Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2013, 19:53   #11
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Drągal w czerni z zniekształconym ryjem. Słowa młodego zapadły Johnowi w pamięć. Gdy policjant odszedł John odwrócił się w stronę gapiów, przez lata pracy w policji nauczył się że podpalacze lubią podziwiać swoje dzieła.
Gorąco płomieni które teraz sięgały dachu budynku była nieziemska.
Nagły wybuch wstrząsnął blokiem a liczne odłamki szkła i gruzu posypały się na strażaków, policjantów i gapiów. Ci ostatni zareagowali krzykiem na niespodziewaną eksplozje. Stoją obok jednego z krawężników John usłyszał głos oficera prowadzącego przez jego krótkofalówkę.
- Odsuńcie gapiów od budynku do jasnej cholery! Już mamy dość ofiar.
John postanowił pomóc i odszedł w boczną uliczkę, oficerom wystarczyło kłopotów.
W ciemnej alejce Riese nadal widział pożar i obserwujących go ludzi, i choć wątpił że zauważy wśród nich podejrzanego jego instynkt kazał mu zostać.
Obserwując ognie trawiące blok John przypomniał sobie zrzuty napalmu w Wietnamie. Całe wioski, lasy i pola były palone tylko dlatego że mogły ich użyć siły Wietkongu.
Riese pogrążył się w wspomnieniach.


John stał na placu pośrodku płonącej wioski Nah-Xiam w północnym Wietnamie i choć był wtedy o wiele lat młodszy to jego wygląd nie zmienił się zbytnio od tamtej pory. John był zwykłym szeregowym w piechocie, mięsem armatnim. On jednak miał szczęście i wrócił z dżungli o własnych siłach, wielu chłopców, dobrych chłopców wróciło na wózkach lub o kulach, najlepsi z nich nie wrócili w ogóle.
Młody John patrzył zszokowany na okrucieństwo jakiego dopuścili się ci dobrzy, prawi amerykanie którzy przybyli do Wietnamu by pomóc biednym Wietnamczykom w walce z reżimem komunistycznym. Tak mówili oficerowie rekrutujący i tak mówił prezydent.
Wioska płonęła od bomba zapalających zanim przybył do niej oddział Riesa. Kobiety i dzieci spłonęły żywcem w swych domach i na ulicy. Mężczyzn już dawno tu nie było. Zabrał ich Wietkong dawno temu. Więc czemu dowództwo rozkazało spalić to miejsce? Ta myśl nękała Johna przez długi czas.
- Pieprzone żółtki co nie Riese? - Znajomy głos zapytał z za pleców Johna. - Śmierdzą po śmierci tak samo źle jak przed. - John odwrócił się by spojrzeć na swojego rozmówce. Kapral Sam Nix stał przed nim, zarozumiały i pełen pogardy do wszystkich jak zawsze. Nix był operatorem miotacza ognia. Była to ciężka i niszcząca psychikę praca ale Nixowi zdawało się to nie przeszkadzać. Riese nie wytrzymał.
- Co masz za problem Nix? Popierdoliło cię? To przecież niewinne kobiety i dzieci! - Wykrzyknął Riese a żołnierze przeszukujący domy wokół placu zwrócili się w ich stronę czekając na walkę.

John powrócił myślami do teraźniejszości gdy zobaczył postać ubrana w czarny płaszcz i zasłaniającą twarz odchodzącą od tłumu gapiów pośpiesznym krokiem gdy policjanci przesunęli linię barykady tak jak rozkazał oficer prowadzący. John ruszył za podejrzanym.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 29-07-2013, 22:12   #12
 
Neride's Avatar
 
Reputacja: 1 Neride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie coś
Chciała krzyczeć, kopać, gryźć i drapać. Pragnęła zacisnąć dłonie na szyi mężczyzny, którego śmierdzący oddech czuła na karku. Nie miała przy sobie żadnej broni. Dlaczego chociaż noża nie zabrała? Jak mogła być tak lekkomyślna? W tej chwili nie miało to znaczenia. Musiała się zacząć bronić, uciekać albo zaatakować.
- Nie szarp się – usłyszała mrukliwy głos napastnika, którego najwyraźniej bawiła bezsilność swojej ofiary. Sarah jednak nie zamierzała zostać niczyją ofiarą, dlatego z jeszcze większą furią kopała i usiłowała ugryźć mężczyznę.
- Będziesz grzeczna? – zapytał mężczyzna, zdejmując rękę z ust kobiety, co kobieta miała zamiar wykorzystać. Wzięła głęboki wdech, aby krzyknąć, jednak nie było jej to dane.
- Nie radzę, ślicznotko – nóż przy gardle kobiety był doskonałym argumentem, aby jeszcze raz rozważyć, czy wołanie o pomoc to dobry pomysł. Była daleko od wytyczonej ścieżki, było późno i nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tu o tej porze. Tak, wołanie o pomoc było bezsensowne.
- Tak, właśnie tak – tym razem kobieta poczuła oddech mężczyzny na uchu, co przyprawiło ją o dreszcz obrzydzenia. Słowa mężczyzny brzmiały jak odpowiedź, na jej myśl, chodź nie wypowiedziała jej na głos. Była w pułapce. Musiała przestać słuchać instynktu, który nakazywał jej ucieczkę. Musiała być sprytna, sprytniejsza niż jej napastnik. Dała się podejść i zaatakować, bezmyślna obrona nie wchodziła w grę. Przestała walczyć i drapać. Rozluźniła mięśnie i westchnęła głośno, ze znużeniem.
- Nudzisz się? – ton głosu wskazywał na zaciekawienie, o co kobiecie chodziło. Chciała, żeby jej oprawca stracił czujność, chociaż na chwilę. Wyczekiwała tej chwili.
- Nie po to wierzgałam nogami i krzyczałam, żebyś bezsensownie gadał, zamiast brać się do roboty – obróciła lekko głowę, patrząc na mężczyznę. Włożyła ręce do kieszeni dresów i przywołała na twarz najbardziej zawadiacki uśmiech, na jaki ją było stać w tym momencie.
- Stuknięta suka. Ciężko was rozpoznać. Spodnie w dół - krótkie zdania wyrzucone przez mężczyznę były przerywane odgłosami zdejmowanego paska i rozpinanym rozporkiem. Kobieta nie sądziła, że mężczyzna aż tak łatwo da się na to nabrać. Może i wielokrotnie napadał kobiety, jednak tracił czujność w momencie, kiedy jedna z nich nie zachowywała się tak, jak pozostałe. Sarah podejrzewała, że niejedną już skrzywdził, a to oznaczało, że powinna się nim zająć. Kobieta poczuła lepkie dłonie mężczyzny na biodrach, co uznała za znak.
Zacisnęła zęby i uderzyła mężczyznę głową w nos. Jęk i odgłos łamanej kości zmobilizowało kobietę do tego, aby nie zrywać się do ucieczki. Szybko odwróciła się i wymierzyła mężczyźnie kopniaka prosto w krocze, zwalając go na kolana. Sarah złapała za pasek od spodni, do którego była przyczepiona pochwa z nożem i rzuciła się do ucieczki, znikając w krzakach.

Słyszała wiązankę przekleństw skierowaną pod jej adresem, kiedy stała za drzewem, nasłuchując mężczyzny. Krzyczał, odgrażał się, był wściekły, a ona czekała na to, aż popełni błąd. Słyszała jak z wściekłością wypluwał z siebie zdania, co z nią zrobi, jak ją dopadnie. Sarah cicho stawiała kroki, aby nie zdradzić swojej obecności. Przystanęła za krzewem, obserwując mężczyznę, który nie odpuszczał i nadal jej szukał. Trzask łamanej gałązki spowodował, że kobieta wstrzymała oddech, patrząc jak mężczyzna idzie w jej kierunku, uśmiechając się obleśnie. Łapska chwyciły za gałęzie krzewu, który służył za jej kryjówkę i… kobieta uśmiechnęła się lekko, słysząc warknięcie, kiedy nie znalazł jej tam.
Wyskoczyła zza drzewa obok i wzięła zamach, uderzając mężczyznę gałęzią w głowę. Na tym nie skończyła, kolejny cios padł w okolicach nerek, a następny na nogi. Była może drobniejszej budowy, jednak była o wiele zwinniejsza. Kolejne ciosy były o wiele bardziej precyzyjne, miały zdezorientować i osłabić przeciwnika. Po chwili odrzuciła gałąź i sięgnęła po nóż. Uśmiechnęła się do siebie, pamiętając nauki Michael’a. Jej napastnik stał się teraz ofiarą, a każde pchnięcie nożem dedykowała kobietom, które skrzywdził lub mógłby skrzywdzić.
Kiedy skończyła spojrzała na swoje dzieło i dopiero teraz przeszukała zwłoki. Portfel był małą nagrodą, którą schowała do kieszeni. Wzięła małą gałązkę z ziemi i ostrym końcem przesunęła pod paznokciami mężczyzny. Ostrożności nigdy za dość. Złapała mężczyzny za nogi i zaczęła ciągnąć w stronę czegoś, co chlubnie można było nazwać jeziorem. Przywaliła zwłoki spróchniałym konarem i spojrzała na swoją bluzę w plamach krwi. Westchnęła, zdejmując ją i zarzucając ponownie na siebie, po odwróceniu na lewą stronę. Była zmęczona i chciała już wrócić do siebie.

Wybrała kręte uliczki, czując, że nikt nie zaskoczy jej dzisiaj. Czuła, słyszała, widziała wszystko o wiele wyraźniej. Miała wyostrzone zmysły, chłonęła miasto, które jeszcze spało o tej porze. Po drodze wyrzuciła bluzę do kosza, który zaraz został opróżniony przez śmieciarkę.

Przekręciła kluczyk w zamku, wchodząc do swojej nory, które dumnie właściciel nazywał mieszkaniem. Zamknęła za sobą drzwi, rzucając klucze jak i skradziony portfel na stolik. Ruszyła w stronę łazienki, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Adrenalina powoli opadała, kiedy kobieta zasnęła na kanapie przykryta jakąś bluzą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu spała spokojnie, nie mając koszmarów.

Głód dał o sobie znać, budząc ją w porze obiadu. Zwlekła się z łóżka, naciągając na siebie jakiś top i poszarpane szorty. Potrzebowała kawy, dużo kawy. Przeczesała palcami włosy, wzięła okulary, a mijając lustro jeszcze pociągnęła usta szminką. Michael lubił jej usta, często powtarzał jej, że Bóg stworzył je do całowania.
Wyszła z mieszkania, od razu znikając w tłumie ludzi. Kanapka na wynos z jakiegoś baru i duża kawa to był idealny zestaw na obiad. Swoje kroki skierowała do jednego z wielu parków i usiadła na murku, obserwując ludzi. Piła powoli kawę, zastanawiając się, a w jaki sposób mogłaby wykorzystać posiadany dowód mężczyzny. Musiała znaleźć sobie nowy obiekt, nowy cel.
Potrzebowała kolejnej ofiary.
 
Neride jest offline  
Stary 03-08-2013, 19:48   #13
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Sarah Collins

Zmarnowane popołudnie. Sarah siedziała w barze u "Wujka Joe" i dawała się obsługiwać przez czarnoskórego właściciela z lekką łysiną, który zapewne nazywał się Joe. Myślała nad ostatnimi wydarzeniami. Jej niedoszły gwałciciel lub nawet morderca miał na imię Simon Anders, zgodnie z dowodem zameldowany w North Valley na obrzeżach miasta. Kierując się jedynie przeczuciem zdecydowała się zawitać pod ten adres. Powitał ją jednorodzinny domek w ładnej, spokojnej dzielnicy. Pokręciła się trochę po okolicy obserwując dom. W końcu zebrała się na odwagę i zadzwoniła zastanawiając się jaką bajeczkę wciśnie temu kto otworzy. Nikt nie otworzył i nikt nie odpowiedział. Westchnęła z lekką ulgą, ale co dalej? Czy mogła się tak po prostu włamać do środka? Rozejrzała się po ulicy dostrzegając mężczyznę w samych spodenkach bardziej zajętego przyglądaniem się jej niż używaniem węża ogrodowego, którym podlewał ogród. Trzeba było zejść z widoku. Wzruszyła pokazowo ramionami i odeszła spokojnym miarowym krokiem aż znalazła się za rogiem. Okrążyła dom w poszukiwaniu tylnich drzwi. Nie zawiodła się. Przebiegła chyłkiem przez zagracone podwórko i chwyciła za klamkę dłonią owiniętą w chusteczkę. Zamknięte bo jakże inaczej, a ona nie miała klucza. Sprawdziła pod wycieraczką, pod doniczką na parapecie, sprawdziła ganek w poszukiwaniu luźnych desek, ale za każdym razem nie trafiała. Zawahała się, ale przecież oglądała “Dextera” i tyle serialów kryminalnych gdzie włamywanie się do mieszkania nie było niczym nadzwyczajnym. No jasne! Spinki do włosów, których używała kiedy nie chciała by jej długie, kręcone włosy nie ograniczały jej w żaden sposób. Poza tym zmiana uczesania utrudniała identyfikację. Tym razem nie użyła ich w żadnym z tych celów. Włożyła długą szpilę w zamek, drugą zaś zaczęła majstrować przy zapadkach zupełnie tak widziała na filmach. Rzeczywistość była brutalniejsza. Poddała się po kilku minutach bezowocnych starań. Już miała odejść i porzucić karierę zawodowej włamywaczki kiedy zauważyła uchylone okno na pierwszym piętrze. Wystarczyło tylko wdrapać się po kubłach na śmieci, podskoczyć i podciągnąć się i tak też zrobiła. Dostała się w końcu do środka oddychając ciężko bardziej z podekscytowania i strachu niż ze zmęczenia. A tam... Zastała zupełnie zwyczajny, dobrze urządzony dom, który - co przyznała z niechęcią - przypadł jej nawet do gustu. Zdjęcia w salonie przedstawiały jej “bliskiego” znajomego w zupełnie innym środowisku. Roześmiane, szczęśliwe twarze z wakacji w różnych miejscach na których towarzyszyły mu dzieci i kobieta będąca zapewne jego żoną. Ciekawe czy wiedziała o tym co mąż robi po godzinach. Znaczy robił, poprawiła się w myślach. Nie znalazła jednakże nic co wskazywałoby na jakiś związek między mężczyzną atakującym samotne, bezbronne kobiety a kochającym mężem i ojcem. Jedyne co ją zastanawiało to fakt, że nazwisko Anders brzmiało dziwnie znajomo. Na pewno je już kiedyś słyszała tylko gdzie i kiedy?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UJDK8X5K9mw[/MEDIA]

Bar w którym obecnie się znajdowała przesiąknięty był zapachem alkoholu i papierosów. Podobnych miejsc były setki, jak nie tysiące, ale chwilowo nie była wymagająca. Joe dolał Sarze piwa i głośno komentował lecący w telewizji mecz Clippersów z Lakersami. Ktoś usiadł przy ladzie obok zamyślonej kobiety kładąc wielkie ramiona tak, że ocierał się o nią. Wielki, dość przystojny mężczyzna z kowbojskim kapeluszu. Zapewne był przyzwyczajony, że zawsze dostaje to czego chce. Sarah nawet nie zwróciła na niego uwagi ani na to, że gapił się na nią bezczelnie uderzając palcami w blat.

-Postawić ci drinka maleńka?

Zero reakcji. Podobny tekst słyszała już wcześniej wiele razy. Równie dobrze mogło być to brzęczenie komara. Zwróciła spojrzenie w stronę drzwi gdy tylko usłyszała dzwonek oznaczający, że ktoś wszedł do środka. Serce zabiło jej szybciej kiedy rozpoznała jednego mężczyznę. Nie znała jego imienia ani ksywki, ale wydawało jej się, że to on zaopatrywał "Kabla" w towar, który ten później rozprowadzał. Czyli kolejna osoba stojąca wyżej w łańcuchu pokarmowym. Z całych sił starała się nie okazywać po sobie podniecenia. Nie bez powodu wybrała właśnie tą spelunę jako, że często pojawiali się tu kumple "Kabla". Z tego wszystkiego zapomniała o wciąż wpatrującym się w nią kowboju.

-Przepraszam czekam na kogoś.

Podrywacz prychnął tylko i mruknął coś pod nosem wyraźnie się wycofując. Teraz bez przeszkód mogła wytężyć uszy by usłyszeć rozmowę dwójki, która dopiero co weszła do baru. Poza nimi, Sarą, kowbojem i barmanem w środku nie było nikogo więcej. Mogła wyłowić jedynie pojedyncze słowa, strzępy rozmowy, ale wyglądało na to, że poszczęściło jej się.

-...winny. Marcus... uciszyć i każdy o tym wiedział.

-Jasne, jasne tylko kto?

-Ciszej kurwa... tu sami.

Oczywiście ten idiota, który przed chwilą ją podrywał wpatrywał się teraz w ulicznych gangsterów z bezczelnym uśmiechem.

-Masz jakiś problem człowieku?

Uliczni mafiozi wstali od stolika i podeszli do kowboja. Wyższy, szczuplejszy pchnął go tak, że uderzył plecami o ladę.

-Pa.. Panowie? O co chodzi?

Wykrztusił z siebie przerażony mężczyzna. W odpowiedzi drugi, niski i barczysty o imponującej masie złapał go za kark i kilka razy uderzył głową o drewniany blat. Wkrótce jego kumpel musiał siłą odciągać go od ledwo oddychającego kowboja.

-Daj spokój Rocco. Gościu ma już dosyć. Gęba na kłódkę Joe. Nic nie widziałeś.

-Jasna sprawa Twitch - padła szybka odpowiedź.

Widocznie to nie był pierwszy raz i barman zdążył trochę przywyknąć chociaż na czole pojawiły się malutkie kropelki potu.

-Pani także prawda?

Sarah skinęła lekko głową nie odrywając wzroku od swojego piwa. Bandziory wydawały się usatysfakcjonowane i wyszli przez frontowe drzwi jakby nic się nie stało.
Sarah pociągnęła sporego łyka piwa i poszła za nimi słuchając jęków ledwo przytomnego kowboja. W tym samym czasie na ekranie telewizora rozpoczęła się przerwa w meczu a wraz nią popołudniowe wiadomości lokalnej stacji. Prowadzący przywitał się z telewidzami i rozpoczął ramówkę od relacji ze spotkania przedstawicieli związków zawodowych z kongresmenem Mike'm "Żelazną Pięścią" Andersem, który chętnie pokazywał swoje wybielone zęby wszystkim, którzy mieli prawo do głosowania. Sarah jednakże nie mogła już tego usłyszeć.


Floyd Ackles


Floyd zaparkował swojego czarnego Pontiaca po przeciwnej stronie ulicy na której widniał szyld „HydroKovalski – usługi hydrauliczne”. Musiał dobrze przemyśleć swój następny ruch. Zbyt bezpośrednie podejście sprawi, że ptaszki ulotnią się i straci swój jedyny trop. O ile już tego nie zrobiły. Poza tym jaką miał pewność, że długopisu nie zostawił któryś z klientów Kovalskiego albo ktoś chcący skierować pościg na inny tor? W końcu podjął decyzję.
Wysiadł z auta i niespiesznym krokiem przeszedł przez ulicę wprost do drzwi frontowych zakładu. Otworzył je jednym zdecydowanym ruchem z kamienną, niewzruszonym wyrazem twarzy. Wysoka blondynka z kręconymi włosami spojrzała niego z zaciekawieniem odrywając spojrzenie od ekranu komputera.

-Mogę jakoś pomóc? - zapytała uprzejmie, ale widząc zimne, wręcz karcące spojrzenie Floyda zapadła się trochę w fotelu.

-Mam nadzieję. Hugh DeCorney. Urząd Emigracyjny.

Machnął szybko podrabianą legitymacją co zrobiło wystarczające wrażenie sądząc po przerażonej minie dziewczyny.

-Otrzymaliśmy anonimowe zgłoszenie, że część z państwa pracowników zatrudnionych jest tu nielegalnie. Ponadto nie mają podpisanej zgody na pobyt w Ameryce.

-Nie, to niemożliwe! Zaraz... Matko Boska Jurek... Może chodzi o Yussufa czy jak mu tam, tego Pakistańczyka, którego przyjęliśmy w zeszłym tygodniu.

Sądząc po akcencie i przeplataniu wypowiedzi polskimi słowami kobieta była polką z pochodzenia. Na pierwszy rzut oka wydawała się uczciwa na tyle by nie mieć nic wspólnego z napadem na bank mimo paniki spowodowanej nieoczekiwaną wizytą, które wytrąciłaby pewnie z równowagi połowę pracodawców w Chicago.

-Tak, co z nim?

Floyd udał lekkie zainteresowanie. Przy odpowiednim podejściu ta babka mogła mu zdradzić naprawdę wiele a najwyraźniej lubiła gadać.

-Nie przyszedł do pracy od trzech dni, ale jego papiery wydawały się w porządku, więc zatrudniliśmy go na okres próbny.

Poddenerwowana kobieta zaczęła błyskawicznie przeszukiwać szuflady i biurko w poszukiwaniu akt Pakistańczyka

-Yussef Aren Debai, 26 lat, figuruje u nas, że mieszka na Alden Street 17b.

Skinął głową z aprobatą, ale wciąż potrzebował czegoś więcej.

-Oprócz tego będę potrzebował listę wszystkich państwa pracowników z adresami kontaktowymi jakie podawali przy spisywaniu umowy. Oczywiście jest to proces drobiazgowy i trochę potrwa dlatego prosiłbym o dyskrecję. Poinformujemy państwa o wynikach śledztwa i ewentualnych konsekwencjach.

Polka wystawiła mu ten dokument łącznie z wszystkimi robotami wykonanymi przez "HydroKovalski" z ostatniego miesiąca. Zadziwiające jak wiele można osiągnąć bez użycia przemocy kiedy sprawia się wrażenie człowieka, który wierzy w każde wypowiedziane przez siebie słowo. Firma należała do Jurka Kovalskiego i żony Zofii, którą zapewne spotkał w biurowcu. Zatrudniali sześciu pracowników: dwóch Ukraińców, trzech Polaków i jednego Pakistańczyka. Zgodnie z księgą rachunkową w terenie było w tym czasie czterech z nich. Zostawał Pakistańczyk i Ukrainiec - Aleksij Dziereżenko mieszkający w getcie, Ukrainian Village. Dość niebezpieczna dzielnica. Miał dwa tropy, odpalił powoli silnik Pontiaca i przeklął tą całą zabawę w detektywa. Jeszcze trochę i poczuje się jak emeryt.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 07-08-2013 o 09:10.
traveller jest offline  
Stary 06-08-2013, 20:28   #14
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
John Riese

Riese wprost nie wierzył we własne szczęście. Oczywiście o ile drągal z tłumu rzeczywiście miał być osławionym podpalaczem, który powodował, że lato w mieście stało się jeszcze bardziej gorące o ile było to jeszcze możliwe. Musiał wpierw udowodnić jego winę zanim coś z tym zrobi. Właściwie co mógł zrobić? Może powinien zawołać kumpli z policji? Nie, nie było czasu. Poza tym chciał zająć się tym sam. W pewnym sensie nawet cieszył się na tą myśl. Otarł pot z czoła i skierował swe kroki w ślad za nieznajomym. Koniec czarnego płaszcza mignął mu przez moment zanim zniknął za zakrętem w bocznej alejce. John przyspieszył w obawie, że mógłby zgubić swój jedyny ślad. Dobiegł do rozwidlenia i nasłuchiwał próbując zignorować inne odgłosy jednakże głosy cywili, krzyki strażaków i syreny nie ułatwiały mu zadania. Zaklął pod nosem wybierając kierunek na chybił trafił. Czasem po prostu trzeba było zagrać w kości z losem. Nigdy jednak nie był w tym dobry. Pobiegł w lewo, znów skręcił w prawo trafiając na dwóch dzieciaków.

-Widzie...

Ich przestraszone twarze mówiły mu, że mogli spotkać dwumetrowego groźnie wyglądającego typa w ciemnej alejce. Jego serce zabiło mocniej.

-Nieważne.

Wyminął młodzież i wypadł zza róg. Gdzieś z przodu trzasnęły drzwi. Czyżby podpalacz był świadomy, że jest śledzony? Nie było czasu do namysłu. Pobiegł w stronę hałasu łapiąc lekką zadyszkę. To wszystko przez ten upał, przeszło mu przez myśl nie dopuszczając do siebie myśli, że najlepsze lata miał już za sobą. Popchnął lekko uchylone metalowe drzwi i wbiegł na klatkę schodową. Gdzieś u góry dostrzegł sylwetkę, której szukał. Chwycił za poręcz schodów i zaczął mozolną wspinaczkę na górę. Zdawał sobie sprawę, że zachowując się jak szarżujący tur ściąga na siebie ryzyko dostrzeżenia, ale jakie miał wyjście? Wbiegł z trudem na czwarte piętro i właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nie słyszy nieznajomego. Cenne sekundy za późno. Uderzenie łopatą zwaliło go z nóg. Sturlał się ze schodów na półpiętro budynku przeznaczonego do rozbiórki.

-Bohater co? Lubię bohaterów.

Zaskoczenie przeszło w ból a ból w panikę. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Głupi, głupi, głupi starzec. Napalił się jakby znów był w akademii albo patrolował krawężniki. Ledwo rejestrował słowa olbrzyma, obraz falował mu po licznych uderzeniach nakładając się na siebie tak, że ledwo widział swojego napastnika.

-Lubię patrzeć jak płoną ich marzenia. Hahaha

Obłąkany śmiech zmroził byłemu gliniarzowi krew w żyłach. Szaleniec wyjął butelkę z kieszeni płaszcza, użył zapalniczki by podpalić mokrą od alkoholu szmatkę wystającą z butelki i rzucił wprost w półprzytomnego Riese'a. To miało być naprawdę gorące lato.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=agVpq_XXRmU[/MEDIA]


Victor Nights

Na zewnątrz słychać było wściekły atak deszczu, ale Victor Nights ledwo rejestrował stukot kropel uderzających nieprzerwanie o ściany warsztatu. Pracował do późna. Czasami łatwo było mu się zatracić w robocie. Poza tym nieczęsto dostawał w łapy takie cacko jak nowiusieńki Chevrolet Cammaro. Jednakże mimo niezaprzeczalnego piękna coś było nie tak z tymi nowymi brykami. Kierowca miał małe problemy z zapłonem. Trzeba było wymienić świece, ale to i tak nie rozwiązało problemu. Dlatego wolał klasykę. Mimo wszystko stwierdził, że jak już go naprawi to weźmie mnie go na małą rundkę wokół bloku. No może dwóch bloków i przekona się na własnej skórze jak się sprawuje. Rick w końcu się poddał, machnął ręką i zostawił mu klucze do warsztatu. Wyglądało na to, że ten stary zrzęda naprawdę mu ufa. Nie był pewien czy jest wzruszony czy porażony głupotą tego sknery. Być może dlatego, że podobno facet stracił syna, który był w jego wieku, ale na żaden obiad czy piwo zaprosić się nie da. Nie lubił przywiązywać się do ludzi bo prędzej czy później źle kończyli. Zastanawiał się jak długo jeszcze będzie mógł żyć tym życiem, którym żył czując, że dane mu jest na kredyt a prędzej czy później ktoś z jego przeszłości upomni się o kolejną ratę. Nie miał złudzeń co do tego. Poza tym nawet teraz żyjąc tu w Hell's Kitchen co jakiś czas wplątywał się w jakieś kłopoty. Mimo to odnalazł tu pewną formę spokoju potrzebną na naładowanie baterii. Usłyszał odgłos podnoszonych drzwi od garażu i przygotował się na najgorsze. Paranoja? Możliwe, ale utrzymywała go przy życiu. Chwycił jeden z kluczy nasadowych ważąc go w dłoni przez chwilkę.

-Rick?

Nie miał takiego szczęścia. Bandzie przewodziło dwóch poobijanych gości z piątki, która wcześniej załatwiła Sama i jego matkę, plus szóstka nowych jako bonus. W dodatku jeden z nich rozpiętością ramion i wzrostem dorównywał zawodnikom największym zawodnikom WWE czy MMA. Vic miał wrażenie, że nie zmieści się do żadnego znanego mu samochodu. Miał przerąbane jak w meksykańskim autobusie, ale próbował zachować pokerową twarz.

-Zamknięte panowie. Proszę przyjść jutro o 10-tej albo skorzystać z któregoś z całodobowych warsztatów.

Zero reakcji. Tylko złowieszcze uśmieszki chłopców, którzy myślą, że są mężczyznami bo tym razem mają nad nim jeszcze większą przewagę liczebną. Przed szereg wyrwał się dresiarz z opuchniętą twarzą poobklejaną plastrami.

-To on szefie. To ten cwaniak o którym panu mówiliśmy - zwrócił się do wielkoluda, który najwyraźniej był przywódcą grupy.

-Zamknij się matole. Chcesz powiedzieć, że jeden facet posłał do szpitala piątkę moich ludzi? Jak się nazywasz synu?

-Nie jestem twoim synem. Proszę ostatni raz po dobroci żebyście wyszli.

Mężczyźni spojrzeli po sobie i wybuchnęli bezczelnym, ogłuszającym śmiechem. Nights ani drgnął, przeczekał spokojnie kanonadę aż w końcu skończyli.

-Rozumiem, że to nie wchodzi w grę.

Olbrzym spoglądał na niego z góry wzrokiem, w którym wyczytać można było szacunek. Szczerze podziwiał go za odwagę.

-Masz jaja człowieku. Chciałbyś pracować dla mojej ekipy?

-Mam już pracę.

-Rozumiem. Wiesz jednak, że nie mogę cię tak po prostu darować co? Ulica to brutalne miejsce. Jeden wilk zagryzie drugiego jak wyczuje słabość.

Victor nie odpowiedział. Cisza trwała przez kilka sekund, które skojarzyły mu się z odliczaniem przed startem wyścigu. Szef bandy dał w końcu sygnał i jego stado wilków rzuciło się w jego stronę tak jakby tylko na to czekali. Poczekał aż zbliżą się pierwsi z nich i przygrzmocił pięścią w przycisk podnośnika hydraulicznego. Ford, którego dopiero co naprawił dziś rano spadł z hukiem na nogę jednego gościa eliminując go z gry. Drugi odskoczył, ale zbyt skupił się na szalonym manewrze Nightsa by zauważyć jak ten podnosi klucz nasadowy. Zęby posypały się po warsztacie a mężczyzna osunął się na podłogę z przekrzywioną szczęką. Nie miał czasu na więcej. Dopadli go i obezwładnili samą przewagą liczebną. Wiedział co teraz nastąpi. Zaczął jeden z tych, których upokorzył wcześniej. Ogłupiony żądzą zemsty przyrżnął mu butem w twarz łamiąc nos. Victor wypluł krew i wyszczerzył się tylko w odpowiedzi. Zaczęli go tłuc pięściami, nogami, pałkami. Zastanowił się przelotnie kiedy użyją czegoś ostrego albo w końcu wpakują mu kulkę między oczy. Stracił przytomność. Odzyskał ją ocucony przez swoich katów i prawie znowu ją stracił kiedy zobaczył samego diabła, który przyszedł mu z pomocą.

-El Diablo...

Wyszeptał przez opuchnięte wargi. Postać w czerwieni poruszała się z zawrotną prędkością używając kombinacji chwytów, które przyprawiały o zawroty głowy. Jego pałka odbijała się od ścian atakując z bezlitosną precyzją swoich przeciwników. Tajemnicą było jak unikał każdego wymierzonego w niego ciosu nawet stojąc plecami do przeciwnika. Momentalnie przykucnął podcinając jednego z przeciwników i uskoczył na moment przed tym jak kula od rewolweru śmignęła w miejsce w którym stał przed chwilą. Rogaty demon niósł zagładę powalając jednego draba po drugim. Mechanik zauważył jeszcze jak szef bandy wymyka się korzystając z zamieszania i ucieka w deszcz po czym zamknął okropnie ciężkie powieki.



 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 07-08-2013 o 07:25.
traveller jest offline  
Stary 07-08-2013, 02:23   #15
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Mężczyzna wsiadł do samochodu, po czym sięgnął do schowka i wyjął atlas samochodowy. To że znał Chicago dobrze, nie znaczyło że zna je jak własną kieszeń. Jedynie kilka dzielnic znał na wylot, razem z zaułkami i piwnicami. Dobrze też znał metro oraz sieć kanałów miejskich. Niestety większość miasta była dla niego białą plamą. Jedną z takich dzielnic była Ukrainian Village, którą postanowił sprawdzić jako pierwszą.

Znalazł budynek i mieszkanie, w którym miał pracować Aleksij. Zapukał do drzwi najpierw raz, potem drugi. Dzwonek nie działał, co go nie zdziwiło. Złapał za klamkę, było zamknięte. Rozejrzał się, klatka była pusta i było słychać tradycyjne do takich budynków odgłosy jak płacz dziecka, gwiżdżący czajnik i nieco za bardzo podkręcony telewizor.

Sięgnął do kieszeni płaszcza, w który się ubrał aby cały czas grać pana z biura emigracyjnego, po pick guna. Zamek był prosty, taki jakich pełno było w drzwiach biednych rodzin emigrantów z Europy. Włamanie się do mieszkania nie trwało długo, Święty musiał nie tylko dobrze strzelać, ale i umieć uciec z niewygodnej sytuacji. Taka umiejętność prawie w każdym zamkniętym pomieszczeniu czyniła z niego pana sytuacji.

Wszedł do pomieszczenia. Było bardzo małe, z pewnością mieszkał tu sam, ewentualnie z jakąś dziewczyną. No, chyba że Aleks lubił nosić biustonosze, jak na oko Floyda miseczka C. Całość stanowiła łazienka, sypialni i kuchnia. Do łazienki tylko zajrzał, czy aby ktoś w niej się nie kąpie. Na szczęście, była pusta. Na linkach wisiało świeże pranie, więc pewnie wyszli niedawno, zaraz po tym jak pralka skończyła to do czego została stworzona.
W kuchni był porządek, naczynia na suszarce, zero odpadków. Dało się słyszeć hałasujące rury, jak sąsiad z wyższego piętra spuszczał wodę. Podziękował Bogu za swoją norę w tunelach. Zajrzał do kilku szuflad, lecz nie znalazł nic interesującego. Te kilka zaoszczędzonych dolców zostawił, nie miał pewności czy to aby Aleksji jest odpowiedzialny za kradzież.
W pokoju znalazł dokumenty. Ukrainiec miał masę zaciągniętych kredytów, a żadnego z nich nie spłacał. Gdyby zrobił napad, wątpił aby zaczął je spłacać zaraz na drugi dzień, ale wyglądał mu dziwnie na uczciwego. Może to przez to że on też był Europejczykiem i patrzył na Ukraińca nieco przychylniej.

Excaliburem okazał zapomniany telefon komórkowy, do którego zajrzał Floyd. Spisał wszystkie ostatnio wybierane numery, a potem skopiował książkę telefoniczną i przerzucił przez bluetooth na swój telefon. W domu je wszystkie z googluje, a jak nic nie znajdzie Internet podeśle je Jenny. Któryś z nich musiał mieć powiązania z Polską piekarnią, a jak nie, pozostawał jeszcze Palestyńczyk. Na razie postanowił skupić się na tym, co miał. Usunął ślad wysyłania z telefonu Ukraińca i wychodząc, zamknął drzwi tak samo jak je otworzył. A potem ulotnił się.

Jak się spodziewał, nic nie znalazł. Jedyne powiązanie jakie znalazł między nim i piekarnią, był taki że na jego osiedlu stała budka z pieczywem właśnie z tej piekarni. Jenny również nic nie znalazła, ale prawie przyłapał ją szef na tym jak mu pomagała i musiała wciągnąć w sprawę więcej osób. I to takich, które dla Świętego się modliły niczym groupies do swoich idoli. Szkoda tylko że byli to kadeci świeżo po szkole. Po dwóch dniach dopiero przyszła kolej na odwiedzenie Yussefa.

Ranek poświęcił na obserwację mieszkania, w samochodzie zaprowadzając prawdziwy burdel. W miejscu gdzie byłyby nogi pasażera, leżały puste kupki po kawie i big macach, którymi się faszerował. Yussef opuścił swoje mieszkanie dopiero popołudniu, co wykorzystał Floyd do splądrowania jego mieszkania, tak samo jak w przypadku Ukraińca.
Jedna rzecz przykuła jego uwagę, była to poluzowana boazeria w kuchni. Nożem podważył ją i zajrzał do środka. Nie było tam pieniędzy, ale rozebrany automat wiele mówił o mieszkańcu. I nie wyglądał na pamiątkę ze starego kraju. Zadzwonił do Jenny, zapytać jakiej broni używali bandyci. Colt M4 był w rękach jednego z nich, Colt M4 co prawda w częściach, ale leżał w schowku. Zaplombował schowek na nowo, pewnie ich piękna piątka nadal nie podzieliła łupu i czekała aż sprawa przycichnie. Z numerami kolegów Pakistańczyka wrócił do nory i prześwietlił je pod względem jakiejkolwiek nitki która łączyła by go z kimś, kto był połączony z piekarnią.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 09-08-2013, 00:06   #16
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Obudził się i czuł jakby ktoś solidnie obił mu mordę... ach tak. No racja. Gdzie się podziała dawna czujność? Dawna furia? Miał za sobą trudniejsze potyczki i groźniejszych przeciwników. Jednak ten, który go uratował... to już nie jego liga. Skoro jednak z taką łatwością sobie poradził, to i Victor dałby radę. Potrzebował tylko chwili na przygotowanie. Ta... gówno prawda. Zapuścił się i tyle.
Podparł się o samochód, który niedawno zgniótł nogę jakiemuś platfusowi. Cała grupka już znikła. Albo przepędzona, albo wywleczona. Nights nie wnikał. Póki co problem miał za sobą. Chwycił najczystszą szmatę jaką znalazł, oblał wodą i powolutku przyłożył do nosa.

Głęboki oddech przez usta, chwycił mocniej i gwałtownie przekręcił w bok. Wprawa łamania i nastawiania nosów i tak niewiele pomogła i krzyknął, padając na kolana z bólu. Chrzęst który rozniósł się w jego czaszce przyprawił go o dreszcze, ale szybko doszedł do siebie. Naprawdę się zapuszczał. Kiedyś znosił ból znacznie lepiej. Sprawdził jednak jak Fordzik zniósł zderzenie z nogą. Na szczęście okazała się całkiem niezłym amortyzatorem i pozostało tylko wgniecenie od dołu, ledwo widocznie. Odstawił auto na bok, razem z resztą gotowych do odbioru aut. Jak nie będzie na podnośniku, to klient się nie spostrzeże.

Wsiadł do samochodu i wyciągnął paczkę fajek. Wywrócił oczami zrozpaczony. Połowa nowiutkiej paczki poszła w rozsypkę bardzo dosłownie. Resztę udało mu się jakoś wyprostować. Spalił więc dwie, zapadając się w miękkim fotelu i puszczając sobie muzyczkę z wypasionego radia.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=w0I9Yz-4vpg[/MEDIA]
"El Diablo"... Daredevil. Miał tę samą misję co niegdyś Punisher, z tym, że jego metody nie były aż tak brutalne. Kolejny z tych, który raczej starał się unikać zabijania. Radził sobie i bez tego, co u Victora budziło podziw i... zazdrość.

No bo jakim cudem dał się im tak zrobić? Aż tak było z nim źle? To jak ruszył się Diabeł... Victor oczywiście o nim słyszał, jak każdy w Hell's Kitchen. Wyższa liga, zdecydowanie. Jednak skoro tamten potrafił takie rzeczy, to czemu on nie może. Uśmiechnął się do siebie, zaciągając raz jeszcze. Od dawna skrobał sobie w okolicy, jednak uchodziło mu na sucho. Wiele rzeczy można tutaj zrobić nie ponosząc konsekwencji. Victor uważał, że robił te dobre. Przy użyciu mniejszego zła. Nie chodziło jednak o kodeks moralny, a odkupienie dla siebie za dawne życie. Ból jest dobry. Ból orzeźwia i przypomina, że żyjesz. Ból to walka, walka to żywioł.

Wrócił do domu powoli, wycierając krew w koszulkę. Warsztat zamknął jak się tylko dało, ale mimo, że Rick sporo włożył w zabezpieczenia, to w tej okolicy o ile nie miałeś laserów przecinających adamantium, paru robotów strażników i muru z drutem kolczastym pod napięciem, to wciąż było to za mało. W domu też nie powinien czuć się bezpiecznie. O ile zagrabiał jakąś broń, chował ją w swoim garażu. Trochę się tego uzbierało przez już dość spory kawałek czasu, ale jeśli napadliby go w domu, to oprócz noży kuchennych miał dwa bagnety, pod łóżkiem i przy wejściu i rewolwer w komodzie obok drzwi na balkon. Ale zawsze wolał walkę bardziej bezpośrednią, brutalną i brudną. Pięści i to co tylko w nie wpadnie, wykorzystanie otoczenia... jak z tym samochodem. Jednak czuł się teraz słabo. Mało która lektura wywołała u niego taką gonitwę myśli, która go teraz dręczyła po tym biciu.

Słaby. Odpowiednio wymierzony cios i powinien powalić od razu przeciwnika. Potem zająć się innymi i powrócić by wyłupać oczy, wyrwać język, rozbić czaszkę.
Wolny. Potrzebował szybszych reakcji, lepszego refleksu i szybszego rozpoznania w sytuacji.
Głupi. W ogóle się tego nie spodziewał. Nie mógł myśleć, że to co robił, co w końcu było urządzaniem rzezi na ludziach w sposób tak brutalny jak się tylko dało, obejdzie się bez odezwu. Musiał się lepiej przygotować.
Postanowił zabrać się za znacznie mocniejsze, wymagające, ćwiczenia, niż te podstawy, którymi parał się do tej pory. Potrzebował doprowadzać się na skraj wyczerpania. Musiał mieć formę dawnej bestii, która mordowała dla Garmeza.
Nie miał jednak zamiaru po prostu czekać. Po pracy musiał iść wypytać o Jacka, jego sąsiadów, kolegów, może rodzina już nawiedzi jego dom. Od niego może dojść, którzy go zamordowali i chcieli to samo zrobić z Victorem.
Nienawidził czekania. Czuł, że bójka w warsztacie była iskrą, która teraz sam podsycał. Czuł też, że tego potrzebował i była to jedyna rzecz, na którą czekał.
Koniec z pół-etatem. Musiał zająć się tym na poważnie. Musiał, chciał i przede wszystkim - potrzebował.

Trzeba było tylko trochę dowiedzieć się o skurwysynach, którzy go napadali. Naszła go też myśl, by znaleźć El Diablo. On go raczej nie zapamiętał bardziej niż setki innych uratowanych ludzi. Znaleźć kogoś takiego łatwo by było poprzez pakowanie się w kłopoty. A mogło się to bardzo opłacać. Mogli pomóc sobie nawzajem, a Nights czuł, że zaciągnął dług wdzięczności.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 09-08-2013 o 14:41.
Fearqin jest offline  
Stary 15-08-2013, 23:28   #17
 
Neride's Avatar
 
Reputacja: 1 Neride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie cośNeride ma w sobie coś
Śledzenie bandziorów nie było trudne. Kobieta obawiała się, że zaraz po wyjściu z baru wsiądą do samochodu i odjadą jej sprzed nosa. Tak się jednak nie stało. Mężczyźni niespiesznym krokiem ruszyli przed siebie, nie odzywając się jednak do siebie przez całą drogę, co niepokoiło kobietę. Kiedy zniknęli za zakrętem jednej z uliczek Sarah zwolniła kroku, zachowując ostrożność . Mężczyźni podeszli do zaparkowanego samochodu w jednej z bocznych uliczek, na co kobieta szpetnie zaklęła pod nosem, spodziewając się, że właśnie teraz jej uciekną. Śledziła ich ruchy, przyglądając się, jak Twitch wyciągnął z bagażnika czarną torbę. Kobieta gwałtownie cofnęła się do tyłu, kiedy nagle goryl zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ciekawskich oczu. Trzask zamykanego bagażnika i oddalające się kroki przekonały kobietę do tego, aby ponownie zajrzeć do uliczki. Mężczyźni wraz z torbą ruszyli przed siebie, ponownie znikając za zakrętem. Sarah mogła się jedynie domyślać, gdzie się kierowali, jednak nie rozumiała, czego mogli szukać w tej opuszczonej dzielnicy.

Opustoszałe ulice i nieliczni przechodzi powodowały, że kobieta musiała trzymać się daleko w tyle za Twitchem i Rocco, którzy zaczęli prowadzić ze sobą żywą rozmowę. Sarah żałowała, że właśnie teraz nie mogła usłyszeć nawet skrawka tej rozmowy, bo o zbliżeniu się nie było mowy. Po paru minutach mężczyźni zatrzymali przez starą kamienicą, gdzie rozdzielili się. Twitch zniknął w bramie, która prowadziła na dzieciniec, a Rocco stanął w bramie, zapalając papierosa. Sarah kiedyś tu zapuszczała się i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że dziedziniec miał dwa wejścia, jednak bardzo ryzykowałaby, gdyby nagle weszła tam, wpadając na bandziora. Kobieta przystanęła przed czymś, co dumnie było nazywane tu stoiskiem z gazetami. Wiele z nich były zniszczone, a nawet nieaktualne, jednak nie przeszkadzało jej to w przeglądaniu je z zainteresowaniem, kiedy starała się wymyślić sposób w jaki ma ominąć goryla. Nie mogła postępować głupio, żeby nie powtórzyła się sytuacja włamania, kiedy spinką usiłowała otworzyć zamek.
- Jestem amatorką… - przyznała z niesmakiem kobieta, kiedy w jej głowie w ułamku sekundy nie pojawił się żaden genialny plan, dzięki któremu miała się w efektowny sposób dostać do kamienicy.
- Nie szkodzi, ja jestem całkiem niezły w te klocki – usłyszała odpowiedź zza gazet, która niesamowicie ją zaskoczyła do tego stopnia, że drgnęła. Kobieta nachyliła nad stoiskiem dopiero teraz zauważając właściciela tego przybytku. Gruby, łysiejący facet z kubkiem herbaty bez herbaty, a napojem wysokoprocentowym.
- Tylko je przeglądam, są sporo nieaktualne – odpowiedziała, marszcząc brwi na widok obleśnego uśmiechu mężczyzny.
- Tam nie ma co oglądać, instrukcja też nie jest potrzebna. Mogę pokazać ci to i owo… – zarechotał mężczyzna, wskazując palcem na gazetę, trzymaną przez nią w dłoniach. Kobieta spojrzała na kolorowe czasopismo w swoich dłoniach, uświadamiając sobie, że trzyma w rękach stare wydanie Penthouse’a. Widok trzymającej w rękach kobiety pismo dla mężczyzn, prezentujące treści mocno erotyczne, czasem uznawane za pornograficzne był nie lada widokiem. Kobieta rzuciła gazetę na stosik, mając zamiar odpowiedzieć facetowi, kiedy została szturchnięta przez chudą dziewczynkę, która idąc chodnikiem nagle wpadła na nią. Sarah obejrzała się za nią, zauważając w jej dłoniach dziwnie znajomy przedmiot – jej portfel. Czarnowłosa rzuciła się za dziewczynką, która również zaczęła biec w kierunku jednej z kamienic. Sarah jednak była szybsza i stanowczo chciała odzyskać swoją własność, dlatego szybko złapała złodziejkę jeszcze w bramie, nim ta zniknęłaby na dobre na dziedzińcu.
- Nie szarp się – warknęła kobieta, wyszarpując dziewczynce z brudnych rąk swój portfel. Złapała ją za ramię i przycisnęła do ściany, aby ta uspokoiła się.
- Chcesz zarobić? – zapytała, pokazując dziewczynie parę banknotów, na co ta pokiwała głową.
- Co mam zrobić?
- Mężczyzna przy bramie, którego mijałaś…
- Co mam zrobić? – przerwała jej niecierpliwie dziewczyna, wyciągając ręce po pieniądze.
- …odciągnij go, druga połowa zaczeka tutaj – dokończyła kobieta, wręczając dziewczynce pieniądze. Drugą połowę zapłaty włożyła pod cegłę i puściła dziewczynę. Ta strzepnęła z ramienia niewidzialny pyłek i schowała pieniądze do kieszeni, po czym od razu skierowała się w stronę Rocco, który palił papierosa w najlepsze, bawiąc się zapalniczką. Sarah zastanawiała się, czy dziewczynka faktycznie zrobi to, co jej kazała, czy zaraz nie ucieknie z jej pieniędzmi. Wychyliła się, obserwując poczynania małej złodziejki, która jak gdyby nigdy nic podeszła do goryla, wpadając nagle na niego. Ten odepchnął ją, jednak po chwili rzucił się w jej kierunku, klnąc na czym świat stoi. Sarah czym prędzej ruszyła w stronę kamienicy, znikając za bramą.

Od razu uderzył w nią zapach stęchlizny i moczu, jednak nie spodziewała się czegoś więcej. Słyszała jakieś głosy, rozmawiali ze sobą, jednak kobieta nie była w stanie wyłapać niczego z rozmowy z tej odległości. Szła blisko ściany, stawiając ostrożnie kroki, aby nie zdradzić swojej obecności.
- Jak długo… czekać…lalkę.
- Spokojnie…minut.
Dziedziniec przypominał ruinę. Na środku znajdował się skrawek zieleni, który niegdyś musiał być ogrodem. Obecnie w trawie leżały butelki, jakieś kawałki drewna i masa śmieci. Podcienie w wielu miejscach nie miały kolumny i wyglądały, jakby zaraz się miały zawalić. Ubytki były wypełnione starymi deskami, wiaderkami po farbie i foliami. To miejsce wyglądało jak składowisko wszelkiego rodzaju szmelcu. Od starych desek, po zniszczone wiekowe meble. Sarah schowała się za drewnianą skrzynią, zdając sobie sprawę, że na dziedzińcu mężczyzna nie jest sam, co więcej pojawiła się jeszcze jedna osoba.
- W końcu! Ile można czekać?!
- Zamknij się, Paul.
- Nie podskakuj Ande…
- Zamknij się!
- Cicho szczeniaki! – głos Twitcha przywołał do porządku całą trójkę, urywając w ułamku sekundy całą dyskusję - Towar czeka w torbie. Zasady te same, trzymajcie się ich.
- Kabel też się ich trzymał, a jak skończył?
- Skończysz gorzej, jak nie zamkniesz jadaczki.
Sarah podeszła bliżej, przechodząc nad spróchniałymi deskami. Zbliżyła się na tyle, ile to było możliwe. Oprócz Twitcha była tam dziewczyna i wspomniany Paul, z którym się kłóciła. Obok nich na ławce siedział chłopak z dredami, który tylko przyglądał się kłócącej dwójce. Znała go, widziała go kiedyś z Kablem. Chłopak imieniem Paul nie był jej znany, natomiast dziewczyna nie pasowała do całego towarzystwa. Była dobrze ubrana i Sarah odnosiła wrażenie, że gdzieś już ją widziała, jednak nie była w stanie sobie przypomnieć gdzie.
- To się staje zbyt niebezpieczne – ponownie podjęła rozmowę dziewczyna, chowając do torebki owinięty w czarną folię pakunek.
- Dziana paniusia drży, że dobiorą się jej do tyłka? – zakpił kumpel Kabla, zabierając swoją paczkę, którą schował z plecaku i zaraz wybiegł z placu.
- Dupek! – krzyknęła za nim nastolatka, wychodząc drugim wyjściem, przeciskając się miedzy poluzowanymi deskami.
- Zabieraj się stąd i nie chcę cie widzieć aż do poniedziałku – rzucił Twitch do chłopaka, który czym prędzej ulotnił się stamtąd. Twitch spojrzał na zegarek i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpalił jednego i zaciągnął się, znowu zerkając na zegarek.
Kobiecie przemknęło przez myśl, że czeka na kogoś i powinna tu jeszcze zostać.

Pozycja, którą zajęła była wyjątkowo niewygodna i czuła już wyraźnie mięśnie, podczas gdy Twitch nadal przechadzał się w tą i z powrotem. 79 minut i 39 sekund. Tyle czasu minęło zanim Sarah usłyszała zatrzymujący się samochód i trzask zamykanych drzwi. Na widok tego, co zobaczyła po chwili, serce zabiło jej mocniej. Osobą na którą czekał Twitch był nikt inny jak James Evans – przyjaciel i partner Michael’a. Nie rozumiała, co tu robił. Nie był w mundurze, był tu prywatnie, co dziwiło kobietę. Była jeszcze bardziej zdziwiona, kiedy po prostu podszedł do mężczyzny i uścisnął mu dłoń. Znali się? Ale skąd? Czy James wiedział z kim ma do czynienia? Tyle pytań kłębiło jej się w głowie. Niestety na żadne z nich nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
- Da się załatwić - głos James’a sprowadził kobietę z powrotem na ziemię. Twitch wręczył mężczyźnie kopertę, której zawartością okazała się być spora suma pieniędzy. Sarah starała się dostrzec, co oprócz pieniędzy znajdowało się w kopercie. Było w niej jeszcze coś. Jakieś dokumenty, niestety nie potrafiła ocenić, czego mogą dotyczyć. Jej ciekawość sięgnęła zenitu, kiedy James oglądał jakąś fotografię, dlatego też nie dostrzegła butelki, którą niechcący potrąciła nogą. Dźwięk szkła turlającego się po płytkach od razu przyciągnął wzrok mężczyzn. Kobieta skuliła się w swojej kryjówce, czując, że zaraz zostanie odkryta jej obecność. Rozejrzała się, szukając drogi ucieczki. Niestety na to było za późno, bo już do niej zbliżał się James, który powoli wyciągnął broń i odbezpieczył ją. Sarah wstrzymała oddech, patrząc z pomiędzy desek skrzyni zawalonej szmatami na byłego przyjaciela jej narzeczonego. Stawiał ostrożnie kroki, jakby wiedział, że czeka tam na niego przeciwnik. Znała ten chód, miała okazję tylko raz go widzieć, potem następował strzał i ktoś zostawał ranny, albo martwy. James był skutecznym policjantem. Michael opowiadał jej wielokrotnie, że ręka nigdy mu nie drgnęła, nieważne jak było źle. Mężczyzna podszedł bliżej, samemu potrącając butelkę, która spadając…

… rozbiła się w drobny mak.
- Cholera! – zaklęła Sarah, kiedy przechodząc obok jednego ze stolików musiała coś potrącić. Stanowczo nie była dzisiaj w formie. Zdążyła już pomylić zamówienia, a jeden z klientów ulotnił się, zostawiając po sobie niezapłacony rachunek, za który potrącą jej z pensji. Bar o tej porze był pełen ludzi. Właściwie to pełen pijanych mężczyzn, którzy świętowali dzisiejszą wypłatę.
- Przepraszam, już to sprzątam – rzuciła zmęczonym głosem i kucnęła, żeby wyzbierać szybko potłuczone szkło. Liczyła na to, że szef nie zauważy jej kolejnej wpadki podczas dzisiejszego wieczora.
-Pomogę – usłyszała obok siebie męski głos, który prawdopodobnie należał do właściciela strąconej butelki.
- Nie, nie, ja to zrobię – odpowiedziała szybko Sarah, doskonale zdając sobie sprawę, że gdyby jej szef zobaczył, jak klient pomaga jej w sprzątaniu, wyleciałaby jeszcze tego samego wieczora.
- Nalegam – mężczyzna nie ustępował, zbierając razem z nią szkło. Odsuwał jej dłoń od mniejszych szkiełek, nie pozwalając ich nawet dotknąć. Sam je zbierał i co musiała przyznać, robił to o wiele sprawniej niż ona.
- Wylecę za twoje gentelmeństwo z roboty – syknęła kobieta, cofając rękę, którą jak ostatnia ofiara losu skaleczyła na największym kawałku szkła. Mężczyzna wyrwał kobiecie z ręki ścierkę i owinął nią jej dłoń.
- Gdybym był chamem też wyleciałabyś – odpowiedział, nie puszczając dłoni kobiety. Dopiero teraz Sarah podniosła wzrok, chcąc zobaczyć, kim był osobnik, który tak ochoto chciał jej pomóc. Niebieskie, świdrujące oczy i czarujący uśmiech – tyle zapamiętała tego wieczora.
- Przyniosę drugie piwo - usiłowała cofnąć dłoń, jednak mężczyzna nie pozwalał jej na to.
- Jak masz na imię?
- Musze iść – powiedziała kobieta, oglądając się w stronę baru, skąd usłyszała swoje imię.
- A więc Sarah… Ładnie. Jestem James. Numer telefonu i puszczę.
- Jeśli nie puścisz, dostaniesz w twarz.
- A ty wtedy stracisz pracę.
- Wierz mi, będzie warto.
- Wierzę! Jakikolwiek namiar.
- Zgoda! – odpowiedziała kobieta i uniosła się lekko z pod stołu, zgarniając z niego serwetkę na której zaczęła coś bazgrać. Podała ją mężczyźnie i zaraz zniknęła w tłumie, czym prędzej przeciskając się do baru. Obejrzała się jeszcze za siebie, chcąc zobaczyć minę mężczyzny, kiedy będzie patrzył na serwetkę. Artystką nie była, ale miała talent. Odnalazła go wzrokiem, kiedy on szukał jej. Jego usta ułożyły się w dwa słowa…

- To kot – zaśmiał się mężczyzna, zabezpieczając broń. Kobieta ponad swoją głową usłyszała ciche mruczenie zadowolonego kocura, który wyłonił się nagle z pomiędzy desek zwabiony hałasami. Nawet nie poczuła, kiedy po jej plecach wskoczył na skrzynie.
- Cholerny pchlarz… Spadam stąd – Twitch zgarnął torbę z ławki i ruszył w kierunku bramy, znikając w niej.
- Koty… - usłyszała jeszcze na odchodne od niebieskookiego, nim sam zniknął w bramie i odjechał samochodem.

Kobieta odczekała parę minut, sama nie mogąc uwierzyć w swoje głupie szczęście. Najszybciej jak potrafiła uciekła stamtąd, kierując się w stronę swojego mieszkania. Czuła, jakby miała nogi z waty i sama nie wiedziała, czy z powodu swojego odkrycia, czy tak długiego czasu spędzonego w niewygodnej pozycji. Nie potrafiła zrozumieć, jaki interes mogli mieć James i Twitch. Wiedziała, że James zawsze zdobywał to czego chciał, nawet jeśli oznaczało to działanie na granicy prawa. Czy to oznaczało, że tym razem było tak samo? Mogłaby go zapytać, albo porozmawiać o tym, jednak to oznaczało, że musiałaby się przyznać przed nim, że śledziła Twitcha. A wtedy on zacząłby węszyć i nie dałby za wygraną, dopóki nie odkryłby całej prawdy – taki był James. To on przedstawił jej Michael’a – swojego najlepszego przyjaciela i partnera. Byli kompletnie różni. Michael był spokojny, cierpliwy, czuły, a James porywczy, niespokojny i namiętny. Był zawsze przy niej, kiedy ona i Michael miewali swoje ciche dni. Był również przy niej, kiedy go nagle jej odebrano. Dzwonił do niej, pisał, odwiedzał ją, chciał rozmawiać, ale Sarah nie chciała. Nie szukała towarzystwa, nie chciała jego pomocy, rad, ramienia do wypłakiwania się, chciała zostać sama ze swoim bólem, na co on nie chciał jej pozwolić. W ostatnim czasie szukanie tego kontaktu przez mężczyznę zmalało na intensywności, jednak nadal nie odpuszczał, a ona była nieugięta, wyprowadziła się i urwała wszelkie kontakty.
 

Ostatnio edytowane przez Neride : 15-08-2013 o 23:53.
Neride jest offline  
Stary 25-08-2013, 16:59   #18
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Dziennik Franka Castle
11 października 1973 roku


Leżę na pryczy w szpitalu polowym. Castle pierdolony szczęściarz, jak ochrzczono mnie w jednostce. Nie każdy ma takiego farta jak się okazuje. W nocy zabrali mojego sąsiada, który narzekał na ból w piersi. Całował swój szczęśliwy amulet, opowiadał o synach i żonie. Przeżył postrzał w głowę, kula przeszła nie uszkadzając niczego poważnego. Szczęściarz? Nie do końca, dwa dni później dopadła i powaliła go wrodzona rana serca. Ironia losu prawda? Ja przeżyłem piekło by wrócić do świata żywych. Nie modliłem się od dzieciństwa, ale chyba powinien. Zanim rzecz jasna nie okaże się przypadkiem, że także mam nieuleczalną wadę serca.

Ale po kolei. Każda historia musi mieć swój początek. Jak się tu znalazłem? Pamiętam jak przez mgłę. Uczucie jakbym oglądał niewyraźny film w starym kinie, którego taśma zacina się w miejscu by za chwilę przewinąć z pominięciem istotnych dla fabuły faktów.

Prowadziłem nocny patrol. Nic niebezpiecznego, po prostu zwykły rutynowy obchód okolicy by utrzymać czujność - co przydaje się zwłaszcza w okresie kiedy nic specjalnego nie działo sie od wielu dni. Nie jestem wstanie stwierdzić jak dawno temu to było.. Tydzień? Miesiąc? Dłużej? Nie spałem od tej chwili zbyt dobrze a jeżeli już spałem to mój umysł nie rejestrował zbyt dokładnie czasu. Pamiętam, że Delano, Wilkins i Rosberg szli zaraz za mną oczekując, że w razie czego ostrzegę ich przed niebezpieczeństwem. Padnij - wrzasnąłem tylko kiedy długa seria z karabinu przerzedziła mój oddział. Nie było czasu. Głowa Rosberga równie dobrze mogła udawać połówkę melona. Wróg był z każdej strony, w wysokiej trawie, za drzewami, na drzewach, w zakamuflowanych dołach w ziemi. Jak mogłem poprowadzić tu swoich ludzi i nic nie zauważyć? Skąd tylu wrogów tak blisko terenów kontrolowanych przez naszą armię? Odpowiedź nasuwała się sama chociaż ciężko było w nią uwierzyć. Ktoś doniósł im gdzie i kiedy będziemy. Niedługo później miało się zresztą okazać kto. W pierwszej chwili poszliśmy w rozsypkę, zebrałem wokół siebie mały oddział, ale bez odpowiedniej osłony i wsparcia było tylko kwestią czasu zanim wystrzelają nas wszystkich jak kaczki. Pamiętam jak ktoś, chyba Harris rzucił broń i zaczął krzyczeć coś po wietnamsku. Strzały ustały a po napiętej chwili oczekiwania powoli zaczęły zmierzać ku nam postacie z długimi lufami karabinów skierowanymi w naszą stronę. Byli ubrani w czarne nie wyróżniające się stroje i stożkowate czapki z trzciny używane przez każdego farmera w Wietnamie. Celowo niewiele różnili się od ludności cywilnej po to by wprowadzać zamęt w szeregach naszej armii. Haniebna sztuczka, która zamieniła konflikt światowego mocarstwa z krajem trzeciego świata w piekło na ziemi. Czy mogę winić naszych chłopaków, że machinalnie odbezpieczali broń widząc każdego Azjatę? Nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Gniewny rozkazujący ton (wspomaganymi wymierzonymi w nas kałaszami) kogoś kto najwyraźniej był dowódcą zmusił nas do uklęknięcia i spoglądania tylko na ich buty. Ktoś z naszych próbował negocjacji. Zaraz usłyszałem pojedynczy strzał i odgłos ciała spadającego na ziemię. Kolejne strzały i kolejne ciała osób z mojego oddziału lądowały na ziemię aż w końcu poczułem zimny metal makarova na odwrocie swojej czaszki.

Tego nie - doszła mnie odpowiedź po angielsku. Ktoś przywalił mi solidnie w tył głowy bo obudziłem się dopiero po zachodzie słońca. Obudziłem się, ale koszmar miał się dopiero zacząć.

Rozebrano mnie do pasa i przywiązano do sufitu zardzewiałymi łańcuchami do belki na suficie. Pomieszczenie wypełniała całkowita ciemność za wyjątkiem gdy ktoś tak jak teraz otwierał ciężkie metalowe drzwi. Szybkie uderzania pejcza smagnęły mnie po twarzy przyspieszając powrót świadomości. Przyglądało mi się dwóch mężczyzn, jeden z nich był niski Wietnamczyk z chłodną obojętnością na twarzy i pejczem w dłoni, wyglądał na oficera. Drugim okazał się mój stary znajomy.

- Nasz książę w końcu się przebudził.

- Simpson. Oczywiście.

- Zaskoczony Frank?

- Śmierdzący zdrajca. Sprzedałeś swój kraj. Czemu? Dla głupiej zemsty?

Splunąłem na ziemię po czym niski mężczyzna warknął coś w obcym języku i ukarał mnie uderzeniem pejcza rozcinającym skórę jak masło.

- Xiao-Ping jest dość wrażliwy. Na twoim miejscu nie odzywałbym się nieproszony. Bolą mnie twoje słowa. Ten kraj - wskazał swoją twarz na której widniały wytatuowane znajome pasy i gwiazdy. Nigdy nie zrozumiem jak ktoś kto ma na twarzy flagę swojego kraju może się po prostu od niego odwrócić.

- Ja sprzedałem swój kraj? To ten kraj sprzedał nas wszystkich! Nie wiesz choćby połowę tego do czego zmuszano mnie i resztę 23-ej. Myślisz, że tego chciałem? Chciałem być tym kim jestem? - zbliżył się do mnie na taką odległość, że mogłem wyczuć jego śmierdzący oddech.
-Milczysz Frank? Spokojnie, mamy czas na to byś zrozu…

Uderzyłem go głową w twarz ucinając jego paplaninę zanim zdążył zareagować, następnie zarzuciłem mu nogi na szyję i zacząłem dusić. Do pomieszczenia wpadło kilku strażników i zaczęli okładać mnie bambusowymi kijami i pięściami.W końcu rozluźniłem chwyt a Simpson bezwładnie osunął się na ziemię. Nie dowiedziałem się czy przeżył a ja miałem gorzko pożałować swojej decyzji w nadchodzących dniach.

Zadawano mi nieustannie te same pytania, budząc w nocy i nad ranem: nazwisko, rok urodzenia, nazwę jednostki, stopień, moje zadania oraz pytano o nasze plany i kazano wymieniać dowódców. Przy tym bito, głodzono i torturowano na tak wymyślne sposoby, że ciężko uwierzyć, iż zrodziły się w ludzkiej głowie. Pająki chodzące po ciele, próbujące dostać się do mojego ciała uszami, nosem i ustami. Rozciąganie na siłę kończyn czy wyginanie ich pod niemożliwymi kątami. Raz wrzucono mi do celi rozkładające się zwłoki i zabrano dopiero następnego dnia. Terapia elektrowstrząsowa robiąca wodę z mózgu, wbijanie długich rozgrzanych igieł w ciało i inne o wiele gorsze rzeczy od których wzdrygam się na samo wspomnienie.

W pewnym momencie pogodziłem się już ze śmiercią. Muszę przyznać, że modliłem się o nią jak o zbawienie. Dla mnie pobyt w tej zapomnianej przez świat i Boga celi był jak jeden niekończący się dzień w piekle. Pewnego razu po prostu odczepiono mnie od sufitu i nałożono kaptur na głowę. Kazano iść, załadowano na ciężarówkę i wywieziono w nieznanym kierunku. W tej chwili nie miałem nawet cienia nadziei. Kiedy jednak zdjęto mi kaptur i okazało się, że Wietkong wymienia mnie za dziesięciu swoich… Jak się wtedy czułem?
Wolny, żywy... Uczucia tak zespolone z naszym codziennym życiem, że nie mamy pojęcia jak bardzo odczujemy ich brak kiedy już nastąpi.
Minęło trochę czasu od kiedy spoglądałem na słońce inaczej niż na bezlitosnego oprawcę, który bezlitośnie wysusza ostatnie krople wody z organizmu.
Ręka nie doszła jeszcze do pełnej sprawności. Pióro w dłoni leży jednak lepiej niż wojskowy nóż czy colt. Lekarze mówią, że potrzeba będzie kilku miesięcy rehabilitacji. Wysłali mnie do domu, zresztą podobno wojna zbliża się ku końcowi. Zamykam oczy i widzę jak stoję przed żoną w pełnej krasie,oficjalnym mundurze i ze wszystkim odznaczeniami. Nie czuję nieustannego napięcia jak podczas każdej minuty pobytu w dżungli. Nie czuję zapachu napalmu o poranku i swędu spalonych ciał. Nie czekam na rozkazy. Spoglądam na małego Franka śpiącego w ramionach Marii na Lisę, która przygląda mi się ostrożnie. Próbuję się uśmiechnąć, okazać radość, zapewnić ich tym małym gestem, że wszystko będzie dobrze. Udaje mi się nawet, ale może właśnie to mają do siebie sny.

Sierżant Frank Castle z 3-iego Batalionu 9 dywizji piechoty lądowej




 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 24-09-2013 o 21:01.
traveller jest offline  
Stary 24-09-2013, 21:00   #19
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Sarah Collins

Zatkało ją. Dosłownie ją zatkało kiedy wstrzymywała oddech nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Odkryliby ją o włos i co by mogło ją spotkać? Nie miała wątpliwości, że nie byłoby to coś miłego i to mimo obecności Jamesa. Zresztą co on tam robił? Musiała się tego jakoś dowiedzieć, ale chwilowo nie przychodziła jej do głowy żaden sensowny sposób na realizację tego zamiaru. Mogłaby co prawda próbować go uwieść, ale czy byłoby to w porządku? W sumie... Odegnała od siebie tą myśl. Po prostu miała na głowie pilniejsze rzeczy. Wciąż pozostało jej wiele do nauki jeśli nadal chciała tak działać. Tym razem miała szczęście, ale takie sytuacje dają do myślenia. Może początkowo powinno skupić się na czymś w granicach swoich możliwości zanim weźmie się za "grubsze ryby", które i tak byłby przecież płotkami przy tych naprawdę liczących się graczach dla których ona, Michael stanowili nic nie znaczące karaluchy. Kiedyś was dorwę skurwysyny. Nawet jeżeli to wciąż odległa przyszłość. Będzie cierpliwa i w końcu osiągnie swój cel tak jak przysięgała na grobie Michaela.



Moment, który trwał może z kwadrans zajęło jej pozbieranie się do kupy, ale kiedy wyszła już z ciasnej uliczki nikt nie rozpoznałby w niej dziewczyny, która raptem chwilę wcześniej prawie przestraszyła się na śmierć. Oczywiście wszystkie możliwe tropy tj. Twitch, Rocco, Michael a nawet młodzi dilerzy zostali wciągnięci w wir miejskiego życia zostawiając ją samą. Nie lubiła tego uczucia chociaż zaczynała się przyzwyczajać a to już coś. Jej żołądek przypomniał o sobie w przeciągłym skurczu, który (co dałaby przysiąc) słyszała pewnie cała ulica. Powrót do rzeczywistości. Kiedy ostatnio jadła? Było to głupie bo przecież musiała jeśli miała się mierzyć z mężczyznami. Zresztą i tak mogła zrobić sobie krótką przerwę. Jej uwagę przykuł kolorowy szyld kawiarni jednej z popularnych sieci. Zazwyczaj unikała takich miejsc, ale czemu nie? Weszła do środka ustawiając się w kolejkę. Klientelę stanowili głównie młode, nadziane dzieciaki nie znające prawdziwego życia. Hipsterzy, to była ich mekka. Zignorowała jakiś gwizd skierowany najprawdopodobniej w jej stronę. Ignorowała wszystkich i wszystko. Miała ochotę na wielkiego pączka, albo bajgla. W każdym razie coś słodkiego i mocno tuczącego do mocnej czarnej kawy. Przesuwała się wolno do przodu kolejki omiatając pomieszczenie mętnym wzrokiem.

-Ej uważaj.

-Przepraszam, nie chciałam...

Jakaś małolata ubrana i umalowana tak by wyglądać na starszą niż była w rzeczywistości oblała kawą gówniarza w różowym sweterku i dopiero co wyhodowanym zaroście. Sarah ledwo w ogóle rejestrowała całe zdarzenie.

-Idiotko zobacz co zrobiłaś. Wiesz ile kosztował ten sweter?

-Przypał Clayde. Niech laska teraz zapłaci ci za pralnię.

-Taa... Przydałoby się. To co mała? Płacisz czy może wolisz robótki ręczne ha?

Tragiczne odzywki. Sarę bolały uszy od tej "nawijki" jak pewnie powiedziałyby dzieciaki tutaj. Chociaż coś w tej młodej, dobrze ubranej dziewczynie z czarną torebką wydawało się znajome...

-Pojechałeś jej po porach Clyde.

Nastolatka pokazała chłopakowi środkowy palec ku uciesze otoczenia, które liczyło na darmową rozrywkę i odwróciła się na pięcie bez słowa. Duma Clyde'a ucierpiała kiedy czerwony na twarzy złapał za ramię dziewczynę.

-Nie zapomniałaś o czym...

Sarah była już przy bezczelnym dzieciaku łapiąc oburącz jego dłoń i wykrzywiając ją do tyłu pod nienaturalnym kątem. Nie zważając na jęki i prośby młodego cwaniaka oraz spoglądającą na nią całą kawiarnię włożyła mu banknot dziesięciodolarowy za kołnierz i dopiero wtedy puściła nie przejmując się odgłosami za swoimi plecami. Odciągnęła zszokowaną dziewczynę na bok prowadząc do stolika położonego w rogu kawiarni.

-Siadaj

Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dziewczyna natychmiast wykonała polecenie wciąż będąc pod wrażeniem popisu Sary. Nie przeszkadzało to jej w kurczowym trzymaniu torebki czego Sara nie omieszkała zauważyć. Dwie przedstawicielki płci pięknej spoglądały na siebie przez chwilę nie mówiąc nic. Cisza narastała w powietrzu wokół nich. I to mimo ogólnego ruchu w kawiarni czego obie kobiety zdawały się nie zauważać. W końcu starsza uśmiechnęła się do nastolatki i rzuciła:

-Pączka?


Floyd Ackles

Jenny sprawdziła dla niego numeru znalezione u Pakistańczyka. Jeden należał do jego kuzyna, który po dokładnym sprawdzeniu okazał się być czysty i mieć żelazne alibi. Pod drugim można było połączyć się ze znanym już Floydowi zakładem Hydro Kovalsky. Nie było w tym nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt, że niedawno podjął tam pracę. Kolejne numery utwierdzały w tym, że Yussef ma coś na sumieniu, ale prowadziły donikąd. Numery budek telefonicznych i nieaktywnych telefonów na kartę. Nic odnośnie polskiej piekarni. Zresztą czy polscy piekarze nadawaliby się na profesjonalnych gangsterów? Kradzież ciężarówki została zgłoszona i ciężko uwierzyć, żeby sprawcy używali czegoś co tak łatwo namierzyć. Z tego co zresztą dowiedział się od Jenny, policja prześwietliła piekarnię i nie znalazła nic podejrzanego. Z drugiej strony czy drobny przestępca poszukiwany za kradzież i rozbój (jak ustaliła Jenny) taki jak Yussef porwałby się na napad na bank? Nie, ale mógł mieć w niej swoją rolę, którą Ackles zaczynał powoli podejrzewać.

Zostały mu domysły. Yussef wyglądał jedynie na pionka w całej sprawie. Kogoś komu raczej nie warto ufać skoro kontaktowano się z nim w taki sposób. Pytanie jednak gdzie był skoro od kilku dni nie pojawił się w pracy oraz nie było go w mieszkaniu. Przepytał sąsiadów, którzy ledwo go kojarzyli skarżąc się jedynie na głośną muzykę po nocach. Żmudny proces całonocnej obserwacji jego mieszkania także nie przyniósł rezultatów. Święty miał tego dosyć. Sprawa utkwiła w martwym punkcie jak to czasem bywa i wyglądało na to, że tym razem przestępcom się upiekło. Czyżby zdążyli uciec? Nagle dźwięk telefonu wyrwał go z zamyślenia. Odebrał bez chwili zwłoki.

-Oglądasz kanał szósty?

-A powinien? Co się dzieje Jenny?

-Nasz przyjaciel Yussef. Myślę, że go znaleźliśmy.

Floyd ożywił się momentalnie i mimowolnie podniósł głos.

-Gdzie!?

-Policja przygwoździła go w jednym z biur maklerskich na South Michigan Avenue.

-Cholera co on tam do diabła robi? To nie ma sensu.

-W tym właśnie rzecz. Facet ma jedną małą pukawkę i...

-I co Jenny? Nie mamy czasu.

Kobiet w słuchawce westchnęła głośno.

-Bombę. Ma na sobie bombę. Tak przynajmniej mówią w telewizji. Popytałam i snajperzy mają zielone światło do strzału. Podobno szykują też antyterrorystów.

-Cywile?

-Około pięciu osób. Floyd... Odpuść to sobie proszę.

-Znasz mnie przecież. Wyślij mi tylko dokładny adres.



Victor Nights

Zadzwonił do Ricka tak szybko jak mógł. Poinformował go o "małym problemie" w warsztacie zapewniając jednocześnie, że nie będzie miał więcej problemów. Poprosił również o kilka dni wolnego na dojście do siebie. Właściciel warsztatu przyjął wszystko z pozornym spokojem. Vic wiedział, że facet w duchu musi przejmować się jak cholera. W krótkim czasie stracił dwóch mechaników, więc pewnie przez jakiś czas sam będzie musiał pracować na trzy zmiany by to wszystko udźwignąć. Wzruszyło go trochę to, że w pierwszej kolejności zapytał o jego zdrowie nie troszcząc się zbytnio materialnymi rzeczami zgromadzonymi w warsztacie. Doceniał to, lubił przecież tą robotę, ale postanowił wcześniej, że musi wpierw załatwić kilka spraw zanim znów tam wróci.

Następnie włożył zwykły sportowy dres. Próbował biegać, ale żebra i kolano dokuczały mu na tyle, że odpuścił po kilkudziesięciu metrach. Nie był już najmłodszy i dwie ostre bijatyki w ciągu dwóch dni odciskały na nim swoje piętno. Mimo plastrów, siniaków i blizn na całym ciele Vic nie wyróżniał się zbytnio w malowniczym krajobrazie Hell's Kitchen. W pierwszej kolejności odwiedził rodzinę Jacka, ale nie dowiedział się zbyt wiele. Podobnie zresztą było z sąsiadami. Wszyscy bali się i to wyraźnie. Normalna rzecz w dzielnicy i to mimo obecności Daredevila, który mimo nadludzkich umiejętności sam nie był w stanie oczyścić miasta. Czuł na sobie spojrzenia gapiów. Po pierwsze pytał otwarcie o coś o czym ludzie dotychczas tylko szeptali, po drugie podejrzewał, że po ostatnich wydarzeniach część osób może kojarzyć go jako osobę ściągającą kłopoty. Dowiedział się, że oprychy trzęsą okolicą prowadząc "przymusowy biznes ochroniarski" okolicznych sklepów i firm. Ponadto ich szef Bruno, którego Nights kojarzył z poprzedniej nocy mógł pracować kiedyś dla Kingpina jak niosła plotka.

Co prawda on, a przede wszystkim Daredevil znacząco osłabili gang, ale Victor nie miał wątpliwości, że bandyci wciąż działają. Mieli z nim do wyrównania rachunki a on miał z nimi. Liczył, że zwróci na siebie ich uwagę jeśli włoży kij w mrowisko i nie zawiódł się. Czuł, że jest obserwowany. W lusterku samochodu zobaczył dwóch oprychów, których nie widział wcześniej, ale nie miał wątpliwości, że działali z jego starymi znajomymi. Gangi miały rejony w których działały i zwykle konkurencja nie zapuszczała się na terytorium konkurenta tak otwarcie. Tylko dwóch? Tym razem liczby działały na jego korzyść, ale nie mógł pozwolić sobie na nieostrożność. Zwłaszcza póki nie wróci do dawnej formy. Skręcił w boczną uliczkę i czekał nasłuchując kroków rozciągając kości. No to czas na lekką rozgrzewkę, pomyślał uśmiechając się do swoich myśli.


 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 25-09-2013 o 14:58.
traveller jest offline  
Stary 25-09-2013, 20:40   #20
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Mężczyzna ruszył w kierunku samochodu. Zazwyczaj jego bagażnik był dobrze wyposażony, ale niestety nie miał tego, co teraz by mu tak ułatwiło sprawę. Karabin na strzałki ze środkiem usypiającym zostały w jego norze. Rzadko kiedy żywcem łapał bandziorów, ale dorwanie tego i przesłuchanie go było teraz głównym celem. Było wręcz kluczowe. Nie miał czasu wrócić do Nory.

Wskoczył do Pontiaca, ze schowku samochodu wyciągając ciemne okulary, kominiarkę i kawał ciemnozielonej chusty. Trudno było się przebierać w czasie jazdy, ale mu się to udawało. Miał to opanowane prawie do perfekcji. Większość ludzi wiedziało kim jest „Święty”, ale policja nie mogła mu nic udowodnić. Zresztą, nie wchodził jej w drogę, a ona mu. Byli policjanci i „policjanci”. Niektórzy chcieli go aresztować, inni popierali jego inicjatywę.
Trudno było nie popierać.

Z porządnego garniturowca, przeobraził się w komandosa. Podejrzewał że jego sprzęt był lepszy od policyjnego, on swój zdobywał poprzez wojsko, chociaż i od policji zapożyczał niektóre patenty. Na przykład uderzanie ściganego w tylne koło, aby ten zrobił tak zwaną karuzelę. Tak proste, a tak skuteczne w większości przypadków.

Floyd przeskakiwał nawet skrzyżowania na czerwonym świetle, kiedy inne samochody zatrzymywały się na pasach. Miał na całe szczęście koguta pod zapalniczkę, przyczepianego na dach. Samochody najczęściej zjeżdżały mu drogi. Dał mu się zamknąć dopiero kiedy był bliżej miejsca w którym Pakistańczyk miał się wysadzić. Budynek był cały osaczony, ale zawsze zastawała jakaś szpara, przez którą dało by się wleźć. Choćby z dachu sąsiedniego budynku.

Zaparkował dalej od całego zgiełku i swoich byłych kolegów antyterrorystów. Chyba wpuścili do środka negocjatora, aby ten kupił im trochę czasu. To też dawało trochę czasu mu, na przygotowanie się. Broń była pod ręką, ale aby wziąć gościa żywcem musiał posłużyć się paralizatorem i przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o bombach aby szybko rozbroić jego wdzianko.
Z bagażnika złapał linę, ów paralizator, młotek który jak już miał okazję się przekonać świetnie wyłączał gościa na kilka godzin oraz oczywiście coś odbierającego życie, czyli pistolet. Na sobie miał kamizelkę i spodnie w miejskim kamuflażu. Wejście na sąsiedni budynek po schodach pożarowych, nie było utrudnione. Swój cel miał po prawej stronie, a po drugiej stronie, też na dachach wyszkolonych snajperów policji z Chicago. Nie wiedział czy jakiś go zauważył gdy przeskakiwał między wywietrznikami i z budynku na budynek, nad wąską uliczką szeroką na jedno auto.

Nie skorzystał z drzwi na dach, tylko z kanału wentylacyjnego do którego opuścił się na linie, rozpierając się nogami w wąskim szybie. Kiedy skończył się odcinek pionowy, zaczął się czołgać w kierunku arabsko-angielskich okrzyków i krzyków kilku cywili.
"Ten Pakistańczyk musiał cholernie źle obstawić na giełdzie, skoro posuwał się do tak radykalnych środków" - pomyślał Floyd, pełznąć w wąskim szybie.
Kiedy doczołgał się do siatki za którą widać było uzbrojonego i zaminowanego terrorystę, po cichu demontował siatkę za którą rozgrywała się scena jak z filmu. Bomba wyglądała na taką, odpalaną detonatorem. Detonatora nie było widać, bomba mogła być odpalana na przeróżne sposoby, nawet przez osobę trzecią z telefonu komórkowego. Albo na puls Yussefa. Opcji było dużo. Sama bomba nie przypominała samoróbki, ktoś się musiał znać na takich rzeczach. Wszystkie kabelki były do utrudnienia jednego koloru, a reszta pod blaszaną kopułą, skręconą na śruby. Zapewne przy próbie zdjęcia kopuły, bomba też by eksplodowała. Nie wiedział też jak bomba zareaguje na prąd z tasera, ale raczej nie dałby rady zachować się na tyle cicho, by uderzyć araba młotkiem.

Plan był prosty. Poczęstować Yussef prądem z tasera, a potem go przejąć i uciec dachem. Zejść jak najszybciej na ziemię i zniknąć w kanałach. Plan ryzykowny, ale on miał tylko takie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 26-09-2013 o 13:07.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172