Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-08-2013, 01:35   #11
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
To, co widziała na początku, było tylko zapowiedzią walki, jaka ogarnęła obóz. Liczyła na ciche czmychnięcie z obozu, a zamiast tego bitwa rozgorzała tuż wokół niej – zresztą, gdzie by się nie ruszyła, zapewne wyglądałoby to tak samo. Mogła się tylko cieszyć, że nie pozostawiła zabrania bagażów na później. Jacyś opętańcy podpalali namioty, a Anastazja zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie liczyły się dla nich ani drogocenności, ani tym bardziej ludzie, których mordowali bez wyjątku. Dziewczynę najbardziej przerażało to, że nie rozumiała motywacji oprawców – chodziło o zniszczenie samo w sobie? Bo jeśli miał być to swoisty przewrót, wywracający polityczny świat obozu do góry nogami, to czy zostanie ktokolwiek, kogo mogłoby to dotyczyć? Wiedziała tylko, że ona sama nie będzie czekała na ocenę wydarzeń. Nie tak dawno temu również była świadkiem rzezi i wybór, którego wtedy dokonała, sprawił, że nadal żyła.

W biegu musiała przerzucić się na pistolet, którego mimo pośpiechu i nadszarpanych nerwów, udawało jej się używać całkiem znośnie. Wystrzeliła cztery pociski – i wszystkie dotarły ku celom, jeśli nie śmiertelnie raniąc, to przynajmniej uniemożliwiając pościg za nią lub kontratak. Ona jednak również nie była nietykalna i nie dość, że zdarzyło jej się rozerwać spodnie zahaczone o jakiś metalowy element namiotu, to w dodatku nagłe szczypanie policzka uświadomiło ją, że kula, która ją drasnęła, mogła okazać się tą śmiertelną.

Najwidoczniej całą swoją uwagę poświęciła samoobronie, bo w pewnym momencie runęła jak długa. Podniosła się na rękach, przekonana, że potknęła się o jakąś cholerną linę namiotu, od których się tu roiło. Z przekleństwem na ustach obróciła głowę i ujrzała kilkuletnie dziecko, zarżnięte gorzej, niż zwierzę u rzeźnika. Nie wiedziała, czy był to tylko skutek wypitego alkoholu, czy okazała się wrażliwsza, niż mogła przypuszczać, ale na widok małego trupka poczuła mdłości, każące odwrócić jej wzrok.
To, co ujrzała, już naprawdę musiało być spowodowane jej pijackimi nawykami. Czyżby stała przed nią Święta Trójca, czy ki czort? Jeżeli zjawił się tu sam Bóg, to musiał być niezłym zwyrodnialcem, aby pozwalać na taki nieludzki burdel. Szybko jednak doszła do wniosku, że na tym świecie miejsca dla Boga nie ma, a kobieta z dzieckiem to tylko i wyłącznie problem, którego nie potrzebowała. Może i sama nigdy nie dopuściłaby się przemocy wobec takich kruchych istot – no, z wyjątkiem sytuacji, gdy upierdliwych gówniarzy wyganiało się z namiotu, dając porządnego kopa w dupsko na zapęd – ale nadstawiać karku nie zamierzała.
Choć wydawało jej się, że leży na tej ziemi nie wiadomo jak długo, musiało minąć ledwie kilka sekund, w czasie których – ku jej radości – mężczyzna z „Trójcy” odciągnął kobietę z dala od Nastki, zaś – ku jej niezadowoleniu – w pobliżu pojawili się wrogowie w zniechęcającej liczbie.
Dźwignęła się na nogi w oszołamiającym tempie, wiedziona dziką żądzą przetrwania i rzuciła się w drugą stronę, niż para z dzieckiem. Schowana za namiotem zaczęła oceniać sytuację i dotarło do niej, że albo nie została zauważona, albo po prostu zignorowano ją jako niewielkie zagrożenie, gdyż atak skupiał się na „ojcu” malucha. W ostatniej chwili zdecydowała się nie strzelać i wykorzystać swoją szansę – nie dość, że mogła przemknąć bokiem bez szwanku, to jeszcze zaoszczędzić amunicję.

Zatoczyła półkole omijając atakujących mężczyzn i posuwając się od namiotu do namiotu, które jakimś cudem wciąż się zachowały. Serce biło jej mocniej za każdym razem, gdy pozostawała nieosłonięta, a jednak szczęście jej sprzyjało. Kiedy zobaczyła wyjście z namiotu, oczy jej się zaświeciły i właśnie ta chwila zapomnienia omal nie kosztowała jej życia.
Wpadła na nieznajomego, który zdziwił się jej obecnością równie mocno, jak ona jego. Po ułamku sekundy, przez który analizowali wzajemnie swoje osoby, oboje zrozumieli, że nie skończy się na uścisku dłoni i grzecznym „przepraszam”. Aristowa strzeliła pierwsza, nie korygując nawet linii strzału. Kula Beretty trafiła mężczyznę gdzieś w okolicach obojczyka, aż syknął z bólu, ale nadal znalazł w sobie tyle siły, by chcieć nawrzucać swojej dręczycielce:
- Ty pie… - nie dała mu skończyć, wbiwszy mu w gardło bagnet i obróciwszy go z niepokojącą satysfakcją. Droga do opuszczenia obozu wydawała się już stać otworem, a ona ruszyła w tamtym kierunku czym prędzej. Tym razem, jednak, hamując entuzjazm na rzecz rozwagi.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
Stary 06-08-2013, 21:00   #12
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jak w ogóle mógł żyć w takim miejscu? Ludzie przecież byli znacznie gorsi od zarażonych. Tym drugim przynajmniej chodziło o jedno, a ludzi jest znacznie ciężej rozgryźć i zabić. Dlatego też Victor nie miał zamiaru wdawać się z nimi w żadną walkę, szczególnie gdy nie wiedział kto z kim i dlaczego. Niespecjalnie go to też interesowało. Gdy rzucili się do biegu oddał trzy strzały z Beneli M4, długi zasięg przy wciąż sporym rozprysku pocisków, czyniły z tej broni świetną, pół-automatyczną strzelbę. Dlatego też nie mógł sobie pozwolić na marnowanie amunicji do niej i choć usłyszał bolesny krzyk, gdy czyjeś ciało powalone zostało na ziemię, dobry metr od miejsca gdzie stało, przewiesił ją sobie przez ramię, by mocniej przyspieszyć.

Wyciągnął nóż i potknął się, chyba o czyjąś nogę. Nie stracił całkiem równowagi, podparł się ręką o glebę, a gdy tylko znów ruszył w pionie skoczył na przód, uderzając ramieniem w uzbrojonego w automat mężczyznę. Lecąc na ziemię wystrzelił pociski w górę, obok Victora. Gramolili się na ziemi przez chwilę, przeciwnik okazał się silny, nawet bardzo, ale zawieszony na pasku karabin ograniczał mu ruchy i choć Tilton uderzył słabo i wylądował nie najlepiej, to w końcu, powoli przełamując opór uchwytu wroga, wepchnął mu ostrze w pierś. Z początku wchodziło powoli, ale potem wlazło gładko i powoli. Victor nie przejmował się bronią i posesją pokonanego, zrównał się tempem z towarzyszką, która została wcześniej nieco z tyłu, bo przystawała i ostrzeliwała agresorów nieco dokładniej niż Tilton.

Teraz jednak byli na skraju ich zasięgu, blisko wyjścia i ucieczki... gdzieś. Gdziekolwiek bo on i tak będzie wspominał czas spędzony w tym miejscu jako niepotrzebną sielankę, tępiącą jego zmysły i umiejętności. Zabijające czujność, tak jak pokazała ta sytuacja. Powinien jakoś się spodziewać narastających niepokoi w obozie. Ostatecznie jednak uratowało go szczęście. Jakże mizerne i niepożądane w takim świecie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 07-08-2013, 17:52   #13
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] Droga do lepszego jutra - III tura

Cyrus Parker
Zbiegł ze wzgórza, kierując się w stronę familijnej grupki. Początkowo matki zasłaniały swoje dzieci i kazały mu pójść precz, ale kiedy przywitał ich wskazaniem dalszej drogi, a nie ołowiem przestały obawiać się nieznajomego. W milczeniu ruszyły za nim, raz na jakiś czas popłakując cicho i uspokajając przerażonych podopiecznych. Kiedy dotarł do naczepy i wreszcie zatrzymał się, dostrzegł, że grupa uległa znacznemu powiększeniu. Widocznie inni podążyli ich śladami, gdy zrozumieli, że tutaj nie doznają rozlewu krwi.

John Rafter
Udało im się uciec bez odniesienia większych obrażeń, aczkolwiek John musiał jeszcze kilkukrotnie wystrzelić z broni. Ot tak, żeby ostudzić zapał goniących i uświadomić im, że on także jest uzbrojony. Kiedy wreszcie wydostali się z obozu, zauważyli grupę innych osób podążających gdzieś dalej, poza teren byłego społeczeństwa. Matka chwyciła go za rękę i wskazując tam, poczęła krzyczeć. Wyglądało na to, że właśnie tam znajduje się jej rodzina, więc bez słowa podążyli we wskazanym kierunku.

Victor Tilton, Anastazja Aristowa, Angelika Sayns
Pod wpływem jakiegoś dziwnego zbiegu okoliczności wmieszali się w grupę Pasterzy ochraniających swoje rodziny, żony i przyjaciół przed nieprzyjacielem. Nie sympatyzowali jakoś szczególnie z tą stroną konfliktu, ale przynajmniej tutaj czuli się bezpiecznie, a ich towarzysze nie próbowali załatwić sprawy tak prymitywnie, jak większość szaleńców dzisiejszej nocy. Razem uciekli z obozu, a następnie ruszyli za prawdopodobnym dowódcą grupy. Krzyczał coś o samotniku, który zamieszkiwał starą naczepę. Według niego mogli się tam zebrać, zanim zdecydują co dalej.

Wszyscy
I w ten sposób pokaźna grupa ludzi zebrała się przy kryjówce Cyrusa. Byłej, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Kiedy tylko ostatnia grupa dotarła na miejsce, brodaty i wysoki mężczyzna chwycił za rękę kobietę stojącą obok Johna Raftera i odciągnął ją na bok. Za nim podążyła reszta rodzin i żołnierzy. W ciągu krótkiej chwili nastąpił podział na dwie drużyny - Pasterzy i Owieczki oraz... resztę. Victor Tilton, John Rafter, Cyrus Parker, Anastazja Aristowa i Angelika Sayns spojrzeli po sobie, wcale nie przyjaźnie, a jednak pewni tego, że właśnie tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Tak oto los złączył pięć osób zmęczonych walką, trzymających swoje bronie nisko i chcących tylko jednego - żeby dzisiejsza noc wreszcie dobiegła końca. I dobiegnie. Coś się kończy, coś się zaczyna, jak pisał pewien polski autor fantasy.

Cała piątka znała historię Martina Smitha, żołnierza, którego rodzina padła ofiarą zarazy jeszcze pierwszego dnia apokalipsy. Mężczyzny, który zgromadził wokół siebie równie utalentowanych wojskowo ludzi, a następnie, zamiast rozpocząć życie pełne rozpusty i hultajstwa, wziął pod opiekę kilka rodzin. Szybko różnice pomiędzy członkami tej grupy zaczęły się zacierać. Chociaż nazwano ich Pasterzami i Owieczkami, to oni sami traktowali się jednakowo. Z kilku mniejszych stworzyli jedną wielką rodzinę jadającą wspólnie obiady w obozie. Rodzinę, do której wstęp był zamknięty na zawsze.

Dlatego, kiedy kobieta z dzieckiem na rękach, ta sama, którą przed nieszczęściem uratował John, podeszła do dowódcy i zapytała głośno, czy nie mogliby przyjąć do siebie jeszcze kilkoro ludzi, odpowiedź była krótka i rzeczowa:
- Nie.

******

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r0idI4WiGSg[/MEDIA]

Greenville, Teksas, 2755 km od Bostonu

Minęły dwa dni od nieszczęśliwych wydarzeń, które zaszły w obozie w Dallas. Po kilku pierwszych kłótniach grupa pogodziła się z tym, że przyjdzie im pożyć ze sobą znacznie dłużej niż początkowo myśleli. Nie mając pomysłów na to, jak zacząć, Victor zaproponował, żeby odwiedzili jego znajomego, Roberta, przebywającego obecnie w Greenville. Nie było większych sprzeciwów, więc po prostu ruszyli w tamtą stronę. Podróż minęła raczej bezproblemowo, choć - jak na ten świat przystało - kilkukrotnie musieli bronić się przed krwiożerczymi zarażonymi.

Robert przyjął ich przyjaźnie, oferując jedzenie, towarzystwo i wypoczynek. Okazało się, że założył tutaj rodzinę i w ciągu tych siedmiu lat od ostatniej wizyty Victora nie tylko ożenił się z Patricią, ale i ta urodziła mu synka, w tej chwili 5-letniego Adriana. Pomimo tego, że miasto było wymarłe i służyło im tylko za źródło zaopatrzenia, cieszyli się z samotności, gdyż ta zapewniała im stabilną i bezpieczną pozycję. Szansę na szczęśliwe życie w pięknym, białym i niemal nienaruszonym domu.


Robert poradził im, aby udali się w stronę Bostonu, jeśli zamierzają się ustatkować i przestać walczyć o przeżycie z dnia na dzień. Twierdzi, że stworzono tam w pełni funkcjonujące, cywilizowane miasto i gdyby nie rodzina, już dawno udałby się na wybrzeże. Jest tylko jeden problem - trasa to łącznie prawie 3000 km, co oznacza, że albo piesza podróż zajmie im długie miesiące, albo w jakiś sposób skombinują sobie samochód. Póki co jednak czeka ich jeszcze jedna noc w domu tego sympatycznego mężczyzny. Jutro wyruszają.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 07-08-2013 o 18:08.
Shooty jest offline  
Stary 09-08-2013, 23:19   #14
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
{ +-+ }

Za bramą było ponuro i dziko. „Say” nim się spostrzegła z swoim partnerem od gry wmieszali się w większą grupę uciekinierów z osady. Byli to samotnicy jak i całe rodziny. Dość pokaźna liczba osób. Niektórzy byli bardziej skorzy do działania i mówili na nich pasterze. A ci co szli za nimi bez skrupułów i wykonywali polecenia zwani byli owieczkami. Czasem te dwie podgrupy zatracały się. Kierunek jaki obrali zdawał się być mądrym posunięciem chodź niektórzy mieli swoje własne pomysły i zrobił się podział. Jednak jakoś się pogodzili po kilku walkach słów czy rękoczynów. Angelika jako osoba spokojna i raczej uciekająca od decydowania za innych raczej do wykonywania poleceń nie oddawała swojego głosu na ten temat.

Analizowała wszystko i kalkulowała szansę na przebycie takiej drogi. Droga okazała się mozolna i długawa. Straciła dwie sztuki amunicji podczas walk z zarażonymi, całą wodę, jedną konserwę i cztery papierosy. Na szczęście zapalniczka działała więc zapałki zostawiła na czarną godzinę.

Gdy dotarli do docelowego miejsca, gospodarz przyjął ich z otwartymi ramionami. Pierwsze co Sayns uczyniła to uzupełniła wodę. Nie raz robiła w ten sposób i jeszcze ani razu nie żałowała. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy i kiedy będzie musiała uciekać. Widząc sytuację która rozkwitała w tym miejscu zaczęła wspominać o swoim narzeczonym z którym miała spędzić życie. Jak by to było, gdyby to oni, właśnie tak żyli. Dom, rodzina. Siedziała na skraju domu tuż koło tarasu i myślała o takim właśnie domu.

Gdy usłyszała, że jest to możliwe. W Bostonie, chwilę się zastanowiła czy warto. Miała już taką możliwość jednak realia okazały się inne. Ale jeżeli nie spróbuje to po co żyć. Tylko w tych czasach ciężko o kandydata godnego by zapewnił ład i porządek jednocześnie był troskliwy i kochający. Nie to chyba tylko w bajkach. Wyciągnęła papierosa i zapaliła z swoistym spokojem jakich mało ostatnio.



{ +-+ }
 
Nasty jest offline  
Stary 10-08-2013, 13:37   #15
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Anastazja nie miała w zwyczaju zadręczać się wizją okropności, jakie widziała. Taki był już świat, a ona była do niego przystosowana, w końcu była gówniarą, kiedy wszystko stanęło na głowie. Na podróż z grupą zdecydowała się bez większych przemyśleń. Do tego była przyzwyczajona, bądź co bądź. Krótkie życie samotniczki, jakie niedawno wiodła, było dla niej przygnębiające. Ona była z tych, którzy garną się do ludzi. Nie dla poczucia bezpieczeństwa czy wielkich przyjaźni, ale dlatego, że tak było zabawniej. Kiedy dotarli do domostwa, w którym mieli się zatrzymać, nie mogła uwierzyć w to, że da się tak żyć. Nie dlatego, że świat był w ruinie, tylko w ogóle. Szczęśliwa rodzina była zawsze poza jej zasięgiem. Teraz jednak liczyło się jedynie to, że miała co zjeść i gdzie się spokojnie wyspać. Stosunkowo.
Biegający po domu pięciolatek działał jej na nerwy, choć wiedziała, że nic nie może mu zrobić. Prawie nic. Leżała właśnie w fotelu, nogi przełożywszy przez jedno oparcie, głowę opuszczając przez drugie, kiedy małolat po raz kolejny podszedł do niej i z niewinną miną pociągnął ją za blond rude włosy. Choć miała przymknięte oczy, tym razem była na to gotowa i chwyciła go za nadgarstek, szybko siadając i przysuwając do siebie łobuza. Z wyrazem chłodnego rozbawienia szepnęła:
- Jeszcze raz to zrobisz, a w nocy przyjdą po ciebie mutanty.
Puściła chłopca, który wytrzeszczył z przestrachem ślepia, wstała i jak gdyby nigdy nic skierowała się na ganek, poprawiając torbę na ramieniu i zawieszając karabin na ramieniu. Dwóch mężczyzn poszło gdzieś „w miasto”, ona jednak wolała się jeszcze pobyczyć, skoro była ku temu okazja. Kiedy wyszła z domu, oczy błysnęły jej głodem.
- Nie masz jednego na zbyciu? – zagadnęła Victora, opierając się o barierkę i spoglądając w bliżej nieokreśloną przestrzeń przed sobą. Ciekawe, że kiedy papierosy stały się tak deficytowym produktem, nagle wszyscy zaczęli palić. Oczywistym było, że dzielić się rzadko kto chciał, szczególnie, jeśli nie był akurat pijany i nie liczył na „małe co nieco”. Carmen jednak – bo tak przedstawiła się reszcie – należała do tej grupy ludzi, którzy nie boją się próbować.
Victor podał jej paczkę.
- Brakuje tylko kawy do tego sielankowego popołudnia... - mruknął cicho wyciągając zapalniczkę pytająco.

Zanim wyciągnęła rękę po prezent, zamrugała kilka razy z niedowierzaniem. Może ten gość był porządny, a może poza uprzejmością nic innego mu nie pozostało. Włożywszy papierosa do ust nachyliła się do zapalniczki. Obrazek jak z filmów noir.
Wypuszczając pierwszy kłąb dymu, zamknęła oczy. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny i choć ona kawę chętnie zamieniłaby na wódkę, kiwnęła głową.
- Dasz wiarę? Ta rodzinka jest żywcem wyjęta z seriali, które oglądałam za dzieciaka. Już wtedy wydawały mi się nierealne, a teraz... - zawiesiła głos i dopiero po chwili spytała: - Skąd znacie się z Robertem?
- Z drogi, sprzed już wielu lat. Wielu jak na nasze realia. Jedna z ostatnich osób, o której bym pomyślał, że dorobi się czegoś takiego - pokręcił głową uśmiechając się do swoich myśli. - Między innymi dlatego, że zawsze troszczył się o innych bardziej, niż o siebie. Tyle razy otarł się o śmierć z czyjegoś powodu...
Obróciła się tyłem do barierki, oparła się na jednym łokciu i po raz kolejny wciągnęła dym do płuc. Wypuściwszy go powoli przez ledwie rozchylone usta, spojrzała na Victora i zadziornie przechyliła głowę.
- A ty i Angelika... dołączyliście do grupy razem. To poważniejsza znajomość? Będzie konkurencja dla sielskiego życia rodzinnego Roberta? - zapytała żartobliwie, z nutą uszczypliwości w głosie.
- Co? Ach, nie, nie - pokręcił głową. - Poznaliśmy się dziesięć minut przed tym bajzlem. Nikogo z obozu właściwie nie znałem, nie mieszkałem tam zbyt długo, a ty? – spytał.
Nie spuszczając uważnego wzroku z rozmówcy, odpowiedziała:
- Nawet nie zdążyłam się rozpakować... no, miesiąc pewnie zszedł. - Zaśmiała się krótko, po czym westchnęła. - W Dallas było nieźle... i oby Boston nie okazał się tylko płonną nadzieją. W końcu długa droga przed nami - stwierdziła, spoglądając na znikającego w zawrotnym tempie papierosa. - Dzięki za to.
- Proszę bardzo... - mruknął w odpowiedzi. - Zawsze jak gdzieś szedłem, czyli przez większość czasu trwania końca świata, to szedłem bez celu. Dziwnie mieć dokąd iść. Jeszcze narobimy sobie nadziei, a tam...
- W sumie - wzruszyła ramionami - nic lepszego do roboty i tak nie mam. Oby tylko "nasi" chłopcy wrócili ze spaceru cali. I najlepiej z ciekawymi podarkami. Mam wrażenie, że rwą się do drogi... to nawet dobrze, takich ludzi też nam trzeba. - Wzięła ostatni wdech, zgasiła papierosa o barierkę i wyrzuciła za siebie. Mała rysa dla domu bez skazy w postapokaliptycznym świecie.
- Mi tam się nie śpieszy... - powiedział przeciągając się. Poklepał bariarkę, odrywając się od niej. - Spróbuję trochę odpocząć, mało sypiam. Nie idźcie beze mnie, jeśli łaska - dodał uśmiechając się.
- Sama na to nie pozwolę. Śpij dobrze - życzyła wibrującym, niskim głosem, brzmiącym jak mruczenie kota, a równie kocim, leniwym spojrzeniem odprowadziła mężczyznę, aż znikł jej z oczu. Nie miała ochoty wracać do środka. Swojej dawki odpoczynku już zaznała, a tam czekała tylko idealna rodzinka z męczącym bachorem i echo czasów, które nie powrócą, a które nigdy nie dotyczyły jej. Obróciła się tak, by ponownie móc przeczesywać wzrokiem okolicę i czekać na powrót dwóch nowych kompanów.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
Stary 11-08-2013, 15:49   #16
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Victor był zmęczony. Nie było to fizyczne przmęczenie, ale umysłowe otępienie, które negatywnie wpłynęło na niego całego. Sukinsyn Robert założył sobie sielankową rodzinkę. Jak mógł tak żyć, po tym całym gównie? Nie jedno razem przeszli, że też potrafił w ogóle pomyśleć o czymś takim... stereotypowa rodzinka amerykańska z reklam i plakatów jeszcze z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Victor by nie mógł. Nie usiedziałby. W końcu strzeliłby sobie w łeb. Jeśli szedł, jeśli walczył, koszmary odpuszczały, czuł, że jest i, że przetrwanie ma sens. Zakładanie rodziny było bardziej niebezpieczne niż życie na szlaku. Dopiero teraz sobie uświadomił, jak bardzo męczył się w obozie.
Odprowadził Cyrusa i Johna wzrokiem, gdy wyszli rozejrzeć się po okolicy. Gdzieś musiał się udać, a Boston wydawał się być dobrym przystankiem, po drodze do nikąd. Ale czy chciał iść z tymi ludźmi? Póki co znał ich imiona.
Wyszedł na ganek, zaraz po zniknięciu obu mężczyzn. Przeszukał kieszenie i malutki plecak przewieszany przez ramię, który zdejmował bardzo rzadko. Tak bardzo przyzwyczaił się do szybkich zmian położenia, nagłych ataków... no może nie ostatnio, bo te miesiące, sprawiły, że stał się słabszy. Tak nie wolno.
Wygrzebał pustą do połowy... w połowie pełną paczkę szlugów, palących w gardziel niczym żywy ogień i postanowił jednego spalić. Jedna paczka na tydzień... i tak zdobywał je cudem i drogo za to płacił.
Najchętniej wymknąłby się w nocy, ale to byłoby strasznie niebezpieczne... póki co zostanie z tymi ludźmi, dopóki nie wróci do dawnej formy. Potem się zobaczy, który skręt na drodze do Bostonu, będzie najbardziej podły, by tam dostać zasłużoną karę.

***

Towarzystwa przez krótką chwilę, wystarczająco długą by spalić po papierosie na głowie, dotrzymała mu jedna z kobiet. Anastazja wydawała się być miła i śmiała. Victor miał szczerą nadzieję, że to drugie przekłada się również na odwagę, której wielu nie miało za grosz. Ciężko było ich winić. Jednak póki co wszyscy, którzy mu towarzyszyli, wydawali się być co najmniej zdolni. Życie jeszcze pokaże, a może to i Tilton okaże się najsłabszym ogniwem? W końcu ostatnio nie był w szczytowej formie.
Chcąc zyskać na pewności siebie, wykorzystał czas wolny jaki pozostał na ćwiczeniu. Doprowadził każdy mięsień jaki czuł, do wrzenia, wiedząc, że nie da rady zasnąć, tak jak powiedział Anastazji. Nie był najlepszy w rozmowach, bał się niezręcznej ciszy, kochał taką, w której czuł, że nie musi nic mówić, by dobrze się czuć w towarzystwie drugiej osoby. Starał się nie myśleć podczas ćwiczeń i za bardzo nie hałasować.
Bał się spać. Miał szczerze dość koszmarów, od których nie mógł się odpędzić w obozie. Wspominał drogę, ale nigdy w snach nie znał drogi ucieczki i rozwiązania. Gdy naprawdę był na szlaku, wiedział jak sobie poradzić i nie śniło mu się to co pokonał. Wtedy spał snem lekkim, krótkim i tylko takim jakiego potrzebował by iść dalej.

Przepocony i półnagi leżał na deskach pokoju, chłodząc twarz o chłodną podłogę. Był strasznie zmęczony, ale nie mógł zasnąć... nie powinien. Nie...
- Co robisz? - spytał Robert wchodząc do małego pokoju bez pukania. W końcu to jego dom. - Och... sorry.
- Nie... - mruknął Victor w odpowiedzi, podnosząc się tak, jakby miał zacząć robić kolejne pompki, choć wiedział, że póki co nie ma na to szans. - Bym zasnął, a tego nie chcę. Wiesz jak jest... - dodał patrząc mu w oczy.
- Pamiętam jak było, ale już dawno nie miałem złego snu - Robert pokręcił głową, podając Tiltonowi rękę, na której się wsparł, wstając. - Pewnie chcesz się umyć? Tylko zimna woda, ale woda.
- Jedno wiadro starczy, szybko się obmyje - powiedział siadając na łóżku.
- Hej... nie pozwalaj sobie na bezsenność. Jeśli macie ruszać, to bycie pomiędzy snem i jawą non-stop ci nie pomoże. Pamiętasz co się stało z Nicolasem?
- Ta... w pełni się obudził, gdy dopadło go stado zarażonych. Prawie i my przez niego zginęliśmy... - pokiwał głową, patrząc wciąż na Roberta. Prawie go nie poznał po tylu latach. W jego sposobie bycia było coś zupełnie innego... stary kumpel wydawał mu się znacznie spokojniejszy, nienaturalnie wręcz jak na te czasy. Jego postawa wciąż była pewna siebie i bezpieczna, ale... Victor czuł, że mógłby go powalić jednym ciosem. Takie myśli zawsze przychodziły. Musiał wiedzieć z kim i jak może sobie poradzić. Choć tego nie chciał, lata nawyku i przezorności, utkwiły mu we łbie.
- Nie narażaj tych ludzi. Wydają się bardzo w porządku... - przestrzegł go. - Jeśli nie czujesz się na siłach...
- Czuję! - oburzył się Victor.
- To czego tak ćwiczysz?
- Zawsze ćwiczę, zawsze. Do bólu.
- Ale bez przesady...
- Och zamknij się - machnął ręką. - Za ciepło ci tutaj, jak możesz się tu czuć bezpiecznie?
- Nie czuję. Chodzi tylko o Patricię i Adriana. Tu mam większe szanse by ich chronić niż w drodze, albo takim zatłoczonym bajzlu w jakim ty byłeś. Raz tam przylazłem... taka sytuacja była do przewidzenia. Głupi byłeś, ze tam zalazłeś.
- Musiałem chwilkę odpocząć, ale ta chwilka się przeciągnęła niewiadomo czemu.
- Wiadomo. Nie chciało ci się już iść - powiedział opierając się o ścianę naprzeciwko Victora. - Iść, zabijać...
- Tego drugiego nigdy nie chciałem - warknął groźnie.
- Często widziałem co innego.
- Czego ty ode mnie chcesz?! Co mam niby robić, jak nie ruszać dalej? Założyć szczęśliwą rodzinkę, albo strzelić sobie w łeb? - spytał rozkładając ręce.
- Żebyś zrobił coś dla innych. Za długo dbasz tylko o przetrwanie, a przecież po coś przeżywasz kolejny dzień, prawda?
- Przeżywam bo się boję umrzeć... - pokręcił głową.
- No właśnie, ale zabijać już od dawna się nie boisz - mruknął podchodząc do drzwi.
- To... nieco bardziej skomplikowane. To, że tak długo się nie widzieliśmy, nie daje ci prawa do ciągnięcia mnie za język i prawienia morałów... - westchnął Victor przecierając oczy. - Mogę się umyć? Niedługo wyruszamy, a muszę się jeszcze zdrzemnąć.
- Powiedziałeś "my"... nieźle.
- Zamknij się... - dodał jeszcze idąc za Robertem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 13-08-2013, 09:35   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc spędzona w tym przybytku, była jedną z lepszych jakie Cyrus spędził po upadku Dallas. Próbował nie myśleć, próbował nie wspominać ale czasami się po prostu zawieszał, odlatując myślami do tamtych dni. Oczywiście przechodził wszystko podręcznikowo: złość, żal, obwinianie innych, obwinianie siebie. Jedynie pies wiernie trwał przy jego boku.
I z tego powodu głównie nie chciał siedzieć w domu, wraz z innymi. Na samotną wyprawę się nie rwał, ale kiedy to zaproponował grupie pójść z nim zgodził się John. Dla niego wystarczyło. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy takie jak broń, kompas itp. w nieco mniejszy i lżejszy plecak, niż ten wielki z metalowym stelażem jaki zabrał z Dallas większość swojego dobytku. Tamten weźmie na podróż.
Nie ustalali kierunku, automatycznie i podświadomie coś ich odpychało od centrum, więc na razie zwiedzali przedmieścia. Te okolice Robert pewnie przeszukał jako pierwsze, więc powoli obchodzili miasto aby znaleźć się po jego drugiej stronie, cały czas unikając zarażonych.
Kroczyli powoli cichymi ulicami miasta. Jedynymi dobiegającymi do ich uszu odgłosami był szum wiatru i, od czasu do czasu, trzask pękającego pod butami szkła z prozbijanych witryn i okien lub stuk potrąconego kamyka.
- Wojskowa przydatność benzyny to pięć lat, a akumulator siada po miesiącu... - zagadnął nagle Cyrus. - Znalezienie auta które będzie działać może być trudne... Lepiej by było znaleźć rowery - zaproponował. - Ciche, lekkie.
- Ciche i lekkie - potwierdził John, trzymający w dłoniach równie cichą i lekką automatyczną kuszę. - Ale dobrze było znaleźć jakiś wózek. Widziałeś kiedyś, jak działa riksza? Można zapakować więcej rzeczy, a poruszasz się niemal równie szybko. Mam wrażenie, że nie trzeba by zbyt wiele pracy, by coś takiego zrobić.
- Dobrze kombinujesz. Nie widziałem u Roberta rowerów, więc pewnie nie przeszukiwał domów pod tym kątem. Myślę że tu możemy zacząć ich szukać, wydaje się tu cicho i spokojnie. Ile ich potrzebujemy?
- Na początek dwa, a w sumie... zdałoby się pięć-sześć - odparł John. - Co prawda to nie konik, którego by można prowadzić obok siebie, ale parę części zapasowych by się zdało.
- Najlepszy byłby jakiś sklep sportowy albo z rowerami - dodał. - Jeśli tam nic nie będzie, to będziemy musieli przeszukać wszystkie domy.
- Eh, drezyna by się zdała - dorzucił żartem. - Taka na pych. Ręczna, znaczy się. Albo przerobimy rowery na drezynę i pomkniemy po szynach. Powinny być w lepszym stanie, niż drogi.

- Ciekaw jestem - powiedział po pewnym czasie John - jak długo jeszcze Robert wytrzyma w tym mieście. - Wskazał jeden ze sklepów spożywczych, którego witryna i wnętrze wyraźnie wskazywała na wizytę jakichś wandali. - Zapasy muszą się kończyć w zastraszającym tempie.
Spojrzał na naszkicowany przez Roberta plan.
- To chyba tam. - Zmienił temat. - Dwie przecznice dalej skręcimy w prawo i już.

***

Sportowy sklep był bardzo bogato wyposażony. Kiedyś. W tej chwili część towarów zniknęła jakiś czas temu, zaś to, co zostało, przykrywała dość gruba warstwa kurzu.
Kurz zalegał również na podłodze, a jego stan wskazywał na to, iż od dawna nikt w sklepie nie gościł.
- Nie wszystko zabrali, więc może i nam dopisze szczęście - stwierdził John.




Kącik rowerowy był mniej więcej nienaruszony. Ktoś zabrał parę rowerów (co widać było po stojakach), z paru kół zrobiono piękne ósemki, ale pozostało i tak dosyć rowerów, by starczyło dla całej piątki. A gdyby przypadkiem ktoś nie umiał jeździć, to dla niego można było znaleźć coś specjalnego.


Dla siebie John wybrał solidny rower górski z bagażnikiem.



***

Jak zabrać dodatkowe trzy rowery?

- Pojedziemy do pozostałych i po prostu wrócimy tu wszyscy razem - zaproponował John. - Każde z nich wybierze sobie to, co mu się spodoba.

- Nie będziemy jeździć tam i z powrotem - odpowiedział Cyrus. - Wybierzemy coś sami, a jak się im nie spodoba, to sami tu przyjadą. Weźmy tylko jeszcze parę części, na zapas.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-08-2013, 16:59   #18
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] Droga do lepszego jutra - IV tura

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=T3gOqXll258[/MEDIA]

John Rafter, Cyrus Parker
Robert miał mnóstwo czasu na pozbycie się zarażonych z miasta i efekty jego pracy były widoczne już na pierwszy rzut oka. Przez całą, wcale nie krótką, podróż nie natknęli się na ani jednego biegającego potwora. Miasto było bezpieczne i choć opuszczone, a na dodatek aż niepokojąco puste, to nic złego nie powinno ich tu spotkać.

Chcieli wziąć rowery dla wszystkich członków grupy, ale chyba zapomnieli o tym, że każdy z nich posiada tylko jedną parę rąk. Wybrali więc cztery, potocznie zwane "góralami" i ruszyli w drogę powrotną, trzymając je w bardzo niewygodnej dla siebie pozycji. Chwilę wcześniej zapakowali jeszcze kilka części zamiennych do plecaków, w razie gdyby doszło do jakiejś awarii. A prawie na pewno dojdzie i to całkiem szybko, bo kilkunastoletnie leżakowanie nie wpłynęło pozytywnie na ich stan techniczny.

Angelika Sayns, Anastazja Aristowa, Victor Tilton
Anastazja pierwsza zauważyła zbliżającą się grupkę mężczyzn, jako że czatowała przy oknie, wypatrując towarzyszy. Szybko wykrzyknęła informację do Roberta, który po chwili pojawił się przy drzwiach wyjściowych z karabinem myśliwskim w rękach.

- Patricia, weź Adriana i schowajcie się w piwnicy - mruknął tylko do partnerki, po czym dysząc ciężko, wypadł na zewnątrz. Lunetę trzymał przy oku, mierząc z broni do przybyszów. - Ani kroku dalej! To mój teren!

Było ich sześcioro. Uzbrojonych. Kilkoro z nich odpowiedziało tym samym na powitanie Roberta, ale ten idący z przodu, prawdopodobnie przywódca grupy, kazał im opuścić broń. Sam schował ją za plecy, pokazując puste ręce. Coś w jego uśmiechu było jednak przerażającego. Gospodarz zauważył tylko tę jedną niepokojącą emocję, ale byli obozowicze znali ich o wiele lepiej.

Psy przyboczne Rodrigueza. Jego najstarsi i najokrutniejsi znajomi, z którymi związał się jeszcze wtedy, kiedy należał do typowej bandyckiej grupy, jakich zrobiło się mnóstwo po apokalipsie. Dopóki tylko grabili i mordowali, to Trójka nie widział w tym nic złego, ale w pewnym momencie zaczęli robić tak bestialskie rzeczy, że nawet oni nie dali rady z tym żyć. Opuścili grupę. Wcale nie bezkrwawo, okupili to wieloma trupami swoich byłych sojuszników, ale jeśli to, co mówił Rodriguez było prawdą, to nigdy nie pożałował decyzji.

W każdym razie bandyckie przyzwyczajenia dawały o sobie znać w obozie. O ile latynos zdołał się jeszcze jakoś przystosować i egzystować w miarę pokojowo, o tyle jego pieski miały tam wyjątkowo złą sławę. Gwałty, zabójstwa, kradzieże, pobicia, najczęściej ciężkie. Wszystko to spływało po dowódcach, ale mieszkańcy wiedzieli swoje. I omijali ich szerokim łukiem.

- Spokojnie, spokojnie - powiedział Harry, bo tak się nazywał przywódca grupy. - Mamy pokojowe zamiary. Kilka dni temu nasz obóz się rozpadł i od tamtego czasu szukamy dla siebie miejsca na tym świecie. Może moglibyśmy pozostać w tym domu na kilka dni, zanim ponownie wyruszymy? Jesteśmy zmarznięci i głodni. - W ostatnich słowach bez problemu dało się wyczuć fałszywą nutę.

Robert zawahał się przez chwilę, ale pozostał nieugięty.

- To niemożliwe. Lepiej wracajcie, skąd przyszliście. Nie mamy miejsca na więcej gości.

- Radziłbym jednak przemyśleć decyzję. Ten świat jest niebezpieczny. Nie chciałbym, aby nam... ani komukolwiek innemu stała się krzywda.

Cyrus Parker, John Rafter
Idąc przez przedmieścia do domu Roberta, spostrzegli, że na miejscu pojawiła się kolejna grupa znana im z obozu. Chyba ich nie zauważyli, ale Cyrus i John i tak nie mogą wyjąć broni, ze względu na kierowniki rowerów trzymane w obu rękach.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 14-08-2013 o 17:03.
Shooty jest offline  
Stary 17-08-2013, 16:39   #19
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Oczekiwanie na nowych znajomych dłużyło się. Anastazja ziewnęła przeciągle i kiedy zaczęła przeciągać się to w jedną, to drugą stronę, zamarła z rękoma splecionymi w górze. Mężczyźni, którzy zbliżali się do budynku, na pewno nie byli tymi, których oczekiwała. Chwyciła za swój karabin i zawołała Roberta, aby przyszedł czym prędzej. Gospodarz zareagował szybko, a kiedy wyszedł na powitanie przybyszom, nie miała już żadnych wątpliwości, kim oni są.
Znała ich i starała się omijać szerokim łukiem, choć sama za świętą uchodzić nie mogła. Harry i jego kompani posuwali się w kierunku czynów, których nawet ona – a może właśnie głównie ona – akceptować nie umiała. Nawet przez myśl nie przeszło jej, by wypuszczać broń z ręki lub choćby odrobinę stracić z gotowości. Pieski Rodrigueza byli obliczalni w swojej nieobliczalności, a sytuacja kreśliła się dość jasno. Robert nie miał zamiaru ich gościć, Carmen nie chciałaby ich już bliżej siebie, a wszyscy byli uzbrojeni. Świadomie czy nie, skrywała się częściowo za futryną drzwi i liczyła swoje szanse. Ich było sześcioro, szkolone psy do walk. O swoich umiejętnościach była przekonana, ale reszty sojuszników w akcji nie widziała, zresztą było ich – łącznie z Robertem – czworo, bo bachora i kryjącej się kobiety nie liczyła. Można było mieć nadzieję na powrót Johna i Cyrusa, ale ona nie pozwalała sobie na takie zgubne rozmyślania. Mało mówić, że nie czuła się komfortowo, kiedy nie mogła zająć stosunkowo bezpiecznej snajperskiej pozycji gdzieś poza obrębem zapowiadającej się – w co nie wątpiła – walki. Trudno, nie raz zdarzało się robić za strzelca wyborowego w samym środku wydarzeń. Jakkolwiek było to denerwujące, jednocześnie okazywało się mobilizujące i dziewczyna zaczęła oceniać, która broń okaże się przydatniejsza na tę odległość, gdzie wrogowie będą się w razie czego chować, od którego z nich należy zacząć eliminację i przeszukała okolicę spojrzeniem w poszukiwaniu ewentualnych skrytych przeciwników.
Gdzieś przez skrupulatną analizę przebijała myśl, czy powinna się odzywać, czy zostawić sprawy w rękach Roberta. Po pierwsze, wolała nie rzucać się w oczy. Po drugie, nie jej cyrk, nie jej małpy. Postanowiła póki co milczeć. Obejrzała się w poszukiwaniu Victora. Oby on i Angelika byli w pogotowiu. Sama trzymała uniesiony karabin i mogła strzelić prędzej, niż któremuś przez głowę przyszłoby w nią wycelować. Jednak amunicja była cenna i jeśli dawało się unikać ataku, należało to robić. Problem w tym, że pozostawienie tych mężczyzn przy życiu było jak proszenie się o kłopoty w późniejszym czasie.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline  
Stary 18-08-2013, 12:56   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiódł ślepy kulawego...
Tak w ten deseń pewnie wyglądali z Cyrusem, prowadząc rowery w ilości nieco przeważającej ilość prowadzących je osób. Nijak nie udało się sprawić, by z dwóch rowerów zrobić czterokółkę i swobodnie jechać.
A to znaczyło, że nie tylko poruszali się dużo wolniej, ale jeszcze musieli wrócić całą piątką po ostatni rower.
Z drugiej strony... przecież nigdzie się nie spieszyli.

Robert, jak się okazało, miał gości. On ich może nie znał, ale John tak. Aż za dobrze ich znał. W obozie było ich pełno, a rzucali się w oczy z niezbyt pozytywnej strony. Cóż, nie da się ukryć - widać ich było zdecydowanie ze złej strony i John nie sądził, by tym razem ich wizyta miała czysto towarzyskie podłoże, wbrew słowom, które padały z ust jednego z tamtych. Harry'ego, jeśli John dobrze pamiętał.

Święte prawo gościnności nakazywało przyjąć pod swój dach, którzy proszą o gościnę. Rozsądek nakazywał pozbyć się każdego wściekłego psa i to jak najszybciej, zanim cię ugryzie.

Zdawać się mogło, że przybysze nie usłyszeli nadchodzących. A to, zdaniem Johna, warto było jak najszybciej wykorzystać.
Ostrożnie, po cichu odstawił rowery i oparł je o ścianę, a potem przygotował do strzału kuszę. Potem spojrzał na Cyrusa i wykonał znany wszystkim gest przeciągnął kciukiem po gardle.

Cóż... gdyby miał w rękach prawdziwą kuszę, taką średniowieczną, mógłby załatwić dwóch za jednym strzałem, a bełt i tak by sobie powędrował jeszcze dalej. Nic dziwnego, że były zakazane przez papieży. I nic dziwnego, że tylu nie przestrzegało tego zakazu.
Ale to, co miał w rekach, w zupełności wystarczyło, by pozbyć się jednego z sześciu szkodników. Przynajmniej na początek.

John schował się za jednym z rosnących przy ulicy drzew. Wziął na cel najbliższego bandytę i sprawdził, czy Cyrus jest gotowy do walki, a potem nacisnął spust. Bełt wbił się w plecy mężczyzny, który wypuścił z ręki broń i zwalił się na ziemię.
Strzelec błyskawicznie naładował kuszę.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172