Jak w ogóle mógł żyć w takim miejscu? Ludzie przecież byli znacznie gorsi od zarażonych. Tym drugim przynajmniej chodziło o jedno, a ludzi jest znacznie ciężej rozgryźć i zabić. Dlatego też Victor nie miał zamiaru wdawać się z nimi w żadną walkę, szczególnie gdy nie wiedział kto z kim i dlaczego. Niespecjalnie go to też interesowało. Gdy rzucili się do biegu oddał trzy strzały z Beneli M4, długi zasięg przy wciąż sporym rozprysku pocisków, czyniły z tej broni świetną, pół-automatyczną strzelbę. Dlatego też nie mógł sobie pozwolić na marnowanie amunicji do niej i choć usłyszał bolesny krzyk, gdy czyjeś ciało powalone zostało na ziemię, dobry metr od miejsca gdzie stało, przewiesił ją sobie przez ramię, by mocniej przyspieszyć.
Wyciągnął nóż i potknął się, chyba o czyjąś nogę. Nie stracił całkiem równowagi, podparł się ręką o glebę, a gdy tylko znów ruszył w pionie skoczył na przód, uderzając ramieniem w uzbrojonego w automat mężczyznę. Lecąc na ziemię wystrzelił pociski w górę, obok Victora. Gramolili się na ziemi przez chwilę, przeciwnik okazał się silny, nawet bardzo, ale zawieszony na pasku karabin ograniczał mu ruchy i choć Tilton uderzył słabo i wylądował nie najlepiej, to w końcu, powoli przełamując opór uchwytu wroga, wepchnął mu ostrze w pierś. Z początku wchodziło powoli, ale potem wlazło gładko i powoli. Victor nie przejmował się bronią i posesją pokonanego, zrównał się tempem z towarzyszką, która została wcześniej nieco z tyłu, bo przystawała i ostrzeliwała agresorów nieco dokładniej niż Tilton.
Teraz jednak byli na skraju ich zasięgu, blisko wyjścia i ucieczki... gdzieś. Gdziekolwiek bo on i tak będzie wspominał czas spędzony w tym miejscu jako niepotrzebną sielankę, tępiącą jego zmysły i umiejętności. Zabijające czujność, tak jak pokazała ta sytuacja. Powinien jakoś się spodziewać narastających niepokoi w obozie. Ostatecznie jednak uratowało go szczęście. Jakże mizerne i niepożądane w takim świecie.
__________________ Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies
^(`(oo)`)^ |