Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2013, 17:55   #61
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Kiedy stojąc na warcie, Helvgrim dostrzegł upiorną zjawę, dreszcz przebiegł mu po plecach. Jeśli było coś czego hardy khazadzki wojownik się bał to były to właśnie duchy i wszelkiej maści zjawy. W krasnoludzkiej kulturze to właśnie umarłych obawiano się najbardziej. Każdego można było pokonać, ogromną ośmiornicę, potwory z Pustkowi Chaosu czy przeklętych czarowników, ale duchy... o nie, tych nie dało się zranić, a do tego zwiastowały gniew przodków. Tak też postrzegał to Sverrisson, nie inaczej.

Opowiadając całe zajście Alexowi, khazad czuł wstyd, musiał jednak podzielić się tym co zobaczył, tak należało zrobić, a nie było to łatwe. Łowca myślał pewnie że krasnolud jest głupi i przesądny ale wyraz krasnoludzkiej twarzy powinien dać wszystkim do myślenia. Helvgrima nie mogło wystraszyć byle co, nawet nie była tego w stanie zrobić potworna ośmiornica, tym razem jednak, głos krasnoluda podszyty był strachem jak nigdy wcześniej.

Spokój nie trwał w obozie długo. Krzyk, zamęt i zwłoki Okonia. Duch był jednak prawdziwy. Helvgrim padł na kolana i zmówił modlitwę do Valayi, matki wszystkich khazadów. Szczególnie modlił sie o to by modlitwa dotarła do uszu khazadzkiej bogini, by ta uchroniła ich od gniewu potępionych dusz. Okoń zaś był sobie sam winien, z relacji Lisa wynikało że prosił się o nieszczeście, bo kto przy zdrowych zmysłach idzie by witać samotną kobietę na bagnach po nocy. Jedynie głupiec. Ciało zostawili... nie było czego zbierać. Ustawili jedynie stosik kamieni który symbolizować miał mogiłę. Więcej zrobić się nie dało na tę chwilę.

Helvgrim nie czekał dłużej ze swymi domysłami. Opowiedział wszystkim o wygananej matce barona i o tym jakie piekło zgotowała ona swemu synowi i jego ukochanej. Krasnolud nie pominął żadnego szczegółu. Wspomniał o tym że baronowa wynajęła zabójcę by ten zabił dziecko z nieprawego łoża jej syna oraz matkę maleństwa. Opowiedział też o tym że dziecko przeżyło jedynie dzięki temu że zabójca darował mu życie, a sam odkupił swe winy i zginął podczas walki z elfimi korsarzami... wybuch który zawalił Usta Morra, stał się grobowcem najemnego zbrodniarza i jedynie Helvgrim przeżył samą eksplozję. Khazad opowiedział także o tym że spaczony czarownik z bagien okazał się być synem barona, który wrócił by mścić się na wiosce, ale skończyło na tym że zaczął pomagać wiesniakom bo odnalazł w sobie cząstkę dobrej duszy, a to stara baronowa była zalążkiem zła jakie nawiedziło wieś. Baron wygnał matkę ale widać ta wróciła w jeszcze straszniejszej formie niż dane było znieść oczom dobrych istot. Odpowiedzi na wszelkie pytania musiały kryć się w posiadłości barona. To rozumiało się samo przez się.

***

Kiedy Helv znalazł się już we wsi, w karczmie, zrelacjonował wszystko pracodawcy, von Goldenzungenowi. Sporo tam było ważnych faktów. Oczywiście nie pominął spotkania z przeklętym duchem starej baronowej. Helvgrima ciekawiło za to jak Tupikowi udało się przekonać mieszkańców wioski co do najemnej grupy, choć krasnolud wiedział że o niego nie chodziło, bo wieśniacy po prawie dwóch miesiącach, przywyczaili się do obecności Sverrissona. Kiedy wszystko co ważne zostało już powiedziane i każdy poszedł zająć się własnymi sprawami, do Helva zbliżył się Siegfried.

Siegfried czekał aż będzie miał okazję podziękować Helvgrimowi za to że taszczył jego ciężki zadek. Wziął dwa kufle od karczmarza i podszedł do Khazada:

- To za przytaszczenie mojej dupy tutaj - rzekł i postawił przed Helvem kufel. Sam wziął drugi - Mam u ciebie dług - zakończył “przemowę”.

Krasnolud spojrzał na rannego wojownika, przeniósł zmęczone spojrzenie na kufle i wyciągnął rękę po jeden z nich.

- Ja tam nikogo nie taszczyłem... nie było całej sprawy. O własnych siłach tu doszedłeś, jak pamiętam i niczego mi nie jesteś winien. To już raczej ja tobie coś powinienem być dłużny... bo na ośmiornice ze mną idziesz i do walki stawałeś wczoraj jak bohater z sagi. Bez ciebie by mnie ta potwora wczoraj usiekła. Siadaj. Napijmy się.

Sigmarita wzniósł kufel do góry by stuknąć się nim z krasnoludem.

- No to przyjmijmy, że jesteśmy kwita - uśmiechnął się - Helvgrimie a co Ciebie sprowadziło tutaj, jak żeś tu trafił? - zapytał.

- Przybyliśmy tu w pięciu. Ja, cyrulik Gereke, szlachetka podróżnik Willard, khazad Ketil i Gustav, najemnik. Zlecono nam by chronić poborcę podatkowego który to zjeżdżał do Faulgmiere by podliczyć barona von Stauffera... no i jakoś tak żeśmy się uwikłali w ten cały bajzel. Ja zostałem bo i miecz mój został... w cielsku ośmiornicy. - Helv stuknął swym kuflem o kufel Sigfrieda i wypił zawartość naczynia duszkiem. - … a ty? Ja ty żeś się tu znalazł? Czyzby o tej paskudnej bestii już mówili we wszystkich miastach i wsiach Jałowej Krainy?

- Miecz?? Widziałem go..jeszcze w niej tkwi.. dobra robota..A ja? Cóż. Jestem Sługą Bożym, i idę tam, gdzie mi każą. Mój przełożony, poprosił mnie bym zajął się Villis, mam chronić jej tyłek by nie potłukła się zbytnio. Narwane dziewczę z niej, i jeszcze zrobi sobie kłopot jaki, więc mam pilnować jej. A co do ryby to jak wcześniej była to sprawa służbowa to teraz zrobiła się nieco bardziej osobista..ale jebnięcie rybia kurwa ma, muszę przyznać.. - rzekł - Rozumiem, że tylko Ty przeżyłeś z tamtej kompanii czy ktoś jeszcze miał to szczęście? - zapytał Sigmarita.

Hevlgrim słuchał i przytakiwał słowom mężczyzny pokrytego bliznami, co swoją drogą było ciekawe bo i Helv miał wiele starych blizn, głębokich i szerokich... ale na bogów, Siegfried wyglądał jak kotlet siekany, a przynajmniej jego twarz.

- Nah... cała nasz piątka żywa z tego wyszła. Po drodze padło kilku wioskowych żołnierzy, kilku chłopów i gwardzistów takiego tam, łowcy czarownic co z Marienburga przybył szerzyć tu rządy. Bym nie zapomniał. Ponoć martwy padł też ten cały wiedźmiarz co to przyczyną tragedii i mutacyji we wsi był, ale to chyba nieprawdą było bo on zmarł a nad wsią wciąż klątwa jakby wisi a potwór z bagien ni martwy nie padł, ni nie odszedł na otwarte morze. - Helvgrim nie dopytywał o miecz, nie wierzył by była jakś szansa by było to ten sam miecz, miecz z Azkahr.

- No tak, i tak cud że Inkwizycja nie rozpaliła stosów widocznych aż w Altdorfie..Chyba łagodnieją. Wiesz ryba rybą, ale teraz jeszcze ta zjawa. Nie jestem tu od myślenia, ale powiem Ci tak. Skoro to mackowe monstrum tu siedzi, coś je musi tu trzymać i nie sądzę że siedzi tutaj bo lubi. Widziałem wiele dziur, miejsca gdzie nawet mucha by nie siadła, ale Tu...same pierdolone ośmiorniczki. Kawał dziczyzny by się przydał..Powiedz mi a co porabiałeś nim tu trafiłeś, na chłopka roztropka nie wyglądasz a raczej na kogoś kto nie jedno widział.. - nie musiał dodawać, że pewnie gdyby człowiek był w jego wieku Siegfried mówił by do niego dziadku.

- Aye, i ja myślę że coś tu na rzeczy więcej się dzieję niż tylko potwora z bagien. Weźmy choćby tego barona i jego małżonkę. Uwierz lub nie, ale dni temu nie więcej jak dwa razy po trzydzieści, baron wyglądał jak mizerny chłop pańszczyźniany, a żona jego jak miotła w kącie co stoi, a teraz? Dziwne to jakieś, jakby odmłodnieli, złota jakby w skarbcu więcej. Jeszcze parę tygodni temu nie mieli co na stole postawić a miny na ich facjatch były jak u takich co by im rodzinę wymordowano. Dziwne to jakieś jest. - Helvgrim napił się znów piwa i mówił dalej.

- Wcześniej... wcześniej Siegriedzie byłem w Norsce, tam właśnie są szczyty lodowe Azkahr, mój dom. Zmuszony byłem szukać szczęścia tutaj, w krainie południa. By nie wdawać się w opowieść na dwie noce długą, to powiem że szukam pewnego khazada, Skerif ma na imię... ma on coś co należy do mego pana, Hjontinda na Kamiennej Tarczy. Ostatnia plotka mówiła że Skerif jest właśnie tutaj, w Faulgmiere... ale żem go nie spotkał niestety. Kiedy tylko uporam się z ta bestią z bagien ruszam dalej by szukać kamrata. Tyle. Powiedz mi lepiej kim ta Vilis jest, niezłe z niej ziółko. Czy to jaka ważna persona jest że strażnika jej trzeba? Wygląda na taką co to sobie sama dobrze daje radę. - Helv był ciekaw, nie mógł tego dłużej kryć. Poza Alexem, wszyscy inni byli jacyś trochę dziwni, nawet Siegfried. Dopiero teraz krasnolud zaczął przekonwyać się do niego jako do kompana, bo jako wojownika uznał go już wcześniej.

- Jest tą którą rozpala ogień Sigmara..a czy jest ważna to nie do mnie pytanie. Gdy przeor prosi, sługa robi... - rzekł zdawkowo mężczyzna - Co do Barona i jego żony, sądzę, że … wcześniej czy później odbędziemy z nimi rozmowę inną niż dotychczas... lecz na razie nie mam siły na spory ze szlachtą. Uparte to bywa, dumne i w ogóle, ale jak pokażesz takiemu rozgrzane szczypce, którymi chcesz pomiziać jego ptaszka czy inną część ciała, stają się cholernie wygadani..Ale to już decyzja Villis... No i co by nie mówić... Ja tam jak dojdę do siebie idę porandkować z rybką znów... - rzekł smętnie.

- Har, har, har. Toś mnie rozbawił. Ja tam z waszymi zakonami do czynienia nigdy nie miałem. Jakbyś zobaczył co w Norsce uchodzi jako codzienność to by ci włos zbielał od samego patrzenia właśnie. To co tu herezją jest, tam codziennością. To jednak ważne nie jest. Prawy z ciebie mąż, to i podaruję ci coś. - Helvgrim pogrzebał w ukrytej kieszonce w kubraku i wyciagnął z niej kryształową fiolkę.

- To jest Krwawy Litwor, zresztą, mniejsza o nazwę. Odkorkuj, wypij i poczekaj. Jak rano się obudzisz to rany twe zniknąć powinny. Podziękuj za to bogom i ciesz się zdrowiem Siegfriedzie, zasłużyłeś na to. To moje podziękowanie za to że na potwora ruszasz. Należy ci się.

Do tej pory nieruchoma twarz mężczyzny wyraziła jedno, zaskoczenie. Tak, biczownik był zaskoczony tym gestem. Nie wzruszał się byle kiedy i byle o co. Był skałą, lecz teraz ten gest sprawił coś co ciężko było mu ubrać w słowa. Wziął fiolkę i schował głęboko za pazuchę i rzekł:

- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował wsparcia daj znać. Przybędę - wiedział że więcej słów nie trzeba. Każdy mężczyzna wie czym jest honor i “przyjaźń” a to mogło być dobrym początkiem tego.

- Bogowie pozwolą to nigdy na pomoc sobie przychodzić nie będziemy musieli. Ośmornicę trupem położymy, zyskamy sławę i złoto i ruszymy w swoją drogę. Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy gdzieś. Teraz jednak chciałbym o czym innym pogadać. Jak się za barona już zabierzecie... to weźcie i mnie ze sobą, co? Chciałbym tej szumowinie przeklętej raz jeszcze w oczy spojrzeć i splunąć w twarz, bo choć na gusłach, magyji i torturach się nie znam... to jednego jestem pewien, że czort ten baron na tę wieś całe zło ściągnął i chciałbym jego koniec zobaczyć - Helvgrim nie żartował, gadał z baronem już kilka razy i mierziło go ze taki demon skryty mógł go zwodzić od miesięcy.

- Da radę. Poza tym sądzę, że to niebawem nastąpi. Moja młoda przyjaciółka cierpliwości nie może zaliczyć do swoich cnót, tak więc.. co się odwlecze to nie uciecze. A pomoc przy opanowywaniu “krzykaczy” też się przyda.. - odpowiedział Siegi i wyciągnął rękę do Khazada, bowiem trzeba było się żegnać i udać do tej zielarki. - Potem postawię Ci chętnie drugi kufel, ale teraz muszę dać się opatrzeć i obaczyć czy Vilis nie postanowiła kogoś spalić. W końcu gorąca z niej głowa - zaśmiał się. Tak on się zaśmiał. Rzadki widok.

Helvgrim przytaknął głową, uśmiechnął się i podał rękę Siegfriedowi na pożegnanie. - Do rychłego zobaczenia. Znajdziesz mnie w karczmie lub w kuźni. Bywaj zdrów i uważaj na tę zielarkę. Kiedy składała mi nogi chciała mnie napoić przeklętym eliksirem wiedźmiarza... cyrulik Gerek jej na to nie pozwolił, a ludzie którzy tej mikstury spróbowali ponoć później naznaczeni mutacjami byli. Ten cały łowca czarownic chciał ja na stosie spalić, ale jej odpuszczono, z barku dowódów czy jakoś tak. Tak czy owak. Uważaj na nią. Bywaj. Helvgrim pożegnał się i ruszył w stronę kuźni. Pewien nie był czy dobrze zrobił mówiąc o Saskii i jej powiązaniach z wiedźmiarzem... i może dobrze że nie wspomniał o jej miłości do przeklętego czarownika. Vilis spaliłaby pewnie felczerkę od razu. Dzień był jednak zaliczony do tych lepszych, gdyż dwaj co się nie znali, co się nie śmiali, co ponuro trwali, a się dogadali. To był dobry dzień, choć raczej nie dla Okonia.

***

Co jak co, ale na taką wylewność ludzkiego wojownika, na jaką zdobył się Siegfried, krasnolud nie liczył. To była przyjemna odmiana. Cichy i ponury... i tak zamknięty we własnym świecie jak sam khazad, Siegfried okazał się być słusznym kompanem... bardziej krasnoludzkim niż sam mógł przypuszczać. Na tę ostatnią myśl Helvgrim uśmiechnął się ponownie tego dnia. Szedł do kuźni szykować się na ostateczną konfrontację z potworem z bagien. Broń trzeba było naostrzyć... zapalić wotywne świece, rozpocząć głodówkę... coś jednak nie dawało spokoju krasnoludowi, a dokładniej jego własne słowa, te ostatnie kóre skierował do rannego wojownika. Helvgrim nie ufał Saskii... odwrócił się na pięcie i pobiegł za Siegfriedem. Czuł że nie powinien opuszczać kompana kiedy ten będzie pod nożem zielarki, już kiedyś Saskia prawie zabiłaby Helvgrima. Należało na nią uważać. Sverrisson doścignął Siga i powiedział krótko.

- Oj, Siegfriedzie. Jak to nie problem dla ciebie to zajdę z tobą do tej zielarki. - Khazad chciał powiedzieć coś zdawkowego by uśpić czujność mężczyzny który patrzył teraz dziwnie na Helva, ale po chwili zdecydował że nie będzie kłamał. Waleczny mąż zasłużył na słowa prawdy. - Nie ufam jej... tej felczerce. Lepiej byś nie był w jej chacie sam, wiem żeś mężny ale on podstępna być potrafi. Tyś ranny a ona trzma w garści nóż, to złe połaczenie jest zdarzeń.
 
VIX jest offline