Noc
Wolnym krokiem pół-żywy Sigmarita doczłapał do czegoś co było jego towarzyszem. Spojrzał z pogardą na sztylet i galaretowatą maź, która niegdyś była okoniem.
-
Chaos - rzekł bez emocji i splunął na “trupa”
Chciał już wziąć sztylet, lecz ubiegła go Łowczyni. Teraz nie miał ani siły ani zamiaru z nią dyskutować Wrócił na swoje miejsce i spoglądał w górę aż do świtu. Twarz miał praktycznie jakby wykutą z kamienia, bowiem nie malowały się na niej żadne emocje. Całe jednak ciało nadal krzyczało z bólu, każdy oddech sprawiał, że czuł jak kuło go w środku. Potwór prawie go zabił, lecz skoro żył był to dla niego znak. Znak od Sigmara. Młotodzierżca widocznie uznał, że nie czas by odchodził z tego padołu i że ma do wykonania misję. Kolejne blizny, które pojawią na jego ciele za kilka dni, znów będą świadectwem jego wiernej służby swojemu Bogu.
Znów wracał myślami do przeszłości, tak więc nie zamienił z nikim już tej nocy słowa. Eliksir powoli działał, utrzymując go przy życiu choć sam Siegfried wiedział, że bez odpowiedniego odpoczynku i lekarstw długo tak nie pociągnie...
Wieś i rozmowa z krasnoludem
Smutek jaki zagościł we wsi mało obchodził biczownika. Był zmęczony i obolały, dlatego też pierwsze co zrobił to udał się do karczmy. Musiał zmienić te smierdzące, przepocone i nasiąknięte krwią ubranie. Gdy przebrał się zszedł na dół i dostrzegł krasnoluda. Co by nie patrzeć był mu winien....
Rozmowa trwała w najlepsze ale stan mężczyzny zmusił go w końcu do udania się do znachorki. Gdy ruszył już z niewiadomych powodów dołączył do niego krasnolud. Po chwili jednak Helv wyznał, mu ,że nie ufa tej babeńce. Informację tą Siegi przyjął tylko kiwnięciem głowy. Cieszył się, że znalazł sojusznika w walce ze złem i może dobrego kompana do rozmów. Helvgrim wyglądał na zacnego i prawego "człowieka".
Maści, bandaże i założenie opatrunku tanie nie było, bowiem podliczyła go jędza na cały jeden złoty. Chciał już starowince przywalić ale jakoś nie mógł. Bądź co bądź ona też chciała przeżyć w tych czasach, a że jej “ofiarą” padł obecnie Siegfried, cóż wola Boża. Trwało to trochę powiem trzeba było pozaszywać rany, odkazić je i dzięki temu, że Khazad czuwał Sigmarita miał pewność, że nic mu nie będzie. Bandaże uciskały ale przynajmniej miał pewność że nie pościera sobie skóry, i nie ubabrze rany ani jej nie zakazi.
Zapłacił jej więc, i następnie udał się do Barona. Rozmowa była wręcz nadzwyczajnie spokojna, choć gdy Siegfried zaczął wypytywać go o jego matkę ten początkowo się zmieszał i nie chciał nic powiedzieć. Dopiero po chwili, a może pod wpływem wypitego wina, zaczął opowiadać o Lady Theodorze von Stauffer, która to po części odpowiadała za to, iż wioskę nęka wiedźmiarz. Jej syn, Eldred za młodu kochał się w wioskowej dziewczynie, matce się to nie spodobało. Uknuła spisek. Wynajęła zabójcę Lenko Seppa, by zabił dziewczynę i kapłana Mananna który miał dać ślub baronowi i tej dziewczynie. Za karę baron wygnał matkę do klasztoru za swoje winy...jednak wiesc niesie że matka tam nigdy nie dotarła...Uznano ją za zaginioną, lecz gdy Sigmarita wspomniał o zjawie, ten kategorycznie zaczął zaprzeczać, że to mogła być jego matka. Sam Lenko zabił kapłana Mananna, który miał udzielić zaślubin baronowi i matce wiedźmiarza. Przez to że kapłan zginął na wies spadło przekleństwo, tak myślą ludzie, brak ryb w jeziorze...wieśniacy jedzą głównie ośmiornice bagienne. Lenko nie miał odwagi zabic kobiety z brzuszkiem, małym wiedźmiarzem więc pozostawił ją żywą. Sam Lenk nie był zabójcą, a raczej był przez matkę barona nakłoniony do zabójstwa poprzez szantaż. To również dowiedział się od Barona.
Nim wybiła północ wrócił do pokoju. Znów prawie nagi, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i zaczął medytować. Znów przeszłość wróciła. Znów wrócił ból...