Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2013, 12:15   #94
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Flotylla piratów opuściła Smoczą Skałę. Blisko 50 okrętów wyruszyło na morze i skierowało się na Północ. Wiatry nie były co prawda zbyt pomyślne na tą podróż, ale przynajmniej statkom nie groziły sztormy.
To że Pirat na Wąskim Morzu porzucił swoją wyspę nie oznaczało jednak, że pozostawił ją bez jakiejkolwiek obrony. Zamek był obstawiony uciekinierami i dezerterami z Królewskiej Przystani, a w odbudowywanych z wielkim zapalem dokach stało kilka pokaźnych statków. Chodziły też słuchy, że Duch rozesłał wici na wszystkie strony świata i zaprosił na Smoczą Skałę wszystkich piratów, którzy szukali bezpiecznego portu. Musiała to być prawda, bo nim jeszcze ostatnie okręty jego floty wyszły w morze, na horyzoncie pojawiły się pierwsze pirackie okręty.
Żagle należały do Dharvy, Świątobliwego, najbardziej religijnego z piratów. mąż ów był tak religijny, że nie mógł się zdecydować które bóstwo wielbi i wielbił wszystkie na raz, a zwłaszcza bóstwo zwane kobietą.
W swojej impertynencji wysłał nawet list do Najwyższego Septona, wysławiający jego cnoty. Pismo zawierało również prośbę o możliwość “zaopiekowania się” piękną Cersei z Lannisterów, która marnowała się w lochach Inkwizycji. Dharva oferował w zamian za nią sowitą darowiznę w walucie lub formie wyznaczonej przez Jego Eminencję.
Był to zabawny epizod w tych niepokojących czasach.
Większym problemem na jaki natrafiła Święta Inkwizycja Wiary był nagły wzrost zabobonności i zainteresowania starymi bogami wśród mieszczan. Należało za to winić przeklęte widmowe konie klanowców. No i fakt, że zdawały się działać.


Domeric Bolton miał wielkie szczęście, a właściwie, dobrze dobranych współpracowników. Cichy był sprytny, puścił oddział i przebraną prostytutkę prosto Różanym Traktem, a sam wraz z Margery, w łachmanach, jechał w ukryciu, korzystając z bocznych ścieżek.
Choć połowa nieskalanych zginęła w dziwny i niezrozumiały sposób, to największy skarb Domerica został uratowany. Gdyby Margery zginęła, będąc pod jego opieką, mógłby się pożegnać ze skórą. Tymczasem znalazł kieckę i septona, wskazał ładną polankę i wziął dziewczynę za żonę w obliczu Wiary. Nikt nie był w stanie ich teraz rozdzielić, nawet złowieszcze krzyki kruków nie burzyły jego samozadowolenia.
Mimo tych wszystkich cudownych wydarzeń, paranoja go nie opuszczała. Miał zaufanych ludzi, którzy czuwali nad jego snem i pożywieniem. Nie brał do ust niczego, co było przygotowywane poza zasięgiem jego wzroku. Sprawdzał posłanie, by nie nadziać się na jakąś ukrytą igłę, albo podrzuconego skorpiona. Fanatycznie dbał o swoje życie i zdrowie.
Tej nocy, w Namiocie otoczonym szczelnym szpalerem Nieskalanych wziął swą nową żonę, by jak najszybciej zasiać w niej swoje nasienie. Nie miał z tego wielkiej przyjemności. Myśli Namiestnika bładziły gdzie indziej. Już zaczynał rozważać, jak pozbyć się nowej siły w jaką rosła Wiara. Chciał ich zmiażdżyć, jak robaki, którymi byli. Gdy zapadał w sen śniło mu się jak dłonią zmiata całą Królewską Przystań z may Westeros.
Niczym gniewny bóg.


Wiadomość rozesłano następnego dnia na wszystkie strony Westeros. Cichy nie sądził by możliwe było powstrzymanie rozprzestrzeniania się plotki. Nie miał, jak działać. Nie miał kontroli nad nikim, prócz kilku kamratów. Wraz z nimi opuścić obóz, korzystając z zamieszania. Nie żałował, że wraca do Roose’a. Żałował jedynie starej przyjaźni, która umarła wraz z Domericiem Boltonem. Gdy przemierzał zielone pola i łąki zastanawiał się, czy to nie Margery go otruła. jeżeli tak, to ją zabije, niezależnie od tego co powie Pijawa.


Rosa Lannister śniła dziwny, niepokojący sen, nie podobny do żadnego, który kiedykolwiek ją nawiedził. Zdawało jej się, że to bardziej wspomnienie, niż mara. Siedziała w swej komnacie i malowała widok z okna, za którym rozpościerała się mroczna panorama lasu. Jednak obraz się nie udawał. Raz za razem, gdy dochodziła do linii drzew pod jej pędzlem znikąd pojawiała się na płótnie postać kobiety, której Rosa nie przypominała sobie za oknem. Gdy w końcu podnosiła wzrok, by upewnić się, że kobieta tam jest, ona już stała pod oknem i waliła w nie pięściami. Była wściekła, jej twarz upiorna i dziko wykrzywiona, a wrzask rozdzierał powietrze brutalnym skrzekiem.
- Wpuść mnie! Wpuść mnie, suko! - za każdym razem budziła się zlana potem. Za każdym razem gdy udało jej się ponownie zasnąć, znów wracała do tego samego miejsca.


Niewyspana i załamana, takie wieści o Rosie dotarły do Alana. Cóż znowu gnebiło dziewczynę? Poza Eagramem Banefortem, który mimo wyrażenia zgody na zerwanie zaręczyn wciąż zdawał się nią bardzo interesować? Należało chyba sprawdzić. Głupio byłoby, gdyby róża zwiędła nim uda się ją korzystnie sprzedać.
Były też inne kwestie, którymi nalezało się zainteresować.

Po pierwsze list od tajemniczego wielbiciela.

Młody Bolton chce was zrobić w chuja, nie zamierza dotrzymywać warunków umowy. Owoc łona Cersei może wrócić do gry o tron, są pewne zapisy w archiwach, które można odpowiednio zinterpretować. Nie proponuje układu z miłości do was, bardziej na tym zyskam niż na układach z Boltonami.

Sedá

Po drugie, infromacja o owym Młodym Boltonie. Podobno był martwy. Zdechł z wywieszonym jęzorem podczas nocy poślubnej. Plusem sytuacji było zdecydowanie większa przychylność w negocjacjach ze strony Roosa Boltona. Chyba mu się śpieszyło by zamknąć ten rozdział wojny i pognać … gdzie? Czy z podkulonym ogonem spowrotem na Północ? Trudno powiedzieć.
No i sytuacja w samym Lannisporcie wymagała uwagi. Coś się działo z ludźmi. Powstawanie martwych zostało dzięki Alanowi łatwo powstrzymane. Palono wszystkie zwłoki bez wyjątku - Lordowie zadbali o dyscyplinę w swoich włościach i samym mieście.
A mimo to, coś dzialo sie z ludźmi. Na ulicach pojawiły się napisy, nabazgrane zieloną farbą lub gównem.

Chce wejść
Chce wejść
Chce wejść


Nie tylko Rosa chodziła ponura i niewyspana. Jej służki tez zdawały się wymęczone jakimś niewidzialnym brzemieniem. Dziewczyna, która przyniosła zaproszenie na spacer od Lorda baneforta ledwo trzymała się na nogach. Zapytana, stwierdziła, że od kilku dni nie może spać. Ktoś budzi ja kilka razy w nocy waląc w drzwi i domagając się wejścia, ale gdy otwiera drzwi by tego kogoś wpuścić na progu nikogo nie ma.
- Zanieść panu Eagramowi odpowiedź? - ziewnęła


Irgun płynęła Śmigłym na tyłach flotylli Ducha. Pospiech był prawie niemożliwy - niesprzyjające wiatry na zmianę z chwilami ciszy, które zdawały się niemiłosiernie przedłużać nie wróżyły dobrze tej podróży.
Mariella natomiast bardzo się nimi cieszyła. Korzystając z każdej możlwej okazji odwiedzała żelazną kapitan na jej łajbie i częstowała ją swoimi ulubionymi przysmakami. Piątego dnia podróży, gdy mijali Gulltown, doszła ich wiadomość z avangardy, że na wysokości Zimnej Wody zaczyna zbierać się pomyślny wiatr. Mariella postanowiła, że ten dzień spędzi na Śmigłym, nie dając Irgun wytchnienia. Zabrała ze soba skrzynię zabawek, które Farwynd odrobinę przerażały.
Nie narzekała jednak, gdy Mariella raz za razem dawała jej nową przyjemność. Gdy wieczorem, tuż przed zachodem słońca padły obie wycieńczone na siennik otaczała je słodka woń miłości. Umysł Irgun zaczął bładzić.


Samotna mewa szybowała na złocistym niebie. Słońce zachodziło i nad Wąskim Morzem zapadał mrok. Nieprzystosowany do nocnego życia ptak powinien już dawno wrócić do gniazda, ale postanowił zatoczyć jeszcze jeden krąg nad lśniącą w ostatnich promieniach słońca taflą wody. Jego uwagę przykuły cienie posuwające się wraz z nocą. Statki ludzi, ale ciche i ciemne. Dziwne, ludzie zazwyczaj pruli wodę nie zważając na otoczenie, jak orki. Jak ci, którzy niedawno przewalili się tędy całą kawalkadą i utkęli trochę dalej w miejscu bez wiatru. Ci tutaj suneli jednak powoli, acz nieubłaganie naprzód, łagodnie muskając fale czarnymi skrzydłami. Ciekawe. Mewa krzyknęła do nich, ale nie odpowiedzieli. Ciekawe.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline