Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2013, 13:23   #50
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Demonstracja pragnień.
- Miło że pokazałeś coś nowego, Śrubka - Soeki zaśmiał się cicho, widząc znikające sylwetki. Zbliżył się do krawędzi budynku, oraz matki i wpatrywał się w nocny Seul. Miasto było piękne, jeszcze. Tyle ludzi uciekało od prawdy, od swoich planów i postanowień tylko po to, by uratować swoje cztery litery. Świat dyktował im warunki, zaś oni mogli tylko ślepo za nimi podążać. Potencjalne decyzje nie zmieniały celu, lecz tylko drogę, w jaką znajdowali się w danym miejscu.
Czy Soeki nie był dokładnie taki sam?
Prawdopodobnie jedyną decyzją, którą Yami mógł zmienić zawarte dla jego osoby plany była ta, odmawiająca przyjęcia pigułki od Viktora. Moment, w którym blondyn zdecydował się opuścić więzienie, jakim były szpitalne sale, był ostatnim prawdziwie wolnym. Właśnie wtedy mógł zdecydować, czy zechce stracić swoją ukochaną, czy stracić samego siebie.
- Co dokładnie pragniesz zrobić, wykorzystując Hades? - spytał w końcu matki.
- Spełnić pragnienia zebranych. - odpowiedziała Matka. - Oni wszyscy pragną końca, jednak tak samo jak i życia boją się śmierci. Hades nie jest ani jednym, ani drugim. - kobieta zmrużyła oczy rozglądając się dookoła. Wydawało się, że mają długą chwilę, nim ktokolwiek faktycznie stanie im na drodze.
- Baranek, który podąża za pozostałymi nie wie, dlaczego to robi - Yami odpowiedział sentecjonalnie. Jego oczy spoczęły na chwilę na Matce. Nie wiedział, po której stronie powinien stanąć, zaś brak widocznego sensu działań “boskiej” grupy, która pragnęła rozlewu krwi z iście fanatycznych powodów, nie przemawiał na ich korzyść.
- Pragnąc końca dnia, nie zawsze chcemy wyzionąć ducha - dodał po chwili blondyn. Tym razem jego wzrok powędrował na gromadzących się u podstawy budynku ochotników.
- Może wolisz zejść na dół i przekonać się osobiście? - spytała kobieta rozglądając się po otaczających ich budynkach. Na jednym z nich siedziała biała, skrzydlata postać. - Albo może po prostu pójść się zabawić. - zaproponowała, przy czym wyraz jej twarzy lekko się skrzywił.
- Zgodnie z tym, co twierdzisz i tak nikt nie zdoła zatrzymać Hadesu. - stwierdził ponuro. Jego oczy nieco przygasły, gdy uświadomił sobie, nawet jeśli pozorną, beznadziejność sytuacji. Można albo stanąć po stronie oprawców, albo przestać.
- Jak on tak w ogóle działa? - zapytał zaciekawiony.
Kobieta uśmiechnęła się. - Tak jak oni tego pragną. - wyjaśniła kładąc rękę na ramieniu Soekiego. Po chwili pchnęła go w przód, zrzucając z budynku.
Było to lekko zaskakujące, ale czas reakcji Soekiego mocno się wyostrzył od kiedy ten spędza czas z Mulchem i profesorem.
Z silnym uderzeniem w ziemię, które zamortyzowało lądowanie, Yami znalazł się na ulicy pod blokiem.
Ilość osób uciekających od niego czy też samej budowli była zaskakująco niewielka. Ludzie zbierali się pod budowlą, spoglądali w kulę lub skupiali się na podcinaniu własnych żył czy uderzaniu głową w twarde przedmioty.
To było masowe samobójstwo.
Krew umierających zmieniała swój kolor na czerń, po czym albo wznosiła się pod postaciami "umarłych", albo też parowała aby unieść się w stronę kuli jako ledwo widoczny opar.
- Jeszcze jakieś pytania? - spytała matka, lądując obok Yamiego.
Ręka blondyna mimowolnie zasłoniła usta, reakcja biologiczna na tego typu widoki była najwyraźniej czymś, czego nie był w stanie się pozbyć. Jego umysł zignorował nawet to, jak jego ciało zaprzeczyło temu, co wydawało się być prawami natury. Yami stał wpatrzony w otoczenie, nie będąc w stanie przyswoić tego, co się dzieje.
- Co do? - wręcz krzyknął zdziwiony blondyn. Źrenice zacieśniły się, próbując zrozumieć to, co pochłaniało teraz Seul.
- Czy Hades wyzwala ukryte pragnienia? - zapytał.
- Dokładnie. Ale jest w stanie spełnić tylko to najsilniejsze. Na całe szczęście wszyscy ludzie są powiązani, są jednym. Dzięki temu to konkretne, ukryte pragnienie wyszło na wierzch.
- Czy jeśli ktoś nie będzie wystarczająco silny, to w tym właśnie momencie nie zyska “boskości” w waszym mniemaniu? - blondyn podzielił się swym pomysłem. Jeśli dobrze rozumiał, to skończyłby tak samo, jak ludzie wokół budynku, gdyby chciał wyzwolić duszę jeszcze bardziej.
- Hmm? Cóż to za słabość, pragnąć spokoju? - spytała matka - Bogowie to ludzie nie powiązani zresztą. Samotni. Ty też jesteś samotny, nieprawdaż? Deus...hmm... - na swój sposób zabrzmiało to jak...śmiech. Anemiczna z zachowania Matka tym razem wydawała się na swój skryty sposób wesoła. - Nie bój się, pragnienia wielu nie przytłoczą twoich. W końcu nie jesteś z nimi powiązany. Jesteś wolny.
- Wolność o której mówisz, to nieświadomość wyborów. - Yami zaoponował Matce. Nie był to jednak krzyk oburzonego dziecka, raczej zwyczajna wypowiedź. Próba rozmowy.
- Będąc pionkiem na szachownicy przez do przodu, nie wiedząc, że można, niczym królowa - uśmiechnął się do niej blado - Poruszać się w tak wielu kierunkach. - skończył.
Kobieta uśmiechnęła się. Podniosłą rękę i wskazała na jednego z mężczyzn w tłumie. - Ty. Dlaczego?
Koreańczyk podniósł oczy spoglądając na parę przed sobą. - Jak to dlaczego? - wyszeptał wyjmując z kieszeni scyzoryk. - Nie przeszedłem przez suneung. Żona mnie oszukuje. Kredyty na głowie. Jestem zamknięty w wiecznej rutynie, dzień w dzień to samo i wszystko bez sensu. I tak umrzemy, na co czekać? To najlepsza okazja...Przecież mogę, mogę po prostu to zrobić! Czekać na lepsze dni!? Dajcie mi spokój! Przez ile gówna muszę się przebić aby mieć jeden, pojedynczy przyjemny dzień!? - Jego ręka powędrowała prosto w jego serce. Scyzoryk wbił się przez jego ciało bez problemu raniąc serce. Zawisł. Zachwiał się. Upadł.
Był martwy.
- Pytaj ilu chcesz, synu. - zaproponowała Matka. - Nie znajdziesz nikogo o odmiennym zdaniu.
- Czy on właśnie nie stwierdził, że nie widzi innej opcji? - uśmiech człowieka, który właśnie ma rację wypłyną na twarz Yamiego nawet pomimo obrzydliwych okoliczności.
- Widzi. Alternatywą jest żyć, a tego nie chce. - sprostowała Matka wyraźnie nie rozumiejąc podejścia Soekiego. - A może ty jesteś w stanie znaleźć lepsze rozwiązanie dla jego pragnienia? Co lepszego mógł zrobić, jeżeli pragnie spokoju pozbawionego wszelkiego negatywizmu? Słucham uważnie.
- Ruszyć swe cztery litery i działać. - odparł blondyn ślepo, bez większego namysłu. - Ucieczka, taka jak moja, nie jest rozwiązaniem - stwierdził po chwili rozmyślania. Przed jego oczyma pojawiła się twarz starca, pewnego generała sił powietrznych. Na usta wypłynął dziwny grymas...
- Czyli żyć? Błędne koło. - głos kobiety był spokojny. - Tak niewiele wiesz, dziecię. Dlaczego postrzegasz śmierć jako ucieczkę, słabość, a rozpacz jako klęskę? W którym momencie było stwierdzone, że to rzeczy negatywne? Powiedz, czy ty...boisz się nieznanego?
- Jak widzisz, nie znam wszystkich możliwości, nie jestem więc wolny, jak to usilnie powtarzasz. - odparł blondyn. Niezależnie od tego, po której ze stron barykady się opowie, wiedząc więcej o Hadesie - zyska.
Naprzeciw dwójki z nieba opadła groteskowa postać. Postać wyglądająca jak szkielet w garniturze o czaszce z rogami. W rękach trzymał kosę a jego oczodoły wypełniał cień. - Przepraszam, czy mogę?
- Nie. - odezwała się Matka i, jak gdyby nigdy nic, uniosła ku niebu, wzlatując z powrotem na szczyt wieży.
- A już myślałem, że tym razem się przede mną otworzy. - mruknął szkielet unosząc głowę, aby spojrzeć na Soekiego. - A ty kim możesz być? Czyżby konspekt cię nie dotyczył?
- Biorąc pod uwagę, że stojąc tutaj nie próbuję się zabić - odparł z przekąsem blondyn. - To prawdopodobnie mnie dotyczy, nawet jeśli o tym nie wiem - dodał po chwili zastanowienia się. Jego umysł nie był do końca pewien jak traktować ruchomego szkieleta, którego wizerunek aż zapraszał do tańca, jednak wizja umarłych, oraz boląca żuchwa sprawiały, że osobnik był całkowicie realny.
- Hmm...a jednak wyglądasz znajomo. - mężczyzna podrapał się po swojej czaszce - Czy ty przypadkiem nie jesteś subiektem starego Moebiusa? Czy też...Viktora. Jakkolwiek on się w tym wieku tytułuje. - Nieco ostrzegawczo kościotrup zatoczył kosą w swoich dłoniach, wywijając dwa młynki i zacieśniając swój chwyt na niej. - W takim razie pozwolisz, że pozbędę się ciebie, nim staniesz się równie irytujący co Mulch i ten zrzędliwy profesorek?
- Więc Viktor stoi również za Mulchem i Śrubką - Soeki uśmiechnął się szeroko. Nie wiedział czemu, ale strona, po której znajdował się w tym starciu zdawała się być już przydzielona.
- Owszem znam Viktora, jednak jestem od niego wolny. - Yami powiedział z nutką niepewności w głosie. - Nic nie wiąże mnie po tej właśnie stronie konfliktu - dodał.
- Oh? - szkielet opuścił lekko broń. - Więc zamierzasz zostawić Matkę? - spytał. - Intrygujące, ale widzisz...mi nie zależy specjalnie na tym, komu będziesz pomagał. Obawiam się raczej, że będziesz mi wchodził w drogę. Jestem jednak dżentelmenem. Jeżeli jesteś bezbronny...ewentualnie rozstrzygniemy to kiedy indziej.
- Skłamałbym, mówiąc że jestem całkowicie bezbronny - odparł rozbawiony blondyn. Przeskoczył z nogi na nogę, ustawiając się w stronę adwesarza bokiem.
- Równie dobrze mógłbym znaleźć się po twojej stronie - stwierdził.
- Jeżeli Viktor położył na tobie swoje łapska, to raczej za późno. Wybacz młodzieńcze. - kościej pokręcił przecząco głową, wyznając odrobinę żalu. - Ja chcę tylko przywrócić stary porządek. Ty byś w nim nigdy nie powstał.
- W twoim “porządku” nie mógłbym wyjść z pokoju. - westchnął Yami przypominając sobie, jak bezużyteczną, ograniczoną personą był Hodohi. Mógł tylko czytać, zanurzać się w wyśniony przez innych świat. Marzyć. Był uwięziony w swej własnej słabości.
- Byłbym synkiem, maskotką, bez grama możliwości - dodał ponuro. Nieco krzywy, prowokujący uśmiech wypłynął na jego usta. - Wygląda na to, że nie mogę pozwolić ci robić tego, co pragniesz - dodał.
- Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać. Cóż za smutna rzecz, gdy przeciwstawne pragnienia stają sobie na drodze, któreś musi umrzeć. Tak po prostu. - Szkielet pochylił się nieco w dół. - Nazywam się Albert Einstein. En Garde! - krzyknął rzucając się w przód z swoją kosą.
Yami czekał, gdy Albert będzie wystarczająco blisko, blondyn wykorzystuje swą wolność, jak i rokzwit jego umiejętności, by skrócić dystants. Problemem walczenia tak długą bronią, była bezbronność na znajdującego się tuż przy władającym przeciwnika. Taki ruch powinien zanegować atak ostrzem, i w najgorszym wypadku narazić Yamiego tylko na rany wywołane kontaktem z drzewcem.
Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, a Soeki znajdzie się blisko Einsteina, spróbuje zdzielić przeciwnika kolanem w brzuch, wykorzystując przy tym energię PSI.
Mężczyzna gotowy do ataku wyskoczył niesamowicie szybko. Jednakże nie dość szybko. Uderzenie Soekiego wręcz pchnęło jego tors w tył. Zdeterminowany kościej kopnął Soekiego, który uderzył o ostrze kosy plecami. Uderzenie lekko pochyliło go w przód, ale czuł, że nie było zbyt głębokie.
Soeki stał między kościejem a jego bronią.
Blondyn zatakował bliższą przeciwnika ręką, licząc na to, że wolność będzie wystarczającym aspektem nadającym siłę ofensywną temu manewrowi. Jeśli trafi, to z przyjemnością powtórzy drugą ręką, zmniejszając powstały od uderzenia dystans.
Albert przyglądał się dłoni Soekiego, jak gdyby licząc na to, że nic on nie zdziała.
I nic nie zdziałała. Ręka Yamiego zatrzymała się nad dłonią kościeja, jednak nie było na niej nawet śladu obrażeń od wolności.
Szkielet przechylił się w lewo, zrzucając swoją wagę. Soeki został za pomocą pleców nabity na kosę, zaszybował z nią chwilę w powietrzu po czym wypadł i uderzając mocno o ziemię wylądował kilka kroków od szkieletu.
- Wybacz chłopcze, ale o PSI w tej walce możesz zapomnieć. - skomentował przedziwny mężczyzna obniżając swoją kosę.
Wokół Soekiego zaczynała się zbierać czarna krew, której olbrzymie ilości spływały wciąż z kuli.
Maź zdawała się wirować i falować wokół chłopaka, jak gdyby oczekiwała jego komand.
Blondyn spojrzał raz jeszcze na znajdującą się wokół niego czarną krew. Zapragnął, by ta wystrzeliła w kierunku Alberta, atakując jego podbrzusze.
- Czy osobnik o nazwisku “Forte” mówi ci cokolwiek? - blondyn zapytał, zaś w razie kolejnego ataku, zamierzał znaleźć się między ostrzem, a jego dzierżycielem i wykonać kopnięcie w bok szkieleta.
- Słyszałem wiele nazwisk w swoim życiu. - Albert zwinnie zakręcił kosą, zgarniając pędzącą w jego stronę krew i odrzucając ją w bok. - Aczkolwiek to dopiero pierwszy raz.
Yami zapragnął, by ciecz wróciła do niego, i rozpoczęła delikatny taniec, krążąc wokół jego dłoni.
- Czym właściwie jest konspekt? - blondyn zapytał, wracając do poprzedniego wątku. Wyczekiwał ataku, nawet jeśli nie spodziewał się takich ruchów po Albercie.
- Nawet ja nie mogę pojąć czym jest. Jednak wiem, czym był. Był miejscem gdzie każda możliwość, każda szansa, każde prawdopodobieństwo zestawione było z każdą jego alternatywą i przeciwnością. Konspekt...Konspekt był nieskończonym równaniem które prowadziło do końca wszechrzeczy. To była nieskończoność. - Objaśnił przecierając oczy, jak gdyby płakał. - Teraz...teraz to armia zjednoczonych rzeczywistości. Teraz to równanie zaczynane ujemnie i kończące się dodatnio. Nie lubię zmian chłopcze. Zwłaszcza po tylu wiekach. - Ponownie zatoczył zdolne koło swoją kosą.
- Nie masz raczej powodów, by tak jak Matka przekazała mi boskość, pokazać mi konspekt? - zapytał bez grama nadziei w głosie. Spojrzał na pokrytą czarną substancją rękę. Ciekawe czy to coś mogło działać tak samo, jak jego PSI?
- Obecnie w konspekcie rezyduje Viktor. Jestem pewien, że już tam byłeś. - mruknął szkielet. - To co trzymasz w dłoni, jest jego ujemną częścią. - dodał po chwili. Jego głowa spokojnie uniosła się ku niebu. Na tle nieba przelatywał powoli samolot. - Myślę, że już przegrałeś, chłopcze.
- Dodatnią są więc żywi ludzie? - zapytał, nie zwracając tymczasowo uwagi na wątek jego przegranej. Od dawna nie zauważał zwycięstw, będąc zapętlonym w wizji idealnej wolności.
- Zgadza się. Cóż...skoro ci o tym mówię, mogę powiedzieć i więcej.- przytaknął swoim ciepłym głosem własnym myślom. - Kiedyś było życia, życia umierały. To było w porządku. Teraz jest tylko jedno życie. Takoż śmierć stała się alternatywą życia. Nie ma cyklu, jest albo jedno, albo drugie. Prawdziwa tragedia. - Kosą mężczyzna wskazał na Soekiego. - A potem są takie ewenementy jak ty, które nie są częścią życia, więc również nie mogą wziąć udziału w jego umieraniu. Bogowie czy demony, jeżeli coś jest moją powinnością, to pilnowanie porządku. Niezależnie od tego, na jakich zasadach miałby on polegać.
Yami w końcu uśmiechnął się. Prawdziwie, szczerze pokazał zęby w geście radości. Nawet jego oczy na chwilę zaświeciły się żywym ogniem. Miał możliwość, by chociaż na chwilę odciąć jeden z pętających go łańcuchów. Ten, z imieniem jakże wielkiej osobistości.
- Czy Viktor opuszcza konspekt, czy to Joahim potrafi do niego wchodzić? - zapytał.
- Dlaczego nie spytasz starego Moebiusa o jego wstęgę osobiście? - spytał kościej pochylając się lekko. - Jeżeli dożyjesz oczywiście. Nadchodzę! - krzyknął. Coś musiało wpłynąć na jego decyzję, bądź też znudził się rozmową.
Zaczął biec w stronę Soekiego unosząc kosę w górę za pomocą jednej ręki.
Blondyn wysłał ciecz w kierunku dzierżącej kosę dłoni przeciwnika. Przywołał swą boskość i wykorzystując rozkwit ludzkich umiejętności, pozwalając im chociaż trochę zmienić szansę w zestawieniu z tym, co niepokonane, zamierzał znaleźć się przy przeciwniku i rozpocząć miarowe okładanie go pięściami po twarzy. Nic szczególnie twórczego, ot, skuteczne, nauczane przez Mr. Love podstawy.
Biegnący na chłopaka szkielet łatwo przeciął lecącą do niego cieć. Zostawił jednak swoją kosę w ziemi, tak jak ta się wbiła, po czym grzecznie przyjął kilka dobrych ciosów Soekiego. Zajęło mu to krótką chwilę, ale w końcu złapał Yamiego za nadgarstki. Udało mu się to głównie dlatego, że Soeki odczuł...ból. Jakkolwiek to możliwe, nawet w tym stanie poczuł jak zaczęły palić go plecy.
Z każdym momentem coraz mocniej.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=bSbTrxKGyk0 [/media]
Spadochron został zrzucony na ziemię. Drobna postać w niebieskim stoju wyskoczyła aby zmierzyć kolanem Soekiego w twarz. Chłopak w końcu zdołał, odruchowo wręcz, wykopać od siebie Alberta i wyskoczyć.
Czarna maź zaczęła wspinać się po jego ciele, budując na nim pancerz.
Szkielet zaczął klaskać.
- Cóż za wejście, cóż za wejście panie Love.
- Wchodzę i wychodzę. Ale najpierw sprzątam śmieci.- Postać dobrze znanego Soekiemu mistrza odwróciła się, celując w chłopaka dwójką nietypowych pistoletów. - Zmieniłeś się. Nie boj nic. Ja też cię zmienię wraz z tym dniem.
- Śmieciem jest ten, który nie ma woli życia - odparł blondyn w tonie tak bliskim temu, w jakim Matka wypowiadała swe przekonania. - Zrzekając się żywota, degradujesz się do roli przedmiotu, a gdy ten zostaje wykorzystany, stajesz się śmieciem. - dodał, spoglądając na swego mentora. Miał dziwne wrażenie, że ten nie jest tutaj w pokojowych względem Soekiego zamiarach.
Zapragnął, by część cieczy oplątała jego dłoń, gotowa do wystrzału pod możliwie wysokim ciśnieniem przy następnych uderzeniach.. Niemal równolegle stwierdził, że oplatająca ciało Alberta ciecz mogłaby opuścić ciało szkieleta tuż przed każdym z nadchodzących uderzeń..
Jeśli będzie bezpośrednio pomiędzy Einsteinem, oraz byłym nauczycielem, psem Joahima, każdy strzał będzie miał sporą szansę trafić szkielet. Po raz kolejny musiał więc możliwie zmniejszyć dystans dzielący go od dzierżyciela kosy, oraz, w miarę możliwości znaleźć się w położeniu, w którym ciało przeciwnika było dodatkową tarczą. By to osiągnąć zamierzał wykonać kilka szybkich uderzeń w głowę przeciwnika, zaś gdy ten zechce kontratakować, wykonać szybki ruch na bazie półkola i znaleźć się za plecami przeciwnika.
Wyskok Soekiego pozwolił mu wykonywać plan bez przeszkód. Niepokojąco wręcz dobrze. Albert stał niewzruszony przyjmując cios za ciosem. Jego czaszka nawet nie pękała, nie niszczyła się. W pewnym momencie Soeki usłyszał wystrzał. Gdy był skupiony na szkielecie, oberwał dwukrotnie z pistoletów lecącego na niego Mr.Love. Rapper wyskoczył aby z obrotu wykopać Soekiego spory kawałek od dwójki, cwaniacko się uśmiechając.
- Oi, Sensei - Yami wylądował lekko, spokojnie, Najwyraźniej liczne rany, jak i krew spływająca z jego boku nie sprawiały mu kłopotów przy poruszaniu się. - Twarz skrzywię ci za chwilę, poczekaj niedoszły czarnuchu - zapewnił przeciwnika z szerokim uśmiechem na ustach.
Nie wiedział czemu, jednak im dłużej znajdował się przy konspekcie, tym bardziej jego drugie ja uderzało do wrót świadomości. Ograniczony przez życie blondyn dziwił się, jak mogło z niego wyrosnąć coś, co pomaga teoretycznym terrorystom. Ciekawe jak zareagował by na to jego ojciec?
- Nauczyciel motywuje, pokazuje nowe ścieżki, nie zaś karci - blondyn przypomniał sobie jeden z poprzednich wątków. W pobliżu zapewne ktoś właśnie umierał, a jego dusza, kwintesencja umarłego podróżowała do konspektu. Blondyn wyobraził sobie, jak ta zatrzymuje się w drodze i schodzi na ziemię, gotowa, niczym ochrona Śrubki, działać na jego korzyść.
Blondyn rozpoczął bieg wspomagany nie tylko swą boskością, ale i dodatkowym rozkwitem jego mięśni, zataczając koło wokół Mr. Love. Yami czekał na dźwięk wystrzału, zamierzając opuścić wtedy swe ciało do samej ziemi, by, wykorzystując Wolność zyskać niesamowite przyspieszenie. Tym razem celem było znalezienie się przy białym czarnuchu.
Dzięki wzmocnionemu refleksowi, Soeki zdołał uchylić się przed dwoma następnymi strzałami nauczyciela, który bardzo wyraźnie nie chciał się odzywać do Soekiego. Podczas biegu Yami spostrzegł, że Albert chwyta znów swoją wbitą w ziemię kosę. Z jego pleców wystrzeliły skrzydła.
Blondyn był w sytuacji, którą ciężko było opisać wykorzystując pozytywne epitety. Czas i miejsce nie były czymś, czemu można prawić komplementy. Wręcz przeciwnie, każdy, nawet najmniejszy element tego miejsca, przynajmniej z wyjątkiem ogromnej kuli ludzkich dusz, zdawał się być przeciwko Yamiemu.
Pierwszym, czego pozbycie się było wręcz konieczne nie był żaden ze znajdujących się tutaj osobników. Broń palna wymierzona w niego z tak krótkiej odległości nie była czymś szczególnie przyjemnym. Zwłaszcza, gdy była gotowa do strzału. Noga blondyna powędrowała w kierunku jednej z broni, czerpiąc zarówno z wolności, jak i boskości. Ten ruch miał nie tylko pozbawić przeciwnika zmodyfikowanego pistoletu, ale również posłużyć jako rozpędzenie się do kopnięcia obrotowego wymierzonego nie tyle w broń, co raczej w twarz przeciwnika.
Problemem był wyłącznie Mr.Love jako osoba. Walka przeciw własnemu nauczycielowi była trudna nie tylko dlatego, że jest on twoim nauczycielem ale dlatego, że zna cię dogłębnie. Rapper pozwolił wybić sobie broń, przewidując nadchodzące kopnięcie, przed którym uchylił głowę, następnie skoczył lekko w przód, przykładając swój PSI-Gun do czoła chłopaka.
- Dlaczego wybrałeś, wybrałeś diabła. Fan fatal, siewce smutku? - spytał z groźnym wyrazem twarzy.
- Właściwie to kieruje mnie dokładnie ten sam diabeł, który porzucił Hodohiego i zmusił mnie do wejścia do akademii - odpowiedział smutno blondyn. Jego wnętrze dygotało, bało się tego, co miało nadejść, jednak boskość sprawiała, że ciało nie odczuwało efektów strachu. Adrenalina była bez przerwy pompowana do krwioobiegu. Żyłka na czole zaczynała delikatnie pulsować.
- Joahim nie jest tak wielki, jak myśli, tylko tyle - dodał po chwili, spoglądając na Mr. Love zimnym wzrokiem. Nie wiedział, czy to wpływ Hadesu, czy zwyczajna wola przeżycia, ale zapragnął, by raper zginął.
Blondyn zamierzał wykorzystać ogromne ilości PSI by gwałtownie opaść do tyłu. W tym samym momencie jego nogi miały uderzyć w wewnętrzne strony obu kolan eks-mentora. To było coś na tyle głupiego, że powinno być nie do przewidzenia.
- Nie to je- - nagły wyskok Soekiego zaskoczył Mr.Love do stopnia, w którym rapper poleciał w przód upadając z głośnym trzaskiem na ziemię. Soeki poleciał plecami w stronę podłoża. Spostrzegł, że w jego stronę, z uniesioną kosą nadlatuje Albert. Mężczyzna jednak nagle zatrzymał się i zamiast do Soekiego zaczął lecieć do Mr.Love.
Błękitnego strzelca zaczął pochłaniać hades. O ile mistrz zapewne niemiałby z nim żadnego problemu, ciężko mu było podnieść się z ziemi będąc przytłaczanym i topionym przez czarną maź.
Albert chwycił go i wyciągnął z mazi, przyśpieszając by odlecieć z sceny walki.
- Sensei, pamiętasz jak mówiłeś, że to motywacja decyduje w walce? - Yami zaśmiał się tylko na pożegnanie.
Rozejrzał się po okolicy, po chwili westchnął znudzony. Stworzył z czarnej cieczy utwardzoną deskę, wskoczył na nią i zaczął unosić się w kierunku Matki. Uśmiechnął się, gdy znalazł się na szczycie.
- Kim dokładnie jest Albert? - zapytał wyraźnie ucieszony swym “zwycięstwem”.
- Gargulcem. - odpowiedziała jednym słowem matka. - Normalnie nie mogą wychodzić z konspektu, ale podczas rozłamu zmienił swoją domenę na rzeczywistą. To smutne dziecko. - kobieta spojrzała na jego oddalającą się sylwetkę - On chce aby wszystko było tak jak powinno, więc póki ludzie giną z jakiejś przyczyny, nie widzi nic złego. Ale on sam nie może umrzeć. W końcu stanie się jedynym powodem przez który jego zadanie nie może dobiec końca.
- Czemu więc wydaje się być przeciwko temu co się tutaj dzieje? - uzupełnienie tego, co Yami miał na myśli wydawało się zbędne. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę smutek, który wrócił na jego usta.
- Obowiązek i opinia nie muszą się pokrywać. Nie każdy jest wolny. Wiesz o tym.
 
Zajcu jest offline