Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2013, 15:26   #194
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Krasnoludy szybkim truchtem wpadły do kopalni. Sprawnie i zaskakująco, jak na taką grupę, cicho. Dopiero gdy ostatni z nich zniknął w ciemnościach tunelu zostawiając za sobą przeszyte bełtami ciała dwóch wartujących goblinów, trzydzieści krasnoludzkich gardzieli ryknęło potężnym głosem. “Khazad ai’ menu! Karak Norn!”. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Z pogrążonego w ciemności dna szybików natychmiast dobyły się zwielokrotnione przez echo wściekłe goblińskie wrzaski, oraz warkot i zawodzenie wilków. Krasnoludy z Khazid Slumbol wbiły właśnie kij w mrowisko.
Sylwia i Markus, oraz towarzyszący im w zastępstwie za Dietricha otyły krasnolud Rombus wyczekująco spoglądali na porośniętą korzeniami i pajęczynami jamę, z której dobiegał zgiełk zaciętej walki i ujadanie. Ale... nic się nie działo. Tasak, topór i sztylet czekały na swoją kolej... i czekały... i czekały. A sekundy podczas potyczek łatwo stają się minutami...
Konrad, Erich i Hulfi za to nie mieli ani trochę okazji do narzekania na nudę. Gobliny wyłaziły z pilnowanego przez nich szybiku jak robaki. Małe, zwinne, wściekłe. Gramoliły się na zewnątrz kłapiąc zębiskami, tnąc swoimi zagiętymi mieczykami i... najczęściej spadając po jednym, czy dwóch ciosach w dół szybu. Przewaga wysokości jak na razie zdawała się wystarczać do utrzymania zieleńców we wnętrzu kopalni... Choć wszyscy trzej mężczyźni mieli przy tym pełne ręce roboty...

Wewnątrz tymczasem... Wewnątrz zaś nie tylko Gomrund Ghartsson, ale i również Dietrich Spieler, oraz wszystkie krasnoludy z Khazid Slumbol udowadniali plemieniu spod znaku Rozdziawionej Paszczy, że ich ręce iście stworzone są do zabijania...

***

Plan byłego gladiatora od początku został przez wszystkich zaakceptowany. Nawet Azaghal nie miał do niego zastrzeżeń. Przewidywał jakże wyczekiwaną przez brodaczy zieloną rzeź, oraz pachniał wystarczającą dozą zapobiegawczości, by uznać go rzeczywiście za plan “strategiczny”. Co do alternatyw, to napomknięcie Konrada o wysadzeniu wejścia do kopalni, o którym zresztą wspomniał również Gomrund, spotkało się ze stanowczym sprzeciwem. Za istotne natomiast uznano to o czym przypomniał Markus. Zieleńce jak każda społeczność musiały mieć wodza. Umarł Guthbag, niech żyje Guthbag. A śmierć nowego wodza na pewno ułatwi rzeź. Azaghal wiedząc już, że dotychczasowy wódz zginął i nie stało się to z jego ręki, mruknął wówczas, że choćby mu przyszło brodę w tej kopalni pogrzebać, ostatnią rzeczą jaką zobaczy to gówno w zielonej skórze, będzie jego osobista rozdziawiona paszcza...
Na koniec jeszcze Gudrun przychyliła się do pomysłu Sylwii. Wiadomo. Jak to baba babie w grupie samych chłopów. Choć może i niekoniecznie podyktowane to było samą nicią kobiecej solidarności, a rzeczywiście rozsądkiem? Tak czy inaczej nikt się nie sprzeciwił i szybko wybrano zmienników. Dietrich spośród długonogich najbardziej wzdychał ku jatce, a spośród krasnoludów najlepszym inżynierem był niejaki Rombus Hornburg. Ten sam rumiany krasnolud, który zaprosił Gomrunda na rozmowę z Gudrun.

Wartowników sprawnie ustrzelili Hulfi i Erich ze swojej kuszy z wadliwym zamkiem. Dwie trójki szybko wspięły się na górzyste zbocze gdzie znajdowały się ujścia szybików. Gdy tylko zasygnalizowały gotowość, kolumna krasnoludów wpadła do kopalni...

***

Gomrund nie wychylał się. Swoją postawą dawał przykład powierzonym mu przez Gudrun khazadom. Trzymać szyk. Choćby sami Gork i Mork tu przyleźli, trzymać szyk. I trzymali. Zieleńce wbrew nadziejom norsmena błyskawicznie się ogarnęły. Ciemności ożyły setką głosów i pokrzykiwań w szczekliwym języku. Ledwo zdążyli się rozdzielić z grupą Azaghala, zobaczyli jak na ich pozycje z obu stron wybiega cała zgraja tego parszywego robactwa. Zdawało się wręcz, że cała podłoga kopalni ożyła i ruszyła na garstkę krasnoludów. Kłapiąc zębiskami, chrząkając, powrzaskując. Nienawistnie powykrzywiane gęby pod szpiczastymi kapturami. Pałające rządzą gryzienia i krojenie ślepia, które wiedziały, że ich leże zaatakował najbardziej znienawidzony z wrogów... Nadbiegali bez wahania. Na najeżony stalą krasnoludzki kordon. Malejąca odległość powiększała tylko wściekłe wykrzywienie twarzy obu stron. Przyśpieszała tętno. No dalej!

Obie fale zderzyły się z murem. Stal szabel i toporów zazgrzytała, drewno tarcz i puklerzy zatrzeszczało. Krzyki, wrzaski, krew... Śmierdząca, zielona krew... Wszystko naraz zlało się ze sobą w obraz pozornie chaotycznej bitwy. Pozornie gdyż krasnoludy mimo wciąż nowych goblinów, które przeskakiwały nad dotychczasowymi, nie ustępowały ani o krok. Nie ustępował również Dietrich dzierżący w lewej dłoni pochodnię, a w prawej swój nowy miecz. Choć najbardziej widoczny przez ową pochodnię, zdawał się ściągać na siebie najwięcej wrogów. Być może gobliny uznały, że jako człowiek dowodzi głupimi krasnoludami. Być może zwyczajnie drażnił je ogień. Tak czy inaczej kłębiły się wokół niego najgęściej i najzajadlej... Tylko gdzie się podziały wilki? I dlaczego zielonych było tak dużo???

Grupa Azaghala miała pecha. Któż mógł przypuszczać, że losowo wybrana komora zostanie przez gobliny przeznaczona na wilczarnię... Gdy tylko krasnoludy wpadły pomiędzy garstkę pilnujących stada zieleńców, a jeden z pokurczów zdołał otworzyć zagon, przyboczny Wielkiego Młota wiedział, że nie będzie łatwo. Wybijanie wilków, będzie zdecydowanie bardziej czasochłonne. A i frustracja, że miast zieleńców, trzeba będzie uganiać się za kundlami niemała... Ale za późno było na nowe pomysły. By nie ryzykować ataku z tyłu, stado musiało zostać wybite do nogi, nim Wielki Młot ruszy na gobliny... Azaghal klął i ryczał na przemian siekąc i rąbiąc wilcze korpusy... Wiedząc, że gdy on tu się bawi w rakarza, ten norsmen powstrzymuje całą bandę Rozdziawionych Paszcz...

***

Być może była w tym pewnego rodzaju opatrzność losu, że ich szybik nijak nie chciał wypluć ani jednego goblina. Takie klepnięcie po ramieniu jakie sprzedać by mógł Ranald. Sylwia bowiem mimo tego, że właśnie uczestniczyła w bitwie, przed oczami nadal miała wkurzonego wąsacza, którego Dietrich oszczędził, a którego ona gotowa chyba naprawdę gotowa była powiesić. Wkurzył ją. Że nic nie powiedział mimo tego co mu groziło. Gapił się tylko. I sapał jak pies ze strachu gdy powiedziała, że wieszają. Ale niczego nie rzekł. Durny podżegacz. Durny i beznadziejny. Na charyzmę to chyba się z ogrem pomieniał. Kto by dla takiego ucho nadstawiał? Nie chciała o tym myśleć. A jednak myślała. Jakby Ranald klepnąwszy ją po ramieniu, szturchał ją teraz łokciem w bok by zwrócić na coś uwagę...

I zwrócił. Choć nie do końca na to na co by się spodziewała... Zamyślona Sylwia uniósłszy spojrzenie dostrzegła ich. Grissenwaldczycy. Kierujący się jej spojrzeniem, dostrzegli ich również Rombus i Markus. Ludzie. Kobiety i mężczyźni. Dozbrojeni jak typowe pospolite ruszenie w kto co ma. Pały, widły, rohatyny, miecze, włócznie, łuki. Zbierali się w bezpiecznej odległości od kopalni gdzie niedawno Gomrund opracowywał plan natarcia. Z daleka złodziejka rozpoznała chyba tyczkowatą sylwetkę Karela Strassdorfera...

***

Coś chyba w kopalni szło nie tak, bo goblinów miast ubywać wciąż przybywało! Zadowolony wcześniej ze swojej jak mniemał bezpiecznej fuchy, Erich zaczynał coraz bardziej obawiać się co do powodzenia gomrundowego planu. Zieleńce wspinały się jedne po drugich i za nic nie chciały ustąpić. A usiekli z Konradem i Hulfim już co najmniej kilkunastu. Nie mówiąc już o tym ilu ranili. Krasnoludzki szybik mimo to zdawał się tłoczyć wciąż nowe. Tak samo wściekłe, zwinne i szybkie! Co gorsza co jakiś czas z głębi wylatywał jakiś pocisk! Jakby z dmuchawki wystrzelony. Odskakiwali wówczas od szybiku, ale w tym samym czasie na powierzchnie gramoliły się już nowe gobliny!
Hulfi młócił cepem na lewo i prawo. Stał najbliżej wylotu. Znać było, że za nic nie zejdzie z powierzonej mu pozycji. Nagle jednak krasnolud zachwiał się niebezpiecznie... Dwie zielone szkarady ucapiły go za nogi i pociągnęły mocno w dół.
- Bedzie tego tego dziadku! - zawołał jeden z nich i wspinając się z zakrzywionym nożem po swoich kompanach ciął osłoniętą tylko skórzanym pancerzem nogę krasnoluda. Hulfi krzyknął i upuścił cep, przechylając się do przodu nad wylotem do szybiku. Gobliny czując, że zaraz wyrwą się z jamy, naparły ze wzmożonymi siłami...

***

Gudrun i jej grupa dopadli do kordonu broniących się, gdy krasnoludy osłaniając się wzajemnie odciągnęły do tyłu kolejnego ranionego zbyt mocno brodacza. Gomrund nawet nie wiedział, czy to nie trup. Zliczył tylko, że to już czwarty... Wiedział już co poszło nie tak. Że Azaghal trzebi wilki. I że jeszcze muszą wytrzymać... Skąpany w zielonej jusze robił co mógł by straty krasnoludów umniejszać. Obserwował gdzie gobliny zyskują przewagę i tam nacierał... W pewnej chwili zobaczył jednak tego, na którym tak bardzo zależało Azaghalowi... Kojarzył tego goblina spod wieży. Mieszaniec. Półork. Do tego cymbał ubrał się w jakieś babskie fatałaszki... Musieli dostać się do wieży! Krzyczał coś do goblinów, a na skutek jego wrzasków prawie połowa wycofała się wgłąb kopali. Sam został pilnując zapału swoich wojowników i czyniąc co jakiś czas jakieś głupie gesty łapskami...

Dietrich nie żałował, że zabrał ze sobą hełm. Gobliny nader często skakały do niego. Rzucały kamieniami. Atakowały bez ustanku. Nie sposób było odetchnąć choćby na chwilę chociaż! Ale radził sobie. Pokaleczony i podrapany. Ale jednak radził. Przewaga długości ramion pozwalała przetrwać. Utrzymać wściekłych przeciwników na dystans... I wtedy usłyszał to. Stempel obok którego stał zadrżał... zatrzeszczał i gwałtownie pękł z trzaskiem jakby to był patyk jaki, a nie gruby dębowy pal. Czarny węglowy pył posypał się z sufitu... Coś gdzieś w ścianach zatrzeszczało, coś zaszurało... Krasnoludy z niepokojem spojrzały na sklepienie...Bliźniaczy stempel po drugiej stronie korytarza zaczął trzeszczeć nieprzyjemnie
- Zawali się... - szepnęła gdzieś blisko Gomrunda Gudrun.
Tylko gobliny zdawały się tym w ogóle nie przejmować...
- Przynieście nowy stempel z zewnątrz! - zawołała córa Wielkiego Młota.

***

Markus, który wychylił się z zarośli by przyjrzeć się placykowi przed kopalnią zobaczył właśnie jak z wejścia do kopalni wybiega jeden z krasnoludzkich górników. A po chwili pada na ziemię pomiędzy martwymi goblińskimi wartownikami przebity dwoma strzałami. Kilku mężczyzn z grissenwaldzkiej milicji zajęło pozycje przy hałdach...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline