Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2013, 18:21   #30
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Meggie Ronan urodziła się prawie siedemdziesiąt lat temu. Kupa czasu. Pochodziła z dość bogatej rodziny, nie jakichś milionerów ale ojciec, średniego szczebla pracownik już dawno nie istniejącej korporacji był w stanie zapewnić im życie na rozsądnym poziomie. To co zaważyło na jej życiu i śmierci był incydent jaki spotkał jej matkę. Anna została napadnięta gdy wracała z zakupów. Niezidentyfikowani sprawcy pobili ją, zgwałcili a potem zabili. Jej ojciec, Kyle, miał potem fioła na punkcie bezpieczeństwa swojej jedynej córeczki. Zapisywał ją na wszelkie możliwe kursy samoobrony, wydawał pieniądze na instruktorów strzelania. A mała Meggie zatraciła się w tym. Mimo, że bystra nie przykładała się do nauki. Nauczyciele w szkołach prywatnych załamywali ręce. Nic nie pomogły liczne rozmowy i zakazy, Meggie ciągle stawiała na swoje a dla co raz starszego ojczulka miękło serce. W końcu w życiu została mu tylko ona.

Meggie zafascynowana opowieściami swojego kochanka i instruktora, byłego komandosa chciała zaciągnąć się do wojska. Oczywiście spotkało się to z zdecydowanym sprzeciwem jej rodzica. Skończyło się jej wyprowadzką i zerwanymi kontaktami. Ian zaczął pić, wyrzucili go z pracy gdy firma straciła przez niego kontrakt. Prawnicy korporacji zabrali mu wszystko, córka nie odbierała telefonów... Jego życie skończył nabój .45.
Jego córka dowiedziała się o samobójstwie gdy była w Afganistanie. Nie zaciągnęła się do wojska, zamiast tego przyjęła ją prywatna firma. Black Water. Po powrocie do kraju nie zostało jej nic innego niż złożyć kwiaty na grobie ojca. Została sama. Były kochanek, z którym czas obszedł się mało łagodnie znalazł sobie młodszą i bardziej naiwną. Meggie była jednak silna. Nie załamała się. Rzuciła się w wir pracy, z jej kwalifikacjami to nie było nic trudnego. Ochrona VIPów, konwoje... Z biegiem lat co raz bardziej gorzkniała, za jedynego przyjaciela mając przygarniętego kota. I tak by dożyła swojego czasu, pewnie byłby to znamienny 2020 gdyby nie stary znajomego z Afganistanu. Russella Shower służył w armii ale parokrotnie razem współpracowali . Gdy dowiedział się, że jego obecny pracodawca szuka specjalisty od ochrony od razu sobie przypomniał Meggie. Kontrakt był dobry, płacili bardzo duże pieniądze za ochronę swojej siedziby a w razie wybuchu konfliktu nuklearnego za hibernację i dalszą ochronę. Ronan nie lubiła korporacji po tym jak zabrali wszystko dla jej ojca ale skusiła ją proponowana suma. Do tego nikogo by nie zostawiła się hibernując. Po za kotem. Poprosiła tylko Showera by jego rodzina zajęła się jej najlepszym przyjacielem.

Gdy spadły bomby wiedziała co robić, sprawnie i bezpiecznie zorganizowała przewóz swoich pracodawców do schronu. Na miejscu poczekała aż oni i ich gość, jakiś Polak się zahibernują i sama się zamroziła. Gdyby się wybudziła wspominałaby twarz Showera, który zostawił na górze żonę i córkę. Wiedziała jednak, że był dobrym żołnierzem i nie opuści posterunku.
Albert miał co do niej specjalne plany. Jednak one odeszły wraz z nim. A Meggie niczym śpiąca królewna z jakiejś chorej bajki czekała na królewicza. I ten nadszedł, syn najlepszego przyjaciela Russella. Zamiast miecza z karabinem w dłoni. I zabił potwora. Grzebiąc królewnę pod zwałami gruzu. Zamiast szansy na drugie życie, może tym razem lepiej ułożone dostała śmierć. Chociaż szybką i bezbolesną.

Rozdział 2: Przeszłość puka do drzwi

Tydzień. Tyle czasu minęło od wydarzeń w bunkrze. Teraz zostały tylko dla jej uczestników jako złe wspomnienia. Horror przebudzenia dla Staszka, widok potworów nawiedzający Heinricha w snach i zimny dreszcz na plecach niedobitków QRS, którzy prawie stracili tam kolejnych dwóch swoich. Do końca będą pamiętali szaleńczy bieg korytarzami. Torba i karabin obijając się o Staszka. Odliczanie, które słyszał Drake i Baszar gdy pchali łóżko z swoimi towarzyszami modląc się w duchu by nie zostać pogrzebanym. Ciężar plecaków wyciąganych przez Heinricha, który ratując sprzęt reszty zmazał chociaż trochę fakt, że uciekł zostawiając tropiciela samego. I Lynx, który obciążony konserwami i pancerzem RIOT wybiegł na trzy minut przed tym jak gródź się zamknęła. Na zawsze. Ruinami wstrząsnęło echo podziemnego wybuchu na zawsze grzebiąc sprawców horroru, którego doświadczyli.

Była późna noc gdy ciężko dysząc wszyscy zebraliście się na zewnątrz. Jednak nie było czasu na odpoczynek. Najbliższe miasto było z trzy kilometry na północ od ruin w których byliście. Heinrich w nich był, szybko zostało ustalone, że pójdzie tam z Lynxem, jedynym z QRS, który nie został ranny. Reszta by tylko ich spowalniała.

Baszar sprawdził teren czy nic im nie zagraża a Drake zajął się opatrunkami Młodego. Później ubrany w zdobyczny pancerz zajął wcześniej wypatrzoną pozycję obserwacyjną. A Staszek? Czując się dziwnie nie na miejscu przysiadł przy rannych i ćmił papierosa.

Trzy kilometry to nie dużo ale w nocy, przez ruiny i pustynie to było sporo. Nawet dla kogoś tak wytrzymałego jak zabójca maszyn i ochroniarz. Musieli uważać by nie skręcić gdzieś kostki, by na zdradliwym podłożu nie stracić gruntu pod nogami. Nathaniel po raz pierwszy od dawna odczuł brak Carlsona. Jego cyberoko pomogło jednak przyśpieszyć nieco tempo i włączane na krótkie chwile upewniało, że dwójce wojowników nic nie grozi.

Enklawa przywitała ich pordzewiałą siatką zwieńczoną starym drutem kolczastym. Ciemnymi konturami wieżyczek strażniczych odcinającym się na tle czarnego, zachmurzonego nieba. A gdy się zbliżyli oślepiającym światłem reflektora i butnym głosem strażników. Mimo wyłuszczenia sprawy zbrojni wietrzyli podstęp, zasadzkę. Ale zgodzili się wpuścić ich do osady, wcześniej pokazując tablicę z prawami rządzącymi okolicą.

Cytat:
1. Wszelkie działanie na szkodę oczyszczalni wody i farmy będzie karane BRUTALNĄ śmiercią.
2. Broń ciężką (wyrzutnie rakiet, miotacze ognia, rkmy, ckmy, granatniki) należy zdać straży. W przeciwnym razie dostaniecie kulkę od najbliższego patrolu. Szanuj naszą rezerwę naboi przybyszu!
3. Gwałt karzemy kastracją i wsadzeniem rozżarzonego pręta w dupę. Oszczędź sobie tej przyjemności.
4. Za kradzież ucinamy dłoń. Będziesz musiał walić drugą ręką. Nie kradnij!
5. Za kradzież leków, broni, naboi, paliwa i innych istotnych zapasów grozi śmierć.
6. Przybysze muszą pierwszego poranka po przybyciu stawić się u komisarz administracyjnego. Jeżeli tego nie zrobicie czeka Was wygnanie.
7. Wszelkie nieujęte sprawy rozstrzyga komisarz sprawiedliwości.

Miłego pobytu w Enklawie!

Lekarza było trzeba budzić długo, w końcu otworzył Wam drzwi. Lekko zawiany, zaspany i wkurwiony. Jednak Nathaniel stwierdził, że ktoś musi nad nimi czuwać bo był to kumpel Belga. Fadiej. Chwile minęło nim poznał Lynxa a gdy się dowiedział, że chodzi o Młodego nie trzeba było go poganiać. Założył tylko buty i wziął torbę, pewnie z medykamentami. Zaraz zapakował się do pickupa i kazał pokazać sobie drogę. W kwadrans byli na miejscu. Ukrainiec od razu przyklęknął przy Młodym. Kręcił głową, zmienił opatrunek, coś wstrzyknął. Mówił po swojemu, chyba klął. Potem zabrał się za Jamesa, który odzyskał przytomność. Kazał mu się nie ruszać a Lynxowi i Baszarowi ułożyć go na pace. I tak cała siódemka trafiła do Enklawy.

Następnego dnia rano trzyosobową delegacją udaliście się opowiedzieć. Komisarz, grubszy i ewidentnie znudzony mężczyzna pod pięćdziesiątkę wysłuchał Drake'a, Heinricha i Staszka co ich sprowadza. Niezbyt go to informowało. Pouczył o miejscowym prawie, powiedział, że pracy nie ma i życzył miłego pobytu.

Minął tydzień. Tydzień nudów. Roboty nie było nawet najprostszej. Rozrywki ograniczały się do miejscowego baru w którym raz w tygodniu odbywała się potańcówka. Pięciu dziwek. Czterech tanich i paskudnych do których trzeba było się wcześniej znieczulić paskudną gorzałą. Piąta zaś wyglądała jak marzenie, śmiało mogłaby robić karierę w Detroit czy Vegas ale życzyła sobie naprawdę dużo.

Bar "Pod czarnym kotem"; Baszar, Drake, Heinrich, Lynx

Swojego rodzaju tradycją stały się poranne spotkania w barze nad kubkiem cydru. Okazjonalnie przy czymś co było namiastką śniadania. O tyle o ile QRS jako tako miało co jeść, a to dzięki całodniowym polowaniom Baszara i konserwom Lynxa o tyle Heinrich sukcesywnie przejadał swój majątek. Żadna karawana nie zawitała do miasta a wiedział, że na pustkowiach bez samochodu i zapasu żarcia nie da rady. Czwórka najemników milcząco obserwowała nie duży ruch w barze. Właściciel stal za ladą i właśnie nalewał cydru Staszkowi, oprócz ich w środku była tylko dwójka innych przyjezdnych. Do miasta zawitali wczoraj.


Kobieta była stanowczo miła dla oka. Wysoka ale nie na tyle by wprawić mężczyznę w kompleksy, wysportowana i bez widocznych zmian na skutek promieniowania. Wprawne oczy najemników wyłowiły jednak nie tylko jej krągłości ale i MP9 przy pasie, którego nie nosiła tylko dla ozdoby. Było widać w jej postawie, że potrafi o siebie zadbać.


Drake i Lynx od razu zakwalifikowali jej towarzysza jako wojskowego. Było coś takiego w postawie gotowej do bójki, oszczędności ruchów i czujnych oczach, co sprawiało, że jeden żołnierz pozna drugiego. Mężczyzna nie zaliczał się do wysokich ale był krępy. Spokojny, cichy raczej weteran niż narwany młodzik. Przy pasie miał kaburę z rewolwerem. Pierwsze co zrobił to otaksował wzrokiem czwórkę najemników, podobnie jak oni jego. Na tym jednak póki co kończyły się kontakty z tą parką.

Gdzieś w połowie kubka wojskowy wstał i podszedł do baru, wtedy też drzwi od knajpy otworzyły się. Stanął w nich chudy jak szczapa, pryszczaty nastolatek w przepoconej koszulce. Rozejrzał się i podszedł do najemników. Wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu.
- Pan Torrino kazał panów odszukać i powiedzieć, że ma robotę dla pistolero.
Cała czwórka wojowników była już na tyle długo w mieście, żeby wiedzieć, że Carlos Torrino był jedną z miejscowych szych, sklepikarzem.

Bar "Pod czarnym kotem"; Stanisław

Po koszmarnych wydarzeniach z bunkra postanowiłeś zabrać się pickupem ewidentnie podpitego Ukraińca do miasta wraz z tą bandą zakapiorów. Miasto, cywilizacja. Miałeś nadzieje, że tam złapiesz samolot do Polski. Albo chociaż znajdziesz jakiś bank. Cóż... Trafiłeś z jednego koszmaru w drugi. Zamiast nawet prowincjonalnego miasteczka na zapizdowiu stanów trafiłeś do jakiegoś obozu para wojskowego. Pordzewiała i łatana byle czym siatka. Wieżyczki ze snajperami, kolesie w starych mundurach z stanowczo nie pierwszej jakości spluwami. Zamiast starych, dobrych kodeksów i konstytucji za prawo robiła tablica z koślawo wypisanymi "prawami". Z grubsza mówiła na jak wymyślny sposób banda kolesi zrobi ci krzywdę gdy je złamiesz.
Komisarz administracyjny chyba uznał ciebie za jednego z bandy tych zakapiorów. I dobrze, na razie wolałeś się nie przyznawać, że zostałeś zahibernowany. Kto wie co te dzikusy zrobią? Może wpakują w klatkę i wystawią na rynku.
Na początku obserwowałeś. Szybko zrozumiałeś, że obowiązuje handel wymienny. Wszyscy byli szczególnie łasi na naboje. Funkcjonowały jakieś dziwne monety ale były przyjmowane niechętnie. Utknąłeś w tej dziurze. Kobiety były brzydkie i się nie myły, faceci nabuzowani adrenaliną i pod bronią... Snułeś się po tym obozie, bo słowo miasto nie przechodziło ci przez gardło. Siódmy dzień. Odliczałeś jak skazaniec. I siódmego dnia chociaż trochę się zmieniło. Podszedłeś do baru by zamówić śniadanie i kubek cydru. Zobaczyłeś oprócz czwórki tamtych zakapiorów dwie nowe osoby. Kobieta od razu przykuła Twoją uwagę. Wysoka i szczupła, ewidentnie dbała o siebie (przynajmniej na tle miejscowych). Do tego wszystko miała na swoim miejscu. Bardziej martwił jednak Ciebie jej towarzysz. Niby niski i w porównaniu do niektórych potworów w tej osadzie (jak chociażby do Cultera) mało barczysty chociaż potężniejszy od ciebie. Znałeś się jednak na ludziach i wiedziałeś, że koleś jest cynglem. Zdecydowane spojrzenie, rewolwer w zasięgu ręki. Co gorsza swoim szóstym zmysłem czułeś, że jest twardy i łatwo nie ustąpi jeżeli coś mu się nie spodoba. Sączyłeś spokojnie napój gdy ten wstał i podszedł do baru. Usłyszałeś, że w tym samym momencie ktoś wszedł do knajpy. Cyngiel postawił pusty kufel na ladzie.
- Jeszcze raz to samo.
Zamrugałeś. Kolo nie był z Ameryki, było to słychać mimo bardzo dobrego akcentu. Spojrzał na Ciebie i lekko się uśmiechnął.
- Co słychać w Warszawie?
Jak widać mimo apokalipsy wszędzie można było trafić na rodaka.

Szpital; James

Tydzień w szpitalu... Ładnie się załatwiłeś podczas akcji w bunkrze ale nie żałowałeś, uratowałeś w końcu swojego przyjaciela. Błędem jak później się dowiedziałeś była akcja z drzwiami, ktoś słabszej postury po prostu by został wgnieciony ale i ty oberwałeś. Kontuzja kręgosłupa była jedną z wredniejszych, bolała na początku nawet przy schylaniu się. Na szczęście lekarz okazał się nie dość, że dobry w swoim fachu to jeszcze przyjacielem ojczyma Młodego. Co prawda powiedział, że instytucją charytatywną to on nie jest ale za trzy naboje dziennie możesz liczyć na posłanie na ziemi, ciepły posiłek , ćwiczenia, które poprawią twój stan i usztywniający gorset. Przystałeś na to spędzając większość czasu z Ukraińcem raz to wesołym i sympatycznym a raz chodzącym jakby miał dół. Częściej wtrącał wtedy słówka ze swojego języka i śpiewał ukraińskie, smutne pieśni.

Szpital; Młody

Pamiętasz ból, okropny ból i zapach spirytusu. Potem obudziłeś się na czystym i miękkim łóżku a nim zdążyłeś wychrypieć, że chcesz wody pojawił się Fadiej. Na początku myślałeś, że masz halucynacje. Okazało się zamiast tego, że masz szczęście. Nie zapomnisz prędko jak podając ci wodę pokręcił głową i mruknął: "No chłopczik masz więcej szczęścia niż rozumu. Może w końcu się nauczysz żitia."
Poznałeś, że tego dnia ma parszywy humor, jak to mówił Belg fantazja mu nie dopisywała. Mimo tego zajął się tobą. Po paru dniach mogłeś już sam spacerować po szpitalu, którego aktualnymi lokatorami był lekarz, ty i Culter.

Szpital; James i Młody

James akurat wykonywał ćwiczenia. Irytująco proste. Jeszcze bardziej irytowało go, że sprawiają mu trudności. Ale czuł już poprawę, Ukrainiec faktycznie znał się na rzeczy. Kolejnym powodem irytacji Cultera był kac. Poprzedniego wieczoru gospodarz zaaplikował obu swoim pacjentom lekarstwo na duszę. Jak sam stwierdził najgorsze co może być to choroba duszy. Na nic się zdało tłumaczenie o kondycji, zdrowiu... Zalecenie lekarza. Do tego wydawało się, ze Fadiej obrazi się a zachowywał się wcześniej bardzo fair w stosunku do Jamesa. Dlatego zgodził się na jeden kieliszek. W połowie drugiej flaszki odpłynął, zaraz po ciągle osłabionym ranami Młody.

Lekarz nie chciał żadnej zapłaty od syna swojego przyjaciela ale też uważał, że zbyt długie leczenie szkodzi tak samo jak nadmierny wysiłek. Rusznikarz pomagał w lekkich pracach, głównie sprzątaniu, przyrządzaniu lekarstw i gotowaniu. Pomagało mu to też odciągnąć myśli od wydarzeń w bunkrze. Obecnie asystował przy zszywaniu nowego pacjenta.
Był on młody, młodszy o parę lat nawet od Młodego. Miał maks 18 lat. Mimo to James widział, że koleś dba o swoją kondycje, pod skórą wyraźnie rysowały się mięśnie. Co jednak bardziej ciekawiło weterana to dwie blizny, wyraźnie po ostrzu. O ścianę stała oparta śrutówka, remington M870, rusznikarz widział, że w nie najlepszym stanie. Młodzieniec przy pasie nosił coś pośredniego między mieczem a maczetą. Gdy Fadiej oczyszczał paskudne ugryzienie na przedramieniu ten nawijał.
- No i mnie dziabnął. Normalnie skurwiel skoczył na mnie. No ale mój brat jest łowcą mutantów. Mówiłem o tym, nie? I wiem jak sobie z takimi radzić. Dałem mu wgryźć się w ramię i fanga w nos. I jeszcze jedna! Zawył a ja wtedy wyjąłem nóż i mu po szyi. Jucha chlusnęła na metr do góry! Zerwałem się i złapałem za pompkę. Jak nie wywaliłem to zgarściowałem dwa kolejne psy. A wtedy... Au!
Ukrainiec pokręcił głową.
- Chłopczik dawaj igłe i nici.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline