Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2013, 11:12   #129
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dick


Ludzie mu się podzielili, a że durnowaty nie był nigdy, palcem mógł wskazać precyzyjnie, gdzie przebiega linia graniczna... dokładnie przez żywot zmiennokształtnej, której udało się ostatecznie skłócić mu ludzi.

Że wesoły Kalen z miejsca przykleił się do Półrękiego, to jeszcze dało by się wytłumaczyć tym, że wrony jak wrony, stadami lubią latać i krakać pospołu. Można by, gdyby nie urażone spojrzenia, jakimi zarządca częstował dziewkę, za każdym razem, gdy ta zaczynała ku Mocnemu ćwierkać, a robiła to przy każdej okazji. Ot, urażona duma męska, a gadali, że wrony nie mężczyźni... Sorsha trzymała się blisko zwiadowcy, raz, że strachała się, że ktoś go ubije i okradnie ją z należnej jej pomsty, dwa, że dzielili ze sobą podejrzliwość do Nenneth. Qhorin opowiedział oczywiście łowczyni o śmierci Henkowego syna, i Dick nawet się nie obejrzał, jak wiedzieli wszyscy. I nawet ci, co nie byli otwarcie wrodzy wobec zmiennokształtnej, przychodzili do Dicka i sugerowali na stronie, żeby skręcić jej kark. Że Henk naturę ma łagodną, ale kto wie, co zrobi, jak wieści go dojdą, że Mocny chroni morderczynię jego syna, czy mścić się nie będzie, swojego nie dochodzić... Demony ich tam wiedzą, tych zmiennokształtnych, co im się we łbach lęgnie.

Na dobitkę wszyscy jeńcy nawróceni na posłuszeństwo wobec jedynego słusznego wodza, czyli Mocnego Dicka, z miejsca dołączyli do grupy podejrzliwych skwaszeńców, na której czele stali Półręki ramię w ramię z Sorshą, chichot losu. Co tu się dziwić... Dickowi wybaczyli podstęp, głupi nie wykorzystałby każdej broni, jaką miał na podorędziu. Ale Nenneth zdradziła Olamyra i wykorzystała zaufanie Thennów. Pomimo ochron, jaką otoczył dziewkę, Mocny nie mógł mieć złudzeń. Prędzej czy później Nenneth za to odpowie... a on wyjdzie wtedy na wiarołomcę.

Byli jeńcy przynajmniej chcieli jeszcze z nim gadać. Młodziutki Bard po oddaniu mu psów najpierw popłakał się ze szczęścia i wdzięczności, a potem wyśpiewał bez nacisków, że Fionnar miał Raymunda za durne bydlę opętane żądzą władzy i zemsty, i dlatego dołączył do Czaszkowych, bo w żaden inny sposób nie przeprowadziłby swego plemienia przez kontrolowane przez lojalnych wielkiemu wodzowi ludzi. Z rzuconych tu i ówdzie uwag Dick uzyskał obraz człeka, który zginął z jego ręki – wodza małego, ale bitnego górskiego plemienia, wojownika roztropnego i ostrożnego w sądach, kochanego przez swoich ludzi, który chciał przeprowadzić swój lud na ciepłe południe.

I to było przyczyną, dla której Fionnarowi tak ziali ku Dickowi nienawiścią... Zostawili za sobą rodziny, które teraz jedna po drugiej opuszczały cichaczem pełznącą na południe Raymundową armię, by do nich dołączyć. W umówionym miejscu nikt nie będzie na nich czekał, i ich los będzie przesądzony. Dicka gryzło najbardziej to, że pewnie będzie musiał poderżnąć gardło Fionnarowemu młodszemu bratu, Jarlowi, bo jasnowłosy wojownik nie dość że nie chciał rozmawiać, to jeszcze podburzał jeńców i tych, co już przeszli pod władzę Dicka.

Zanim Mocny wykoncypował w swej głowinie jakiekolwiek rozwiązanie tego impasu, z wysuniętego zwiadu powróciła Sorsha i Jesion. Przywiedli ze sobą mocno wystraszonego chłopaka i wojownika o siwej brodzie zaplecionej w warkocze, który kazał się zwać Belramem o Pięści ze Stali. Obydwaj byli ranni.
- Skagosi – relacjonował starzec, nurzając wąsiska w miodzie, którym poczęstował go Dick. - Przyszli do naszej wioski tuż przed świtem, trzy dni temu. Mieli ze sobą największą bestię, jaką żem widział w życiu, a trocha już żyję. Musi być, że to był ten... mamut. Z ostrokołu to jeno drzazgi poleciały. Zabili wszystkich... Walczyć mi kazali, ku rozrywce, ale jak dwóch gołymi rękami położyłem, to im się galoty zatrzęsły – zaśmiał się ponuro. - Do czardrzewa mnie przywiązali, jako odchodzili. Młody po zmroku z chaszczy wylazł i mnie odwiązał.
- Po co przyszli?
- A nagrabili, kobiet co ładniejsze zabrali ze sobą, jako zwykle... i święte drzewo nasze ścieli, by kamień spod korzeni wydobyć. Tym mamutem go pociągli ze sobą....
- Mówili, kto u nich wodzem? - wtrącił Qhorin.
- Tako gadali, że siostra magnarowa. Na morze pociągli, prostą drogą.
- Prostą drogą wlezą na Grigga – sarknął zwiadowca.

Dick miał na końcu języka, że może po temu lezą, że im razem po drodze, ale ugryzł się w język.
- Moruad nie ma natury mordercy – oznajmił Półręki. Jego ośli upór i ślepa wiara w Skagijkę zaczynały w oczach Dicka nosić wszelkie znamiona zaklinania rzeczywistości.

Nagle rozjazgotały się psy, a chwilę potem rozdarł się Bard.
- Ucieka! Wydżha! Wydżha!

Alysa, Kamyk, Willam, Roddard, Joran i Erland


- Kurwa, co robimy? - irytował się Hwarhen.
Urreq jazgotał po skagosku, co jakiś czas ciągnąc Alysę za rękaw i pokazując uparcie wschód.
- Mówi, że mus nam na Długi Kurhan, do Moruad. Że się udławimy znajomością z Harlene'ami, jak zawsze.
- Agneta zdaje się być w porządku – wysunął ostrożnie Joran.
- Agneta Harlene jest Harlene! Jak sama nazwa wskazuje – wybuchnął Bez Żony. - Mało wam jeszcze było? Nie widzicie? Oni nie słuchają nikogo ani niczego, tylko głosów we własnej głowie i własnego interesu...
- Jak wszyscy... - westchnął Erland nostalgicznie i jakże trafnie. Niestety, nie zbliżyło ich to nijak do wyjścia z głupiej i niezręcznej sytuacji.

Mort siedział jak posąg nad śpiącym Roddardem.
- On śpi. To niedobrze – powtarzał raz po raz.

Wodzostwo nad grupą Harlene'ów przejęła rybiooka Agneta, i niekoniecznie była to dla Straży zmiana na lepsze... Raz, że Roddard ubił jej brata, siostrę, czy za bardzo nie wiadomo kogo, ale raczej blisko spokrewnionego. Dwa, że była równie uparta jak Iorweth, za to nie miała za grosz jego uroku. Trzy, że także należała do klanu Harlene, i to niestety czuło się przy każdej wymianie zdań.

***

Ludzi ogarnęła w trymiga, zanim toczący się od Septy ku Erlandowi jednorożec pokonał pół drogi. Początkowo nie oponowała ani nie targowała się. I dobrze, bo rezultatem bitki pewnie byłyby liczne trupy po jednej i po drugiej stronie.
- Jest jeńcem Straży – zwróciła się do Septy, głos miała równie bezbarwny i pozbawiony wyrazu jak twarz. - Ty, Willam Snow – przymrużyła bezrzęsne powieki – Masz swoje rozkazy. My mamy swoje.

Willam obrócił się do brzyduli. Zawołała go po imieniu, chociaż przez chwilę to imię wydawało mu się dziwnie obce, tak samo jak obce było to, co widział. Ledwie drgnienie serca temu patrzył na krwawe krople na miękkim gardle małego człowieczka Iorwetha. Teraz mały człowieczek był dalej, a on patrzył na brzydulę... coś mu umknęło, jakby zachlał w odmętach pijaństwa utopił jakąś część nocy. A wrażenie rozpierającej go mocy odeszło. Jednorożec przystanął, najpierw zaczął skubać trawę miękkimi wargami, a potem próbował podrapać się zadnią nogą po czubku głowy.

Iorweth pod toporem Erlanda wrzeszczał coś o śmierdzących zdrajcach i klątwie bogów widocznej na twarzy. Zapluł się przy tym cały i Erland poczuł coś na kształt satysfakcji, ale nie triumfu. O nie. Harlene zbyt mocno skrzywdził jego klan, by wystarczył mu jego strach i upokorzenie. Jednakowoż... tymczasem był osamotniony i pewnie nawet Hwarhen by go nie poparł.

- Zostawcie wrony – rozkazała Agneta, i Harlenowie pomalutku odstąpili. Dziewka oblizała bezbarwne usta. - Tego wziąć sobie możecie – wskazała na Iorwetha. - Obwiesić albo opatrzeć, zajedno nam. Macie swoje rozkazy. My mamy nasze – powtórzyła, i gwizdnęła cienko przez zęby. Jednorożec uniósł ciężki łeb, popatrzył na Willama, po czym potoczył się do brzyduli. - Wrócimy o świcie. Wtedy się policzymy, kto komu ile winien.

Zabrali swoich zmarłych i odeszli, a Iorweth miotał za nimi plugawe i wielce wymyślne przekleństwa.

***


Zgodnie z danym słowem, Harlene'owie powrócili, gdy niebo zaczęło się różowić. Jednorożec ciągnął po ziemi długi, zawinięty w skóry i wyglądający na ciężki pakunek. Iorweth przywitał Agnetę obelżywym słowem. Hwarhen na stronie mruknął do Alysy, że ma złe przeczucia. I jak się okazało, niebezpodstawnie.

- Kurwa, co robimy? - irytował się Hwarhen. - Tylko nie sprzedawajcie tej mendy Iorwetha – zastrzegł.

Agneta bowiem zaoferowała, że wykupi jeńca, którego wczoraj pozwoliła im wziąć. Okup dawała w złocie i soli, iście królewski, jak za możnego pana... ale i tak cokolwiek niższy niż pogłówne za wszystkich zabitych wojowników, którego się domagała. Dodatkowo, drobnostka, żądała, aby jeden z braci przysłużył się do pomnożenia liczby Harlenów, których w nocy cokolwiek przetrzebili. Z potencjalnych kandydatów łaskawie wykluczyła Morta, bo cherlawy i Roddarda, bo ranny.

- Albo dogadamy się tutaj, albo na Długim Kurhanie Moruad nas rozsądzi – Agneta oderwała wzrok od Willama, by obejrzeć sobie ryczącego jak trafiony w słabiznę tur Iorwetha. - A wtedy, Willamie Snow, i wy stracicie, i my.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 04-08-2013 o 15:54.
Asenat jest offline