Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2013, 20:49   #259
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Im sane! The voices keep telling me that!

Richter zupełnie inaczej pamiętał to miasto, było tu znacznie mniej brudu i ubóstwa gdy przechadzał się tymi ulicami, jeszcze długo przed przemianą w... to czym jest. Tajemniczy jegomość znacznie zaniepokoił zbrojnego. Chciał walczyć? To by wyjaśniało czemu próbuje zaciągnąć Richtera do jakiejś ciemnej uliczki. Rozmawiać raczej by nie chciał... Zresztą! Zbrojny i tak pójdzie za nim, nawet jeżeli to jakaś pułapka może się przenieść spowrotem na ulicę i tam dać pokaz dla tych wszystkich obszarpańców.
Dumnym krokiem postąpił w stronę alejki, czujny jak zawsze.
Ciemnowłosy oddalał się powoli od głównej ulicy, kilka razy skręcając w boczne ścieżki, które cuchnęły jeszcze bardziej niż wejście dol miasta. Mocz i ludzkie odchody, mlaskały pod ciężkimi butami Richtera, gdy ten dumnie szedł za dziwacznym obserwatorem. W końcu po kilku długich chwilach ciszy, pierwszy z pochodu, nie odwracając się w stronę Calamitiego rzucił od niechcenia.
- Riri, zazwyczaj jesteś bardziej gadatliwy. - Calamity, mógł być pewnym, że osobnik uśmiechał się teraz wesoło.
- Nie cierpię... gdy ktoś ze mną... igra. - Richter zatrzymał się krzyżując ręce na napierśniku. - Kim jesteś... i dlaczego zajmujesz, mój... cenny czas? - Jego ton głosu był nader spokojny, można powiedzieć nawet znudzony. Co ciekawe... ta kretyńska ksywka jest używana tylko przez jedną znaną mu istotę. Przypadek?
- Ojejej, rycerzyk siem popłacze, bio ktioś miu zabiera czas? -zapytał osobnik odwracając się na pięcie, parodiując przy tym małego dzieciaczka. - A miozie pogrozi mi swoim diuzim miecikiem?- dodał jeszcze, zerkając znad ułożonych w dziubek ust na zbrojnego. - Riri daj spokój, nie bądź większą ciotą niz na codzień!
- Chyba nie zdajesz sobie... sprawy z powagi sytuacji. - Richter szponem małego palca zaczął grzebać w zębach. - Odpowiedz na to... proste pytanie. Kim jesteś łachmyto? - Zapytał ponownie zdejmując na moment hełm by przetrzeć twarz. Element zbroji spoczął następnie pod pachą rycerza, a ten ze znużonym wyrazem twarzy zerkał na tajemniczego jegomościa.
- Eh Riri,Riri,Riri... -westchnął głośno osobnik, kręcąc facjatą na boki. - Jestem tobą chłopie! -dodał, łapiąc się za twarz, która podciągnął do góry niczym maskę. Pod fałdami skóry, na chwile ukazało się parujące czernią oblicze, które w pewnym stopniu przypominało zdeformowaną twarz Calamitiego. Po chwili jednak, ponownie zakryła ją uśmiechnięta twarz czarnowłosego.
Dzierżyciel rozpaczy otworzył szerzej swe ślepia. Jego łapa z głośnym plaskiem wylądowała na jego pokiereszowanej twarzy. - Nihii hihi HHAHAAAAH - Zaśmiał się maniakalnie, niemal krztusząc się fioletową wydzieliną. Nadal cicho chichocząc wskazał palcem na swoje szaleństwo. - Nabrałeś... mnie... - Przetarł łzy, po czym dodał. - Gdzie idziemy? -
- Nie rozumiemy się Riri. -stwierdziło szaleństwo szczerząc swe ostre kły. - Nie prowadzę Ci w żadne zagadkowe, czy niezwykłe miejsce. -wyjaśnił czarnowłosy opierając się o ściane jednego z budynków. - Znudziło mi się siedzenie w twoim ciele, jesteś nudny jak flaki z olejem. Ciągle tylko biadolisz i pierdolisz jakieś głupoty.- dodała manifestacja choroby. - Jestem tu by zabrać Ci tę powłokę i w końcu wykorzystać ją w sensowny sposób. -zarechotał na koniec, głosem niemal bliźniacznym Richterowi.
- Niemądre i nieposłuszne... narzędzie. Nie zawracaj mi głowy takimi...błahostkami.- Burknął Richter. Oparł dłonie na biodrach i rzekł ozięble. - Widzisz, ja... lubię tą powłokę i nie mam.... zamiaru się z nią rozstawać. W ten czy inny...sposób. Ehh... szkoda że jesteś tylko... w mojej głowie. Już dawno... bym ci skręcił... kark. - Calamity uśmiechnął się demonicznie, wykonując pantomimę tego co przed chwilą powiedział.
- W głowie? Doprawdy? -zapytał z podłym uśmieszkiem osobnik, po czym uderzył w ścianę budynku obok niego. Huknęło, a w ścianie powstało niemałe zagłębienie, po który sypały się drobne kamyczki. - To też było tylko w twojej główce, Riri?- zapytał z szyderczym uśmiechem.
Calamity z niedowierzaniem oglądał wgłębienie. Co to miało znaczyć?! Czy szaleństwo potrafiło opuścić ciało gospodarza?! To natomiast dało Richterowi dużo możliwości “rozmowy” ze swym szaleństwem. Jak stał tak zniknął... by nagle pojawić się nad głową manifestacji szaleństwa, obracając się niczym piła tarczowa.
Gdy Richter pojawił się nad swym drugim JA, to po prostu zniknęło tak jak on, pojawiając się nad nim, również w ruchu wirowym. Calamity opadł na ziemię, w ostatniej chwili unosząc Despair, w które uderzyło ciało szaleństwa. Iskry zaczęły odlatywać na boki, gdy obracający się przeciwnik, powoli tracił na szybkości. Dopiero teraz zbrojny dostrzegł, że jedna z rąk wroga, zamieniła się w dokładną replikę miecza, którego używał, jedyną różnicą było to iż ostrze składało się z ciemności. Szaleństwo wyszczerzył ostre zęby, z których delikatnie skapywała czarna ślina... tak bardzo przypominająca kwasową wydzielinę Calamitiego.
- Jestem tobą Riri, zapomniałeś? -zaśmiał się wróg. - Myślisz, że jesteś wstanie pokonać siebie?
- Zaczynam dochodzić do wniosku... że nie jesteś mną. Tylko tą bestią, której... nie pozwalam wyjść na wierzch. Potańczymy... zobaczymy - Usta Richtera wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu, gdy obrócił się na pięcie i wykonał wymach Despair celując w nogi przeciwnika. Korzystając z siły pędu podczas obrotu w tym samym momencie wymierzył lewego prostego w twarz swego drugiego “ja”. Nie szczędził na sile.
Ostrze rozpaczy, ze świstem pofrunęło nad ziemią w stronę nóg szaleństwa, uderzając w nie z głośnym trzaskiem pękających kości. Ostrze przedarło się przez tkanki i sprawiło iż kawałki szkieletu, wyszły na wierzch przez tkanki, w obstawie czarne żrącej krwi. Obie nogi pofrunęły w różnych kierunkach, gdy ten jeden potężny atak oderwał je od ciała przeciwnika. Gdyby tego było mało, pięść Richtera uderzyła w policzek manifestacji jego klątwy, tak że pozbawiony oparcia osobnik, wykonał całkowity obrót dookoła własnej osi. Gdy jego głowa znalazła się w tym samym punkcie co przed sekundą, wyszczerzył zęby w zwariowanym uśmiechu... i stanął na nogach. Nowe kończyny uformowane z czerni, wyrosły z kikutów, a sztuczna skóra, już zaczynała je od nowa pokrywać, przez co wyglądał oto jak gdyby oponent w ogóle nie ucierpiał.
- Oj Riri, ty faktycznie jesteś tępy. -zarechotał czarnowłosy, po czym wypluł z ust chmurę czarnych, żrących oparów. Richter zdołał jednak uskoczyć przed kwasową chmurą, z której sam tak często korzystał.
- Nie można wygrać z samym sobą Riri! -dodało wesoło Szaleństwo, opierając swój miecz na ramieniu i krocząc przez obłok czarnego dymu w stronę rycerza.
- W takim razie... będziemy walczyć bez... końca. jesteś mną przecież. A z samym sobą wygrać... nie można. - Richter postąpił w przód niczym lustrzane odbicie przeciwnika. - Zastanawia mnie jedno... skoro nie jesteś... moim wymysłem... posiadasz moje zdolności... to dlaczego nie pójdziesz... w diabły po prostu? Teoretycznie masz to co chcesz... - Calamity nie szykował jeszcze ataku, ale był gotów na obronę w każdym momencie. Ciekawiła go po prostu odpowiedź manifestacji szaleństwa.
Rozmówca rycerza, stanął przed nim, twarzą w twarz z swym typowym szerokim uśmiechem. - Bo nie mogę Riri... wiesz to trochę jak z żywicielem i pasożytem. Jesteśmy tym samym, umiemy to samo... ale obaj jesteśmy od siebie zależni. Ty potrzebujesz mojej siły, gdy ktoś kopie Ci dupsko... a ja Ci jej użyczam. Z drugiej strony, ja muszę trzymać się blisko, by któryś z moich braci, nie podporządkował mnie sobie. -wytłumaczył wesoło wytwór umysłu. - Dopiero gdy przejmę twoje ciało, będę mógł iść tam gdzie chce, gdyż zawsze będę miał na czym się żywić.
- Masz rodzeństwo? Któż to... taki? Jesteś manifestacją... tej plagi, którą zostałem napiętnowany najbardziej... z grupy. - Richter poskrobał się po brodzie. - Pomimo że mówiłem... jak to chętnie bym... się ciebie pozbył. Jakoś nie mogę... tak jakbym zabił cześć siebie. Naprawdę nie ma... innego wyjścia? - Ostatnie zdanie wypowiedział z nieukrywanym smutkiem. Czy on właśnie współczuł szaleństwu?
- Nihihihihi. -zaśmiało się szaleństwo, w manierze typowej dla Richtera.- Kto jest moim rodzeństwem? Naprawdę tego nie widzisz Riri? - to mówiąc osobnik, zarzucił ramię na Calamitiego i machnął ręką pokazując wszystkie domy dookoła. - Każdy tutaj ma już w sobie ziarenko z którego rośnie moje rodzeństwo. Nawet ten twój bezmózgi czarny koleżka już kiełkuje. -zaczął wesoło tłumaczyć szał. - Wiesz wszyscy mamy wspólnego tatuśka, który jednak nam zostawia brudna robotę. Można by powiedzieć, że dyma cały świat, ma potem wraca do domu i czeka aż dzieciaki się wyklują i wrócą. -zarechotał czarnowłosy.
- Zapewne nie masz zamiaru... powiedzieć mi kim jest... “tatuś”. Bacząc na to że... znasz mój cel. Tylko że ja nie... znam twego. Poza oczywistą eksterminacją... wszystkiego co się rusza. - Calamity spojrzał w niebo,, jakby zastanawiając się nad czymś. - Jesteś moim wrogiem czy sprzymierzeńcem? - Zapytał, nie ściągając wzroku z pochmurnego nieba. Poczuł na twarzy kilka kropli deszczu, pogoda zaczęła się psuć, niczym to miasto.
- Ej no wiesz... nie mogę zbyt dużo gadać bo klapsa dostanę. -dalej wesołym tonem odparło szaleństwo. - Ja tam po prostu chce żyć, wiesz być wolnym, uwolnić się z klatki. -zaszczebiotał czarnowłosy, po czym przytulił sie lekko do rycerza, którego toczyły nitki czarnego dymu. - Jestem twoim narkotykiem Riri, fajnie się bawimy, ale w końcu to ja zjem Ciebie.- dodał szeptem, niczym kochanek na romantycznym spotkaniu.
Skromny umysł rycerza wykrzesał dwa wnioski: Pierwszy, postradał rozum bez reszty i gada z powietrzem. Drugi, Nie mógł z tym czymś wygrać samą siłą. Richter obrócił manifestację szaleństwa tak by była przed nim, a Despair poszybowało w górę, by posłusznie wpaść do pokrowca. - Pozwól mi... sobie pomóc. Pomogę ci zyskać wolność... ty pomóż mi doprowadzić wszystkie... sprawy do końca. - Oparł swe wielkie łapska na barkach istoty, lub też zawiesił je w powietrzu. - Stańmy się... drużyną. - Upiorne ślepia przeszywały rozmówcę na wylot, choć nie można było wyłapać z nich wrogości...jakoś.
Rozmówca przechylił lekko głowę w bok, jak gdyby się nad czymś zastanawiał. - Ty jesteś ostro szurnięty wiesz? -zapytał w końcu szał. - Nie dość, że gadasz z samym sobą, to jeszcze chcesz się ze mną układać. To bardziej powalone niż zabawy z samym sobą, chociaż tamto daje przynajmniej przyjemność. -zarechotał czarnowłosy i strzepnął potężne łapska rycerza ze swych barków. - Jedyne jak możesz mi pomóc, to oddać mi swoje ciało! Ja zrobię z niego dobry użytek! -dodał szał... aczkolwiek w jego głosie było jak gdyby odrobinkę mniej entuzjazmu niż wcześniej.
- Z samym... no tak, więc ciebie tutaj niema. - Richter jakby odetchnął z ulgą. - Mój umysł płata mi figle... - Zaciśniętą pięścią puknął się w hełm. W tym momencie jak gdyby nigdy nic zawrócił, by szukać Gorta i tego plebsa co mu towarzyszy. Tak ogólnie to cała grupa miała się tutaj spotkać, ciekawe ile z nich przeżyło.
Gdy Calamity odwrócił się, zawracając w stronę z której przyszedł, poczuł z boku świst powietrza. Nim jego oko zarejestrowało ruch miecza przeciwnika, ten uderzał już o jego zbroję. Pancerz pękł niczym porcelanowana figura, a od przepołowienia uratowała rycerza jedynie boska łza. Dar Hestii zareagował na zagrożenie, otaczając ciało wojaka magiczną osłoną, od której odbił się dymiący na czarno miecz.
- Oy Riri, dalej myślisz że mnie tu nie ma?- zarechotał czarnowłosy... a Calamity dostrzegł że jego odtworzone nogi, jak gdyby powoli się rozpadają. Odlatywały od nich strzępki czarnego dymu, zaś skóra rolowała się, niczym plastikowe opakowanie w upalny dzień.
Richter chwycił się za bok, w miejscu gdzie uderzyło ostrze... tylko czyje ostrze?
- “Nie ma go tutaj... nie ma go tutaj...nie ma go tutaj...” - Majaczył w myślach, nie przerywając pochodu w stronę wyjścia z alei. Pomimo że to było tak rzeczywiste musiał po prostu uwierzyć że jest tutaj sam. Dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę z tego, co ta zaraza potrafi wyrządzić. W tym momencie myślał tylko o Rose, i o tym jak bardzo teraz potrzebuje jego pomocy. Jeżeli podda się szaleństwu nie będzie w stanie tego zrobić, a “Zły brat Fausta” wykończy ją jak i samego szlachcica. Zacisnął zęby mocniej i nadal kroczył przed siebie.
- Riri nie umiesz się bawić... -zaskomlała mara, powoli rozpływając się w ciemną chmurę, która wpłynęła pod zbroje Richtera. Po chwili już rycerz był w alejce sam, mógł jedynie westchnąć i cofnąć się na główną ulicę, z której powoli wszyscy znikali, by skryć się przed deszczem. Krople opadały tez w alejce, gdzie zbrojny uciął sobie krótka pogawędkę ze swoją zmorą, spływając powoli po ścianach budynku... by w jednym zmienić swoją drogę. Zagłębienie w ścianie, stanowiło bowiem niezwykle urozmaicenie, na ich monotonnej drodze. Dziura która stworzyła pięść szaleństwa.
Richter głęboko odetchnął i oparł się plecami o ścianę by spłynąć po niej do pozycji siedzącej, niczym jeden z wielu żebraków. Udało mu się z tego jakoś wybrnąć... ale ta zmora będzie próbowała ponownie, więc musiał mieć się na baczności. Przez długą chwilę siedział tak w milczeniu, a gdy ktoś przechodził mógł pomyśleć że nie żyje gdyż nie drgał nawet o milimetr.
Ale to nie był czas na dłuższe wylegiwanie się, musiał odnaleźć Gorta. Dźwignął się do pionu w celu jego poszukiwań. ewentualnie wypyta parę osób, bo w końcu ilu ogromnych murzynów może pałętać się po tym mieście?
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline