Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2013, 13:22   #13
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Piekło

Hot as a two-dollar whore on the 4th of July.
"ciepło" w wersji teksańskiej

“Nie mogłem wybrać sobie gorszej chwili na spacer”- pomyślał Mark czując jak pot leje się z niego. Półgodzinny spacer główna ulicą Glory zmienił jego priorytety; przedtem konsekwentnie szukał na frontach budynków informacji o warsztacie stolarza, teraz jedynie marzył o znalezieniu klimatyzowanego miejsca gdzie będzie mógł usiąść i przeczekać ten upał. Piekarnia. Sklep z częściami samochodowymi. Dziesiątki kwiatów na werandzie przed sprzedawcą nasion wręcz nabijały się z niego wyciągając się do słońca. Metalowe rolety sugerujące że w środku budynku kryje się malutka filia jakiegoś banku. Kilkanaście motorów przed budynkiem...Ponderosa. Trep wspominał o tym klubie. Z jednej strony spotkanie go ponownie było bliżej końca listy rzeczy które miał do zrobienia, a z drugiej knajpka kusiła cieniem. Po chwili wahania zdecydował się i ruszył w kierunku upragnionego cienia.

Ktokolwiek był właścicielem, zdecydował się na wystrój w stylu westernu. Szyld był połączeniem wielkich drewnianych dech z fikuśnie wyżłobioną nazwą pijackiego przybytku. Wspierały go dwie belki, do których doczepiono puste lampy naftowe. Dostępu do środka broniły świeżo odmalowane drzwi wahadłowe oraz zsuwana z góry kratownica, która była zdecydowanie mniej retro. Ale dało się ją zobaczyć tylko stojąc pod odpowiednim kątem i chyba nie używano jej za często, skoro Ponderosa była otwarta tak wcześnie rano. Mark ostrożnie odchylił drzwi, gotów do wzięcia nóg za pas gdyby okazało się, że jego nowy “przyjaciel” poszedł upić się samotnie. Obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Atticusa ni widu, ni słychu. Wewnątrz było tylko trzech chłopa - barman i dwóch klientów, którzy osuszali swoje kufle przy okrągłym stoliku. Podobnych mebli odnotował jeszcze jedenaście. Do tego sześć stołków przy barze. Trzy żyrandole, dwie końskie czaszki, jakiś indiański koc. Ci ludzie naprawdę lubili bawić się w kowboi. Bardziej współczesne drzwi po lewej zostały otwarte i Łasica zobaczył młodego chłopaka wychodzącego z toalety wyłożonej białymi kafelkami. Ba, miała nawet suszarkę do rąk. Widać miniaturowa iluzja westernu nie docierała daleko. Chłopak usiadł przy barku i zaczął rozmawiać o czymś z osobnikiem porządkującym trunki na półkach.

Kilka krótkich powitań i wymian nazwisk później, Mark siedział już z oszronioną szklanką coli. Miejsce które zajął, stołek pod końską czaszką, pozwalało mu na podziwianie lokalu bez kręcenia się dookoła jak bączek. “Jak długo może trwać ten upał?”- zastanawiał się, co parę chwil łykając chłodnego napoju. W ciągu kolejnej godziny miał okazję wysłuchać kilku śmiertelnie poważnych monologów na temat wyższości wyrobów tutejszego stolarza nad meblami kupowanymi w mieście, calutkiego winylu obciachowego country lecącego w tle i odreagować wypite napoje w miejscu gdzie kończyła się sceneria. Szkoda tylko, że nie mógł równie łatwo pozbyć się lepkiego posmaku w ustach. Ot, uroki słodzonych napojów gazowanych. Kiedy wrócił do swojego stolika, młodego człowieka już nie było. Pozostało tylko dwóch weteranów, którzy pewnie kwitnęli tu całe dnie, czekając na to, czego wyczekują wszystkie stare konie. Mark dowiedział się przynajmniej gdzie szukać osoby, która może pomóc mu w odrestaurowaniu nadgryzionej przez czas części mebli. W samo południe pożegnał się z pijaczynami i wyszedł.

Cicho modląc się o błogosławieństwo klimatyzacji w domu wspomnianego fachowca, Mark ruszył szybkim tempem pod wskazany adres. “Jeżeli będzie tak tutaj codziennie, wykopię sobie chłodziarnię pod domem.”- psioczył starając się jak najszybciej przedostać się do kolejnego zacienionego kawałka drogi. Szczęśliwie, ta wyprawa przez przedsionek piekła nie trwała długo. Dwa skrzyżowania dalej zobaczył dwupiętrowy budynek. Carpenting n Stuff - to właśnie głosił szary szyld z żaróweczkami, które już dawno się wypaliły. Niektóre były wręcz czarne jak węgiel, ale główny fachowiec chyba nie za bardzo śpieszył się żeby je wymienić. Czyżby chybiona inwestycja? Możliwe. Na drugim z trzech schodków siedzial krótko przystrzyżony męzczyzna z wąsikiem przywodzącym na myśl pewnego niesławnego malarza. Miał białą koszulkę, błękitne ogrodniczki i sporą nadwagę. Mimo, że pozostawał w cieniu rzucanym przez budynek, wahlował się dłonią i sapał jak lokomotywa. Tyle jeśli chodziło o naiwne mrzonki o klimatyzacji.


Nieco teatralnym ruchem rzucił wzrokiem na słońce powyżej i wszedł w cień.
-Carl, tutejszy stolarz?-zapytał
- Tja, to ja. Zgadza się, panie..
-Mark, nowy w Glory-zagaił podając dłoń siedzącemu człowiekowi. Ten odpowiedział uściskiem. W miarę serdecznym, ale dosyć niemarawym i wilgotnym.
- Uff, to jest po prostu niemożliwe - skwitował, wyjmując z kieszeni chusteczkę w kratkę i ocierając nią pot z czoła - Więc, panie “Mark nowy w Glory”, co mogę dzisiaj dla pana zrobić? Oby nic wymagającego, bo przez ten piekielny upał siądzie mi pikawa...
-Mam parę mebli do odratowania. W sumie mniej więcej połowa domu.-niezrażony złośliwością kontynuował jak taran w kierunku celu..”Swoją drogą, ciekawe kto za niego to robi..bo on już niedługo będzie w stanie”. Stolarz kiwnął głową ze zrozumieniem i zaczął suszyć swój kark. Jego pogrążona w ciągłym grymasie twarz była nawet zabawna.Wyglądał trochę jak ten bulldog z serialu Jake and the Fatman. Oczywiście nie dorównywał zwierzęciu urokiem.
- Nie brzmi strasznie. Pan zostawi mi adres, podjadę dzisiaj po zachodzie słońca albo jutro po świcie. Jak tam wygodnie - klimatyzacji może i nie było, ale nienormowany czas pracy już tak.

-Doskonale-rzucił notując swój adres na kartce-Dzisiaj razem z Henrim planujemy grilla, więc jeżeli podjedziesz obejrzeć jak sprawa wygląda pewnie załapiesz się też na coś smacznego-
Carl zmienił oczy w szparki i spojrzał na przekazaną notatkę.
- Więc mały naukowiec w końcu sprzedał domek rodziców, co? Mogłem się domyślić. Wszyscy młodzi stąd uciekają. Jak szczury z tonącego statku. Pfeh - jego grubiutka forma uniosła się ze schodów i mężczyzna zniknął we wnętrzu swojej pracowni. Łasica stwierdził, że stolarz był dość gibki jak na kogoś tak... masywnego. Trzaski i zgrzyty sugerowały, że czegoś szuka. Wrócił po niespełna minucie i wraził przyszłemu klientowi własną karteczkę. Wizytówkę.
- Tu pan masz numer telefonu. Podjadę tak o 21:00. Jakbym się spóźnał, znaczy, że złapałem gumę. Albo zawał z wylewem - najwyraźniej wisielczy humor był w Glory bardzo popularny.
-Jakbyś już musiał złapać zawał z wylewem to weź też ze sobą parę innych chorób i wypadek samochodowy, wtedy braknie dla innych-Mark, dla którego czarny humor był częścią pracy, momentalnie złapał tonację-Czyli dołączasz o 21. Wielkie dzięki-powiedział chowając wizytówkę.

- Nie ma za co, taka praca - odrzekł Carl, a jego pucołowate policzki drgnęły w uśmiechu gdy Łasica w końcu zaczął nadawać na odpowiednich falach. Uścisneli sobie dłonie i Mark wyruszył spowrotem w kierunku warsztatu. Żar z nieba lał się nie słabiej niż przedtem, więc prawie kilometrowa trasa wzdłuż tandetnych szyldów zaowocowała przepoconą do cna koszulką i źródłem kilku małych rzeczek płynących spod kapelusza. Gdy tylko udało mu się schować do cienia wewnątrz garażu oparł się o ścianę i przez kilkadziesiąt sekund cieszył się uczuciem uciekającego ciepła. Po tej chwili rozejrzał się po stanowiskach w poszukiwaniu swojego wozu. Szczęśliwie, auto było na swoim miejscu, a chłopaczyna odpowiedzialny za jego prawidłowe funkcjonowanie właśnie kończył przegląd. Zatrzasnął maskę i pociągnął mocniej nosem. Vivian i jej nieznośnego środka transportu już nie było, co sprawiało, że młody mechanik pracował znacznie efektywniej. Łasica dopiero teraz zwrócił uwagę na jego naszywkę z imieniem. Hello, my name is Chad - głosiła dumnie, mimo czarnej plamy na słowie powitalnym. Wziął ze sobą kawałek wygiętej blaszki i stanął naprzeciw starszego mężczyzny.
- Przepustnica w gaźniku była jakaś chybiona, więc ją wymieniłem. Teraz wszystko odpala jak marzenie. Może pan sprawdzić - wyczuł w tym ostatnim zdaniu nutkę wyzwania, tak jakby Chad chciał udowodnić światu, że jego robocizna wcale nie jest gorsza od tej ojca.
-Czyli twierdzisz że w najbliższym czasie nie zostanę na środku drogi czekając na pomoc?- ni to stwierdził, ni to zapytał puszczając oko do młodego. Po spodziewanym i nieco zbyt entuzjastycznym potwierdzeniu podszedł do auta. Henry raczej nie zaryzykowałby blamażu, więc głównie dla satysfakcji Chada zapalił silnik. Potworek pod maską zaśpiewał zgodnie z nutami. Płatność, kilka minut ostrzeżeń czego nie należy robić żeby nie zniszczyć auta(prawdopodobnie w znacznej części inspirowanych wyczynami Vivan) i był już w drodze do ostatniej stacji dzisiejszego rajdu. Kupi zapasy na grilla i będzie mógł schować się w domu i nie wychodzić aż w końcu temperatura spadnie.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline