro, które wisiało w pokoju, nie jest lustrem weneckim, za którym skrywa się podekscytowana Mary.

- Czego nie chcesz? - odparł, podnosząc głowę do góry. - Czy ty... Jesteś...? - zawiesił głos. Bella pokiwała głową. Nie wytrzymała jego spojrzenia i schowała twarz w jedną z poduszek. Szlochała.

JD przesunął na bok materiał skrywający płatki kobiecości, po czym wpił się w nie. Dziewczyna zawyła, miotając się na łóżku. Wydawało się, że dostała ataku nieznanej jej wcześniej choroby. Zespołu traconego dziewictwa. Z każdą sekundą JD coraz głębiej penetrował ją językiem. Jeszcze nie zauważył, że pokojówka wciąż trzyma jedną rękę zaciśniętą na ścierce, a drugą na środku czyszczącym. Gdy już nie mógł wejść głębiej, wyszedł, po czym wpił się w tętnicę udową dziewczyny. Bella cały czas krzyczała z rozkoszy.

- Tracisz dziewictwo z wampirem, pomocnikiem Archonta, dziedzicem fortuny i sługą bożym w jednej osobie - wyszeptał wystarczająco cicho, by nie nadwyrężać Maskarady. - Nie byle co.

Zalizał miejsce, w które się wpił, czując jak jednocześnie zasklepiają się rany zadane przez Cooka. Po chwili jego ciało stało się na powrót gładkie, niczym skóra niemowlaka, nie licząc jednego szczegółu - oparzenie od papierosa Mary, choć zabliźniło się, nie znikło.

Wystarczyło zrzucić frak, aby znów być zupełnie nagim. JD odchylił twarz Belli od poduszki, zauważając groteskowe smugi maskary na twarzy i pościeli. Gdy całował piękne, pełne usta, kierował Vitae do dolnych partii ciała.

Po chwili wszedł w nią, głusząc krzyk kolejnym pocałunkiem. Miarowo poruszał lędźwiami, mimowolnie dziwiąc się, jak kobieta na niego reaguje. Jej tracona niewinność, niepewność, walka z odczuwanym bólem i formujące się zawiązki prawdziwej rozkoszy... JD chłonął to tak, jakby sam wszystko odczuwał.

Wyszedł z niej, by zlizać z ud dziewiczą krew.

JD nie mógł nie porównać dziewczyny do Cassie, a różnica była uderzająca. Nie chodziło jedynie o pewność siebie. Z zamordowanej wampirzycy biło wyuzdanie, ale także - jak dopiero teraz Brujah uświadomił sobie - fizyczne doświadczenie. Z iloma pieprzyła się, po tym, jak uciekła? Czy uciekła dlatego, bo nie chciał pieprzyć się przed ślubem? Czy wróciła do niego tylko po to, by go... zaliczyć?

Ashford zaspokoił głód i poczuł, że obecność Belli jest zbędna. Myśl o Cassie jeszcze bardziej go wybiła z rytmu.

- Wyjdź stąd.

Bella zdawała się nie słyszeć.

- Mówię, żebyś stąd wyszła…! - krzyknął. - Co z tobą nie tak?

Wtedy naszło go bardzo złe przeczucie.


Puls był wyjątkowo niski, dziewczyna nie odpowiadała. To nie mogło tak się skończyć. JD potrząsał dziewczyną. Czuł się taki... samotny. Bella nie mogła umrzeć. Nie, jak... nie jak Monica.

- Słyszysz mnie? - zapytał, zaszokowany. Równie dobrze mógł rozmawiać z wyłowioną z rzeki Marzanną. Rozglądnął się dookoła. - Mary? Jesteś tu... gdzieś? - zapytał rozpaczliwie.

Chciał uciec pod fartuch Mamusi.

Przypomniał sobie jeden szczegół. Krew. Mary wypomniała mu, że nie uleczył dziewczyny krwią. Podniósł z podłogi kawałek rozbitego szkła, rozciął własny nadgarstek, po czym przysunął do ust dziewczyny.

- Pij. Nie umieraj.


- Teraz wyjdź.

Bella niemrawo rozglądnęła się.

- Wyjdź.

- Czuję się...

- Wyjdź.

- Ale...

- Nie martw się, sam posprzątam - wskazał na rozbity kieliszek szampana i lampę. - Nie doniosę na ciebie do szefostwa.

Udało się odprowadzić ją na korytarz i zatrzasnąć drzwi.

- Kurwa.

To było pierwsze przekleństwo, jakie kiedykolwiek padło z jego ust. JD odwrócił się, czując jak drzwi przylegają do pleców, po czym osunął się na dół. Oparł ciążącą głowę o dłoń i zaszlochał.

Po pewnym czasie poszedł do łazienki, by zmyć krew z penisa.
 
Ombrose jest offline