Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-07-2013, 18:59   #251
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes

Kapitan Czarnoskóry dociera do Lukrozu!


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1beH3kq-dlo[/MEDIA]


Lukroz, dawna twierdza, z której wyrosło miasto rzemieślników. Osadzone na wysokiej skale, nad brzegami jeziora „Ostatniej Łzy” było świetnym punktem obronnym, oraz obowiązkowym przystankiem każdego kto zmierzał ku górze przeznaczenia. Gdy zaraza nie rozrywała jeszcze kontynentu swymi przeklętymi szponami, miasto żyło swym powolnym tempem. Pobliskie równiny nie stwarzały wielkich możliwości do prowadzenia upraw, dla tego jedynie rybactwo i handel pozwalały na sprowadzania w te rejony odpowiedniej ilości żywności.
Jednak od kiedy trakty stały się niezwykle niebezpieczne, a pobliskie wsie upadły pod wpływem oszalałej ludności, miasto poczęło przeżywać ciężkie czasy. Na ulicach zaroiło się od żebraków, którzy po tym gdy stracili wszystko w swych rodzinnych miastach, przypełźli tu błagać o litość. Żywności z miesiąca na miesiąc było coraz mniej, a niegdyś otwarte dla każdego bramy, teraz przepuszczały tylko nielicznych. Barwne chorągwie zmieniły się na brudne proporczyki, zaś wesołe śmiechy przeobraziły się w krzyki umierających na ulicach mieszkańców. Miasto stało na skraju upadku, oraz wybuchu rebelii głodnych i schorowanych mieszkańców.
Gort dotarł do miasteczka w nocy, ale nawet wtedy spędził dobre pół godziny, przy bramie miejskiej gdzie był długo i dokładnie egzaminowany przez wychudzonego strażnika. Z zewnętrznych murów otaczających miasto, obserwowały go niechętne i zmęczone oczy innych żołnierzy, którzy nie zawahali by się nawet na chwilę by zrobić z niego skalno-strzałowego jeża.
Jednak w końcu pirat został przepuszczony, a jego kompan wraz z nim, jedynym ciekawym zbiegiem okoliczności było to, że gdy Przydupas podał swoje imię, akurat jakiś biedak z krzykiem rzucił się na Gorta, przez co kapitan załogi korsarskiej nie usłyszał godności jednookiego.
Czarnoskóry szybko znalazł zajazd- mało kogo było teraz stać na wynajem pokoju, bowiem ceny były absurdalne. Jednak łupy z piramid bez problemu pozwoliły dwójce bohaterów zdobyć skromny posiłek i pokój, by móc wyspać się i nabrać sił przed poszukiwaniem Khaliego.

~*~

Następnego dnia deszcz już od ranka bębnił o brukowane drogi. Wodna zmywała z nich brud, niosąc ze sobą zapach rozkładu i chorób, który sprawiał iż wymiociny gotowały się w gardle, gotowe by wyskoczyć na świat. Ciemne chmury sunęły powoli po niebie, nad zamkiem w którym rezydował Pan na tych ziemiach, Lord Mozgus, kolejny z rodu który w swych rękach ściskał te rejony od pokoleń. Od kiedy nadeszła zaraz jednak nie często wyłaniał się on z serca twierdzy, ciężko było się do niego dostać bez odpowiednich znajomości.
Gort i Przydupas zeszli do izby karczmiennej, gdzie kilku brudnych wieśniaków piła miejscowy sikacz, w którym obecnie było więcej kocich szczochów i deszczówki niżeli piwa. Ich brudne gęby, poznaczone bliznami po przebytych chorobach, łypał groźnie na pirata, zapewne gdyby nie jego rosła sylwetka, już dawno by się na niego rzucili, by zabrać mu wszystko co ma.
Jednak wzrok wilka morskiego przykuli nie wieśniacy a znajome mu już zwierzę…


… kot, którego spotkał przy piramidach siedział na stole skrytym w kacie sali. Z lubością przytulony do ryby, której głowa zniknęła w jego ustach, przeżuwana powolnym tempem. Obok na krześle siedziała smukła osoba, która jednak chowała swoją twarz pod kapturem… logicznym jednak było iż to Samanta. Ale co kobieta tu robiła i czemu kryła swe oblicze?

Boskie pakty


Ten którego oczy kryły szkła ciemnych okularów, a twarz była trasa dla podłużnej blizny, stał na cienkim mostku stworzonym z idealnie czarnych płyt. Pod nim znajdował się osobnik zapięty pasami, o barwie kruczych skrzydeł, które przytwierdzały go do tronu, tak ze żaden ruch nie był możliwy. Loki rozejrzał się po komnacie, jak gdyby był na najzwyklejszej wycieczce, kilka razy podrzucając potężnym ramieniem Gorta w górę i dół.
- Nie sądziłem iż wrócisz, Mladi Master*- rzekł Kronos gdy jego oko łypnęło na kłamcę. – Jednak nie widzę, tego którego mi obiecałeś.- dodał mrużąc je.
- Obiecałem że Cie uwolni, nie zaś iż go przyprowadzę. –odparł Leo, zeskakując na dół, tak by ojciec Bogów mógł dostrzec trzymaną rękę Gorta. – Pożarł kamień, wymieniając siebie za potęgę… to starczy by zerwać część więzów. –stwierdził z uśmieszkiem bóg w czarnym stroju, zaś na jego słowa Kronos uśmiechnął się.
Loki wypowiedział kilka słów, zaś ramię Czarnoskórego pirata, podfrunęło do tronu. Dłoń zacisnęła się na czarnych pasach, by po chwili pociągnąć za nie mocno. Te zatrzeszczały, by po chwili pęknąć z dźwiękiem tłuczonego szkła, całemu procesowi towarzyszył wesoły śmiech Kronosa, oraz wyraźny wybuch energii magicznej w okolicy. Pozostałe więzy, które trzymały rodziciela Zeusa, przylgnęły do jego ciała, tworząc czarną długą szatę, która odsłaniała jednak sporą część torsu. Uwolnione z okowów długie czarne włosy rozlały się po ramionach boga, a jedno z jego oczu z całkowicie czarnego przybrało normalną barwę… głębokiego i czystego fioletu. W okolicach mostka, Kronosa wyrósł czarny kamyk, dokładnie taki sam jaki pożarł Gort, zaś koło niego pojawiły się liczne blizny, które wyglądały jak brakujące elementy układanki. Widać kamyków kiedyś było więcej. Ojciec bogów powstał ze swego więzienia, wyciągając powoli dłoń w stronę Lokiego.



- Niezbyt wiele mocy mi to wróciło… ale wszak to tylko jeden kamień. Mimo to dziękuje Ci Kłamco. –oznajmił głębokim spokojnym tonem uwolniony, i ścisnął dłoń, okularnika. – Teraz czas bym ja zaczął wypełniać swoją część obietnicy prawda? –zapytał z lekkim uśmiechem, Loki zaś tylko odwrócił się na pięcie. Jednak uśmiech na jego twarzy, zdradzał iż kolejna część jego wielkiego planu się powiodła.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 29-07-2013, 20:11   #252
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Łowy i Łowca

Brak jakichkolwiek zagrożeń na drodze i związana z tym nuda i monotonia wcale a wcale nie przeszkadzały Surokaze. Pomimo że od piątego roku życia szkolony był na zabójcę, białowłosy wolał właśnie takie sytuacje, gdy mieczem trzeba było machać tylko na treningach. Co zresztą elf konsekwentnie robił. Codziennie rano i wieczorem oddalał się od swoich towarzyszy podróży by w spokoju, nie zagrażając nikomu oprócz siebie, ćwiczyć swoje techniki. Wiele drzew padło ofiarą ostrzy Suro, wiele zadrapań pojawiło się na jego ciele, gdy przy pomocy wietrznych rąk i krótkich włóczni starał się połączyć swoje ataki w celu ich wzmocnienia. Nikt nie mógł go zaskoczyć w czasie treningu. Ciągle aktywny wietrzny zmysł dostarczał mu informacji o otoczeniu.
Próby połączenia ataków nie były jedynymi ćwiczeniami. Posługiwanie się włóczniami wymagało przypomnienia sobie odpowiednich technik, które jak każdy z Wietrznych Szermierzy nabył w czasie szkolenia w posługiwaniu się wszelaką bronią. Połączenie broni drzewcowej z mieczem i utworzenie czegoś na wzór naginaty wymagało samodzielnego odkrycia odpowiednich technik. Bieganie po i przeskakiwanie między drzewami wymagało niezwykłej koordynacji ruchowej i wyczucia czasu. Gdy brakowało tego drugiego, zaraz po głuchym łupnięciu o ziemię dało się słyszeć serię różnorodnych przekleństw.
W przeciwieństwie do swego elfiego towarzysza podróży, Calamity, kiedy tylko mógł, ucinał sobie drzemki i posilał się jedzeniem, które serwowała Bella. Swoją drogą miała dziewczyna talent, z chęcią zaproponowałby jej posadę szefa kuchni w jego posiadłości. O ile jeszcze stała.
-”Dlaczego zadajesz się z tym plebsem?” - Zahuczał głosik w czaszce zbrojnego. Ten zaś westchnął głośno, po czym odpowiedział w myślach.
-”Narzędzia nie mówią, tylko leżą i czekają, aż ktoś ich będzie potrzebował. - Lokator umysłu szlachcica wydał z siebie odgłos jakby się naburmuszył. - “Bah... nie ważne i tak z płaczem zwrócisz się do mnie o pomoc. - Zarechotał głos, po czym szybko zamilkł. Richter pokręcił tylko głową zrezygnowany.
Tego wieczoru na trening było zdecydowanie za zimno. Suro, podobnie jak reszta grupy siedział przy ognisku. Jego oczy świeciły. Nie tylko odbijały się w nich płomienie ogniska, lecz również wytwarzały własny żółtawy poblask, co nadawało jego – nieosłoniętej chustą - twarzy z lekka demoniczny wygląd. Był to dowód, że wietrzny zmysł jest aktywny. Technika nie kosztowała dużo energii. Sprawiała, że niemal nikt nie był w stanie zakraść się do obozu niezauważony. Sprawiła też, że elfowi wypadały warty w samym środku nocy.
Dym i zapach spalenizny uderzyły w nozdrza białowłosego, omal nie wyrywając z niego zawartości żołądka. Szybka zmiana odbieranych przez jego dodatkowy zmysł bodźców uratowała go przed koniecznością oglądania przetrawionych już posiłków.
- Idziemy do nich, czy czekamy, aż oni przyjdą do nas? - zapytał pozostałych.
Zamknął oczy. Starał się objąć swoją technikom jak największy obszar dookoła ich obozowiska.
Leżąc na boku i podpierając głowę ręką, spoglądnął w stronę domniemanego ogniska.
- Czy ja... wiem? - Z tymi słowami “pufnął” i pojawił się obok Suro, z założonymi rękoma na napierśniku. - I tak... było nudno... może trafimy... na jakiś... oszalały plebs. - Z tymi słowami zaczął powoli iść w wiadomym kierunku. - Chodźmy... - Rzekł ochoczo, zakładając hełm.
Surokaze jednak nie był w stanie, aż tak rozszerzyć swej mocy, wszak dopiero co w pełni opanował swój szósty zmysł.
- Ja zostaje, nie interesuje mnie to. -stwierdził Elathorn, przekładając kolejną stronicę. - A ja i tak wam się nie przydam. -dodała Bella, obserwując jak dwójka mężczyzn, odchodzi w stronę jasnej łuny.
Calamity i Surokaze szybko dotarli do pagórka, na który wspięli się bez większych problemów. W trakcie drogi w górę, zmysły Suro dostarczyły mu kilku informacji, za góra było sporo ludzi oraz jakaś dziwna budowla. Zwykłe oczy szybko jednak przyniosły o wiele lepszą wizję sytuacji.
Ogień pochodził od olbrzymiego stosu, który usypany był ze szczątków domostw i suchych drzew. Dookoła niego tańczyło kilkunastu nagich mężczyzn, wywrzaskując dziwaczne pieśni i wymachując wszelkiego rodzaju prowizoryczną bronią - widłami, młotami a sporadycznie i mieczami.
Na środku tego wielkiego paleniska, wbity w ziemie znajdował się duży łup. Przywiązanych do niego było kilka kobiet i dziewczynek, które dopiero miały wejść w wiek dojrzewania. Teraz zaś z krzykiem, tulone były przez gorące objęcia żywiołu, który powoli trawił ich ciała.
Poza tancerzami była tu jeszcze grupa, która zajmowała się gwałceniem, jak i podrzynaniem gardeł jeszcze większej ilości przedstawicielek płci pięknej. Nie było tu żadnej kobiety, która uczestniczyłaby w tych dziwacznych rytuałach, nie będąc ofiarą.
Swąd palonych ciał powoli uderzał w nozdrza, sprawiając, że kolacja przewracała się w brzuchu, natomiast usta robiły się śliskie, jak to zawsze miało miejsce, gdy obok paliło się coś żywego.
- Ci sie przynajmniej bawią hihih. -zaszeptało w głowie Calamitiego, jego prywatne szaleństwo, które z ramienia rycerza przyglądało się scenie.
Calamity przyglądał się, co wyprawiają te dzikusy, z niemal obojętnym wzrokiem.
- Ja też... chce się... pobawić... Nihiiee - Oblizał się długim jęzorem na samą myśl o tym że dokona zaraz masowego mordu. Sięgnął za plecy, wyciągając powoli Despair, z którego raz co raz kapała żrąca ciecz. - Suro... nie mów, że... ten widok odebrał ci...mhm... apetyt. - Po tych słowach wrzasnął upiornie, by zgraja na dole usłyszała go.
- Zginiecie... - Wtem nagle przeniósł się do najbliższego golasa i chwycił go za kark. Trzymając fanatyka, przemówił do zgromadzenia. - W imię... czego ta ofiara? - Mówiąc to, kręgi szyjne szaleńca strzeliły jak patyk, a truchło zostało rzucone za plecy, jak jakiś śmieć. Jego fioletowe ślepia jarzyły się intensywnie, gdy przenosił wzrok na poszczególne ludziki.
-A baw się ile chcesz... - rzucił Suro w ślad za Calamitim.
Nie zamierzając korzystać z jakiejkolwiek umiejętności oprócz wietrznego zmysłu, elf również podszedł do jednego z szaleńców.
- Mój wielce szanowny kolega się kulturalnie pyta. – powiedział, sięgając po jeden z mieczy - Więc radzę kulturalnie odpowiadać. Bo ja nie będę na tyle grzeczny.
Elf nie przejmował się specjalnie palącymi się kobietami. Nie miał odpowiednich zdolności, by je uratować. Mógł tylko zabić tych, którzy im to zrobili. Jeśli oczywiście oni będą chcieli coś zrobić jemu.
Szaleńcy odskoczyli w tył, a dokładniej ci najbliżej nowo przybyłych, reszta bowiem kontynuowała swe zajęcia. Jeden z nich o rozbieganym spojrzeniu, dzierżący kawałek ostro zakończonego metalu, zawył niczym dziki zwierz. Kolejny, wyglądający na starszego, na co wskazywała zresztą siwa broda, przemówił natomiast, całkiem sensownie klecąc zdanie.
- Kobiety to demony w przebraniu... trzeba przeklęte nasienie zatopić i zniszczyć... - mówił co jakiś czas, z głośnym trzaskiem skręcając szyją, zaś stróżka śliny popłynęła po jego brodzie.
- Demony? nie żartuj... zresztą... na tym kończy się rozmowa. - Calamity wsunął Despair z powrotem do pokrowca, i przemówił do Suro.
- Nie są godni... by zginąć od Despair. Rozerwę ich... własnoręcznie. - Odsłonił nieco szatę, która owijała jego szyję, by obnażyć kły. Rechocząc dziwacznie, dopadł do staruszka i rozerwał go na dwie części jak kartkę papieru. - Już się... zepsuł? - Zapytał sam siebie, potrząsając dwoma kawałkami jednego szaleńca, a posoka tryskała na wszystkie strony. Następnie przeniósł się, a kawałki mięsa opadły z mlaskiem na glebę. Pojawił się tuż obok tych, którzy zajmowali się odbieraniem niewinności kobiet. Uniósł jednego za nogę i trzasnął nim jak biczem, rozmazując go na ziemi. Po tym brutalnym akcie zaryczał przeraźliwie, pokazując, że to on jest tutaj jedynym potworem.
- Ty to naprawdę masz coś z głową. - rzucił elf, widząc poczynania swojego towarzysza. - No ale masz rację. Szkoda na nich tej broni. - mówiąc to, białowłosy schował miecz do pochwy, a w tym samym momencie jedna z wietrznych rąk przebiła najbliższego szaleńca półwłócznią. - No ale nie mam tyle siły, by ich rozrywać no i w sumie krew łatwiej schodzi z żelastwa niż ciała.
Obie krótkie włócznie znalazły się w prawdziwych rękach Suro, gdy ten z lekkim uśmiechem zwrócił się do najbliższych mężczyzn, niespecjalnie przejmując się faktem, że raczej nikt go nie słucha.
- W sumie to nic mi nie zrobiliście. W sumie i ja powinienem wam nic nie zrobić. No ale przeciwko takiemu postępowaniu jest kilka poważnych argumentów. Po pierwsze jakbyście to wszystko robili przy zdrowych zmysłach, proszę bardzo. Wasza wola. Róbta co chceta. No ale wy nie macie zdrowych zmysłów. A ja nie lubię... ba wręcz nienawidzę szaleństwa. Po drugie kolega mój najwyraźniej dobrze się bawi. Nie mogę pozwolić, by mnie ominęła ta przyjemność. Także.. Chodźcie na śmierć!
Ostatnim słowom towarzyszyło przyjęcie bojowej pozycji. Włócznia trzymana w lewej ręce została oparta o ramię, ta w prawej została wycelowana w stronę najbliższego szaleńca.
John, jako że z ich grupy miał najsłabszą kondycję, został wcześniej nieco w tyle i na szczyt pagórka dotarł dopiero w momencie, gdy pozostali zamierzali zaatakować. Jednak widok, jaki rozpostarł się przed nim w dole, dosłownie zatrzymał go w miejscu i nie wiadomo, jaki byłby tego efekt, gdyby nie Max, który w porę zauważył, że z jego bratem dzieje się coś złego i nie wyciągnął go stamtąd, samemu zajmując jego miejsce. Wszystko odbyło się tak płynnie, że niemalże niemożliwością było zauważyć, że właśnie nastąpiła podmiana, a dla Kameleona widok ten nie był aż tak drastyczny, jak dla Johna i nie uniemożliwiał mu działania. Od razu więc ruszył do przodu, szybciej niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić bo zarówno jego ruchy uległy niesamowitemu przyśpieszeniu, jak i zdecydował sobie skrócić drogę teleportacją. W jego dłoni błysnął wydobyty nie wiadomo, kiedy nóż, karabin w tej sytuacji był zbyt powolny i nieporęczny, jednak tym razem celem Maxa nie było zwyczajne zabicie szaleńców. Może i bywał egoistą, jednak wiedział, że dla dobra swojego brata musiał na chwilę zapomnieć o krwiożerczym instynkcie, by uratować jak najwięcej kobiet, nim całkowicie ogarną je płomienie stosu. Dopiero wtedy będzie mógł z czystym sumieniem zabić wszystkich, którzy wejdą mu w drogę. Dosłownie wszystkich...
Max pojawiał się i znikał przed kobietami przywiązanymi do słupa. Niektórych nie dało się już uratować- głównie tych najmłodszych, które szybko zaczadziły się lub zginęły z bólu wywołanego ogniem. Mimo to nóż raz p oraz rozcinał liny, uwalniając kolejne ofiary.
W tym czasie Suro i Richter wręcz masakrowali szaleńców. Fakt motłoch był o wiele silniejszy niżeli zwykły lud, ale brakowało mu zgrania czy organizacji. Chociaż w pewien sposób zaskakująca była zaciekłość oszalałych, mimo uciętych kończyn, oraz tego że ich dawni przyjaciele ginęli dalej, oni parli naprzód niczym maszyny.
- Gihihii HAHAHA! - Rechotał w najlepsze, rozdeptując jakiegoś powalonego na glebę szaleńca.
- “RICHTER! RICHTER! RICHTER!” - Skandował głos w umyśle rycerza, gdy grzmotnął kolejnemu podbródkowego w szczękę. Łeb wybuchł pod wpływem siły rycerza, a reszta ciała poszybowała w górę, lądując nieopodal paleniska. Calamity zatrzymał się na chwilę i zadyszał ciężko. Położył dłoń na skroni i przemówił.
- Co... ja... ja wyprawiam?! - Po tych słowach, pochwycił nadlatujący miecz i złamał go w dłoni. - I dlaczego... to mi się tak... podoba?! - rzucił pod nosem z nutą desperacji w głosie, gdy zionął szaleńcowi w twarz żrącymi oparami. Oczy pechowca wypłynęły od razu z cichym “pyknięciem”, a skóra odkleiła się niczym wiekowa tapeta. Zbrojny pokręcił głową, i zwrócił wzrok na zbieraninę, która zajmowała się bestialstwem na niewinnych kobietach. Warknął głośno i przeniósł się właśnie tam, od razu przebijając pięścią na wylot następnego szaleńca.
- “Riri... przestań zaprzeczać swej naturze, baw się dobrze i nie przejmuj się jakimiś pierdołami. Jesteś potworem, więc zachowuj się jak taki... - Prywatne szaleństwo Richtera, przemawiało bardzo spokojnym, wręcz kojącym tonem wprost do ucha Calamitiego.
- Milcz... - Mruknął tylko, frontowym kopnięciem posyłając kolejnego opentańca w zaświaty.
Pomimo swoich wcześniejszych słów Surokaze nie czerpał przyjemności z zabijania szaleńców. Robił to bez jakichkolwiek emocji. Nie bawił się w walkę z przeciwnikami. Każde pchnięcie włócznią wysyłało kolejnego szaleńca na spotkanie ze śmiercią. Każdy cios drzewcem albo niszczył krtań, albo wbijał się pod żebra. Nie było żadnego znęcania się nad zwłokami. Jeden cios na jedne zwłoki. I zimna obojętność wymalowana na twarzy.
Elf nie był bezwzględną maszyną do zabijania. Miał sumienie. Gdzieś tam w środku siebie miał cichutki głosik, który popiskiwał za każdym razem, gdy broń zadawała śmiertelny cios. Szermierz nie specjalnie interesował się tym, co ten głosik do niego mówi, lecz nie zagłuszał go. Miał kręgosłup moralny. Nie krzywdził niewinnych. By sięgnąć po broń, by zabić, musiał mieć jakiś powód. Był jednak zabójcą. Jego powody odbiegały od powodów innych. Częściej niż oni sięgał po zabójstwo. Było to dla niego równie normalne rozwiązywanie problemów co rozmowa... Nie był jednak zły. Dobry zresztą też nie.
Stał dokładnie pośrodku tego chorego przedstawienia. Taka sama odległość dzieliła go od ogniska co od gwałcicieli. Nie zamierzał zbliżać się ani tu, ani tu. Z ostrzy jego włóczni kapała krew szaleńców. Gdy tutaj szedł, kierowała nim ciekawość. Gdy już tutaj dotarł, został nie by kogokolwiek ratować, lecz by wysłać na tamten świat jak najwięcej szaleńców.

Krzyki zabijanych, ryki bestii w zbroi oraz płomień wielkiego stosu, tyle hałasu i zamieszania wystarczyło, by zwrócić uwagę wszystkich w okolicy. A nie byli nimi jedynie, siedzący przy ognisku Elathorn i Bella, w pobliżu znajdowała się bowiem jeszcze jedna osoba.
Czasem zwalczając zło, można przyciągnąć coś znacznie gorszego.
Osoba wkroczyła powolnym krokiem na plac rzezi, jej stopy delikatnie stąpały po krwi i wnętrznościach walających się po ziemi. Średniego wzrostu mężczyzna, który co chwile zaciągał powietrze nosem jak gdyby węszył. Niczym pies, który wyczuł przysmak, lub też wilk tropiący zwierzynę. Tak to drugie określenie było o wiele trafniejsze, bowiem gracja i majestat ruchów nie pasował do domowych pupili.
Nogawki białych spodni szybko zmieniły barwę na rubinową gdy, z co jakiś czas nawiązywały bliższe spotkanie z kałużą krwi. Katana ukryta w zielonej pochwie podskakiwała rytmicznie przy każdym kroku. Palce bladych jak u trupa dłoni poruszały się miarowo, jak gdyby przesiąknięte śmiercią powietrze było ciałem ich najlepszej kochanki. Czarne włosy tańczyły na ziemnym wietrze, utrzymywane jednak w pewnym ładzie, dzięki dziwnemu nakryciu głowy, które wyglądało niczym pół hełmu.





Łowca o zielonych oczach znalazł się tam, gdzie tygrysy pasły się na zatrutych owcach. Szczupły mężczyzna stanął pośrodku martwych ciał, a jego spojrzenie skierowało się na Surokaze, który dobijał właśnie jednego z ostatnich szalonych z tego obozu.
- Czuje tutaj zbiega... -przemówił głosem delikatnym, kojarzącym się z pomrukiem leśnego strumienia. - Mój Pan obdarza mnie dziś łaską, skoro i tu znaleźć można niewiernych prawu. -dodał, a cienkie zielone linie pod jego oczyma zamigotały lekko, w blasku palącego się stosu.
Suro, spojrzał na przybyłego, przekrzywiając lekko głowę. Przez jego twarz nie przebiegł nawet najmniejszy grymas. Żadna emocja nie ożywiła oczu. Elf stał, wpatrując się w postać w bieli. Nie było co się oszukiwać. Nie skończy się to na rozmowie. Łowca nagród od siedmiu boleści. Takich nie obchodziły słowa. Nie liczył się przestępca i przewinienie, jakie popełnił. Liczyła się jedynie nagroda wyznaczona za tego, który był tak bezczelny, by złamać prawo. Wietrzni Szermierze byli w sumie podobni. Co prawda mieli swoje zasady, swoją hierarchię i tradycję, lecz w gruncie rzeczy nie różnili się niczym od zwykłych łowców nagród. No może poza tym, że cele wybierały dla nich osobistości z górnej części drabiny społecznej. No i łowcy nagród czasami mieli dostarczyć swoje cele żywe...
- Masz całkiem wyczulony nos królewski kundlu... - białowłosy przemówił, uśmiechając się bezczelnie. - skoro jesteś w stanie wyczuć tatuaż.
Szybkim ruchem włóczni rozciął lewy rękaw, prezentując swój symbol przynależności do Bractwa. Następnie podrzucił w górę obie bronie, które zostały chwycone przez wietrzne ramiona. W jego rękach znalazły się ostrza.
- Czego tu chcesz psinko? – zapytał, kierując wszystkie swoje ostrza w stronę dziwnego mężczyzny.
- Zawsze uciekacie, by zostać złapanymi... -odparł wzdychając głośno mężczyzna, patrząc na elfa oczyma pozbawionymi jakichkolwiek emocji. Następnie wciągnął mocniej powietrze, przeciągając się przy tym rozkosznie, niczym wdychając zapach najlepszej z potraw. - Pachniesz zdradą... cuchniesz nią jak zwierzę. Zaszczute, ranne i śmierdzące. -dodał zaś jego dłonie zawędrowały do kieszeni płaszcza. - Jak się nazywasz? -zapytał zielonooki przechylając głowę lekko na prawą stronę, dopiero teraz do elfa dotarło, że w czasie całej wymiany zdań, ubrany w biel nie mrugnął ani razu. - Czemu wszyscy chcecie być tacy jak on i wiecznie uciekać?
- Jednak nie masz tak dobrego nosa, jak na początku myślałem. - Suro bacznie przyglądał się swojemu rozmówcy, w każdej chwili będąc gotowym na zniknięcie, by uniknąć ataku. Łowca był dziwny. I coś w nim przyprawiało o dreszcze. -Nie uciekam. Nie zamierzam być złapanym. Jestem na łowach. Poluję. Pewnie współdzielimy nawet zwierzynę... Ale co Ty możesz wiedzieć. Nawet jakbyś zrozumiał moje motywy i tak by nic dla Ciebie nie znaczyły.
Elf wyprostował się, unosząc broń na wysokość twarzy. Nawet na moment nie spuścił wzroku z łowcy.
- Jestem Surokaze Raim. Syn przywódcy Wietrznych Szermierzy Kureikaze Raima, ściętego za zdradę królestwa, pod wpływem szaleństwa. Ostatni z Bractwa. A ty coś za jeden? I kogo masz na myśli, mówiąc o tym, co wiecznie ucieka?
Gdy Surokaze uniósł swoją broń, zdawało się, iż zimny wiatr zawiał na chwilę mocniej, pokrzepiony tym iż może otaczać teraz jednego z ostatnich sług zefiru. Rozmówca elfa, jednak nie zmienił swej pozycji nawet o milimetr, jego ręce dalej spoczywały w kieszeniach, a jedynie włosy poruszały się na wietrze.
- Więc Ci, którzy porzucili ścieżkę prawa, formują już bractwa. Próbują nazywać siebie tymi, którzy łowią, mimo iż są jedynie zwierzyną. -nie wiadomo było czy, nowo przybyły adresuje te słowa do kogoś konkretnego, czy pozwala im ulecieć wraz z powiewem chłodu gdzieś w dal. - Zwą mnie Łowcą, tak takie miano mi nadano, tego miana muszę się trzymać. Bo skoro on nigdy nie wyzbył się swego imienia, nadanego mu przez lud tak i ja nie mogę. -odparł niezwykle enigmatycznie. - Niestety jego droga już się skończyła, nigdy nie będzie mógł wymówić swego prawdziwego miana, które ostało zapomniane. -dodał zielonooki zerkając w ciemne niebo. Żyłka na skroni elfa nabrzmiała, gdy mężczyzna zwany Łowcą obraził jego Bractwo. Nie było to jednak wystarczające, by go sprowokować do ataku. Ubrany w biel sprawiał wrażenie, że żyje we własnym świecie, nie specjalnie zwracając uwagę na wydarzenia dziejące się w tym świecie. Coś w jego przeszłości sprawiło, że jego umysł zatrzymał się w miejscu. To coś sprawiło, że mógł być nieobliczalny. Suro, jednak to nie interesowało. Interesował go powód, dla którego ten dziwny osobnik znalazł się w tym właśnie miejscu. Bo wnioskując po jego słowach, o chęci zdobycia nagrody za Wietrznego Szermierza nie mogło być mowy. Nawet jeśli wiedział kim oni byli, to w tej chwili nie sprawiał takiego wrażenia. Czyżby Łowca był na tyle oderwany od rzeczywistości, że był w stanie wyczuć każdego ściganego przez prawo i zabić go tylko dla zaspokojenia własnego poczucia sprawiedliwości czy innej bzdurnej potrzeby?
- Po co tutaj jesteś Łowco? Nie jesteś tutaj dla tych wszystkich listów jaki zostały wystawione za nami, prawda? Jesteś tutaj, bo lubisz zabijać. Ale nie zezwierzęciałeś na tyle, by zabijać każdego, więc zabijasz przestępców. Mam rację?
- Łowcy zabijają gdy muszą, na zwierzynę poluje się gdy trawi nas głód, a nie kiedy rządzę opanują serca. Czym różniłby się wtedy ten który goni od uciekiniera? -odparł o dziwo na temat ubrany w biel, a jego wzrok opadł z nieba na Surokaze. - Dziś nie brakuje mi złota by napełnić mój żołądek, nie muszę dziś zabijać by opanować głód, bezsensowna śmierć była jego domeną. -odparł i przestąpił jeden krok na przód, a zimny wiatr ponownie zawiał, wprawiając poły jego płaszcza w szybki ruch. - Tych, którzy zeszli ze ścieżki prawa, należy schwytać lub zabić. Dziś zaprowadzę tych, którzy cuchną jak zwierzęta, do ich klatek.
-odparł ponownie wciągając powietrze do płuc.
Suro, westchnął głośno. Zaczął już powoli wątpić w dalszy sens rozmowy z Łowcą. Mężczyzna wydawał się zbyt zapatrzony w swoje poczucie sprawiedliwości, by jakiekolwiek argumenty do niego dotarły. Poza tym mówił w sposób, który sprawiał, że mózg elfa wywijał się na drugą stronę, starając się odkryć ich prawdziwy sens.
- Czekaj, czy ty sam sobie czasem nie przeczysz? – zapytał białowłosy, powoli przyjmując postawę bojową. – Niby mówisz, że nie jesteś głodny i nie ma potrzeby zabijania, a tu nagle wyskakujesz z deklaracją chwytania lub zabijania. Coś mi tu szaleństwem zalatuje. A chyba obaj dobrze wiemy, że danie się szaleństwu jest równoznaczne ze złamaniem prawa.
Kolejne powolne kroki skracały dystans między Surokaze a ubranym na biało osobnikiem. Nie było mu spieszno, zdawało się, iż jest on aktualnie na zwykłym spacerze, podziwiając pustkowia i martwe ciała dookoła. - Ci, którzy raz odeszli od prawa nie są w stanie zobaczyć jego sensu. -westchnął kręcąc głową ze smutkiem. - Czemu wszyscy chcecie iść w jego ślady, skoro nawet jemu nie udało się w końcu umknąć śmierci. Wasza ucieczka jest tak samo bezcelowa, jak egzystencja poza ścieżką.
- O kim ty kurde mówisz? Ten on to twój przyjaciel? Brat? Ojciec? Syn? Kochanek? Dziewczynę Ci ukradł?
Zabójca, gdyby był pewny, że tę walkę można zakończyć jednym ciosem, pewnie już dawno ten cios by wykonał. Niestety dla własnego mózgu nie miał takiej pewności.
- Ty chyba masz jakieś kompleksy na punkcie tego kogoś. A jeśli nie to w głowie masz aż za duży bałagan. Przynajmniej mów jakoś składnie, bo mam już dość szukania sensu w twoich wypowiedziach.
Żyłka na skroni elfa pulsowała coraz bardziej. Może i nie był głupi, ale jego pokłady inteligencji były na wykończeniu.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 29-07-2013 o 20:13.
Karmazyn jest offline  
Stary 29-07-2013, 20:17   #253
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Pies, Dzik i Osa feat. Zając

Richter do tej pory był zbyt pochłonięty dobijaniem pozostałych szaleńców jakich był w stanie dojrzeć. Większość rozmowy Suro z Łowcą ominęła jego uszy, gdyż gdy w milczeniu eliminował, także jego umysł zradzał wiele pytań. Głównie na temat tego czym się stał. Nawet jeżeli ta obskurna powłoka dawała mu siłę, naprawdę był w stanie porzucić resztki człowieczeństwa jakie mu zostały? Dotarło do niego właśnie w tym momencie, że przecież nie może pokazać się Rose jako krwiożercza bestia, którą coraz bardziej zaczynał przypominać. Rose... właśnie dla niej walczył, dla niej żył, dla niej musiał wygrać. Prawdziwym pytaniem jednak było z czym, lub raczej kim ma wygrać. Z samym sobą? Z przeciwnościami jakie stawały mu na drodze? Choć bardzo chciał zastanowić się nad tym głębiej, lecz sytuacja przestała na to pozwalać, gdyż w końcu dostrzegł, że przybysz i Suro nie ucinając sobie zwyczajnej pogawędki.
Jego fioletowe ślepia przeniosły się ze zwłok nad którymi stał na tego który odziany był w biel.
- Hmm... przybyłeś po kogoś... konkretnego? - Podrapał się po policzku, z lekko znudzonym tonem. - Potrzebujesz pomocy... Suro? - Przekrzywił głowę w bok, a z jego twarzy nie można było wyczytać niczego gdyż była spowita w mroku hełmu.
- Nie wiem czy potrzebuję pomocy. - odparł elf nie spuszczając ani na chwilę wzroku z Łowcy. Ten typ jest... dziwny. Bardzo dziwny. Pewnie jest tu po mnie. Chyba... Tak mi się wydaje. Trudno stwierdzić.
Calamity zaraz po tym jak otrzymał odpowiedź przeniósł się do najbliższej kobiety która mogła stać o własnych siłach.
- Zabierajcie się... stąd... nie obiecuję... że przez przypadek i was... zabiję. - Ton jego wypowiedzi był chłodny i pozbawiony emocji. By dodać większego znaczenia swoim słowom, położył swoją wielką łapę na głowie kobiety. Zbliżył się tak blisko że mogła ujrzeć jego oblicze.
- Nalegam... - Dodał jeszcze i odepchnął ją. Natychmiast tracąc zainteresowanie, ocalałymi kobietami, Calamity przeniósł się tuż obok długouchego. Zza pleców wyciągnął Despair i oparł je na ramieniu.
- Zauważyłem... zmiany w wietrze... mimo że nie zwracałem uwagi... o czym...mówicie. - Stwierdził Richter, wnioskując że Łowca także posługuje się tym żywiołem.
- Pies i dzik... dziwne połączenie... -rzekł łowca patrząc teraz to na Suro to na Richtera, zaś jego nozdrza poruszały się miarowo. - Jeden lojalny wobec swych fałszywych praw, zawsze wraca szukając właściciela... -stwierdził gdy jego zielone oczy wbite były w elfa. - Drugi brutalny... nieokrzesany niczym ranny knur. Chcąc tratować wszystko na swej drodze, by tylko przeżyć, nieświadomy marności swej egzystencji. -westchnął dalej nie mrugając ani razu. Jego nozdrza zadrżały lekko, jak gdyby dotarł do nich nowy zapach. Przez kamienna twarz spokoju, przemknęła nutka niepewności. - Osa? - mruknął jak gdyby sam do siebie... zerkając na Johna. Przedstawiciel handlowy był nieco skołowany po tej nagłej wymianie z Maxem, więc jego udział w rozmowie był mocno ograniczony. - Niemal niewidoczna... a tak groźna... jedyna która nie wydziela odoru złamania praw.- wymruczał jeszcze łowca, po czym zbliżył się do Surokaze i Calamitiego, na odległość wyciągnięcia miecza.
- Tak więc tej nocy wasze cierpienie na ścieżce porzuconych zostanie uzdrowione, kraty i kajdany będą waszym lekarstwem.
Łowca nie zastosował się do prośby zabójcy, dalej mówiąc w ten swój dziwny i pokrętny sposób. Elf miał już dość doszukiwania się sensu w tych dziwnych słowach. Nawet jeśli jakiś był, to był na tyle głęboko, że umysł szermierza miał poważne kłopoty z dojrzeniem go.
- Twoja oferta pomocy została przyjęta... - rzucił Suro do Calamitiego. - Choć bardziej pasowałoby stwierdzenie, że również stałeś się celem tego dziwactwa. – Białowłosy spojrzał w oczy stojącego naprzeciw niego mężczyzny. - Pies? Wypraszam sobie... – Sylwetka Raima w momencie zniknęła, pojawiając się za Łowcą. - Jestem Jastrzębiem! wykrzyknął elf, wykonując obrót w miejscu i wysyłając w stronę ubranego na biało dwa wietrzne cięcia.
Słysząc jak został nazwany “dzikiem”, zachrumkał dwa razy uśmiechając się szeroko. Żeby urazić Richtera trzeba było znacznie więcej. Kiedy tylko Suro wykonał swój ruch, Calamity skoczył w bok i gdy tylko wylądował wbił Despair w podłoże. Szykował dla Łowcy ponurą niespodziankę. Baczył także na jakiekolwiek zmiany w wietrze, ponieważ podejrzewał że jest to także bronią odzianego w biel łowcy.
- Psy zawsze szczekają…- odparł w swej manierze łowca, nie kwapiąc się nawet by dobyć miecza. Gdy Surokaze pojawił się za nim, ten już czekał z wzrokiem wbitym w punkt, gdzie teraz stał elf. –… czasem nawet gdy same zostaną w domu… –dodał, delikatnym ruchem schodząc z ścieżki wietrznego ataku, który rozciął ziemię i powietrze, w miejscu gdzie przed chwilą stał odziany w biel. –… jednak to zawsze jedynie nic nie znaczący dźwięk. – zakończył wypowiedź, gdy nagle z ziemi pod jego stopami wyrosły ociekające kwasem ostrza Despair. Miecze wbiły się w nogi jak i pierś, łowcy, zadając m urany zdolne zapewnić zgon na miejscu. Sylwetka przebitego mężczyzny, zafalowała jednak, rozpływając się w nicość… okazało się iż Calamity trafił jedynie w projekcje ciała przeciwnika. Prawdziwy przeciwnik stał już bowiem za plecami Richtera.
- Dzik kły swe ostrzy na drzewach, czemu więc ranić chce nimi innych? –zapytał sam siebie, a dotychczas skryta w kieszeni prawa ręka wystrzeliła w stronę głowy Calamitiego. Wrodzony refleks, pozwolił mu jedynie na zasłonięcie się lewym barkiem, o który brzdęknęła blada dłoń.
Nie było bólu, a ciało rycerza nawet nie drgnęło. Był to cios słaby, porównywalny do zwykłego człowieka, który nic nie mógł zrobić w pełni opancerzonemu wojowi. Jednak gdy łowca cofnął dłoń, w miejscu w które uderzył pojawił się dziwny zielony znak…



…który pulsował delikatnym blaskiem.
- Tch... - Burknął Richter, od razu przenosząc się z dala od Łowcy. Kątem oka spojrzał na naramiennik, widniał na nim dziwaczny znak. Fakt że błyszczał tylko utwierdzał go w przekonaniu że stanie się coś złego. Szybkim ruchem sięgnął pod naramiennik, i odpiął klamrę odrzucając element pancerza. Zaraz po tym stał w bezruchu, wpatrując się w łowcę, zastanawiał się nad kolejnym ruchem, jednak na razie chciał też przekonać się co ten dziwny znak ma robić.
Elf zaklął cicho pod nosem. Łowca był szybki. Cholernie szybki. I też potrafił znikać. Nie oznaczało to nic dobrego. I jeszcze ten jego atak. Niby nic się nie stało. Na własnej skórze Suro przekonał się już nie raz, że takie ataki są najgroźniejsze. Trzeba było uważać, by nie zostać trafionym. Trzeba było zlokalizować prawdziwego łowcę. Nie można było pozwolić mu uniknąć kolejnego ataku. Szermierz wyprowadził w stronę przeciwnika dwa kolejne cięcia. Tym razem były one połączone ze sobą w kształt litery X. Atak ten miał jedynie być zmyłką. Odwróceniem uwagi od innego powiewu wiatru, który rozszedł się po okolicy, gdy oczy elfa zaczęły błyszczeć żółtawym blaskiem. Prawdziwy atak miał nadejść ze strony włóczni, które otoczone wiatrem tkwiły w sztucznych rękach gotowe, by posłać wietrzne pociski na spotkanie z prawdziwym celem.
Gdy rycerz ostrzegł kobiety by uciekały Maxa niewiele dzieliło od zaatakowania go, jako potencjalnego zagrożenia dla ratowanych przez niego celów. Jednak na szczęście minęło wystarczająco dużo czasu by John, wyczuwając jego intencje zdołał szarpnąć rzeczywistość odsyłając swojego starszego brata i samemu zajmując jego miejsce. Przez chwilę był nieco skołowany, w milczeniu obserwował nowo przybyłego i przysłuchiwał się jego rozmowie ze swoimi kompanami. Nie mógł ich jednak porzucić, nie zamierzał być tylko ciężarem dla grupy dlatego tak szybko jak potrafił rozłożył i załadował swój karabin. Strzał z tej odległości mógłby być niebezpieczny, równie dobrze mógł trafić wroga jak i sojusznika dlatego w pierwszej kolejności zamierzał wyczekać na dobry moment by zaskakując przeciwnika przenieść się bliżej i wystrzelić
Richter zrzucił swój naramiennik i odetchnął widząc ze na ciele nie pozostał znak. Odwrócił twarz w stronę łowcy... tylko że ten był już tuż przed nim. Obie dłonie opuściły kieszenie, jeden wpadał prosto w szparę w hełmie, dotykając okaleczonej twarzy zbrojnego nad nosem, drugi zaś na odsłoniętym ramieniu. Ponownie nie było żadnego bólu, jedynie dwa znaki wykwitły na ciele Richtera, delikatnie świecąc… ten na naramienniku natomiast zniknął. Calamity zniknął by odskoczyć od łowcy i posłać w jego stronę wiązki fioletowej mocy. Widać było że osobnika w bieli zdziwił ten atak, bowiem jego brwi uniosły się nieznacznie. Jednak ponownie gdy moc uderzyła w jego ciało ,to rozmyło się a on pojawił się niedaleko zbrojnego, biegnąc w jego stronę. Ręce łowczego ułożone były wzdłuż ciała, a długie szybkie kroki zbliżały go coraz bardziej do powolnego Calamitiego.
Zmysły Surokaze, natomiast przyniosły mu niepokojąca informację. Prawdziwym łowca był ten, który pędził za zbrojnym. Przeciwnik był po prostu na tyle szybki, iż potrafił zostawić za sobą na chwile swój własny obraz, zdawało się, że na atak fioletowymi smugami energii zareagował tuz przed tym jak te dotknęły jego ciała.
Powietrzny X został zgrabnie wyminięty przez mężczyznę w bieli, ale okazał się skutecznym fortelem, bowiem dzięki informacja przekazanym od wiatru Suro wiedział gdzie posłać pociski z włóczni. Ostre niczym strzały, ataki skierowały się w stronę prawej ręki łowcy, by oderwać ją od ciała. Ledwo jego nogi dotknęły ponownie ziemi, a ataki już były blisko… nawet on nie miał możliwości by wykonać unik.
- Psy muszą mieć swoją smycz. –westchnął a dwa palce jego prawej dłoni wskazały na nadlatującą energię wiatru. Przed pociskami pojawiły się nagle te same znaki które lśniły na ciele Richtera. Wystrzeliły z nich zielone nitki, które zamknęły ataki Surokaze w klatkach! Powietrze zostało zatrzymane w miejscu, niczym więziony w klatce ptak, lewitując niczym latarnia nad powierzchnią ziemi.
- Nie ja tutaj jestem psem, tylko ty kundlu - odparł hardo Suro.
Nawet w snach nie spodziewał się, że w taki sposób ktoś może zatrzymać jego wiatr. No ale przynajmniej przekonał się, że łowca nawet w szybkości ma pewien limit. Z tej informacji nie miał jednak jak zrobić pożytku. Jego wiatr był uwięziony. Kolejne ataki tylko byłyby niepotrzebnym osłabieniem jego organizmu. Trzeba było wymyślić coś innego. Tylko co?
Do spiczastych uszu elfa dotarł dźwięk drewna pękającego w ognisku. Dźwięk ten był impulsem, który wprawił umysł szermierza na odpowiednie tory myślenia. Nie mogąc pokonać przeciwnika wiatrem, może trzeba było wykorzystać ten żywioł inaczej. Ognisko dawało ogień. Tlen zawarty w powietrzu podtrzymywał ten ogień. Wiatr zawierał powietrze. Trzeba było tylko to odpowiednio wykorzystać. Jeśli łowca był w stanie zatrzymać wiatr może nie pójdzie mu tak dobrze z ogniem? A może wystarczy użyć odpowiedniej ilości tego gwałtownego żywiołu, by odziany w biel nie był w stanie się obronić?
Elf nie przestając obserwować swego przeciwnika zaczął zbliżać się do ognia. Był gotów zareagować na każdy atak ze strony łowcy. Nie zamierzał dać się dotknąć temu dziwakowi. Nie lubił sprawdzać działania czyichś ataków na własnej skórze.
Masz babo placek... pozbył się jednego znaku, to dostał dwa i to jeden na twarz. Richter, buchnął sobie w ramię cienką stróżką żrących opar, by sprawdzić jak znak zareaguje i czy jest w ogóle mowa o usunięciu go. Najgorszym jednak było to że nie miał pojęcia do czego te znaki służą, bomba?! albo... silniejsza bomba?! Skromny umysł Richtera jakoś nie rozważał innych możliwości znaku. Z “szybciochami” było takie coś że pochwyceni tracili na swym głównym atucie, więc na tym postanowił się skupić Calamity. Chciał posłać kolejny pocisk w stronę łowcy, by sprowokować go do zbliżenia się, wtedy to właśnie usiłuje pochwycić go za kark i złamać go na miejscu. Jednak przeciwnicy Richtera mieli tendencję do robienia rzeczy których nie przewidział, jeżeli stanie się inaczej, to on po prostu przeniesie się za plecy przeciwnika i uniesie miecz w wiadomym celu.
Gdy tylko łowca odskoczył z toru lotu wietrznych pocisków, klatki zniknęły, a ataki Surokaze roztrzaskały się o ziemię. Zielonooki mężczyzna, odwrócił się w stronę Richtera, uginając kolana do biegu, gdy nagle koło niego pojawił się John, z lufą karabinu przystawioną do klatki piersiowej mężczyzny w bieli.
- Osa…?- syknął jedynie zdziwiony łowczy, gdy palec Johna począł zginać się by uaktywnić spust. Czas jak gdyby zwolnił na chwilę, zdawało się iż wszystko dzieje się klatka po klatce. Przeciwnik bohaterów ruszył w bok, rozmywając się niczym obraz na wodzie, zaś uszy zostały uderzone przez huk wystrzału z broni. Jakiś kamień za plecami zielonookiego rozpadł się na kawałeczki, gdy pocisk z broni uderzył w niego. Dym z lufy unosił się jeszcze chwile, a rozerwany kawałek białego płaszcza szeleścił na wietrze. Łowca okazał się dostatecznie szybki, kula minęła go dosłownie o włos, widać było zresztą resztki sadzy na jego bladej skórze.
- Zając i osa w jednym? –rzekł naprawdę zdziwiony łowczy, gdy John ponownie zniknął przenosząc się na bezpieczną odległość. Jednak zaduma nie trwała długo, bowiem wstęga fioletowej energii, uderzyła w ramię rozkojarzonego przeciwnika. Krew trysnęła z rozerwanego ciała, gdy Despair zatopiło swoją energetyczną paszczę w ciele przeciwnika. Richter stał z mieczem blisko ziemi, zaś jego ramie parowało, od podmuchu kwasem, jednak znak znajdował się tam wytrwale prezentując się światu.
Łowca złapał się za ramię, a z jego ust wyrwał się cichy syk, gdy palce kurczowo zacisnęły się na rozerwanych tkankach. Cóż ruchy tej kończyny na pewno zostały ograniczone.
- Szable dzika są nieokiełznane. –warknął tracąc na swym wiecznym spokoju, by zniknąć. Pojawił się przy lewej nodze Richtera, uderzając palcem prosto w jego kolano. Kolejny znak pojawił się na kończynie, nim rycerz zdążył zareagować.
- Więź! –wydał rozkaz, władczym głosem łowczy. Z trzech znaków na ciele Richtera wystrzeliły nagle łańcuchy zielonej energii. Jego głowa, została oplątana przez ogniwa tych dziwnych więzów, tak samo jak noga i bark. Co gorsza wszystkie trzy łańcuchy, splotły się razem, w okolicach żołądka Rycerza, który upadł na ziemię, niczym dziwaczny baleron. Jego noga wygięła się boleśnie, pod wpływem niezbyt długiego łańcucha, zaś bark i głowa były całkowicie unieruchomione.
- Jeden pojmany… –rzekł łowca prostując się, by spojrzeć na Surokaze, którego ostrza płonęły od potęgi dwóch połączonych żywiołów.
- TY KURWI SYNU - Wrzasnął Richter tarzając się po glebie, złożony prawie jak leżak. Szamotał się z całych sił, wydając z siebie porykiwania bestii. Kontynuował te poczynania, co raz złorzecząc na temat łowcy, czasem nawet jego matki.
- Jednak potrafisz ugryźć kundlu... - rzucił Suro, spoglądając na spętanego Calamitiego.
Trzeba było uwolnić rycerza. Łowca nie należał do przeciwników, z którymi sensownym wyjściem była walka indywidualna. Trzeba było połączyć siły. Co prawda w trzech atakowali niemal jednocześnie, lecz nie był to wspólny atak. Umysł elfa zaczął tworzyć podwaliny pod plan takiego ataku. Ale wcześniej...
Białowłosy stanął po przeciwnej stronie ognia niż łowca. Jego płonące włócznie zostały połączone w jedną. Wietrzne ręce zaczęły obracać bronią za jego plecami, wytwarzając tornado. Ostrza trzymane w prawdziwych rękach również zostały połączone i wprawione w ruch. One jednak nie miały służyć do ataku, lecz do obrony.
- No chodź pieseczku. Pokaż, jakie masz ostre te swoje ząbki. - rzucił do swojego przeciwnika.
Chciał, by tu przyszedł. Wietrzny świder był przygotowany, by wbić się w ognisko, zasypując ognistymi pociskami najbliższą okolicę. Wietrzno-ognista tarcza miała przed tymi pociskami bronić tak samo, jak przed dotykiem Łowcy.
Przeciwnik dysponował wystarczającymi umiejętnościami by uniknąć ataku Anonima, co szczerze go zaskoczyło. Do tej pory jedyną znaną mu osobą która mogła konkurować z nim w dziedzinie szybkości był Max, a jeśli na dodatek wróg dysponował zdolnościami pozwalającymi na wyłączenie z walki rycerza, najsilniejszego z ich trójki, sytuacja stawała się nieciekawa. Miał nadzieję że nie będzie musiał wzywać pomocy brata który dopiero uratował tyle ofiar stosu że nieprędko odzyska siły. Musiał więc polegać w głównej mierze na swoich, niezbyt przystosowanych do bezpośredniej walki umiejętnościach...
Ucieczka nie wchodziła w grę. Bez rycerza nie miał większych szans doprowadzić ich misji do celu, więc porzucenie go na pastwę tajemniczego łowcy mogło się równać zawaleniu zadania które wyrwało go z domowych pieleszy i pchnęło na tą chorą wyprawę w towarzystwie obłąkanych i stanowczo zbyt potężnych jak na ludzką miarę istot. Musiał więc walczyć, a przynajmniej w jakiś sposób umożliwić ostatniemu z ich trójki wykończenie przeciwnika. Skoro jego szybkość nie zdała sprawdzianu Anonim zrobił coś kompletnie odwrotnego niż wcześniej - zatrzymał się i uniósł karabin, nie oddając jednak jeszcze strzału. Kompletnie zawierzył swojej intuicji, chcąc wyczuć następnie miejsce w którym pojawi się łowca by dopiero wtedy otworzyć ogień.
Łowca zniknął, by pojawić się kilka kroków od Suro, nisko pochylony nad ziemią, biegł niemal tak jak by chciał się ślizgać po gruncie. Jego ręce już szykowały się do tego by dopaść ciało Surokaze, naznaczając go więziennym piętnem. Było to potężne więzienie, bowiem nawet monstrualna siła Richtera, nie mogła rozerwać więzów. Każde szarpnięcie sprawiało, jedynie iż te zaciskały się coraz mocniej.
Ogień to jednakowoż potężny żywioł. Nie było pewnym czy ludzkość odkryła go sama, czy też był on darem od istot wyższych. Jednak niezależnie od genezy, stał się on nieodłącznym elementem ludzkiego życia. Ogrzewał mieszkania, pozwalał kuć i topić metal, oraz był inspiracją dla wielu naukowców i poetów.
Walka zaś była wręcz sama istotą tego niepohamowanego żywiołu. Wiatr rozniecił w nim ducha, a ogniste pociski zaczęły zalewać okolicę. Łowca został wyraźnie zaskoczony, bowiem z krzykiem bólu zasłonił się rękoma, gdy malutkie ogniste kule poczęły spadać na jego ciało. Biała szata, zajęła się ogniem, a skóra cierpiała niczym przesłuchiwany więzień, któremu strażnicy nie szczędzą tortur. Meżczyzna upadł na ziemię, tarzając się po niej, a jego katana odpięła się od paska, zostając kawałek za nim. Jedynym szczęściem dla łowcy było to, iz jego upadek na ziemię, pozwolił mu uniknąć strzału Johna. Intuicja go nie zwiodła co do pozycji, ale nawet on nie był wstanie przewidzieć, iż atak Surokaze będzie tak skuteczny. Pocisk świsnął w powietrzu, wysadzając kolejny głaz w okolicy.
Elf, gdyby dysponował czasem, w tej chwili z pewnością stałby ze szczerym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Nie spodziewał się, że głupi pomysł może mieć aż taki wpływ na tę walkę. Widać głupie pomysły były genialnymi...
Czasu jednak nie było. Sylwetka białowłosego rozmyła się z lekka, gdy ten zaczął zbliżać się do przeciwnika. Szybkość łowcy pochodziła z nóg. Źródłem tych dziwnych znaków były najprawdopodobniej ręce. Trzeba było unieruchomić wszystkie kończyny. A nic nie nadawało się do tego lepiej niż cztery pokryte spalającym się wiatrem ostrza.
Elf pochylił się, nabierając szybkości. Jego oczy lśniły. Nie można było obniżać gardy. Łowca mógł mieć przygotowaną jakąś nieprzyjemną niespodziankę. Na przykład związaną z jego bronią. W końcu ktoś, kto nosi broń, nie robi tego na pokaz. No, chyba że jest szlachcicem, lecz mężczyzna tarzający się na ziemi na takowego nie wyglądał. Kataną również trzeba było się zająć...
Cztery pchnięcia przybijające cztery kończyny do ziemi, ze szczególnym uwzględnieniem unieruchomienia nóg, kopnięcie nogą odsyłające broń Łowcy jak najdalej oraz gotowość do zniknięcia w razie ewentualnego zagrożenia. Trudne, lecz wykonalne.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 30-07-2013, 13:29   #254
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Myśliwy i zwierzyna

Odwrócone role i niechciane dziedzictwo

Plan Anonima był dobry, chociaż jego wykonaniu przeszkodził zwykły pech. Nie oznaczało to jednak że John nie był z takiego obrotu spraw zadowolony, nie potrzebował by przypisywano mu zasługi a jedynym czego chciał było wygranie tej walki, nawet jeśli nie miał mieć w tym zbyt dużo swojego udziału. Przyparcie precyzyjnym ogniem karabinowym łowcy by Surokaze mógł go wykończyć pozostawało więc najlepszym rozwiązaniem, przedstawiciel handlowy zatem kontynuował ostrzał polegając na swej intuicji
Szamotanie się dawało taki sam efekt jak rzucanie wyzwiskami w kierunku odzianego w biel przeciwnika.

- Geh... jak tak patrzę na ciebie to nawet nie chce mi się rzygać... to moim rzygom chce się rzygać! - Zarechotała istota, która zmaterializowała się przed, a raczej nad leżącym Richterem.


Istota, a raczej własne szaleństwo Richtera z początku było tylko plamą czerni która zmieniała bez przerwy kształty, aż w końcu wybrała taki jakby właśnie była w garniturze. Szczerząc się prowokacyjnie szaleństwo przykucnęło nad Calamitym.

- Wiesz... Ja bym go jedną ręką zabił. Daj mi szansę. - Zaproponowało stukając palcem po nosie zbrojnego. Jego reakcja była natychmiastowa, kłapnął szczęką jakby chciał odgryźć palec.
- Nie wzywałem... cię... wynocha... - Warknął Richter, a istota odskoczyła jak oparzona.
- Araa, psina gryzie! Nie no żart. Nie jesteś psiną, tylko tym no... dzikiem? Teraz to tylko patyk przewiesić przez te łańcuchy i heja na rożen. - Czarna postać zaniosła się śmiechem, po czym otarła nieistniejącą łzę. - A tak serio... naprawdę masz zamiar tak tu leżeć? Nie potrzebujesz przecież tych dwóch błaznów. Masz mnie. No wiec jak będzie Riri?
- Powiedziałem... won. - mruknął oschle.

Suro doskoczył do wroga, a jego but kopnął katanę, z dala od sylwetki odzianego na biało mężczyzny. Broń obróciła się kilka razy w powietrzu, odbiła od ziemi, by upaść w kałuży krwi i wnętrzności, pokonanych wcześniej szaleńców. Włócznie, otoczone wiatrem ruszyły w stronę nóg przeciwnika, który unosił się już na rękach, gotowy do ucieczki. Elf poczuł jak ostrze broni wbija się w lewą łydkę, jednak nim zdążyło się w nią zagłębić na tyle, by ją unieruchomić Łowca rozmył się i zniknął. Wygrał ten pojedynek szybkości, jednak gdy pojawił się kilka kroków od szermierza wiatru, jego noga po stronie serca ugięła się lekko. Stróżka krwi, płynęła po białej szacie, z rany, która na pewno lekko spowolni tego demona prędkości, przynajmniej jeżeli chodzi o możliwości motoryczne.

- Pan dał mi broń, by karać tych którzy zboczyli z jego drogi. –wyszeptał, gdy w jego dłoni pojawiła się rozciągnięta niczym mała włócznia zielona energia. – Czas więc, by ta moc znalazła swe ujście, karząc walecznego psa.- wyszeptał, pierwszy raz podczas całego spotkania przymykając oczy, po czym rzucił pociskiem w elfa.

Białe włosy, zatańczyły na zimnym wietrze, gdy ciało opuszczało trasę ataku. Elf przepuścił zieloną energię, obok siebie, tak że ta uderzyła w ogromny stos.
Zielony wybuch rozświetlił niebo, zaś potężny powiew przezeń stworzony, odrzucił kilka najbliższych ciał we wszystkie strony. Tam gdzie przed chwila stał stos, teraz był tylko, dymiący krater. Wniosek był jasny, jeden celny strzał, oznaczał śmierć.

Mówiąc natomiast o wystrzałach, nie można było przemilczeć, poczynań niemal niewidzialnego pośród całego zgiełku przedstawiciela handlowego. John wycelował po raz kolejny, karabinem w miejsce które podpowiadała mu jego intuicja. Palec nacisnął na spust, zaś pocisk wyrwał się z lufy, by ruszyć w swoją ostatnią podróż. Krawat, handlowca szeleścił, miotany powiewami wywołanej przez łowczego eksplozji, zaś śmiertelnie groźny wybuchowy strzał, pędził prosto w pierś wroga. Niepozorny metalowy przedmiot, wypełniony wybuchową mieszanką prochu, przebył dystans z wielką prędkością, zielone oko zarejestrowało go dopiero, gdy ten niemal muskał już białą szatę. Panika p oraz kolejny tego wieczora zakwitła na twarzy bladolicego, zaś jego dłoń wręcz rozmyła się od prędkości. Do uszu wszystkich obecnych, dobiegł wybuch typowy dla granatu, zaś ogień wywołany detonacją pocisku, pojawił się przed piersią łowczego… po czym zamarł niczym zamrożony. Zielone nitki, otoczyły wybuch, unieruchamiając go milimetry od ciała wroga, który wypuścił głośno powietrze. Jedynie John zdołał zobaczyć co naprawdę zaszło… palec białego wojownika, w ostatniej chwili dotknął pocisku, na którym pojawił się zielony znak. Łowca zdołał zamknąć w magicznym więzieniu, atak dokładnie przed momentem w którym ten miał wbić się w jego ciało i zapewne doprowadzić do zgonu.

- Pomaganie tym którzy opuścili ścieżkę, zawsze prowadzi do tego samego losu Oso. –rzekł łowca, ruszając w stronę Johna.

Suro, był wściekły. Gdyby był szybszy, ta walka już by się skończyła. Ułamek sekundy szybciej. Może gdyby nie uznał miecza za zagrożenie, miałby szansę unieruchomić łowcę. Teraz cała sytuacja, którą sobie wypracował, poszła w pizdu. Trzeba było zaczynać od nowa. Inaczej. Wspólnie, korzystając z pomocy towarzyszy... Korzystając z faktu, że łowca zajął się kim innym, przyśpieszony elf udał się w stronę Calamitiego. Trzeba było uwolnić rycerza i zrealizować plan, którego podstawy zrodziły się w głowie białowłosego przed użyciem ognia. Pytaniem tylko było czy pokryte palącym się wiatrem wystarczą, by rozciąć więzy.

- Jestem Zając - odpowiedział John trochę niewyraźnie - W tej chwili to zdecydowanie jestem Zając

John nigdy nie specjalizował się w walce - to niezaprzeczalny fakt. Najlepszym sposobem zwycięstwa w konfrontacji według Anonima było jej uniknięcie, a to że łowca zdecydował się wyeliminować go z walki nie działało zbyt korzystnie na jego morale. John skulił się, tak że przez chwilę wydawało się jak gdyby chciał zapaść się w sobie, starając się stać jeszcze bardziej niewyraźny niż zwykle. I wtedy stało się coś naprawdę dziwnego, bo w jednej chwili można było jeszcze dostrzec skuloną postać w garniturze a w chwilę później okolica dosłownie zaroiła się od Johnów. Trudno było by ich policzyć, kręcili się bowiem w kółko wyraźnie zdezorientowani zwiększając jeszcze chaos wywołany swoim pojawieniem się. Dwóch z nich stało naprzeciw siebie i korzystając ze swojej kopii niczym z lustra poprawiało krawaty, kilku wyraźnie przerażonych zbliżaniem się łowcy rzuciło się natomiast do ucieczki. Niektórzy spośród Johnów podnieśli broń do strzału, jeden dla którego najwyraźniej zabrakło karabinów wystawił przed siebie dłoń ułożoną na kształt pistoletu i ze smutną miną mruczał pod nosem

- Pif paf! Pif paf!

Inni Johnowie najwyraźniej znudzeni walką zaczęli rozchodzić się po okolicy, jeden nawet zdecydował się podejść do spętanego rycerza by przyjrzeć mu się bliżej, jednak w połowie drogi najwyraźniej brakło mu odwagi. Tylko jeden spośród Johnów był prawdziwy. I co może zdziwić, był to jeden z tych którzy wznieśli karabiny do strzału. Zamierzał bowiem kontynuować walkę że pojawienie się kopii choć na chwilę zdezorientuje łowcę

- Te Riri... tych Johnów jak mrówków teraz. - Szaleństwo podrapało się po głowie rzecząc do Richtera. On sam z niemałym zdumieniem spoglądał co się dzieje. - John, wreszcie coś pokazał. - Zarechotał cicho zbrojny.

Surokaze uderzył w zielone łańcuchy, zaś miecz i ogień starły się z zielona energią. Iskry mocy o kolorze trawy, strzeliły na wszystkie strony, gdy miecz począł powoli przecinać ogniwa. Surokaze był pewien iż uda mu się zniszczyć więzienie rycerza, jednak potrzebował na to chwil czasu, bowiem, stawiały one silny opór. Łańcuchy trzeszczały, pod naporem miecza szermierza, jednak magii nie dało się zniwelować w tak szybki sposób. Rój Johnów, niczym spanikowane zające rozbiegł się po okolicy, jednak łowca, ruszył wprost na tego prawdziwego. Handlowiec, wiedziony strachem musiał zapomnieć o jednej ważnej rzeczy – ten który żyje z tropienia umie rozpoznać swoją prawdziwą ofiarę. Bieg ubranego na biało wojownika, na tyle zdekoncentrował Johna, iż jego drżąca ręka, nie zdążyła nawet oddać strzału. Zielonooki, dopadł do niego, a jego jedyna sprawna dłoń, dotknęła piersi anonima. Zielony znak wykwitł na niej niczym kwiat.

- Nawet osa, nie jest w stanie uciec od swego przeznaczenia. Oko Pana widzi cała prawdę. –wyrecytował niczym z biblii przeciwnik, szykując się do kolejnego szybkiego ataku, który wycelowany był w głowę Johna. A przynajmniej tak podpowiadała mu jego wrodzone intuicja.
- Pośpiesz się... jeśli łaska. - Mruknął Calamity do Suro, patrząc co łowca wyczynia z Johnem. Zaserwowanu mu taki sam znak, co Richterowi. Pytaniem było czy potrzebne były minimum dwa znaki, czy trzy jak w wypadku zbrojnego.
- Riri... chuj bombki strzelił. Czary mary Johnny’ego były tylko na pokaz. - Poskrobało się po brodzie szaleństwo, zerkając to na łowcę, to na szlachcica.
-Jeśli nie chcesz mieć znowu kłopotów z którąś kończyną, to szybciej się nie da. – odparł Suro, nie przestając napierać na łańcuchy.

Rozcinanie łańcuchów nie szło aż tak szybko, ale szło. A to już było lepiej, niż elf się spodziewał. Białowłosy starał się manewrować mieczem tak, by móc użyć na łańcuchach wietrznego cięcia, nie narażając ani ciała, ani zbroi rycerza na uszczerbek. Wietrzne ręce tymczasem skierowały ostrza włóczni w stronę łowcy. Nie, żeby szermierzowi zależało na zwróceniu na siebie uwagi, ale pochłonięty zmaganiami z Johnem łowca może nie zauważy nadlatujących pocisków.

Widząc nieskuteczność swoich działań John uwolnił moc, pozwalając kopiom przestać istnieć. Plan ze stworzeniem zasłony dymnej zawiódł, najwyraźniej łowca dysponował możliwością przejrzenia stworzonej przez Anonima iluzji. Jedyną rzeczą w tej chwili pewną było, że przeciwnik spróbuje dotknąć go ponownie by nałożyć drugi znak i właśnie tą pewność najbardziej niepozorny członek drużyny zamierzał wykorzystać stawiając na szali swoją szybkość przeciwko szybkości mężczyzny w bieli. Odskoczył do tyłu ponownie przyspieszając swoje ruchy i składając się do strzału, domyślając się że łowca albo zaatakuje go od frontu, albo co bardziej prawdopodobne skorzysta z teleportacji by znaleźć się tuż przy nim. Ufając swojej intuicji zamierzał samemu uniknąć ciosu korzystając z teleportacji tak, by znaleźć się tuż za przeciwnikiem a następnie niemalże z przystawienia strzelić mu w plecy
Dłoń łowcy ruszyła w stronę twarzy Johna, by w ostatniej chwili zmienić tor swego lotu i skierować się w stronę karabinu.

- Najpierw trzeba wyrwać żądło.- oznajmił łowca, gdy jego dłoń zacisnęła się… na pustce. John dokładnie wiedział, że mężczyzna zmieni cel swego ataku, czuł to w kościach. Dla tego już dawno zniknął, a zimny metal został niemal przyłożony do pleców wroga.

Palec zgiął się.

Z ciała Calamitiego zniknęły nagle łańcuchy, a pierś Johna uwolniła się od zielonego znaku. Biała szata pokryła się olbrzymią plama czerwieni, zaś kawałki kości i tkanek opadły na ziemie w okolicy. Dymiąca dziura wielkości ludzkiej pięści, ziała teraz w torsie łowcy, który opadł twarzą na ziemię. Czerwień rosła dookoła niego, a ciało drgnęło kilka razy w ostatnich podrygach. John zdążył uskoczyć swoją teleportacją, tak że szczątki pokonanego łowczego nie osiadły na jego garniturze, ale widok tego co zrobił to było już za dużo dla skromnego przedstawiciela handlowego. Mężczyzna oparł się o kawałek jakiegoś wozu, a jego kolacja jak i obiad z głośnym i nieprzyjemnym chlupotem, poczęły opadać na ziemię, gdy mężczyzna zwymiotował obficie, na spękana glebę.

Gdy tylko łańcuchy puściły, Calamity “pufnął” się do pionu. Despair zostało rzucone w powietrze i posłusznie wpadło do ametystowego pokrowca.
-Nihiii... tak szybko dorastają... - Zarechotał, z podziwem patrząc co niepozorny John uczynił takiemu przeciwnikowi. Postąpił w stronę Anonima, i oparł swoją wielką łapę na jego barku. - Przyzwyczajaj się... będzie tego więcej. - Zanim zabrał dłoń, poklepał go jeszcze po ramieniu. Zaraz po tym zaczął przechadzać się po pobojowisku, rozciągając ręcę, które szybko opadły tak że zwisały jakby nie miał w nich czucia. - Zgłodniałem... z tego wszystkiego. - Mruknął cicho.

Łowca został zabity. Chociaż przez chwilę chciał zabić, do końca swojego istnienia chciał złapać swoją zwierzynę. Może był tak bardzo wierny swoim zasadom? Może jego mózg nie pracował poprawnie? Może po prostu nie docenił Johna. Faktem było, że teraz leżał martwy. Broń elfa przestała płonąć w tym samym momencie, w którym przestał ją otaczać wiatr. Mina zabójcy nie zdradzała zadowolenia. Zawsze uważał, że Wietrzni Szermierzy byli elitą. Sam był jednym z szybszych w ich szeregach. A tutaj trafił się człowiek, któremu szybkością nawet do pięt nie dorastał. A może to on nie był tak dobry, jak mu się wydawało? W końcu widział, co oddział jego ojca zrobił w ostatnich dniach istnienia Bractwa. Widział ulice zatopione wręcz krwią...

- Ty naprawdę masz coś z głową. Po czymś takim chcesz jeść. – Suro skomentował słowa Calamitiego z lekkim, wymuszonym uśmiechem na twarzy. Długouchy zbliżył się do katany należącej do Łowcy i podniósł ją z szacunkiem. Następnie podszedł do ciała. - Łowcy umierają, lecz łowy nadal będą trwać. – Pomimo że nieżyjący nie był członkiem Bractwa, należał mu się szacunek. Dla elfa okazaniem szacunku był rytuał pożegnania poległych Szermierzy. Na otwartych dłoniach uniósł katanę na wysokość klatki piersiowej. - Wiatr nieść będzie twą chwałę po wsze czasy. – wypowiedział znaną każdemu nosicielowi mocy wiatru formułę.

Następnym celem Suro był John.

- Szkoda zostawiać tutaj taką katanę. To ty zadałeś ostatni cios. Powinna być twoja.

John, wyraźnie zdezorientowany i wciąż blady na twarzy wodził wzrokiem od jednego do drugiego sojusznika. Zdawał sobie sprawę, że to co zrobił było konieczne, ale nie oznaczało to bynajmniej że czuł się z tym dobrze. Świadomość że zabił człowieka który na dobrą sprawę nic mu nie zrobił ciążyła mu i tylko myśl że był to kolejny krok na drodze do zaradzenia pladze szaleństwa i zapewnienia bezpieczeństwa swojej rodzinie dawała szansę na uspokojenie skołatanych nerwów. Dzięki temu że zabił, czy raczej dobił kogoś na tyle potężnego by wyłączyć z walki rycerza zaczynał powoli stawać się coraz bardziej realnym członkiem wyprawy niż tylko biernym obserwatorem. Musiał utrzymywać tą grę pozorów bo tak pozbawione skrupułów i amoralne osoby jak jego towarzysze gotowe były go porzucić lub wręcz zabić gdyby uznały go za zbędne obciążenie. Właśnie dlatego, mimo że na myśl o zabraniu broni poległemu przeciwnikowi żołądek buntował się chcąc dorzucić na malowniczą kupkę jeszcze wczorajszą kolację John przemógł się i wyciągnął rękę by przyjąć broń. Być może i nie zasługiwał na tak wspaniały oręż, jednak w ten sposób chciał oddać honor zabitemu łowcy.

-Niech to ostrze stanie się twoim przyjacielem. Dbaj o niego to i ono zadba o ciebie- Suro podał katanę Johnowi, wypowiadając kolejną formułę z Bractwa, tym razem trochę zmienioną ze względu na tylko jedną sztukę broni.
- Nie zadręczaj się tak. Gdyby nie ty moje zwłoki pewno by już zdążyły odparować. - elf widząc stan towarzysza, starał się go pocieszyć.- Dziękuję.

Białowłosy rozejrzał się po pobojowisku zasłanym trupami. A równie dobrze mogli tutaj w ogóle nie przychodzić.

-Dobra wynośmy się stąd. Śmierć się już dzisiaj wystarczająco najadła.
Szermierz był wykończony. By podtrzymać ogień na swoich broniach, musiał wytworzyć spore ilości wiatru. A to było męczące. Zanosiło się, że w nocy kto inny będzie stał na warcie. Richter założył ręce na biodrach.
- Idźcie odpocząć... o ile te zwierzęta nie zasłużyły na pochówek... te kobiety nie uczyniły niczego... złego... - Rzekł zbrojny z o dziwo poważnym smutkiem, przecierając wiecznie płynące łzy. - Tyle chociaż... im się należy... - Dodał sięgając po Despair. Zaraz po tym wymierzył mocarne cięcie w stronę gleby, wykopując sporą dziurę. Calamity począł znosić zwłoki kobiet i dzieci w stronę dziury. Od czasu do czasu musiał zamykać ich zastygnięte w przerażeniu i rozpaczy oczy. Nie dla zbrojnego był odpocznek, miał jeszcze wiele do zrobienia...
- Co ty właściwie robisz?! - Zapytało z wyrzutem szaleństwo wyrastając z ramienia szlachcica.
- Zachowuję... resztki człowieczeństwa... jakie mi zostały. - Odpowiedział temu czemuś od razu, nie przerywając swej ponurej czynności. - Pff... hipokryta. - Zripostowało szaleństwo znikając bez śladu. Co było najdziwniejsze i najbardziej przerażające... te pochówki tylko bardziej wzmagały jego apetyt, czego tak naprawdę nie był do końca świadom. Ile człowieczeństwa mu jeszcze zostało?

John zważył broń w dłoni, przywykł bowiem bardziej do swojego noża i nie był pewien czy poradzi sobie w walce dłuższym i cięższym orężem.
- Być może... Jednak nie potrafię przyzwyczaić się do zabijania. Nie potrafię i nie chcę

Teoretycznie nie powinien przyznawać się do słabości, ale nie było sensu ukrywać przed elfem tego,co pozostali wiedzieli już od dawna: był tchórzem.
Suro, położył dłoń na ramieniu towarzysza i uśmiechnął się lekko. Po chwili jednak spoważniał.

- Nikt z nas nie rodził się zabójcą. Mało kto chce nim zostać. Życie jednak weryfikuje te chęci. Czasami trzeba zabić, by samemu przeżyć. Nawet jeśli przeżycie oznacza zdobycie jedzenia, którego ceną jest czyjeś życie. – Głos elfa pozbawiony był uczuć. Słowa wypowiadał z ledwo dostrzegalnym trudem. Zupełnie jakby mówił o własnych doświadczeniach. - Pamiętaj. Bycie zabójcą to niebycie mordercą. Gdy staniesz się mordercą, czeka cię tylko śmierć. - Białowłosy zamilkł na chwilę, po czym kontynuował. Tym razem weselej.- A co do miecza to nie musisz go pielęgnować krwią. Trochę oleju i regularne ostrzenie wystarczy, by on zadbał o ciebie.-
Oczy zabójcy zatrzymały się na postaci Calamitiego. Może powinien mu pomóc? Przez chwilę analizował sytuację zarówno swoją, jak i rycerza. Widział, jak zachowywał się w stosunku do oszalałych. Tak bardzo nieludzko. Teraz jako jedyny chciał pochować kobiety. Wyglądało, że w głowie towarzysza Suro wojnę toczą dwa sprzeczne ze sobą żywioły.

-Zostawmy go - zwrócił się do Johna - Czasami każdy musi pobyć sam.

Postać Łowcy nie mogła zniknąć z umysłu elfa. Był nienormalny. Temu zaprzeczyć się nie dało. Czy był szalony? Zabójca nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Ale jeśli był. Czy to ci wieśniacy go tutaj przyciągnęli? Może to oni stali się tacy, bo on tutaj się pojawił? Szermierz nie znał odpowiedzi na te pytania. Jego Bractwo również padło ofiarą zarazy. Nie wszyscy, którzy poddali się jej wpływom byli szaleni. Część doszukała się w niej możliwości, by zrealizować własne potrzeby. Czy właśnie to było najgorsze w tym wszystkim? Czy ktoś był na tyle bezwzględny, by zesłać na świat szaleństwo tylko po to by zrealizować swoje marzenia? W ciągu ponad pięćdziesięciu lat swojego życia widział wiele wynaturzonych osób. Taka też mogła istnieć.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 30-07-2013 o 13:34.
Blacker jest offline  
Stary 30-07-2013, 20:52   #255
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: żarty
(czyli o dowcipu wartej kompozycji potrawy)
Dziewczyna bez zastanowienia wstała z miejsca i wyjęła swoją safaię, która przybrała kształt jej faworyzowanego rapieru. - Nie spuszczać z niego oczu. - rozkazała natychmiastowo, przypierając plecy do ściany zastanawiając się, czy postać tak po prostu wejdzie w głąb zamku. Dlaczego niebieskoskóra tak nagle poczuła się zagrożona? To nie miało sensu. Powinna po prostu skoczyć na niego i kopnąć go w twarz. Choć mogło być to zarazem niesłuszne jak i ryzykowne. Dziwne przeczucie mówiło jej, że aż nazbyt ryzykowne.
Wszyscy chyba poczuli ów dziwną aurę, bowiem przywarli do ścian przepuszczając rudowłosego. Jedynie Krio dalej smacznie spał, przewieszony przez koński zad. Mężczyzna przeszedł między nimi docierając do drzwi, otworzył je spokojnym ruchem, po czym spojrzał na schody na dół, następnie przeniósł wzrok na drużynę i uśmiechnął się zachęcająco.
Dziewczyna zacisnęła rękę jak i zęby po czym wyszła dwa kroki w przód i spojrzała na nieznajomą postać. Co ona do cholery robi wystraszona każdej niewiadomej? Jeżeli ten dziwak chciał ją zabić i tak do tego dojdzie, prawda?
- Oy...Pierrocie. - odezwała się do niego podnosząc lekko głos. - Kim jesteś i czego chcesz?
Osobnik przechylił głowę w lewo dalej się uśmiechając. Jego palec powędrował do ust, pokazując wszystkim powszechnie znany symbol zachowania ciszy. Druga dłoń wskazała natomiast na schody w dół, po czym wykonała dwoma palcami pantomimę schodzącego po nich ludzika.
- Nie. - odpowiedziała krótko niebieskoskóra. Na swój sposób z ciekawości chciała tam zejść. Po prostu po to aby zobaczyć na jaki stopień debilizmu liczył ten nieznany osobnik. - Pakujcie rzeczy wychodzimy.- podyktowała za siebie nie odwracając się. Zastanawiało ją kiedy ten..."pierrot" zirytuje się na tyle aby otworzyć usta.
Osobnik o przemoczonym stroju, przechylił głowę na drugą stronę, po czym w całkowitej ciszy wzruszył ramionami i powoli zaczął schodzić w dół.
- Czy tylko mnie zjada ciekawosc o co chodzi? -mruknśł Kaze który chyba przechodził ten sam stan co Shiba chwile temu.
- Ciekawość to jedno ale głupota to drugie. Zejść za nieznajomym z taką aurą to jak skakać z klifu na łeb. Musiałbyś sobie głowę z dupą miejscami pozamieniać. - skomentowała w dość litościwy sposób Shiba kierując się do wyjścia z zamku. Postanowiła otworzyć drzwi aby sprawdzić jak miewa się pogoda.
Burza szalała w najlepsze, jednak nie to było tym co przykuło wzrok dziewczyny. Przed drzwiami stała bowiem trójka karo. Nic nie robiła sobie z wichury, dumnie trzymając się w pionie, pozwalając by potężne krople deszczu spływały o jej powierzchni.
Dziewczyna przekręciła lekko głowę w zastanowieniu. Jakaś mała pułapka zastawiona przez tego nieznajomego? Niebieskoskóra powoli schyliła się do karty i ujęła ją w rękę. Następnie podniosła się analizując ją uważnie.
Gdy tylko dłoń Shiby dotknęła karty, ta zabłyszczała, a nagle z jej wnętrza wyleciały trzy ostre romby, takie same jak kolor opisujący kartę. Ostrza rozcięły policzki Shiby, zaś krew popłynęła cienką stróżką po jej twarzy by po chwili zacząć spadać na ziemię. Jednak nie to było najbardziej martwiące. Na ścieżce wyjściowej z zamku, stało bowiem wiele innych kart.
Niebieskoskóra zaczęła mielić pod nosem jakieś przekleństwa. Pokręciła parę razy nadgarstkiem w którym trzymała safaię. Jej broń szybko zmieniła się w małą kule na długim łańcuchu. Zaczęła jak wnerwiona rzucać nią w karty chowając się za drzwiami. Wyglądało to jak najbardziej komicznie, ale musieli coś z tym badziewiem zrobić
Każda uderzona karta wybuchała ostrym rąbami, które rozpryskiwały się po okolicy, tnąc potężne krople deszczu, które szybko zostały zastępowane przez swych podniebnych kompanów.
- Słuchaj nie chciałbym przerywać zabawy... -odezwał się nieśmiało Kaze stając niedaleko Shiby. - Ale ten dziwka stoi na schodach i się patrzy...
- Eh? - niebieskoskóra natychmiastowo odwróciła się i lekko dysząc z zmęczenia zaczęła przyglądać się postaci klauna. - Słuchaj no, pajacu. Nigdzie nie idę i gówno mnie obchodzi co tam na dole przygotowałeś. Nie chcesz abyśmy wyszli z zamku? Twój problem! Odezwij się albo nas zaatakuj, a jak nie planujesz, to idź w cholerę i zabierz te swoje karty po drodze. - podyktowała stanowczym tonem, wyraźnie rozdrażniona.
Osobnik przypominający arlekina uśmiechnął się dalej milcząc, a między jego placami pojawiła się nagle karta. Nie wyglądało to na magię, a raczej na tanią sztuczkę, której użyć było można by zaimponować dzieciakom. Róg karty po chwili znalazł się na puszku palca wskazującego, a papierowy przedmiot począł obracać się dookoła własnej osi. Był to bez wątpienie król karo, podstawowy element każdej tali. Z każdym obrotem, tekturowy prostokąt zdawał się robić coraz większy, zaś po kilku chwilach w dłoni mężczyzny znajdował się miecz, złożony z jednakowych karcianych królów. Mężczyzna o płomiennych włosach, machnął nim w stronę Shiby, a miecz, niczym bicz ruszył w jej stronę. Do twarzy mężczyzny zaś przylepiony był ciągle ten sam uśmieszek.
- Swordwhip - zaklęła niebieskoskóra dla której tego typu broń nie wydawała się czymś specjalnym. Dobra, materiał nie był zwyczajny, ale sama technologia nie należała do najnowszych.
Jej safaia natychmiast zaczęła przybierać postać tarczy. Zgięła swoje kolana gotowa do przykucnięcia, gdyby karty wybuchły podobnie do tych rozstawionych na zewnątrz.
Miecz uderzył z brzdękiem w tarczę, karty były twarde niczym stal, ale nie trudno było je zablokować. Problemem jednak było to, iż bicz zawił się i skręcił by ominąć tarczę, niczym żywa istota. Shiba na szczęścia była na tyle szybka, by odtrącić broń w tył, zaś ta wróciła do normalnych wymiarów w rękach dziwaka.
Wtedy też po lewej stronie pierrota z kłębu czarnego dymu, wystrzeliła ręka jak i reszta ciała Kaze, który swoją kamą chciał pociąć gardło przeciwnika. Jednak ostrze broni więźnia, zamiast w skórę przeciwnika uderzyło w duży czarny znak karcianego trefla. W wolnej ręce klauna pojawiła się bowiem kolejna karta, siódemka trefl, która teraz rozpadała się w świetlista energię. Zamiast niej natomiast dookoła ciała mężczyzny poczęły latać czarne znaki, każdy wielkości małej tarczy, było ich dokładnie tyle ile wskazywała liczba na karcie

. Ten w który uderzył Kaze zniknął nagle, ale wcześniej wyzwolił z siebie energię, która odepchnęła cienistego zabójcę, od sylwetki mistrza kart.
Madred chwycił za swoją kuszę, a celownik został przyłożony do oka, gdy bełty zawirowały w magazynku.
- Co robimy? -zapytał technokrata celując w cichego wroga.
Krio oczywiście robił to co umiał najlepiej -spał. Natomiast nowy nabytek drużyny, w postaci wampira, pisnął głośno jak mała dziewczynka i zasłaniając się swoją olbrzymią torba krył się w kącie.
- Zabijamy go, oczywiście. - odparła bez wahania niebieskoskóra. Była gotowa osłaniać tarczą swoją drużynę. Wydawało się, że o ile nic nie stanie się Madredowi ten w obecnych warunkach będzie całkiem efektywny. - Wampir, powiedz swojej drugiej połówce, że jak nie ma zamiaru pomagać w potyczkach, to może już wracać do waszych komnat. - poinformowała wampira. W rzeczywistości nie miała zamiaru ciągnąć z sobą piątego koła u wozu.
- Się robi. -odparł Hardo technokrata a jego kusza zawarkotała lekko, gdy nagle w stronę dziwaka poczęły wylatywać bełty. Milczący oponent, jednak nie miał zamiaru stać jak kołek, dla tego też broń i celownik Madreda ciągle podążały za jego ciałem. Arlekin wykonywał coś na kształt dziwnego tańca, połączenia baletu z ludowowymi plonsami. O dziwo ruchy były całkiem skuteczne, bowiem trzy bełty skończyły w ścianie, rozrywając kamienie w ścianach. Dopiero czwarty, dotarł do ciała wroga, a dokładniej do jednego z treflowych liści, który wskoczył przed pocisk, odbijając go w stronę sufitu i znikając po chwili.
Kolejna tarcza zniknęła równie szybko, bowiem Kaze ponownie zaatakował, dążąc do zwarcia z pierrotem. Kiedy jego ostrze odbiło się od magicznej ochrony, nie dał się odrzucić do tyłu, łańcuchem oplątując pobliski hak na pochodnie. Ogniwa zaskrzypiały ale broń wytrzymała, przez co cień, mógł wycelować druga z kam w stronę gardła ognistowłosego. Jednak tym razem miecz z karcianych król stanął na drodze zabójcy, odbijając jego atak.
Uśmiechnięta postać, wolną ręką machnęła w stronę cienistej istoty, jak gdyby chciała pochwycić ją za fraki, jednak Kaze był zbyt gibki dla tak prostackiego fortelu, szybko odskakując w tył na bezpieczna odległość.
I tak ich przeciwnik ma na pewno jeszcze jakieś asy w rękawie.
Shiba spojrzała zarówno na Madreda jak i Kazego, upewniając się, że są w sytuacji w której mogą walczyć. - Spróbujcie tego samego. - zasugerowała, zaciskając rękę na tarczy.
Szło im całkiem dobrze, jeżeli pochłonięty tańcem pierrot zostanie znów zmuszony przez Kazego do zwarcia z nim broni, będzie mogła spróbować to wykorzystać. Jeżeli...stworzy anty-magiczną ścianę tak, aby przeszywała pierrota, może nawet doprowadzić do zniszczenia tych irytujących symboli magicznych. Gdyby się nie udało, zawsze ma tarczę w formie safai, więc czemu by i nie spróbować?
Kaze pewniej chwycił swoją bron i uśmiechnął się zawadiacko, zaś kusza Madreda zawarczała, gdy ten wprowadził kolejny magazynek. Pomruki z kata sali, były znakiem że i wampir chyba ma zamiar włączyć się do potyczki z milczącym wrogiem.
Shiba natomiast wykonała krótki gest palcami, a nagle przez rudowłosego oponenta przeszła antymagiczna tarcza. Jednak efekt był mocno niespodziewany.
Pierrot rozszerzył szeroko swe oczy, wydając niemy krzyk, jego usta otworzyły się jednak nie wypłynęły z nich żadne słowa. Ciało wroga zaczęło się skręcać, a po chwili jego kończyny poczęły rozpadać się w karty. Asy kier sypały się na ziemię, by tam znikać w wybuchu delikatnego zielonkawego płomienia. Nie minęło kilka oddechów, gdy cała postać wroga rozpadła się, pozostawiając po sobie jedynie jednego asa o czerwonym sercu.
- Oh...no tak. Kto by za nim poszedł na dół....plus milion kart na powierzchni... - niebieskoskóra zamrugała kilkakrotnie po czym biegiem rzuciła się w stronę swojego konia. - Ruszać dupska. Niech mnie cholera weźmie jeżeli ten skurwysyn nie chce nam zawalić całego zamku na łeb. Chyba, że jest w nim coś o czym nie wiem. - przy ostatnim zdaniu zrzuciła dość agresywne spojrzenie wampirowi, pełniące głównie rolę ostrzegawczą. Postanowiła szybko wrzucić sobie Kiro na kolana i skierować się w stronę wyjścia. Sporo kart zniszczyła, więc może uda się im przejść...w najgorszym wypadku zranią konie. Wtedy będą musieli nabyć nowe w Lukrozie.
- Nie ma tu niczego niebezpiecznego, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem! -krzyknął Rubin sprawujący teraz pieczę nad ciałem swego Pana. - Co wyście za jedni, że na was polują -warknął jeszcze wskakując na koń razem z Kaze. Zwierzęta jednak nie chciały ruszać z miejsca, stały jak wryte z lekko otumanionymi oczyma, oddychając niezwykle powoli.
- Naprawdę mówiłam mu by się nie bawił... i teraz masz kolejną porcje problemów... -westchnął delikatny kobiecy głos, od strony schodów do piwnicy. - Ci dzisiejsi zabójcy... -dodała Pozytywka, wlatując do sali na swych skrzydłach. Poprawiła lekkim ruchem kwiaty we włosach i uśmiechnęła się słodko. - Dawno się nie widzieliśmy Shiba... zmieniłeś się... -dodała znacząco zerkając na piersi niebieskoskórej.
- Ja cię znam? - mruknęła dziewczyna wpatrując się w pozytywkę i mrugając lekko. - Aaah! Ta płaska roślina która była na przemowie króla. - zaczaiła po chwili uśmiechając się z lekką pogardą w stronę kobiety. - Co u ciebie kochana? Calamity coś wspominał o tym jak mu serce złamałaś. Biedny tak ci ufał... - Skrycie spojrzała na Madreda w pełni świadoma, że ten może zaatakować ją w każdej chwili. Miała nadzieję, że zrobi to zwracając jej uwagę...wtedy sama mogłaby wyskoczyć w stronę Pozytywki.
Dopiero teraz poczuła radość z pancerza który posiada. Nie musi się aż tak obawiać roślinnych ran zadawanych przez kobietę...a przynajmniej miała taką nadzieję. - To ty, czy też wysłałaś projekcję?
- Jak widzisz całkiem nieźle. –odparła wróżka, a jedynie lekkie drgnięcie policzka, wskazywała ze dotknęła ja uwaga na tematy „deskowatości”. Kobieta krążyła powoli po Sali, unosząc się nad podłogą, oglądając całą drużynę. – Zebrałaś sporo nowych kompanów… nawet mojego nieudanego szpiega… –dodała lekko załamanym głosem wspominając Krio. – Miał dobre CV sama rozumiesz. –wytłumaczyła się co do lodowego maga. – Joker się zdenerwuje że pokonałaś jego klona. Jak tam walka z… szaleństwem? –wypowiadając ostatnie słowo wróżka parsknęła cichym śmiechem.
- Cóż, jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli...niedługo będziemy mogli ją zacząć. Albo wrócić do płakania, że jesteśmy w gównie. - Postawa Shiby jak zwykle była twardo ugruntowania w rzeczywistości. Arystokratka z Valahi doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że żadnej walki nie podjęli. Podróż do góry przeznaczenia miała odsłonić odpowiedź na pytanie, czy jest w ogóle walka do podjęcia. - No chyba, że możesz nas czymś oświecić nim się przemęczymy. Może nawet się odwdzięczę. Chcesz jakąś herbatę na dietę? Albo maść na kompleksję skóry?
- Natura daje mi wszystkiego czego potrzebuje... ale tak przyszłam tu by porozmawiać o szaleństwie. -stwierdziła wróżka dalej krążąc po pokoju. - Zastanawia mnie czemu taka rozsądna osoba jak ty nie zauważyła jednego... podróżowałaś z grupą gdzie conajmniej jedna osoba była szalona, a resztę powoli to dopadało, chociażby biedny Calamity prawda? -zapytała wróżka unosząc się lekko w górę. - Nie zastanawiałaś się czemu na Ciebie choroba niema wręcz żadnego wpływu. Czemu twe zachowania nie rodzą nawet iskry szaleństwa? -zapytała uśmiechając się kącikiem ust.
- Mam dwie teorie. - odparła niebieskoskóra uśmiechając się lekko. - Bo nie chcę oszaleć i zachowuję się racjonalnie...bądź dlatego, że Sidhe nie pochodzą z tego świata. - obie idee miały w sobie sporo sensu. Była całkiem pewna, że to jej zachowanie powinno być czynnikiem, aczkolwiek mogła być odcięta od szaleństwa, tak samo jak była odcięta od magii...
- Albo to ty jesteś wirusem. -stwierdziła wróżka siadając na framudze drzwi ze słodkim uśmiechem. - Każda choroba potrzebuje nosiciela... Hana , tak jej było? Z kim przebywała najwięcej? Odpowiedz sobie sama. -odparła kobietka machając nóżkami.
- Najgłupsza rzecz jaką słyszałam. - odparła Shiba bez cienia niezdecydowania. - Nie jestem zbyt przypadkową postacią na ziarno wszelkiego zła? No chyba, że sugerujesz jakoby sidhe wyprowadzali ten świat z równowagi. - uśmiechnęła się lekko. To byłoby możliwe, ale wtedy wystarczy tylko wyleczyć Valahię, nieprawdaż? - Zobaczymy czy wyrocznia potwierdzi twoje popisy. Zresztą, chyba zapomniałaś, że szaleństwo jest zaraźliwe. Każdy chory jest nosicielem. My szukamy źródła, dziewczynko.
- O ile źródło nie jest ruchome. -stwierdziła Pozytywka i skłoniła się elegancko. - Jesteś szalona czy tego chcesz czy nie... w ten lub inny sposób. -dodała z uśmieszkiem, po czym westchnęła cicho. - Mam nadzieje, że nie oczekujesz iż zaczne z tobą pojedynek... nie mam zamiaru walczyć. Chciałam Cie od tak zobaczyć.
- Pochodzę z szlachty, nie atakuję póki nie skończę dyskusji. - odparła niebieskoskóra. - Wszyscy jesteśmy szaleni. Czy to właśnie nie to powoduje, że ta choroba jest tak straszna? - spytała nie oczekując odpowiedz, po czym zeszła z konia i zacisnęła dłoń na safai, która zmieniła swój kształt w rapier. - Wiem, że przyszłaś mnie zabić. Nie wiem co przygotowałaś tam na dole ale na pewno nie mam zamiaru tego sprawdzać. Zresztą, czemu nie uchylisz rąbka tajemnicy? Czego naprawdę chcecie? Czym do cholery jesteście? - spytała ustawiając się naprzeciw dziewczyny. - Tułam się od niezliczonych dni w walce z chorobą o której nic nie wiem, nieświadoma nawet tego, czy robię rzecz słuszną. Nienawidzę cię, bo chciałaś zamordować osobę po mojej stronie, a nawet nie wiem po jakiej stronie sama stoisz, ani co tobą kieruje, Pozytywko.
Wróżka zleciała na ziemię by stanąć naprzeciwko Shiby, jej delikatna dłoń również dobyła rapiera. - Na dole nie ma nic.-odparła wróżka, nie wydawało się by kłamała. - I to nie ja mam was zabić, a ten którego widziałaś wcześniej... jednak on lubi sobie komplikować pracę. -stwierdziła wzdychając głośno, po czym machnęła kilka razy ostrzem w powietrzu. - Kim jesteśmy? Zadajesz takie pytanie, mimo że wiesz iż nie odpowiem, nie jestem tak głupia jak B, który zapewne wygadałby wszystko gdyby dać mu okazję. Ale widzę iż zabiłaś go na tyle szybko, iż nie zdążył wszystkiego powiedzieć. Ja stoję po stronie szaleństwa, po stronie tego który je stworzył. -odparła w końcu mgliście wróżka. - Ciężko mówić o tym czego chcemy, komuś kto nie rozumie piękna, stworzonego przez naszego pracodawcę, czynnika. -stwierdziła a kilka płatków opadło z jej włosów na ziemię. - To my stoimy po właściwej stronie.
- Jeżeli nie powiesz mi na czym polega wasza strona, to nie może być ona dobra.- odpowiedziała dziewczyna kierując ostrze na kobietę. - Niestety nie może być również zła. Czyżbyś bała się dać mi szansę was ocenić? Nie będę ukrywać, nie znam szaleństwa. - Jej lewa noga odsunęła się nieco poza prawą. - Ale jeżeli nikt mi nie wytłumaczy, co jest pięknego w zalewaniu świata hedonizmem, to oczywiste, że go nie zrozumiem. - uśmiechnęła się do siebie, a jej noga wbiła się silnie w ziemię, gromadząc energię.
- Wolność. -odparła krótko wróżka, po czym przyjęła pozycje obronną. - Twoje pachołki będą się wtrącać? -zapytała zerkając na resztę drużyny.
- Ja ci dam pachołka! -warknął Kaze, zaś łańcuchy jego broni zabrzęczały groźnie, gdy zakręcił małego młynka kamą. - Ładna z Ciebie babeczka, ale jęzor masz ostry. -stwierdził cień, po czym uśmiechnął się pokazując kły. - Ale, za bardzo skupiasz się na rozmowie. -dodał wesoło, a macka stworzona z ciemności, upuściła na jego dłoń kawałek papieru... który zapewne należał wcześniej do Pozytywki, ta bowiem zbladła nagle, a jej źrenice rozszerzyły się w przerażeniu.
- Nieźle. Łaskawie przeczytaj to na głos. - poprosiła Shiba zaczynając krążyć wokół pozytywki, nie chcąc dopuścić jej do ataku na cień. - Gdyby chodziło o pojedynek z osobą szlachetną zrobiłabym to samo. Ale karanie zdrajcy? Chyba nie sądzisz, że jestem na tyle głupia, aby atakować cię w pojedynkę, kiedy mogę całym oddziałem? - uśmiechnęła się dziewczyna. Kiedy tylko Kaze skończy czytać rozkazy przekazane Pozytywce...czy też czymkolwiek owy papier mógł być, Shiba wyskoczy w powietrze aby opaść z swoją bronią od góry na przeciwnika.
- Ekhym ekhym… –odkaszlnął pokazowo Kaze, po czym rozwinął papier rozpoczynając czytanie. – Według naszych informatorów, grupa „Bohaterów” wynajętych przez króla, zmierza w stronę Lukrozu, musicie postarać się… – w czasie gdy cień czytał, wróżka nie czekała. Wystrzeliła w stronę Shiby, a jej rapier świsnął w powietrzu, wycelowany prosto w twarz niebieskoskórej. An shide uniosła swój oręż, by zbić cios, ale wróżka okazała się być na to przygotowana. Wykonała piruet, w trakcie którego przerzuciła swoją broń do drugiej ręki, przez co ostrze uderzyło w okolicę szyi niebieskoskórej. Gdyby nie krasnoludzki pancerz, pewnie, teraz leżałaby na ziemi, bez skutku starając się chwycić powietrze.
Na radość jednak było zbyt wcześnie, bowiem gdy tylko wróżka cofnęła ostrze, na zbroi zaczęły kwitnąć dziwnie pachnące kwiaty, które pełzły w stronę twarzy kapłanki. .
- Uważaj to ta trucizna! –krzyknął Madred który zaciskając metalową łapę, ruszył w stronę wróżki. Strzelanie z kuszy były zbyt ryzykowne, gdy ta walczyła z Shibą na tak krótki dystans.
"Banda imbecyli na których nie można polegać." Przeszło Shibe przez głowę gdy zaciskała dłoń na rapierze. Przeżegnała się szybkim machnięciem ręki, aby zrzucić z siebie truciznę. - Spróbuj jeszcze raz, kwiatuszku. - zaproponowała wyskakując w jej stronę. Nie będzie łatwo ją trafić, ale zawsze może odpalić miotacz ognia, gdy przeciwnik się zbliży. Mniej lub więcej, na to właśnie liczyła.
-...aby wszyscy tam dotarli. Nasz człowiek dostał się już w szeregi tamtych władz, dzięki czemu...- kontynuował Kaze, niewzruszony aktualną sytuacją. Shiba wyskoczyła w stronę przeciwniczki, a rapiery starły się ze sobą, w krótkiej wymianie. Pozytywka zręcznie odpierała każdy atak, ale Shiba nie była w tym gorsza. Stal uderzała o siebie, napełniając stary zamek odgłosami szermierczych popisów. Dwie kobiety, wymieniały ciosy między sobą, niczym w tańcu, ale ostrza nie były wstanie dotrzeć do ciała. Mimo wszelakich starań i forteli, wymiana pozostała bez żadnych rezultatów.
- Wooahh! -krzyknął Madred, uwalniając z gardła idealny obraz swych emocji, gdy zamachnął się swym potężnym metalowym ramieniem na wróżkę. Jednak jak łatwo było to przewidzieć, atak był zbyt wolny, by dotrzeć do oponentki. Mechaniczna piącha przecięła powietrze, bowiem kobieta zdążyła bez większych problemów odskoczyć do tyłu.
- Czyli tylko tyle potrafi nauka, naprawdę... -zaczęła swoją małą tyradę, wróżka, gdy nagle z jej ust wyrwał się jęk bólu. Za jej plecami pojawiła się mgła, która powoli materializowała się w czarnookiego wampira. Rubin wbił się swymi szklanymi kłami, w plecy kobiety, a krew popłynęła w stronę miecza, wysysana, niczym po ugryzieniu prawdziwego krwiopijcy.
- Jesteś pyszna... -mruknął lubieżnie nieumarły, pojawiając się za oponentką.
- Wow, niezła robota. - pogratulowała wampirowi uśmiechając się. Postanowiła podejść z rapierem skierowanym w serce pozytywki nim ta się jeszcze jakoś wyrwie. Miała nadzieję, że nie będzie to przeszkadzać wampirowi, w końcu jeszcze ciepła, więc można brać, prawda? Lepsza taka niż groźna.
-…będziemy mogli unicestwić wszystkich za jednym zamachem. Postarajcie się, by nie skontaktowali się…- czytał dalej cień, zaś Pozytywka zagryzła z bólu wargę. Z jej głowy oderwały się nagle białe kwiatki, które poczęły krążyć dookoła jej ciała, oraz po całej komnacie. Ich listki były ostre, niczym źle złapana kartka papieru, nie mogły zabić, ale zirytować i owszem. Kilka zadrapań pojawiło się na policzkach Shiby, oraz skórze wampira jak i Technokraty. Jednak nie to było najważniejsze. Cała sala nagle zafalowała w oczach Shiby, podłoga zaczęła dziwnie zbliżać się do twarzy, by nagle w nią znienacka przygrzmocić. Sufit tańczył wraz ze ścianami szalony taniec, zaś Madred i wampir, widziani pośród liści zdawali się falować, na wszystkie strony.
Miecz krwiopijcy wypadł mu z dłoni, kiedy i on upadł na ziemię, za każdym razem gdy starał się wstać, jego kończyny plątały się ze sobą nawzajem, a on tylko toczył się to w jedną to w druga po ziemi, niczym na statku w czasie sztormu.
Jedynym z trójki walczących który utrzymał się na nogach był Madred, który ponownie zamachnął się na wróżkę, jednak ta była zbyt szybka dla jego metalowej łapy. Kobieta uskoczyła, niczym wiatr zachodząc mężczyznę od tyłu by zaatakować gdy będzie ku temu okazja.
Jak zwykle wróżka miała coś jeszcze w zanadrzu. Do tego Kaze nie potrafi czytać więc nawet gdyby kobieta miała z nimi wygrać to nawet nie będą do końca pewni o co poszło.
Obawiając się tego jak efektywna może być trucizna dziewczyna starała się nie nadwyrężać rozglądając się za pozytywką. Zacisnęła swoją dłoń dwa razy czekając na dobrą okazję aby ruszyć, gdy ta zajmie się madredem. Wystarczy zerwać się, pobiec i odpalić palnik. Nawet jeżeli miała stracić przytomność, chciała chociaż obudzić się na truchle spalonej nimfy.
Kolejne wymachy pięści Madreda nie przynosiły żadnych efektów, wróżka tańczyła między nimi, niczym wprawna baletnica. Jednak technokrata, też nie pozostawał jej dłużny unikając ciosów rapiera, raz za razem, pozwalając mu przejść tuż obok swego ciała. Trujące zarodniki były dość krótkotrwałą przeszkodą, bowiem Shiba i Wampir, poderwali się z ziemi mniej więcej w tym samym momencie. Pozytywka zmrużyła swoje oczka, chwytając na blady przegub krwiopijcy i pociągnęła go w swoją stronę, by po chwili przenieść ciężar na druga nóżkę i pchnąć bladolicym w Shibę. Nieumarły wpadł na kapłankę, która już gotowała się do odpalenia palnika, jednak żywy (a ściślej rzecz biorąc ponownie żywy) pocisk skutecznie jej przeszkodził w jakichkolwiek działaniach.
Skrzydełka wróżki zaś rozłożyły się a ta ruszyła nisko przy ziemi, w stronę bramy wyjściowej. Widać pojedynek z tak licznym wrogiem nie był jej na rękę.
- Szczerze to od wieków nie czytałem...- dodał Kaze nim przeczytał na głoś ostatnie zdanie. -... z władzami miasta, ponieważ wtedy mogą zlokalizować naszego agenta i go powstrzymać.
- Szczerze to zamknij ryj i wsiadaj na koń! - wrzasnęła Shiba wznosząc się z cielska wampira, którego mocnym kopnięciem wystrzeliła w ścianę. Niebieskoskóra nie lubiła gdy coś jej szło nie tak, a to była wręcz groteskowa parodia. Miała ze sobą olbrzymią drużynę złożoną z niedołęg i debili. Nie czuła się winna swojej frustracji. Każdy były teraz sfrustrowany. - Do jasnej cholery, wyście do mnie dołączyli bo myśleliście, że prowadzę trupę cyrkową!? - wrzasnęła rzucając się na swojego wierzchowca. - To tylko nimfa a dopiero co była burza, nie odleci daleko w takich warunkach. Ruszać tyłki na nikogo nie będę czekać. - ostrzegła uderzając w Jelce. - Madred, odpowiadasz za Kiro, jak ktoś się zgubi to punktem przegrupowania jest Lukroz.
 
Fiath jest offline  
Stary 30-07-2013, 22:14   #256
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s brutes

Śladami pirata


Lukroz pojawił się na horyzoncie gdy słońce wędrowało swym powolnym krokiem po niebie, zakryte pierzyną ciemnych chmur, z których opadał niebiańskie łzy. Drużyna nie powinna mieć wielkich strat wobec Gorta, maksymalnie dzień, lub pół… poruszali się bowiem sprawniej, oraz nie gubili ścieżki jak skalny gigant. Brak zniszczeń w murach, czy olbrzymich tabliczek z napisem „Uwaga wariat” zaś napawały optymizmem- widać Czarnoskóry nie zdążył jeszcze nic rozwalić.
W bramie zatrzymała ich duża grupa biedoty, która próbowała dopchać się za teoretycznie bezpieczne mury. Strażnicy jednak bezwzględnie odpychali tłuszcze w tył, zaś kobiet w każdym wieku były łapane, krępowane i wrzucane na wozy, niczym beczki lub tuczna zwierzyna. Kusze wycelowane były, z murów w wieśniaków, z których tylko nieliczni ( czyli Ci wyglądający na bogatszych) przechodzili przez miejskie wrota, po wcześniejszym długim procesie legitymacji.
Wozy z kobietami, kierowano prosto w stronę zamku, gdzie zapewne miał czekać na nie sąd, lub tez kara… tylko co one uczyniły?
Surokaze czuł obrzydzenie, patrząc na to zezwierzęcenie, czyżby tłumy które kilka dni temu paliły niewiasty i dzieci, pochodziły z Lukrozu? Czy taki los miał spotkać wszystkie te białogłowy, których przerażenie było najlepszym znakiem niewinności. Elf o białych włosach już miał rozpocząć przebijanie się przez tłuszczę, by jak najszybciej dopaść strażnika, który mógł wprowadzić go do miasta, gdy co innego przykuło jego wzrok. Na błotnistej ziemi , w która raz po raz uderzały coraz to cięższe krople wody, znajdowało się wiele brudnych i podeptanych papierów. Głównie listy gończe, oraz ogłoszenia nawoływania o spokój i rozwagę. Ale to właśnie nagroda za czyjąś głowę przykuła jego uwagę. Na wszelki wypadek podniósł brudny list i oczyścił wizerunek z błot, by mieć całkowita pewność, że się nie pomylił.


Prosty szkic przedstawiał twarz elfki przeciętnej urody, która uzbrojona była w dwa ostrza, bardzo podobne do tych które dzierżył na co dzień Surokaze. Nagroda nie była wysoka (jak na standardy do których przywykł długouchy) bowiem opiewała jedynie na trzysta sztuk złota. Białowłosy nie miał jednak wątpliwości, co do tożsamości osoby z listu, była to Haru dziewczyna która niegdyś skradła jego serce. Jedna z młodszych uczennic bractwa, czyżby jej umysł opętało szaleństwo, a może robiła cos czego szare masy nie były wstanie pojąć?

W czasie gdy serce elfa o włosach niczym śnieg, zostało ugodzone przez strzały dawnych wspomnień, John szedł przed siebie. Był dość mocno zamyślony, ale nie przeszkodziło mu to od tak przejść przez tłum (który go nawet nie zarejestrował), oraz obok strażnika, który tylko kiwnął mu głową niczym dawnemu bywalcowi. Ta dekoncentracja przedstawiciela Handlowego wynikała z tego iż od dłuższej chwili ktos usilnie chciał połączyć się z nim mentalnie. Natomiast intuicja anonima, podpowiadała mu dokładnie o kogo chodziło… jego teść chciał porozmawiać. Natomiast rozmowy z ojcem, jego kochanej żony, nigdy nie były najprzyjemniejszym doświadczeniem, bowiem ten zawsze chciał by John cos robił.
Trudno jest być leniwym pracując u rodziny.

Calamity zaś sprawnie dostał się za mury. Co za problem ominąć straże, poprzez zwykłe zniknięcie i pojawienie się już na uliczce. Zresztą z jego wyglądem, nikt nawet nie piśnie słówka podejrzeń iż dostał się na ulice bez przejścia rejestracji. Mimo to rycerz rozpaczy czuł się dość dziwnie, tak jak by cały czas ktoś się mu przyglądał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NEBm3IUYvbU[/MEDIA]

Mimo, że na ulicy dookoła Richtera kręciła się mnogość biedaków, oraz innych obywateli Lukrozu, dla niego zdawali się wszyscy nie istnieć. Coś było w okolicy. Jednak za każdym razem, gdy obracał się w stronę by dojrzeć, co dręczy jego zmysły, to znikało w tłumie w ostatniej chwili. Rycerz stał w miejscu obracając głowa na wszystkie strony, a za każdym razem jego oko było coraz bliżej wychwycenia zjawiska.
Aż w końcu go odnalazł.
Młody mężczyzna, którego Calamity nigdy wcześniej nie widział stał oparty o ścianę jednego z budynków. Uśmiechał się prezentując swoje lekko zaostrzone ząbki, a jego czerwone oczy, były wlepione w sylwetkę rycerza. Długie czarne włosy, powiewały na jesiennym i wietrze, wraz z szalem tej samej barwy… niezwykle podobnym do wstęg jakie miał przyczepiony do siebie pancerz zbrojnego.


Gdy osobnik dostrzegł iż Calamity go dostrzegł, przysłonił rozbawione usta, dłonią, z której zdawało się iż wyrasta kilka metalowych nitów. Zresztą na całej widocznej skórze nieznajomego, sporadycznie pojawiały się metalowe elementy, oraz małe blizny. Czarnowłosy puścił Richterowi oko, po czym obrócił się i majestatycznym, niemal dworskim krokiem zaczął iść uliczką między blokami.

Niesforna zwierzyna.

Kilkanaście godzin wcześniej.


Zimne ciało leżało na ziemi, a zielone oczy pusto patrzyły w niebo. Łowca spoczywał tam, gdzie po raz ostatni użądliła go najgroźniejsza z os, taka która zabijała nie jadem, a podstępem i bronią. Jednak nim dusza do końca uleciała z ciała, w umyślę mężczyzny trwała rozpaczliwa walka. Bój którego nie mógł wygrać, żałosne łkanie o przedłużenie egzystencji chociaż o sekundę.
Łowca nie chciał umierać. Bał się śmierci, przerażała go myśl iż stanie, przed swym Panem, zanim wyłapie wszystkich którzy zboczyli ze ścieżki. Wszak tylko on był wybranym do ich łapania, nie mógł zawieść.
- Hej… nie chcesz umierać prawda? –ciemność, która już od długiego czasu ukrywała się w umyślę, ubranego na biało mężczyzny odezwała się w końcu. – Łowca nie powinien, ginąc od swej zwierzyny. Łowcy zjadają swe ofiary. –syczał dalej głosik, który przybrał na chwile formę osy, by potem przemienić się w dzika.
Łowca odpowiedział, kolejnym lamentem do swego jedynego władcy. Ale Pan nie odpowiadał… a może to on zesłał ciemność która powoli zalewała jego myśli.
- Daj mi sobie pomóc… –mruknęło szaleństwo, które otaczało powoli ciało odzianego w biel.
Zaś łowca się zgodził.

Księżyc już jasno świecił na niebie, gdy martwe dotąd ciało, powoli zaczęło podnosić się z ziemi. Jednak nie był to już ten sam kłusownik, mimo iż na jego ciele żerowało teraz szaleństwo, przeklęta zaraza poczęła odciskać nań swoje piętno.


Człowiek czy demon? Bóg czy diabeł? Tego się jeszcze nie dowiesz czytelniku… ale oto pierwszy prawdziwy szaleniec ruszał w pogoń za tymi, którzy doprowadzili go do tego stanu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 31-07-2013 o 18:44.
Ajas jest offline  
Stary 02-08-2013, 17:17   #257
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś

Sanity Knights

Przydatne sztuczki.


Niebieskoskóra wskoczyła na koń, zaś wampir i Kaze uczynili to samo, pojawiając się na drugim wierzchowcu. Jedynie technokrata stał dziwnie spokojny, z lekkim uśmiecham na twarzy grzebiąc w połach płaszcza.
- Madred Co ty kurwa odwalasz? –warknął Kaze chwytając za lejce, gdy koń Shiby już cwałował w stronę bramy.
- Pokazuje jak walczy nauka. –odparł spokojnie naukowiec, a jego zwykła ręka wydobywał, dziwny pilot z kilkoma guzikami. Kciuk mężczyzny nacisnął na jeden z nich, a zza bramy rozległ się nagle potężny wybuch, od którego wszystkim zahuczało w uszach.
- Mogę być wolny… –powiedział czarnowłosy unosząc w górę stalową rękę, której palce odskoczyły na boki. Z powstałych otworów, wygrzebały się, malutkie metalowe pajączki, które rozejrzały się po okolicy, by po chwili wrócić do swego leża. -… ale mam swoje przydatne sztuczki. –dodał z uśmiechem.
Niebieskoskóra musiał zeskoczyć z rumaka, bowiem ten przeraził się wybuchem, zapierając się przed dalsza jazdą. Wierzchowiec jednak nie był już potrzebny, bowiem kilka metrów od bramy, w deszczu leżało parujące ciało. Mocno poparzone, oraz definitywnie martwe… i nie należące do Pozytywki. Zamiast wróżki, na ziemi leżał młody chłopak, o czarnych włosach, ten sam którego Shiba widziała wcześniej w lodowym klifie, który stworzył Krio. Nogi chłopaka, wyglądały jeszcze przez chwilę jak zgrabne nóżki leśnej wróżki, ale powoli wracały do swego pierwotnego wyglądu. Na czole młodzieniec, przyklejoną miał kartę a konkretniej damę pik.


Gdy tylko karta została delikatnie dotknięta przez palec kobiety, poczęła rozpadać się w popiół, zaś dziewczyna poczuła jak uwalnia się z niej moc zaklęcia, która odlatuje gdzieś w górę.
- Ten nam chyba więcej nie powie… –stwierdził Kaze zerkając w niebo. – Powoli przestaje padać. –dodał cień. – Czas jechać.

~*~

Mury Lukrozu majaczyły w oddali, zaś nocne niebo zwiastowało że jutro tez będzie padać. Kilka postaci w siodłach elfickich koni patrzył ona miasto ze szczytu pobliskiego pagórka. Nie wiedzieli, że kilka godzin temu przybył tutaj Gort, jednak teraz mieli poważniejsze problemy.
- Jedziemy tam? –zapytał Madred ze swego miejsca. – Skoro to zasadzka na nas, to po co się tam pchać?
- Już…jest…kolacja…? –odezwał się niespodziewanie Krio, który w końcu obudził się ze swej długiej drzemki. – Czemu…to…tyłek…Madreda…a…nie…Shiby? –dodał z wyrzutem patrząc na to co jest przed nim.
- Mi go brakowało. –zaśmiał się Kaze, niemal niewidoczny w mroku. – To co Pani kapitan, jakie rozkazy? –zapytał parodiując salut.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 02-08-2013, 19:16   #258
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gorta Wojaże z Szaleństwem Cz. I
Upadek Lukrozu?

Murzyn zerkał co jakiś czas na to zwierzaka, to na czarodziejkę, sącząc powoli piwo. Wydawało się przy tym że poważnie coś rozważa.
- Jak jej tam było? - odezwał się w końcu do jednookiego, który dla odmiany rozglądał się na boki, uważając żeby znowu ktoś nie przywalił mu od tylca w łeb.
- Chyba Samanta, albo jakoś tak - odpowiedział mu po chwili Przydupas, który zaczął się już powoli uspokajać pod wpływem alkoholu.
- Dobra, to leziem z nią pogadać! - zakomenderował Gort, podnosząc się raptownie z krzesła, po czym ruszył w kierunku adeptki sztuk magicznych. Przydupas natomiast podążył za nim i gdy tylko jego kapitan z szczerząc zęby w szerokim uśmiechu usiadł po prawej stronie Samanty (uderzając przy tym kuflem w ladę tak mocno że kropelki piwa poleciały we wszystkie strony), ten zajął miejsce po jej przeciwnej stronie.
- Cześć, paniusia! - zawołał wesoło murzyn. - Porabiasz tu coś ciekawego?
Do tej pory wyglądało to jak kiepski podryw, jednak w zamiarach Czarnoskórego nie było bynajmniej zbałamucenia czarodziejki. Tego typu kobiety zresztą wciąż przyprawiały go o dreszcze, jednak była ona pierwszą "mundrą" osobą jaką tutaj spotkał, więc były szanse że posiadała informacje których potrzebował.
- Nie tak głośno... miauu... prymitywie! -parchnął niespodziewanie kot, chwytając za rybi ogon i wyrywając go sobie z ust. - Cicho być!Miau! - dodał zdzielając mieszkańcem wodnych rejonów, pirata po twarzy, tak że śluz i ślina popłynęły po policzku murzyna.
- No już spokój maleńki... -zamruczała zalotnie Samanta gładząc kota po głowie, na co ten uśmiechnął się i ponownie zaczął ssać rybę jak lizaka. - A was proszę o trochę ciszy... kobiety nie są tu mile widziane... nie zauważyliście tego?- dodała chowając twarz głębiej w objęciach kaptura.
- He? - murzyn przekrzywił głowę w zdziwieniu i rozejrzał się po sali, przejeżdżających wzrokiem po łypiących na nich groźnie bywalcach jak gdyby byli częścią naturalnej scenerii. - [i]Ale ty jesteś przeca... ta no... magiczka, co nie? Nie mów mi że boisz się kilku brzydkich drabów. Poza tym jeśli który cię zaczepi, to chętnie obiję mu ryj[/'i] - ostatnie zdanie wypowiedział nieco głośniej, tak aby oprychy siedzące najbliżej z pewnością ich usłyszały.
- A tak w ogóle to chcielim spytać czy widziałaś w mieście takiego dużego rudego mnicha albo bardzo silnego gościa w dziwnej masce wyglądającego jak jakiś cholerny duch - wtrącił się Przydupas, opisując wygląd Mirro (na podstawie tego co dowiedział się od swojego kapitana) oraz Khaliego.
- Tu nie chodzi o karczmę a konflikt z prawem. -powiedziała cicho kobieta. - Do miasta nie wpuszcza się nikogo po za mężczyznami, wszystkie przedstawicielki płci pięknej szybko i efektownie znikają. Najczęściej na ogromnych stosach. -wytłumaczyła półgębkiem, zaś jej kot zważył w łapkach swoją rybną broń. Delikatna dłoń Samanty nacisnęła lekko na ramie Gorta i przydupasa. - Jeżeli chcecie porozmawiać, róbcie lepiej mniej zamieszania, dobrze chłopcy? -dodała z ciepłym uśmiechem na swej delikatnej twarzy. - Ach i wybaczcie, ale nie widziałam żadnego z opisanych przez was osobników. Większość czasu spędzam w pokoju.
- Niech to szlag - jednooki zaklął już nieco ciszej, wbijając wzrok w blat kontuaru. - Nie wiemy nawet gdzie zacząć ich szukać.
- Na stosach? - zaciekawił się tymczasem Gort. - Jak te no... wiedźmy i inne straszaki? Chyba tutaj też komuś zdeczka na dekiel wali.
- Potrzebujesz ochroniarzy? - wypalił nagle Przydupas, spoglądając z nadzieją na Samantę, . - Jeśli pomożesz nam ich znaleźć tymi swoimi czary-mary, to możemy okopać każdego kto ci wejdzie w drogę.
- Świetny plan - uradował się Czarnoskóry, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. - Strasznie nudno w tym miasteczku. Z chęcią bym kogoś rozgniótł.
- Wy naprawdę....miau... jesteście idiotami! Myślicie że magia... mrrruuu rób mi tak jeszcze! -ostatnie zdanie padło z ust kociaka, gdy dłoń czarodziejki zaatakowała jego brzuch, delikatnym drapaniem. Rozanielony zwierzak, rozłożył się na blacie, całkowicie oddając się pieszczotą.
- To naprawdę uprzejma propozycja Panowie. -rzekła Samanta uśmiechając się zalotnie pod kapturem. - Jednakowoż mam już ochroniarza. Rufus zajmuje się w mieście jedna z dwóch rzeczy po które tu przybyliśmy... czyli szuka i usuwa buntowników. -wyjaśniła kobieta, a jej wolna dłoń przesunęła się delikatnie, jak gdyby od niechcenia, po muskularnym ramieniu murzyna. - Ale ja muszę poszukac przyczyny, dla której tak traktuje się tu kobiety... więc nic nie stoi na przeszkodzie byśmy sobie nawzajem pomogli. -dodała, a jej stopa przypadkiem otarła się o udo jednookiego.
- Dokładnie o to nam chodziło - Przydupas uśmiechnął się przymilnie. - Bardzo chętnie ci pomożemy, Sammy.
Gort natomiast wzdrygnął się lekko, a po plecach przeszły mu widoczne ciarki.
- Ano dziwna sprawa... gwałcić i rabować to jedno, ale zabijać bezbronne dziewuszki? Chędożeni tchórze! - stwierdził pirat, wracajać na koniec do swego normalnego krzykliwego tonu, po czym dopił jednym haustem resztę piwa, a następnie wbił wzrok w karczmarza. - Hej, barman! Gadaj mi tu zaraz o co chodzi z tym smażeniem dziewek na stosach, jeśli nie chcesz oberwać!
Mężczyzna za kontuarem zaś natychmiast poczuł w swym sercu ziarno strachu, które podpowiedziało mu że dla własnego dobra powinien zbliżyć się do trójki wędrowców i bez zwłoki powiedzieć im wszystko co chcą wiedzieć. Za nic nie chciał zwłaszcza rozgniewać wielkiego murzyna, którego sam przerażający głos sprawił że nogi miał jak z waty i czuł się niemalże jakby miał za moment zemdleć.
Słowa Gorta zadziałały niczym zaklęcie na szynkarza, który sztywnym krokiem ruszył w jego stronę. Inni bywalcy jednak poczęli szeptać między sobą, a coraz więcej nieprzyjaznych spojrzeń zaczęło padać w stronę stolika.
- Na wszystkich Bogów ciszej... -jęknęła błagalnie kobieta w błękicie. - Oni są zdesperowani, gdy tylko wyczują okazję, rzucą się nam do gardeł. -zaczęła tłumaczyć, nim barman jeszcze się do nich zbliżył. Gdy łysiejący mężczyzna w średnim wieku, stanął roztrzęsiony przy ich stoliku, z jego ust od razu poczęły wypływać słowa wyjaśnień.
- Kobiety to demony... to one roznoszą chorobę zwaną Szaleństwem. Tak przewidział prorok trzech oczu, a on nigdy się nie myli. Tylko dzięki jego rada zdołaliśmy przetrwać tak długo, dobrodzieju. -wyjaśnił służalczym tonem, po czym dodał. - Nasz Pan i władca, zawsze słuchał jego rad, a niedawno z zamku padły rozkazy pojmania wszystkich dziewek i wysyłania ich wprost do twierdzy. Niektóre już tam zostają inne trafiają na stosy. -dokończył, kłaniają sie lekko, w nieskładny sposób.
- Niech no tylko spróbują. Przyda mi się rozgrzewka. Iwabababa! - rozeźmiał się Gort, po czym wstał z krzesła, wyraźnie szykując się do opuszczenia przybytku. Wcześniej jednak zadał karczmarzowi ostatnie pytanie. - Czyli znajdziemy tego proroka w tamtym zameczku, ta?
Przydupas tymczasem odetchnął z ulgą i również wstał na równe nogi, wyglądając już o dziwo na bardziej pewnego siebie.
- Więc wystarczy że poderżniemy grdykę jakiemuś zgrzybiałemu staruchowi i po sprawie. A już bałem się że znów będziem musieli bić się z jakimi gnijącymi monstrami.
- Taaaa...kkk, na zamku... -odparł drżącym głosem karczmarz, po czym ruszył pospiesznie za bar. Samanta chwyciła na ręce swego kota i poderwała się wraz z Gortem. - Potrzeba nam planu, nie rób nic pochopnie. -mruknęła w stronę Gorta, kryjąc się za jego olbrzymia sylwetką.
- Planu? - zdziwił się wielkolud, spoglądając na czarodziejkę jakby kompletnie nie rozumiał o co jej chodzi. - Raz trafia się nam cosik prostego, a ty chcesz od razu wszystko komplikować? Baby są jednak dziwne.
Gort wzruszył ramionami i lekceważąc ostrzeżenie czarodziejki ruszył w stronę wejścia, by otworzyć drzwi do karczmy z takim impetem że aż wyleciały z zawiasów, a następnie ciężkim krokiem skierował się na zamek.
- Wybacz kapitanowi, on zawsze tak ma - westchnął Przydupas, kręcąc głową, po czym z lekkim ociąganiem podążył za Czarnoskórym. - Lepiej nie traćmy go z oczu, bo nie wiadomo co odwali. Plan możemy obgadać po drodze. Masz może jakiego pomysła by cichcem dostać się do zamczyska?
Samanta chwyciła Gorta za ramię i dreptając za nim pospiesznie, zaczęła tłumaczyć jemu i Przydupasowi swoje wątpliwości. - Nie możemy tam wejść od tak. Jeżeli to faktycznie sprawka tego całego proroka, to tylko jego trzeba znaleźć. -wytłumaczyła, następnie poprawiając kaptur bo mimo iż byli na ulicy, dalej nie widać było żadnej kobiety. - Jeżeli zrobicie tu taki rozgardiasz jak w piramidach to miasto upadnie. A to znaczy że tysiące ludzi, zostanie bez dachu nad głową, na ziemiach ogarniętych zarazą.- mówiąc to lekko nacisnęła paznokciami na ramie murzyna. - Musisz wstrzymać wodze, chyba że chcesz by wszyscy których teraz widzisz oszaleli, prędzej czy później.
- Upadnie? - murzyn nagle zatrzymał się i spojrzał w dół na kobietę, unosząc wysoko brwi. - Nie wierzę ci.
Dla Gorta od zawsze czyny znaczyły więcej niż słowa. W tym momencie przypomniał sobie "rewolucję" którą urządził na wyspie Nagoya. Jeśli tutaj podobnie jak tam, to skorumpowani przywódcy byli źródłem całego zła, to ludzie poradzą sobie lepiej bez nich. A przynajmniej tak wynikało z doświadczenia pirata.
- Ryba psuje się od głowy, więc po prostu ją utnę i będzie po kłopocie - oświadczył, odpychając rękę Samanty. - Pokaż mi tylko którzy to źli goście, a ja już się z nimi rozprawię.
- Słuchaj no..miau! -odezwał się kot w stronę pirata. - Nie widzisz...miau...co się tu dzieje? - zapytał futrzak rozglądając się po okolicy. - Ludzie..miau... głodują, chorują i powoli szaleją, a pod murami codziennie zbierają się tłumy...mrauuu. -wyjaśnił oczywista, oczywistość i przeciągnął się w rękach kobiety. - A ty chcesz jeszcze wypowiedzieć otwarta wojnę twierdzy i to...miau... samotnie? Wszystko tutaj stanie na głowie, ludzie zaczną... miau... zarzynać się nawzajem, każdy w imię innych ideałów. -nie dawał za wygraną kompan kobiety, a sama dama dodała jeszcze. - Ponadto jeżeli kogoś tu szukacie, to chyba lepiej tak otwarcie nie działać, bo schowa się jeszcze bardziej, prawda? - mówiąc to spojrzała zalotnie na przydupasa i szturchając go lekko biodrami, oczekiwała poparcia.
- T-tak... Sammy dobrze gada - przytaknął ochoczo jednooki, stając przed swym kapitanem z wyciągniętymi na wprost rękami. - Lepiej jak wszystko dobrze przemyślim.
- Więc mam siedzieć i nic nie robić kiedy Rudy czeka na ratunek? - odparł Gort z rękoma założonymi na swą masywną pierś i wyrazem zniecierpliwienia na twarzy.
- Proszę kapitanie, poczekaj tylko moment - rzekł błagalnie Przydupas, przenosząc wzrok na czarodziejkę. - Sammy ma pewno jakiś plan. To od czego powinniśmy zacząć?
- Od podziemia. -stwierdziła kobieta uśmiechając się do obu mężczyzn. - Każde miasto ma swoje szajki i innych ciemnych typów, jeżeli ktoś ma wiedzieć gdzie jest wasz przyjaciel, oraz jak dostać się do zamku i o co chodzi z tym całym prorokiem, to tylko Ci spod najczarniejszej gwiazdy. -rzuciła szybko, by Gort nie stracił zbytnio zainteresowania.
- Nie lubię takich gości - stwierdził murzyn, krzywiąc się lekko. - Ale skoro to dla dobra Rudego, to możemy iść z nimi pogadać.
Przydupas zaś odetchnął z ulgą że udało im się przekonać kapitana.
- Wiesz może gdzie ich znajdziemy? - zapytał Samantę z niezbyt pewnym uśmiechem. - Mamy zajrzeć do kanałów, czy jak?
- To wie mój najlepszy przyjaciel. -stwierdziła cmokając kota w głowę, a ten uśmiechnął się szeroko. - Koty... Miau... dużo widzą. -stwierdził i usadowił się wygodnie na ramieniu zakapturzonej damy. - Poprowadze was! -stwierdził celując ryba w niebo, niczym zdobywca.
- No to prowadź! - oświadczył uradowany jednooki, spoglądając z entuzjazmem na Czarnoskórego. - Zawsze to nowa przygoda, co nie, kapitanie?
Gort natomiast tylko przytaknął i odburknął w odpowiedzi coś w rodzaju "hmpff". Wyraźnie bardziej odpowiadała mu wizja rozwalenia twierdzy niż zakradania się do niej. Jednakże dla dobra swojego nakama był gotowy poświęcić ten jeden dzień rozrywki.
 
Tropby jest offline  
Stary 02-08-2013, 20:49   #259
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Im sane! The voices keep telling me that!

Richter zupełnie inaczej pamiętał to miasto, było tu znacznie mniej brudu i ubóstwa gdy przechadzał się tymi ulicami, jeszcze długo przed przemianą w... to czym jest. Tajemniczy jegomość znacznie zaniepokoił zbrojnego. Chciał walczyć? To by wyjaśniało czemu próbuje zaciągnąć Richtera do jakiejś ciemnej uliczki. Rozmawiać raczej by nie chciał... Zresztą! Zbrojny i tak pójdzie za nim, nawet jeżeli to jakaś pułapka może się przenieść spowrotem na ulicę i tam dać pokaz dla tych wszystkich obszarpańców.
Dumnym krokiem postąpił w stronę alejki, czujny jak zawsze.
Ciemnowłosy oddalał się powoli od głównej ulicy, kilka razy skręcając w boczne ścieżki, które cuchnęły jeszcze bardziej niż wejście dol miasta. Mocz i ludzkie odchody, mlaskały pod ciężkimi butami Richtera, gdy ten dumnie szedł za dziwacznym obserwatorem. W końcu po kilku długich chwilach ciszy, pierwszy z pochodu, nie odwracając się w stronę Calamitiego rzucił od niechcenia.
- Riri, zazwyczaj jesteś bardziej gadatliwy. - Calamity, mógł być pewnym, że osobnik uśmiechał się teraz wesoło.
- Nie cierpię... gdy ktoś ze mną... igra. - Richter zatrzymał się krzyżując ręce na napierśniku. - Kim jesteś... i dlaczego zajmujesz, mój... cenny czas? - Jego ton głosu był nader spokojny, można powiedzieć nawet znudzony. Co ciekawe... ta kretyńska ksywka jest używana tylko przez jedną znaną mu istotę. Przypadek?
- Ojejej, rycerzyk siem popłacze, bio ktioś miu zabiera czas? -zapytał osobnik odwracając się na pięcie, parodiując przy tym małego dzieciaczka. - A miozie pogrozi mi swoim diuzim miecikiem?- dodał jeszcze, zerkając znad ułożonych w dziubek ust na zbrojnego. - Riri daj spokój, nie bądź większą ciotą niz na codzień!
- Chyba nie zdajesz sobie... sprawy z powagi sytuacji. - Richter szponem małego palca zaczął grzebać w zębach. - Odpowiedz na to... proste pytanie. Kim jesteś łachmyto? - Zapytał ponownie zdejmując na moment hełm by przetrzeć twarz. Element zbroji spoczął następnie pod pachą rycerza, a ten ze znużonym wyrazem twarzy zerkał na tajemniczego jegomościa.
- Eh Riri,Riri,Riri... -westchnął głośno osobnik, kręcąc facjatą na boki. - Jestem tobą chłopie! -dodał, łapiąc się za twarz, która podciągnął do góry niczym maskę. Pod fałdami skóry, na chwile ukazało się parujące czernią oblicze, które w pewnym stopniu przypominało zdeformowaną twarz Calamitiego. Po chwili jednak, ponownie zakryła ją uśmiechnięta twarz czarnowłosego.
Dzierżyciel rozpaczy otworzył szerzej swe ślepia. Jego łapa z głośnym plaskiem wylądowała na jego pokiereszowanej twarzy. - Nihii hihi HHAHAAAAH - Zaśmiał się maniakalnie, niemal krztusząc się fioletową wydzieliną. Nadal cicho chichocząc wskazał palcem na swoje szaleństwo. - Nabrałeś... mnie... - Przetarł łzy, po czym dodał. - Gdzie idziemy? -
- Nie rozumiemy się Riri. -stwierdziło szaleństwo szczerząc swe ostre kły. - Nie prowadzę Ci w żadne zagadkowe, czy niezwykłe miejsce. -wyjaśnił czarnowłosy opierając się o ściane jednego z budynków. - Znudziło mi się siedzenie w twoim ciele, jesteś nudny jak flaki z olejem. Ciągle tylko biadolisz i pierdolisz jakieś głupoty.- dodała manifestacja choroby. - Jestem tu by zabrać Ci tę powłokę i w końcu wykorzystać ją w sensowny sposób. -zarechotał na koniec, głosem niemal bliźniacznym Richterowi.
- Niemądre i nieposłuszne... narzędzie. Nie zawracaj mi głowy takimi...błahostkami.- Burknął Richter. Oparł dłonie na biodrach i rzekł ozięble. - Widzisz, ja... lubię tą powłokę i nie mam.... zamiaru się z nią rozstawać. W ten czy inny...sposób. Ehh... szkoda że jesteś tylko... w mojej głowie. Już dawno... bym ci skręcił... kark. - Calamity uśmiechnął się demonicznie, wykonując pantomimę tego co przed chwilą powiedział.
- W głowie? Doprawdy? -zapytał z podłym uśmieszkiem osobnik, po czym uderzył w ścianę budynku obok niego. Huknęło, a w ścianie powstało niemałe zagłębienie, po który sypały się drobne kamyczki. - To też było tylko w twojej główce, Riri?- zapytał z szyderczym uśmiechem.
Calamity z niedowierzaniem oglądał wgłębienie. Co to miało znaczyć?! Czy szaleństwo potrafiło opuścić ciało gospodarza?! To natomiast dało Richterowi dużo możliwości “rozmowy” ze swym szaleństwem. Jak stał tak zniknął... by nagle pojawić się nad głową manifestacji szaleństwa, obracając się niczym piła tarczowa.
Gdy Richter pojawił się nad swym drugim JA, to po prostu zniknęło tak jak on, pojawiając się nad nim, również w ruchu wirowym. Calamity opadł na ziemię, w ostatniej chwili unosząc Despair, w które uderzyło ciało szaleństwa. Iskry zaczęły odlatywać na boki, gdy obracający się przeciwnik, powoli tracił na szybkości. Dopiero teraz zbrojny dostrzegł, że jedna z rąk wroga, zamieniła się w dokładną replikę miecza, którego używał, jedyną różnicą było to iż ostrze składało się z ciemności. Szaleństwo wyszczerzył ostre zęby, z których delikatnie skapywała czarna ślina... tak bardzo przypominająca kwasową wydzielinę Calamitiego.
- Jestem tobą Riri, zapomniałeś? -zaśmiał się wróg. - Myślisz, że jesteś wstanie pokonać siebie?
- Zaczynam dochodzić do wniosku... że nie jesteś mną. Tylko tą bestią, której... nie pozwalam wyjść na wierzch. Potańczymy... zobaczymy - Usta Richtera wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu, gdy obrócił się na pięcie i wykonał wymach Despair celując w nogi przeciwnika. Korzystając z siły pędu podczas obrotu w tym samym momencie wymierzył lewego prostego w twarz swego drugiego “ja”. Nie szczędził na sile.
Ostrze rozpaczy, ze świstem pofrunęło nad ziemią w stronę nóg szaleństwa, uderzając w nie z głośnym trzaskiem pękających kości. Ostrze przedarło się przez tkanki i sprawiło iż kawałki szkieletu, wyszły na wierzch przez tkanki, w obstawie czarne żrącej krwi. Obie nogi pofrunęły w różnych kierunkach, gdy ten jeden potężny atak oderwał je od ciała przeciwnika. Gdyby tego było mało, pięść Richtera uderzyła w policzek manifestacji jego klątwy, tak że pozbawiony oparcia osobnik, wykonał całkowity obrót dookoła własnej osi. Gdy jego głowa znalazła się w tym samym punkcie co przed sekundą, wyszczerzył zęby w zwariowanym uśmiechu... i stanął na nogach. Nowe kończyny uformowane z czerni, wyrosły z kikutów, a sztuczna skóra, już zaczynała je od nowa pokrywać, przez co wyglądał oto jak gdyby oponent w ogóle nie ucierpiał.
- Oj Riri, ty faktycznie jesteś tępy. -zarechotał czarnowłosy, po czym wypluł z ust chmurę czarnych, żrących oparów. Richter zdołał jednak uskoczyć przed kwasową chmurą, z której sam tak często korzystał.
- Nie można wygrać z samym sobą Riri! -dodało wesoło Szaleństwo, opierając swój miecz na ramieniu i krocząc przez obłok czarnego dymu w stronę rycerza.
- W takim razie... będziemy walczyć bez... końca. jesteś mną przecież. A z samym sobą wygrać... nie można. - Richter postąpił w przód niczym lustrzane odbicie przeciwnika. - Zastanawia mnie jedno... skoro nie jesteś... moim wymysłem... posiadasz moje zdolności... to dlaczego nie pójdziesz... w diabły po prostu? Teoretycznie masz to co chcesz... - Calamity nie szykował jeszcze ataku, ale był gotów na obronę w każdym momencie. Ciekawiła go po prostu odpowiedź manifestacji szaleństwa.
Rozmówca rycerza, stanął przed nim, twarzą w twarz z swym typowym szerokim uśmiechem. - Bo nie mogę Riri... wiesz to trochę jak z żywicielem i pasożytem. Jesteśmy tym samym, umiemy to samo... ale obaj jesteśmy od siebie zależni. Ty potrzebujesz mojej siły, gdy ktoś kopie Ci dupsko... a ja Ci jej użyczam. Z drugiej strony, ja muszę trzymać się blisko, by któryś z moich braci, nie podporządkował mnie sobie. -wytłumaczył wesoło wytwór umysłu. - Dopiero gdy przejmę twoje ciało, będę mógł iść tam gdzie chce, gdyż zawsze będę miał na czym się żywić.
- Masz rodzeństwo? Któż to... taki? Jesteś manifestacją... tej plagi, którą zostałem napiętnowany najbardziej... z grupy. - Richter poskrobał się po brodzie. - Pomimo że mówiłem... jak to chętnie bym... się ciebie pozbył. Jakoś nie mogę... tak jakbym zabił cześć siebie. Naprawdę nie ma... innego wyjścia? - Ostatnie zdanie wypowiedział z nieukrywanym smutkiem. Czy on właśnie współczuł szaleństwu?
- Nihihihihi. -zaśmiało się szaleństwo, w manierze typowej dla Richtera.- Kto jest moim rodzeństwem? Naprawdę tego nie widzisz Riri? - to mówiąc osobnik, zarzucił ramię na Calamitiego i machnął ręką pokazując wszystkie domy dookoła. - Każdy tutaj ma już w sobie ziarenko z którego rośnie moje rodzeństwo. Nawet ten twój bezmózgi czarny koleżka już kiełkuje. -zaczął wesoło tłumaczyć szał. - Wiesz wszyscy mamy wspólnego tatuśka, który jednak nam zostawia brudna robotę. Można by powiedzieć, że dyma cały świat, ma potem wraca do domu i czeka aż dzieciaki się wyklują i wrócą. -zarechotał czarnowłosy.
- Zapewne nie masz zamiaru... powiedzieć mi kim jest... “tatuś”. Bacząc na to że... znasz mój cel. Tylko że ja nie... znam twego. Poza oczywistą eksterminacją... wszystkiego co się rusza. - Calamity spojrzał w niebo,, jakby zastanawiając się nad czymś. - Jesteś moim wrogiem czy sprzymierzeńcem? - Zapytał, nie ściągając wzroku z pochmurnego nieba. Poczuł na twarzy kilka kropli deszczu, pogoda zaczęła się psuć, niczym to miasto.
- Ej no wiesz... nie mogę zbyt dużo gadać bo klapsa dostanę. -dalej wesołym tonem odparło szaleństwo. - Ja tam po prostu chce żyć, wiesz być wolnym, uwolnić się z klatki. -zaszczebiotał czarnowłosy, po czym przytulił sie lekko do rycerza, którego toczyły nitki czarnego dymu. - Jestem twoim narkotykiem Riri, fajnie się bawimy, ale w końcu to ja zjem Ciebie.- dodał szeptem, niczym kochanek na romantycznym spotkaniu.
Skromny umysł rycerza wykrzesał dwa wnioski: Pierwszy, postradał rozum bez reszty i gada z powietrzem. Drugi, Nie mógł z tym czymś wygrać samą siłą. Richter obrócił manifestację szaleństwa tak by była przed nim, a Despair poszybowało w górę, by posłusznie wpaść do pokrowca. - Pozwól mi... sobie pomóc. Pomogę ci zyskać wolność... ty pomóż mi doprowadzić wszystkie... sprawy do końca. - Oparł swe wielkie łapska na barkach istoty, lub też zawiesił je w powietrzu. - Stańmy się... drużyną. - Upiorne ślepia przeszywały rozmówcę na wylot, choć nie można było wyłapać z nich wrogości...jakoś.
Rozmówca przechylił lekko głowę w bok, jak gdyby się nad czymś zastanawiał. - Ty jesteś ostro szurnięty wiesz? -zapytał w końcu szał. - Nie dość, że gadasz z samym sobą, to jeszcze chcesz się ze mną układać. To bardziej powalone niż zabawy z samym sobą, chociaż tamto daje przynajmniej przyjemność. -zarechotał czarnowłosy i strzepnął potężne łapska rycerza ze swych barków. - Jedyne jak możesz mi pomóc, to oddać mi swoje ciało! Ja zrobię z niego dobry użytek! -dodał szał... aczkolwiek w jego głosie było jak gdyby odrobinkę mniej entuzjazmu niż wcześniej.
- Z samym... no tak, więc ciebie tutaj niema. - Richter jakby odetchnął z ulgą. - Mój umysł płata mi figle... - Zaciśniętą pięścią puknął się w hełm. W tym momencie jak gdyby nigdy nic zawrócił, by szukać Gorta i tego plebsa co mu towarzyszy. Tak ogólnie to cała grupa miała się tutaj spotkać, ciekawe ile z nich przeżyło.
Gdy Calamity odwrócił się, zawracając w stronę z której przyszedł, poczuł z boku świst powietrza. Nim jego oko zarejestrowało ruch miecza przeciwnika, ten uderzał już o jego zbroję. Pancerz pękł niczym porcelanowana figura, a od przepołowienia uratowała rycerza jedynie boska łza. Dar Hestii zareagował na zagrożenie, otaczając ciało wojaka magiczną osłoną, od której odbił się dymiący na czarno miecz.
- Oy Riri, dalej myślisz że mnie tu nie ma?- zarechotał czarnowłosy... a Calamity dostrzegł że jego odtworzone nogi, jak gdyby powoli się rozpadają. Odlatywały od nich strzępki czarnego dymu, zaś skóra rolowała się, niczym plastikowe opakowanie w upalny dzień.
Richter chwycił się za bok, w miejscu gdzie uderzyło ostrze... tylko czyje ostrze?
- “Nie ma go tutaj... nie ma go tutaj...nie ma go tutaj...” - Majaczył w myślach, nie przerywając pochodu w stronę wyjścia z alei. Pomimo że to było tak rzeczywiste musiał po prostu uwierzyć że jest tutaj sam. Dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę z tego, co ta zaraza potrafi wyrządzić. W tym momencie myślał tylko o Rose, i o tym jak bardzo teraz potrzebuje jego pomocy. Jeżeli podda się szaleństwu nie będzie w stanie tego zrobić, a “Zły brat Fausta” wykończy ją jak i samego szlachcica. Zacisnął zęby mocniej i nadal kroczył przed siebie.
- Riri nie umiesz się bawić... -zaskomlała mara, powoli rozpływając się w ciemną chmurę, która wpłynęła pod zbroje Richtera. Po chwili już rycerz był w alejce sam, mógł jedynie westchnąć i cofnąć się na główną ulicę, z której powoli wszyscy znikali, by skryć się przed deszczem. Krople opadały tez w alejce, gdzie zbrojny uciął sobie krótka pogawędkę ze swoją zmorą, spływając powoli po ścianach budynku... by w jednym zmienić swoją drogę. Zagłębienie w ścianie, stanowiło bowiem niezwykle urozmaicenie, na ich monotonnej drodze. Dziura która stworzyła pięść szaleństwa.
Richter głęboko odetchnął i oparł się plecami o ścianę by spłynąć po niej do pozycji siedzącej, niczym jeden z wielu żebraków. Udało mu się z tego jakoś wybrnąć... ale ta zmora będzie próbowała ponownie, więc musiał mieć się na baczności. Przez długą chwilę siedział tak w milczeniu, a gdy ktoś przechodził mógł pomyśleć że nie żyje gdyż nie drgał nawet o milimetr.
Ale to nie był czas na dłuższe wylegiwanie się, musiał odnaleźć Gorta. Dźwignął się do pionu w celu jego poszukiwań. ewentualnie wypyta parę osób, bo w końcu ilu ogromnych murzynów może pałętać się po tym mieście?
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 03-08-2013, 15:08   #260
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Poszukiwanie przeszłości: Początek

Wspomnienia uderzyły w Suro niczym rwąca rzeka. Nie mogąc im się oprzeć, jego umysł został zalany falą wspomnień. Pierwsze spotkanie, pierwsze wymienione słowa, pierwszy dotyk... Pamiętał wszystko. Słyszał jej śmiech, czuł jej zapach, był dotykany przez jej palce. Elf był twardy. Zawsze trzymał uczucia na wodzy. Chociaż łatwo się denerwował, nigdy nie wybuchł. Jego serce zaczęło jednak wariować. Przez tę cholerną zarazę tyle stracił. Jego ojciec nie żył, Bractwo zostało rozwiązane, sam nie był w dobrej komitywie z ludźmi króla. Miał więcej wrogów niż przyjaciół. Stracił dużo. Wszystko niemal w jednej chwili. Ale teraz... Teraz to wszystko nie znaczyło dla niego nic. Liczyła się tylko Haru.
Czy oszalała? Gdy wśród Wietrznych Szermierzy nastąpił rozłam ona stała po tej samej stronie co białowłosy. Ale później... Szermierz żałował teraz, że nawet się z nią nie pożegnał. Odszedł bez słowa, gdy wyruszył na tę samobójczą misję pokonania szaleństwa. Mogła oszaleć. Była wyczerpana zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Tak jak większość. A Suro zachował się jak skończony idiota. Myślał tylko o sobie. O Bractwie. Nie pomógł jej. Powinien zostać. Powinien ją wspierać. Ale tego nie zrobił. I musiał za to odpokutować. Musiał sprawdzić co się z nią dzieje. Musiał uratować ją z opresji. Musiał ją najpierw znaleźć...
Założywszy na głowę kaptur swojego płaszcza i upewniwszy się, że jego spiczaste uszy są schowane elf, przepychając się przez tłum, podszedł do strażnika.
- Ta mi się podoba... Chcę ją złapać... Gdzie ona jest... – Białowłosy starał się, by jego głos świadczył o nim, że nie jest do końca normalny. Mniej więcej w takim stopniu, by przy wyborze listów gończych nie kierować się widniejącą na nich kwotą.
Zmęczone oczy strażnika, zostały skierowane na ukryta w cieniu kaptura elfią facjatę. Widać stał tu niemal całą noc, bowiem świeży zarost, delikatnie pokrywał jego policzki. - Niech Cie nie zwiedzie nagroda... to nie byle kto. -stwierdził zbrojny, przecierając zmęczone oko. - To jedna z dowódczyń demonów, z pustkowi.- odparł dość niezrozumiale dla elfa człowiek.
Demony z pustkowi. Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Czyżby aż w takie bagno wpadła? A może te demony były niedobitkami z Bractwa? Zanosiło się, że ratowanie lubej nie obejdzie się bez problemów. Elf nie miał najmniejszego zamiaru odpuszczać. A problemy, jeśli będzie trzeba, wytnie co do nogi.
- Nagroda... Nie nagroda... Ona... Chcę ją... - głos Suro nie zmienił się nawet odrobinkę. - Co to... demony... gdzie pustkowia...?
Brew strażnika uniosła się lekko. - Pustkowia prawie wszędzie jak okiem sięgnąć. -odparł rozglądając się po zniszczonych terenach dookoła miasta. - Demony to zmora tego świata! Jak mogłeś o nich nie słyszeć! To one sprowadziły zarazę na nasze domy, one niosą szaleństwo!- dodał niczym fanatyk, łapiąc elfa za ramiona i lekko nim potrząsając. - Najgorsze zło, jakie może istnieć!
Gdyby nie rola, w którą wcielił się białowłosy, pewnie teraz głęboko i teatralnie by westchnął. Po tym pierdzieleniu szermierz wiedział tyle samo co wcześniej. Kolejny, który mówił dużo nie na temat. Czy jest możliwość spotkać dwóch w tak krótkim czasie? Widać, trzeba było zadawać bardziej precyzyjne pytania. A jeśli to nie wystarczy, trzeba będzie użyć odpowiednich argumentów.
- Jakie... demony... ludzie... elfy... inne... Gdzie... na... pustkowiach... Dokładnie... mów...
- Gdybyśmy wiedzieli gdzie, już dawno wysłalibyśmy tam oddział, nie sądzisz? -parsknął strażnik, lekko odsuwając się od Surokaze i prowizroycznie wycierając ręce w spodnie. - Ostatnio widziano ich na północy. -doprecyzował, po czym palcem wskazał na wóz pełen kobiet. - Tam masz przykład demonów synu, najgroźniejszych, jakie istnieją. Mamią wdziękami, tylko po to, by potem pożreć twoją duszę i odcisnąć na niej swe mroczne żądze.- dodał gwardzista, zaś w tonie jego głosu czuć było, iż święcie wierzy w to co mówi.
Ach... takie demony. Więc o to w tym wszystkim chodziło. Jakiś pieprzony fanatyk religijny dopatrzył się źródła tego całego szaleństwa w kobietach. Widać ci, których Suro zabił wraz ze swoimi towarzyszami nie byli poddani zarazie. Byli... religijni.
Ludzie... Nie wiedzieć czemu elf zaczął uważać ich za zwierzęta. Własne popędy tłumaczyli mrocznymi czarami stosowanymi przez kobiety. Ktoś musiał mieć poważne kompleksy na tle seksualnym, skoro doszło do czegoś takiego. Chociaż z drugiej strony... Jakież to ludzkie.
Zabójca rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu swojego zbrojnego towarzysza. Nie znalazł go. Widać ten, już dostał się do miasta. No cóż trzeba było załatwić to samemu. Białowłosy sięgnął do twarzy, ściągając z niej chustę. Posłał strażnikowi najszerszy z możliwych uśmiechów.
- Dobrze... się... spisałeś... Idę... ją... zdobyć...
Północ nie była zbyt precyzyjnym określeniem. Suro, jednak był zadowolony. Wyglądało na to, że Haru nie była ani szalona, ani nieścigana przez normalne prawo. Ale i tak zamierzał ją odnaleźć. A później... Później może wpadnie do miasta powiedzieć odpowiednim osobom co o nich myśli.
Strażnik kiwnął na elfa głową, po czym wrócił do przepuszczania przez bramę wybranych jednostek. Surokaze był niezłym tropicielem... ale czy zapuszczanie się na pustkowia, samotnie i bez zapasów, było sensownym wyjściem? No i co miało stać się z towarzysząca im kobieta robotem, skoro tutaj wszystkie przedstawicielki płci żeńskiej były traktowane w jednakowy sposób.
Suro, dopiero teraz uświadomił sobie, że dwójka jego towarzyszy również została po tej stronie murów. O ile Elathornem nie specjalnie się przejmował, pozostawienie tutaj Belli byłoby takie... takie ludzkie. No i jeszcze trzeba było coś jeść. Kobiety jednak zasłaniały zdrowy rozsądek.
- Nie możesz zbliżyć się do bram miasta. – elf podszedł do swej towarzyszki. - Oni nie są normalni. Gdy tylko cię zobaczą, dołączysz do tych kobiet na wozie. Jak chcesz, możesz iść ze mną na północ. Jeśli nie, to rób, co chcesz. Ja idę załatwić coś do żarcia.
Białowłosy ponownie ruszył na spotkanie ze strażnikiem. Był świadom, że jeśli takie cyrki odbywały się w mieście, trzeba było się liczyć, że jedzenie będzie drogie. Może pieniądze i mithrilowe naramienniki wystarczą, by kupić zapasy chociaż na tydzień. Jeśli nie... Problemy się wycina.
- Jedzenie... Gdzie... Kupić... – zapytał się stróża „prawa”.
Bella spojrzała na Surokaze, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ten był już przy strażniku. Mim oto kobieta stała w miejscu czekając na powrót elfa. Stary gwardzista z lekką irytacja spojrzał ponownie na elfa. - Ty nigdzie. -odparł zirytowany. - Takich dziwaków jak ty nie wpuszczamy do miasta. -dodał, a kilka sztuk broni zaskrzypiało, gdy halabardy i kusze zostały wycelowane w elfa.
Na twarzy białowłosego zagościł uśmiech. Od samego początku miał zamiar wejść do miasta, pchając przed sobą strażnika. I pomyśleć, że człowiek sam zaczął się o to prosić. Elf rozejrzał się bacznie po każdym trzymającym w ręku broń. Oceniał ich możliwości.
- Rozumiem... No cóż, chciałem po prostu wejść, zostawić trochę pieniędzy i wyjść. No ale skoro nie chcecie zarobić... – nie było sensu już udawać kogoś niespełna rozumu. - Słyszałeś może o Bractwie Wietrznych Szermierzy?
Strażnicy nie wyglądali na specjalnie wyszkolonych, od przeciętna lekko rozwinięta forma straży miejskiej. Problemem było jednak ich rozstawienie. Kilku kuszników na murach, którzy mogli spokojnie zasypać tłum i Surokaze mżawką bełtów, wraz z tymi których oczy spozierały na świat z okiennic w murze. Około tuzina uzbrojonych we włócznie mężczyzn pilnowało bramy, a wystarczyło by jeden uderzył w zabezpieczenie kołowrota, by odciąć tłuszcze od dostania się do miasta.
- A kto nie słyszał. -prychnął strażnik, a wprawne oko Surokaze zobaczyło jak jego dłoń na drzewcu włóczni, daje dyskretny znak reszcie zbrojnych. - A co, może wiesz coś o jakimś z członków tej przeklętej organizacji?
Elfowi niespecjalnie spodobało się nagłe ożywienie w postawie strażnika. Jego fanatyczne oddanie nagle wyparowało. Ale zapewne gdzieś tam się kryło. I trzeba było to wykorzystać.
-Przecież pokazywałem ci wizerunek jednego, a raczej jednej z nich. Ba, nawet chcę na nią zapolować. Tylko potrzebuję zapasów na wyprawę. – głos Suro był spokojny. I tylko głos. Ciało z każdą chwilą coraz bardziej nakręcało się na walkę. - Ale szanowny pan mi przeszkadza w ich zdobyciu. A to oznacza, że trzyma pan z nimi. Więc radzę iść do przełożonego i poprosić o aresztowanie.
Brew strażnika drgnęła nerwowo, czyżby elf trafił w czuły punkt? Czy ludzie w tym mieście, aż tak bali się jakichkolwiek powiązań z „demonami” że nawet wzmianka od nieznajomego, mogła ich przerazić.
- Jeżeli chcesz polować na demony to twoja sprawa, ale nie wpuszczę Cie do miasta. -powiedział w końcu gwardzista, jednak dodał. - Za to mogę posłać jednego z mych ludzi po zapasy dla Ciebie, jeżeli powiesz czego potrzebujesz i masz odpowiednią ilość gotówki. -zaproponował kompromis.
- Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. - elf uśmiechnął się ciepło i nie za szeroko. Następnie sięgnął do pasa po sakiewkę i wyciągnął ją do strażnika. - Mam nadzieję, że wystarczy na jedzenie co najmniej na tydzień. Proszę o takie, które nie zepsuje się na pustkowiach. Suszone mięso czy coś w tym stylu.
Strażnik rzucił sakwę jednemu ze swych podwładnych, po czym wytłumaczył, o co chodzi.
- Teraz musisz poczekać. dodał krótko do Surokaze i gestem nakazał mu wycofanie się od bramy.
Co też elf zrobił bez najmniejszego ociągania. Wolał na razie nie zbliżać się do Belli. Dał też jej dyskretny znak by i ona trzymała się z dala od niego. Prawdopodobnie strażnicy w tej chwili interesowali się nim bardziej niż innymi. Nie powinno dawać się im powodu do agresji. Jeszcze nie teraz.
Suro, wyszukał w miarę czysty skrawek ziemi, na której usiadł na skrzyżowanych nogach, czekając na jedzenie. Pozostawało mieć nadzieję, że strażnik nie wystawi go do wiatru, a co gorsza, nie przyprowadzi posiłków, by pojmać białowłosego.
- O co chodzi tak właściwie? Co kombinujesz? -zapytał Elathorn, który przysiadł się do elfa, z jakimś grubym tomiszczem w ręce. - Jakieś problemy?
- Nie no, jeszcze żadnych problemów nie ma. – Suro pokazał towarzyszowi list gończy. - Ta tutaj to moja... dziewczyna. Sądzę, że nagroda jest za to, że jest kobietą. Ci tutaj nie lubią kobiet. No ale pewności nie mam. Dlatego zamierzam to sprawdzić. Strażnik mówił, że ostatni raz była widziana gdzieś na północy. Także zamierzam iść na północ. Powiedzmy, że chcę odpokutować za błędy przeszłości. – wyjaśnił pokrótce.
- Symmachia... -przytaknął przeciągle lodowy mag lekko mierzwiąc włosy. - A ja szukam Johna bo gdzieś mi zniknął...znowu. -dodał wyraźnie załamany tym iż jego sztuczki nie pozwalają mu na zlokalizowanie handlowca.- Ciężko mieć na niego oko. -dodał z niemrawym uśmiechem.
- Pewnie dostał się już do miasta. W końcu znowu tak dziwnie nie wygląda. – odparł elf, uśmiechając się lekko. - Widać jest z tych, którzy nie chcą się rzucać w oczy. Wiesz ile problemów można w taki sposób rozwiązać... A raczej o ile mniej można się nabawić? Też tak bym chciał no ale jestem, kim jestem. I samo to sprawia, że oczy innych będą mnie obserwować.
- On jest aż zbyt przeciętny. -westchnął mag i schował książkę do plecaka.- Wiesz, że jeżeli pójdziesz po swoją dziewczynę, nie będziemy na Ciebie czekać? -rzucił do elfa. - Zostaniemy tu pewnie góra dwa dni, po czym ruszamy w stronę góry. -dodał mag.
- I nie musicie na mnie czekać. Chodzę z wami bo ten czarnoskóry coś mi obiecał. I liczę, że dotrzyma słowa. - Suro nie specjalnie przejął się tym, że będzie musiał liczyć sam na siebie. Znowu... Jakbym nie zdążył, to powiedz mu, by co jakiś czas dawał dowody swojej bytności. Łatwiej was wtedy odnajdę. A i zajmij się Bellą. Zaproponowałem jej, by szła ze mną, ale pewno się nie zgodzi. Niech nawet nie zbliża się do strażników. Pewnie nie zwrócą uwagi, że nie jest specjalnie... ludzka.
Elathorn przytaknął, po czym odparł jedynie. - Nie ma sprawy... aczkolwiek znając Belle zrobi jak będzie chciała. To dość uparta i silna kobieta. Lepiej z nią pogadaj.- dodał jeszcze mag wstając z miejsca i spokojnym krokiem ruszył w stronę miejskiej bramy.
Suro, uśmiechnął się lekko.
-Wiem, że zrobi, co zechce. - rzucił w ślad za odchodzącym Elathornem.
Nie zamierzał nikogo do niczego zmuszać. Nigdy zresztą tak nie robił. Każdy miał swoją własną wolę i mógł mieć własne zdanie na każdy temat. To, co się działo z tymi, którzy mieli te zdania inne niż elf to już zdecydowanie inna kwestia...
Białowłosy wpatrywał się w strażnika przy bramie. Nigdy nie należał do cierpliwych. Teraz jednak siedział spokojnie, wiedząc jak dużo problemów, może spowodować utrata opanowania. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczął rozmyślać.
Całe zamieszanie w tym mieście spowodowała zapewne jedna lub niewielka grupa osób. Strażnicy przy bramie i zapewne każdy z mieszkańców zachowywali się jak fanatycy. Czyli ktoś mieszał do tego religię. Skoro religia stała się prawem to ten ktoś musiał być wysoko usytuowany.
Po powrocie trzeba będzie odwiedzić lokum miejscowego włodarza. Podając się za łowcę nagród i mając ze sobą dowódczynię „demonów” nie powinno być z tym większych problemów. Zakładając jakże optymistyczną wersję, że miasto w tym czasie niezostanie zniszczone przez Gorta i Richtera.
Rozmyślając Surokaze czuł opadające krople deszczu na swej skórze. Silny wiatr poruszał flagami na zamku, czyżby tam znajdowała się osoba odpowiedzialna za całe zamieszanie? Możliwości było wiele... ukryta sekta, oszalała władza, albo jakaś pokręcona odmiana szaleństwa.
Krople ściekały po białych włosach na ziemię, gdy w końcu strażnik machnął na Surokaze dłonią unosząc w górę skórzany tobołek, w którym zapewne były zapasy. Gdy elf zbliżył się po swoje rzeczy, strażnik rzucił mu worek i stwierdził krótko. - Tylko na tyle starczyło ci pieniędzy. Powodzenia w łowieniu demonów, ale nie liczę, iż uda ci się wrócić. Omamią Cie swoja magią i skończysz u ich stóp.- wypowiedziane było to smutnym głosem zaś pokręcenie głową na boki nad beznadziejną sytuacją elfa, tylko wskazało na to iż gwardzista naprawdę wierzył w historie o kobietach z piekła rodem.
- Ach jakże optymistycznie. Nie martw się. Wrócę, nim się obejrzysz. I to nie sam. – elf odwrócił się od strażnika i powolnym krokiem skierował się w stronę Belli. Teraz, nawet jeśli jakiś strażnik zobaczyłby kobietę, nie było potrzeby bycia dla niego miłym.
- Więc jaką decyzję podjęłaś? – zapytał swojej towarzyszki, gdy stanął przed nią.
- Do miasta i tak mnie nie wpuszcza prawda? -rzuciła swym mechanicznym głosem kobieta, rozglądając się po tłumie. - Idę z tobą... mam przeczucie, że powinnam. -dodała poprawiając strzelbę na ramieniu i spojrzała swymi lekko świecącymi oczyma na długouchego. - Masz jakiś plan?
- A to potrzebujemy jakiegoś? - Facjatę elfa ozdobiło zdziwienie. Trudno było odgadnąć czy było ono szczere, czy udawane. - Nie wystarczy iść na północ, szukać po drodze oznak bytności tych „demonów z pustkowi” jak nazwał je strażnik? No i naturalnie likwidując wszystko, co będzie nam przeszkadzać posuwać się na przód. – Suro otworzył na chwilę worek z zapasami i zajrzał do środka. - Jeśli czegoś nie znajdziemy lub nie upolujemy jakiejś zwierzyny, nim dojdziemy do połowy zapasów, to wracamy i robimy rozróbę w mieście. Może być? - zapytał z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Wiesz, że idealnie pasujesz, do tej grupy? -zapytała patrząc na niego swoją twarzą bez emocji. - Masz dokładnie taki sam sposób myślenia jak jej zdecydowana większość.- dodała z lekkim chichotem, po czym podparła się dłońmi pod biodra. - Tym bardziej jestem ci potrzebna, by ktoś tutaj myślał, a nie tylko zabijał. -dodała hardo i spojrzała na północ. - Znasz te kobietę ze zdjęcia tak?
- Oj tam, oj tam. Nie moja wina, że lepiej mi idzie improwizacja niż planowanie. - odparł elf, robiąc obrażoną minę, która dość szybko zamieniła się w łobuzerski uśmiech. - I nie zapominaj o gotowaniu.
Na pytanie o kobiecie szermierz jednak spoważniał.
- Tak. Można by ją nazwać moją dziewczyną. Przynajmniej jakiś czas temu. Później życie mi się trochę skomplikowało i popełniłem poważny błąd. Teraz chcę go naprawić. Za wszelką cenę. – ton Suro wskazywał, że w słowie „wszelką” znajdowało się nawet jego życie.
- Czyli coś o niej wiesz. -skomentowała krótko metalowa kobieta. - Więc powinieneś wiedzieć, gdzie by się schowała w takiej sytuacji i jak to rozegrała. Pomyśl trochę. -dodała wpatrując się w niego.
Suro, spojrzał na swoją towarzyszkę, analizując jej słowa. W sumie miała rację. Powinien od tego zacząć. Bardzo dobrze znał Haru, przynajmniej tą sprzed upadku Bractwa.
W niektórych aspektach byli do siebie podobni. Ta sama broń, te same wietrzne techniki. Niemal identyczne olewanie wszystkich obowiązków z wyjątkiem codziennych treningów. Te odkąd między nimi zaiskrzyło, odbywali razem. Znali nawzajem każdy swój ruch. Każdy atak czy unik. Rytm oddechu czy bicie serca. Mogli walczyć ze sobą mając zamknięte oczy. Żadne nie zostałoby ranne.
Ale też różnili się od siebie. Suro, zawsze porywczy, bardzo łatwo wpadał w złość. Haru opanowana, trudna do wyprowadzenia z równowagi, ale gdy to następowało, lepiej było trzymać się od niej z daleka. Była też inteligentniejsza. O ile białowłosy kierował się mieszaniną zdrowego rozsądku i instynktu, ona zawsze miała wszystko przewidziane i zaplanowane. Mało rzeczy potrafiło ją zaskoczyć. A jeśli jakieś były w stanie to zrobić miały do czynienia z nim. Uzupełniali się.
- Jakby to rozegrała? – powtórzył pytanie. No właśnie jak? Zachowałaby się tak jak... on by się nie zachował nigdy.
- Najpierw zadbałaby o schronienie. Gdzieś gdzie w każdej chwili mogłaby uciec, gdyby miała kłopoty. Zawsze zacierałaby za sobą wszystkie ślady. Pozostawiała fałszywe tropy. Później... później obserwowałaby cel. Bez wdawania się w walkę. Dopiero gdy znałaby wszystkie słabe strony, przystąpiłaby do działania. Bez zbędnego ryzykowania. Pojedynczo. Cel za celem. Od najsłabszego. Powoli. Nie śpiesząc się. Atak i powrót do kryjówki. – elf zamilkł, zastanawiając się, czy jest coś jeszcze, co może pomóc... No tak. Jak mógł to przeoczyć. Podstawowa różnica między nimi... - Masz coś przeciwko pewnemu przedstawieniu? Ja fanatyk ogarnięty żądzą niszczenia demonów, ty ofiara tych żądz. Znając ją, to przyjdzie cię uratować. Ona lub któraś z jej podwładnych. Nie musimy ich szukać. Starczy na tyle rzucać się w oczy by to one znalazły nas. Tylko... Przekonasz je, że to przedstawienie? Sądząc po tym, co mężczyźni robią z kobietami tutaj, wolę nie wiedzieć co by zrobiły ze mną na pustkowiach.
- To całkiem ciekawy pomysł. -stwierdziła Bella, po chwili zamyślenia. - Jednak nie możemy chodzić po pustkowiu i co jakiś czas tego odgrywać, jeżeli by nas obserwowały, to szybko zrozumiałyby, że to podstęp.- poddała pod wątpliwość pewien aspekt planu, dziewczyna z Witlover. - Musi to być bardzo naturalne, no i trzeba mieć pewność, że wtedy wszystko zobaczą, albo przynajmniej mieć duże szanse by tak się stało.
- Nie miałem na myśli odgrywania co jakiś czas. Miałem na myśli, coś w stylu wędrówki z tobą do rodzinnej wioski w celu pokazania ziomkom jak rozprawia się z demonami. Pętla na szyi byś miała wolne ręce w razie jakichś niespodzianek – Elf nie lubił planować. Z planów nigdy nic nie wychodziło. Gdyby szedł sam, pewnie wszystko wymyśliłby w marszu. Z Bellą tak się nie dało. - Jakiś większy trakt znajdziemy czy coś w tym stylu. Którędyś kobiety muszą być przywożone do miasta. Droga powinna być obserwowana. Pewno polują na mniej strzeżone transporty. Jeśli nie uznają nas za przynętę, pewnie zaatakują szybko. W końcu jestem sam... - elf zamilkł, uświadamiając sobie coś jeszcze. - No i musimy uważać na plecy, bo może będziemy jednak odgrywać rolę przynęty dla tych tam. – gestem głowy wskazał w stronę murów.
Bella zerknęła dyskretnie w stronę murów, z których strażnicy czujnie obserwowali tłuszczę, napierająca na bramy. - Masz rację... a plan brzmi całkiem dobrze.-stwierdziła w końcu, po czym już weselej dodała. - Tylko się nie wczuj za bardzo, w rolę oprycha. Jakoś nie chce stracić głowy, tylko po to byś mógł znaleźć swoją dawną dziewczynę.- elf był pewien, że gdyby kobieta mogła, to by się uśmiechnęła.
- Moje wcielanie się będzie ograniczone tylko do słów. Także nie martw się, jeśli twoja głowa nie odleci od kilku ubliżań, to nic jej nie grozi. – wargi Suro wykrzywiły się w uśmiechu. - Jestem zbyt leniwy, by krzywdzić kogoś, kto nie dał mi ku temu stosownego powodu. A ty nie dość, że powodu mi nie dajesz, to jeszcze pomagasz. A poza tym muszę cię w końcu do wioski dostarczyć nietkniętą, o czym dowiedzą się wszyscy w zasięgu mojego głosu.
Białowłosy przymknął powieki. Lot kropel w jego pobliżu został zakłócony przez delikatny powiew wiatru. Gdy powieki zostały uniesione, nie tylko Bella mogła pochwalić się świecącymi oczyma.
- To idziemy? Zwiążę cię z dala od miasta. Po co zawczasu przyciągać niepotrzebne spojrzenia.
Kobieta ze stali przytaknęła ruchem głowy, po czym wykonał gest w stylu „Prowadź”, by podążyć za elfem we wskazanym kierunku.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172