Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2013, 20:28   #14
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
John Riese

Riese wprost nie wierzył we własne szczęście. Oczywiście o ile drągal z tłumu rzeczywiście miał być osławionym podpalaczem, który powodował, że lato w mieście stało się jeszcze bardziej gorące o ile było to jeszcze możliwe. Musiał wpierw udowodnić jego winę zanim coś z tym zrobi. Właściwie co mógł zrobić? Może powinien zawołać kumpli z policji? Nie, nie było czasu. Poza tym chciał zająć się tym sam. W pewnym sensie nawet cieszył się na tą myśl. Otarł pot z czoła i skierował swe kroki w ślad za nieznajomym. Koniec czarnego płaszcza mignął mu przez moment zanim zniknął za zakrętem w bocznej alejce. John przyspieszył w obawie, że mógłby zgubić swój jedyny ślad. Dobiegł do rozwidlenia i nasłuchiwał próbując zignorować inne odgłosy jednakże głosy cywili, krzyki strażaków i syreny nie ułatwiały mu zadania. Zaklął pod nosem wybierając kierunek na chybił trafił. Czasem po prostu trzeba było zagrać w kości z losem. Nigdy jednak nie był w tym dobry. Pobiegł w lewo, znów skręcił w prawo trafiając na dwóch dzieciaków.

-Widzie...

Ich przestraszone twarze mówiły mu, że mogli spotkać dwumetrowego groźnie wyglądającego typa w ciemnej alejce. Jego serce zabiło mocniej.

-Nieważne.

Wyminął młodzież i wypadł zza róg. Gdzieś z przodu trzasnęły drzwi. Czyżby podpalacz był świadomy, że jest śledzony? Nie było czasu do namysłu. Pobiegł w stronę hałasu łapiąc lekką zadyszkę. To wszystko przez ten upał, przeszło mu przez myśl nie dopuszczając do siebie myśli, że najlepsze lata miał już za sobą. Popchnął lekko uchylone metalowe drzwi i wbiegł na klatkę schodową. Gdzieś u góry dostrzegł sylwetkę, której szukał. Chwycił za poręcz schodów i zaczął mozolną wspinaczkę na górę. Zdawał sobie sprawę, że zachowując się jak szarżujący tur ściąga na siebie ryzyko dostrzeżenia, ale jakie miał wyjście? Wbiegł z trudem na czwarte piętro i właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nie słyszy nieznajomego. Cenne sekundy za późno. Uderzenie łopatą zwaliło go z nóg. Sturlał się ze schodów na półpiętro budynku przeznaczonego do rozbiórki.

-Bohater co? Lubię bohaterów.

Zaskoczenie przeszło w ból a ból w panikę. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Głupi, głupi, głupi starzec. Napalił się jakby znów był w akademii albo patrolował krawężniki. Ledwo rejestrował słowa olbrzyma, obraz falował mu po licznych uderzeniach nakładając się na siebie tak, że ledwo widział swojego napastnika.

-Lubię patrzeć jak płoną ich marzenia. Hahaha

Obłąkany śmiech zmroził byłemu gliniarzowi krew w żyłach. Szaleniec wyjął butelkę z kieszeni płaszcza, użył zapalniczki by podpalić mokrą od alkoholu szmatkę wystającą z butelki i rzucił wprost w półprzytomnego Riese'a. To miało być naprawdę gorące lato.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=agVpq_XXRmU[/MEDIA]


Victor Nights

Na zewnątrz słychać było wściekły atak deszczu, ale Victor Nights ledwo rejestrował stukot kropel uderzających nieprzerwanie o ściany warsztatu. Pracował do późna. Czasami łatwo było mu się zatracić w robocie. Poza tym nieczęsto dostawał w łapy takie cacko jak nowiusieńki Chevrolet Cammaro. Jednakże mimo niezaprzeczalnego piękna coś było nie tak z tymi nowymi brykami. Kierowca miał małe problemy z zapłonem. Trzeba było wymienić świece, ale to i tak nie rozwiązało problemu. Dlatego wolał klasykę. Mimo wszystko stwierdził, że jak już go naprawi to weźmie mnie go na małą rundkę wokół bloku. No może dwóch bloków i przekona się na własnej skórze jak się sprawuje. Rick w końcu się poddał, machnął ręką i zostawił mu klucze do warsztatu. Wyglądało na to, że ten stary zrzęda naprawdę mu ufa. Nie był pewien czy jest wzruszony czy porażony głupotą tego sknery. Być może dlatego, że podobno facet stracił syna, który był w jego wieku, ale na żaden obiad czy piwo zaprosić się nie da. Nie lubił przywiązywać się do ludzi bo prędzej czy później źle kończyli. Zastanawiał się jak długo jeszcze będzie mógł żyć tym życiem, którym żył czując, że dane mu jest na kredyt a prędzej czy później ktoś z jego przeszłości upomni się o kolejną ratę. Nie miał złudzeń co do tego. Poza tym nawet teraz żyjąc tu w Hell's Kitchen co jakiś czas wplątywał się w jakieś kłopoty. Mimo to odnalazł tu pewną formę spokoju potrzebną na naładowanie baterii. Usłyszał odgłos podnoszonych drzwi od garażu i przygotował się na najgorsze. Paranoja? Możliwe, ale utrzymywała go przy życiu. Chwycił jeden z kluczy nasadowych ważąc go w dłoni przez chwilkę.

-Rick?

Nie miał takiego szczęścia. Bandzie przewodziło dwóch poobijanych gości z piątki, która wcześniej załatwiła Sama i jego matkę, plus szóstka nowych jako bonus. W dodatku jeden z nich rozpiętością ramion i wzrostem dorównywał zawodnikom największym zawodnikom WWE czy MMA. Vic miał wrażenie, że nie zmieści się do żadnego znanego mu samochodu. Miał przerąbane jak w meksykańskim autobusie, ale próbował zachować pokerową twarz.

-Zamknięte panowie. Proszę przyjść jutro o 10-tej albo skorzystać z któregoś z całodobowych warsztatów.

Zero reakcji. Tylko złowieszcze uśmieszki chłopców, którzy myślą, że są mężczyznami bo tym razem mają nad nim jeszcze większą przewagę liczebną. Przed szereg wyrwał się dresiarz z opuchniętą twarzą poobklejaną plastrami.

-To on szefie. To ten cwaniak o którym panu mówiliśmy - zwrócił się do wielkoluda, który najwyraźniej był przywódcą grupy.

-Zamknij się matole. Chcesz powiedzieć, że jeden facet posłał do szpitala piątkę moich ludzi? Jak się nazywasz synu?

-Nie jestem twoim synem. Proszę ostatni raz po dobroci żebyście wyszli.

Mężczyźni spojrzeli po sobie i wybuchnęli bezczelnym, ogłuszającym śmiechem. Nights ani drgnął, przeczekał spokojnie kanonadę aż w końcu skończyli.

-Rozumiem, że to nie wchodzi w grę.

Olbrzym spoglądał na niego z góry wzrokiem, w którym wyczytać można było szacunek. Szczerze podziwiał go za odwagę.

-Masz jaja człowieku. Chciałbyś pracować dla mojej ekipy?

-Mam już pracę.

-Rozumiem. Wiesz jednak, że nie mogę cię tak po prostu darować co? Ulica to brutalne miejsce. Jeden wilk zagryzie drugiego jak wyczuje słabość.

Victor nie odpowiedział. Cisza trwała przez kilka sekund, które skojarzyły mu się z odliczaniem przed startem wyścigu. Szef bandy dał w końcu sygnał i jego stado wilków rzuciło się w jego stronę tak jakby tylko na to czekali. Poczekał aż zbliżą się pierwsi z nich i przygrzmocił pięścią w przycisk podnośnika hydraulicznego. Ford, którego dopiero co naprawił dziś rano spadł z hukiem na nogę jednego gościa eliminując go z gry. Drugi odskoczył, ale zbyt skupił się na szalonym manewrze Nightsa by zauważyć jak ten podnosi klucz nasadowy. Zęby posypały się po warsztacie a mężczyzna osunął się na podłogę z przekrzywioną szczęką. Nie miał czasu na więcej. Dopadli go i obezwładnili samą przewagą liczebną. Wiedział co teraz nastąpi. Zaczął jeden z tych, których upokorzył wcześniej. Ogłupiony żądzą zemsty przyrżnął mu butem w twarz łamiąc nos. Victor wypluł krew i wyszczerzył się tylko w odpowiedzi. Zaczęli go tłuc pięściami, nogami, pałkami. Zastanowił się przelotnie kiedy użyją czegoś ostrego albo w końcu wpakują mu kulkę między oczy. Stracił przytomność. Odzyskał ją ocucony przez swoich katów i prawie znowu ją stracił kiedy zobaczył samego diabła, który przyszedł mu z pomocą.

-El Diablo...

Wyszeptał przez opuchnięte wargi. Postać w czerwieni poruszała się z zawrotną prędkością używając kombinacji chwytów, które przyprawiały o zawroty głowy. Jego pałka odbijała się od ścian atakując z bezlitosną precyzją swoich przeciwników. Tajemnicą było jak unikał każdego wymierzonego w niego ciosu nawet stojąc plecami do przeciwnika. Momentalnie przykucnął podcinając jednego z przeciwników i uskoczył na moment przed tym jak kula od rewolweru śmignęła w miejsce w którym stał przed chwilą. Rogaty demon niósł zagładę powalając jednego draba po drugim. Mechanik zauważył jeszcze jak szef bandy wymyka się korzystając z zamieszania i ucieka w deszcz po czym zamknął okropnie ciężkie powieki.



 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 07-08-2013 o 07:25.
traveller jest offline