Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2013, 21:12   #91
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
“A skąd ja mam wiedzieć, co robić? Jestem tylko smarkulą z wysokiego rodu!”

Miała ochotę wydrzeć się na septę. Miała ochotę wylać na nią cały kubeł strachu, który ją przepełniał! Miała ochotę... na wiele innych rzeczy, jednak już jako dziecko nauczyła się, że bycie przedstawicielką rodu Lannister rzadko wiąże się z realizacją tego, na co ma się ochotę. Najpierw rodzina.

Choć Rosa miała poważne wątpliwości, co do lojalności septy Yktarii od czasu wizyty w świątyni, musiała teraz założyć, że stara służąca jest jej powierniczką. Po cichu zaś miała nadzieję, że nawet jeśli kobieta szpiegowała dla kogoś innego, ich interesy w tej chwili będą zbieżne.

- Musimy... musimy pozbyć się ciała - wreszcie dała radę opanować dreszcze na tyle, by mówić. - Czy znasz kogoś, kto mógłby to zrobić? Po cichu... chciałabym aby rano wiadomo było tylko tyle, że panienka Meyrel zniknęła.

Yktaria wstała i wyprostowała się, choć w jej zwykle idealnej posturze widać było pewne pęknięcia.

- Będę się musiała skontaktować z pewnymi ludźmi - pewni ludzie brzmieli w jej ustach dość złowrogo - Będą żądali zapłaty i mogą się okazać mało dyskretni.

Zawiesiła głos i przez chwilę mierzyła Rosę zimnym spojrzeniem.
- Zawsze możesz się zwrócić do - zawahała się, ale brnęła dalej. jej kolejne słowa były wyważone i ostrożne, opuszczały usta septy z opuszczoną przyłbicą - Czarnego Lorda, albo... Lorda Baneforta.
- Wiem jak się nazywa mego wuja, jednak przy mnie... on jest Alanem. Wujem Alanem.
- głos Różyczki nabrał hardości - Ta sytuacja mnie chyba przerasta. Dobrze więc, poślij po niego, albo poproś żeby przysłał kogoś... zasugeruj jednak, że sprawa jest delikatna. Ja... ja poczekam w pokoju obok.

Nagła fala mdłości sprawiła, że dziewczyna ledwo zdążyła dobiec do misy, w której zazwyczaj rano myła twarz.

Yktaria opuściła komnatę tylko na chwilę, jednak Rosie, która została sam na sam z pozbawionym życia ciałem Meyrel, czekanie na jej powrót zdawało się wymyślną torturą. W końcu zaskrzypiały drzwi i odziana w bury szlafrok septa stanęła na ich straży.

- Teraz czekamy - oznajmiła, zaskakująco słabym głosem.

Co było robić innego? Różyczka, starając się omijać wzrokiem martwe ciało, usiadła niedaleko septy i zatonęła w myślach.

Mijały kolejne minuty. Dziewczyna zaczynała tracić nadzieję, a Meyrel śmierdzieć. Nie rozkładała się -o nie, na to było za wcześnie, ale słodki, metalowy odór krwi roztaczał się w powietrzu i wnikał w płuca mdlącą chmurą. Rosa ponownie wymiotowała, gdy usłyszała grzeczne pukanie do drzwi - dziwnie nie na miejscu w tej dramatycznej scenerii. Yktaria wyjrzała i otworzyła drzwi na oścież wpuszczając do pokoju mężczyznę w czerni, który nie był Alanem.

Podkrążonymi oczami Rosa spojrzała na przybysza, a potem na Ykterię.

“Zdradziłaś mnie” - mówiło jej spojrzenie - “Nigdy ci tego nie zapomnę.”

Starając się odzyskać resztki godności, dziewczyna otarła usta szmatka i zmusiła się do wypicia wody z kielicha.

- Witaj, mój panie. - odezwała się wreszcie, starając się opanować burzę w umyśle. Tego było za wiele, za wiele jak na jedną nastolatkę!

Eagram się nie uśmiechał, w ogóle trudno było cokolwiek wyczytać z jego oblicza. Omiótł spojrzeniem scenę mordu.

- Moi ludzie się tym zajmą - pierwsze słowa skierował do Yktarii, która skinęła w odpowiedzi głową - Czy jest ranna? - zapytał, spoglądając na [i]Rosę.[/b]
- Tylko wstrząśnięta - tym razem się uśmiechnął.
- Wszystko będzie dobrze - oznajmił.

“Jakim prawem mówicie o mnie, beze mnie!” - chciała krzyczeć. Chciała wyrzucić ich za drzwi, jednak jej komnata, to ostatnie miejsce, które było jej schornieniem, przestało być tej nocy bezpieczne. I już nigdy nie będzie. W głowie Różyczki odezwał się inny głos - ten, który na pewno godzien był nazwiska Lannister - lepki i słodki niczym miód.

“Wykorzystaj ich. Wykorzystaj jego słabość do Ciebie.”

Dziewczyna pociągnęła nosem. W jej oczach pojawiły się łzy.

- Dzie... dziekuję mój panie - wychlipała - Gdyby nie ty... Dziękuję.

Milczał przez chwilę, uważnie obserwując Rosę. W końcu przechylił głowę na bok i powiedział.

- Tu nie jest bezpiecznie.
- Wiem, ale... jeśli zniknę wraz z tą... dziewczyną. Ktoś nabierze podejrzeń. Ufam zresztą, że septa będzie wciąż czuwać nad moim bezpieczeństwem.

- Nie wątpię
- zamilkł. Do komnaty weszło dwóch postawnych mężczyzn w burych strojach. Nie podnosząc wzroku na Rosę zawinęli tłuste ciało Meyrel w dywan i wyszli w ciszy.

- Szkoda - uśmiechnął się z przekąsem - Byłbym dla ciebie dobry.

Dziewczyna spuściła głowę i wbiła wzrok gdzieś w podłogę. Tego się nie spodziewała.

Banefort splótł ręce za plecami i pochylił się do przodu.

- Teraz jesteś - zawahał się - Ponownie do wzięcia. Wuj Alan o to zadbał. Postara się ciebie sprzedać jak najdrożej. Pewnie jednemu z młodych dziedziców, których mamy w Westeros pod dostatkiem.

Zarumieniła się. Spojrzała na mężczyznę i przełknęła ślinę.

- To dlaczego... mi pomagasz? - pod wpływem emocji zapomniała nawet o formie grzecznościowej.

Uśmiechnął się. W migotliwym świetle dogasającej świecy wyraźnie widać było drobne zmarszczki w kącikach jego oczu. Kiedy Yktaria wyszła z pokoju?
- Tajemnica - zaśmiał się.

W odpowiedzi Różyczka również się uśmiechnęła... niepewnie. Czekała.
Westchnął i przez chwilę obserwował z ogromnym skupieniem, jakby chciał jej obraz zapisać w pamięci.

- Mam nadzieje, że chłopiec, któremu cię oddadzą będzie w stanie docenić twoje piękno - w jego uśmiechu pojawiła się gorycz - I je ochronić.


Czyżby ten mężczyzna próbował owinąć ją dookoła palca? A może... był szczery? Po raz pierwszy dziewczyna poczuła coś na kształt sympatii do niego.

-Ja zaś ciągle się modlę... modlę, bym sama mogła zdecydować o swoim losie. - po czym dodała jeszcze ciszej - Coraz bardziej rozumiem kobiety, które wybierają śmierć. Bo jest to jedyna decyzja, którą mogą podjąć samodzielnie.

W spojrzeniu mężczyzny pojawił się chłód żelaza.

- Dziś, wybrałaś - uśmiech Eagrama był okrutny - Spośród niezliczonych możliwości poradzenia sobie z tą sytuacją wybrałaś pomoc swojego wuja i skorzystanie z jego bardziej mrocznych talentów. Wybrałaś także męża, który nie jest mną - prychnął pod nosem, uniósł brwi i kontynuował kpiącym tonem - Wybacz, moja droga, ale nie masz pojęcia jak to jest nie mieć wpływu na własny los.

Zacisnęła dłonie w pięści, jej ramiona trzęsły się jak liście osiki.

- Może... ale mnie nigdy nie uczono niczego poza wyszywaniem, tańczeniem i ładnymi ukłonami. Co więcej, jeśli tego panie oczekujesz od żony, to wierz mi, że inne damy robiły to zawsze lepiej!

Banefort położył dłoń na sercu w udał urażonego.
- Doprawdy, czy właśnie za kogoś takiego mnie masz? Kogoś kto spędza dni na podziwianiu wyszywania, zgrabnych dygnięć i - zadrżał z obrzydzeniem - Tańcu?

Podszedł do miejsca gdzie na podłodze wciąż leżał zakrwawiony nożyk, podniósł go i przez chwilę ważył w ręku.

- Masz podobno inne, o wiele bardziej wartościowe talenta - odłożył instrument na stół i kontynuował, nonszalancko - Zresztą, całej reszty rzeczy ważnych jeszcze się nauczysz. Intrygi, spiski, manipulacje, po-li-ty-ka - westchnął - Nie ominą cię. Będziesz z początku błądzić po omacku u boku swojego równie niedoświadczonego chłopca, ale po kilku, może kilkunastu latach i kilku, może kilkunastu porażkach, wreszcie nauczysz się zasad gry. Albo zginiesz - wzruszył ramionami.

Rosa tylko pokiwała głową. Dziś sama się zastanawiała czy tak nie byłoby najlepiej. Po raz pierwszy miała wrażenie, że sytuacja ją przerosła.

Aegram uśmiechnął się łagodnie.

- Mogę cię nauczyć.
- A cena?


Zasępił się i potarł brodę w zamyśleniu. W końcu jego lico rozjaśniło się w uśmiechu.

- Całus?
- W tej sytuacji?!
- wskazała na plamę krwi na podłodze.
Zaśmiał się.

- To tylko trochę krwi - westchnął - Ale masz racje, moja droga, pierwszy pocałunek musi być idealny. Domagam się więc weksla.

Wciąż nie umiała otrząsnąć się z szoku, dlatego grała na czas.

- A co dostanę w zamian... dokładnie?

Bękart wykonał malowniczy, szeroki gest dłonią.

- Wiadro - rzekł patetycznie - Do studni mojej mądrości.
- Buziak za wiadro?
- dziewczyna nie mogła się nie uśmiechnąć.

- Bardzo korzystna propozycja - w kącikach jego oczu znów pojawiły się zmarszczki.
- Dobrze więc.
- Więc jeszcze się zobaczymy
- skłonił się dwornie i mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak - Trzeba poćwiczyć to dyganie - opuścił komnatę.

Gdy tylko zniknął, w drzwiach stanęła wielce szanowna septa Yktaria z wiadrem. Ponieważ Rosa była zła na nią i zamierzała to zamanifestować, również wyszła, zostawiając starej kobiecie całe sprzątanie. Stanęła samotnie pośród ciemności korytarza i przytuliła czoło do zimnego kamienia ściany. Ciche łkanie opuściło jej pierś.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-07-2013, 10:39   #92
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Ależ panowie. – odezwał się wreszcie Alan, który już po kilku minutach miał dość czczej gadaniny. – Dalsza walka nie ma sensu. Możemy tylko na niej stracić. – zamierzał wykorzystać pychę i chciwość krewniaków, którzy byli bardziej zainteresowani własnymi majątkami niż honorem rodziny.

- Pamiętajcie, że to Lannisterowie są najbogatszym rodem i czas może działać tylko na naszą korzyść. Negocjujmy.

Członkowie rady spojrzeli na Alana niczym na kota, który postanowił wreszcie przemówić. Nic dobrego nie mogło wyjść z gadającego kota.
- Zgadzam się - oznajmił Eagram Banefort, przerywając ciszę - Nawet jeżeli nie dojdziemy do porozumienia, przeciągniemy oblężenie - uśmiech na jego twarzy był niewzruszony - Powstała też możliwość przejęcie dziesięciu tysięcy najemników.

Nastało poruszenie.
- Wylądowali na Przylądku Gniewu i przejęli wszystkie tamtejsze twierdze nim ich przywódca, Jon Connington, zmarł w tajemniczych okolicznościach. Teraz negocjują z Boltonem i Wiarą. nie mają co ze sobą zrobić, biedactwa. A my mamy dużo złota.

Alan pokiwał głową z uznaniem.
- To prawda. Na pewno nikt nie przebiję naszej zapłaty, ale pytanie czy będą chcieli dla nas walczyć? Warto spróbować, a dziesięć tysięcy najemników byłoby dodatkowym argumentem w rozmowach z Boltonem.
- I zagralibyśmy na nosie młodemu - Banefort skrzywił się na wspomnienie Domerica i po chwili roześmiał sie radośnie - To właściwie mój głowny motyw.

Niektórzy członkowie rady nie mogli powstrzymać rozbawienia, ale była to chwila ulotna.
- Musimy więc grać na czas i wzmacniać swoją pozycję - podsumował staruch - Co jeszcze możemy zrobić w tej kwestii?

- Połnoc. Nie wiemy co się tam dzieję. Przesłuchanie wiedźmy dało mi wiele do myślenia. Musimy dowiedzieć się jaka jest sytuacja za Fosą Cailin. Dodatkowo musimy wziąć pod uwagę, że dzieci Cersei nie mają żadnego znaczenia w negocjacjach. Nie muszę chyba tłumaczyć z jakiego powodu. Dlatego powinniśmy się raz jeszcze zastanowić co zrobić z Rossą. – spojrzał wymownie na Bękarta.

Banefort odpowiedział mu łagodnym spojrzeniem i uśmiechem.
- A więc, za kogo ją wydać? - sprecyzował. W sali zapadła cisza.

Czarnemu nie podobało się, że Bękart zaczął się rządzić, ale miał niestety do tego prawo. Obaj byli zresztą w podobnej sytuacji. Eagram przynajmniej nie nalegał na ślub z Rossą.
- Młodszy Stark jest odpowiednią dla niej partią. - zwrócił się wprost do Beneforta ignorując pozostałych. - Na pewno Bolton zastanowi się dwa razy zanim będzie próbował w tym przeszkodzić. Nawet jak nic z tego nie wyjdzie da nam to dodatkowy czas. Nie zaszkodzi też spróbować szczęścia z innymi potencjalnymi kandydatami.

- No tak - Banefort wciąż się uśmiechał i nie spuszczał oka z Alana - Wydać ją za mnie to marnotrawstwo cennego towaru. Lepiej przechandlować ją za kolejny sojusz.
Wydawało się, żę mówił serio. W jego tonie nie czuć było kpiny, choć słowa mogły ją sugerować.

- Cieszę się, że zgadzamy się co do tej kwestii. Nasza rodzina oczywiście wynagrodzi Ci hojnie tą stratę. - omiótł wzrokiem krewniaków, których nerwy musiały być już mocno nadszarpnięte. - Czy pozostała jakaś sprawa do omówienia?
- Żywe trupy - zasugerował najmłodszy ze starców. Pozostali spojrzeli na niego z pobłażaniem.
- Zabobony - prychnął grubas. Reszta mu przytaknęła.

Czarny Lord podniósł rękę dając znak żeby wszyscy zamilkli. Posłuchali go. Widział w oczach niektórych z nich, że w swoich bezużytecznych główkach planowali jego śmierć. Do tej pory był dla nich przydatnym narzędziem do radzenia sobie z trudnymi sprawami i zarabiania pieniędzy. Teraz gdy to narzędzie zaczynało narzucać im własną wolę było już jednak za późno.

- Powierzyliście mi sprawdzenie tych plotek. – wstał z miejsca i wskazał na drzwi. – Pozwólcie więc, że coś wam zaprezentuję. Wprowadzić go!

Przed wejściem słychać było zamieszanie i przeklinanie jego ludzi. Kiedy drzwi otworzyły się na oścież temperatura w sali gwałtownie spadła. Któryś z jego krewnych nie wytrzymał i zaczął rzygać w kącie.

Do sali wprowadzono żywego trupa. Martwy najemnik był cały okaleczony przez szczury. Na całym ciele nosił znaki ich zębów, a w kilku miejscach brakowało mu kawałków ciała. Brakowało mu też oczy, które zostały wyjedzone. Mimo tego stał teraz na nogach wydając ze zmasakrowanych ust niezrozumiałe dźwięki przypominające bulgotanie. Skrępowano mu ręce za plecami, a na jego szyję założono obrożę, za którą go prowadzona trzema, metalowymi drągami.

Alan odwrócił się do zgromadzonych. Na ich minach widać było mieszankę strachu i niedowierzania. Sięgnął więc do pasa i wydobył długi sztylet. Podszedł do trupa i wbił ostrze kilka razy w jego korpus. Po tej prezentacji oddalił się od stwora wszelki wypadek i wycierając zabrudzoną klingę zwrócił się do zgromadzonych.

- To jest głównym powodem dla którego powinniśmy zawrzeć rozejm. Martwi wstają z grobu, a to może oznaczać tylko jedno. Inni nadchodzą.

Tylko tak ważna rzecz mogła sprawić, że Czarny Lord nie pośpieszył Rossię z pomocą ograniczając się jedynie do wysłania swojego szpiega żeby nad wszystkim czuwał. Ta sprawa była ponad nią. Ponad Alanem i wszystkimi rodowymi waśniami.
 
mataichi jest offline  
Stary 26-07-2013, 02:46   #93
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Duch zostawiał Smoczą Skałę w dobrej kondycji, na pewno zaś we właściwych rękach. Uchodźcy ze stolicy wyglądali nie tylko na zdesperowanych, ale też zdeterminowanych i oddanych pirackiej wizji. Wątpliwości były, ale Beendrod rozwiał je chyba dość dokładnie. Królestwo ma własne wojny i żadna ze stron prędko nie połasi się na wyspę. Jednak na wszelki wypadek pierwszy oficer poświęcił niemal pół dnia na wytłumaczenie pionierom jak ważni są obserwatorzy na murach, gotowa do użycia broń i sprawne schowanie się za murami twierdzy w razie alarmu. Twierdzy, która stać może tygodniami, narażając tym samym atakujących na ataki zarówno z morza jak i zza blank. Kapitan zadbał, by wyspa szybko znalazła nowych, tymczasowych pirackich bywalców, a także niemniej ważną ochronę...

Donnchad wypłynął jako pierwszy, tuż po południu i nie czuł się z tym najlepiej. Nie dość, że Echelowi musiał zostawić zadanie pilnowania pozostałych statków to jeszcze płynął pod cudzym komandem, bez swojej załogi. Żaden inny okręt nie byłby w stanie wziąć na pokład Maegora, a pirat czuł się w obowiązku sprawować pieczę nad smoczyskiem. Płynął więc ogromnym okrętem oglądając kolejne manewry ciemnego kapitana z niemałą zgrozą. Mężczyzna znał jednak swoją łajbę i każdy skręt wykonywał z niezwykłą płynnością. Jeszcze przed północą Echel dogonił Ducha i złożył odpowiednie raporty.

- Wszystkie statki wyszły na morze. Część piratów zabrała ze Skały więcej niż się należy. Niemało wypłynęło ze Stannisowymi dziewuchami. Przodował jednak Lodowy Kraken. Wypełnili ładownie beczkami z winem niemal po sufit. Upierał się, że to pestka dla jego załogi i do rana po ich zawartości zostanie tylko ślad.
- Czeka nas długa podróż. Niech ją sobie umilą - Duch skinął głową. Taki obrót rzeczy był do przewidzenia.
- Zgodnie z instrukcjami sformowaliśmy już formację. Nikt się nie prześlizgnie. Popłyniemy przodem.

***

Donnchad nie mógł zasnąć. Czarny mężczyzna bez żalu rozstał się ze swoją kajutą, ustępując miejsca Starkowej famili, Jenny i Duchowi. Jak się jednak okazało była ona zdecydowanie zbyt mała i pirat powoli miał dość zamkniętego, dusznego pomieszczenia. Któraś z dziewczynek nuciła coś pod nosem, najwidoczniej problem nie dotyczył tylko niego. Kapitan wyszedł więc na zewnątrz, gdzie z niemałą przyjemnością powitał chłodne, morskie powietrze.

Duch oparł się o burtę, z radością pochłaniając czerń bezkresnego morza. Zastanawiał się. Głowa Starka warta była krocie dla niektórych, podobnie jak jego życie dla innych. Mógł sprzedać go Lannisterom, Boltonom. Pozostałym rodom północy. Zdecydował się jednak postawić na ostatnią kartę. Na samego Eddarda. Dlaczego? Bo tak należało uczynić - odparłby pirat gdyby ktoś go spytał. Moneta króla była pewna, a Duch aż za dobrze znał opowieści o zdrajcach, których za morzem było pełno. Nie, podobnie jak przeklinana jest załoga, która zabija swego dobrego kapitana, tak samo przeklinani są zdrajcy pozbawiający życia ludzi uczciwych, honorowych.
Być może Stark miał powody by nie ufać piratom, Donnchad nie był w stanie ich jednak pojąć. Tak jak jeździec musi ufać wierzchowcowi, tak człowiek winien ufać swemu kapitanowi.

Z rozmyśleń wyrwał pirata jeden z najemników. Zaprosił go pod pokład, do wspólnej zabawy. Duch zgodził się od razu. Należało poznać ludzi, z którymi płynąć będzie się kolejne dni, tygodnie.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 30-07-2013, 12:15   #94
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Flotylla piratów opuściła Smoczą Skałę. Blisko 50 okrętów wyruszyło na morze i skierowało się na Północ. Wiatry nie były co prawda zbyt pomyślne na tą podróż, ale przynajmniej statkom nie groziły sztormy.
To że Pirat na Wąskim Morzu porzucił swoją wyspę nie oznaczało jednak, że pozostawił ją bez jakiejkolwiek obrony. Zamek był obstawiony uciekinierami i dezerterami z Królewskiej Przystani, a w odbudowywanych z wielkim zapalem dokach stało kilka pokaźnych statków. Chodziły też słuchy, że Duch rozesłał wici na wszystkie strony świata i zaprosił na Smoczą Skałę wszystkich piratów, którzy szukali bezpiecznego portu. Musiała to być prawda, bo nim jeszcze ostatnie okręty jego floty wyszły w morze, na horyzoncie pojawiły się pierwsze pirackie okręty.
Żagle należały do Dharvy, Świątobliwego, najbardziej religijnego z piratów. mąż ów był tak religijny, że nie mógł się zdecydować które bóstwo wielbi i wielbił wszystkie na raz, a zwłaszcza bóstwo zwane kobietą.
W swojej impertynencji wysłał nawet list do Najwyższego Septona, wysławiający jego cnoty. Pismo zawierało również prośbę o możliwość “zaopiekowania się” piękną Cersei z Lannisterów, która marnowała się w lochach Inkwizycji. Dharva oferował w zamian za nią sowitą darowiznę w walucie lub formie wyznaczonej przez Jego Eminencję.
Był to zabawny epizod w tych niepokojących czasach.
Większym problemem na jaki natrafiła Święta Inkwizycja Wiary był nagły wzrost zabobonności i zainteresowania starymi bogami wśród mieszczan. Należało za to winić przeklęte widmowe konie klanowców. No i fakt, że zdawały się działać.


Domeric Bolton miał wielkie szczęście, a właściwie, dobrze dobranych współpracowników. Cichy był sprytny, puścił oddział i przebraną prostytutkę prosto Różanym Traktem, a sam wraz z Margery, w łachmanach, jechał w ukryciu, korzystając z bocznych ścieżek.
Choć połowa nieskalanych zginęła w dziwny i niezrozumiały sposób, to największy skarb Domerica został uratowany. Gdyby Margery zginęła, będąc pod jego opieką, mógłby się pożegnać ze skórą. Tymczasem znalazł kieckę i septona, wskazał ładną polankę i wziął dziewczynę za żonę w obliczu Wiary. Nikt nie był w stanie ich teraz rozdzielić, nawet złowieszcze krzyki kruków nie burzyły jego samozadowolenia.
Mimo tych wszystkich cudownych wydarzeń, paranoja go nie opuszczała. Miał zaufanych ludzi, którzy czuwali nad jego snem i pożywieniem. Nie brał do ust niczego, co było przygotowywane poza zasięgiem jego wzroku. Sprawdzał posłanie, by nie nadziać się na jakąś ukrytą igłę, albo podrzuconego skorpiona. Fanatycznie dbał o swoje życie i zdrowie.
Tej nocy, w Namiocie otoczonym szczelnym szpalerem Nieskalanych wziął swą nową żonę, by jak najszybciej zasiać w niej swoje nasienie. Nie miał z tego wielkiej przyjemności. Myśli Namiestnika bładziły gdzie indziej. Już zaczynał rozważać, jak pozbyć się nowej siły w jaką rosła Wiara. Chciał ich zmiażdżyć, jak robaki, którymi byli. Gdy zapadał w sen śniło mu się jak dłonią zmiata całą Królewską Przystań z may Westeros.
Niczym gniewny bóg.


Wiadomość rozesłano następnego dnia na wszystkie strony Westeros. Cichy nie sądził by możliwe było powstrzymanie rozprzestrzeniania się plotki. Nie miał, jak działać. Nie miał kontroli nad nikim, prócz kilku kamratów. Wraz z nimi opuścić obóz, korzystając z zamieszania. Nie żałował, że wraca do Roose’a. Żałował jedynie starej przyjaźni, która umarła wraz z Domericiem Boltonem. Gdy przemierzał zielone pola i łąki zastanawiał się, czy to nie Margery go otruła. jeżeli tak, to ją zabije, niezależnie od tego co powie Pijawa.


Rosa Lannister śniła dziwny, niepokojący sen, nie podobny do żadnego, który kiedykolwiek ją nawiedził. Zdawało jej się, że to bardziej wspomnienie, niż mara. Siedziała w swej komnacie i malowała widok z okna, za którym rozpościerała się mroczna panorama lasu. Jednak obraz się nie udawał. Raz za razem, gdy dochodziła do linii drzew pod jej pędzlem znikąd pojawiała się na płótnie postać kobiety, której Rosa nie przypominała sobie za oknem. Gdy w końcu podnosiła wzrok, by upewnić się, że kobieta tam jest, ona już stała pod oknem i waliła w nie pięściami. Była wściekła, jej twarz upiorna i dziko wykrzywiona, a wrzask rozdzierał powietrze brutalnym skrzekiem.
- Wpuść mnie! Wpuść mnie, suko! - za każdym razem budziła się zlana potem. Za każdym razem gdy udało jej się ponownie zasnąć, znów wracała do tego samego miejsca.


Niewyspana i załamana, takie wieści o Rosie dotarły do Alana. Cóż znowu gnebiło dziewczynę? Poza Eagramem Banefortem, który mimo wyrażenia zgody na zerwanie zaręczyn wciąż zdawał się nią bardzo interesować? Należało chyba sprawdzić. Głupio byłoby, gdyby róża zwiędła nim uda się ją korzystnie sprzedać.
Były też inne kwestie, którymi nalezało się zainteresować.

Po pierwsze list od tajemniczego wielbiciela.

Młody Bolton chce was zrobić w chuja, nie zamierza dotrzymywać warunków umowy. Owoc łona Cersei może wrócić do gry o tron, są pewne zapisy w archiwach, które można odpowiednio zinterpretować. Nie proponuje układu z miłości do was, bardziej na tym zyskam niż na układach z Boltonami.

Sedá

Po drugie, infromacja o owym Młodym Boltonie. Podobno był martwy. Zdechł z wywieszonym jęzorem podczas nocy poślubnej. Plusem sytuacji było zdecydowanie większa przychylność w negocjacjach ze strony Roosa Boltona. Chyba mu się śpieszyło by zamknąć ten rozdział wojny i pognać … gdzie? Czy z podkulonym ogonem spowrotem na Północ? Trudno powiedzieć.
No i sytuacja w samym Lannisporcie wymagała uwagi. Coś się działo z ludźmi. Powstawanie martwych zostało dzięki Alanowi łatwo powstrzymane. Palono wszystkie zwłoki bez wyjątku - Lordowie zadbali o dyscyplinę w swoich włościach i samym mieście.
A mimo to, coś dzialo sie z ludźmi. Na ulicach pojawiły się napisy, nabazgrane zieloną farbą lub gównem.

Chce wejść
Chce wejść
Chce wejść


Nie tylko Rosa chodziła ponura i niewyspana. Jej służki tez zdawały się wymęczone jakimś niewidzialnym brzemieniem. Dziewczyna, która przyniosła zaproszenie na spacer od Lorda baneforta ledwo trzymała się na nogach. Zapytana, stwierdziła, że od kilku dni nie może spać. Ktoś budzi ja kilka razy w nocy waląc w drzwi i domagając się wejścia, ale gdy otwiera drzwi by tego kogoś wpuścić na progu nikogo nie ma.
- Zanieść panu Eagramowi odpowiedź? - ziewnęła


Irgun płynęła Śmigłym na tyłach flotylli Ducha. Pospiech był prawie niemożliwy - niesprzyjające wiatry na zmianę z chwilami ciszy, które zdawały się niemiłosiernie przedłużać nie wróżyły dobrze tej podróży.
Mariella natomiast bardzo się nimi cieszyła. Korzystając z każdej możlwej okazji odwiedzała żelazną kapitan na jej łajbie i częstowała ją swoimi ulubionymi przysmakami. Piątego dnia podróży, gdy mijali Gulltown, doszła ich wiadomość z avangardy, że na wysokości Zimnej Wody zaczyna zbierać się pomyślny wiatr. Mariella postanowiła, że ten dzień spędzi na Śmigłym, nie dając Irgun wytchnienia. Zabrała ze soba skrzynię zabawek, które Farwynd odrobinę przerażały.
Nie narzekała jednak, gdy Mariella raz za razem dawała jej nową przyjemność. Gdy wieczorem, tuż przed zachodem słońca padły obie wycieńczone na siennik otaczała je słodka woń miłości. Umysł Irgun zaczął bładzić.


Samotna mewa szybowała na złocistym niebie. Słońce zachodziło i nad Wąskim Morzem zapadał mrok. Nieprzystosowany do nocnego życia ptak powinien już dawno wrócić do gniazda, ale postanowił zatoczyć jeszcze jeden krąg nad lśniącą w ostatnich promieniach słońca taflą wody. Jego uwagę przykuły cienie posuwające się wraz z nocą. Statki ludzi, ale ciche i ciemne. Dziwne, ludzie zazwyczaj pruli wodę nie zważając na otoczenie, jak orki. Jak ci, którzy niedawno przewalili się tędy całą kawalkadą i utkęli trochę dalej w miejscu bez wiatru. Ci tutaj suneli jednak powoli, acz nieubłaganie naprzód, łagodnie muskając fale czarnymi skrzydłami. Ciekawe. Mewa krzyknęła do nich, ale nie odpowiedzieli. Ciekawe.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 02-08-2013, 23:06   #95
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kot obejmował ją ramionami. Złocista skóra rozpięta na sztalugach żeber niczym ten klanowy nidtstang, zemsta na wroga, zapowiedź Domericowej klęski. Yezzar bandażował ranę ze zwinnością przeczącą kalectwu.
- Myślisz... - zapytała Kota, głos tylko lekko spikował jej w dół. - Myślisz, że gdy całe życie rządzi się zemstą, jest potem jakieś... potem?
- Znaczy? - nie zrozumiał. Oczywiście, że nie zrozumiał, bo zemsta zaślepia nawet koty.
- Jak Żmija. Jak ty...gdy już dokonacie tych swoich zemst, za te wasze krzywdy – to czy będzie dla was jeszcze jakieś życie?
- To, co potem, nie będzie miało żadnego znaczenia. Zresztą... gdyby zemsta przybrała rozmiary, jakich pragnę, to byłby jeden z tych cudów, o których tak lubisz mówić – Reyne roześmiał się gromko. Yezzar wyszczerzył zęby półgębkiem. Usta Yrsy nawet nie drgnęły.

***

Cud nastąpił niedługo po świcie, chwilę po tym, jak Yrsa powróciła do obozu. Zamknęła się w swoim namiocie razem z bukłakiem samogonu oraz Yezzarem i pomiędzy kolejnym haustami ognia spływającego w trzewia cedziła zimne słowa o rozwadze, ostrożności, bezpieczeństwie, wielkim świecie pełnym wielkich i małych wrogów i małej Thalee, która ciężko by zniosła nagłe Yezzara zniknięcie.
- Nie mówię, że nie w ogóle. Nie zakazuję. Ale czy tego nie dało się zrobić dalej od murów?

Kaleka nie zdążył odpowiedzieć. O płótno namiotu zabębniły krople deszczu, Yrsa nagle zaśmiała się w głos, porwała Yezzara w objęcia i wycisnęła mocny pocałunek na jego łysym czerepie, by uchylić skórę zasłaniającą wejście i zniknąć w strugach jesiennego deszczu.

Z chorągwi zatkniętej nad namiotem Reyne'a różnobarwnymi łzami spływała farba. Farbowany kot z każdą chwilą stawał się coraz bardziej i bardziej czerwony, a nim ostatnie kolorowe krople spłynęły ze sztandaru, Yrsa zdążyła postawić na nogi trzy ćwierci obozu, w tym doliniarzy Corbraya i kilkudziesięciu miastowych, którzy przyłączyli się do klanów po odezwie Wróbla. Dla klanów omen był jasny jak słońce – bogowie zabarwili kota na kolor krwi, z Reynem u boku bitka będzie jak się patrzy. Szlachta zobaczyła zaś chorągiew rodu, który ponoć wymarł, i trwała w wielce widowiskowym zdumieniu.

Tłum rósł, szeptał, tuptał, szemrał i szeleścił. Wreszcie poła namiotu uchyliła się, i oczom wszystkich ukazał się Lothar Reyne, opuszczający na czworaka miejsce swego spoczynku. Złotowłosy septon zarzucił skórę cieniokota na błękitną szatę podarowaną przez lorda Uthora, podrapał się po brzuchu, ziewnął przeciągle i wtedy zdał sobie sprawę, że jest otoczony przez pierścień rosnącego z każdego chwilą, szepczącego, tuptającego, szemrzącego i szeleszczącego tłumu, i że ten tłum na niego napiera, że wisi na nim ciężkim, właściwym dla tłumu gromadnym wzrokiem. Stojąca wśród klanowców Yrsa uniosła palec w górę i wskazała mu chorągiew łopoczącą nad jego namiotem.
- O kurwa! – oznajmił Lothar Reyne z uczuciem i tak głośno, że przekleństwo doleciało do ostatnich z gapiów.
- Reyne! - wydarł się nagle ktoś przeciągle. - Reeeeeeeeeyne! Kot! Kot! Kot!
Tłum wył i skandował. Yrsa się uśmiechała. Nie żeby nie pomogła temu cudowi zaistnieć. Ale to było takie miłe ze strony bogów, że naszczali na swych wyznawców deszczem akurat dzień po tym, jak Lothar Reyne doprowadził do pokoju pomiędzy klanami Gór Księżycowych a rycerstwem Eyrie.

***

- Iście, cud prawdziwy– Chester uśmiechnął się miękko i pobłażliwie. Musnął wargami wnętrze jej dłoni, zanim dolał wina do kielichów i wybuchnął tym razem głośnym, serdecznym śmiechem. - Cicha podmiana, skrycie o bladym świtaniu? Czy malowanie warstwami na podkładzie z tłuszczu? Czy aby nie padało dziś rano?
- A cóż to znaczy w obliczu wieczności? - żachnęła się Yrsa. - I w obliczu cudu? Kto za pięć lat... nie, za pięć tygodni nawet będzie dociekał, jaka pogoda była dziś rano w Królewskiej Przystani?
- Podejrzliwi, Yrso.
- Podejrzliwi, Chesterze, nie wstają tysiącami, nie łapią broni i nie idą walczyć i zdychać dlatego, że uznają to za słuszne... Malowanie warstwami – przyznała. - Nie wiem, czy na tłuszczu. Wszystko w każdym bądź razie wzięło i spłynęło dziś rankiem. Kot jak był farbowany, tak się stał czerwony jak krew. Jako i wasza gwiazda siedmioramienna. Była taka nijaka, a nagle poczerwieniała w jedną noc! He?
- Iście, cud... - uśmiechnął się ponownie. - Co twój kot na to?
- Miauczył coś o zabijaniu... coś o pchaniu w pierwszą linię... coś o tym, że niedorżniętym babom durne pomysła się lęgną... i ogólnie pieprzył bez sensu. A tak naprawdę to był zachwycony. Dziwisz się? Też byś był.
- Jakbym jechał z tobą do Eyrie? Bym był.
- Cud to było nic...
- O?
- Potem Cathil pojechała do lasu po królika, a wróciła z moim kuzynem.
- Czemu się krzywisz, rodziny się nie wybiera.
- Ja i Conner – westchnęła – od dziecka mamy napinkę, kto jest lepszy. On biegał po lesie i zabijał sarenki i dzikich dla dobra klanów, i zawsze uważał, że to go czyniło lepszym ode mnie, bo ja robiłam to samo z rozkazu Boltona... i doprawdy nie wiem, czemu bardziej nienawidzę sukinkota – dlatego, że tak myślał, czy dlatego, że miał w tym rację...
- Brzmi jak rozsądny człek, twój kuzynek Conner...
- Och, zamknij się... pchnął mnie kiedyś w bok widłami do gnoju, mój rozsądny kuzynek.
- To po tym masz tę bliznę?
- Ehe.
- Pobiliście się przez Boltona?
- Nie – przyznała nie bez oporu. - Mieliśmy po jedennaście lat. Schowaliśmy się w drewutni. Pokazywaliśmy sobie to i owo, jak to gówniarze, w celach poznawczych. Nażarliśmy się przy tym czerwonych muchomorów. Z gówniarskiej głupoty. Zapiliśmy jabłkownikiem. Connerowi się uroiło, że jestem huldrą...
- Huldrą – powtórzył Chester oczarowanym tonem.
- Ehe. Huldrą. Leśną panną w sukni z paproci, z cyckami do pasa i krowim ogonem. Huldry uwodzą młodych mężczyzn i zajeżdżają ich na śmierć. Więc Conner się bronił, głupi fiut. Widłami.
- Czerwone muchomory. Huldry z cyckami i krowimi ogonami. Widły do gnoju – podsumował z zachwytem inkwizytor – Kiedy poznam twoją rodzinę?
- Może być, że nigdy – spoważniała.
- To miało być zabawne – westchnął.
- Wiem. Tylko nie wyszło, bo jest, jak jest. W każdym bądź razie, mój kuzynek widłodzierżca...

***

- Nie uściskasz mnie, kuzynko? - zagaił drwiąco Conner, i Yrsa miała ochotę wygarnąć mu w mordę jeszcze zanim zaczął się macać po tej swojej kuszy i drażnić Cathill. Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Nigdy w życiu – wycedziła. - Ostatnim razem, jak to zrobiłam, wrzuciłeś mi za pazuchę zdechłą myszę.
- Taaak – Conner pokiwał głową. - Mieliśmy piętnaście lat. To było zabawne. I to była nornica, a nie mysz.

Zaraz mu pierdolnę w zęby

- Cathill, chciałaś poznać prawdziwego człowieka zimy – oznajmiła wolno i jadowicie. - Masz tu jednego. Nikt go nie prześcignie w lesie ani w górach. Sypia przykryty śniegiem. Żre byle gówno, chla całą noc i od tego nie umiera. Biegł kiedyś w pościgu dwa dni bez strawy i odpoczynku. Jak się śmieje, to bogowie odpowiadają gromem, a jak pierdnie, to schodzą lawiny. Na pierwszy rzut oka odróżnia myszę od nornicy...
- Cały ja – rozpromienił się Conner.
- Wielka mi sztuka – oznajmiła cierpko Cathill.
- Mam wieści z domu – uciął Flint.
- Hm?

Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Wypili dwa bukłaki wina, ale nic nowego ani zaskakującego nie wzbogaciło marnej wiedzy Yrsy. Tylko kuzynek Conner stał się jakby mniej upierdliwy i nieznośny, należało go szybko spławić, bo skończy się rodzinnymi czułościami i kolejną muchomorową przygodą.
- Pojedziesz na Przesmyk.
- Nigdzie nie zamierzam jechać – zaparł się Conner.
- Po prawdzie, to mnie łajno obchodzi, co zamierzałeś – ostudziła go Yrsa. - Bo i tak zrobisz wszystko, by nasi mogli wrócić do domów. Stark zniknął i pewnie jest w drodze na Północ. Gdzie indziej mógłby przeć, przecież to Stark...
Conner kręcił nosem. Powinnam mu powiedzieć. Naprawdę, powinnam. Tylko że nie da się tego zrobić bez rozgrzebywania tego zaschniętego gówna, zwanego moim małżeństwem. Za żadne skarby i cuda nie świata nie zamierzała dawać Connerowi jeszcze jednego powodu do drwin i osądzania.

Powiem ojcu i staremu Flintowi. Kiedy będzie trzeba.

***

Domericowych zbrojnych i ludzi Yrsy zostawili za sobą. Tylko on, ona i spalony las. A przynajmniej wtedy Yrsie się tak wydawało, kiedy nasłuchiwała tajemniczych szelestów i ważyła swoje szanse, by dopaść drogiego pana męża, rozpłatać mu gardło i uciec jak najdalej...

Mizerne. Cieniutkie. Yrsa wzięła głęboki oddech i skierowała na męża spojrzenie ciemnych, skośnawych oczu.

- Podczas rebelii Roberta Baratheon Ned Stark wziął ze sobą sześciu towarzyszy. Przyjaciół. Najwierniejszych z wiernych. I nie najsłabszych w walce. Zabrał ich do Dorne, gdzie książę smoków miał więzić jego siostrę. Wieży broniła Gwardia Królewska. Aż do śmierci. Z sześciu zaś towarzyszy Starka na północ wrócił tylko jeden, Howland Reed. Zaszył się na swych bagnach i nigdy z nich nie wychodzi. Reszta, zgodnie, ramię przy ramieniu, solidarnie padła trupem. Ned Stark przywiózł na północ kości swej siostry, ale nie swych druhów, którzy mieli zginąć, by mogła odzyskać wolność. Rodziny nie dostały nic. Ani ciał, które mogłyby opłakać i pochować, ani odpowiedzi, które ukoją żal. Minęło kilkanaście lat, a Ned Stark nadal milczy o tym, co tam się wydarzyło. Tu nie chodzi o prawdę, Domericu. Nie chodzi o to, co się tam stało. Tu chodzi o pustkę. Kiedy tracisz kogoś, kogo kochasz, a ktoś, dla kogo twój krewny umarł nie zapełni tej pustki niczym, choćby pięknym kłamstwem... zaczynasz szukać odpowiedzi sam. -Zaczynasz wątpić. Zaczynasz domyślać się najgorszego. Prawda nie jest istotna. Liczy się to, do czego jest zdolny człowiek, który doznał straty i jest w żałobie, a w zamian nie dostał ani prawdy, ani kłamstwa... tylko honorowe milczenie Neda Starka.

Bez słowa podał jej list. Złapała go tak gwałtownie, że wyrwała mu go z ręki. Przeczytała. Raz, a potem drugi i trzeci. Obejrzała pod światło, obmacała z każdej strony, zerwała pieczęć, by zobaczyć, czy pod spodem nic się nie ukrywa, by na koniec powąchąć pergamin, chociaż po długiej podróży z północy za jej pazuchą nie mógł pachnieć niczym innym jak jej potem.

Pamiętasz historię Wieży Radości? Zapytaj o nią Yrsę. W jej świcie jest też kilku innych, którym warto przypomnieć o więzach krwi.

- Nawet się nie podpisał - mruknęła tonem jakiejś dziwnej i zupełnie nie na miejscu skargi. - Ale to jego własne pismo - podała mu list z powrotem i objęła się ciasno ramionami. - Im dłużej o tym myślę, tym więcej zyskuję pewności, że... miałam jednak rację - dokończyła, a w jej głosie było już znacznie mniej wahania niż gdy zaczynała mówić w komnatach namiestnika. - I im dłużej myślę, tym bardziej widzę, jak... ekhm.

-Prawdę powiedziawszy tą opowieść znałem. Liczyłem na jakieś nowe fakty z twych ust. Nie usłyszałem ich, zwracasz jednak uwagę na bardzo ciekawy aspekt. Na który ja nie wpadłem.-przyznał otwarcie- Straciłaś tam ojca, prawda? - Domeric przypomniał sobie ten istotny fakt, potwierdziła krótkim skinęciem.- Ned nic wam nie dał, coś ukrywa. To jednak z gorszych obraz, oddać życie bliskiego dla seniora. Nic nie dostać w zamian, żadnej choćby szczątkowej informacji. Jedynie złowrogie milczenie. Cioteczka, znaczy Lady Dustin - szybko poprawił się Domeric. - Nigdy mu tego nie wybaczyła. Prawdę powiedziawszy kipi żądzą odwetu i czeka na okazję odpłaty od lat. To stawia też w nowym świetle, twoje motywacje. Ojciec obiecał ci zemstę? Prawdy wszak nie mógł ci dać.

Roose składający obietnice... Dający coś, cokolwiek... Juści, to by było paradne.

Yrsa wytrzeszczyła oczy, otworzyła usta i przestała wyglądać inteligentnie. Patrzyła jakby Domeric był jakimś szczególnym okazem egzotycznego zwierza. Zaczęła kręcić gwałtownie głową, a na koniec postąpiła krok do przodu, chyba by przyjrzeć się z bliska, twarzą w twarz, tak ciekawemu zjawisku. Wahała się tylko chwilę. Podniosła ręce i przycisnęła chłodne dłonie do namiestnikowskich policzków.
- Domeriku, ty nie słuchasz mnie wcale a wcale. Król może być głuchy i mieć wszystko w dupie, ty jesteś namiestnikiem, nie możesz sobie pozwolić na coś takiego. Twój ojciec nie obiecał mi zemsty. Nie obiecywał mi zresztą niczego, nigdy. Nie musiał. On jest Roose Bolton, tak? Prawdy nie mógł dać. Możliwe, że jej nawet nie zna. I go to nie obchodzi. To nie jest historia o prawdzie, mówiłam ci, a ty liczysz na jakieś nowe fakty. Nie ma nowych faktów. Jeśli prawdy nikt nie zna, liczą się tylko obrazy, które każdy tworzy we własnej głowie. Sądzę, że twój ojciec to wykorzystał. Sądzę, że zaczął krótko po tym, jak Stark wrócił na północ. Zaczął szukać krewnych tych, którzy padli pod Wieżą Radości. Wysnuwam to przypuszczenie z tego, że wiem, że miał dostęp do mojego brata. Może Edgar mu nie pasował, może przesadził z siłą argumentów, nie wiem... mój brat przestraszył się na tyle, że uciekł w czerń, a Roose mu odpuścił. By wziąć się za mnie. Są i inni. Wiem o jednym, odkryłam to Harrenhal. Ale to musi być dość sporo osób... sądzę też, że nie wszyscy przyjechali w mojej świcie, nie ryzykowałby tak. Znalazł nas. Powyłuskiwał nas z saka jak jazgacze. Sądzę, że wybierał takich, którzy pielęgnują w sobie żal, a jednocześnie są zdolni do szaleństwa, do zadania ciosu w pierwszym, rozpaczliwym odruchu. Trzymał nas blisko siebie. Latami podsycał gniew i smutek. I czekał, na odpowiednią chwilę. Stworzył coś, co jest nie do wykrycia. Stworzył zabójców, którym nie zapłacił. Niczego nie obiecał. Których trudno będzie z nim połączyć. Którzy nie wiedzą, że są zabójcami, dopóki nie nadejdzie właściwa chwila, gdy ich żal wybuchnie i nie chwycą za nóż. Nie wiedzą, jaką rolę im przypisano, więc nic nie powiedzą, bo nie mają o czym mówić. Sądzę, że nadeszła właściwa chwila. Sądzę, że dlatego przeforsował to nasze śmieszne małżeństwo, krok w dół dla swojego dziedzica. Bo okoliczności są sprzyjające. Będą gody. Będzie chlanie na umór. Będą pieśni o przodkach i dawnych wydarzeniach. I wtedy, Domericu, komuś puszczą nerwy. Od pytań i wątpliwości, “co się stało z naszymi ukochanymi, dlaczego nam o tym nie mówisz, Ned” do “zadźgałeś własnych przyjaciół, własnych lenników, by ich uciszyć, Ned”, gdy jesteś pijany, gdy latami rósł w tobie żal, jest tylko jeden krok. I kolejny krok do czynu. I to nie jest zwykłe zabójstwo, Domericu. On zabije człowieka i zabije jego dobre imię i honor. Twój ojciec postanowił, że na naszych godach Północ, jaką znaliśmy, się skończy. Razem z Nedem Starkiem. Nie chcę iść za daleko w przypuszczeniach... ale Ramsay pewnie zajmie wtedy Winterfell. Zaś Roose... ocali sytuację, ocali Północ. Niech żyje Król Zimy.

Jej oczy robiły się coraz większe i większe, w miarę jak mówiła, mówiła z coraz większym naciskiem i jednocześnie coraz ciszej. “Król Zimy” był już tylko bezgłośnym poruszeniem ust.

Domeric słuchał cierpliwie i bardzo uważnie.
-Imponujące, długofalowe i podobne do niego.-kwestię godów i ślubu zmilczał-Wracajmy do zamku wieczorem zjemy ucztę.- nie skomentował również wielu innych rzeczy, ta cisza była zastanawiająca- Rano z rozkazu króla ruszam na Stannisa. Póki co nim jest a nasze relacje są dość napięte. Brak mi politycznej wprawy do manewrowania na stanowisku Namistnika, choć w porównaniu do Starka jestem oazą rozsądku. Wiem, że nie tego się spodziewałaś i nie na to zasłużyłaś jednak nasza rozłąka jest konieczna. Dziś świętujmy twoje sukcesy, masz mi zapewne wiele do powiedzenia. Po moim powrocie oddamy się intrygom rodu Boltonów. Do tego czasu przyjdzie ci powąchać smród stolicy niestety.

Odsunęła się parę kroków, musnęła dłonią rękojeść miecza.
- Niestety. Nie możemy teraz pojechać - pokręciła głową, skrzywiła twarz w dziwnym grymasie. - Nie tak, jak tu stoimy. Ponieważ to nie wszystko. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej to wszystko jest imponujące. Długofalowe. Podobne do niego. Subtelne i delikatne, i dlatego ani ty, ani ja nie możemy z tym walczyć. Nie wiem, co zrobił z tobą, aby mieć pewność, że cel zostanie osiągnięty. Wiem, co zrobił mnie. Każdy wybór jest fikcją. Przewidział, że się domyślę, że mnie to przerazi i będę chciała zdradzić. Dlatego przeforsował ten ślub podzielony na kawałki, a nie zwykłe narzeczeństwo. Wiedział, co zrobię, gdy zwątpię. Czy poszłam z tym do Starka? Nie. Spisałam to na kartce, bo się bałam, że język odmówi mi posłuszeństwa. I przyszłam z tym do ciebie, do człowieka, któremu przysięgałam. Na kartkach, które spaliłam, było dokładnie to samo, co teraz ci opowiedziałam. Chciałam ci to pokazać, czepić się twoich kolan i się rozpłakać - machnęła lekceważąco ręką. - Przysięgałam ci, więc mnie wysłuchaj, kochaj mnie, pocałuj, powiedz że będzie dobrze, zdejmij ze mnie ten ciężar i zrób coś, do cholery. Cokolwiek zrobisz z moją zdradą, cel pozostaje nietknięty. Rozumiesz? Nie waham się, albo się nie domyślam po drodze - i tak dowiadujesz się tego, co miałeś wiedzieć, bo daję ci list, ty jesteś ty, ja jestem ja i może z trudem, ale odkrywamy, o co chodzi. Roose wygrywa. Domyślam się wcześniej, zdradzam - i tak idę do ciebie. Roose wygrywa. Nic, co zrobię, nie jest w stanie powstrzymać tego, co się wydarzy. Oddychasz? Teraz będzie najlepsze. Powiedziałeś, że dał ci wybór. Dał ci wybór, który też jest fikcją, bo wszystkie ścieżki prowadzą do tego, że Roose wygrywa. Mnie nie dał wyboru. Zaszczuł mnie, zanim wyjechałam. Powiedział, że mogę nazywać cię jak chcę, choćby i “panie mężu”, ale mam pamiętać, komu jestem winna prawdziwe posłuszeństwo. Jesteś potężnym człowiekiem. Ty mógłbyś próbować powstrzymać to, co ma się wydarzyć, te krwawe gody. Mógłbyś namieszać, choć nie sądzę, że powstrzymać. Dlatego ja nie dostałam wyboru. Jeśli teraz, tutaj nie powiesz mi wprost: “ojciec postanowił, więc Stark zginie, a ja podporządkuję moje plany jego woli”, z tego lasu wyjdzie tylko jedno z nas. Bo ja nie mam wyboru. Wiesz, co jest najlepsze? Roose wygrywa. Niezależnie od tego, jaki będzie wynik walki. Będzie trup kogoś, kogo nie można ukryć. Będzie pogrzeb zamiast ślubu, wielka stypa i chlanie, a wszyscy, którzy mają być na miejscu, będą. Tylko ciebie albo mnie nie będzie. Mówiłam ci. Jesteś figurą, może najważniejszą, ale nie ważniejszą od celu. Liczył się z twoją stratą, i uznał, że warto. Jeśli współczucie kogoś, kto jest nikim, coś dla ciebie znaczy, to... przykro mi, Domeriku. Naprawdę. Ale zrobię, co muszę zrobić. Wyjdzie stąd jedno z nas. Albo wyjdziemy razem, bo powiesz: Ned Stark zginie, a my pogodzimy nasze dążenia, plany i pragnienia. Dla niego, jak sam widzisz, one nie znaczą nic. Jak i nasze życia. Liczą się tylko dla nas. Tylko dla nas są cenne. Nie chcę z tobą walczyć, jesteś jego synem. Nie chcę żeby ktoś z nas położył tu głowę. Chciałabym, żebyśmy obydwoje żyli i zachowali, pod jego wolą, tyle naszych planów i pragnień, tyle samych siebie, ile to będzie możliwe. Chciałabym, abyśmy wyjechali z tego lasu razem. Roose wygrywa w każdym rozdaniu. Ja lub ty tylko razem. Osobno - jedno z nas, teraz, wychodzi z gry nogami do przodu. Zobacz w końcu we mnie sojusznika, któremu można powierzyć swoje plany, zwłaszcza te, które dotyczą i mojego własnego losu. Wypluj ten namiestnikowski kij i wypluj razem z nim, co zrobisz ze swoimi planami, z tym ślubem i kogo w zmienionej sytuacji chcesz poślubić. To piekielnie ważna decyzja. Jeśli będziesz żył, kiedyś zostaniesz Królem Zimy, twoja żona będzie królową Północy. Naprawdę sądzisz, że rzucę się z pazurami, by utrzymać tytuł dla siebie? Może jestem ciemną dziewczyną z klanów, ale i tak mogę wymienić setki powodów, dla których Margeary Tyrell będzie lepsza w tej roli ode mnie, i tylko jeden, dla którego może być gorsza - nie wiem, czy możesz jej ufać. Zwłaszcza że skądś, jakimś cudem, wypłynęło, że niebawem Margeary stanie w stolicy na ślubnym kobiercu. Decyzje, Domeriku. Twój ojciec wygrywa w każdej sytuacji, i nic nie poradzisz wobec jego woli. Chcesz grać sam - będziemy musieli walczyć i jedno z nas zginie. Twój ojciec nie dał mi wyboru, jeśli pojawi się cień podejrzenia, że zagrozisz jego działaniom. Albo wyjeżdżamy stąd razem, i dalej gramy razem. Ale w tym celu musisz zacząć mówić. Nie możesz zawieszać mnie w pustce, bo to stwarza w moich oczach obraz ciebie jako kogoś, kto nie jest już wierny temu, co ja, i coś ukrywa. Ned Stark wybrał milczenie. Ned Stark zawiesił ludzi w pustce. I zobacz, kurwa, gdzie go to doprowadziło.

-Przemowa choć emocjonalna godna najwyższego uznania. Odwaga to coś czym mi imponujesz Yrso. Ktoś kto staje przed Namiestnikiem i jednym z najlepszych mieczy Westros mówiąc “zabiję cię jeśli będzie trzeba” musi mieć jej dużo. Odpowiedzieć mógłbym ci cokolwiek łącznie z kłamstwem. Ten gest zasługuje jednak na uznanie w moich oczach. Zaserwuję ci zatem prawdę, być może razem znajdziemy wyjście. Nie ucałuję cię jednak nie obejmę i nie powiem będzie dobrze. Byłoby to złudzeniem, iluzją cieniem na ścianie. Ojciec i ty chcecie zabijać Starka? Odpowiem, wasza wola nie stanę wam na drodzę. Pomogę na tyle, na ile trzeba. Chcesz grać razem w zaufaniu i braterstwie. Odpowiem dobrze, choć nie będzie to łatwe. Masz rację razem możemy zdziałać więcej. Przyjemnością będzie być z tobą po jednej stronie. To co jest problemem to nasz ślub. Złożyłem przysięgi Yrso, jestem obiecany Margery. To był polityczny ruch, gdyby nie to Stannis nadziałby nasze głowy na piki w stolicy. Zrobiłem to przed wieściami i przysięgami ojca w moim imieniu. Nadal może stać się wiele, Tyrelowie mogą zdradzić choć osobiście w to wątpię. Zginąć mogę ja, ty bądź ona. Gdybym miał decydować nie poślubiłbym żadnej z was. W każdym razie nie teraz nie znając was prawie wcale. Gdybym miał wybierać wybrałbym ciebie Yrso. Bowiem jesteś prawdziwa i szczera niczym północ. Nie mam jednak takich możliwości. Odrzucenie Margaery obrazi Tyrelów a gdy uderz na nas 100.000 ich mieczy nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Powiedziałaś, że jesteś cierpliwa. Być może przyjdzie mi sprawdzić jak bardzo. Margery jest i Tyrelowie są nam potrzebni teraz. Z czasem zdarzyć się może wszystko. Pytanie brzmi czy jesteś na to gotowa?

Rozluźniła się, choć dłoni z rękojeści nie zdjęła, przestąpiła z nogi na nogę.
- Naprawdę – wywróciła białkami oczu – wystarczyłoby, żebyś powiedział, że chcesz ją, bo jej ojciec ma kupę wojska, kupę ziemi, kupę złota, a ona ma lepsze cycki. Nie epatuj mnie tu bezradnością, wahaniem i dawaniem szans na jakieś wspólne „żyli razem długo i szczęśliwie”. To są kobiece argumenty, kobieca broń. Nie używaj takiej, bo pomyślę, że Roose spłodził żałosną pizdę, a nie mężczyznę. Ja mam to szczęście, że mogę używać każdej broni – wyszczerzyła zęby. - Jestem starsza od ciebie. W obronie mego klanu zabijałam ludzi na lądzie i na morzu, kiedy ty jeszcze tłukłeś się drewnianym mieczem. Jakoś w tej okolicy też straciłam cnotę, a potem nie żałowałam sobie ani walki, ani mężczyzn. Pamiętaj o tym, najlepszy szermierzu Westeros, kiedy następnym razem będziesz chciał mnie wkurwić. Bo nie będziesz wiedział, czy wyciągnę nóż, czy ściągnę giezło, czy cię kopnę w przyrodzenie, czy za nie złapię. A coś mi mówi, że o ile na ubitej ziemi będę co najmniej godnym przeciwnikiem, o tyle w łożnicy zjadam cię razem z butami i namiestnikowskim łańcuchem – zdjęła dłoń z rękojeści i wyciągnęła nóż. Uniosła ostrze do twarzy i uśmiechnęła się tak, jak uśmiechałby się cieniokot. - Dobra. Koniec przechwałek i przepychania. Mamy coś do zrobienia. Tak, jestem gotowa. Nie wiem, czy ty jesteś gotowy na mnie, ale obiecuję, że nie będę już gryzła. Co najwyżej powarczę.

Usiadła na ziemi, wyciągnęła w bok zranioną nogę i wyrysowała zamaszyście spory okrąg. Chwilę potem siecią odręcznych kresek wykreśliła niezbyt dokładną, ale wyraźną mapę Westeros.
- Twój tort weselny, Namiestniku. Siadaj. Dzielimy i rządzimy. Cel nadrzędny: – przytknęła ostrze noża do skroni – Boltonowie wyrywają największe i najbardziej smakowite kawałki, po czym oddalają się z godnością, w miarę nietknięci, w bezpieczne miejsce, gdzie mogą skonsumować swoje zdobycze. Cele poboczne. Cel pierwszy: jeśli to z jakichokolwiek względów konieczne, wykopujemy wrogom ich kawałki z rąk. Cel drugi: jeśli ktokolwiek może nas powstrzymać w naszym dzieleniu tortu, rzucamy mu kawał kiełbasy, niech idzie w kąt się nażreć i nie przeszkadza. Osoby do podziału: Roose, ty, jego dziedzic, ja, sługa waszego rodu. Freyównie, a raczej dziecku, które nosi, też trzeba coś wykroić. Uwierz mi, Walda jest ważna. Zrobiła coś, czego nie dokonał nikt. Uczyniła twego ojca szczęśliwym. Nie bagatelizuj tego. Pokaż ojcu, że to wiesz, i że się tego nie boisz i daj jej coś. Ramsaya nie liczymy, bo jest szmatą i nie można mu ufać. Ktoś musiałby nieustannie przy nim stać i trzymać go za jaja...
-Tak króla za murem-zaśmiał się Domeric z absurdu takiego zdania dla Yrsy.- Skoro już musimy rozmawiać szczerze, to mówię poważnie.
- Taaa? A który król? - parsknęła Yrsa. - Jak wyjeżdżałam, to tam kilku chciało nosić ten tytuł.
-Jest jeden który ich wszystkich zjednoczył. Widziałem ten obóz. Dziesiątki tysięcy.
- I on jest w rodzinie? - niedowierzanie Yrsy można było kroić nożem.
- To mój brat czyli tak, tak syn Roosa. Problem polega na tym, że tatko go nie lubi. Mance był wroną sfrunął z muru do dzikich. Problem tatki będzie polegał na tym, że Mance o ile żyje bo nie mam od niego wieści od dłuższego czasu. Przejdzie mur a wraz z nim tysiące dzikich.
- Problem Roose’a będzie polegał na tym, że kiedy oni przejdą, jeśli masz rację, to on będzie dalekooo na południu. Podczas gdy dzicy będą maszerować przez wasze ziemie. I robić to, co zawsze robią, jak przejdą przez Mur. Zabijać, palić, gwałcić i kraść.
- Żeby było zabawniej, przejść mur muszą bo kolejna informacja jest jeszcze bardziej szokująca. Zacznę od podkreślenia, że nie zwariowałem. Magia wróciła do Westeros a wraz z nią budzą się Inni. Biali wędrowcu istnieją i mordują ludzi za murem, tworząc z nich armię trupów. Co za tym idzie jeśli Mance nie pokona Innych zostając za murem na co po cichu liczę. To muszą przez niego przejść, łatwiej zabijać żywych niż martwych. Inkwizytor Grey potwierdzi ci ich istnienie, o ile zechce mówić prawdę.
- Zapytam na pewno, inkwizycję, króla i kogo by nie bądź - oznajmiła Yrsa wolno i podejrzanie słodko - bowiem mam wrażenie, że próbujesz zrobić ze mnie idiotkę. Dzielimy. Idziemy po hierarchii, z góry na dół, dzięki czemu unikamy sytuacji, że osoba stojąca wyżej w rodzie traci na rzecz kogoś mniej ważnego. Pierwszy jest twój ojciec. Ma apetyt na Północ. Proszę, Roose – dziabnęła nożem w największy kawałek tortu i nakreśliła na nim ostre R – dla ciebie Północ. Jest wielka, jest zimna i ma śnieg na czubku, mamy nadzieję, że będzie ci smakowało. Warunki konieczne do wykrojenia kawałka: musi być wesele, na którym odpowiedni ludzie będą na właściwym miejscu, oraz, jak sądzę, iskra. Robimy wesele. Twoje. Ty się żenisz, to twój ślubny tort dzielimy. Ludzie z mojej świty muszą być na weselu. Musimy ściągnąć Albrechta Snowa z Harrenhal, bo jak się domyśliłam, to go tam zostawiłam i napisałam twojemu ojcu, że to robię – machnęła ręką. - Chciałam go sprawdzić. Nie mów mu tego. Zawsze się wściekał, jak próbowałam go sprawdzać. Kiedyś ci opowiem, jeśli się zaprzyjaźnimy, co mi zrobił, jak go oszukiwałam przy grze w szachy. Nieważne teraz. Ściągamy Albrechta. I ściągamy do stolicy twoją ciotkę, lady Dustin. Nie ma lepszej iskry. Ja też znam twą cioteczkę. Ona potrafi wkurwić nawet kamień.
-Jak mówiłem wcześniej zgoda. Postarajmy się jednak nie rozlewać krwii północy w nadmiarze po wyeliminowaniu Starków. Tam będzie potrzebny spryt i papier. Miecze przyniosą zgubę nam wszystkim.
- Nie zatrzymasz papierem gniewu, który narastał przez tyle lat, podlewany przez słowa tego ojca. Nie będziesz w stanie nawet zmienić jego toru. Jedyne, co możemy zrobić, to przygotować się, by wyprowadzić z jatki tych, którzy są dla nas ważni - wzruszyła wolno ramionami. - To będzie chaos. Nie zapanujesz nad tym.
-Chodzi mi jedynie o minimalizację strat. By zgineli Starkowie i ci którzy upierają się podążyć za nimi. Ojciec z pewnością zawarł wiele tajnych układów, obietnic i ewentualności.
- O tym właśnie mówię. Zgoda. Dalej – Yrsa podniosła nóż. - Ty. Namiestnik i dziedzic Roose'a ma ochotę na Wysogród. Proszę, Domericu – wysogrodzki kawałek ozdobiło energicznie zakreślone D – dla ciebie Wysogród. Ma kupę dobrej ziemi, kupę złota, kupę wojska, a na czubku ma Margeary Tyrell. Konsumuj, tylko się nie udław. Warunki konieczne do wykrojenia kawałka: ty i ja musimy rozpruć więzy, które nam nałożył twój ojciec...

***

Pod koniec dnia zaś nastąpił cud, którego Yrsa się nie spodziewała. Duża Żmija i Mała Żmijka akurat przeszli płynnie od współdzielonego zainteresowania kolorami sztandarów, pod jakimi uwidziało się klanowcom spać, żreć, rzygać i walczyć, do zainteresowań osobistych. Duża Żmija popełzła wbić zęby w otumaniony ziołami Pagórek, a Mała Żmija przymierzała się do wzięcia na ząb septona. Szalenie to Yrsę bawiło, dopóki zdyszany Ghzeb nie nachylił się do jej ucha i nie wyszeptał wieści.

- Nie żyje.
 
Asenat jest offline  
Stary 06-08-2013, 19:45   #96
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Nie. Wyjdź. Rosa odprawiła służkę, a gdy ta zniknęła za drzwiami komnaty, odruchowo spojrzała w okno, za którym widziała we śnie przerażającą kobietę.

„Nawet najgorszy sen jest tylko snem. Nawet najstraszniejsza mara nie zrobi ci krzywdy” – te słowa powiedziała jej kiedyś opiekunka, gdy pewnej nocy obudziła się z płaczem. Szukała wówczas ukojenia w ciepłych ramionach kobiety, jednakoż nie dostała go. Została odprawiona do łózka, zaopatrzona jedynie w dawkę rozsądku niani. Tak było zawsze. Ludzie radzili jej, wyjaśniali, ale… czy ktoś ją kochał? Teraz, gdy czas mijał, zaczynała w to szczerze wątpić. A przecież dlatego dała się uwieść Emirowi. On mówił, że ją kocha, że chce jej taką, jaką jest naprawdę. On potrafił przez pół nocy całować jej ciało skrawek po skrawku, wielbiąc każdą część jak dar od bogów. Czy mógł to robić tylko z samego pożądania?

Na samo wspomnienie Różyczka zacisnęła uda i zarumieniła się. Choć ona sama wciąż miała tak wiele spraw na głowie, jej ciało żyło swoim życiem, swoimi tęsknotami. Tak dawno nikt jej nie dotykał… Dziewczyna wstała gwałtownie.

Ponownie spojrzała na zaproszenie od Eagrama. Czy ten człowiek naprawdę liczył na to, że sama wejdzie w paszczę lwa? Z drugiej strony… zawarli pewien układ i przynajmniej w chwili jego zawarcia, mężczyzna wydawał się mieć szczere intencje.

- To ja jestem lwicą. – szepnęła do siebie, spoglądając na jeden z gobelinów, ozdobionych herbem rodowym Lannisterów.


- Jestem lwicą. – powtórzyła głośniej i pewniej, po czym nerwowo zaczęła poprawiać ubiór.

Gdy rozczesała włosy i nałożyła odrobinę karminu na usta i policzki, zbadała raz jeszcze swoje odbicie w lustrze. Te oczy…

Czy nie tak patrzyła na nią kiedyś jej ciotka, gdy witała się z wujem Jaime’em? Wzrok drapieżnej kocicy, pełen uroku, ale nie pozbawiony groźby. Rosa odwróciła się od zwierciadła i popatrzyła na dłonie. Krew na rękach skutecznie zmywała resztki dzieciństwa.
Czas nadszedł, by lwiątko dorosło.
Z werwą otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Gdy jedna z dziewczyn służących chciała jej towarzyszyć albo choćby spytać dokąd idzie, Różyczka powstrzymała ją ruchem dłoni. Im mniej osób będzie wiedziało o jej związkach z Bękartem i Czarnym Lordem – tym lepiej. A zamierzała dziś odwiedzić obu, zaczynając od tego, który wysłał jej zaproszenie na spacer.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-08-2013, 09:12   #97
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Alan zastanawiał się długo, kto był na tyle głupi żeby sądzić, że Czarny Lord będzie zainteresowany próbą umieszczenia dziecka Cersei na tronie. W tym całym chaosie wyeliminowanie byłej królowej z rozgrywki uważał za rzecz najprzyjemniejszą. Nie była wytrawnym graczem, lecz była denerwująca. Niczym komar bzyczący tuż nad uchem, którego nie możesz przegonić.

Poranek spędził w towarzystwie swojego przyjaciela Jose Wellsa. Jedli, pili i śmiali się, ale wszystko co dobre musiało kiedyś się skończyć i nadeszła wreszcie pora na interesy.

- Musimy się dowiedzieć się o co chodzi z tymi przeklętymi napisami. – powiedział do najemnik odkładając na bok pucharek z winem. – Najpierw żywe trupy, a teraz to. Jeszcze trochę i całe miasto oszaleję.
- Podwoimy nasze starania. – Jose zamilkł zastanawiając się nad swoją kolejną wypowiedzią. – Nie podoba mi się to. Te napisy… nie są żadnym hasłem wymyślonym przez jakąś podziemną organizację. My nią jesteśmy.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Zleć to komuś. Jest ważniejsza sprawa, którą chciałbym żebyś się zajął w pierwszej kolejności. Wymiana Tyriona może pójść nie tak jak byśmy tego chcieli. Moje źródła podają, że ma zostać otruty zanim Bolton go wypuści. Użyją trucizny, która będzie działać powoli tak żeby skonał gdy będzie w naszych rękach. Znajdź mi wszystkich ludzi, którzy mogą się znać na tym i zidentyfikują truciznę. Chcę mieć przygotowane antidotum.

- To nie powinno być takie trudne. – Wells uśmiechnął się będąc wdzięcznym w duchu za to, że nie musiał męczyć się z tajemniczymi napisami. – Coś jeszcze?

- Tak. Chcę znać szczegóły pertraktacji Beneforta z oddziałem najemników. Przekup kogo trzeba, a jak nie będzie się dało to polujcie na kruki wylatujące z jego wiadomościami. – zrobił krótką pauzę na zebranie myśli, po czym podał kartkę papieru przyjacielowi. - Nadchodzi zima. Poprzedniej nocy sprawdzałem księgi rachunków i najwyższa pora na wykupienie większych ilości zapasów dla miasta. Masz tu listę miejsc i dokładne ilości, które potrzebujemy.

- Uuu… spore sumy.

- Zima zapowiada się wyjątkowo nieprzyjemnie. – Alan skrzywił się. – To wszystko Jose. Kolejne spotkanie tak jak zawsze, jutro z samego rana.

- Ta jest! – zanim najemnik zniknął za drzwiami rzucił jeszcze. – Tylko nie opróżnij tego całego dzbanka sam.

Czarny Lord posłuchał jedynego przyjaciela i opróżnił dzbanek jedynie do połowy. Wino delikatnie uderzyło mu do głowy.

Musiał zobaczyć się z Rossą.
 
mataichi jest offline  
Stary 11-08-2013, 19:48   #98
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Flauta nie cieszyła żadnego żeglarza. O ile statki Żelaznych Ludzi radziły sobie za pomocą wioseł, Mewa doskonale rozumiała jak bardzo kapryśna pogoda musi psuć plany i Ducha i Wilka. Z drugiej strony...poniekąd cieszyła ją ta odmiana. Wracała do domu, bezpiecznego portu, o ile w tych niepewnych czasach jakiś port można było zwać bezpiecznym. Wiozła ze sobą pomyślne wieści, łupy i zadowolonych ludzi, kolejną zwrotkę do jej własnej pieśni. Obecność dwóch kobiet w jej życiu też był przyjemna: treningi z Diną i próby przysposobienia jej do twardego, morskiego życia, budziły w Irgun wspomnienia jej dzieci i pierwszych kroków stawianych jako kapitan; co do Marielli zaś...po plecach kapitan przebiegł przyjemny dreszcz. Brak wiatru odwlekał nieuchronny moment rozstania z rudowłosą, więc dla nie spieszącej się nigdzie Mewy, cisza na morzu mogła trwać jeszcze trochę.

Oparta o burtę, przyglądała się równej tafli wody, i kołyszących się na niej statkach. Na okrętach piratów zapalały się powoli światła. Na którymś z nich Stark zapewne układał plany odzyskania Północy a Duch knuł swoje spiski i tajne układy. Wąski i płyki Śmigły był łupiną na bezkresnym morzu, a jego załoga, wraz z kapitan, taką samą drobnostką w polityce, igraszce możnych. Irgun splunęła, mącą wodę. Podniosła wzrok, akurat na czas by dostrzec w dali posuwające się małe łódki.



Ptak ją zaalarmował. Wspomnienie małych łupinek, które przyniosły ogień na Smoczą Skałę i kosztowały Ducha utratę kilku łodzi, a ją - śmierć załogi, przebiegło natychmiast przez głowę Mewy. - Gotuj się! - krzyknęła za siebie. Pokład statku rozbujał się, kiedy załoga, zajęta przygotowywaniem się do snu, zaczęła chwytać za broń i klnąc, zajmować stanowiska przy burtach i wiosłach.

Irgun usiadła na dziobowej ławce, usawdawiając się tak, żeby nie wpaść przez przypadek do wody. Nabrała powietrza w płuca, przycisnęła palce do czoła i skupiła się. Przyknęła oczy, a kiedy je otworzyła, jej jaźń uleciała w przestworza, starając się nawiązać kontakt z krążącą nad wodą mewą.

Poczuła wyzwalające wrażenie lekkości. Jej wzrok ogarniał teraz bezkresne połacie morza i nieba, a ona trwała zawieszona pomiędzy nimi. W końcu udało jej się skupić na tyle, by zmusić obce ciało do zwrotu.

Wzrok ptaka padł na statki. Nie były to łupiny, jak jej się wcześniej wydawało, a dziwnie podobne w konstrukcji do Śmigłego wąskie statki. Jedyna dostrzegalna na pierwszy rzut oka różnica tkwiła w ogólnej świeżości tych kryp. Wyglądały, jakby to był ich dziewiczy rejs. Razem naliczyła ich osiem. Płynęły szybko, cicho i nic sobie nie robiły z flauty - tak jak łodzie żelaznych, korzystały z szeregów wioseł.



Ptak zawrócił i pomknął nisko nad ciemniejącą taflą wody. Sylwetka Śmigłego rosła w oczach, kiedy mewa wykonała lekki zwrot i usiadła na dłoni Irgun. Przez chwilę oczy ptaka patrzyły z bliska na nienaturalnie wielką twarz kapitan, a po chwili perspektywa się odwróciła - teraz to Irgun spoglądała na siedzącego koło niej nastroszonego ptaka. Otrząsnęła się i sięgnęła do sakwy; wygrzebała kawałek suszonego mięsa i odgryzła kawałek, podając mewie. Ptak odskoczył z łupem w dziobie, mało się nie dławiąc. Kiedy już przełknął kąsek, zamachał skrzydłami i odleciał w swoją stronę. Marynarze przyglądali się Irgun w ciszy. Nie musiała patrzyć, żeby wiedzieć, że niektórzy krzyżują palce w geście obrony przed złym; przyzwyczaiła się. W końcu nawet ci, którzy spluwali “na złe”, i tak woleli pływać z “widzącym” kapitanem.

- Do wioseł. Dobijamy do okrętów Ducha. - powiedziała - Szybko i w ciszy. Kto krzyknie, sama mu jęzor w gardło wcisnę. Zrozumiano?

Załoga pokiwała głowami i rozeszła się siadać na wioślarskich ławkach. Ktoś puścił w obieg gorzałę; ktoś cicho się modlił, ktoś ziewał i klął, niedawno rozbudzony. Jęknęły wiosła i statek powoli, a potem coraz szybciej zaczął przybliżać się do okrętów piratów. Ludzie milczeli zgodnie z rozkazem; atmosfera nadchodzącego zagrożenia udzieliła się wszystkim bez wyjątku i teraz tylko, ciągnąc i pchając ciężkie drewno, myślami krążyli wokół nadchodzącej bitwy.

Do Irgun podeszła blada Dina. Przez chwilę milczała.
- Co się dzieje? - zapytała cicho.
- Pomożesz mi z tym chędożonym zapięciem? - Mewa odwrociła się tyłem, pokazując skórzany pasek zbroi. Przy bujającym okręciem chwycenie go palcam i prawidłowe zaciągnięciei było kurewsko trudnym zadaniem. Splunęła w wodę - Ano, będziemy mieć gości. A po tym sądząc, że nie obwieszczali swojego przybycia, to pewno dobrze nam nie życzą - wyszczerzyła zęby - I się mocno zadziwią... - odwróciła się do dziewczyny - Zostawię cię u Ducha, albo u Mari...Ta łajba jest za mała na twoje tańce z młotem.

Dina zacisnęła pasek i zęby. Skinęła głową i zmliczała.

W oddali dało się już zauważyć czarne łupiny. Statki musiały przyspieszyć widząc, że Irgun pogoniła swoich. Zbóje chcieli zapewne dopaść Śmigłego zanim zdoła doścignąć resztę floty. Do najbliższych okrętów Ducha nie było daleko, ale statków było pięćdziesiąt i rozlały się jak strużka moczu po całym wybrzeżu. Większość stała tam gdzie dopadła je cisza. Trudno było powiedzieć, jak daleko Śmigły płynie od Ducha. Statek Marielli był za to bliżej. Piratka zadbała by móc często odwiedzać swoją Mewę.

Kapitan zaklęła szpetnie. Próba cichego ostrzeżenia reszty floty i zaskoczenia napastników legła w gruzach. Teraz najbardziej liczył się czas.

- Wystrzelcie strzały. Schowamy się za pierwszym dużym statkiem - rzuciła za siebie, podnosząc róg do ust. Trzy długie sygnały alarmowej nuty poniosły się po cichym morzu. Towarzyszły im trzy płonące strzały, wystrzelone prosto w przestworza. Ogniste pociski opadały powoli w morze, znacząc ciemniejące niebo jasnymi smugami. Irgun nie czekała na odpowiedź reszty floty.
- Dobijamy do Corneliana i włazimy na pokład. Z dużego będzie się nam łatwiej bronić! - krzyknęła - Bądźcie gotowi! Pobłogosławił nam Utopiony, że jeszcze przed nocą będziemy mieli zabawę! - Odwróciła się do załogi i wyszarpnęła miecz - Co jest martwe, nie może umrzeć! Naprzód! - jej słowom zawtórował bęben, wybijający rytm wioseł

Na tle ciemniejącego nieba pojawiła się odpowiedź na jej modlitwę. Ognisty deszcz rozświetlił powierzchnię wody.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nso6Vhg0p9k&feature=share&list=PL21554E489 8C95073[/MEDIA]
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 11-08-2013 o 19:58.
Autumm jest offline  
Stary 12-08-2013, 18:41   #99
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Przez parę ostatnich dni flota stała niemal w miejscu. O ile piraci z mniejszym lub większym zaangażowaniem mogli machać wiosłami, o tyle ogromna braavoska galera całkowicie utknęła. Co prawda Bouden Black kazał swoim ludziom holować jednostkę za pomocą lin i łodzi, ale robota ta była niezwykle męcząca. I nie niosła ze sobą żadnych efektów. Ot, flota mogła posunąć się naprzód o parę stajen. Duch zapytał nawet o sens całego przedsięwzięcia.
- Lepsze to niż alternatywa picia i żarcia całymi dniami. Obawiam się, że wtedy nie starczyłoby nam zapasów - wytłumaczył mu czarny mężczyzna. Tak więc najemnicy klnąc, schodzili na wodę i machali wiosłami kilka godzin dziennie.

Donnchad zazdrościł Irgun jej żelaznych drakkarów. Gdyby nie balast w postaci piratów, mogłaby już być daleko na północ. Kapitan nie miał pojęcia, dlaczego Mewa postanowiła płynąć za nimi. Nie rozumiał też co Żelaźni robią po drugiej stronie Westeros, więc nie drążył tematu.

Beendrod grał w kości z najemnikami, gdy nad wodą poniósł się długi dźwięk rogu. Odwrócił się i zobaczył płonące strzały tnące bezwietrzną przestrzeń. Znalazł się na rufie, gdy róg zabrzmiał po raz trzeci. Pirat zmrużył oczy, widział płynącą ku nim Mewę. Spojrzał w dal. Nie widział jednak niczego podejrzanego, być może powoli zapadający zmrok ukrył przed nim coś, co zdążyła zauważyć Irgun. Albo jej mewy - pomyślał.

Zauważył pytające spojrzenia najemników, minął ich jednak w poszukiwaniu czarnego kapitana. Gdy go znalazł, mężczyzna wychodził właśnie spod pokładu.
- Co się dzieje - spytał, pokonując ostatnie stopnie.
- Nie wiem. Nikogo nie zauważyłem. Przygotuj swoich ludzi.

Tylko tyle można było zrobić na wielkiej galerze. Przypominała ona ogromną twierdzę na środku morza. Nie do zdobycia, ale i nie do poruszenia. Ten fakt można było jednak wykorzystać...

Donnchad biegał z jednej strony ogromnego statku na drugą próbując wydawać rozkazy reszcie swoich kapitanów. Pomógł mu Bouden. Kazał jednemu ze swoich chłopaków wejść na bocianie gniazdo i dąć w róg co sił w płucach, paru innych zwijało i rozwijało ogromny maszt. Taki znak powinien odczytać nawet najbardziej pijany z piratów. Kilku ludzi wzięło przykład z Żelaznych i cyklicznie wypuszczało płonące strzały.

Duch z uśmiechem na ustach oglądał ospale zawracające statki, kierujące się w stronę pełnej najemników galery. Nikt nie chciał stracić okazji do przelania krwi.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 13-08-2013, 12:38   #100
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

- Będziesz odzywał się z szacunkiem i nie wspomnisz nawet w żartach o koronie - Olennie Tyrell z róży pozostały jedynie kolce, jednak potrafiła nimi władać jak najszlachetniejszym orężem.
Mace dopił kielich rozwodnionego wina i skrzywił się.
- Ktoś musi zająć to puste krzesło - burknął bez przekonania. Wiedział, że tak czy inaczej ulegnie jej woli.
- Wydaje ci się - zaśmiała się - Tak będzie lepiej.


Ogrody Lannisportu, jak świadczyły białe pnie widoczne gdzie nie gdzie pośród żywopłotów, były niegdyś częścią świętego gaju pełnego wykrzywionych rzeźbionych twarzy. Tu zapewne zbierali się wierni z wyżyn by oddać cześć swoim pogańskim bóstwom. Teraz jednak większość białych drzew wycięto i zastąpiono innymi, mniej znaczącymi okazami. Te które pozostawiono, rosły jedynie ze względów estetycznych - ich czerwone korony pasowały do kolorystyki ogrodów. Zwłaszcza otoczone błyszczącymi złotem liśćmi leondrów, drzew wyhodowanych na życzenie któregoś z przodków domu Lannister, prezentowały się wyjątkowo patriotycznie.
Ogrody otoczone były wewnętrznym murem. Z tej strony twierdzy znajdowała się jedna z bram prowadzących do bogatej dzielnicy miasta. To na niej Rosa umówiła się z Eagramem Banefortem. Wybrał ją prawdopodobnie ze względu na inspirujący widok, a mże chciał by ich dostrzeżono na odsłoniętych murach?
Pogoda była jednak marna i Rosa, wspiąwszy się na bramę nie uświadczyła, ani onieśmielającego piękna Lannisportu, ani wielu spacerowiczów. Miasto, przysłonięte przez chmury i nieprzyjemną, mleczno-żółtą mgłę zdawało się prawie wymarłe.
Bękarta jeszcze nie było. Zamiast się za nim rozglądać, albo odejść w gniewie, Rosa została jednak na bramie. Ktoś właśnie wszedł z mgły i kierował się do strzeżonego przejścia. Dwie postaci, dwóch mężczyzn różniących się jak dzień i noc. Jeden szedł zgarbiony, brudny i najwyraźniej chory, podtrzymywany przez drugiego, który kroczył obok, prosty jak struna, niepocieszony i zniesmaczony.
- No już - warknął do swego twarzysza - Zaraz będziesz w domu. Nikt nie powie, że jestem bez serca.
Był wysoki, a jego dźwięczny i władczy głos niósł się daleko. Miał niezbyt krótko przycięte falujące, ciemne włosy, zadbane i czyste, jak i jego strój, który musiał kosztować ciężki grosz i szyty był na miarę. Dlaczego jednak prowadził żebraka do Pańskiej Bramy?
Na murze powiał wiatr, niosąc nieprzyjemny zpach spalenizny i pył. Rosie zrobiło się niedobrze. To musiał być pył ze spalonych ciał. Słyszała, jak służki o tym mówiły. Palono wszystkich zmarłych. Już miała zejść na dół i wrócić do swoich komnat, gdy żebrak podniósł głowę i spojrzał w niebo. Zamarła w bezruchu.
- Jaime Lannister - Banefort pojawił się u jej boku nie wiadomo skąd. Zakręciło jej się w głowie. Smród i świadomość, że w powietrzu unoszą się resztki ludzkich ciał miał na nią gorszy efekt niż sądziła. Pulsujący ból uderzył w skronie. I jeszcze raz, i jeszcze, niczym łomotanie w okienną ramę, wpuść mnie, wpuść mnie, wpuść mnie. Świat dookoła skurczył się i zacisnął na gardle Rosy, jak obroża.
- Wpuść mnie! - wrzeszczał sen na jawie. Przerażająca, wykrzywiona w gniewie twarz. Nic dziwnego, że była zła. Zostawiono ją na pastwę losu, by błąkała się na obrzeżach świadomości. Jej cierpienia można było tak łatwo przerwać. Wystarczyło tylko by Rosa pozwoliła jej wejść. Wystarczyło uchylić okno.
- Nie - donośny głos przebił się przez ból i przywrócił rzeczywistość, Rosa stała na bramie, podtrzymywana przez zafrasowanego Eagrama Baneforta. U stóp muru stał natomiast nieznajomy o falujących, czarnych włosach. Patrzył prosto w jej oczy i mówił, a jego słowa niosły się dalej niż krzyk niejednego męża.
- Nie pozwól jej przejść.

~"~


Informacja o śmierci Namiestnika Królewskiego dopadła Alana gdy tylko opuścił swoją siedzibę. Miał się spotkać z Rosą, jednak informacje były niepokojące. Sługa, który je przyniósł był zziajany i przerażony, że to jemu oberwie się za grzechy innych.
Po pierwsze śmierć Domerica Boltona w małżeńskim łożu, u boku Margery Tyrell. Po drugie Roose Bolton zarządził marsz na Lannisport, a jednocześnie wciąż sugerował możliwość zawarcia pokoju. Po trzecie, u bram miejskiej twierdzy pojawił się mężczyzna, który twierdzi, że jest zaginionym Jaimem Lannisterem.
To była informacja, która brała precedens przed każdą inną. Alan energicznym krokiem, a momentami nawet biegiem, przemierzał ulice i uliczki miasta, przecinając miejscami gęstą, jak mleko mgłę. W pewnym momencie potknął się i niemal upadł. Na ziemi, u jego stóp leżał mężczyzna. Jego odzienie świadczyło, że nie był żebrakiem, jednak mimo że wyglądał na zdrowego na ciele, nie podnosił się z rynsztoka.
- Nie wiem jak - Alan ledwo dosłyszał jego wymęczony szept - Nie wiem jak ją wpuścić. Pomóż mi panie... pomóż.
Wyciągnięta ręka mężczyzny drżała, a po policzkach spływały łzy.


Cornelian był wielkim, pięknym statkiem z czerwonego drewna, jednak pozbawione wiatru czerwone żagle i lśniący biały galion, stworzone by pruć fale, wyglądały smętnie w bezruchu. Mariella wpatrywała się w rosnący mrok i ruchy czarnych statków.
- Nic dziwnego, że chcą atakować teraz - mruknęła - Mój czarownik mówi, że noc przyniesie wiatr. Kto to może być?
- Róże - burknął jej pierwszy oficer w odpowiedzi - Gdy przestali się chować, wywiesili flagi. To Róże Tyrellów.
- Przepłynęli cały kontynent żeby nas trochę postraszyć? Nie łudzą się chyba, że wezmą na ząb całą flotę Ducha?
Na jej śmiech odpowiedziała cisza.
- Nie muszą, wystarczy, że nas dopadną... - Guy miał rację. W pobliżu Corneliana, w samym ogonie pirackiej floty nie wlókł się już nikt prócz żelaznej łupiny Irgun, która, może i się nadawała świetnie do rajdów na wybrzeże, ale jeżeli chodzi o walki na morzu była niestety niewiele warta. Zresztą, sam unieruchomiony Cornelian także mógł się jedynie bronić.
- Osiem - ryknęła szpica z bocianiego gniazda - Żelaźni do nas płyną.
Oczywiście, razem zawsze raźniej.
- Panowie! - ryk Marielli zatrząsł okrętem - Gdy tylko Żelaźni dobiją... gasimy światła.

~"~


Ciemność zapadła szybko, a gwiazdy nie miały zamiaru tej nocy wychodzić. Jeszcze nie teraz, teraz była pora duchów.
Donnchad starał się wypatrzyć w oddali ruch i czasem zdawało mu się, że coś widzi lub słyszy. Jakieś oznaki walki na mrocznych wodach. Były to jednak zwidy. Mariella wyciemniłą swój statek zupełnie, a atakujące go drakkary, czy też inny rodzaj wąskich łodzi, były całkiem czarne. Jedyne co dało się dostrzec to okazyjne błyśnięcie ognistej strzały.
Te statki jego floty, które były w stanie poruszać się w miarę szybko po bezwietrznym morzu miały trudności z nawigacją w nocy, jednak mimo wszystko powinny niedługo dotrzeć na miejsce. Duch miał nadzieję, że chociaż jedna z jego sojuszniczek przeżyje ten zdradziecki atak.

~"~


Cienki księżyc wyłaniał się zza chmur i oświetlał pole bitwy. Atakujący próbowali wspiąć się po gładkich burtach Corneliana, jednak dostawali porządny odpór dzięki pomocy Żelaznych wojowników. Piraci Marielli nie byli przystosowani do walki z wyszkolonymi żołnierzami, a z tym tu mieli do czynienia. Gdyby nie Irgun, Cornelian dawno poszedłby na dno, albo gorzej, dostał się w łapy jebanych różyczek.
Na pokład spadł grad strzał. Wiatr przepędził chmury i pole bitwy oświetliła nikła poświata z niebios. Mariella zamarła w bezruchu.
- Żagle! Wiatr! - wrzasnęła do swej załogi. Już po chwili, pośród szczęku oręża ozwała się słodka pieśń łopoczącego żagla.
A potem przyszedł ból.


Bitwa wbrew pozorom nie trwała długo i nie była zbyt zaciekła. Trudno było stwierdzić, czego oczekiwali atakujący, ale gdy tylko poczuli pierwsze podmuchy wiatru zebrali się do kupy i zwinęli z pola zasięgu floty. Wydawało się, że prowadzą jakąś dziwną grę.


- Twierdzą, że chcą zawrzeć pokój ze - Asher skrzywił się, czytając oficjalne pismo sygnowane przez Mace’a Tyrella - Świętym Miastem Wiary? Kto to wymyślił?
- Bah - Septa Soara, zjawiła się na zebraniu nieproszona i epatowała perfumą, czyniąc gabinet Najwyższego Septona dusznym i nieznośnie kwiecistym miejscem - Królowa Cierni, któż inny?
- Twierdzą, że chcą rozmawiać, że przynoszą dary i na dowód swych dobrych zamiarów przegnali spod naszego progu piracką flotę - Asher Stone prychnął rozbawiony - To że zabili jakąś piratkę...
- Bardzo ładną piratkę - dodała Soara, na jej twarzy rysował się żal - Czerwoną Mariellę.
- … nie znaczy, że jakkolwiek przyczynili się do odwrotu floty Ducha - kontynował Najwyższy Inkwizytor - Pirat sam opuścił Skałę, która - podniósł głos i oskarżycielski palec - Śmiem zauważyć, wciąż jest w rękach bandytów.
- Chcą rozmawiać - Wróbel wyrwał się z zamyślenia - Poślijmy kogoś, kto umie rozmawiać.
- Kogo masz na myśli? - Soara nachyliła się z zainteresowaniem, umyślnie, mimo woli prezentując obu mężczyznom swój piękny dekolt. Obaj nie wykazali najmniejszego zainteresowania jej wdziękami, wywołując jedynie błysk rozbawienia w jej ciemnych oczach.
- Grey - odpowiedział Asher Stone.
- Dobrze zgadujesz, przyjacielu - skinął głową Wróbel.
- Rzeczywiście - zgodziła się Septa - Mówić umie, targować się umie i wie wiele. To dobry negocjator. Jednak mogą poczuć się urażeni. To pośledni inkwizytor, bez tytułu i innych takich bzdetów.
Wróbel uśmiechnął się łagodnie.
- Muszą pogodzić się ze zmianami - oznajmił - Nasza administracja nie jest równa świeckiej. U nas na uznanie zasługują przyrodzone talenta i ciężka praca, a nie malowane tarcze i kiesy pełne złota. Josef Grey będzie negocjował z ramienia Wiary, warunki traktatu pokojowego z Tyrellami.
Aher Stone skinął głową i zebrał swoje papiery, Soara zaśmiała się radośnie i zawinęła suknię. Spotkanie w dawnej Wieży Namiestnika dobiegło końca.

~"~


Inkwizytor Grey
, niczego nieświadomy, obserowwał właśnie przez swoje małe okienko, jak postępuje odbudowa przystani i rozważał znaczenie floty Wysogrodu, której ruchy obserwowano ostatnio na skraju zatoki. Miał przed sobą całkiem dobry, spokojny dzień, który zamierzał przeznaczyć na sprawy administracyjne.
Najpierw postanowił sporzyć jednak skromne śniadanie. Wiadomość od Najwyższego zastała go przy drugiej misce owsianki.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 13-08-2013 o 13:05.
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172