Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2013, 23:15   #15
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Brakowało im przywódcy. A może zwyczajnie kogoś z jajami. Dość powiedzieć, że pytanie Flinta pozostało bez konkretnej odpowiedzi. Część wzruszyła ramionami, inni zaproponowali różne opcje. Ostatecznie większą ilością głosów zdecydowali się na juczne konie, nie nadające się do tego, by na nich jechać, ale za to odciążające ich samych. Dodatkowo tym zwierzętom, w przeciwieństwie do wozu, nie straszna była marnie utrzymana droga czy większość innych terenowych przeszkód. Kupiec obiecał, że będą na nich czekać z samego ranka. I tak było, przyprowadził je syn gospodarza, już napojone i przygotowane do drogi. Nie miały siodeł, za to posiadały pojemne juki.
I żeby było ciekawiej, w sprawie poszukiwań bliskich starszej kobiety, również nie stanowili jedności. Jak poradzą sobie w walce? O ile taka nastąpi. Być może każde z nich liczyło na to, że bez przeszkód dotrą do Roezfels. Tak przecież mogło być. Siły Chaosu zostały przegnane. Podobnie nieco do kobiety, która szlochając cicho kiwała głową, że przecież ich rozumie.
Kłamała. Ale zmienić ich decyzji nie mogła.

Wyruszyli wreszcie. Jedni konno, ale inni na piechotę i to właśnie do nich należało dostosować tempo. Według tego co mówił Flint, do warowni dało się dotrzeć przez zmrokiem nawet bardzo wolnym tempem, a przecież każde z nich było doświadczonym wędrowcem i poruszanie się nawet na własnych nogach nie spowalniało za bardzo całej grupy. Zresztą, czasami to właśnie piesi poruszali się sprawniej.
Droga była w tragicznym stanie. Łatwiej byłoby ją nazwać pełną nierówności przecinką w gęstym lesie, bowiem kilka miesięcy nieobecności tutejszych włodarzy i zapewne przemarsz armii Chaosu, sprawił, że nawet konie poruszały się z trudem. O puszczeniu ich w galop można było zapomnieć, w każdej chwili mogły się o coś potknąć lub zapaść w grząskiej ziemi. Pogoda bowiem nie poprawiała sytuacji. Zimno było drobną niedogodnością, ale coraz bardziej uciążliwy deszcz miał już wymierne skutki w postaci przemoczonych ubrań. I ciemności. Mimo faktu, że dzień się dopiero zaczynał, to w lesie było ciemno jak podczas zmroku. Wielkie drzewa i ciemnoszare niebo były głównymi winowajcami tego stanu rzeczy. Poruszali się więc z trudem, niezbyt szybkim tempem, momentami wręcz ostrożnie pokonując wzniesienia a potem zjeżdżając z nich. Bliskość gór sprawiała, że teren był wyjątkowo mocno pofałdowany.

Podróżowali tak już od jakiegoś czasu, gdy ich uwagę przyciągnęły niepokojące odgłosy. Zatrzymali się na szczycie niewielkiego, płaskiego wzgórza, nasłuchując. Odgłosy zbliżały się. Droga wydawała się prowadzić jedynie w przód i w tył, a gęste krzaki po jej bokach ograniczały poważnie wszystkie manewry. Powoli dało się z odgłosów wyłonić krzyki i końskie rżenie. Ich własne wierzchowce zaczęły się niepokoić, prychając i tupiąc kopytami.
A potem pomiędzy drzewami, gdzieś z boku, pojawił się ruch. Musiała być tam osobna ścieżka, droga może nawet. Ta, o której wspominała stara kobieta?
Tak czy inaczej, cokolwiek nadchodziło, zbliżało się szybko.
Prześwity pomiędzy drzewami najpierw pozwoliły zobaczyć niewyraźne kształty, a po kilku chwilach już z całą pewnością określić je jako wóz ciągnięty przez pojedynczego konia. Zbliżali się do głównej drogi do warowni. Raczej nie zauważyli jeszcze nikogo z grupy. Wierzchowce nie pozwalały na skuteczne ukrycie się, ale to nie był główny powód. Ludzie znajdujący się na wozie bowiem uciekali przed czymś i ani w głowie było im patrzenie przed siebie.

Dopiero, gdy prawie dojeżdżali do rozwidlenia, znajdującego się może dwadzieścia metrów przed ich grupą, choć wcześniej niewidocznego, mogli dostrzec wszystkie szczegóły rozgrywającej się tam sceny. Na koźle siedział starszy, siwy mężczyzna, strzelając lejcami i krzycząc coś do zziajanego konia. Z tyłu wozu stał, trzymając się burty, inny mężczyzna z włócznią w dłoni. Co chwilę próbował nią uderzać. W goniące ich stwory
Zwierzoludzie nie były nowością chyba dla nikogo z nich. Ale i tak ich paskudne, zwierzęce pyski, rogi, futra i racice tworzyły paskudną mieszankę, wywołującą jedynie żądzę krwi i obrzydzenie. Było ich pięć i nie należały do tych największych. Dzierżyły włócznie i topory, z każdą chwilą będąc bliżej dogonienia zwalniającego wozu.

Nagle coś trzasnęło. Jedno z tylnych kół wozu rozpadło się na kawałki, a sam pojazd zarył w ziemię, momentalnie tracąc prędkość. Potwory zawyły z uciechy i chęci mordu. Było kwestią sekund, zanim dopadną ludzi. Wszystko to ledwie dwadzieścia metrów od obserwującej wydarzenia grupy. Chyba jeszcze nikt ich nie dostrzegł.
Były jeszcze dwa szczegóły. Na środku wozu znajdowała się kobieta, w bardzo zaawansowanej ciąży. Krzyczała, siedząc z rozchylonymi nogami. Wyglądała jakby... rodziła.
A dalej, gdzieś za całym tym zamieszaniem, podążała bestia znacznie większa od pozostałych.
Prawdziwy bestigor, wódz zwierzoludzi. Potwór o wielkich rogach, ponad dwumetrowy, dzierżący solidny, dwuręczny topór.

 
Sekal jest offline