Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2013, 20:28   #65
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere - bagna, dzień 3 poranek

Słońce nieśmiało pojawiło się na horyzoncie, przepędzając uroki wilgoci i nieproszonych wiatrów. Przestało kropić, przestano nawet jakby śmierdzieć, a być może po prostu nozdrza bohaterów powoli przyzwyczajały się do panującego w wiosce smrodu. Jedynie Vilis czuła dobiegający z dworku swąd chaosu, jednak kwestię barona i służby pozostawiła na później, licząc, że elf dostarczy jej informacji, które pozwolą jej na bardziej bezpośrednie działania.

Czy jednak informacje elfa były wystarczające? Czy nie byłyby stekiem kłamstw? A może w czasie gdy ich nie było sam wyposażył piwniczkę podrzucając fałszywe dowody winy?
Nie byłaby sobą gdyby nie podejrzewała maga... elfa... o to co najgorsze.

Pomijając jednak wszystko, był to dobry dzień na umieranie. Wyglądało na to, że drużyna gotowa jest do drogi, właściwie tylko Siegfried był w nie najlepszym stanie i tylko jego kondycja spowalniała ewentualny wymarsz, skoro jednak sam czuł się na siłach na polowanie na ośmiornicę, nie było powodu aby mitręzić więcej czasu w wiosce, w końcu na niektórych czekały dalsze zadania. Kwestią otwartą pozostało odzyskanie eliksirów, zajęcie się baronem, odzyskanie miecza, zajęcie się matką barona, czy choćby tak przyziemne sprawy jak odbiór nagrody czy składników z ośmiornicy... Po trochu każdy był już nieco przemęczony wioską a mając w pobliżu jedno z największych i najciekawszych miast Imperium wybór gdzie przebywać zdawał się być oczywisty. Nawet większość już zapomniała o starym, dobrym Maronie który właśnie przyjmowany był na audiencji u Kruka.

***

Lodowate oczy mordercy wpatrywały się nieruchomo, niczym oczy jaszczura, w pływającego w pocie i strachu Marona. Lewa ręka spoczywała na mieszku prawa zaś na sztylecie – bardziej symbolicznie niż z rzeczywistej potrzeby. Wszyscy w komnacie zdawali sobie sprawę, że Kruk zdołałby wydobyć sztylet, wykonać rzut i prawdopodobnie wyciągnąć ostrze z umierającego ciała Marona, zanim ten zdążyłby choć mrugnąć.



Wokół czaiło się jeszcze kilku urodzonych morderców , typków spod ciemnej gwiazdy, najgorszych szumowin Marienburga, którym ludzie pokroju Krogana mogli co najwyżej sznurówki wiązać. Kruk słuchał w milczeniu od czasu do czasu dopytując trzęsącego się człowieka o szczegóły. Tego dnia był wyrozumiały, nie zwykł traktować źle informatorów, nawet tych którzy przynosili złe wieści. Nie był typem narwańca, wręcz przeciwnie, zemstę planował z zimną krwią, tak zimną, że nawet lód mógłby się zawstydzić.
Gdy donosiciel zniknął bogatszy o nie małą sumkę, pozwalająca mu przez dłuższy czas pić aby zapomnieć o własnym czynie, Kruk powiedział.

- Przyprowadźcie mi dzieciaki Thomasa. Później karczmarza ... a potem spalcie całą wioskę. - Gdyby dźwięk mógł zamrażać, głos Kruka zmieniłby wszystko wokół w sople lodu. - Przybłędami sam się zajmę...

- Całą wioskę? - zapytał kislevita Levan - jeden z przybocznych, któremu mimo że jeszcze tydzień temu zamordował całą rodzinę opornego kupca, rozmiar zemsty wydawał się przesadzony. - Przecież zawinił tylko karczmarz, miejscowi nawet nie brali udziału w walce...

Kruk obdarzył rozmówcę przeciągłym gadzim spojrzeniem i uśmiechem od którego mogło skisnąć mleko. - Całą. Jeśli spalicie karczmę, naukę wyciągnie jedynie zapyziała wiocha. Jeśli spalicie wioskę, lekcje wyciągnie cała okolica. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu...

Kalkulacja była straszna lecz prawdziwa. Wioska Fauligmere i tak już od dawna nie przynosiła większych dochodów. Jeszcze póki istniała jaskinia stanowiąca dogodna miejscówkę do przeładunku i ukrywania dóbr, miała jako taką przydatność. Po jej zburzeniu przemytnicy i tak planowali zwinięcie interesów. Wioska straciła zupełnie na znaczeniu i wartości, mogła jednak stanowić świetną lekcję tego co się dzieje z opornymi, zwłaszcza, że Kruk i tak nie przewidywał z niej zysków. Bohaterowie sami dostarczyli mu pretekst i byłby im może nawet podziękował, ale to był Kruk. Poza tym nie spodobał mu się fakt zabijania ludzi, którzy dostarczali mu pieniądze. Ta zniewaga nie mogła ujść płazem i jeśli w Marienburgu był ktokolwiek kto nie liczył się specjalnie z stanowiskami mordowanych osób, był to właśnie człowiek który planował swą zemstę na drużynie która powoli szykowała się na bagna...

***

Halflingi wraz z elfem i sześciorgiem łowców czekali już przy bramie, powoli dochodziła reszta. Lis jako „weteran” walk z ośmiornicą był jednym z tych którzy wyruszali. W pozostałej piątce nie zabrakło też Jacco Valka, czy Stefana Vissena – najlepszych przewodników i łowców jakich miała wioska. Pozostała trójka stanowiła trzon miejscowej straży i chyba tylko przez sam fakt, że wiedzieli za którą końcówkę włóczni złapać, stanowili elitę wojów Fauligmere...

Cała wioska przyszła was pożegnać. Nie zabrakło nawet Setha Reizebara – miejscowego Sigmaryty choć spychanego do tyłu - gdy trzeba było szturchnięciami i kopniakami. Nie zabrakło też kapłana Mananna - Jacobusa Salziga który przyszedł pobłogosławić drużynę. Ku zdumieniu wielu był nawet trzeźwy...

Dopiero po dłuższym czasie uświadomiliście sobie, że nie widzieliście Monique Oleyniq, gdy się jednak w końcu pojawiła zrozumieliście dlaczego. Wyglądała po prostu na chorą, zapewne klimat bagien nie służył dziennikarce z miasta. Miała podkrążone przekrwione oczy, bladą cerę, była wyraźnie osłabiona, mimo że starała się wyglądać jak zwykle – zdrowo i pięknie...

Nawet Andrea poczuła, że coś z tymi bagnami jest nie tak. Nie zdrowiała tak jak kiedyś. Czuła się wyraźnie osłabiona i otępiała, nie na tyle jednak by nie być w stanie wyruszyć. Miała niejasne przeczucie, że w grę wchodziło coś więcej niż tylko niesprzyjający klimat. Nie potrafiła jednak stwierdzić co.

Baron z baronową wynurzywszy się z domu bodajże w najlepszych ciuchach, przybyli również was pożegnać. Promieniści, radośni, jak gdyby żywcem wyrwani z innej bajki. Wieśniacy nie podzielali ich nastrojów, większość przytłaczał smutek z powodu kolejnych strat w ludziach , których nie sposób było nie oczekiwać. Odważnym i głupim ochotnikom , niemal stawiano już pośmiertne pomniki. Nikt jednak ich nie zatrzymywał. Każdy uzbrojony był w kilka włóczni. Dwaj przewodnicy mieli zamiast włóczni łuki i to na nich spoczęło targanie pustych worków. Za ekipą szła jeszcze czwórka tragarzy, mająca za zadanie poniesienie beczki prochu, dwóch beczułek oliwy, oraz reszty sprzętu.

Były to z pewnością ostatnie chwile w wiosce które każdy wykorzystał na załatwienie ostatnich spraw. Siegfried nie czekał z wypiciem eliksiru na ostatnią chwilę. Przez czas jakiś wahał się czy go użyć. Nie zależało mu na życiu tak jak innym członkom wyprawy. Z tym życiem zbyt często i zbyt mocno wiązał się ból i bynajmniej nie chodziło o ten zewnętrzny, który dla Sigmaryty był wręcz orzeźwieniem. Chodziło o ból duszy, o stratę która powracała i rozdzierała od wewnątrz. Pobyt na ziemi najchętniej zakończyłby już dawno. Nie mógł jednak ze sobą skończyć. To znaczy mógł, ale nie zamierzał. Byłoby to nie zgodne z wolą Sigmara a Siegfried poświęcił się całkowicie woli swego boga. Wiedział, że przyjdzie mu umrzeć dokładnie wtedy, gdy jego jedyny pan będzie tego chciał. Rozważając przez chwilę czy wypić eliksir pomyślał o tym, że to nie przypadek, iż go dostał i że najwyraźniej ma stanąć do walki w pełni sił.. nikt przecież nie gwarantował mu , że ją przeżyje, ale z pewnością lepiej było walczyć z ośmiornicą będąc bardziej niż mniej zdrowym. Nawet jednak eliksir ani godne podziwu i polecenia zabiegi zielarki nie przywróciły go do stanu w jakim przybył do wioski. Nie było jednak po nim widać, że jakkolwiek utyka na zdrowiu. Nikt lepiej nie maskował odczuwanego bólu, może dlatego, że Siegfried odczuwał go zupełnie inaczej niż reszta ludzi.


Cała ekipa ruszyła dziarsko, ponownie wojując z tysiącem małych stworzeń próbujących pożreć ich żywcem. Wojując z bagniskami które co rusz wciągały nieostrożnego wędrowca. Nie sposób było zresztą przejść przez bagna całkowicie bezpiecznie. Nawet idąc krok w krok za stawianymi przez przewodników śladami. W końcu któryś okazał się zdradziecki, postawiony wcześniej na skarpie która zdawała się być wytrzymała. Czasem wystarczył nadmierne przeciążenie, czasem zwykła nieostrożność. Krótka potyczka z kilkoma wielgaśnymi owadami zakończyła się szybciej niż zaczęła. Przewaga siły była wyraźnie po stronie podróżników. Choć szczęściem drużyny był fakt, że przerośnięte insekty nie podróżowały razem. Zwłaszcza coś co przypominało gigantycznego pająka albo kleszcza, lub połączenia obu... i było wielkości dwojga rosłego człowieka. Seria z rzuconych włóczni i wystrzelonych strzał poważnie zraniła robala nim ciosy toporów i mieczy zakończyły jego marny żywot.




Fauligmere - bagna, dzień 3 południe

W końcu dotarliście nad niesławne jezioro. Po wskazaniu elfowi miejsca – czyli kawałka ziemi tuż przy zawalonej jaskini, ten stwierdził, że należy odciągnąć uwagę ośmiornicy gdy on sam będzie rysował potrzebne znaki i rozpoczynał rytuał. Tragarze ruszyli więc wzdłuż jeziora, aby w oddali ciskać kamieniami i hałasować przynajmniej na czas jakiś dając elfowi możliwość swobodnego działania. Reszta tymczasem mogła zająć własne stanowiska bojowe. Tupik wraz z łowcami ulokował się na końcu rumowiska, dość daleko i bezpiecznie. Być może jedynie długawa i cienka macka która próbowała pochwycić Siegfrieda miała szansę tam ich dosięgnąć. Widać jednak było, że nie mogą być specjalnie skuteczni a odległość działa osłabiająco na ich celność. W nieco bliższym rzędzie ustanowiła się czwórka oszczepników włącznie z Lisem, tak jak to ćwiczyli wcześniej gdy szykowali się na walkę z ośmiornicą. Kilka włóczni od razu wbito w teren przed nimi utrudniając nieco poruszanie się macek. Tak naprawdę, aby utrudnić jej poruszanie, potrzebny by był las włóczni którego jednak nie było. Trzy sidła na niedźwiedzie, metalowe o sporej wielkości, ustawione zostały pomiędzy miejscem rytuału, na które miała być ściągnięta ośmiornica a włócznikami. Dwójka z nich starała się utrzymać stanowiska na rumowisku, pozostali dwaj na bagnistej ziemi.

Beczki z prochem i oliwa były przygotowane w pobliżu miejsca rytuału. Jedynym pomysłem Tupika było szczepienie ich razem. Lont odchodził od beczki z prochem i miał trzydzieści metrów długości. Było pewnym, że należy go skrócić, gdyż istniała spora szansa, że przyzwana ośmiornica zgniecie beczkę nim ta zdąży wybuchnąć. Żaden z wieśniaków nie pisał się jednak na samobójcze odpalanie lontu w pobliżu ośmiornicy, nie mówiąc już o rzuceniu beczułkami w głowonoga. Ten ostatni sposób był z pewnością najbezpieczniejszy dla ładunku dla samego nosiciela już dużo mniej.

Zanim elf skończył rzucać rytuał usłyszeliście odgłosy zwabiania stwora i potworny krzyk jednego z tragarzy, najwyraźniej zaskoczonego długością na jaką sięgała macka potwora. Nim długouchy spierniczył z kręgu z prędkością światła, zobaczyliście jak zużywa kilka ciekawych składników – kajdany które ułożył na sercach, lustro które wrzucił do jeziorka wraz z małymi ośmiornicami, diament i złota klepsydra z sproszkowanym rubinem zamiast piasku wyparowały mu w dłoniach gdy kończył rzucać zaklęcie. Dziwne poruszenie wody świadczyło, iż stwora faktycznie ulega magii przywołania. Zalane wodą z jeziorka serca, rzucone na kupkę w centrum kręgu, otoczone wiadrem mniejszych serduszek bagiennych płazów, wabiły stworę niczym najpyszniejsze danie. Nawet jednak ośmiornica kalkulowałaby ryzyko, gdyby nie moc utrzymywanego zaklęcia. Elf skończył swą ucieczkę dopiero gdy znalazł się za strzelcami i stamtąd mamrotał zaklęcia dalej, wymachując przy tym łapskami. W tym momencie z wody wynurzyła się długo oczekiwana bestia...



Gdy większość osób drżała ze strachu, jedynie Helvgrim nie krył wzruszenia z trudem opanowując nadbiegające do oczu łzy radości. Zobaczył w końcu ten jeden jedyny miecz wbity po rękojeść w jedno z odnóży stwora. W ciągu chwili rozpoznał swoją własność. Od miesięcy nie był tak blisko odzyskania swego miecza a wraz z nim odzyskania możliwości uratowania swojego honoru. Można by rzec, iż obecnie miecz ten był na wyciągnięcie ręki... a właściwie macki...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 05-08-2013 o 20:38.
Eliasz jest offline