Markus sterczał pochylony nad kopalnianym szybem. Wiatr hulał po zboczu, tedy mężczyzna raz po raz sprawdzał czy pochodnia nie przygasła. A przygasnąć nie powinna, jak bowiem miałby podpalić koktajl ze spirytusu, który dzierżył w ręce? Nijak.
Gomrund wyznaczył im proste zadanie. Jak na razie również bezpieczne. Mieli wraz Sylwią Sauerland i krzatem Rombusem baczyć, by z szyby nie wylazła zielona hałastra.
Oppel splunął prosto w otwartą czeluść szybu. Z dołu odpowiedziały mu wycie i ryki, ale wątpił, by to z uwagi na jego pożółkłą plwocinę. - Ha! Mordują się jak miło, ale górą nasi - wyszczerzył gębę do pięknej Sylwii. Cieszyła oko Oppela, który uważał się za konesera damskich wdzięków. "Jak dzika kotka. Da się pogłaskać, a później zwędzi żarcie ze stołu. Tedy pilnuj swej sakwy, chłopie". - uznał po namyśle Markus.
Na głos zaś skwitował.
- Nie jestem gwarkiem, jak co poniektórzy, ale na moje oko zieloni nie wyjdą tędy zanim Gomrund Płomienny Łeb i jego krasnoludzcy pobratymcy nie dobiorą się ostro do ich rzyci.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz jego uwagę przykuły krzyki i nawoływania z oddali. Wychylił głowę ze krzaków i dojrzał gromadę Grissenwaldczyków. - A Ci, tu czego? - zacukał się. - Bajań o skarbach krasnoludków się nasłuchali czy jak? Pomogą nam? - zwrócił się do towarzyszy. - Bo na mój nos, skurwysyństwo ludzkie granic nie zna, więc poczekają aż krasnoludy się wykrwawią, a wtedy dzielne chłopy z Grissenwaldu wykończą nieludzki element. Skąd wiem, pytacie? Znam się na tym, wszak jestem paskudnym człowiekiem - paplał.
Podjął decyzję. Podpalił pierwszy koktajl i cisnął w szyb prowadzący do najdalszej części tuneli. Tam, gdzie nie słychać było ryku krasnoludów. A później cisnął kolejny koktajl w sąsiadujący szybik. - Trza trochę bieg rzeczy przyspieszyć, inaczej nasi chłopcy na dole się wykrwawią nadaremno.
Następnie skierował się ku gromadzie chłopków z wzniesionymi rękami. Wcześniej zatoczył małe koło, by nie zdradzić kryjówki Sylwii i krasnoluda.
Przełknął ślinę, raz czy dwa razy. Dojrzał parę znajomych twarzy. "No, to troszkę lepiej". Zamachał im przyjaźnie.
Gdy był już parędziesiąt kroków zakrzyknął niczym buhaj. - Witajcie, dobrzy ludzie! - Oppel starał się nie patrzyć na morderczy oręż w rękach "dobrych ludzi". - Słyszcie te wrzaski! W tunelach trwa walka! Zacne krasnoludy chcą zniszczyć goblińską bandę, która nawiedza okoliczne lasy i pola! Wielu z Was słyszało o bestialskich uczynkach tej bandy. Wielu dobrych ludzi poległo z ich ręki. Ale czara goryczy się przelała! Nie można tolerować zielonych, którzy jedzą ludzkie mięso! Taak, dobrze słyszycie? Ludzkie, znaczy nasze! - To jak będzie, dobrzy Grissenwaldczycy?! Pomóżmy w zniszczeniu tych zgniłków. Ich hegemon ponoć zajada mięso dziatek na śniadanie! - zapiał. Trochę Oppela poniosło na końcu i podkoloryzował nieco stan faktyczny, ale uznał, że sztuka oratorska stoi wyżej na historiografią. |