Natura zawsze dba o swoje dzieci. Baszar czół jej wsparcie w każdym ciosie zadanym swoją maczetą. W końcu została ona stworzona zgodnie z prawami Wszechmatki. Nie było w niej ani krztyny gumy czy innego plastiku. Każde z wyprowadzonych nią uderzeń miało dziś druzgocące skutki. Jej rękojeść emanowała ciepłem uspokajając Indianina po bitwie. Carlsoon zajął pozycję obronną czekając na kolejny ruch Johnego czającego się w drugim końcu holu. Po chwili dołączyli do niego Drake i Lynx przebijając się przez mutanty blokujące drugą stronę korytarza.
-Dobrze was widzieć powiedział Baszar na widok bojowców. - Drake młody nieźle oberwał. Może go obejrzysz a ja się bujnę do medycznego po zapasy? - dodał.
- Najpierw Johny - powiedział Drake, poprawił Fala i gotował się na posłanie maszyny w diabły.
Johny cofnął się lekko i zaczął nadawać.
- Zabiliście moje mysie-pysie! Jesteście złymi ludźmi!
Jego ton z oskarżycielskiego stał się raptem bardziej panicznej.
- Ale to nic. Wybaczam Wam. Słuchajcie nie możecie mnie zabić. Jak mi pozwolicie wyjść to Wam pomogę. Na dole jest zamrożona kobieta. Mogę ją rozmrozić!
- Mamy mniej niż 30 minut, rannego i nieprzytomnego - mówił Drake mierząc robota wzrokiem - I mamy ci ufać?
Weźcie do pomocy Polaka i Niemca. Nie zostawicie przecież tej kobiety na pewną śmierć... Przetrwała tyle czasu. No kolo... Innych robotów ani mysi-pysi tu nie ma a ja polecę sobie w siną dal. Przecież nie mam nawet manipulatorów.
Zdychaj. - warknął najemnik. Huknęło. 7,62 to nie przelewki a fal swoje robi. Drake poczuł znajome uderzenie kolby o ramię a lufa szarpnęła w górę jakby wyrywając się do kolejnej salwy. “Oczy” Johnyego rozszerzyły się. Komputer na kształt mózgu rozpadł się po tym jak z dystansu parunastu metrów dostał kulą o tym kalibrze. Robot upadł z hukiem. Baszar rozejrzał się po pomieszczeniu. Szybko zgarnął do plecaka młodego jeden z pmów, ten niesprawny, dorzucił tam pistolet Cutlera i 2 krótkofalówki. Wolał nie ruszać tych śmieci w środku. A nuż jest tam jakiś ważny tranzystor albo inne hdmi. Drake w tym czasie opatrywał Młodego. Baszar zerknął na nowego szefa i jego wysiłki. Lecę do medycznego może będzie coś do transportu lub jakieś leki – mruknął do Drakea Indianin i nie słysząc sprzeciwu popędził do ambulatorium gdzie widział takie dziwne łóżko na kółkach na które mogliby zapakować olbrzyma i młodego wtedy jedna osoba mogłaby ich wywieść a dwie pozostałe ubezpieczałyby marsz. Wpadł tam jak burza gotów zmieść wszystko co tylko czaiłoby się w ambulatorium. Na szczęście nic takiego nie było. Chwycił łóżko popchnął te jednak ani drgnęło. Zajrzał pod spód i zobaczywszy jakieś pedały zaczął je naciskać. Koła ruszyły. Zadowolony Indianin zgarnął prześcieradło zrobił z niego tobołek i szybko wpakował do środka wszystkie leki i środki opatrunkowe jakie były pod ręką. następnie zabrał zdobycz, łóżko do ewakuacji i pobiegł z powrotem do rannych. Gdy wrócił pchając przed sobą zdobycz dowódca akurat kończył opatrunek Młodego. Wspólnymi silami ułożyli i umocowali nieprzytomnych do łóżka. Gdy przedziwny konwój był gotów ruszyli z kopyta by być jak najdalej od wybuchu. Jedyny przystanek jaki zrobili był przy szafkach skąd Baszar wyjął resztę swoich rzeczy. Z holu ruszyli z kopyta jakby sam diabeł deptał im po piętach. |