Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2013, 10:02   #25
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podziemia dworu

Przez chwilę półelf obserwował dwór szukając śladu że przez noc cokolwiek się zmieniło w dworzyszczu. Jak się tego spodziewał nic takiego nie miało miejsca, ale chyba przede wszystkim odwlekał moment kiedy wejdzie do głównego budynku. Nie było jednak co zwlekać dłużej.

Nethadil wydobył rozjarzony magicznym światłem symbol Sehanine Moonbow i podszedł do drzwi.
- W imię błogosławionej Córki Nocnego Nieba, odstąpcie ode mnie! - krzyknął, ostrożnie przestępując próg i rozświetlając wnętrze - Moje siostry, chcę wam pomóc, ale wasz dotyk mnie zabija! Odsuńcie się i nie czyńcie mi krzywdy w imię Bogini Księżycowego Światła!

Duchy wleciały w krąg światła. Blask medalionu nie czynił im krzywdy, ale nie było to dziwne; w końcu Nethadil nie był kapłanem i mógł jedynie prosić nieumarłych, zamiast im rozkazywać. Wydawało się, że blask nieco je uspokaja; zapewne od lat nie widziały tu niczego zbliżonego nawet do światła słońca czy księżyca. Jednak wciąż powoli, nieuchronnie zbliżały się do półelfa - na twarzach idących na przedzie kobiet tropiciel widział wewnętrzną walkę pomiędzy resztkami świadomości, a pragnieniem by znów dotknąć żywej istoty, w której umyśle mieszkały te cudowne obrazy drzew, traw, płynącej wody, pieszczącego skórę wiatru...
- Idź stąd....
- Chodź do nas...
- Uciekaj...
- Podejdź...
- Nie chcemy cię tu...
- Pragniemy cię...
- To nie my...
nie my...
nie my...
Suche korzenie zafalowały. Driady spojrzały na nie z lękiem.
- Pragniemy cię...
- Przybyłeś... chodź do nas.
- Utul nas...
- Uwolnij nas...
- Pomścij nas...

“A zachęcali mnie bym został Jej akolitą...” - gorzka myśl przemknęła Nethadilowi przez głowę, wspomnienie świątyni Córki Nocnego Nieba w Loreth'Aran i rozmów z przyjaciółmi. Z rozpaczą przyglądał się zbliżającym się duchom. Czuł się jak ślepiec, bezradny ślepiec … bo nawet jeśli w końcu dowiedziałby się co tu się wydarzyło i w jaki sposób zatrzymać umarłe krewniaczki, to nie miał możliwości przywrócenia im życia.

- Pokaaaż... - westchnęła jedna z kobiet wyciągając rękę. Półelf uskoczył odruchowo, wpadając na inną driadę. Chłód nieumarłej przeniknął go na wskroś.

Nie zdążył wyskoczyć na zewnątrz i teraz niezgrabnie rzucił się w bok, byle dalej od mrożącego, wysysającego siły dotyku.
- Śpiewam o liściach, o liściach ze złota, o liściach ze złota,
O wietrze śpiewam, o wietrze który przychodzi i w gałęzie dmie,
Poza słońcem, poza księżycami, gdzie bryza dotykała morza...
Zaczął śpiewać pod wpływem impulsu, czy to z desperacji, czy dzięki boskiej iskrze, czy wreszcie mając nadzieję że może choć pieśnią zaczaruje, powstrzyma na chwilę duchy driad. Starą pieśnią, jeszcze z czasów gdy mieszkańcy Loreth'Aran żyli w lesie rozciągającym się do samego Morza, gdy ludzie byli tylko jedną z wielu, i to wcale nie wyróżniającą się rasą. Pieśnią o tym, za czym tęskniły driady, o tym, czego im tak bardzo brakowało, pogrążonym w udręce nieżycia.

Widma zamarły wsłuchując się w głos młodzieńca. Nethadil nie był może wybitnym śpiewakiem, lecz nie kunszt się tu liczył a treść. Driady poruszały się w rytm melodii; ich niematerialne ciała drżały, falując lekko jak gdyby muskane niewidzialnym wiatrem. Wydawały się wręcz nabierać kolorów. Na ich twarzach pojawiła się błogość i tęsknota, a Nethadil śpiewał, śpiewał, śpiewał...

Łzy płynęły po policzkach Nethadila, łzy ulgi, a nie radości. Gorzkie łzy, bo na pewno nie był pierwszym który wpadł na taki pomysł, by pieśnią mamić nieszczęsne dusze zamknięte w dworzyszczu.

Wszak żadnych szczątków elfich, ludzkich, czy jakichkolwiek innych nie odkrył, wyłączając “stos” przed wejściem do wieży. Jeśli jakiekolwiek przetrwały, tkwiły w dworze. A nie sądził by ktokolwiek uciekł z Przeklętej Polany.

Co zastanie w środku?

Przekonam się.

Ruszył pomiędzy duchami swych krewniaczek z toporem w jednej dłoni, podniesioną z ziemi pochodnią w drugiej. Śpiewał dla umarłych, i miał zamiar śpiewać tak długo jak tylko będzie potrzeba by odkryć prawdę o wydarzeniach na Polanie.

Lepiej zedrzeć gardło do żywego, niż sczeznąć pod waszym dotykiem.

Spoglądał zielonymi ślepiami w puste oczy widm otaczających go ze wszystkich stron i po raz kolejny zadawał sobie pytanie co tu zaszło. I dlaczego driady - a raczej ich pozostałości - tak bardzo obawiały się wysuszonych na wiór pnączy.
- Chodźcie ze mną - odezwał się do duchów gdy przerwał na chwilę dla zaczerpnięcia tchu. - Proszę, siostry, prowadźcie mnie, bym mógł wam pomóc.

W oczach driad zobaczył lęk... ale też odrazę i nienawiść, tak bardzo niepasującą do tych delikatnych stworzeń. Kilka rozejrzało się z bojaźnią (czego mogły bać się duchy?), inne podążyły wzrokiem wgłąb domostwa. Usta jednej z najmłodszych uformowały się w bezgłośne “Uciekaj!”.
W półmroku młodzieniec dostrzegł zejście w dół, do piwnicy. Pędy wydawały się wychodzić właśnie stamtąd.

Nethadil spojrzał do środka, po czym odwrócił się do driady i potrząsnął głową.
- Nie zostawię was.

Ruszył we “wskazanym” kierunku, wzdłuż pędów, powoli i ostrożnie, z bronią w dłoni i z założonym na szyję, świecącym medalionem. Przez chwilę rozważał czy nie rozrąbać pędów otulających domostwo, ale mimo wszystko się wahał. W końcu ocaliły go wczoraj. Poza tym najwidoczniej źródło zepsucia tkwiło w piwnicy, nawet jeśli przeciąłby pędy tutaj - co by to dało?

Śpiewał dalej, schodząc krok po kroku po pokruszonych schodach, starając się nie nadepnąć na pnącza i kierując tam gdzie najwidoczniej znajdował się pień czy też korzeń rośliny. Duchy doszły za nim do granicy schodów, podążając za jego głosem jak kaczęta za matką, lecz nie odważyły się zejść w dół. Nethadil przerwał śpiew.

Piwnica nie była zbyt głęboko - ot, na tyle by składować tu żywność i wina. Kiedyś zapewne schludna i wykończona tak samo jak reszta dworu, obecnie stanowiła składowisko potrzaskanych słojów, butelek, skrzyń i regałów. Dziwna roślina obrastająca całą Polanę przerosła meble, pozrzucała naczynia, oplotła ściany i rzeźbione filary. Tu jej pędy były o wiele grubsze niż gdziekolwiek indziej i wiodły Nethadila do najdalszej części podziemia. A im dalej szedł, tym mocniej ściskał topór i pochodnię, mając ochotę przyłożyć ją do obmierzłych gałęzi.

Pod stopami trzaskały mu kości.

Większe i mniejsze, zwierząt, ptaków, ludzi i nieludzi... Nie było ich tak wiele jak można by sądzić po wieku zabudowań i zapisków w wieżach. Nie wysypywały się z pomieszczeń, nie wznosiły w stosy. Jednakże w tych podziemiach straciło życie dobre pół setki dwunogów; może i więcej, nie licząc drobnej zwierzyny, która miała nieszczęście zaplątać się tutaj. Może były to chowańce, przyjaciele i towarzysze ciekawskich poszukiwaczy skarbów? Zapewne świadome zagrożenia, lecz wiernie trwające przy swoich panach...

Nethadil wzdrygnął się z odrazy.

Pnącza robiły się coraz grubsze, zmieniając się w konary i pnie, aż wreszcie zaprowadziły półelfa do najdalszej piwnicy. Tam zaś, opleciona gałęziami jak gigantycznym tronem, na wpół zdrewniała i uschnięta z braku ziemi i wody siedziała piękna driada. Nie duch, nie sen lecz - jeszcze - żywa istota.


[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs70/PRE/f/2012/124/4/a/dryad_awakening_by_telthona-d4yhty7.jpg[/MEDIA]
Copyrights


To tu dziwaczna roślina miała swe korzenie. Kłębowisko pędów stanowiło jej źródło, z którego rozpleniała się po całej Polanie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-08-2013 o 21:02.
Sayane jest offline