Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2013, 00:55   #196
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Tak ładnie żarło… że aż zdechło.
Psia ich mać!





Dość szybko okazało się, że Gomrund Płomienna Dupa w pierwszej potyczce jako dowódca popełnił kilka zasadniczych błędów. Po pierwsze podzielił i tak niezbyt liczne siły. Po drugie nie pomyślał o takiej oczywistości jak to, że jeźdźcy mają dla swoich wierzchowców wydzielone osobne miejsce… jak się okazało nawet zapchloni, zielonoskórzy jeźdźcy wilków. Po trzecie nie doszacował wrogów… Niestety okazało się, że to co mógł zobaczyć pod wieżą albo nie było całą bandą albo w międzyczasie z gór zeszło kolejne dziadostwo. To czego mu nie zabrakło to pomyślunku… już raz te maszkary skopały mu tyłek i nie miał zamiaru dać sobie obciąć kolejnego kawałka brody… czy czego innego. Dlatego Gomrund był daleki od składania broni i załamywania rąk.

- Wy wągry wyciśnięte z obsranej rzyci, no chodźcie do mnie! Darł się Norsmen prowokując wrogów. – Chodźcie, flaki wam powypruwam! NOOOOO DALEJ jeden z drugim! Krasnolud obleczony w płytowy pancerz, z hełmem zatkniętym głęboko na głowę schował się za okrągłą tarczą wielkością nieomalże pawężowi równą. Stał niewzruszony naporem co i rusz to nowej fali zielonej agresji. Ramię zaopatrzone w topór jaki mu sprezentowali bracia z Khazid Slumbol pokryty był cały goblinskimi wnętrznościami. Jucha gęsto kapała. Móżdżek przylegał. Wątróbka czy nereczki już spadły na ziemię… oberżniętych i przetrąconych kulasów nawet nie liczył. Najważniejsze dla niego było nie dać się zepchnąć. Odgryzał się jak mógł. Wiedział, że każdy cios na głowę czy korpus kończył praktycznie podły nędzny żywot. Ale jak oberżnął nogę czy chociażby obalił po ciosie jednego z drugim to i tak wystarczyło. Resztę robili zieloni współbracia… tratowali i deptali swoich nie zważając na ich jęki. I dobrze tak tym mendom z zielonymi zadami.

Strop miał się im walić na łby. Zielona rzeka chciała ich ogarnąć i połknąć. Sił i obrońców ubywało. I wtedy go zobaczył. Tego mieszańca. Pół orka pół trupa! Stał tam jak jakaś lafirynda w kiecce i wymachiwał łapskami… ten sam, który odebrał mu rodowy miecz. Ten sam, któremu przyobiecał śmierć! Zacisnął mocniej drzewiec w dłoni. Rozłupał kolejny czerep. Postąpił kolejny krok… Markus i Azaghal mieli rację. Zatłucze, wypatroszy, wytrzewi, ukatrupi czy cokolwiek zrobi temu wypchanemu workowi łajna i morale padnie. Wiedział… Wiedział, że takich jak on przegryzał między kolejkami spirytusu. Przeżułby go i wypluł. Gdyby tylko miał szansę… ale nim by do niego doskoczył to już by miał przy sobie z pięć albo i dziesięć innych zieleńców. Złamałby szyk. Wpuścił kogoś w wyłom! O nie. Nie!

Wrócił do szyku.

Gudrun potwierdziła to co i on wiedział. Kilka dekad w kopalni robiło swoje. Stemple w korytarzu do komory umownie przez nich zwanych trójką trzeszczały niczym łóżko nowożeńców. Słyszał jak szefowa kogoś odesłała po stempel. Wiedział, że kolejna broda upadła. Wiedział, że grupa atakująca jeszcze nie uporała się ze swoimi kłopotami. – BRACISZKOWIEEEEEE! Dawać olejem w nich! Palić ogień i w skurwysynów! Zawczasu przygotowane flaszki po alkoholu przyjemnie teraz rozchodzącym się w krasnoludzkich mięśniach doczekały się swojej szansy. Z zatkniętymi w szyjki szmatami były gotowe do podpalania i rzucania. Początkowo myślał, że będą one przeznaczone dla sierściuchów dla większego zamętu… jednak jak nie było wilków to cóż. Nie ma na co czekać. Ogień zrobi swoje. Nie spali nikogo. Poparzy i ostudzi… da im sapnąć na moment. Da odpocząć rękom! Miał nadzieję ludziki z góry już też zaczęli spuszczać płonące szmaty i flaszeczki tak jak im przykazał… chociaż sądząc po ilościach zielonych robaków w jaskini to nie mieli za dużo roboty.

Siuuuuup i dup. Z trzaskiem kruszonego szkła lądował na skałach… jedna, druga, trzecia… flaszek nie było wiele ale zadziwiły sałatę. Któremuś się zapaliła nogawka inny się przewrócił. Większość rzecz jasna odskoczyła… ale dało im to chwilę spokoju. – Gudrun, bierz wszystkich z wyjścia i cofamy się do Azaghala. Ci z szybów dadzą radę. JUŻ!

- Krok w tył! Kiedy przestąpił swój czuł, że oparł się o czyjąś tarczę. – KROK W TYŁ! Warknął głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Ze wszystkiego złego wolał się cofnąć. Z goblinami było jak z żyłą wodną, którą się niespodziewanie otwarło. Biła z zaskakującą siłą. Tama trzeszczała i w końcu by pękła. Trzeba jej było dać upust. Zamknąć jeden korytarz ale poświęcić inny. Musieli zgarnąć tych co byli w obwodzie, a ludzie z góry będą mieli dość czasu, żeby się wycofać… Na te skałki nie tak łatwo było się wspiąć… a grupa Sylwii miała bardzo dobry widok na wyjście. Zorientują się… muszą. Koza sobie poradzi. Musi!

Nie mogli dopuścić do tego aby Azaghalowi weszli na plecy, nie byli w stanie utrzymać dłużej dwóch korytarzy. Cóż… podzielą wroga… cześć ucieknie. Poczekają aż zostanie oczyszczona druga grota i wtedy w pełnej sile przebiją się… a jak nie to zawsze zostają dwa szyby do wyjścia. Kopalnia ich nie zabije.

Czwarty stempel w rozwidleniu do trójki jęknął, stęknął, pękł. Bruzda postępowała. Dziesięć. Dwadzieścia. Pięćdziesiąt, osiemdziesiąt centymetrów… żałosne stęknięcie przetrąconej belki. Koniec. Złamała się. – W tył! Nie było co ratować. Gomrund za dużo lat spędził w kopalni żeby nie wiedzieć, że to się nie ma prawa udać. Jedna podpora padła… zaraz będzie druga. Nie mogą dać się zasypać. Tym bardziej, że podpory na rozwidleniu były mocne… dadzą radę. Padnie co najwyżej jeden strop. Ale nie na nich. Na gobliny… odejdzie im jeden front… dobrze.

- Torgh nie żyje. Ustrzelili go! Wydostali się! Ktoś zakrzyknął… i to utwierdziło tylko Gomrunda, że nie ma innego wyjścia. Muszą się cofnąć. Muszą!

I wtedy strop przysiadł. Potworny huk górotworu. Pył zatykający każdą dziurę. Lata spędzone w kopalniach i wyuczone odruchy pozwoliły im zachować brody na ryjach. Nie widzieli nic… nawet to czy im czego nie przygniotło. Wycie goblinów. Ale oni żyli. Doświadczenie ostrzegło górników w porę…

Bardziej wyczuwał niż widział korytarz do „dwójki”. Stali tam z rannymi za plecami. Postawili nową zaporę. Czuł, że część zielonoskórców w panice spierdziela z kopalni na zewnątrz ile sił w śmierdzących nogach… Rzeka wypływała. Ale to nie był koniec.

Dostał w napierśnik. Nie widział go. Za dużo pyłu. Ale poznał śpiew swojego miecza. Szczęściem ześlizgnął się po pancerzu. Gomrund skulił się za tarczą bo nie widział skąd przyjdzie kolejny cios ostrza wykutego w twierdzy Sjorktraken.

- Czas ci się skończył skurczybyku... Krasnolud powiedział w mrok.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 30-07-2013 o 00:58.
baltazar jest offline