Też mi się bardzo Bakuman podoba (choć nie dokonczyłam oglądania), ale teraz na wszystkie anime patrzę przez pryzmat "zasad dobrego anime/mangi", co nie jest zbyt fajne :/
Natomiast trafiłam wczoraj na świetne anime. Wreszcie coś, co nie jest "kawaii demonki", albo "im bardziej przepraszasz za to, że żyjesz tym fajniejszego idola poderwiesz". Mówię o Shingeki no Kyojin. Gatunek... hm... dramat wojenno-fantasy? Na ziemi "z nikąd" pojawiają się tytani (giganci, jak zwał tak zwał). Ludzkość chroni się na terenie otoczonym 50-metrowym murem, ale po 100 latach pojawia się dosłownie z powietrza kolosalny tytan, który rozwala mur. Krocząca za nim armia zjada 20% resztek ludzkości. Jak się pewnie domyślacie główny bohater stracił wszystko, zaciąga się do armii i rusza do boju.
Co jest dobrego prócz wymykania się obecnym standardom anime (czyli szkoła+komedia+romans)? Przede wszystkim "claymore'owy" klimat, który uderzył mnie już od pierwszych minut. Sprawdziłam, faktycznie jakieś szczątki obsady Claymore miały udział w tworzeniu Shingeki. Trochę niesztampowa animacja, burożółta kolorystyka, czasem tylko łamana żywymi barwami dla podkreślenia idylliczności scen. Nieźle zarysowane charaktery oraz psychologia tłumu. Muzyka w tle. No i oczywiście fabuła i konstruowanie odcinków tak, że nie można się doczekać następnego. Przynajmniej ja nie mogę; przesłodzona miałkimi anime w rodzaju Brothers Conflict czekałam na jakieś porządne gore. Może to nie gore, ale autorzy nie unikają krwi, zabijania i poodgryzanych członków. |