Marlonn Półelf
Dzień zaczął się dla Marlonna wyjątkowo paskudnie. Później jak się okazało miało być jeszcze gorzej. Zapił poprzedniego wieczora w przytulnej knajpce "Pod Dzikiem". Następnie zaś skupił swą atencję na hożej dziewoi w burdeliku o słodkiej nazwie "Czarna kicia". Dziewczę, które zaszczycił swymi wdziękami, o wymownym pseudonimie artystycznym "Złota Renatha" było ze wszech miar urodziwe, lecz co najważniejsze tanie, więc najemnik korzystał ile wlezie.
Obudził go dopiero wrzask Renathy i kubeł lodowatej wody na plecach.
- Co jest krwia mać?! - zaskamlał na wpół utopiony Marlonn bezwiednie sięgając po wbity w drewnianą podłogę nóż.
- Wstawaj gagatku - dosłyszał tubalny głos, który spowodował, że najemnik skulił się i schował łeb pod poduszką.
- Szczur po Ciebie posyła. Robota jest.
***
Robota była całkiem znośna, gdyby nie potężny kac, jak to po świeżym piwie.
- Nigdy więcej piwa. Jedynie berbelucha - wymamrotał półelf. Pociągnął łyk z manierki, chuchnął w pięść i zagryzł kiszonym ogórkiem.
- Chce ktoś? - poczęstował kamratów.
Wzrok najemnika prześlizgnął się po śmietance półświatka. Parszywe mordy jego towarzyszy nie dziwiły Marlonna. Wszak Szczur nie należał do elity towarzyskiej Critwall. Jego słudzy również. Obwiesie wszelakiej maści i inne skurwiesyny. Thomas Alvein lubował się w takich typach.
"Komando do zadań specjalnych" - mawiał pół żartem, pół serio. Plotki głosiły, że ma to związek z jego poprzednim fachem.
***
- Biblioteka - palnął z głupia frant Marlonn.
- To tak wygląda biblioteka.
Sprawdził jak wychodzi miecz z pochwy. Poprawił nóż w bandolecie. Ręce skupił na kuszy. Bełt siedział w łożysku jak należy. Długie włosy związał wcześniej w kuc i zakrył kapturem, żeby nie przeszkadzały mu przy robocie. Z doświadczenia wiedział, ze jak nasiąkną krwią to za cholerę nie dadzą się rozczesać.
"A dla elfa" - prawiła elfia matka Marlonna - "
włosy to wizytówka".
- Graj muzyka - syknął, gdy wparowywali do czytelni.
Od razu rozgorzało piekło na ziemi. Napotkali zbrojny opór. Ktoś krzyczał, ktoś jęczał, ktoś rzygał. Buchnął płomień. Z podłogi podniosła się biała jak mleko mgła. Po regałach zaczął pełgać ogień.
"Chłopcy" Marlonna rozbiegli się po komnacie i robili swoje.
Półelf też chciał robić swoje. Wymierzył w przyklęku w pierwszego lepszego chłopa, który się nawinął i wystrzelił z kuszy. A później puścił się pędem za byczkiem "Grzecznym". Olbrzym właśnie walił z drzwiami w łapach w sam wir walki skupiając na sobie uwagę napastników.
- Niczym skalny olbrzym jego mać. No to sru, Marlonn. Pod latarnią najciemniej - uznał mieszaniec i pobiegł pochylony z mieczem w dłoni za zwalistym Burgenem.
Musieli dorwać Ryżego, a to oznaczało, że należało dostać się na tyły komnaty. A następnie utoczyć trochę krwi.