Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-07-2013, 00:10   #21
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nethadil uważał się za odważną osobę, ale widok zniszczenia jakie rozciągało się wokoło, świadomość śmierci jaka wzięła to miejsce w posiadanie, a nade wszystko wrażenie jakby wpadł w sieć pająka … wszystko to sprawiło że na długą chwilę zamarł, niezdolny zrobić kroku naprzód. Wszechobecne zepsucie ściskało go za gardło, a przerażenie odbierało wolę. Za sobą widział żywy las, przed sobą - śmierć.

Upór zawiódł go aż tutaj, a teraz mógł się stać przyczyną jego zguby. Jak wiele istot znalazło się tu przed nim, niczym owady złapane przez dzbanecznika? I co się z nimi stało? W jaki sposób jego pobratymcy zginęli i z jakiej przyczyny?

Jakie on sam miał szanse? Znał się na walce, tropieniu i śpiewie; w dziedzinie magii, która zapewne była źródłem przekleństwa, był jeno początkującym adeptem. A właśnie magia i jej nadużywający zbyt często w dziejach Torilu byli przyczyną zła i nieszczęścia. Skoro jego krewniaczki, dysponujące potężną magią natury, tutaj poległy, jakie on miał szanse?

Splunął wściekle i warknął, zbierając odwagę, a jego oczy jarzyły się jadowitą zielenią. Nie sądził by cofnięcie się było możliwe; zresztą, nigdy nie mógłby spojrzeć matce w oczy gdyby teraz zawrócił. Nie wiedział co dokładnie tu zaszło, ale nie miało to większego znaczenia. Wyszczerzył zęby w kierunku dworu w niemym wyzwaniu. Był łowcą i zamierzał zapolować.

Jeśli wpadł komuś niczym w pułapkę drapieżnego dzbanecznika, to półelf miał zamiar zrobić wszystko by ten ktoś się nim udławił. Może właśnie tego tutaj było potrzeba: nie magii driad, na którą można było łatwo znaleźć odpowiedź, ale sprawności w robieniu bronią i umiejętności robienia użytku z najprostszych przedmiotów?

Zatrzymał się w ukryciu by zjeść, napić się i wysiusiać - nie miał zamiaru pozwolić na to by jakaś potrzeba miała być później przyczyną jego zguby. Ekwipunek rozmieścił by łatwy mieć do niego dostęp, do broni i innych przedmiotów, wśród których zapalające zajmowały niepoślednią rolę.


Ruszył w kierunku dworku, chyłkiem i nie pchając się od razu do środka, lecz jak zwiadowcy przystało lustrując go z każdej strony, szukając śladów życia i tropów i wbijając sobie w pamięć topografię okolicy, gdyby przyszło uciekać lub wycofać się i toczyć walkę w lesie. Ku swemu zdziwieniu nie dojrzał znaków pozostawionych przez wilczą watahę, ale z drugiej strony może nie było się czemu dziwić.

Wzruszył ramionami, jakby odsuwając resztki wahania i strachu, a skupiając się na zwiadzie. Cokolwiek stworzyło Przeklętą Polanę, było groźniejsze od stada wilków i nie potrzebowało pomocy szarych łowców.



Nie tylko wilczych śladów nie było - żadnych nie dostrzegł, jak uznał po zatoczeniu koła wokół budynku. Tak samo żadnego ruchu nie dojrzał, ani niczego podejrzanego. Ani też jednego zielonego listka czy czegokolwiek co powiedziałoby że życie trzyma się tego miejsca bodaj paznokciami. Jedyne co na dłużej przykuło jego uwagę to sterta splątanych ze sobą gałęzi, krzaków, korzeni i liści, zalegająca przed wejściem do wyższej wieży. Widok ten obudził wspomnienie dziwacznej istoty ze snu, ale teraz, w przeciwieństwie do wizji, czymkolwiek był ten stos, nie zdradzał oznak życia ni inteligencji. Tak jak wszystko dookoła stanowiące go drewno wydawało się obumarłe i zasuszone na kość. Prawdziwe kości zresztą również znalazł, w zabudowaniach gospodarskich - szkielety zwierząt. Tak samo jak rozpadające się sprzęty.

Nethadil przerwał przemykanie od drzewa do drzewa i z łukiem i strzałą w dłoni przebiegł sprintem do ściany przy wejściu do wieży. Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, uspokoił oddech, potem dotknął “stosu”. Ten był martwy.

Półelf z prawdziwą niechęcią spojrzał w górę, na wieżę. Sehanine jedna wiedziała w jakim jest ona stanie i czy wspinaczka tam nie zakończy się jakimś zawałem. A na domiar złego on przecież tak nie cierpiał wysokości... Ale nie mógł zostawić “góry” nie zbadanej zawczasu. Schował łuk, złapał topór i nie zapaloną jeszcze pochodnię. Krzesząca gałązka była przywiązana do niej, by po potarciu rozpalić obwiązany i nasączony oliwą koniec. Zmarnował jeszcze chwilę na to by wspomnieć matkę i dotknąć medalionu.
- Naprzód - powiedział wreszcie, tylko po to by usłyszeć czyjś głos. Potem milczał, wkradając się do wieży.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 21-07-2013, 18:04   #22
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Solidnie przygotowany Nethadil postawił stopę w wyższej wieży. Zrobił krok, drugi, potem kolejne. Sądząc po parterze budynek był równie opuszczony i martwy jak reszta okolicy, lecz to go nie zwiodło. Nie na darmo mówiono, że czarodzieje mieli swe pracownie, biblioteki i laboratoria właśnie w wieżach. Mogły kryć się tu pułapki, ukryte wejścia, tajemne skrytki i uwięzione duchy, demony czy chowańce. Mogły też leżeć cenne magiczne przedmioty, lecz tym półelf nie zawracał sobie na razie głowy. W końcu COŚ powstrzymywało do tej pory łupieżców i COŚ sprawiło, że Przeklęta Polana cieszyła się sławą miejsca, które przynosi zgubę ciekawskim wędrowcom. Pytanie tylko - co?

Parter wieży początkowo nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Był podobny do reszty okolicy - pokryty szarym pyłem, z porozbijanymi sprzętami, podartymi kotarami i dywanami, i wybitymi oknami. Ale... gdy Nethadil uważniej rozejrzał się po salach zauważył, że w wielu miejscach na ścianach są ślady po pnączach - jak gdyby jakaś winorośl czy inny bluszcz wdarł się do wieży i próbował zapuścić w niej korzenie, chwytnymi wąsami wedrzeć się między kamienie i posiąść ten obcy pradawnej puszczy twór na własność. Poskręcane patyki leżące na ziemi były zapewne pozostałością tych roślin; nie wyglądało jednak, by zostały one przyzwane przez jakiś czar. Przeczesał okolicę chcąc znaleźć źródło, macierzysty korzeń na podstawie którego mógłby spróbować ustalić choć gatunek, lecz na zewnątrz leżało zbyt wiele śmieci. Rad nie rad ruszył na piętro wijącą się klatką schodową, na której również leżały pozostałości pnącz; wkrótce okazało się, że są w całej wieży.

Pierwsze i drugie piętro wypełniały księgi; spleśniałe, zakurzone, zniszczone przez czas i wilgoć. Ewidentnie nie były magiczne, lecz z pewnością cenne. Nethadil nie był zapalonym bibliofilem, lecz książki cenił i zrobiło się żal wiedzy, która przepadła wraz ze zniszczonymi tomami. Wodząc palcami po próchniejących okładkach odkrył, że właściciel - prócz teorii magii rzecz jasna - interesował się bardzo biologią i wszystkim, co z naturą związane. Były i tomy o gatunkach drzew, krzewów i pomniejszych roślin, o zwierzętach i ptakach wszelakich, o rozmnażaniu, zwyczajach, kryjówkach - słowem raj dla tropiciela. Ale też sporo ksiąg traktowało o potworach i mutacjach, o baśniowych istotach, o innych planach i ich mieszkańcach, o... Widać było, że mieszkał tu elf, gdyż człowiekowi i paru żyć nie starczyłoby, by przeczytać i przyswoić tą wiedzę.

Póki co nic nie wskazywało na to, by mieszkał tu okrutnik pragnący zatruć okolicę, ale półelf zwiedził dopiero dwa piętra. Trzecie zajmowało duże biurko, wybebeszony fotel i sporo regałów. I tu walało się pełno zniszczonych ksiąg - głównie o magii oczarowań oraz baśniowych istotach. Wokoło biurka Nethadil zauważył rozsypane pergaminy z notatkami, lecz próby odczytania spełzły na niczym; paranoiczny jak większość osób jego profesji czarodziej szyfrował swoje zapiski.

Kolejne piętro wyglądało najgorzej. Ten poziom stanowił najpewniej laboratorium lub magazyn, gdyż podłogę zaścielały rozbite naczynia, różnorakie składniki, księgi i zwoje (tym razem na pewno magiczne, bo nie nosiły śladów aż takiego zniszczenia) oraz sprzęty i przedmioty, których przydatności Nethadil nie mógł sobie wyobrazić. Ostatnie piętro było praktycznie nietknięte i służyło chyba za pokój do odpoczynku. Ktokolwiek lub cokolwiek zniszczyło wieżę skupiło się właśnie na tym pomieszczeniu. Ciężko było rzec, czy czegoś szukało i nie znalazłszy obróciło komnatę w ruinę, czy odbyła się tu walka. Chyba raczej to pierwsze; kamienie nie nosiły śladów krwi czy niszczących zaklęć, choć gdy półelf zbadał poziom “Wykryciem magii” wyczuł wyraźnie pozostałości wielu silnych zaklęć. Czy jednak były to pozostałości walki, czy po prostu pracy maga - nie wiedział. Wiele przedmiotów (głównie ksiąg i zwojów) lśniło także bladym światłem.

Czy Nethadil spodziewał się, że wieża maga - wierna mrocznym legendom i podaniom ze wszystkich stron świata - będzie leżem jakiegoś demona? Resztek maga, który zmienił się w licza a wraz z sobą całą okolicę? A może chociażby resztek innych poszukiwaczy przygód? Właśnie! Do tej pory nie natrafił na żadne szkielety - nie licząc nieszczęsnych zwierząt właściciela obejścia, które zmarły uwięzione w swoich zagrodach. Gdzie szczątki ludzi, elfów czy choćby jakichś zwierząt, które przez te lata przecież musiały czasem zaplątać się na Polanę! Młodzieniec ponuro spojrzał na zadaszone przejście prowadzące do dworu. Wobec katastrofalnego stanu mniejszej wieży wizyta w budynku mieszkalnym była logicznym wyborem.

Półelf ostrożnie skradał się w stronę bocznego wejścia, a suche pnącza towarzyszyły mu i tu, ocierając się niekiedy o włosy czy ręce z cichym szelestem. I tu nie było niczyich śladów i tropiciel począł się obawiać, że nie spotka nic żywego, czy choćby nieumarłego, a zabójcza jest tu sama polana, jakiś rodzaj kłębiącej się tu magii, którego dotąd nie spotkał (co nie było szczególnie trudne zważywszy na jego młody wiek). Lecz wtedy okolica usiana byłaby szczątkami... Zgrzyt szkła pod stopami wyrwał go z rozmyślań; rozbity witraż chrzęścił mu pod stopami i nijak nie szło go ominąć. Rad nie rad ruszył do środka, mijając kolejne zwyczajne pokoje, noszące znaki magicznej i niemagicznej walki. Gdy był - według swojej oceny - mniej więcej pośrodku domostwa, kątem oka dostrzegł ruch; potem drugi i kolejny. Dom był jasny, jak wszystkie elfie siedziby, lecz wszechobecna szarość i cień wykluczały, by to co widział było jedynie grą światła. Mocniej złapał broń... i naraz poczuł na ramieniu lodowaty dotyk. Odwrócił się gwałtownie, lecz dojrzał tylko umykający cień; a drugie ramię również zdrętwiało z zimna. Tym razem dojrzał napastnika... a raczej napastniczkę. Nie wierząc do końca w to, co widzi patrzył w oczy widmowej driady; wielkie i puste jak dziuple w uschniętym drzewie. Duszyca westchnęła, przeleciała przez ciało półelfa i westchnęła raz jeszcze. W jej głosie wyraźnie znać było rozkosz.

Na ten dźwięk, jakby na umówione hasło, ze wszystkich pokoi, ścian, nawet z sufitu wyroiły się duchy driad. Nie zważając na słowa Nethadila dotykały go, przenikały, chwytały za ręce i nogi, czepiały się rozpaczliwie... Wszystko to trwało może minutę, a młodzieniec już czuł, jak drętwieją mu kończyny, jak opuszcza go energia potrzebna do życia. Równocześnie czuł, jak namiastka życia wstępuje w martwe driady, jak wraz z życiem wysysają one z niego pamięć o szumiących, zielonych drzewach, chropowatej korze, ciepłym słońcu, płynącej wodzie, tętniących życiodajnych sokach, żyznej ziemi, baraszkujących w konarach wiewiórek i ptaków siadających na gałęziach; o wszystkim, czego nie było na Przeklętej Polanie - koszmarze każdej driady.
 
Sayane jest offline  
Stary 30-07-2013, 11:19   #23
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nie trzeba było chyba dodawać że półelf skradał się powoli i ciszy przestrzegając - przywykł do tego tropiąc różnoraką zwierzynę, no i Las był na tyle niebezpiecznym miejscem że zachowanie ostrożności było wyrazem zdrowego rozsądku. Nie żeby wierzył w to iż istnieje szansa na zaskoczenie ewentualnych mieszkańców tego miejsca...

Nie było sensu zabierać niczego ze znalezisk, choć Nethadil zgadywał że księgi i zwoje są cenne. Jak bardzo - wyobraźnia go zawodziła, nigdy nie spoglądał na przedmioty materialne pod tym kątem. Zamiast tego oglądał pilnie ślady walki, zniszczeń i zaniedbania, starając się jednak nie trwonić czasu. Nie wiedział ile mu go pozostało na Przeklętej Polanie.

Co tu zaszło? Skąd pnącza w wieży? Czy eksperymenty czarownika wymknęły się spod kontroli, czy może opętany żądzą zdobycia potęgi magik świadomie sprowadził to zniszczenie? Czy jego zainteresowanie magią zauroczeń, istotami baśniowymi, naturą, planami, mutacjami … i demony jedne wiedzą czym jeszcze … doprowadziło polanę do tego stanu?

Nethadil czuł jak każde kolejne nasuwające się pytanie rozprasza go, a przecież co krok odkrywał coś nowego! Zmusił się do wyciszenia emocji i przed wejściem do właściwego domostwa spojrzał na chwilę na “stertę” przed drzwiami wieży. Widok stosu który - jeśli miał wierzyć wizjom - stanowił kiedyś żywą istotę doskonale przypomniał mu że jeśli nie będzie skupiony i czujny to najpewniej skończy tak samo. Ruszył w głąb galeryjki.



- Precz! Zostawcie mnie! Nie pomogę wam jeśli mnie zabijecie!! To wy mnie tu sprowadziłyście!!! - wrzasnął do zlatujących się duchów. Zrazu nie wiedział co się dzieje, potem przez chwilę łudził się że dzieląc się z duszami częścią własnej witalności uwolni je w jakiś sposób, ale szybko pojął że za chwilę będzie martwy i dołączy do umarłych, uwięzionych nieszczęśniczek.

Cała pewność siebie Nethadila uleciała. Z wilkami mógł walczyć, z jakimś parszywym, obłąkanym magikiem również. Ale z duszami swych pobratymców?? Zresztą, czy mógłby podnieść na nie dłoń?!
- Błogosławiona Sehanine, broń mnie, Pani! - wyszeptał i rzucił się do najbliższego okna, modląc się o to by siły go nie opuściły … i by duchy nie podążyły za nim. Zbierając resztki sił podciągnął się na parapet, byle tylko wyskoczyć, ujść z życiem z domostwa. Łzy ciekły mu po twarzy. Nie z bólu, lecz z przerażenia, bowiem nawet w takiej chwili nie mógł odsunąć od siebie cierpienia driad, tego jakim męczarniom dzieci natury były tu poddane. Porzucona pochodnia zaklekotała na zniszczonej podłodze.

Nethadil runął na szarą ziemię i odtoczył jak najdalej, po czym spojrzał za siebie. Przez moment wydawało się, że driady-niedriady podążą za nim, lecz... czy to nie kolejny majak? Zdało mu się, że suche pnącza naraz ożyły zagradzając duchom drogę. Umarłe przez chwilę kłębiły się jeszcze w oknie, a ich zrozpaczone spojrzenie przeszywało półelfowi duszę, po czym rozwiały się w nicość.

Tropiciel usiadł powoli, teraz ani dbając o to czy ktokolwiek spogląda na niego czy też nie. Roztarł ramiona, choć czuł że to niewiele pomoże na dotyk umarłych. Wpatrzył się ponuro w wybite okna, w zniszczonych ścianach wyglądające teraz dla niego niczym oczodoły ziejące w wyblakłej czaszce. Jego oddech powoli się uspokajał, ale w niczym to nie pomagało na ciężar przygniatający jego duszę.

- Co mam zrobić? - szepnął i podniósł się na równe nogi. Zachwiał się, zdumiony jak bardzo dotyk duchów osłabił go i wlał zmęczenie w jego kończyny. Nie miał za złe umarłym tego “ataku” - na ich miejscu zapewne tak samo pożądałby choć takiej - ulotnej, kradzionej - namiastki życia, choćby na moment. Nie chciały go skrzywdzić, tego był pewien … ale nie zmieniało to faktu że jeszcze trochę a pozbawiłyby go życia.

- Pnącza... - mruknął po dłuższej chwili i rozejrzał się. Wcześniej nie sprawdził dokładniej gdzie główny korzeń się znajduje. Powlókł się do mniejszej, zniszczonej wieży.

Pochodnia została w głównym budynku więc teraz sięgnął po drugą, ale nim ją zapalił i wsunął się do środka przystanął zafrasowany. Wieża, w przeciwieństwie do swej wyższej siostry, była w kiepskim, tragicznym wręcz stanie. Po prawdzie wyglądała jakby miała runąć... Nethadil po chwili obserwacji zauważył coś jeszcze - pnączy tutaj nie było.

Czyżby jedno z drugim miało coś wspólnego? Obecność pnączy i brak uszkodzeń … no, może lepszym określeniem byłoby: “mniejsze uszkodzenia”? Brak pnączy i ruina? Już miał wejść do środka, ale zawahał się znowu. Co jeśli duchy mogły się przedostać z domostwa do wieży, i czy tym razem dałby radę im umknąć?

Wymachiwanie pochodnią nie było tutaj chyba najlepszym pomysłem - ocenił Nethadil zaglądając do środka. Zdawało się że wieża służy … służyła raczej … za mieszkalną, przynajmniej sądząc po smętnych pozostałościach po donicach. Nie dostrzegał zejścia do podziemi, ale widać było schody prowadzące gdzieś do góry.

- Warto spróbować - mruknął sam do siebie, choć czuł że ryzykuje sprawdzenie zawartości wieży tylko dlatego by odwlec moment gdy będzie musiał wrócić do domostwa. Wyciągnął drugi medalion - symbol Sehanine Moonbow, błyszczący magicznym światłem. Zdjął plecak i uniósł go nad głowę, woląc zaryzykować zmęczenie ramion niż oberwanie jakimś oderwanym kamieniem prosto w czaszkę. Ostrożnie, powoli, wsunął się do środka, by stąpając przy ścianie wspiąć się na pierwsze piętro. Czuł dreszcze na myśl o dotyku umarłych driad, ale czy miał inne wyjście?
- Broń mnie, Pani - szepnął znowu.



Coś zgrzytnęło w popękanej ścianie i Nethadil zamarł. Konstrukcja wieży była osłabiona, bez dwóch zdań. Ogromne, kamienne, ciężkie jak nieszczęście donice przebiły się przez nadwątlone podłogi i roztrzaskały na niższych poziomach, niemal zawalając środek budowli. Jak w ogóle wniesiono je do środka, przy ich rozmiarach?? Na szczęście poruszając się ostrożnie był w stanie spenetrować konstrukcję. Nie żeby nie szedł w napięciu; w każdej chwili oczekiwał mroźnego dotyku jakiejś potępionej duszy albo spadającego kamienia.



W świetle bijącym z medalionu oglądał komnaty należące do kobiety. I zdumiewał się trochę, bowiem coś nie do końca pasowało mu w tych znaleziskach... Niby bibelotów i biżuterii było dużo, tyle ile przynależało elfiej niewiaście, ale nad podziw mało odzienia dojrzał. Co więcej, nie było szaf czy kufrów w których mogłoby się mieścić go więcej. Z kolei widok bogatej sukni, jako żywo przypominającej ślubną, wywołał wrażenie że niewiasta nie była tu tylko przejazdem … tylko dlaczego materiał był pocięty, jakby w gniewie?!

Dotknął pudełka - jak się okazało - przeznaczonego na biżuterię.



Niechętnie dotykał kobiecych ozdób w poszukiwaniu jakichś wskazówek, czując jakby grzebał w cudzych wspomnieniach. Biżuteria należała do mieszkanki tego miejsca, tego był pewien. Kto wie ilu szczęśliwych chwil były świadkiem te wszystkie pierścionki, naszyjniki, agrafy czy brosze? Mógł sobie wyobrazić elfią damę siedzącą przed lustrem, z lubością podkreślającą swą urodę dla ukochanego mężczyzny...

Tylko raz przez długą chwilę pocierał w dłoni wydobyty z kunsztownie wykonanego puzderka srebrny naszyjnik, zauroczony precyzją rzemiosła i pięknem.



Odłożył przedmiocik i starannie zamknął puzderko, bez żalu pozostawiając go na komódce. Do Królestwa przybył by ojca odnaleźć, a nie po łupy zebrane po dawno zmarłych nieszczęśnikach. Jedyne co zabrał z dworu to wcześniej jeden z łuków znalezionych w stajni - kunsztownie wykonaną, elfią broń, która mogła mu się przydać jeśli by doszło do walki. Gdyby zwykła broń mogła się do czegoś przydać...

Zapiski, notatki, księgi. Zniszczone księgi na trzecim piętrze … podobnie jak suknia porżnięte, nie tylko od wilgoci uszkodzone jak w wyższej wieży. Magia - tym razem związana z teleportacją i mocami driad. W tym momencie Nethadila uderzyło w jakim języku spisana była większość - jeśli nie wszystkie - notatek. Mowa Tel’quessir...
- Zaraz, mężczyzna był magiem, ale czy niewiasta... Może coś zapisała, może … Pamiętnik! - Nethadil poczuł jak puls mu przyspiesza. Kobieta mogła prowadzić pamiętniki czy pisać listy … pisać cokolwiek. Mógł TO próbować znaleźć i dołożyć kolejny kawałek układanki.

Niestety, nie było mu to dane...

Miał wrażenie że “to gdzieś tu jest”. Przeszukiwał meble, podłogi i ściany, ale wbrew nadziei ciągle nie odnajdował skrytek czy osobistych zapisków. Może nigdy ich nie było? Tylko w bajkach bardów tropy zbrodni czekają dogodnie dla bohaterów, a po zabiciu złego władcy zrujnowane królestwa przeistaczają się w krainy miodem i mlekiem płynące. Wiedział coś o tym, w końcu sam był bardem...



Siły rychło go opuściły. Wysiłek dźwigania nad głową ciężkiego plecaka w nadziei że uchroni go przed obluzowanymi kamieniami dołożył się do ciągłego napięcia i osłabienia po dotyku martwych driad. Kiedy zachwiał się jak pijany a kolana ugięły się pod nim przerwał przeszukiwanie i na ostatnich nogach zwlókł się po schodach. Wycofać się, nabrać sił, wrócić - to teraz było najważniejsze. Trzeźwo myśleć mógł jutro.

Zatrzymał się jeszcze przed dworem. Spoglądając na “stos” przypomniał sobie o Elenie zielarce, ale szybko odgonił myśl o niej. Kimkolwiek była - ułudą czy rzeczywistą osobą - pozostała daleko i prawie na pewno nie miała nic wspólnego z Przeklętą Polaną.

Zimne dreszcze go przeszły gdy po chwili walka z wilkami mu się przypomniała, a raczej jej konsekwencje. Jeśli został uleczony i przyprowadzony tu, to przez kogo? Przez oszalałe ziemskie pozostałości driad, które dziś nie mogły się powstrzymać przed wyssaniem z niego resztek wspomnień, sił i życia? Czy przez kogoś innego, możliwe że realizującego plan mający na celu wabienie do dworu takich jak on?

- Wrócę jutro - powiedział do wnętrza domostwa przez nadkruszone okno - Wytrzymajcie jeszcze jeden dzień! Muszę odpocząć, nabrać sił! - krzyknął niemal z błaganiem. Nie miał co winić nieumarłych za to że pożądali powrotu do życia jego kosztem. Sam by najpewniej oszalał, zawieszony pomiędzy życiem a prawdziwą śmiercią.

Nim odwrócił się by opuścić przeklęte miejsce podszedł jeszcze do “stosu” by jakiś pozbawiony życia fragment - korę, gałąź może - zabrać ze sobą do obozowiska. Miał drobną, marną nadzieję że w ten sposób, posiadając przy sobie kawałek tego czegoś - może istoty ze snu? - posłuży mu to jako przewodnik czy soczewka gdyby wizje powróciły.

Nethadil ruszył w stronę granicy Polany, gdzie - jak za szarą mgłą - zieleniły się drzewa, krzewy, trawa i mech. Barwy prawdziwego lasu wabiły go, były jak oddech dla tonącego. Półelf doszedł do granicy... i odbił się od niej, nie mogąc postawić stopy na żyznej ziemi. Ruszył jeszcze raz - i znów został zatrzymany w pół kroku. Ostrożnie wyciągnął rękę przed siebie - od żywego lasu oddzielała go niewidzialna bariera. Pod dotykiem jego dłoni uginała się, wybrzuszała, lecz nie puszczała.

Chyba czegoś takiego właśnie tropiciel podświadomie spodziewał się od momentu gdy przekroczył linię odgradzającą Polanę od żyjącego lasu. Że utknął tu, zwabiony niczym owad w pułapkę. Cios toporem podobnie jak dotknięcie odbił się od elastycznej membrany. Nethadil zmarnował jeszcze jedną chwilę na spojrzenie w kierunku uczciwego, żywego lasu, po czym odwrócił się w stronę dworu z warknięciem i wyzwaniem w zielonych ślepiach. Nie było wyjścia - musiał rozłożyć się na nocleg na Przeklętej Polanie.

Znowu się przekradał by założyć obozowisko z dala od kierunku z którego przyszedł. Odsuwał od siebie myśl o tym czy dożyje następnego ranka.

Będzie co będzie.

Znalazł dogodne miejsce o kilkadziesiąt kroków od krawędzi Polany i wśród połamanych pni, co dawało większą szansę na to że podkradający się do niego hałasu narobi. Gdzie mógł, rzemyki z nanizanymi dzwonkami rozmieścił. Potem zjadł i napił się, zdobyczny łuk sprawdził i zakonserwował, cięciwę wymienił. Wraz ze strzałami i toporem umieścił go blisko ręki.

- Pani, strzeż mnie - zaintonował prośbę do Córki Nocnego Nieba, spoglądając w górę, gdzie ciemność zaczynała już wpełzać.



Nim pogrążył się w płytkim, niespokojnym śnie naszło go pytanie czy jego ojciec - nicpoń postąpiłby tak samo jak on. Ale szczerze w to wątpił...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 30-07-2013, 11:23   #24
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 5. Przeklęta Polana (2)

Tej nocy pomordowane driady nie nawoływały już Nethadila. Nie miały powodu; był tam, gdzie chciały. Mimo to i tej nocy nawiedził go sen.

Nethadil spacerował korytarzami dworu i mniejszej wieży. Wszystko było na swoim miejscu, całe, niezniszczone, piękne aż do bólu. Stopy obute w lekkie pantofelki wspinały się po schodach; droga suknia szeleściła cicho. Jej barwa doskonale komponowała się z bladozieloną skórą. Półelf słyszał radosny szept bujnej roślinności otaczającej budynki; o wiele wyraźniej niż w rzadkich chwilach zdarzało mu się to dzięki dziedzictwu matki. Wyjrzał przez okno - na polanę wjechało właśnie kilku elfów na paradnych koniach. Grupka driad chichotała u stóp wieży; gdy zobaczyły że wygląda z okna pomachały mu... jej wesoło. Sam też czuł się szczęśliwy i pełen radosnego wyczekiwania oraz satysfakcji. Spojrzał w dal, gdzie w ażurowej altanie wysoki mężczyzna rozmawiał z kapłanem. Tak. Tak właśnie powinno być.

Jak to w snach półelf nawet nie zauważył kiedy sceny zaczęły się zmieniać. Kłócił się z jakąś starszą driadą. Był w wyższej z wież i buszował wśród ksiąg. Histerycznie krzyczał na elfa z altany, choć sens wypowiadanych przez siebie słów do niego nie docierał. Aż wreszcie w przerażeniu patrzył, jak wokół dłoni elfa - teraz o wiele starszego, o steranym obliczu, w potarganych, zakrwawionych szatach - formuje się kula mocy.

A potem była tylko ciemność, rozpacz, wściekłość i głód.





Nethadil obudził się rankiem po nocy pełnej majaków i wizji przeszłości, lecz mimo to całkiem wypoczęty. Jednak gdy robił sobie śniadanie zastanawiając się nad tym co zobaczył, dręczyło go poczucie, że coś nie było tam takie, jak powinno, że coś przeoczył, lub... Sam nie wiedział co. Dopiero gdy pakował swoje rzeczy zauważył, że zabrana wczoraj ze stosu gałązka rozpadła się niemal w pył.

Młodzik był ciężko zdumiony faktem że przetrwał noc, ale nie zamierzał się uskarżać na ten uśmiech losu. Czy tam bogów. Codzienne czynności wykonywał jeno z pamięci, poruszając się jak automaton. Za bardzo zatopiony był w myślach.

Wyglądało na to że jego pierwsze podejrzenie było prawdziwe. Jeśli wierzyć wizjom - a dlaczego miałby im nie wierzyć? - elfi czarownik sprowadził nieszczęście na … kogo? Żonę? Wziętą z driad?!

Nethadil był synem nimfy i wśród innych również był wychowany. Widok ze snu jakąś fałszywą nutą zgrzytnął mu w myślach, nim wytłumaczył sobie że magik faktycznie mógł rozkochać w sobie baśniową istotę tak bardzo że wywodząca się z niestałego rodu niewiasta mogła związać z nim swój los. Scena kłótni z elfem i - chyba - mordu potwierdzała że nieszczęsna próbowała powstrzymać czarownika przed złem które usiłował sprowadzić. Co miała znaczyć kłótnia z inną driadą? Może druga niewiasta próbowała mieszkance dworu otworzyć oczy na niegodziwość jej towarzysza życia?

Półelf potarł czoło, czując jak już głowa mu pulsuje od natłoku myśli. Może elf nie zabił nieszczęśnice? Może poranił ją tylko i uwięził, by umarła? Przypomniał sobie zniszczone książki i suknię i zrobiło mu się zimno. Czy w podziemiach dworu znajdzie szczątki biednej driady i jej towarzyszek, które tak wesoło “mu” machały? Czym był “stos” przed wejściem do wyższej wieży? Przyzwanym przez baśniową istotę obrońcą?

Co stało się z elfem? I dlaczego inni elfowie nie rozwikłali zagadki Polany, nie cofnęli przekleństwa? Przecież przybywali do dworu...

I teraz Nethadil poczuł prawdziwy mróz i przerażenie. Elfowie na pewno przybyli. Może pierwsi, nieświadomi tego co zaszło, utknęli tu, zaskoczeni i łatwo pokonani, ale na pewno dotarli tu następni, z pytaniami i podejrzeniami, magią i bronią. Jeśli pan tego dworu z nimi wszystkimi sobie poradził … to jakie Nethadil miał szanse?!

Gdzie elf był teraz? Skrywał się w podziemiach, był martwy czy opuścił to miejsce...? Żadna z możliwości nie była do końca pocieszająca, bo nawet jeśli elf nie żył, to Przeklęta Polana ciągle istniała i nie wypuszczała Nethadila.

I jak u diabła miał przekonać dusze nieszczęsnych driad by nie czyniły mu krzywdy...?

Półelf podniósł się i powlókł najpierw do miejsca w którym wstąpił na Polanę, po czym dopiero stamtąd ruszył do dworu. Nie było sensu zdradzać gdzie nocował...
 
Sayane jest offline  
Stary 01-08-2013, 10:02   #25
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podziemia dworu

Przez chwilę półelf obserwował dwór szukając śladu że przez noc cokolwiek się zmieniło w dworzyszczu. Jak się tego spodziewał nic takiego nie miało miejsca, ale chyba przede wszystkim odwlekał moment kiedy wejdzie do głównego budynku. Nie było jednak co zwlekać dłużej.

Nethadil wydobył rozjarzony magicznym światłem symbol Sehanine Moonbow i podszedł do drzwi.
- W imię błogosławionej Córki Nocnego Nieba, odstąpcie ode mnie! - krzyknął, ostrożnie przestępując próg i rozświetlając wnętrze - Moje siostry, chcę wam pomóc, ale wasz dotyk mnie zabija! Odsuńcie się i nie czyńcie mi krzywdy w imię Bogini Księżycowego Światła!

Duchy wleciały w krąg światła. Blask medalionu nie czynił im krzywdy, ale nie było to dziwne; w końcu Nethadil nie był kapłanem i mógł jedynie prosić nieumarłych, zamiast im rozkazywać. Wydawało się, że blask nieco je uspokaja; zapewne od lat nie widziały tu niczego zbliżonego nawet do światła słońca czy księżyca. Jednak wciąż powoli, nieuchronnie zbliżały się do półelfa - na twarzach idących na przedzie kobiet tropiciel widział wewnętrzną walkę pomiędzy resztkami świadomości, a pragnieniem by znów dotknąć żywej istoty, w której umyśle mieszkały te cudowne obrazy drzew, traw, płynącej wody, pieszczącego skórę wiatru...
- Idź stąd....
- Chodź do nas...
- Uciekaj...
- Podejdź...
- Nie chcemy cię tu...
- Pragniemy cię...
- To nie my...
nie my...
nie my...
Suche korzenie zafalowały. Driady spojrzały na nie z lękiem.
- Pragniemy cię...
- Przybyłeś... chodź do nas.
- Utul nas...
- Uwolnij nas...
- Pomścij nas...

“A zachęcali mnie bym został Jej akolitą...” - gorzka myśl przemknęła Nethadilowi przez głowę, wspomnienie świątyni Córki Nocnego Nieba w Loreth'Aran i rozmów z przyjaciółmi. Z rozpaczą przyglądał się zbliżającym się duchom. Czuł się jak ślepiec, bezradny ślepiec … bo nawet jeśli w końcu dowiedziałby się co tu się wydarzyło i w jaki sposób zatrzymać umarłe krewniaczki, to nie miał możliwości przywrócenia im życia.

- Pokaaaż... - westchnęła jedna z kobiet wyciągając rękę. Półelf uskoczył odruchowo, wpadając na inną driadę. Chłód nieumarłej przeniknął go na wskroś.

Nie zdążył wyskoczyć na zewnątrz i teraz niezgrabnie rzucił się w bok, byle dalej od mrożącego, wysysającego siły dotyku.
- Śpiewam o liściach, o liściach ze złota, o liściach ze złota,
O wietrze śpiewam, o wietrze który przychodzi i w gałęzie dmie,
Poza słońcem, poza księżycami, gdzie bryza dotykała morza...
Zaczął śpiewać pod wpływem impulsu, czy to z desperacji, czy dzięki boskiej iskrze, czy wreszcie mając nadzieję że może choć pieśnią zaczaruje, powstrzyma na chwilę duchy driad. Starą pieśnią, jeszcze z czasów gdy mieszkańcy Loreth'Aran żyli w lesie rozciągającym się do samego Morza, gdy ludzie byli tylko jedną z wielu, i to wcale nie wyróżniającą się rasą. Pieśnią o tym, za czym tęskniły driady, o tym, czego im tak bardzo brakowało, pogrążonym w udręce nieżycia.

Widma zamarły wsłuchując się w głos młodzieńca. Nethadil nie był może wybitnym śpiewakiem, lecz nie kunszt się tu liczył a treść. Driady poruszały się w rytm melodii; ich niematerialne ciała drżały, falując lekko jak gdyby muskane niewidzialnym wiatrem. Wydawały się wręcz nabierać kolorów. Na ich twarzach pojawiła się błogość i tęsknota, a Nethadil śpiewał, śpiewał, śpiewał...

Łzy płynęły po policzkach Nethadila, łzy ulgi, a nie radości. Gorzkie łzy, bo na pewno nie był pierwszym który wpadł na taki pomysł, by pieśnią mamić nieszczęsne dusze zamknięte w dworzyszczu.

Wszak żadnych szczątków elfich, ludzkich, czy jakichkolwiek innych nie odkrył, wyłączając “stos” przed wejściem do wieży. Jeśli jakiekolwiek przetrwały, tkwiły w dworze. A nie sądził by ktokolwiek uciekł z Przeklętej Polany.

Co zastanie w środku?

Przekonam się.

Ruszył pomiędzy duchami swych krewniaczek z toporem w jednej dłoni, podniesioną z ziemi pochodnią w drugiej. Śpiewał dla umarłych, i miał zamiar śpiewać tak długo jak tylko będzie potrzeba by odkryć prawdę o wydarzeniach na Polanie.

Lepiej zedrzeć gardło do żywego, niż sczeznąć pod waszym dotykiem.

Spoglądał zielonymi ślepiami w puste oczy widm otaczających go ze wszystkich stron i po raz kolejny zadawał sobie pytanie co tu zaszło. I dlaczego driady - a raczej ich pozostałości - tak bardzo obawiały się wysuszonych na wiór pnączy.
- Chodźcie ze mną - odezwał się do duchów gdy przerwał na chwilę dla zaczerpnięcia tchu. - Proszę, siostry, prowadźcie mnie, bym mógł wam pomóc.

W oczach driad zobaczył lęk... ale też odrazę i nienawiść, tak bardzo niepasującą do tych delikatnych stworzeń. Kilka rozejrzało się z bojaźnią (czego mogły bać się duchy?), inne podążyły wzrokiem wgłąb domostwa. Usta jednej z najmłodszych uformowały się w bezgłośne “Uciekaj!”.
W półmroku młodzieniec dostrzegł zejście w dół, do piwnicy. Pędy wydawały się wychodzić właśnie stamtąd.

Nethadil spojrzał do środka, po czym odwrócił się do driady i potrząsnął głową.
- Nie zostawię was.

Ruszył we “wskazanym” kierunku, wzdłuż pędów, powoli i ostrożnie, z bronią w dłoni i z założonym na szyję, świecącym medalionem. Przez chwilę rozważał czy nie rozrąbać pędów otulających domostwo, ale mimo wszystko się wahał. W końcu ocaliły go wczoraj. Poza tym najwidoczniej źródło zepsucia tkwiło w piwnicy, nawet jeśli przeciąłby pędy tutaj - co by to dało?

Śpiewał dalej, schodząc krok po kroku po pokruszonych schodach, starając się nie nadepnąć na pnącza i kierując tam gdzie najwidoczniej znajdował się pień czy też korzeń rośliny. Duchy doszły za nim do granicy schodów, podążając za jego głosem jak kaczęta za matką, lecz nie odważyły się zejść w dół. Nethadil przerwał śpiew.

Piwnica nie była zbyt głęboko - ot, na tyle by składować tu żywność i wina. Kiedyś zapewne schludna i wykończona tak samo jak reszta dworu, obecnie stanowiła składowisko potrzaskanych słojów, butelek, skrzyń i regałów. Dziwna roślina obrastająca całą Polanę przerosła meble, pozrzucała naczynia, oplotła ściany i rzeźbione filary. Tu jej pędy były o wiele grubsze niż gdziekolwiek indziej i wiodły Nethadila do najdalszej części podziemia. A im dalej szedł, tym mocniej ściskał topór i pochodnię, mając ochotę przyłożyć ją do obmierzłych gałęzi.

Pod stopami trzaskały mu kości.

Większe i mniejsze, zwierząt, ptaków, ludzi i nieludzi... Nie było ich tak wiele jak można by sądzić po wieku zabudowań i zapisków w wieżach. Nie wysypywały się z pomieszczeń, nie wznosiły w stosy. Jednakże w tych podziemiach straciło życie dobre pół setki dwunogów; może i więcej, nie licząc drobnej zwierzyny, która miała nieszczęście zaplątać się tutaj. Może były to chowańce, przyjaciele i towarzysze ciekawskich poszukiwaczy skarbów? Zapewne świadome zagrożenia, lecz wiernie trwające przy swoich panach...

Nethadil wzdrygnął się z odrazy.

Pnącza robiły się coraz grubsze, zmieniając się w konary i pnie, aż wreszcie zaprowadziły półelfa do najdalszej piwnicy. Tam zaś, opleciona gałęziami jak gigantycznym tronem, na wpół zdrewniała i uschnięta z braku ziemi i wody siedziała piękna driada. Nie duch, nie sen lecz - jeszcze - żywa istota.


[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs70/PRE/f/2012/124/4/a/dryad_awakening_by_telthona-d4yhty7.jpg[/MEDIA]
Copyrights


To tu dziwaczna roślina miała swe korzenie. Kłębowisko pędów stanowiło jej źródło, z którego rozpleniała się po całej Polanie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-08-2013 o 21:02.
Sayane jest offline  
Stary 03-08-2013, 11:29   #26
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nethadil już nie śpiewał - nie było takiej potrzeby; widma nie podążały za nim. To dobrze, bo i tak nie mógłby wydobyć z siebie głosu. Niestety, miał rację spodziewając się że w końcu odkryje szczątki nieszczęśników zwabionych na Polanę. W ciszy panującej w piwnicy rozlegał się tylko jego wysilony oddech i trzask drobnych kostek, gdy nie dawał rady ominąć wszystkich przeszkód. Zaciskał zęby i szedł naprzód.

Mimo całego przygotowania, mimo własnych podejrzeń i zesłanych wizji zamarł w wejściu gdy ujrzał driadę. Spoglądała na niego sennym wzrokiem i półelf nie mógł wydobyć słowa z gardła. Dopiero po chwili rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając śladu po ujrzanym w wizjach elfie. Cokolwiek tu się wydarzyło, miał wrażenie że prawda bardzo, ale to bardzo mu się nie spodoba. Widok ohydnej rośliny i wspomnienie strachu duchów go w tym upewniał.
- Wi... Witaj - wydusił wreszcie z siebie w mowie leśnego ludu, pełen podejrzliwości i trzymając broń w pogotowiu.
- Przyszedłeś... - wyschnięte usta driady ledwie się poruszyły, gdy wydobył się z nich słaby szept.
- Tak, tak jak mnie wzywałyście - powiedział ostrożnie, rozglądając się ukradkiem i spoglądając po pnączach. - Jak … jak mogę wam pomóc, moje siostry? Co tu się wydarzyło?
- Za...abierz mnie... nas... ... Uwolnij...

Nethadil wahał się, rozdarty pomiędzy podejrzliwością która pchała go do rozszczepienia driadzie czaszki, a chęcią dowiedzenia się czegoś przydatnego, co mogło mu pomóc w tym miejscu. Powoli wsunął topór za pas, sięgnął po manierkę i otworzył ją, krok za krokiem przysunął się do tronu, ciągle trzymając w dłoni pochodnię z przymocowaną krzeszącą gałązką. Nachylił się do baśniowej istoty.
- Proszę, pij - wykrzywił usta w udanym uśmiechu. - Zaraz cię uwolnię, tylko zrąbię to ohydztwo.
Driada przyssała się do naczynia, opróżniając je całkowicie. Na jej policzki wróciły żywsze barwy (co w jej wypadku oznaczało mniej szary a bardziej zielonkawy kolor), a usta uroczo nabrzmiały.
- Dziękuję - powiedziała o wiele wyraźniej. - Proszę, zrób to.

Nethadil wiedział że pozbył się właśnie resztek wody ze wszystkimi tego konsekwencjami, ale nie odezwał się. Zamiast tego sięgnął po topór i wskazał za siebie, w kierunku korytarza.
- Kto ich zabił? - zapytał, wpatrując się w oczy driady.
- One! - jęknęła wskazując na pędy.

“Kłamstwo.”

Nethadil mimo całego szoku dobrze widział że to nie rośliny czy oręż były przyczyną śmierci tych wszystkich nieszczęśników w korytarzu.
- Jak masz na imię? - zapytał znowu - I gdzie jest twój mąż?
- Sse'stal - odparła, uśmiechając się radośnie do półelfa, po czym spochmurniała. - Nie widziałam go od czasu kiedy mnie tu uwięził.

“Więc jednak mąż...”

- Jestem Nethadil - uśmiechnął się do baśniowej istoty, choć uśmiech nie sięgnął oczu - Czym jest ta roślina, Sse'stal? - powiedział wskazując masywne łodygi.
- Więzieniem - odparła natychmiast, po czym zamyśliła się. - Szpiegiem? - spytała na próbę. - Kiedy zaczniesz ciąć?
- Poczekaj - odpowiedział - Nim zacznę ją rąbać chciałbym się upewnić że nie stanie ci się większa krzywda - widziałem jak ta … roślina … się porusza. Czyim ma być szpiegiem?
- Jego? - Wzruszyła ramionami Sse'stal. - Nic mi się nie stanie, ona nie wyrasta ze mnie. No tnij - zniecierpliwiła się.
- Kogo “jego”? - Nethadil nie miał zamiaru ulegać bez uzyskania przynajmniej części odpowiedzi. - Roślina cię trzyma, jeśli faktycznie się porusza pod ciosami może spróbować cię zgnieść. Jakim cudem przetrwałaś tak długie uwięzienie?
- Z'triela, mojego... męża - wyjaśniła, krzywiąc kształtne wargi w wyrazie obrzydzenia. - Nie zgniecie mnie; teraz jest najedzona i śpi.
Na chwilę zamilkła, po czym wbiła w Nethadila przerażone spojrzenie.
- Tak długo? Jak długo?
- Kilka stuleci - Nethadil był w kropce, sam już nie wiedząc co myśleć.
- Sse'stal, co tu zaszło? Dlaczego twój mąż cię uwięził?
- Nie wiem, oszalał, chciał mnie zabić, dlaczego mnie dręczysz?! - driada szarpnęła się i rozszlochała. - Czy nie dość się nacierpiałam? Mówisz stulecia, zapewne na górze nikogo już nie ma, kogo bym znała!

Półelf milczał przez chwilę. Duchy driad obawiały się pędów, to one powstrzymały je przed podążeniem za nim poprzedniego dnia. Może faktycznie...
Wyczuwał coś fałszywego w całej tej sytuacji a ciarki raz po raz przebiegały mu po plecach, ale w końcu skinął krótko głową.
- Uwolnię cię, ale nie rób niczego czego byśmy potem oboje żałowali - powiedział stanowczo i jął się topora, by odrąbać pień rośliny jak najbliżej podłogi.
- Oczywiście - Sse'stal skwapliwie pokiwała głową.
Skinął głową nie komentując uległości driady i podszedł do pni. Ku swojemu zdumieniu nie mógł dojrzeć głównego korzenia. Mimo wszystko przystąpił do ich niszczenia.

Starał się nie myśleć o tym czym roślina się żywi; kiedy rąbnął raz i drugi i topór z zadziwiającą łatwością zgruchotał łodygę odsłaniając zgniłozielony, ohydny miąższ, z tym większą starannością koncentrował się na czym innym. Jak na przykład tym by Sse'stal mieć na oku - po części nie ufał jej, ale też mimo jej zapewnienia nie wiedział czy coś złego się nie wydarzy gdyby roślina miała się ocknąć ze "snu" o jakim mówiła driada. Gdy przerąbał ostatni pień i otarł pot z czoła podszedł do “tronu” by ostrożnie oswobodzić baśniową istotę.

Driada chętnie wyciągnęła ręce i zarzuciła je na szyję wybawcy. Pocięte konary stoczyły się na podłogę z głuchym stukiem. Wyciągnąwszy Sse'stal tropiciel nie zauważył jednak, by roślina przebiła kamienną podłogę i wyrosła z ziemi - posadzka wydawała się nietknięta.
- Dziękuję! dziękuję! dziękuję! - Sse'stal obsypała policzki Nethadila pocałunkami. Choć usta miała miękkie, jej ostre, chropowate, zdrewniałe dłonie nieprzyjemnie drapały skórę. Również nogi wyglądały podobnie. Pokryte jak gdyby korą ciało odziane było jedynie w przejrzyste złote giezło. Jedynie.

- Już dobrze, Sse'stal, już dobrze - półelf był tak napięty w oczekiwaniu na jakiś atak że podziękowania nawet nie sprawiły mu przyjemności, ale przynajmniej uśmiechnął się do driady, starając się nie zauważyć jej stroju, czy raczej jego braku. Złapał topór i pochodnię w jedną dłoń, palce Sse'stal w drugą.
- Chodźmy z tego miejsca, musisz mi wszystko wyjaśnić. To nie koniec - powiedział ponuro, łagodnie pociągając ją za sobą do wyjścia. Nethadil nie był tak paranoicznie nieufny jak jego postrzelony ojciec, choć miał swoje podejrzenia. Czasami trzeba zaryzykować. Poza tym nadal nie wiedział co się stało z elfem - Sse'stal, znasz się na magii, prawda?
- Nie. Znaczy trochę. Chyba niewiele więcej niż każda driada - odparła kobieta drepcząc entuzjastycznie za półelfem. Stan piwnicy nie zdawał się robić na niej wrażenia.
- Czym żywiła się ta roślina? - zapytał z napięciem, czując ciarki na widok obojętności swej towarzyszki wobec szkieletów zaściełających korytarz. - Czy od momentu uwięzienia widziałaś kogokolwiek?
Nasłuchiwał uważnie każdego odgłosu, spojrzenie jego zielonych oczu omiatało każde pomieszczenie i przejście. Poprowadził ją w górę, ku parterowi dworzyszcza.
- Nie wiem, nie pytałam. Głównie spałam; nudziło mi się - Sse'stal energicznie maszerowała w stronę schodów i potem na górę, choć zesztywniałe nogi nieco jej w tym przeszkadzały i tropiciel musiał jej pomagać.

W końcu wydostali się na parter, który był... pusty. Wszystkie zjawy zniknęły; Przeklętą Polanę ponownie ogarnął martwy bezruch, jak gdyby Sse'stal i Nethadil byli tu jedynymi istotami.
- To ty mnie wezwałaś, prawda? - zapytał, rozglądając się po korytarzu. - Ty mnie uzdrowiłaś po tym jak ten niedźwiedź mnie poranił?
- Tak? - zdziwiła się lekko Sse'stal. - Tak! Wzywałam moje siostry, wołałam by przybyły i uwolniły mnie... ach! Tęsknię za nimi... - westchnęła teatralnie, wyglądając przez okno.
Nethadil zacisnął wargi słysząc słowa Sse'stal ale zmilczał. Zamiast tego chwycił ją za dłoń i pociągnął na zewnątrz.
- Chodź, musisz to zobaczyć - powiedział - Nie umiem tego wyjaśnić, co stało się z dworem i okolicą...

Sse'stal wędrowała za półelfem, rozglądając się bez specjalnego zainteresowania po okolicy i wzdychając od czasu do czasu “Ach, to straszne, to straszne! Tak tu teraz brzydko, pusto. Och, jakie to okropne!”. Coraz częściej spozierała jednak w stronę granicy lasu i tropiciel przyłapał się na tym, że zataczając coraz szersze kręgi zbliżają się do niej.

- Jak to się stało że wyszłaś za niego, za Z'triela? Zakochałaś się, Sse'stal, czy uwiódł cię? Był magiem, prawda? Bogatym magiem, a ty przy jego boku … piękna, tajemnicza … istna księżniczka, pani na włościach. Chyba wyłącznie szaleństwem można tłumaczyć to że to wszystko się skończyło - odezwał się cicho, mocno trzymając ją za rękę i prowadząc ją w kierunku skraju Polany. Rozglądał się w poszukiwaniu widm. - Prawda?

- Tak, tak - skwapliwie potwierdziła Sse’stal. - Był bogaty, potężny, och! jaki potężny... - rozmarzyła się, a potem zmarszczyła wąskie brwi. - Byłam jego księżniczką, kochał mnie na zabój, a chciał trzymać w tej głuszy! - szczupła pierś zafalowała jej ze wzburzenia, po czym kobieta jakby zmitygowała się i uśmiechnęła do Nethadila żałośnie. - Uwiódł mnie i uwięził. Myślał, że może zawiesić klejnoty na drzewie, chciał mnie zamknąć w wieży, złotej klatce, chlip... A potem oszalał i zamknął mnie jeszcze bardziej... - posmutniała. - Pewnie chciał mnie mieć tylko dla siebie; każdy by chciał, prawda?

Nethadil zerknął na driadę, spojrzał wprost w jej piękne oczy nim poprowadził ją dalej.
- Oczywiście, Sse’stal. Tak piękną istotę trzymać w zamknięciu to zbrodnia. Co to za stos gałęzi i łodyg, który tkwi przed wejściem do wyższej wieży? Mam wrażenie że nie znalazł się tam z naturalnych powodów.
Kobieta omiotła spojrzeniem stos i szybko spuściła wzrok.
- N... nie wiem. Nie było go tu gdy zostałam zamknięta w piwnicy - spojrzała na Nethadila wilgotnymi oczami. - Możemy już iść? To miejsce mnie przygnębia i jestem głodna. Chciałabym znów znaleźć się pod błękitnym niebem, wśród drzew i żyznej gleby... Chodźmy! - jęknęła błagalnie.
- Oczywiście - powtórzył półelf i poprowadził ją ku krawędzi Polany, prowadząc za rękę na podobieństwo kochanka. Zatrzymał się wraz z nią tuż przed linią oddzielającą oba światy i spojrzał znowu na towarzyszkę.
- Czemu się zatrzymałeś? - szarpnęła niecierpliwie.
- Proszę, Sse’stal - powiedział łagodnie - Tam jest twoja wolność. Wyjdźmy stąd.

Spoglądając na driadę chyba dopiero wtedy w pełni zdał sobie sprawę z tego czym była Polana i dlaczego każda odrobina życia zniknęła z tego miejsca. A może po prostu wcześniej nie dopuszczał tego do siebie?

Sse’stal zrobiła krok, nie puszczając dłoni Nethadila, i odbiła się od niewidzialnej ściany. Spróbowała raz jeszcze z tym samym rezultatem. Z furią, z siłą o którą nie podejrzewałby tak drobnej istoty pociągnęła półelfa do przodu tak, że ten poleciał na barierę - oczywiście również zatrzymując się na niej.
- Aaaagh! - wrzasnęła przenikliwie, wyrywając dłoń z dłoni Nethadila, a jej wąska twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. - Dlaczego cię nie puszcza?! Dlaczego!? Czym jesteś?! CZYM jesteś!! DLACZEGO CIĘ NIE PUSZCZAAAA!!!

Tropiciel odzyskał równowagę i wyprostował się. Schował topór za pas, przyglądając się jednocześnie Sse’stal.
- Byli inni? - zapytał ze spokojem w głosie, choć siła baśniowej istoty nim wstrząsnęła - Ich - wskazał palcem granicę - to wypuściło? Wiesz może co to jest i skąd się tu wzięło?

Sse’stal wbiła w niego na wpół oszalałe spojrzenie, dysząc ciężko. Przez chwilę Nethadil miał wrażenie, że rzuci się na niego z pazurami, lecz zamiast tego odwróciła się gwałtownie i zaczęła chodzić w kółko, mamrocząc coś do siebie i zerkając spode łba to na barierę, to na mężczyznę. Wreszcie zatrzymała się, wygładziła giezło i uśmiechnęła się promiennie.
- A ty znasz się na magii? Umiałbyś to zniszczyć?
- Nie, Sse’stal - powiedział z żalem, znowu rozglądając się po Polanie w poszukiwaniu widm nieszczęsnych krewniaczek - Wydaje mi się że rozwiązanie tkwi tylko i wyłącznie w tobie. Ale ty sama o tym wiesz, prawda?
Nieprzyjemny grymas przemknął przez oblicze driady.
- O czym ty mówisz! Przecież to mnie uwięził tu; to ja jestem ofiarą! Ty powinieneś wyjść stąd bez przeszkód! I wyprowadzić mnie, jak bohater, książę na białym jednorożcu! - wyciągnęła do niego ręce w błagalnym geście.

Tropiciel dotknął bariery dłonią i naparł na nią, dając dowód że nadzieje driady są płonne.
- Przykro mi. Oboje jesteśmy zamknięci. Pójdę do wieży twego męża, może tam znajdę coś co pomoże rozwikłać tę zagadkę - odpowiedział spokojnie. - Idziesz ze mną? - wyciągnął do niej dłoń.
- Idź! - zezwoliła łaskawie, ignorując gest młodzieńca. - Ja tu poczekam. Popatrzę... choć tyle mi zostało... - odwróciła się zamaszyście, niezbyt elegancko klapnęła pupą o ziemię, po czym ponuro zapatrzyła w soczystą zieleń Wilczego Lasu.

Nethadil jeszcze przez chwilę spoglądał na Sse’stal po czym odwrócił się, czując dreszcze przebiegające mu po plecach. Potem ruszył do dworu.

Maszerował i rozglądał się w poszukiwaniu dusz. Dojrzał je w miejscu którego kompletnie się nie spodziewał - ukryte za “stosem”. Kilkanaście… kilkadziesiąt może; trudno mu było zliczyć, zwłaszcza te na wpół przejrzyste kształty majaczące w rozproszonym świetle docierającym na Polanę. Ukryte zarówno przed spojrzeniem z dworzyszcza, jak i z miejsca z którego przyszedł. Nethadil zamarł jak wryty; widząc jednak że nie zamierzają mu uczynić krzywdy podszedł do stosu i sięgnął po jeszcze jedną gałązkę - ze zdumieniem skonstatował, że była ciepła; nie ciepłem nagrzanej słońcem rośliny, lecz raczej żywego ciała. Zawahał się ale mimo wszystko zabrał ją ze sobą i wsadził za pas. Z żalem ogarnął spojrzeniem nieszczęsne dusze, po czym wszedł do wieży. Powoli, ostrożnie jeszcze raz przemierzał wnętrze budowli, zatrzymując się przy każdym pergaminie i książce, upewniając się że niczego nie przegapił poprzedniego dnia, zaglądając do mebli i kufrów.

Nic ze znalezisk nie mogło mu się przydać, nic nie podpowiadało mu skąd wzięła się bariera czy w jaki sposób działa. Może informacja taka ukryta była w zaszyfrowanych zapiskach; jak dla niego mogła się znajdować w Calimshanie. Pobieżnie przeglądał papierzyska, zauważając różnice w charakterze pisma. Tyle razy ile zdołał, przyzwał tę odrobinę magii w swoim posiadaniu by rozszyfrować czego dotyczyła magia zapisana na pergaminach. Zaklęcia teleportacji, schronienia, podróży przez cienie i plany… księgi dotyczące szkoły nekromancji. Pokręcił raz i drugi głową, zauważając jak dużo czasu zajęło mu nawet pospieszne kartkowanie tego bogactwa. Godzina? Dwie?

Delikatne kobiece pismo znaczyło notatki poczynione o magii oczarowań i umysłu, a Nethadil czuł dreszcze, zgadując że to ręka Sse’stal je zostawiła. Daty na zapiskach poczynionych męską ręką potwierdzały jego domysły, że ze dwie albo i trzy setki lat temu je zostawiono.

Przerwał wreszcie i ukrył twarz w dłoniach. Najwyższy czas było stawić czoło prawdzie - odwlekał moment podjęcia decyzji bowiem wymagałoby to czegoś dla niego niewyobrażalnego do tej pory. Poza tym, ciągle istniała możliwość że się myli. Że wszystko co wydarzyło się na Polanie było skutkiem szaleństwa. Że wizje były kłamstwem. Że to wszystko to jakiś okropny sen z którego nie może się wybudzić.

Poderwał się raptownie i skierował do wyjścia. Zwlekał wystarczająco długo i do niczego nie doszedł. Musiał rozmówić się z Sse’stal. Ale jeszcze raz podszedł do “stosu” i widm, by sam siebie upewnić że dobrze robi...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 08-08-2013, 20:30   #27
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Driada zawołała go gdy tylko go dojrzała. Nie siedziała, chyba już nie mogła wytrzymać; kręciła się wzdłuż bariery niczym psy na łańcuchach, jakie Nethadil widział w ludzkich wioskach. Szedł do niej ze zwieszonymi ramionami, złamany i pozbawiony nadziei. Ignorując ją usiadł ciężko na wyschniętej na wiór ziemi i wpatrzył się w zieleń, tak kusząco wyglądającą zza bariery.
- Niczego nie znalazłem - powiedział gorzko, nie patrząc na kobietę - Niczego co by nam się przydało. Umrzemy tutaj z pragnienia, Sse’stal. Przykro mi.
- Mężczyźni! Zawsze bezużyteczni! - driada zmierzyła go zimnym wzrokiem. - Nie! Niemożliwe! Musi się w końcu dać! - skoczyła w stronę Nethadila i szarpnęła jego plecak. - Musisz mieć tu coś przydatnego, tym razem musi się udać!
- Zostaw - powiedział łagodnie i przytrzymał jej dłonie - Nie trać sił. To nic nie da. Jedyne co możemy zrobić to zniszczyć tę roślinę która cię więziła. Spalimy ją i choć w ten sposób się zemścisz.
- Dureń! Mam już swoją zemstę! Teraz chcę wyyyyyjść! - zawyła i wczepiła się paznokciami... gałęziami w ręce półelfa. Ostre szpony przecięły skórę; pociekła krew. Tropiciel poczuł ból... i coś jeszcze. Zakręciło mi się w głowie. Driada wyrwała się z jego uścisku i odwróciła tyłem, mamrocząc znów coś do siebie.
Nethadil podparł się przerażony własną słabością, po czym z jeszcze większym przerażeniem sięgnął do Sse’stal. Pochwycił ją za ramię i obrócił ku sobie, spojrzał na jej twarz. Driada mocno zaciskała dłonie, a w oczach igrało szaleństwo i... głód.
- Naprawdę nic nie umiesz? Nic nie możesz zrobić? Nie masz towarzyszy, przyjaciół, rodziny, którzy cię tu znajdą? - dopytywała.
- Nie, nikt mnie tutaj nie będzie szukał - powiedział przez zaciśnięte zęby, zmrożony tym co znajdował w jej oczach - I nic nie mogę zrobić, tak samo jak wszyscy ci których szczątki znalazłem w piwnicy. Przykro mi. Inni też nie mogli ci pomóc, prawda?
Sse’stal tylko prychnęła pogardliwie. Chwilę jeszcze milczała, jakby rozważała coś w sobie, po czym z siłą tarana odepchnęła półelfa od siebie. Tropiciel przeleciał kilka metrów i z hukiem uderzył o ziemię.
- W takim razie możesz przydać mi się tylko na jedno - rzekła i zaczęła się zmieniać.



Nethadil potoczył się; nie mógł wydobyć z siebie krzyku a krew wypełniła mu usta. Ale też wyszczerzył zęby i sięgnął do toporzyska by wyszarpnąć broń zza pasa.
- Twarzą w twarz, Sse’stal, twarzą w twarz i uczciwie - wydyszał gdy wreszcie złapał oddech. Złapał przymocowaną do plecaka pochodni i mimo słabości poderwał się na nogi.
- Mnie chcesz spalić; ściąć? MNIE?! - Sse’stal zaniosła się zgrzytliwym śmiechem; brzmiał jak dźwięk ocierających się o siebie konarów w czasie burzy. - JA zdobyłam moc, JA zniszczyłam Z'triela, a TY chcesz mnie zabić TOPOREM?!
- Ktoś musi! - rzucił z nienawiścią o jaką siebie nigdy wcześniej nie podejrzewał. W swym zapamiętaniu ledwie poczuł przy tym, jak coś grzeje go przez skórznię. Uderzył przymocowaną do pochodni krzeszącą gałązką o pień, wdzięczny Polanie choć za to że nie było tu wilgoci która mogła zagasić ogień. Pochodnia zapłonęła.

Nie mógł pozwolić by Sse’stal zdążyła użyć czarów i rzucił się na nią z toporem i pochodnią. Z iście nadludzką zwinnością skręcił przed masywną istotą, pomknął w bok. Nie zamierzał się odsłaniać przy atakach; zamiast tego wypatrywał okazji i bronił się najlepiej jak umiał, zwijając się w unikach, odbijając stalą jej ciosy.

Maszkara prychnęła pogardliwie; też nie miała zamiaru od razu zabić przeciwnika. Zamiast tego zasłaniała się pnączami, które wijąc się jak macki raz po raz siekały ziemię wokół półelfa i jego samego. Ciosy toporem niewiele zdawały się czynić szkody - gdy odciął jeden pęd, niedługo dosięgał go następny; a wypełnione gąbczastą mazią wcale nie chciały się palić - najwyżej śmierdziały gdy ogień przypalał korę. Gałęzie powoli rozrastały się też na boki, jak gdyby mimochodem pełznąc wzdłuż bariery, bezowocnie szukając jej słabych punktów.

- Dlaczego?! - warknął odbijając cios pseudomacki - Co zrobiłaś i dlaczego?! Widziałem cię w swoim śnie! - krzyknął znowu atakując - Byłaś kochana, przez niego i nasze siostry!!! Jakie szaleństwo cię opętało?!

- Kochana? A na co mi była potrzebna jego miłość? Czyjakolwiek miłość? Och, na początku ja także go kochałam. Może nie na zabój, ale dość mocno by zgodzić się na zamążpójście. To był piękny ślub.... - rozmarzyła się, a ruchy macek spowolniały nieco. - Ale potem... życie w budynkach jest nudne, ale i nudny jest Wilczy Las, zwłaszcza odkąd poznałam świat przez okno Jego ksiąg. On też był nudny, taki dobry, solidny, zakochany... Za to jego moc... och, dzięki niej mógłby robić WSZYSTKO, a siedział na tym zadupiu! - wrzasnęła i sieknęła pnączem tak mocno, że wytrąciła Nethadilowi topór z dłoni.

Odskoczył, teraz już tylko z pochodnią w dłoni. Spojrzał na nią z twarzą wykrzywioną niedowierzaniem i wściekłością.
- Więc to o MAGIĘ ci chodziło?! Tobie?! Driadzie??!! - teraz on wrzasnął. - Ty Fe'ch gwahoddaf, yr anifail!!! - ryknął jeszcze głośniej i rzucił się na Sse’stal z samą pochodnią.

To było głupie i samobójcze, Nethadil dobrze o tym wiedział. Driada mogła go teraz z łatwością pochwycić i zgnieść, wyssać soki a kości dorzucić do pozostałych szkieletów … ale też miał ją dokładnie tam gdzie chciał, wyczekał na dokładnie właściwy moment, a w wyzwisku ukrył słowa przywołania.




Ogromny stwór wyrósł za plecami Sse’stal, przywołany dzięki darowi od innej baśniowej istoty, tak odmiennej od zdradzieckiej władczyni tego miejsca.
- Zabij ją! - wrzasnął Nethadil.
- Magia jest WSZYSTKIM! - driada z łatwością odbiła cios pochodni, lecz ataku skorpiona się nie spodziewała. Gigantyczny pajęczak z łatwością przecinał gąbczaste konary szczypcami i zbliżał się do samej Sse’stal. Ta jednak szybko otrząsnęła się z zaskoczenia.
- Wcześniej woda, teraz krew i mięso? Dziękuję, jesteś nazbyt uprzejmy!
- Nigdy stąd nie wyjdziesz, ON się o to postarał! - półelf rzucił się na driadę z samą pochodnią i zaciśniętymi pięściami, wściekły i nie dbając już o własne bezpieczeństwo, byle tylko dopaść ją i zabić.
- Aagrh! - wrzasnęła Sse’stal! Rozłażące się wzdłuż bariery pędy błyskawicznie zawróciły i owinęły się wokół ciała skorpiona, rozrastając się coraz bardziej. Ten, tnąc je szczypcami, powoli parł do przodu, lecz jego ciałem raz po raz wstrząsały dreszcze. Z drugiej strony Nethadil, bezskutecznie próbując przedrzeć się przez gąszcz pnączy, z przerażeniem dostrzegł, że roślina wypuszcza wąsy, które wdzierając się pod pancerz pulsowały rytmicznie.
- Nie myśl sobie, że wygrał! Mam czas, mam nieskończoną ilość czasu, w przeciwieństwie do ciebie i niego! A mogło być inaczej! Prosiłam, błagałam, płaszczyłam się, ale nie chciał mi dać nawet odrobiny! Ani jednego zaklęcia; zwoju! Twierdził, że mój umysł tego nie przyjmie, nie zniesie!
Ale wzięłam sobie sama! Każdy by wziął, prawda? Prawda?! Był taki zdumiony, gdy odkrył co robiłam w tajemnicy; jak zranione dziecko... Ale już wtedy byłam lepsza, silniejsza, mądrzejsza!
I nawet potem nie mógł się zdobyć na to, by mnie zabić. Stary głupiec. Pewnie widziałeś go tam, na zewnątrz, co? Stoi i pilnuje swej wieży i wiedzy, martwy jak wszystko wokoło... Ale i tak postawił na swoim, drań!! Zamknął na wieczność, bym schła, drewniała, gniła bez słońca, wody, ziemi... Lecz i tak przegrał, a ja miałam lata, setki lat by się doskonalić, PATRZ!

Nethadil poczuł, że driada splata zaklęcie. Robił co mógł, by jej przeszkodzić - z każdym kolejnym zepsutym czarem wzmagając jej gniew - lecz w końcu jej się udało. Obolały od ciosów półelf mógł tylko patrzeć, jak z dworu nadciągają ohydne istoty, stworzone z gałęzi i kości nieszczęśników zwabionych na Polanę.

Widział również, co wstrząsnęło nim jeszcze bardziej, jak zza stosu wyłaniają się duchy driad - opornie, szarpiąc się jak uwiązane na niewidzialnej nici, zbliżały się wraz z kreaturami stworzonymi przez nekromantyczną magię byłej driady. Tropiciel zrozumiał, że była ona czymś więcej niż opętaną żądzą władzy kobietą - sama przekształciła swe ciało na podobieństwo stworzeń, które teraz wezwała, a które stały teraz ustawione w rzędzie jak na wystawie.

- Patrz! Oto potęga! Tylko przez niego nikt nie może jej podziwiać, wielbić, służyć! Ale ty mnie uwolnisz, prawda kochany? Jesteś przecież rycerzem w lśniącej zbroi; bardem, który pisze bohaterskie opowieści... Słyszałam twą pieśń, była cudowna. Nie chciałbyś napisać jednej o mnie? O biednej, uwięzionej piękności? No powiedz... - gałęzie zafalowały tak, jakby miały zamiar objąć i przytulić półelfa. Z drugiej strony powoli dogorywał skorpion - mimo że poczynił wśród pnącz kolosalne szkody, to równocześnie dał im pożywkę do dalszego rozrostu. Jego jad nie działał na drewno, podobnie jak nie robiły na nim wrażenia elfie strzały.

Nethadil opuścił łuk i wepchnął go do łubia. Przegrywał, ale nie zamierzał się poddać czy czegokolwiek Sse’stal ułatwiać. Nie marnował już śliny czy oddechu na odpowiadanie; jego mędrkowanie i gadanie nic nie dało, teraz pozostało mu wziąć się za bary z konsekwencjami swoich błędów. Wyszczerzył zakrwawione zęby. Kobieta zajęta była skorpionem, a duchy i ożywieńcy jeszcze do niego nie dotarli. Doskoczył do broni, złapał topór i pochodnię, zakręcił kijem rozpalając bardziej ogień i z marnym skutkiem próbując podpalić poszycie. Potem rzucił się do biegu. Do jego uszu dotarł kolejny raniący uszy skrzek Sse’stal. Przywołaniec zniknął, a wraz z nim najpewniej wyssane z niego soki i życiodajna energia.

Nie pobiegł wprost ku dworowi, choć tam zmierzał. Ale nie zamierzał pozwolić na to, by dawna driada dostała jego medalion, a miał jeszcze za pasem tą dziwną gałązkę zabraną ze “stosu”. Biegnąc wzdłuż granicy Polany złapał pochodnię i topór w jedną dłoń, wyciągnął gałązkę i obrócił się, sprawdzając czy drzewa zasłoniły go przed wzrokiem Sse’stal i jej sług.
- Nie wiem czy to cokolwiek da jeśli spróbuję wyrzucić cię poza granicę - wychrypiał, mając gdzieś jak głupio to wygląda że gada do rośliny - Nie wiem czy to nie PRZEŁAMIE twojej bariery ale ona i tak się w końcu uwolni! Postaram się ją dopaść w wieży - powiedział i zamachnął się by rzucić gałązkę. Ku jego zdziwieniu bariera nie powstrzymała rośliny, która wbiła się w zieloną ziemię i zaczęła lśnić słabą, magiczną poświatą. Wyciągnął dłoń która jednak tak jak poprzednio naparła na elastyczną, niewidzialną powłokę. Zaklął gorzko, ale to była jedynie chwila, jeden moment przez który się głupio zdumiewał zamiast szykować do walki.

Zerwał z szyi bursztynowy medalion i cisnął w ślad za gałęzią.
- Mnie dostaniesz, padlino, ale nie to - warknął, odprowadzając wzrokiem dar matki. Potem pobiegł w kierunku dworu. Miał jeszcze oliwę, jeśli ogień dostatecznie osłabi nadwątloną konstrukcję kruszącej się, niższej wieży, jeśli Sse’stal pofatyguje się by go dorwać… istniała szansa że zemści się, choćby zza grobu. Ale najpierw musiał się upewnić że parszywa zdrajczyni pójdzie za nim.

Dobiegł do budynku i przystanął. Przyglądał się nieszczęsnym duszom i konstruktom wyłaniającym się z dworu i okolicy; ku jego zdumieniu nie atakowały go. W zasadzie wyglądało na to że mają stanowić widownię czy jakąś gwardię honorową. “Podziwiać, wielbić, służyć...” Czyżby nadciągająca z miejsca walki ze skorpionem wściekła Sse’stal zgromadziła swoją publiczność?

Miał to gdzieś, tak samo jak krew wypełniającą usta, wysilony oddech i pulsujący ból w żebrach, ani chybi pochodzący z pękniętej kości. Chciał zabić Sse’stal i tylko to się liczyło, a nie jakieś jego przeklęte rozterki, wątpliwości, szukanie prawdy. Ona zaś bawiła się nim jak kot myszą, obłąkańczo szczęśliwa, że w końcu ma do kogo otworzyć usta - nawet jeśli to będzie jej następny posiłek. Napiął łuk i z nienawiścią posłał pierwszą strzałę, potem drugą, trzecią i następne, cofając się krok za krokiem ku wieży Z'triela.
“No chodź do mnie ty ścierwo!!!”

Driada ruszyła w jego stronę. Odrzuciła większość pędów; zostawiła jedynie tyle, by zasłaniać się przed strzałami. Mimo to dwie przedarły się przez zasłonę, choć tropiciel nie wiedział jakich dokonały szkód. Kobieta była zdrewniała; może nieumarła jak i jej słudzy; ogień wydawał się jedyną opcją, lecz nie miał go zbyt wiele. A przede wszystkim, prócz pędów i kontroli swojej “świty”, Sse’stal nie popisała się do tej pory żadną inną magią. Jakąś musiała jeszcze znać, skoro pokonała swego męża... Nethadil miał nieprzyjemne uczucie, że czas gdy ją ujrzy jest bliski; driadę wyraźnie frustrowało to, że półelf nie chce uznać jej potęgi i racji.

Cofał się dopóki nie stanął w drzwiach wieży. Posłał ostatnią strzałę wprost w twarz driady i opuścił łuk. “Teraz do niższej wieży” - pomyślał i odwrócił się by wbiec do galeryjki.
Pierwszego ciosu uniknął szóstym zmysłem. Drugi podciął mu nogi; trzeciego ominął przetaczając się na bok i uderzając barkiem o skrzynię na ubrania. Pędy oplatające wieże czarnoksiężnika ożyły i próbowały... schwytać go? zabić? Kątem oka dostrzegł ruch w galerii i dworze. Przed wieżą stała Sse’stal, zaśmiewając się szaleńczo.
- Jesteś mój, móóóój!
Wypuszczony z dłoni łuk uderzył o podłogę. Zanurzony w morzu bólu Nethadil już nie myślał, instynkty przejęły nad nim kontrolę, tak samo jak wtedy gdy uciekał po walce z wilkami. Droga przez dwór była zablokowana, więc szybko jak myśl rzucił się ku schodom. Pognał na górę, a nienawiścią i żądzą mordu zionął niczym smok ogniem. Nic innego w nim nie pozostało. Wpadł na pierwsze piętro i dopadł okna wyglądającego na tyły dworzyszcza, spojrzał w dół by sprawdzić czy może bezpiecznie wyskoczyć.

Skok i nagłe szarpnięcie - tyle Nethadil pamiętał. Ocknął się gdy pędy ściągały go po schodach na parter. W głowie huczało od uderzeń o kamienne stopnie; w ustach czuł żelazisty posmak. Po chwili roślina wywlekła go na zewnątrz i spętany młodzieniec zawisł przed driadą.
- Może jednak zmienię zdanie... Nudno mi samej. Byłbyś moim towarzyszem; z twoją uporem i wytrwałością na pewno byś nas stąd wydostał, a wtedy... cały świat nasz! Co ty na to? Wystarczy, że powiesz “proszę”. Albo lepiej ”tak, Pani” - zachichotała zgrzytliwie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-08-2013 o 21:01.
Sayane jest offline  
Stary 15-08-2013, 11:05   #28
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
To był koniec. Nethadil, gdy wreszcie cokolwiek świadomości mu powróciło i zorientował się co się dzieje, wiedział że jego ostatnia, słaba nadzieja na ubicie "driady" w jej własnej wieży zawiodła. A obrzydzenie i wściekłość za bardzo trzymały go w swoich objęciach by miał płaszczyć się czy próbować oszustwa.

Wyszczerzył zęby aż strumyczek krwi pociekł mu po brodzie. Duchy jego pomordowanych krewniaczek go obserwowały i nie miał zamiaru dać Sse'stal satysfakcji z faktu że złamała go na ich oczach. Szarpnął się wściekle, próbując się oswobodzić czy dosięgnąć rękojeści kukri.
- Nie!!! - wrzasnął rozpryskując krople krwi i siłując się z nieludzką mocą kobiety. Warczał, miotając się w jej uchwycie. Jeśli miał zginąć to walcząc do końca, nie oddając jej niczego bez wysiłku i krwi.

Nagle zamarli oboje. Zza stosu wynurzyła się szczupła wieśniaczka, o rumianych policzkach i jasnym warkoczu. Była jak barwna plama w morzu szarości. W dłoni ściskała lśniącą magią gałązkę.
- Co...? - driada nabrała tchu i zamilkła z otwartymi ustami, w osłupieniu wpatrując się w dziewczynę.
- Przyszłam spłacić swój dług - Elena łagodnie uśmiechnęła się do Nethadila, zupełnie ignorując zaskoczoną maszkarę.
Do oszołomionego, zdesperowanego tropiciela nie od razu dotarło kogo widzi. Dopiero słowa dziewczyny wyrwały go ze stuporu.
- Uciekaj stąd!!! - krzyknął do Eleny i z wściekłością naparł na pędy, próbując odwrócić uwagę Sse'stal od wieśniaczki. W każdej chwili spodziewał się że driada pochwyci Elenę podobnie do niego. Wszystkie inne myśli wyleciały mu z głowy i teraz liczyło się tylko to by dziewczynie dać choć tyle czasu by zdołała umknąć przed potwornością - władczynią Przeklętej Polany.
- Nie!! Wy się nie wtrącacie! Wynoś się stąd! - zaskrzeczała Sse’stal i zamachała gałęziami, jakby chciała się nimi odgrodzić od dziewczyny. Nethadil wyleciał z uścisku pędów i łupnął o mur.

Dalszą część wydarzeń zapamiętał jako mglisty sen. Elena odłożyła patyk na stos, z którego wcześniej zabrał go tropiciel, a ten rozjarzył się magicznym blaskiem. Kłębowisko gałęzi potężniało i pęczniało, nabierając bardziej ludzkich rysów, aż w kolejnym wybuchu światła znów znieruchomiało. Nethadil niezdarnie starł krew zalewającą mu oczy, próbując coś dojrzeć. Zdało mu się, że widzi niewysokiego, półprzeźroczystego elfa, stojącego przed stosem. Jego usta poruszały się, lecz tropiciel nie rozumiał słów; szum w uszach zagłuszał również histeryczne odpowiedzi Sse’stal. Wokół elfa zebrały się zabite driady - ręce uniosły w górę; ich usta poruszały się synchronicznie. Wydawało mu się, że gałęzie atakują duchy, lecz nie czyniły im krzywdy. Jeden z konarów uderzył nieopodal Nethadila; odłamki kamieni poleciały w jego stronę, raniąc boleśnie.
- Ukryj się tutaj. To nie potrwa długo - usłyszał przy uchu szept, w którym pobrzmiewał daleki szum morza. Poczuł woń morskiej bryzy gdy czyjeś ręce uniosły go łagodnie i poprowadziły do wnętrza wieży. Wydawało mu się, że ujrzał nad sobą rozmazaną twarz Eleny.


Nethadil odruchowo chciał zaprotestować, lecz w następnej sekundzie pojął, że to, co dzieje się na zewnątrz nie jest przeznaczone dla jego oczu. Powietrze drżało od magii - młodzieniec czuł to, mimo iż sam był słabo obdarzony. Zresztą nie starczało mu sił nawet na pozostanie przytomnym - w rzadkich przebłyskach świadomości widział uśmiechniętą twarz Eleny, która najpierw wyglądała przez okno, a potem siedziała oparta o ścianę czekając aż dojdzie do siebie.

W końcu półelf przebudził się na dobre. Miał wrażenie, że boli go dosłownie wszystko - nie tylko pęknięte żebra, rozdarta skóra, wywichnięta ręka i obita czaszka. Głowę i część twarzy pokrywał mu hełm z zakrzepłej krwi. Z trudem podniósł się z kamiennej posadzki i rozejrzał. Miał wrażenie, że na zewnątrz jest jakby jaśniej, a powietrze jest bardziej rześkie i wilgotne.
Elena siedziała na progu.
- Obudziłeś się - stwierdziła.

Milczał przez chwilę, usiłując sobie wszystko poukładać. Do geniuszy się nie zaliczał, ból nie pomagał w myśleniu, ale w końcu dodał dwa do dwóch i wyszło mu co mniej więcej zaszło na Polanie. Wbił spojrzenie w dziewczynę.
- Kim jesteś? - zapytał by przerwać ciszę. Powoli, z gracją i zręcznością reumatyka zaczął zdejmować sponiewierany, porozrywany plecak. Poszukiwany zestaw uzdrowiciela wcześniej posłużył mu do opatrzenia Eleny... czy jak jej w rzeczywistości było na imię.
- Sobą - wzruszyła ramionami. - Pomogłeś mi, więc spłacam dług.

Nethadil wpatrywał się w nią przez długą chwilę, zastanawiając się czy za pierwszym razem gdy się spotkali naprawdę potrzebowała pomocy. Wyszło mu, że skoro siedzi tu z nim po starciu z Sse'stal to chyba nie potrzebowała. Ale jedynie skinął głową.
- Dziękuję Eleno. Opowiesz mi co się stało? - zapytał, ostrożnie zabierając się za zdejmowanie zbroi i opatrywanie ran. Miał poczucie jakiejś nierzeczywistości i nie wiedział czy chce ujrzeć to co zostało na zewnątrz po walce Sse'stal z... nimi wszystkimi.
- Sse’stal dosięgła sprawiedliwość. Albo zemsta jej ofiar, zależy jak na to patrzeć - odparła dziewczyna. - Duchy zmarłych udały się już do swoich dziedzin. Prosiły, by przekazać ci wyrazy wdzięczności. Z’triel powiedział, że będzie czekał na ciebie w Arvandorze.

Znowu skinął i od razu tego pożałował - głowa bolała go okrutnie. Ponuro skonstatował, że nieprędko wróci do zdrowia, szczególnie jego popękane żebra. Ale starał się odsunąć to w odległy zakątek umysłu i zamknąć tam - jego krewniaczki zostały uwolnione i dziś chciał się radować, a nie żałować swych ran. Tylko trochę sił mu brakowało...

Opatrzył na ile mógł najgorsze obrażenia po czym podniósł się ostrożnie.
- Wody poszukam i swojego medalionu - odezwał się do Eleny i wysunął się z wieży, przytykając dłoń do obolałego torsu. Przesunął językiem po wysuszonych na wiór ustach, a poczucie goryczy jakoś nie mogło go opuścić.

Na zewnątrz nie było wiele śladów magicznej walki. “Stos” znów był tylko stosem poskręcanych gałęzi, a nie zniekształconym ciałem nieszczęsnego czarodzieja. Z Sse’stal zostały tylko zeschnięte pnącza wśród których walały się jej doczesne szczątki; bardzo stare i zetlałe. Po już-nie-przeklętej polanie radośnie hulał wiatr, przeganiając zatęchłe powietrze i przewalając po niebie deszczowe chmury. Mimo niepogody tropiciel szybko zorientował się, że przespał co najmniej dobę. Przed nosem przeleciał mu jakiś owad; nieco niepewnie eksplorując nowe miejsce.

Nethadil stał przez długą chwilę i spoglądał na miejsce walki. Miał rację, to był koniec, na szczęście nie taki jakiego oczekiwał spętany przez Sse’stal. Tyle że jego zasługi w dziele jej pokonania było tu niewiele...

Wzruszył wreszcie ramionami. Czasami trzeba się kontentować rolą sprawcy wydarzeń … ale sam z siebie nie był zadowolony, ze swej słabości i tego że inni musieli dokończyć to czego on nie był w stanie. Przytknął dłonie do serca i przymknął oczy, składając dzięki Córce Nocnego Nieba za przerwanie męczarni swych elfich pobratymców i krewniaczek z baśniowego ludu. I wszystkich innych więźniów Polany. Pomodlił się za ich dusze, za spokój którego wreszcie zaznają, a żal który czuł widząc ich cierpienia złagodziła ulga. To było najważniejsze, a nie to że nie jego ostrze zakończyło żywot Sse’stal...

Otworzył oczy i w końcu uśmiechnął się na widok życia wracającego na Polanę. Bolało go wszystko, ale on również żył i przy dobrej opiece odzyska siły. Powoli, utykając, ruszył przed siebie.

Dobrnął do miejsca gdzie - jak mu się zdawało - cisnął medalion i patyk. Wisior odnalazł bez problemu. Kilka kroków dalej lśniła tafla niewielkiego oczka wodnego, którego - półelf mógł przysiąc - nie było w chwili wyrzucania przedmiotów. Nie żeby się specjalnie przyglądał, ale też wodę ciężko było przeoczyć, zwłaszcza że nad brzegiem kłębiło się kilka postaci.


Na widok tropiciela istoty zamarły, po czym z pluskiem zniknęły w odmętach stawu.

Widok nieznajomych postaci ostrymi igłami przebił się przez otępienie zasnuwające umysł półelfa i ten poruszył się niespokojnie. To że Sse’stal zginęła i przekleństwo zostało z Polany cofnięte, nie oznaczało że Wilczy Las stał się bezpieczniejszy. Przez chwilę przyglądał się zbiornikowi, zbyt obolały by zdumiewać się skąd on się tutaj wziął. Potem pokuśtykał na poszukiwanie medalionu i jakiegoś potoku, co do którego nie groziłoby że żywiołaki czy czymkolwiek istoty były, obmycie się z krwi i zaczerpnięcie wody uznają za wypowiedzenie wojny. Jakkolwiek by się nie wzdragał przed powrotem, miał zamiar wrócić na Przeklętą Polanę by tam się wyleczyć i powrócić do sił. Rozpadający się dwór czy nie, przed dzikimi zwierzętami Nethadil łatwo mógł się w nim obronić.

Tylko ta Elena… tropiciel kompletnie nie wiedział co z nią począć i czego się po niej spodziewać.

Niestety okazało się, że w pobliżu nie ma innego miejsca w którym można by zaczerpnąć wody, a i Nethadil nie miał sił na dalekie spacery.

Więc jednak staw... Sięgnął po topór podchodząc do wody z manierką w dłoni, na wszelki wypadek przygotowany do odskoczenia albo i walki. Nachylił się by napełnić naczynie. Nikt mu nie przeszkodził, więc bez problemu wrócił na brzeg. Obmył głowę i ręce z dala od sadzawki aby jej krwią nie brukać, wrócił znowu by napić się, bo z powodu ran pragnienie go suszyło.

Gdy wrócił Elena nadal siedziała na stopniach.
- Czy potrzebujesz jeszcze czegoś? - spytała, ale takim tonem, że półelfowi zdawało się, iż zna ona zarówno pytania, jak i odpowiedzi.
Usiadł z prawdziwą ulgą i przez chwilę przypatrywał się jej bez słowa.
- Viseńczykom na pewno kamień spadł z serca że wróciłaś do domu cała i zdrowa? I jak tam noga? - zapytał nagle i znowu odczekał sekundę. - Nie cierpię kiedy ktoś robi ze mnie głupca, panno “zielarko”. Dlaczego mnie oszukałaś?
- Wtedy naprawdę byłam Eleną - kobieta poprawiła suknię. - I nie oszukałam cię - mówiłam, że potrafię docenić pomoc... - uśmiechnęła się znów.
Machnął ręką.
- Nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz. Ale mniejsza z tym. I nie pomagałem ci po to by wdzięczności szukać - potarł czoło.
- Czy Z’triel mówił co z domostwem zrobić? Jak nabiorę trochę sił zbiorę kości i - chyba - spalę, by żaden parszywy nekromanta szczątków tych nieszczęśników nie użył, z tego co słyszałem Królestwo od magii śmierci bardzo ucierpiało.
- Nie musisz się trudzić - Elena machnęła lekceważąco ręką. - Im jest wszystko jedno, a Sse’stal była ostatnią nekromantką w tej części Królestwa.
- Nie zostawię szczątków bez pogrzebu - odparł półelf. - Może wasze zwyczaje tutaj są inne; szanuję to, ale skoro moje siostry mnie wezwały, to dokończę sprawy po swojemu.
- Skoro uważasz, że najlepszym pochówkiem dla driady jest ogień... - Elena uniosła brew.
- Nie tylko driady tu zginęły - na przekór wszystkiemu Nethadil nieco lepiej się poczuł wdając się w dyskusję - A nie da rady przy tylu szczątkach rozróżnić która kość do kogo należy. Skoro mówisz że nekromantów tutaj nie ma się co spodziewać to może i bez ognia się obejdzie, żal tylko że kapłana nie ma - powiedział przypominając sobie sceny pochówków z Loreth’Aran i ciała rozwiewające się w chmurę pyłu po użyciu odpowiedniego zaklęcia przez jednego z kleryków Tel’quessir.
- Ich dusze już odeszły - powtórzyła kobieta; wyraźnie nie rozumiała koncepcji grzebania samego ciała w takiej sytuacji.

Nethadil przez chwilę przyglądał się Elenie - wychowanie rodem z dwóch światów sprawiało że spoglądał na całą sprawę inaczej niż ona. A to mu naraz o czymś przypomniało.
- Czy mogę cię zobaczyć w prawdziwej postaci? - zapytał.
Elena wzruszyła ramionami i poprowadziła tropiciela do krawędzi polany, po czym... zniknęła, zaś półelf usłyszał ogłuszający huk.
Sadzawka, z której wcześniej nabierał wody, kipiała. Wzburzone fale podniosły się wysoko ponad konary drzew, a w ich głębi młodzieniec ujrzał zarys kobiecej postaci.


Po chwili woda opadła, a z jej powierzchni wynurzyła się półprzeźroczysta istota

[media]http://images3.wikia.nocookie.net/__cb20130203193719/mightandmagic/en/images/d/d7/Water_Elemental_H6.jpg[/media]

Przez moment falowała swobodnie, po czym przekształciła się w bardziej stałe ciało by po chwili znów stała na brzegu w człowieczych kształtach.

Nethadil zapewne nie pytałby o prawdziwy wygląd dziewczyny gdyby wiedział, że to będzie się wiązało z koniecznością kolejnego marszu, z drugiej jednak strony widok “Eleny” wynagrodził mu wysiłek. Nawet on, który niejedną niezwykłą istotę ujrzał w swoim krótkim życiu, przyglądał się przemianom boginki szeroko rozwartymi ślepiami.
- Dziękuję - powiedział wreszcie, gdy “Elena” stanęła przed nim na powrót w przybranej na potrzebę poruszania się po lądzie postaci. - Nie sądziłem że się zgodzisz - zażartował, kierując się wraz z nią na powrót w stronę dworu.
- Dla mnie to żadna różnica. To ludzie się boją; nazywają mnie i moje siostry... - zastanowiła się - wodnymi dziwadłami, czy jakoś tak. Niezbyt uprzejmie.
- Przyznam że miałem nad czym się zastanawiać gdy powiedzieli mi w wiosce że nikt na północ od Viseny nie mieszka. Żadni zielarze czy myśliwi.
Elena nie skomentowała.

- Czy tu gdzieś w pobliżu mieszkają elfowie? - Nethadil zapytał po chwili, przypominając sobie o podobno opuszczonym elfim mieście.
- W Marathiel; to daleko.
- Dlaczego skierowałaś mnie do Viseny? - znowu zapytał ciekawie.
- Sam pytałeś o okoliczne osiedla. Visena była najbliżej, z najlepszą drogą na wschód. Czyż nie tam chciałeś się udać? - spytała retorycznie.
- Przede wszystkim chciałem cię zabrać do domu - odparował.
Rozejrzał się wokół i zastanowił.
- Możesz mnie stąd zabrać? Dziś, jutro lepiej, jak trochę sił odzyskam...
- A dokąd chciałbyś się udać? - uśmiechnęło się tajemniczo dziwo.
“Byle dalej od Królestwa” - chciał odruchowo odpowiedzieć, ale ugryzł się w język.
- Obiecałem w wiosce że poszukam ich dzieciaków i karawany która zaginęła. Jak medyka czy kapłana znajdę i wyzdrowieję to spróbuję jeszcze raz, choć po tylu dniach... - mruknął ponuro, bowiem mógł sobie wyobrazić że w Visenie przywitają go jak szpiega czy darmozjada. Obejrzał się na sadzawkę w oddali - Wiesz może czy ktoś grasuje wokół wioski?
- Wiem - odparła Elena. - Ale nie po to przybyłeś do Pięciu Miast, czyż nie?
Teraz on wzruszył ramionami.
- Jeśli mogę się tutaj przydać, to czemu nie pomóc? - uśmiechnął się krzywo. - Choć te moje starania niewiele okazują się ostatnio warte - powiedział ni to kwaśno, ni to z żartem.
- W takim razie nie mogę ci pomóc - rzekło dziwo. - Jeśli zbaczasz ze swojej ścieżki musisz radzić sobie sam. - Zrobiło gest, jakby miało zamiar odejść, po czym się zawahało. - Ale uciekinierzy już wracają - dodało po chwili z wyraźną niechęcią.
- A ludzie z karawany? Przynajmniej część z nich żyła, wiem o tym - powiedział i przyznał zaraz - A przynajmniej w momencie kiedy wyruszałem.
- O to niech się martwią młodzi bohaterowie. To ich zadanie - rzekła twardo.

To zdecydowanie zaskoczyło Nethadila i przez długą chwilę milczał, roztrząsając całą rzecz. Jeśli boginka miała rację… jeśli wiedziała co mówi...
Spojrzał po sobie, na porozrywane, zakrwawione odzienie i poranione ciało. Nawet jeśli szybko wyzdrowieje to przecież kończy mu się żywność, a do tego wszelkie tropy, i tak już stare przed wyruszeniem z Viseny, będą jeszcze starsze i jeszcze trudniejsze do odnalezienia, jeśli w ogóle możliwe do odszukania.

- Dokąd możesz mnie zabrać? - zapytał uprzejmie, choć mimo wszystko czuł dziwną gorycz. W końcu obiecał viseńczykom że spróbuje im pomóc...
- Ja - nigdzie. Ktoś inny przeniesie cię w miejsce, które wskażę - Elena wykonała dłonią skomplikowany gest. Jeden z żywiołaków wyprysnął z sadzawki i pomknął w las. - Ale - zawiesiła głos - moja pomoc nie będzie już za darmo.
- A cóż to za cena, Eleno? - zapytał.
- Znajdziesz się w miejscu w którym spotkasz ludzi, którzy wiedzą gdzie znajduje się twój ojciec - dziwo spojrzało gdzieś w przestrzeń. - Może nawet zaprowadzą cię do niego... Ceną, której żądam będzie twoja służba dla nich. Pozostaniesz z nimi tak długo, jak będzie trzeba; dopóki ich - wasze - działania nie ocalą Pięciu Miast. Tylko wtedy twój dług wobec mnie zostanie spłacony.
- Wiele żądasz - powiedział ostro - Jeśli szukam swojego ojca to po to tylko żeby się z nim przywitać i co najwyżej nakopać mu w…
Opanował się jakoś.
- Oczywiście. W końcu po to przebyłeś pół znanego ci świata - zgodziło się uprzejmie dziwo, bez śladu ironii w głosie.
- A co mu jest? Dlaczego “zaprowadzą mnie do niego”? Grozi mu coś?
- Każda informacja ma cenę - Elena uniosła ostrzegawczo palec. - A swój dług już spłaciłam.
- Powinnaś mieć kantor w Mieście Karawan, przy takiej biegłości w rachunkach - Nethadil zgodził się i odwrócił. - Przygotuję się do podróży, mam nadzieję że za to że poczekacie nie będę wam musiał dodatkowo płacić.
Dziwo zachichotało i skinęło przyzwalająco głową.
- Zawołaj mnie, gdy będziesz gotów - rzekło, po czym zniknęło w sadzawce.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-08-2013 o 15:12.
Romulus jest offline  
Stary 15-08-2013, 15:45   #29
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Półelf ponuro spojrzał w ślad za nią. O co na demony chodziło z tym jego nicponiowatym ojcem? I co ma znaczyć to że “mają ocalić Pięć Miast”? W co ten fircykowaty elf się wpakował? A może to ci “oni” się wpakują??

A niech to sarna osra!

Powlókł się z powrotem w stronę dworu.
- “Służyć”! Pewnie jeszcze tyłki podcierać... - warknął, ale czuł też niepokój. O co też wodnemu dziwu chodziło? Nie spowiadał się z powodu dla którego znalazł się w Królestwie, a ono wiedziało...

Podczas podróży za Aesdilem zorientował się że coś jest we fragmentach informacji jakie Drzewo Wiadomości mu czasami sprezentowało. Radosny, niewinny bard wcale taki do końca bezbronny i niewinny nie był, i Nethadil parę razy natknął się na pozostałości po działaniu jego magii. Śmiertelnie groźnej magii... Czy pod tą fasadą mogło się kryć coś więcej i bardziej mrocznego niż radosny brzdękajło? Jego, Nethadila, matkę uwiodła ta łajza, by daleko nie szukać.


Z tej złości omal nie przegapił pierwszych szczątków. Dopiero gdy kość trzasnęła mu pod stopą zatrzymał się i zreflektował. Mniej lub bardziej kompletne szkielety zaściełały ziemię wokoło. Nethadil westchnął i sięgnął do plecaka po płótno.

Spędził pełną wysiłku godzinę ostrożnie snując się po lesie, dworze i podziemiach, paląc pędy na ile się dało, zbierając kości, nosząc je i zbierając w wykrocie, jaki jedno z wielu martwych, zwalonych drzew wyrwało w poszyciu. Kości ludzi, elfów, driad, chowańców czy czego tam jeszcze… nawet zetlały szkielet Sse’stal, choć ten osobno pogrzebał w mniejszej dziurze. Stękając z bólu zakrył obie mogiły wyschniętymi na wiór gałęziami, wdzięczny choć za to że ciężkie nie były, tak jak i pozostałości nieszczęśników. Pomodlił się raz jeszcze za dusze.
- Odpoczywajcie w pokoju - wyszeptał i spojrzał na grób Sse’stal.
Nie przeklął jej, nawet westchnął z żalem. On najmniej jeszcze ucierpiał ze zwabionych tutaj i nie do niego należało jej osądzanie. Nie przed nim będzie się tłumaczyła.
- Nie wracaj tutaj - rzucił w kierunku mogiły. Jego oddech był zbyt krótki i wysilony, a ból w piersi zdecydowanie zbyt przenikliwy by stać go było na inne epitafium dla driady.

Powlókł się do wieży Z’triela. Przykro mu było szperać wśród własności elfiego czarodzieja i ograniczył się do zabrania magicznych pergaminów; księgi zaś i zapiski zebrał razem i na ile mógł zabezpieczył przed zniszczeniem w szafach i kufrach, z dala od okien. Może komuś posłużą w dobrym celu?
- Wybacz Z’trielu - powiedział na głos, bowiem czuł się jak złodziej. Ale czuł też że pieniądze będą mu bardzo potrzebne. Nie podobało mu się to co Elena powiedziała o ludziach którzy mieli “uratować Pięć Miast”. Coraz bardziej mu się nie podobało...

Na końcu zaś, mimo że nogi mu się trzęsły jak paralitykowi i uginały ze zmęczenia, wszedł do mniejszej, zniszczonej wieży, dawniej mieszkania Sse’stal. Inne księgi podobnie zabezpieczył, ale te o nekromancji zniszczył, wydzierając strony i rozrzucając je na wiatr przez wybite okna. Wilgoć załatwi sprawę, miał nadzieję. Nie chciał dać komuś innemu “klucza do potęgi”, której upadła driada tak bardzo pożądała...

Tu również długo spoglądał na zniszczoną ślubną suknię. Pierwotnie myślał że to mąż driady ją pociął w gniewie; teraz jednak wiedział że to Sse’stal ją poszarpała gdy miłość zamieniła się w obłąkanie i nienawiść. Jakich szczęśliwych chwil była świadkiem i jakiego gniewu?

Pozostawił trzepoczącą na wietrze suknię, tak samo jak część jego przekonań miała pozostać na Polanie już na zawsze, zniszczona i zbrukana.

Jeszcze tylko raz się zatrzymał. Puzderko z pięknym wisiorem przykuło jego uwagę i Nethadil sięgnął po nie jak przyciągany magnesem. Nie mógł tego pozostawić. Po prostu nie mógł!



Przez chwilę bawił się wyobrażeniem tego jak pięknie Alariele będzie wyglądała przyozdobiona kunsztownie wykonanym cackiem i nie wahał się już - zamknął szkatułkę i wsadził ją za pazuchę.

Dar jego matki uratował mu życie ze trzy razy. Jeśli za to że chciał jej wręczyć tak piękny wisior miał być nazwany złodziejem - to niech tak będzie. A wspomnienie Alariele i istot wśród których się wychował przesłało tak dotkliwą falę tęsknoty za Lasem że gdyby tylko miał możliwość, na skrzydłach wiatru pofrunąłby na południe...





Nethadil powrócił nad staw w sam raz by zobaczyć, jak znika w nim jeden z żywiołaków, który przyleciał z północnej strony lasu. Po chwili spomiędzy drzew wyłoniła się również potężna niedźwiedzica, biegnąc leniwym kłusem. Wokół pyska i oczu srebrzyła się siwa sierść, lecz futro nadal miała błyszczące i mocne.



Zwierze dotarło do sadzawki i uniosło się na tylnych nogach. Jego ciało zafalowało i po chwili w tym samym miejscu stała szczupła elfia kobieta ubrana w proste lniane odzienie. Była niska - Nethadilowi nie sięgnęłaby nawet ramienia - lecz cała jej postać emanowała siłą; zarówno wewnętrzną, jak i fizyczną. Młodzieniec nawet na Evermeet nie widział wielu aż tak starych elfów - osiągając sędziwy wiek większość z nich dobrowolnie udawała się do Arvandoru. Spojrzenie druidki - mądre, głębokie i nieprzeniknione - lustrowało otoczenie. W jej szarych oczach - a może zielonych? niebieskich? ciężko było określić barwę - wydawała się mieścić cała mądrość świata.
- A więc nadszedł czas zapłaty - rzekła elfka. Dziwo, które właśnie wyłoniło się z głębiny, skinęło głową.
- Z korzyścią dla nas wszystkich - odparło i odwróciło się do Nethadila. - Poznaj Nethadila, Lamariee. Przeniesiesz go w pobliże stolicy i twój dług zostanie spłacony.
- Idzie zima; drzewa układają się do snu. Nie mają sił na długie podróże - skrzywiła się druidka.
- Nie szkodzi. Dotrze gdy dotrze - powiedziało dziwo i spojrzało na młodzieńca. - Czas się rozstać. Niech bogowie mają w swojej opiece ciebie i tych, którym przyrzekłeś służyć. Doskonale wiedzą, że bardzo będzie wam potrzebna.

Spocony, obolały i wyczerpany, kaszlący krwią Nethadil miał tylko tyle siły by skłonić głowę przed Lamariee. W innych okolicznościach pewnie by zapytał dlaczego dopiero teraz Sse’stal została unieszkodliwiona, duchy driad uwolnione a z Polany przekleństwo cofnęło się. Teraz jednak tylko lekko pokręcił głową. Wolał nie dopytywać.
- Żegnaj Eleno - wychrypiał. - Niech łaska Sehanine Moonbow spocznie na tobie w podzięce za pomoc tym duszom - wskazał za siebie, na dwór. Odkaszlnął flegmę i krew zalepiającą mu gardło i spojrzał na druidkę. Po doświadczeniach z miejscową magią nie spodziewał się niczego przyjemnego.
Elena skinęła mu na pożegnanie i zniknęła w odmętach sadzawki, która z bulgotem zaczęła wsiąkać w ziemię. Po chwili w ziemi zostało tylko niewielkie wgłębienie.
- Chodź - Lamariee machnęła na niego ręką i poprowadziła w las. Na szczęście dla półelfa wędrówka skończyła się kilkadziesiąt kroków dalej, przy wiekowym dębie. - Że też Elle’mai’le ci pomogła, no, no... Dziwa rzadko ingerują same z siebie... Połóż tu dłoń - wskazała na pień.
- To w ramach długu - wyjaśnił Nethadil - Podobno jej pomogłem.
Nie tyle położył palce na pniu co oparł się o niego, bowiem wysiłek zgromadzenia kości w jednym miejscu i pogrzebania ich kompletnie go wyczerpał. Spojrzał jeszcze raz na dwór, ze smutkiem i radością jednocześnie. Smutkiem, bowiem w tym miejscu część jego świata i pewników w jego życiu runęła w gruzy na widok zdrady Sse’stal, a radością - że w jakiś sposób przyczynił się do uwolnienia krewniaczek i zakończenia ich wielowiekowej niewoli. Przeniósł spojrzenie na druidkę.
- Elle’mai’le? - zapytał - Szkoda że nie przedstawiła się prawdziwym imieniem.
- To nie jest jej “prawdziwe” imię. Tyle większość elfów potrafi wymówić - wzruszyła ramionami Lamariee. - Gotowy?
Skinął głową i zamknął oczy. Nie chciał już komentować słów druidki. Po prostu miał nadzieję że zostawi Polanę za sobą jako zamknięty rozdział. Po chwili poczuł, że traci oparcie i poleciał do przodu. Nie upadł jednak - objął go przyjemny chłód, zapach wilgotnej kory, nagrzanej ziemi, wody i liści. Otworzył oczy, lecz ujrzał tylko ciemność. A potem zapadł w sen.


***


Obudził się nagle, tak samo nagle jak zmorzył go sen. Wokół była ciemność; ciało miał skrępowane - ręce przyciśnięte do ciała, nogi złożone. W plecy wbijał mu się łuk i zawartość plecaka, a z boku gniotła broń do walki wręcz. Otępiały długim letargiem umysł odmawiał współpracy. Nethadil nie pamiętał gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Przerażony szarpnął się raz i drugi... i wypadł na zalany słońcem plac, śmiertelnie przerażając bawiące się na nim berbecie.

Podniósł się i rozejrzał. Stał na placu w środku ludnego miasta, pod rozłożystym dębem. Słońce przygrzewało mocno; o wiele mocniej niż w Wilczym Lesie. Nieliczna zieleń była bardziej soczysta; na okolicznych straganach leżały poziomki, truskawki, porzeczki, borówki i maliny; inne tonęły w powodzi kwiatów. Półelf zmarszczył brwi. Coś mu się nie zgadzało, a z doświadczenia wiedział, że najlepszym sposobem by dowiedzieć się co i jak jest zajrzeć do gospody.

Takoż uczynił, lecz im dłużej rozmawiał z karczmarzem, im więcej się dowiadywał, tym bardziej miał ochotę kląć. Stracił niemal rok, ROK życia uśpiony w drzewie, nim dostał się do miasta, do którego wysłało go dziwo. Na domiar złego sytuacja w okolicy wcale nie wyglądała dobrze. Podróżując do Królestwa nie spodziewał się, że wpakuje się w sam środek wojny! Obietnica złożona dziwu okazała się naraz bardziej poważna niż się spodziewał. Zgrzytając zębami ruszył sprzedać znaleziska z wieży i z pełnym mieszkiem powrócił do gospody. Kilka miesięcy niejedzenia odbijało się głośnym burczeniem w pustym brzuchu. Potem wynajął pokój i zamówił kąpiel; miał zamiar zostać w mieście kilka dni i rozeznać się w obecnych wydarzeniach, a to miejsce było dobre jak każde inne. Zresztą i tak nie wiedział dokąd się udać by spotkać “swoich” bohaterów.

Po kilku dniach z łatwością rozpoznawał już stałych bywalców i przyjezdnych; uciekinierów z innych części kraju i najemników walczących w armii; ochroniarzy i zwykłych rzezimieszków. Miał swój stolik w bezpiecznej części sali, skąd mógł obserwować całe pomieszczenie i - gdy nie wędrował po mieście - to zwykle robił. Toteż gdy któregoś popołudnia wrócił na obiad z łatwością wyłowił z tłumu nowe twarze. Spora grupa zajęła cały stolik, jedząc i pijąc jakby od tygodni nie mieli w ustach porządnego posiłku. Dziwaczna mieszanina ras i płci dość jednoznacznie wskazywała najemników - a raczej niezależnych awanturników, jakich wielu przemierzało teraz szlaki. Kilka młodych dam, nieco starszych mężczyzn, półelfy, ludzie, krasnolud, niziołka... Nethadilowi zdawało się, że znad blatu stołu wystaje łeb kobolda. A może to był pies... Wszyscy uzbrojeni po zęby nawet w czasie obiadu. O zwierzyńcu kręcącym się nad i pod nogami nie wspominając. Zachowywali się jednak przyzwoicie, więc tropiciel zaprzestał obserwacji; spozierał jednak od czasu do czasu w ich stronę, zwłaszcza że kobiety były całkiem ładne. W czasie jednego z takich “zerków” zauważył, że do ich stołu zbliża się jakiś mężczyzna. Nie wyróżniał się niczym specjalnym - ot, nijaki parobek, jakich wielu, w znoszonym ubraniu i szerokim, podróżnym płaszczu. Może tylko chód miał nieco sztywny i zamglone spojrzenie. Powiedział coś do biesiadników; jedna z kobiet odpowiedziała... a wtedy “parobek” wyciągnął przed siebie rękę i z miniaturowej kuszy strzelił jej prosto w serce.


 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172