Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-08-2013, 21:08   #11
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Zdołała w końcu oderwać się od kawałka techniki i odwzajemniła badawcze spojrzenie. Na wspomnienie przez Texa “włamania” chciała zareagować inaczej, ale dyplomatycznie ugryzła się w język. W końcu więcej much łapie się na łyżeczkę miodu niż na baryłkę octu. Kiwnęła więc głową w górę i w dół na znak, że dostosuje się do jego oczekiwań. Nawet królewna mogła jeden dzień robić za służkę. W końcu to i tak tych dwóch matołów odwali za nią większość pracy. Tchórze byli jej to dłużni, po tym jak zostawili ją na pastwę losu w tym nawiedzonym domu.
- Dobra panie kowboju, niech będzie - śmiało wyciągnęła dłoń w jego kierunku - Molly Samson. Mój tato jest tu szeryfem - teraz to ona czekała na jego reakcję i nie kryła wesołości. Młody mag faktycznie kojarzył osobnika nazwiskiem Samson. Kiedy był jeszcze dzieckiem, ów mężczyzna był tylko zdeterminowanym funkcjonariuszem. Najwyraźniej nadgorliwość potrafiła zdziałać wiele dla kogoś, kto chciał się piąć po szczeblach kariery.

Przyglądał się jej gdy zastanawiała się nad odpowiedzią. Patrzył w oczy, jakby starając się przejrzeć na wylot. Uśmiechnął delikatnie gdy zauważył jak podejmuje decyzję i zamiast mu odpyskować zgadza się na propozycję. Widać było, że jest zadowolony z tych obserwacji.
“Myślałem, ze to głupia gąska, a tu zdaje się panienka ma i rozum i temperament. Do tego córeczka szeryfa. Prosze, prosze. Pachnie od niej kłopotami na kilometr.”

- Miło mi. Jestem Tex. Jak trafnie się domyśliłaś odziedziczyłem ten teren. To jak odwieźć cię do domu?

Wydęła delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad ofertą. Nie chodziło o to, że miała jakieś obiekcje natury etycznej. Kiedy ktoś jej coś oferował, zwykle brała to i nigdy nie oglądała się za siebie. Ale dżentelmen w kapeluszu był jakiś dziwny, podobnie jak jego domek na prerii.
- Tak, wyglądasz jak Tex. Ten kapelusz, koszula, buty. Czuję się prawie jak na koncercie country - zachichotała. Chociaż zakryła palcami usta, uśmiech i tak się przebijał.
- Okej, jeśli nie robi ci to różnicy, po prostu podrzuć mnie do centrum. Tatko niezbyt przepada kiedy kręcą się wokół mnie faceci - nachyliła się i mrugnęła konspiracyjnie, jakby oboje wiedzieli o co chodzi - Aha, a tych dwóch odważnych nie kwalifikuje się na facetów.
W tym momencie do uszu czaroklety dobiegł odgłos telefonu. Niepokojące, biorąc pod uwagę, że ten był odcięty przez usługodawcę, bo stary nie zapłacił rachunku od prawie pół roku. Ale ona nie mogła o tym wiedzieć. Wystarczyło upewnić się, że kabel wciąż jest w ścianie żeby uniknąć sytuacji jaka miała miejsce z odtwarzaczem. Dziewuszka wykonała ponaglający gest dłonią.
- Idź, idź! No, dalej. Przecież nie ucieknę. Słowo harcerki.

- Taa. Kapelusz, te sprawy. No jasne. Tam gdzie mieszkam właśnie dla tego wołają na mnie Tex. Tutaj trochę mniej się wyróżniam. Choć fakt czasem dziwnie to może wyglądać.

Skinął głowa gdy mówiła o chłopakach i ojcu. Starał się nie uśmiechać pod nosem.

“Nie wiem co lalka sobie myśli, ale chyba przyzwyczajona do tego, że wszyscy za nią ganiają. Eh, może się jeszcze w życiu zdziwić nie raz.”

Dźwięk telefonu sprawił, że przez jego twarz przemknął grymas zaskoczenia. Wszak wiedział, że telefon nie powinien działać. Sprawdził to za pierwszym razem. Spojrzał w stronę domu i kilka myśli zaświtało mu w głowie.
“Może do tego “ktosia” od magicznych zaklęć? A może to on? Hm, najprostszy sposób, żeby to sprawdzić to odebrać.”

Mimo to wrodzony oportunizm sprawił, że w ostatniej chwili się rozmyślił. Wzruszył ramionami i z uśmiechem odpowiedział.

- Nigdy nie odbieram telefonów w obecności damy. To nie grzecznie. - wyszczerzył zęby i wskazał swojego pickupa. - To co jedziemy?
- Jasne, chodźmy - złapała pewniej swoje uszkodzone pudełko pełne magicznych dźwięków i podreptała skocznym chodem w kierunku drzwi. Telefon nadal dzwonił, trochę na złość rzeczywistości. Ucichł dopiero po szóstym sygnale, wskazując na wybitną upierdliwość osoby po drugiej stronie. Poza tym, wydawało się to trochę absurdalne. Jedyną osobą która wiedziała, że tu jest był przecież jego mentor.

Udał się wraz za nią wykorzystując czas by zerknąć jak prezentuje się z tyłu. Nie mógł się jednak nacieszyć widokiem bo samochód stał tuż tuż.


Nie była to fura, na którą można by podrywać laski. Wysłużony dodge swoje lata świetności miał już za sobą, mimo wszystko był jeszcze na chodzie. Zdrapany i poobijany gdzie nie gdzie czerwony lakier nie był już tak intensywny jak jeszcze kilka lat temu. Jednak gdy zagrał silnik od razu słychać było, że to nie jest samochód do prezentowania się lecz do jeżdżenia. Wykręcając, powoli, uważnie patrzył w lusterka. Właściwie nawet zbyt uważnie, jakby starał się w tym czasie nie zerkać na młodą szeryfówne.

- Tja, noga już ci chyba nie dokucza. - Rzucił z powaga na twarzy.
- No właśnie nie, chyba już ją rozchodziłam - chcąc przetestować tą teorię pokręciła kostką to w lewo, to znowu w prawo. Delikatny grymas wskazywał, że jeszcze nie wszystko jest w porządku, ale Molly nie zwykła lamentować nad swoim losem. To nie było w jej stylu.
- A nasz jeździec znikąd ma jakoś na nazwisko?- uniosła pytająco wyregulowane brwi, patrząc na niego z nutką uszczypliwego zaintrygowania. Faktycznie, panna Samson miała trochę wnerwiające nastawienie do świata, ale pasowało do niej. Ruch na drodze, jak to w Glory, był praktycznie nieistniejący. Pogoda też dopisywała, więc mag mógł teoretycznie poświęcić więcej uwagi swojej nowej znajomej.

Zastanawiał się chwilkę udając, ze skupia się na prowadzeniu. Zazwyczaj gdy mógł podawał jakieś zmyślone dane, miał ich w zanadrzu zawsze klika. Problem niestety był taki, że były to jego rodzinne strony. Poza tym Glory to wiocha, gdzie wszyscy, wszystkich znali. Kłamstwo pewnie wyszło by zaraz na jaw. Do tego gdyby tak się stało, pewnie obudził by dodatkowo ciekawość dziewczyny. Tylko tego mu jeszcze było potrzeba do pełni szczęścia.
- Evans.- Rzucił krótko na chwilę zerkając na nią i dotykając palcami ronda kapelusza. Błysnął bielą zębów w uśmiechu. Szczerym i radosnym. Potem zajął się na powrót kierownicą. Właściwie raczej zlustrowaniem wszystkich lusterek, sprawdzając czy nikt nie jedzie za nimi. Stare odruchy, żyją najdłużej. Często robił tak nawet jak wyjeżdżał z podwórka. Wiedział, że nigdy zbyt wiele ostrożności.

Oczywiście nikt ich nie śledził. Przynajmniej nikt, kogo dałoby się zobaczyć gołym okiem. Mimo to, prowadzący miał złe przeczucia. Te z kategorii nadnaturalnych. Czuł jakąś nieprzychylną obecność, której nie potrafił opisać, a już na pewno nie wskazać palcem. Zdawała się podobna do tej odnotowanej w domu. Pochodziła z tego samego źródła? Dopiero tylne lusterko rzuciło trochę światła na całą sprawę. A raczej szarości. Efekt Pierwszej wciąż działał i to dzięki niemu Tex zauważył jakiś cień. Humanoidalny, podążający za jego autem. Aparycja unosiła się kilka metrów nad falującym od gorąca asfaltem i gdyby nie ostrożność wynikająca z “zawodu” nawet nie zwróciłby nań uwagi.

Po raz pierwszy pożałował, że jest z nim dziewczyna. Cień zaniepokoił go, ale pamiętał, że ma pasażerkę więc starał się nie zerkać histerycznie w lusterko. Przynajmniej nie częściej niż dotychczas. Gdyby nie Molly mógłby pewnie zaimprowizować jakieś zaklęcie by trochę przypatrzeć się swojemu ogonowi. Teraz jednak Śpiąca wiązała mu ręce dosyć skutecznie. Zdawało się, że i tak już zyskał u niej opinię dziwaka, a nie zdrowo było by to jeszcze pogorszyć. Pewnie jutro już by wiedziała cała wiocha. O pardon, miasto.
Mimo wszystko był zaniepokojony. By przykryć trochę i zamaskować to uczucie popstrykał chwilę radiem, nastawiając cichutko jakąś lokalną rozgłośnie.

- Biorąc pod uwagę, że tachasz wszędzie ze sobą magnetofon pytanie czy lubisz muzykę było by pewnie nie mądre. - Bardziej stwierdził, niż zapytał. - Są tu w mieście jakieś kluby? Dyskoteki? - Zagadał by wciągnąć ją w jakąś rozmowę. Sam zaś zastanawiał się nad problemem cienia.

“Dupa. Może naruszyłem jakieś zaklęcie alarmowe? Przez te cholerne dzieciaki nie zdążyłem przebadać domu jak należy. Wysadzę ta lalkę. Kupie parę potrzebnych rzeczy i wracam na chatę. Oczywiście jak odkryję co to za ogon. Dobrze, że tarcza i wzrok magiczny jeszcze działają bo bym go przegapił. Cholera, szkoda, że miecz wrzuciłem na pakę. No ale nawet niewidoczny w kabinie byłby problemem.”


Stopniowo, delikatnie zwiększył prędkość. Miał nadzieję dojechać szybciej do centrum by odstawić Molly i zając się cieniem. Jednocześnie nie chciał by tamten zauważył, że został zdemaskowany więc nie szarżował. Emanacja utrzymywała raz ustaloną odległość. Błahostki pokroju prędkościomierza zdawały się być poza nią. Sunęła po niebie jak przerośnięty wąż utkany z dymu. Tex wyłapał jeszcze kilka szczegółów. Na przykład dwa świecące żółcią punkty, niczym świetliki w nocy. Nigdy nie spotkał się z takim dziwadłem, ale był dość pewny, że nie było to nic z Otchłani. Wyglądało tak... swojsko? Skąd więc się tu wzięło i czym dokładnie było? Jego magia nie mogła zapewnić odpowiedzi. A już z pewnością nie kiedy robił za taksówkę dla małolaty. Ta ostatnia, zachęcona przez jego własną gadaninę, podjęła temat.
- Kluby i dyskoteki? W Glory? W życiu! - rzuciła mu takie spojrzenie jakby zastanawiała się, czy ma wszystkie klepki - Chyba, że mówimy O klubie myśliwskim albo kółku gospodyń wie... miejskich. Jeśli szukasz porządnej rozrywki w weekend, trzeba zabrać się do Sanford.
Pokręciła głową, zdegustowana, jakby całość zła tego świata dało się zwalić na tutejszych hodowców bydła i ich zaściankowy styl bycia. Nagle naszła ją nowa myśl.
- Ale ty wyglądasz na kogoś, kto wie jak się bawić. Mam rację, Tex? - na jej ustach zatańczył podpuszczający uśmieszek. Chyba planowała coś konkretnego i niezbyt rozsądnego.
Dzięki uprawianej profesji, a zwłaszcza swojej Sztuce, Tex miał całkiem niezłą podzielność uwagi. Teraz jednak, gdy kierował samochodem, obserwował “ogon” i był manipulowany przez lokalną księżniczkę uznał, że chyba nawet jak dla niego to trochę za dużo. Tym bardziej, że wrodzona ciekawość i zamiłowanie do rozwiązywania zagadek podpowiadało mu by wysadzić Molly w tej chwili i wrócić do nawiedzonego domu. No, ale mógł mieć pretensje tylko do siebie, sam ją do tego naprowadził. Cóż, mimo wszystko chyba nie zaszkodzi mu jak trochę się rozerwie i zintegruje z miejscowymi. Poza tym Molly była dosyć interesującą osóbką. Zastanowił się co ma jej odpowiedzieć. Coś w stylu: “Tak lubię różne zabawy, wiesz przywołuje demony i anioły. Gadam z duchami. Rozkazuję Ifrytom i takie tam. Ogólnie rozrywkowy ze mnie chłop. Szczególnie jak jakiś stwór z Otchłani próbuje dosłownie mnie rozerwać.”
Odetchnął przez nos, jak go nauczył jego Mentor. Kilka takich oddechów sprawiało, że minęła mu ochota do sarkazm i odpowiedział normalnym tonem.
- Pewnie jak każdy. Kto by nie lubił się zabawić. - Już po chwili jednak jego myśli wróciły do kwestii najważniejszej.

“Co to do cholery jest?! Zaczyna mnie to drażnić. Widziałem już od cholery wszelkiego paskudztwa i to coś wydaje się wyglądać znajomo. Coś, wezwane z Otchłani chyba nie. Znam parę sztuczek, żeby się temu przyjrzeć ale musiałbym zatrzymać samochód. Czyli na razie odpada. Eh, cierpliwości Tex. Ćwicz cierpliwość. Staruszek Dawn by tak pewnie powiedział.”

Na wspomnienie starego Chińczyka zrobiło mu się lżej na duszy i postanowił na razie jedynie obserwować cień i sprawdzić co tamten będzie robił. Wszak do Glory było już niedaleko.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 06-08-2013, 22:00   #12
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
15.04.1991

Nieopodal Arms and Armor Depot - Godzina 10:39


Atticus Berch ściskał słuchawkę automatu telefonicznego tak mocno, że pobielały mu palce. Zraniona duma zawsze bolała go bardziej niż jakakolwiek fizyczna rana. Miał zamiar odgryźć się na tym kłamliwym sukinsynie przy pierwszej sposobności. A kiedy już Mark (jeśli to było jego prawdziwe imię) będzie leżał na ziemi w kałuży własnych rzygowin, on udzieli mu kilku podstawowych lekcji na temat dobrego wychowania. Ale najpierw musiał zdać raport tej nadętej wieszczce. Gdyby tylko mógł, ją też by za… Natychmiast się skontrolował. Takie myśli bywały niebezpieczne, zwłaszcza wśród magów. Wystukał z pamięci numer i zaczął wsłuchiwać się w monotonny dźwięk sygnału. Odgłos ten, w połączeniu z lekkim zefirem napływającym ze wschodu, podziałał na niego uspokajająco.
- Hej kochanie, jak leci? W domu wszystko w porządku? – wydukał teatralnie wyuczoną kwestię, sztuczność sytuacji mogła wprawić w zakłopotanie nawet kogoś tak gruboskórnego jak on. Szczęśliwie, nikt się nie wsłuchiwał.
- Tak, rozmawiałem z nim. Mówi, że nie posiada żadnych… specjalnych uzdolnień.
Spokój szybko zmącono. Mężczyzna praktycznie wypluł dwa ostatnie słowa niczym jad. Dłonią otarł usta z drobinek śliny i przygrzmocił w bok budy. Uwłaczające wspomnienia rozgorzały na nowo.
- Dobrze, postaram się nie denerwować. Tak, pamiętam o swoim nadciśnieniu.
Niechętnie przyznał, że była w tym kurewsko dobra. Potrafiła dać mu reprymendę odgrywając troskliwą kurę domową. Dopiero to, co powiedziała potem, okazało się wystarczające żeby go trochę rozchmurzyć.
- Jeszcze raz? Pełnego wdzięku? Moja miła, nie musisz prosić dwa razy. Nawet nie wiesz jak bardzo poprawiłaś mi humor. Tak. Ta, ja też cię kocham.
Słuchawka opadła na widełki. On ruszył do swojego królestwa po drugiej stronie ulicy.


100km od Glory - Godzina 10:45

Czuła się ospała i zmęczona, a mimo to nie mogła zmrużyć oka nawet na chwilę. Oczywiście próbowała. Starała się odkąd Russel zmienił ją jako kierowca trzy godziny temu, przekazując ukradziony kawał metalu. Radio przygrywało rzewny kawałek autorstwa Marianne Faithfull, coś o zdychających na trawie ptakach. Idealna kołysanka, jeśli lubiło się taki hippisowski bełkot. Droga też była gładka, praktycznie zero wybojów. Tempo stabilne, nie gnali na złamanie karku. Więc dlaczego? Dlaczego sen nie przychodził? W końcu przejechała ponad dziesięć godzin! Była pewna, że gdy puści kółko, praktycznie straci przytomność! Czy tak bardzo bała się tego plugastwa na swoich kolanach? Uniosła grudkę na wysokość oczu, po czym prychnęła wzgardliwie. Wyblakła masa, tandetne szkiełko, żadnej aury. Nic imponującego, niezależnie od punktu siedzenia. Tylko ten idiota Armond mógłby trząść kolanami przed czymś takim. Russel zmienił pas. Błysk światła spłynął z nieba, przeciął barwione szkło i uderzył ją po oczach. W tej jednej sekundzie… zmieniła swoją opinię. Ale było już za późno. Lekkomyślnie nie podtrzymała umysłem gardy i wpuściła coś do środka. Wszystkie jej mięsnie zesztywniały, a ciałem aż wierzgnęło. Widząc co się dzieje, prowadzący gwałtownie zahamował. Pisk opon. Kimający w najlepsze Jeffy nie złapał na czas równowagi i stoczył się z tylnego siedzenia. Jego bark znowu emanował bólem. Auto stanęło na poboczu, wśród obłoków kurzu.

- Co… co się kurwa dzieje?! Ocipiałeś, czy co? Czemu tak gwałtownie…
- Zamknij się i pomóż mi! Susan ma jakiś atak! –
odszczeknął się Russel, otwierając drzwi i wyskakując z grata. Obiegł grata i wydostał dziewczynę na zewnątrz, układając ją płasko na piasku. Ta tarzała się i dygotała w najlepsze, całkiem nieświadoma tego, co się dzieje. Jeffy za to stał z boku i po prostu się przyglądał, ale do całkowitego opanowania było mu daleko.
- Cokolwiek zrobisz Russ, nie pozwól żeby nam tu wykitowała! Tylko ona wie jak się skontaktować z tym kolesiem! Może włóż jej coś między zęby, nie wiem – faktycznie, nie wiedział. Kiedy w szkole uczono pierwszej pomocy on wyprawiał się nad zalew żeby pić tanie piwo i wyrywać łatwe dziewczyny.
- Niby co, palec? Przecież mi go odjebie! Albo zęby sobie pokruszy! – skontrował niższy mężczyzna, drapiąc się po głowie. W końcu ustawił „epileptyczkę” na boku. Była to jedyna sensowna rzecz jaka przyszła mu do głowy. Jej atak minął po pięciu minutach, ale dla dwójki mężczyzn zdawały się wiecznością.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 07-08-2013, 13:22   #13
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Piekło

Hot as a two-dollar whore on the 4th of July.
"ciepło" w wersji teksańskiej

“Nie mogłem wybrać sobie gorszej chwili na spacer”- pomyślał Mark czując jak pot leje się z niego. Półgodzinny spacer główna ulicą Glory zmienił jego priorytety; przedtem konsekwentnie szukał na frontach budynków informacji o warsztacie stolarza, teraz jedynie marzył o znalezieniu klimatyzowanego miejsca gdzie będzie mógł usiąść i przeczekać ten upał. Piekarnia. Sklep z częściami samochodowymi. Dziesiątki kwiatów na werandzie przed sprzedawcą nasion wręcz nabijały się z niego wyciągając się do słońca. Metalowe rolety sugerujące że w środku budynku kryje się malutka filia jakiegoś banku. Kilkanaście motorów przed budynkiem...Ponderosa. Trep wspominał o tym klubie. Z jednej strony spotkanie go ponownie było bliżej końca listy rzeczy które miał do zrobienia, a z drugiej knajpka kusiła cieniem. Po chwili wahania zdecydował się i ruszył w kierunku upragnionego cienia.

Ktokolwiek był właścicielem, zdecydował się na wystrój w stylu westernu. Szyld był połączeniem wielkich drewnianych dech z fikuśnie wyżłobioną nazwą pijackiego przybytku. Wspierały go dwie belki, do których doczepiono puste lampy naftowe. Dostępu do środka broniły świeżo odmalowane drzwi wahadłowe oraz zsuwana z góry kratownica, która była zdecydowanie mniej retro. Ale dało się ją zobaczyć tylko stojąc pod odpowiednim kątem i chyba nie używano jej za często, skoro Ponderosa była otwarta tak wcześnie rano. Mark ostrożnie odchylił drzwi, gotów do wzięcia nóg za pas gdyby okazało się, że jego nowy “przyjaciel” poszedł upić się samotnie. Obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Atticusa ni widu, ni słychu. Wewnątrz było tylko trzech chłopa - barman i dwóch klientów, którzy osuszali swoje kufle przy okrągłym stoliku. Podobnych mebli odnotował jeszcze jedenaście. Do tego sześć stołków przy barze. Trzy żyrandole, dwie końskie czaszki, jakiś indiański koc. Ci ludzie naprawdę lubili bawić się w kowboi. Bardziej współczesne drzwi po lewej zostały otwarte i Łasica zobaczył młodego chłopaka wychodzącego z toalety wyłożonej białymi kafelkami. Ba, miała nawet suszarkę do rąk. Widać miniaturowa iluzja westernu nie docierała daleko. Chłopak usiadł przy barku i zaczął rozmawiać o czymś z osobnikiem porządkującym trunki na półkach.

Kilka krótkich powitań i wymian nazwisk później, Mark siedział już z oszronioną szklanką coli. Miejsce które zajął, stołek pod końską czaszką, pozwalało mu na podziwianie lokalu bez kręcenia się dookoła jak bączek. “Jak długo może trwać ten upał?”- zastanawiał się, co parę chwil łykając chłodnego napoju. W ciągu kolejnej godziny miał okazję wysłuchać kilku śmiertelnie poważnych monologów na temat wyższości wyrobów tutejszego stolarza nad meblami kupowanymi w mieście, calutkiego winylu obciachowego country lecącego w tle i odreagować wypite napoje w miejscu gdzie kończyła się sceneria. Szkoda tylko, że nie mógł równie łatwo pozbyć się lepkiego posmaku w ustach. Ot, uroki słodzonych napojów gazowanych. Kiedy wrócił do swojego stolika, młodego człowieka już nie było. Pozostało tylko dwóch weteranów, którzy pewnie kwitnęli tu całe dnie, czekając na to, czego wyczekują wszystkie stare konie. Mark dowiedział się przynajmniej gdzie szukać osoby, która może pomóc mu w odrestaurowaniu nadgryzionej przez czas części mebli. W samo południe pożegnał się z pijaczynami i wyszedł.

Cicho modląc się o błogosławieństwo klimatyzacji w domu wspomnianego fachowca, Mark ruszył szybkim tempem pod wskazany adres. “Jeżeli będzie tak tutaj codziennie, wykopię sobie chłodziarnię pod domem.”- psioczył starając się jak najszybciej przedostać się do kolejnego zacienionego kawałka drogi. Szczęśliwie, ta wyprawa przez przedsionek piekła nie trwała długo. Dwa skrzyżowania dalej zobaczył dwupiętrowy budynek. Carpenting n Stuff - to właśnie głosił szary szyld z żaróweczkami, które już dawno się wypaliły. Niektóre były wręcz czarne jak węgiel, ale główny fachowiec chyba nie za bardzo śpieszył się żeby je wymienić. Czyżby chybiona inwestycja? Możliwe. Na drugim z trzech schodków siedzial krótko przystrzyżony męzczyzna z wąsikiem przywodzącym na myśl pewnego niesławnego malarza. Miał białą koszulkę, błękitne ogrodniczki i sporą nadwagę. Mimo, że pozostawał w cieniu rzucanym przez budynek, wahlował się dłonią i sapał jak lokomotywa. Tyle jeśli chodziło o naiwne mrzonki o klimatyzacji.


Nieco teatralnym ruchem rzucił wzrokiem na słońce powyżej i wszedł w cień.
-Carl, tutejszy stolarz?-zapytał
- Tja, to ja. Zgadza się, panie..
-Mark, nowy w Glory-zagaił podając dłoń siedzącemu człowiekowi. Ten odpowiedział uściskiem. W miarę serdecznym, ale dosyć niemarawym i wilgotnym.
- Uff, to jest po prostu niemożliwe - skwitował, wyjmując z kieszeni chusteczkę w kratkę i ocierając nią pot z czoła - Więc, panie “Mark nowy w Glory”, co mogę dzisiaj dla pana zrobić? Oby nic wymagającego, bo przez ten piekielny upał siądzie mi pikawa...
-Mam parę mebli do odratowania. W sumie mniej więcej połowa domu.-niezrażony złośliwością kontynuował jak taran w kierunku celu..”Swoją drogą, ciekawe kto za niego to robi..bo on już niedługo będzie w stanie”. Stolarz kiwnął głową ze zrozumieniem i zaczął suszyć swój kark. Jego pogrążona w ciągłym grymasie twarz była nawet zabawna.Wyglądał trochę jak ten bulldog z serialu Jake and the Fatman. Oczywiście nie dorównywał zwierzęciu urokiem.
- Nie brzmi strasznie. Pan zostawi mi adres, podjadę dzisiaj po zachodzie słońca albo jutro po świcie. Jak tam wygodnie - klimatyzacji może i nie było, ale nienormowany czas pracy już tak.

-Doskonale-rzucił notując swój adres na kartce-Dzisiaj razem z Henrim planujemy grilla, więc jeżeli podjedziesz obejrzeć jak sprawa wygląda pewnie załapiesz się też na coś smacznego-
Carl zmienił oczy w szparki i spojrzał na przekazaną notatkę.
- Więc mały naukowiec w końcu sprzedał domek rodziców, co? Mogłem się domyślić. Wszyscy młodzi stąd uciekają. Jak szczury z tonącego statku. Pfeh - jego grubiutka forma uniosła się ze schodów i mężczyzna zniknął we wnętrzu swojej pracowni. Łasica stwierdził, że stolarz był dość gibki jak na kogoś tak... masywnego. Trzaski i zgrzyty sugerowały, że czegoś szuka. Wrócił po niespełna minucie i wraził przyszłemu klientowi własną karteczkę. Wizytówkę.
- Tu pan masz numer telefonu. Podjadę tak o 21:00. Jakbym się spóźnał, znaczy, że złapałem gumę. Albo zawał z wylewem - najwyraźniej wisielczy humor był w Glory bardzo popularny.
-Jakbyś już musiał złapać zawał z wylewem to weź też ze sobą parę innych chorób i wypadek samochodowy, wtedy braknie dla innych-Mark, dla którego czarny humor był częścią pracy, momentalnie złapał tonację-Czyli dołączasz o 21. Wielkie dzięki-powiedział chowając wizytówkę.

- Nie ma za co, taka praca - odrzekł Carl, a jego pucołowate policzki drgnęły w uśmiechu gdy Łasica w końcu zaczął nadawać na odpowiednich falach. Uścisneli sobie dłonie i Mark wyruszył spowrotem w kierunku warsztatu. Żar z nieba lał się nie słabiej niż przedtem, więc prawie kilometrowa trasa wzdłuż tandetnych szyldów zaowocowała przepoconą do cna koszulką i źródłem kilku małych rzeczek płynących spod kapelusza. Gdy tylko udało mu się schować do cienia wewnątrz garażu oparł się o ścianę i przez kilkadziesiąt sekund cieszył się uczuciem uciekającego ciepła. Po tej chwili rozejrzał się po stanowiskach w poszukiwaniu swojego wozu. Szczęśliwie, auto było na swoim miejscu, a chłopaczyna odpowiedzialny za jego prawidłowe funkcjonowanie właśnie kończył przegląd. Zatrzasnął maskę i pociągnął mocniej nosem. Vivian i jej nieznośnego środka transportu już nie było, co sprawiało, że młody mechanik pracował znacznie efektywniej. Łasica dopiero teraz zwrócił uwagę na jego naszywkę z imieniem. Hello, my name is Chad - głosiła dumnie, mimo czarnej plamy na słowie powitalnym. Wziął ze sobą kawałek wygiętej blaszki i stanął naprzeciw starszego mężczyzny.
- Przepustnica w gaźniku była jakaś chybiona, więc ją wymieniłem. Teraz wszystko odpala jak marzenie. Może pan sprawdzić - wyczuł w tym ostatnim zdaniu nutkę wyzwania, tak jakby Chad chciał udowodnić światu, że jego robocizna wcale nie jest gorsza od tej ojca.
-Czyli twierdzisz że w najbliższym czasie nie zostanę na środku drogi czekając na pomoc?- ni to stwierdził, ni to zapytał puszczając oko do młodego. Po spodziewanym i nieco zbyt entuzjastycznym potwierdzeniu podszedł do auta. Henry raczej nie zaryzykowałby blamażu, więc głównie dla satysfakcji Chada zapalił silnik. Potworek pod maską zaśpiewał zgodnie z nutami. Płatność, kilka minut ostrzeżeń czego nie należy robić żeby nie zniszczyć auta(prawdopodobnie w znacznej części inspirowanych wyczynami Vivan) i był już w drodze do ostatniej stacji dzisiejszego rajdu. Kupi zapasy na grilla i będzie mógł schować się w domu i nie wychodzić aż w końcu temperatura spadnie.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 09-08-2013, 13:41   #14
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Gnał przed siebie, prędkość jaką rozwijał samochód w końcu przekroczyła próg bezpieczeństwa i spowodowała, że pasażerka rzuciła mu spojrzenie zabarwione wątpliwościami. Szczęśliwie, cienisty strach o niewidzialnych sznurkach na razie nie zdecydował się na atak, ale jego osłonięta pustynnym kurzem sylwetka znajdowała się praktycznie nad czerwonawą paką samochodu. Tex mógł dostrzec świecące bursztynem tęczówki, a ich spojrzenie nie zwiastowało nic przyjemnego. Jedynie rzeźbioną latami pogardę względem dwójki ludzi siedzących w szoferce. Mag dostrzegł w oddali jakąś białą kropkę. Policyjny radiowóz. Cudownie. Po prostu cudnie. Nie ma to jak wpaść z deszczu pod rynnę.
Skupił się na tu i teraz. Często zdarzało mu się zbytnio oddalić umysłem i zmysłami od świata Śpiących i z doświadczenia wiedział, że zwykle źle się to kończyło. Momentalne zdjął nogę z gazu i zaczął delikatnie hamować. Nie na tyle by wyglądało to na manewr wywołany obecnością policji, ale na tyle skutecznie by zwolnić do bezpiecznej prędkości. Zerknął w lusterko wsteczne i podświadomie napiął mięśnie. Nie wiedział czy atak nastąpi teraz i czy w ogóle nastąpi. Wszak stwór mógł go po prostu śledzić. Wolał jednak założyć najgorsze i być gotowym na atak.
Ale emanacja nie zwolniła, co więcej, zdawała się przyspieszyć. Złożyła górne kończyny i zmieniła złotawe zwierciadła w parę iskierek. Teraz wyglądała jak utkana z dymu strzała, wystrzelona przez niewidzialny łuk. Nawet jej czubek był szpiczasty. Przebiła się przez metalową barierę kabiny, mając ją sobie za nic i... zniknęła. Zniknęła wewnątrz Molly. Dziewczyna momentalnie stała się bezwładna, niczym lalka o przeciętych sznurkach. Z jej oczu, nosa i uszu wydobywały się prawie niedostrzegalne, szare wstęgi. Było to jeszcze bardziej upiorne, gdyż młódka najwyraźniej szykowała się do udzielenia mężczyźnie jakiejś reprymendy. Ale zamarła w pół słowa. Jedynym plusem był fakt, że stojący na poboczu patrol nie włączył swojej syreny. Kierowane przez Texa auto właśnie wjeżdżało do centrum.
No, tego mu jeszcze do szczęścia brakowało.

“Czyli duch” - mruknął pod nosem jakby z zadowoleniem potwierdzając wcześniejsze przypuszczenia. Postanowił szybko gdzieś zaparkować bo nie bardzo wiedział co zrobić z opętaną szeryfówną. Z drugiej jednak strony może lepiej było by ją teraz wywieść z miasta.

- Przejebane - mruknął do siebie jednocześnie starając się znaleźć miejsce i nie spuścić oka z dziewczyny, co było karkołomnym zajęciem. Zwolnił do prędkości patrolowej. Miał zamiar podjechać do sklepu w centrum by zrobić przy okazji zakupy. Teraz nie wiedział czy to dobry pomysł. Może lepiej było by wrócić. Odrzucił jednak tą myśl bo nie chciał ponownie tak szybko przejeżdżać koło patrolu. Po co kusić los. Może lepiej było by przejechać całe miasto? Poza tym pomyślał, że nie uprzejmie tak siedzieć bez słowa i zagaił.

- Kim jesteś i czego chcesz? - Nie wiedział czy duch odpowie, ale co mu szkodziło zapytać.

To niematerialne cholerstwo nie było zbyt wstydliwe. Nie bało się też kontrolować jej ciała ani używać strun głosowych celem wyłożenia swoich żądań. Śliczna główka obróciła się mechanicznie w jego stronę. Sztucznie, może trochę zbyt szybko, jak u pieprzonego wróbla albo innego gołębia. Ulatniające dym oczy mrugnęły przewrotnie w parodii flirtu.
- Magowie Pentaklu nie są tu mile widziani. To jedyne ostrzeżenie jakie dostaniesz.
Molly znowu błysnęła zębami. Ale tym razem były żółte jak u nałogowego palacza, a dziąsła zdawały się podchodzić czernią. Nieważne jaki sadystyczny bakcyl urzędował w środku, zdawał się całą swoją esencją liczyć na odpowiedź odmowną. Bo dopiero wtedy mogła się zacząć prawdziwa zabawa. Jeżąca ludziom włosy na głowie.
Tex rozważał wszelkie za i przeciw. W myślach błyskawicznie analizował wszelkie możliwości. W tym samym czasie przejeżdżał wolno przez miejscowość. Na tyle wolno by nikogo nie przejechać choć ruch w samym Glory nie był zbyt wielki. Niestety wszelkie możliwości rozwiązania problemu, które mu przychodziły do głowy były co najmniej ryzykowne. Miał wrażenie, że na pewno spodobały by się duchowi.

- Rozumiem, że pertraktacje z tobą nie wchodzą w rachubę? - Zapytał by zyskać trochę na czasie i by uspokoić sumienie. Mentor wpajał mu, że często można rozwiązać problem bezkonfliktowo. Szczerze wątpił wyczuwając aurę sukinsyna, który opętał Molly, ale Duchy czasem bywały jak przekupki. Czasem można było coś wytargować. Nie wiedział tylko czy będzie w stanie zapłacić cenę.

Dzieciaki siedziały w szkole, dorośli w swoich sklepikach. Ci bardziej pojętni ratowali się klimatyzacją albo zimnym browarem. Ruchu faktycznie było tyle, co kot napłakał, a osoby przemierzające chodnik dało się zliczyć na palcach jednej ręki. Miasteczko wyglądało jak wiocha widmo. W sumie dobrze, Tex i tak miał już dość problemów jak na jeden dzień. Ale kogo mogła reprezentować ta zjawa? Prorocy byli frakcją, która nasuwała się na myśl niemal automatycznie. Niebezpieczni, władczy, zorganizowani i reprezentujący “istoty wyższe”. W porównaniu z nimi, Scelestii zwykle nie byli wystarczająco zorganizowani żeby rościć sobie prawa do czegokolwiek poza poletkiem kartofli. Duch oblizał wargi. Prowokacyjnie.

- Lubisz ją, prawda? Podoba ci się sposób w jaki ta nieletnia siksa kręci tyłkiem i pewnie przeleciałbyś ją w trymiga, gdyby tylko skinęła palcem. Dam ci przyjacielską radę, koleś. Ją też kręcą starsi panowie. Haha - na pytanie o negocjacjach nie odpowiedział, miał zbyt wiele frajdy. Wyglądało też na to, że dokopał się do jej prywatnych spostrzeżeń.
Chętnie wypytałby go o jego mocodawcę, ale chciał zyskać jeszcze trochę czasu na wyjechanie z miasta. Doświadczenie podpowiadało mu jednak, że musi grać dalej na zasadach ducha.

“Hm. Trafił mi się cholera jakiś perwersyjny gawędziarz.”
- Co jeszcze ją kręci przyjacielu? Masz jeszcze jakieś rady lub wskazówki?
- Yh, znasz ten typ - odpowiedziała zjawa bagatelizująco - Iluzja wolności bez zobowiązań, młodzieńcza buta, rebelia bez powodu. Dziewczynka chce się tylko zabawić. Pewnie chciałaby zabawić się z tobą, gdybyś nie był jak ciepłe kluchy - manifestacja wbiła beztrosko kolejną szpilę, nawet nie patrząc na maga. Zamiast tego lustrowała świat za oknem.
- Nawet nie wiesz jaka to frajda znowu czuć puls. Nawet jeśli jest to puls kogoś innego.
Chwila przerwy, ale nie na tyle długa, żeby mag zdążył zripostować.
- Wyglądasz na spoko gościa, więc powtórzę. Spieprzaj z miasta, póki jeszcze masz okazję. Ja jestem tylko posłańcem. Prawdziwe potworności zaczynają się kiedy ktoś nie usłucha.

Cała ta konwersacja była zupełnie odrealniona, a przy tym tak mało majestatyczna i pozbawiona większości stereotypów związanych z duchami. Pozbawiony własnego ciała byt miał w sobie ludzkie korzenie. Tak ludzkie, że nawet śmierć nie zdążyła należycie ich przytępić.
Pierwsza zasada kontaktu z duchami to nie dać się sprowokować. No, może nie pierwsza, ale któraś tam z listy kilkuset. Jego nauczyciel miał w rękawie zawsze gotową zasadę lub prawidło pasujące do okoliczności. Może na tym polegało bycie Mentorem, a może Dawn po prostu taki był. Tex nie wiedział na pewno, ale nie było wątpliwości, że był strasznie upierdliwym typem i mało kto, poza Texem wytrzymywał z nim dłużej. W związku z tym obelgi stwora spłyneły po nim jak po kaczce. Zaśmiał się i przytaknął mu.

- Ta, fakt, ciepłe kluchy. Wiesz jacy jesteśmy. Gnuśny tryb życia, nosy w księgach robią swoje. - Ktoś przysłuchujący się ich rozmowie mógłby pomyśleć, że faktycznie dwójka przyjaciół gawędzi sobie zabijając czas. Tex zadowolony był, że uniknął rozróby w centrum. Zawsze starał się minimalizować niepotrzebne straty. Dodatkowo udało mu się wysnuć pewne wnioski zbierając okruchy z konwersacji z duchem.

“Dosyć świeży ten duch chyba. Czyli całkiem możliwe, że próbuje mnie wystraszyć jakiś pieprzony nekromanta. Ciekawe czy sam jeden czy to jakąś grupa.”

- Dzięki. Doceniam. Ty jak na umarlaka też jesteś w porządku. Nie chciałbyś zmienić mocodawcy? Tak pytam z ciekawości.

- Hehe. Pogadamy jeśli przeżyjesz następną dobę. Ostatnia wskazówka: uważaj na faceta handlującego bronią. On jest jednym z nich. A jeżeli chcesz... możesz skorzystać z okazji. Mała będzie przez jakiś czas nieprzytomna - odpowiedziały zachęcająco usta otumanionej dziewczyny. Sylwetka Molly naprężyła się jak cięciwa łuku, żyły ukazały się na jej skroniach i szyi, a dziewczyna otworzyła usta, gotowa zwymiotować. Faktycznie, zwróciła. Jednak nie ostatnim posiłkiem. Szoferkę wypełniła chmura filtrowanego mroku, który natychmiast zaczął się z niej ulatniać wszystkimi możliwymi sposobami. Uwolniona od spirytystycznego ciężaru, rudowłosa głowa osunęła na bok i nie było w tym nic nienaturalnego.
Uniósł rękę do ronda na znak pożegnania bo tylko tyle zdołał. Skrzywił się z niesmakiem na ostatnie słowa ducha i spojrzał na Molly. Seks z dmuchanymi lalkami nigdy go nie bawił, a wypaczone poczucie humoru jego byłego, już rozmówcy tym bardziej. Zatrzymał samochód na poboczu by chwile pomyśleć. Cała ta rozmowa, podszyta groźbami dała mu mimo wszystko sporo do myślenia.

”Hm. Co to miało znaczyć na koniec? Ostrzeżenie? Przed kim? Jeśli brać go na poważnie, a takie mam przeczucie to działają tu co najmniej dwie grupy.”

Potarł w zamyśleniu brodę.
- No to pewnie niebawem odwiedzi mnie posłaniec tej drugiej grupy. No chyba, że tamci przyślą od razu Kostuchę. Trzeba uważać.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 10-08-2013, 09:54   #15
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Podchodząc z wolna do nietuzinkowej wyrwy, Saber czuł na swojej skórze gorąc i suchość powietrza. Nie było to ciepło typowe dla płomiennych języków, bardziej pasowało do okresu suszy, dość znanego ludziom mieszkającym na południu. Jego oczy w końcu znalazły się w odpowiedniej odległości i mógł ponownie spojrzeć na swój rodzinny dom. Widział dojrzałą kobietę ubraną w białą sukienkę, wyprawiającą młodego, czarnowłosego chłopca w stronę drugiego, w podobnym wieku. Pod tym kątem nie mógł przyjrzeć się jej twarzy. Stojąca przy dwójce malców sąsiadka zapewniła pierwszą kobietę o bezpieczeństwie jej pociechy. Wymieniły numery telefonów, uprzejmie się pożegnały. Ta ubrana w biel odwróciła się i ruszyła w stronę przeszklonych drzwi frontowych. Czarnowłosy chłopiec nawet się nie obrócił, był zbyt podekscytowany możliwością spędzenia nocy u kolegi z klasy. Łapczywie jedli chipsy z jumbo paczki i cały czas nadawali między sobą o jakiejś kreskówce, której kolejny odcinek miał zostać wyemitowany tego wieczora.

Dobre miejsce i dobry czas. To była noc w której jego życie zmieniło się w koszmar. Nigdy nie rozmyślał za wiele o tamtych wydarzeniach, ale postanowił że skoro i tak trafił z powrotem do Glory, to może być to znak od losu - przeznaczenie szeptało niemal do niego, że nadszedł moment by wyrównać stare rachunki. Oglądał, więc dalej czekając aż odpowiedzi same się przed nim pojawią. Wyrwa zyskała nagle dziwną szklistość i zafalowała jak tafla jeziora. Scena uległa zmianie. Teraz widział domostwo od wewnątrz. Jego matka przygotowywała coś w kuchni, ponownie odwrócona plecami. Żałował, że wizja nie przenosiła sobą pełni aromatów, jedynie skromną namiastkę zapachu pieczonych jabłek. Zapracowana pani domu śpiewała cichutko piosenkę o mili oświetlonej światłem księżyca. Mag przypomniał sobie jak kiedyś zapytał rodziców o to, gdzie się poznali. Tato spojrzał pytająco na matkę, a uzyskując przyzwolenie wyjawił mu, że miało to miejsce na koncercie jakiejś kapeli rockowej, w połowie lat 60tych. No tak, Rolling Stones. Skoro mowa o ojcu, siedział przed telewizorem, skacząc leniwie po kanałach po ciężkim dniu pracy. Pewnie nie mógł się doczekać kiedy razem z matką zasiądą do kolacji. Saber zdał sobie sprawę, że odziedziczył po tacie oczy.


To tylko przeszłość. Te słowa Jack powtarzał sobie w głowie niczym mantrę. Czuł pojawiające się delikatne krople potu. Dłonie zaciskały mu się mimowolnie w nerwowym tiku. Nie spodziewał się, że wizja dotknie go do tego stopnia. Odkładał to zdarzenie przez całe lata, więc teraz najmniejsza rzecz związana z rodziną działała na niego ze zwielokrotnioną mocą. Obraz, dźwięk, zapach. Natłok bodźców bombardował go powodując nieprzyjemne uczucie w dołku, którego nie potrafił dokładnie nazwać. Jeszcze tylko trochę. Rozległ się dzwonek do drzwi. Nie przerywając nucenia, jego mama ruszyła żeby je otworzyć. Mężczyzna też oderwał wzrok od ekranu, najwidoczniej nie spodziewał się gości. W progu stała młoda dziewczyna. Nie miała więcej jak dziewiętnaście wiosen. Akompaniował jej znacznie starszy pan, grubo po pięćdziesiątce. Oboje byli odziani w biel. W stroje kojarzyły się magowi z wędrownymi kaznodziejami, głoszącymi prawdy zawarte w Dobrej Księdze. Faktycznie, dziewuszka ściskała w dłoniach Biblię, a spod jej srebrnej apaszki nieśmiało wystawał złoty krzyżyk. Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie do matki Jacka, a ta zaprosiła ich do środka.


Spodziewał się zobaczyć wiele rzeczy, ale nie nalot nawiedzonych wiaroświrów. Zdał sobie sprawę, że patrzy w wyrwę czasoprzestrzenną z rozdziawioną gębą. Z tego co pamiętał, rodzice nie byli przesądnie religijni. Ot normalni jak wszyscy. Co niedziela na mszę, no i w czasie świąt ma się rozumieć. Norma. Z cała pewnością jednak ich więzy z “bytami wyższymi” nie były na tyle silne by spraszać do domu ich przedstawicieli. Przez ocean czasu po raz kolejny przemknęła fala. Kolacja została zjedzona. Pastor i jego córka zarzekali się, że nigdy wcześniej nie jedli czegoś równie pysznego. Dziewczyna otworzyła książkę i przeczytała z niej wybrany fragment, jednocześnie zachęcając słuchających do podjęcia dyskusji. Ta badała dokładną naturę skruchy i bogobojności, analizując prawdziwy żal za grzechy oraz zwyczajny strach przed karą ze strony Wszechmogącego. Człowiek wiary twierdził, że Biblia pełna jest przykładów obydwu zachowań, ale Pan naprawdę docenia i wynagradza tylko tych, którzy czynią dobro z własnej, nieprzymuszonej woli. Pozostali słuchacze najwyraźniej podzielali ten pogląd, kiwając mądrze głowami. Kilka minut później, wszyscy pożegnali się ciepło, wędrowni kaznodzieje opuścili domostwo, błogosławiąc je przed wyjściem.

Amen - pomyślał gorzko. Wiedział, że ów słowa mające zapewnić im łaskę Pana okazały się być... tylko słowami. W pewien sposób mu ulżyło, zrozumiał że to nie duchowni byli tamtej nocy posłańcami śmierci. Świat jest pełen różnego ścierwa, ale powinna być pewna granica. Duchowni powinni nawracać. Mordować zaś ludzie pokroju Sabera. Miał wrażenie, że napięcie zaraz rozsadzi go od środka. Chciał się rzucić na wyrwę i przejść przez nią. Udało mu się jednak zachować spokój.
- Pokaż mi - rzucił rozkazującym tonem. Miał dość czekania. Czuł się wypruty emocjonalnie a wiedział, że najgorsze dopiero przed nim. Nacisnął mocniej na bezkres. Ale tym razem woda stała się brudna i zmącona. Po chwili przypominała ropę naftową albo jakieś bezdenne bagno. Nie było płomieni. Nie było krzyków. Właściwie to nie było niczego oprócz absolutnej ciemności, gęstej, że oko wykol. Żadnych dźwięków, ruchów, czegokolwiek! Saber nigdy nie spotkał się z czymś takim. Zupełnie jakby ktoś siłą wyrwał ten tragiczny moment ze strumienia czasu, pozostawiając pustkę.

- Wymaz... - skurwiel wymazał przeszłość. Wyrwał ten okres z linii czasu! Na zawsze. Nie dało się tych zdarzeń w żaden sposób odtworzyć! Chciał wyć. Nie wiedział co bardziej na niego podziałało. Własna bezsilność czy fakt, że nie zobaczy ostatnich chwil rodziców. Wziął głęboki oddech. Nie podda się tak łatwo. Nie odpuści. Przeszłość była zniszczona, ale przyszłość... to zupełnie inna sprawa.
-Gdzie i kiedy dokonam zemsty? - czuł rosnącą w sobie moc kiedy wyrwa przemierzając bezkres przestrajała się na przyszłość. Ponownie odpowiedziała mu nicość, sugerująca, że być może to co sobie zamyślił nie nastąpi nigdy i nigdzie. Potem miał miejsce przebłysk. Ukazywał postać Sabera spaloną żywcem. Następnie rozerwaną na strzępy przez jakąś nieznaną bestię. Jeszcze inny Jack dokonał żywota trzymając się za głowę i wrzeszcząc w niebogłosy, nim ta eksplodowała na fragmenty czaszki i mózgu. Ostatni skończył w zaułku, ściskając swoje noże od których odbijały się ponuro światła syren. Żadna z tych makabrycznych wizji nie ukazywała jednak zwycięskiego nożownika, stojącego nad truchłem osoby, która uśmierciła jego rodziców i spaliła dom.

Zaklął pod nosem, ale oglądał sceny własnej masakry niemal ze stoickim spokojem. Od kiedy dowiedział się, że w mieście działa nieznany mag, spodziewał się, że najmniejsza pomyłka może doprowadzić do jego zgonu. Nie było w tym nic zaskakującego. Te wydarzenia musiały być jakoś związane z jego vendettą, ale bez konkretnych wskazówek namierzenie sprawcy tą drogą mogło się okazać ponad jego siły. Sam nie da rady. Zadał więc kolejne pytanie.

- Czy znajdę sprzymierzeńców, którzy będą mogli mi pomóc z moim zadaniem?
Myślał tutaj zarówno o rodzinnych sprawach, jak i misji. Czy spotka jakieś istoty, które zaoferują mu realną pomoc w nadchodzących starciach? Czekał na to, co pokarze powołany efekt. Blask stał się jaśniejszy, nakreślając niewyraźną sylwetkę, która podawała mu dłoń i pomaga podnieść się z klęczek. Widział też siebie siedzącego w Gracy’s Graceful Diner, z jakąś inną rozmazaną aparycją. Wspólnie analizowali poplamione kawą notatki i żywo gestykulowali. Potencjał zdobycia sojuszników faktycznie istniał, ale wizja nie mogła wyjawić mu ich tożsamości ani daty spotkania. Z prostego powodu: absolutnie nic o nich nie wiedział. Czuł jednak, że może zadać jeszcze ostatnie pytanie, zanim będzie musiał skierować do wyrwy więcej mocy.
- Co zapewni mi największe szanse na przeżycie w tym mieście? - umierać bowiem nie zamierzał. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Wizja od razu ukazała mu samego siebie, pozbywającego się zestawu do zadawania bólu. Jack z wyrwy zdawał się odstawić na bok pragnienie zemsty i rządzę mordu. Kolejne migawki śledziły losy tego samego osobnika. Pokazywały go dalej uczącego w szkole, prowadzącego co raz liczniejszy klub miłośników kendo, przechadzającego się z jakąś całkiem apetyczną brunetką w dół ulicy. Ich ślub, wspólne życie, założoną rodzinę. W końcu jego spokojną śmierć ze starości, w otoczeniu kochających bliskich. Po tej scenie, dziura w czasoprzestrzeni zamknęła się bezgłośnie, jak zagojona rana.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 15-08-2013, 11:54   #16
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Przygotowania

As welcome as a skunk at a lawn party.

unwelcome


Dwa skrzyżowania i trzy mało ruchliwe auta dalej, powitał go średnich rozmiarów parking. Zdawał się trochę za duży jak na potrzeby takiej mieściny. Podobnie jak jeszcze większa hala stojąca obok, której to metalowe blachy zostały pomalowane na biało. Pomniejszy supermarket mógł robić wrażenie na rdzennych mieszkańcach, ale Łasica widział już w swoim życiu znacznie większe okazy. Mimo to, z żalem stwierdził, że korporacyjna zaraza próbowała rozszerzyć swoje wpływy nawet tutaj, na jeszcze nieskażone tereny. Nad automatycznymi drzwiami przytwierdzono sporych rozmiarów literkę “K”. Czerwoną jak krew, którą takie nory wysysały ze swoich pracowników. Miało się wrażenie, że kolosalna ozdoba zaraz uwolni się od przytwierdzających ją śrób i runie człowiekowi na głowę. Znajdujące się na niej słowo “markt” było z oddali ledwie widoczne. Jedyny plus tego miejsca stanowił przyjemny powiew klimatyzacji gdy Mark przestąpił przez zautomatyzowane drzwi. Równe rzędy półek z wyłożonymi na nich artykułami sprawiały, że ponownie czuł się jak w wielkim mieście. Wystarczyło sięgnąć po koszyk, pokonać metalową bramkę i ruszyć przed siebie. Innych klientów było jak na lekarstwo, przeważały gospodynie domowe, robiące zakupy same lub w towarzystwie nieletnich pociech. Czasem zdarzała się też jakaś starsza para lub samotny facet. Kiedyś Łasica sporo nasłuchał się przechwałek swoich kolegów z wydziału, którzy przychodzili do takich miejsc żeby wyrywać panie “będące w potrzebie”. Ale gdy pytał, definicja “potrzeby” bywała nader mglista.


Mark, mając w pamięci mgliste wspomnienie z grilla całego departamentu, mniej więcej wiedział czego potrzebuje. O ile chciałby uniknąć pewnej części rozrywek które wzbogaciły tamtą imprezę(na przykład strzelaniny), to jedzenie przyrządzone przez tych motocyklistów z drogówki było wyborne. Pchając przed sobą terkoczący wózek rozpoczął swoje wielkie łowy. Możliwie świeża kukurydza...brak. Cudownie. Będzie za pół roku, jak urośnie. Po chwili kręcenia się w kółko między półkami zdecydował się na suszoną, z nadzieją że może uda się ją jakoś przywrócić do poprzedniego kształtu przed grillowaniem. W koszyku kolejno lądowały pomidory, ziemniaki, rozmaryn, czosnek, gorczyca, oregano, bazylia, majeranek, kolendra, kardamon, chili, oliwa, szynka, żółty ser, chleb, śmietana i masło. Po tym króciutkim rajdzie wśród nielicznych regałów dotarł do przedostatniego elemetu układanki. Stękając załadował skrzynkę tutejszego piwa i kilka zgrzewek napojów. Podszedł do lady z mięsem i z śmiertelnie poważną miną zlustrował zgromadzone tam zasoby żywnościowe. Wbrew jego opinii o takich sklepach, mięso było na tyle świeże, że bez specjalnych wyrzutów sumienia mógł je podać na powitalnym grillu. Widać market sprowadzał sobie je od tutejszych. Czarnowłosa kobieta w białym czepku skończyła właśnie używać krajalnicy. Trzymając mięsne płaty w dłoniach, odwróciła się w stronę Marka, którego do tej pory chyba nie zauważyła. Umieściła wciąż krwiste okazy mięsa na tacce za szklaną szybą i spojrzała na niego pytająco.
- Witam, co będzie dla pana?- może i na sztuczne uśmiechy się nie siliła, ale szczególnie opryskliwa także nie była. Ot, odribinę zmęczona życiem pani z mięsnego.
- Poproszę kilo tamtej karkówki- odpowiedział, uznając takie podejście za naturalny bagaż pracy w markecie. I tak było lepiej niż zwykle w mieście. Nikt nie próbował “dyskretnie” wepchnąć się do kolejki, nie było też komu katować głośną muzyką reszty klientów. Sprzedawczyni od razu wzięła się do rzeczy, po kilkunastu sekundach mięso zostało opakowane, zważone i zmieniło właściciela. Dwóch nastolatków minęło Marka gdy ten wkładał do koszyka kolejny artykuł żywieniowy.

- Mówię ci stary, jutro będzie draka jak jasna cholera. Nie dość, że wychowawczyni, to jeszcze Molly. Trzeba było się wrócić, a tak? Tak jesteśmy w dupie - jeden z nich był zdecydowanie bardziej nerwowy od drugiego, obficie gestykulował, a słowa praktycznie wylewały się z jego ust.
- No i po co te nerwy? Pokrzyczy trochę i jej przejdzie. Jak zawsze.
- Kto? Wychowawczyni, czy Molly?-
zapytał ten strachliwy. Miał lekką nadwagę, przetłuszczające się włosy i cholerne bakobrody, co nadawało mu dość odpychający wygląd.
- Molly, oczywiście. Jebać wychowawczynię- skwitował drugi, z wymodelowaną żelem fryzurą, zgrywając przed kolegą luzaka. Kierowali się na alkohole, choć zgodnie z prawem nie mieli tam raczej czego szukać. Ale takie dzieciaki raczej się tym nie zrażały, prawda?
- Trzeba było chociaż wrócić po jej radio! Mówiła, że kosztowało grubą kasę!
- Tatuś kupi córeczce nowe. Wystarczy, że tupnie mocniej nóżką-
w głosie nastroszonego blondyna pobrzmiewała pogarda, jak i odrobina zazdrości. Zapewne chciałby być na jej miejscu. W miarę jak odchodzili, rozmowa stawała się coraz mniej wyraźna.


Z wrodzonej ciekawości Mark postanowił posłuchać dalszej części historii. O ile małe wioskowe tragedie nie były jego ulubionym gatunkiem, to znajomość zapędów okolicznych dzieciaków mogła uratować mu okna lub koła.. Podziękował kobiecie za ladą i ruszył koszykiem za młodzieżą, pozornie próbując ich wyprzedzić w wyścigu do kasy i cały czas nasłuchiwał. Ciągu dalszego opowiastki niestety nie usłyszał, ale kątem oka mógł zaobserwować jak zaprzyjaźniają się z dwoma puszkami tańszego browaru. Tłusty stał na czatach, ale niezbyt wprawnie. Szpiczasty natomiast, miał dość przestronne kieszenie spodni, więc nieszczególnie było widać co po nich chowa. Dla niepoznaki wzięli też paczkę Cheetosów i dwa batoniki. Ich nie mieli zamiaru kraść. Widząc, że Łasica ustawił się przy jednej kasie, oni skierowali się do wolnej kasjerki obok. Marka z kolei przywitała młodsza dziewczyna w czerwonym kubraczku, z plastikową plakietką zdradzającą jej imię - Wendy. Uśmiechnęła się do niego życzliwie i rzuciwszy coś o pięknym dniu zaczęła przepuszczać produkty przez taśmę.

Mark nieco ostentacyjnie podsunał jej do skasowania skrzynkę piwa. Potem dyskretnie, ale wyraźnie zdjął z niej ręke wykonał ruch jakby chował coś do kieszeni. Obrócił nieco głowę, jakby chciał spojrzeć na dwóch hultajów. Po tym zwrócił wzrok spowrotem na kasjerkę próbując odgadnąć czy zrozumiała. “Przejechałem przez cholerne pół kontynentu, a dzieciaki nie zmieniły się ani trochę”. Zrozumienie nadeszło dosyć powoli, głównie dlatego, że Wendy była mocno zajęta jego zakupami. Zaczęła rejestrować co się dzieje dopiero gdy chciała zapytać go o siatki i karty rabatowe. Zareagowała, ale nie w sposób do którego przyzwyczaiło Łasicę duże miasto.
- Max! Ernie! Podejdźcie tu na moment! No, szybko!
Chłopaki właśnie odchodzili od drugiej kasjerki, ale słysząc głos dziewczyny która była nieznacznie starsza od nich stanęli dęba. Wiedzieli o co może chodzić i zdawali się mocno rozważać dostępne im opcje. Czy powinni rzucić się do ucieczki, czy też pokornie zawrócić? Szeptali między sobą, jakby brali udział w naradzie wojennej albo innym spisku. Szpiczasty zaczął się odwracać... a potem wystartował w kierunku wyjścia, nie oglądając się za siebie.
- Max, wracaj tu natychmiast, słyszysz!?
Wzburzona Wendy poderwała się ze swojego fotela. Earnie, z początku całkowicie nie wiedząc co się dzieje, zaczął teraz gonić za kolegą, który był w zdecydowanie lepszej kondycji fizycznej. Pierwszy spieprzał w podskokach, jakby miał motorek w tyłku. Drugi ledwo nadążał.

Niejako spodziewając się takiego obrotu wydarzeń, Mark wyklinał w duchu na fakt że w przeciwieństwie do jego znajomych nie obowiązywały go kwartalne egzaminy z kondycji fizycznej. Gdy przyszło co do czego, zanim zdążył choćby dobiec do sąsiedniej kasy, obaj złodzieje wyrwali już z budynku. Z zrezygnowaną miną wrócił do zirytowanej Wendy.
- Niech się pan nie przejmuje, to u nich norma, dzieciaki co chwila coś stąd wynoszą, praktycznie odkąd otworzono sklep. Przynajmniej pan próbował- skwitowała, trochę współczująco, jakby wyczuwała, że Łasica może mieć pretensje do samego siebie.
-Norma?-zapytał zdzwiony. Przecież był w cholernym Teksasie, od wieków chlubiącego się natychmiastowym wymierzaniem kary w postaci kulki dla złodziei bydła i dwóch kulek dla złodziei koni! Najwyraźniej łańcuchy supermarketów rządziły się swoimi prawami. Nikogo szczególnie nie obchodziła zmiana właściciela jeśli złodziej okradał pozbawioną własnej toższamości firmę, a nie zwyczajną osobę, którą wszyscy znali.
- Zgłoszę to dzisiaj do szeryfa, porozmawia sobie z nimi, ale wątpię żeby to coś pomogło. Mówiłam już dawno, że powinnismy zainstalować te nowoczesne wykrywacze... albo zmienić ochroniarza na takiego, który nie ma cukrzycy i nie śpi całymi dniami w stróżówce.
Przewróciła bagatelizująco oczyma. Faktycznie, ochrony ni widu, ni słychu.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 15-08-2013, 20:06   #17
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Samochód mijał statyczny świat za szybą i zostawiał go daleko w tyle. Szpital, podstawówka, kościół - wszystko zdawało się rozmyte z powodu słońca i prędkości. Chociaż skołowany mag miał wystarczającą podzielność uwagi by nie spowodować wypadku, to nawet nie zauważył kiedy jego wierne cztery kółka znalazły się po drugiej stronie Glory, w pobliżu liceum. Samochód stanął obok chodnika, jego właściciel próbował sobie poukładać w głowie wydarzenia z ostatnich kilku minut. Najwyraźniej naruszył jakieś zaklęcie ochronne w domu, co spowodowało wypuszczenie z metafizycznej klatki tego złośliwego obłoku perwersji. No i ich mały pościg. To ostatecznie potwierdzało, że w sprawę był zamieszany ktoś ze znajomością Arkanum Śmierci... a wrogie indywidua tego pokroju bywały bardzo niebezpieczne. Nawet jeśli działały same, miały po swojej stronie masę eterycznych piesków na posyłki i najróżniejszych wygrzebańców. Ale aparycja wyjawiła mu przecież, że jej pan nie działa sam. Że facet ze sklepu z bronią także jest jednym nich. Oj, niedobrze. Córeczka szeryfa wciąż smacznie sobie spala, uroczo przy tym pochrapując. Osobnika który skończy z nią na stare lata z pewnością czeka wiele bezsennych nocy.

Tex miał wiele rzeczy do przemyślenia więc na rękę mu była chwilowa niedyspozycja panienki. Oczywiście jak tylko Duch się wyniósł sprawdził ją wszelkimi dostępnymi sposobami. Spała. Dobre i to.

“Jeśli ten perwersyjny gaduła nie kłamał to handlarz bronią stoi po przeciwnej stronie barykady. Duchy są wredne więc równie dobrze to może być mój jedyny sojusznik. Hm. I weź tu człowieku bądź mądry” - Potarł w zamyśleniu brodę. Zdjął kapelusz i chwile się nim wachlował. Upał był niemiłosierny i Tex jak każdy pocił się. Mimo wszystko nie narzekał. Lubił upały. Gdyby go ktoś zapytał to wolał lato, nawet najgorętsze od nawet mało mroźnej zimy. Oczywiście nie takiej teksańskiej zimy lecz takiej prawdziwej. Z całym tym białym gównem lecącym z nieba. Nie cierpiał chłodów. Teraz jednak problemy meteorologiczne znajdowały się na samym końcu jego listy.

“Hm. Tak czy siak to co powiedział o przeżyciu doby chyba mogę potraktować serio. Czyli nie wnikając w szczegóły ile tu agentów różnych stron działa, każdy napotkany przebudzony może być wrogiem. Optymalna strategia w takich warunkach to najpierw strzelaj, a potem pytaj. Nieciekawie.”

Nikt kto nie był nazbyt ostrożny nie przeżywał w jego fachu. Niestety Tex i jemu podobni zapaleńcy, nawet wśród magów byli uważani za typów zbytnio prowokujących kostuchę. Jeśli tylko gdzieś w okolicy była tajemnica do wyjaśnienia Tex zaczynał bagatelizować wszelkie ostrzeżenia.

“No dobra. Czyli kilka rzeczy już wiemy. Jakiś nekromanta. Może z kumplami. Duchy, te sprawy. Chyba nie są zbyt potężni bo najpierw ostrzegają i próbują przepędzić. Czyli jest szansa, że jak będę ostrożny to może szybciutko zbadam ta chatę i może nic się nie zdąży. Grunt to nie rzucać się w oczy, nie nadepnąć nikomu na odcisk. Uwinąć się i wracać do Frisco. Hm. Da się zrobić.”

Przekonanie samego siebie nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Miał w tym wprawę. A zew nawiedzonego domu pełnego zagadek, tajemnic i obcej magii słyszał aż tu. Podobnie jak odgłos niepodłączonego telefonu, który wciąż rozbrzmiewał w jego wspomnieniach. Cholerstwo zadzwoniło kiedy szykował się do wyjścia, kto właściwie mógł być po drugiej stronie? Czy ten nie poznany jeszcze oponent próbował go nastraszyć? A może ktoś inny chciał go ostrzec przed niebezpieczeństwem wiszącym w powietrzu? Teraz nie mógł tego stwierdzić.

Molly stęknęła niewyraźnie. Przeciągnęła się. Wciąż była lekko senna i sądząc po jej niezbyt rozgarniętym spojrzeniu, zapewne nie mogła sobie przypomnieć jak właściwie się tu znalazła. Nawet na twarz swojego bohaterskiego “szofera” spoglądała zbyt długo, jakby nie mogła sobie przypomnieć kim on właściwie jest. Powstrzymując obiema rękoma potężne ziewnięcie, sama otworzyła sobie drzwi i spojrzała w stronę oddalonego budynku szkoły.

- Jak to było z tym Rzymem i drogami? Eh, w sumie nieważne. Bardzo dziękuję za podwózkę i obiecuję jutro stawić się na sprzątanie! - przytknęła palce do swojego czoła w parodii harcerskiego salutu. To z kolei przywiodło na myśl wcześniej wspomniany przez nią “honor harcerki”. Ale Tex jakoś nie mógł wyobrazić sobie panny Samson sprzedającej ciasteczka starszym paniom. Nie z takim charakterkiem. Plus drzew tu chyba było za mało...

Wizja Molly w warkoczykach i spódniczce na chwilę odciągnęła go od problemów. Potrząsnął głową, jakby miało mu to pomóc usunąć z głowy natrętny obraz. Jedno było pewne. Skautowskie zawołanie: “Bądź gotowy” było tu jak najbardziej na miejscu.

- Ok. Zatem do jutra. - Nieczuły na subtelne docinki również przyłożył palce do rodna kapelusza w geście pożegnania. Już po chwili myślał, że jeśli panienka nie zjawi się jutro to i tak będzie mu to na rękę. Miał ważniejsze sprawy na głowie.

Uruchomił silnik i skierował się do najbliższego sklepu. Nie był przygotowany na dłuższy pobyt tutaj i potrzebował uzupełnić zapasy. Poza tym oprócz zwyczajnych zakupów postanowił, że przyda mu się trochę kredy, kadzidełek i kilku innych sprawunków, które zazwyczaj nie znajdowały się na liście codziennych zakupów. W chwilowym przebłysku przypomniał sobie niewielki sklepik z dewocjonaliami, obok kościoła. Ten z gigantycznym złotym krzyżem przylepionym do sklepowej szyby. Miejsca nie dało się pomylić z jakimkolwiek innym. Zawrócił, zatrzymał się, kupił co potrzebował. Starowinka w okularach i pasiastej kiecce oraz jej ryży asystent szybko wyszukali dla niego wszystko czego potrzebował. Chłopak zapakował produkty do papierowego worka i wręczył go kowbojowi. Co prawda jedyne kadzidełka jakie posiadali na stanie miały aromat lawendy, ale Tex nie wybrzydzał. Zakupy wyszły mu dosyć tanio. Bardzo dobrze z resztą, obecna sytuacja majątkowa raczej nie pozwalała na bycie szczególnie rozrzutnym. Wracając do domu miał okazję dokładniej przyjrzeć się radiowozowi stojącemu na poboczu. Dwóch panów w kremowych koszulach siedziało sobie wygodnie, obserwując parujący pas asfaltu zza swoich czarnych zwierciadeł. Tex zamrugał. Z początku sądził, że zauważył coś jeszcze, jakieś czworonożne zwierzę biegnące w oddali, po prawej. Kojot? O tej porze? Ale kiedy spojrzał ponownie, już go nie było. Może zniknęło za jakąś wydmą? Albo miał zwidy przez upał? Nieważne, nie miał teraz czasu na zabawę w zoologa.
Kiedy wrócił na stare śmieci, było sześć minut po dwunastej. Mimo, że całun negatywnej energii opadł na niego prawie od razu, to i tak chłód oferowany przez domostwo zdawał się wyrównywać mu ową niedogodność.

Zaparkował samochód i wysiadł. Spojrzał na domostwo, które zdawało się rzucać mu spojrzeniem wyzwanie. Wyciągnięta z kieszeni kraciastą chustką wytarł czoło. Chyba upał dawał mu się we znaku bo przecież domy, nawet nawiedzone nie mogą na kogoś patrzeć. Nawet gdy tak pomyślał, nie zmienił zdania. Ten dom nie tyle patrzył na niego co łypał spod okiennic i zdawał się mu urągać.

“No choć” - wołał - “Pokaż czego się nauczyłeś. Zobaczymy czy dasz radę dzieciaku.”

Tex poirytowany wyszedł na zewnątrz. Wiedział, że aura farmy zakłóca mu percepcję i wpływa na jego emocję. Bezwiednie zerwał źdźbło uschniętej trawy w wsadził do ust. Przeżuwając leniwie przyglądał się okolicy na poziomie niedostępnym zwykłym śmiertelnikom. Znalazł to czego szukał i zabrawszy, co potrzebniejsze rzeczy skierował swe kroki ku szopie.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 15-08-2013 o 20:15.
malkawiasz jest offline  
Stary 18-08-2013, 12:48   #18
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Hit

My tongue got caught in my eyeteeth and I couldn’t see what I was saying.
stan umysłu po trafieniu

Nadal nie w pełni oswojony z zaistniałą sytuacją, zapłacił migającą na kasowym wyświetlaczu sumę i zabrał swoje zakupy do samochodu. Wózek musiał oczywiście zostawić przy wejściu do marketu, więc przez resztę drogi zdany był na uchwyty plastikowych siatek, które wrzynały się w jego palce. Cierpienie jednak nie trwało długo, przecież zaparkował dość blisko. Nawet słońce skryło się na kilka minut za jedną z nielicznych chmur, zapewniając Markowi mu trochę wytchnienia na czas powrotu. Perspektywicznie, dotarcie do miasteczka zdawało się znacznie dłuższe niż droga do domu, dwie pary opon stanęły na podjeździe nim się obejrzał.

Po wyjściu z samochodu szybkim krokiem skierował się do domu. Dwa kroki za drzwiami zatrzymał się na paręnaście sekund, mrużąc oczy i starając się przyzwyczaić do chłodnego półmroku. Kiedy był już w stanie cokolwiek zauważyć, złapał dwie wolne skrzynki i wrócił rozładować zakupy.Mając jeszcze całe popołudnie przed odwiedzinami Henriego, Mabel i, być może, Carla. Mark rozplanował sobie czas: godzinka na obiad i odpoczynek, pół godziny na chowanie rzeczy którymi niekoniecznie chciał się chwalić na pierwszym grillu... i wtedy coś sobie uzmysłowił. Myśl była jak nóż wbijający się w rozgrzane masło jego mózgu. Kiedy wchodził, drzwi były otwarte. Ale wyraźnie pamiętał, że przed wyjściem je zamknął. Natychmiast się zatrzymał. Momentalnie przestawił się na tor pracy stosowany przez lata. Metodycznie, nie ruszając się z miejsca, zaczął analizować całe otoczenie szukając śladów które włamywacz mógł zostawić. Na niektrórych partiach podłogi wciąż zalegał kurz. Ktokolwiek wtargnął do budynku, pozostawił odcisk swojego buta. Sporej wielkości, więc facet - Mark nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogła być to kobieta - zdawał się rosły. Na pierwszy rzut oka nic nie zginęło, ale Łasica nie miał czasu rozejrzeć się dokładniej. Usłyszał odgłos zamykających się drzwiczek lodówki i dobiegający z środka szczęk butelek. Powolnym ostrożnym krokiem ruszył w stronę kuchni. O ile włamanie do nowego domu nie było dla niego czymś zaskakującym, to beszczelność tej klasy kazała sugerować że to jakiś idiotyczny dowcip. Gorzej niż idiotyczny, jeżeli miało się w pamięci tutejsze prawo pozwalające bezkarnie odstrzelić takiego osobnika.

To, co zobaczył w kuchni, niemal ścieło go z nóg. Przy stole, bujając się lekko na jednym ze skrzypiących krzesełek, siedział nikt inny jak jego nowy znajomy - ten, z którym znajomość zaczęła się dość nieprzyjemnie. Wygięty kapsel z dopiero co kupionego browaru leżał obok jego nadgarstka, piana spływała na palce z szyjki butelki. Gość kiwnął głową i spojrzał na lokatora.
- Hej, Mark. Jak leci? Nie skończyliśmy naszej rozmowy...- jakoś oderwał od niego wzrok kiedy zaczął mówić, teraz spoglądał przez kuchenne zasłony, prawie że filozoficznie. .
Kretyński żart chyba był najlepszym określeniem na ten konkretny przypadek człowieka. Naprawdę, jeżeli po poprzednim spotkaniu uznał że to właśnie włamanie się do domu jest jego drugą szansą na nawiązanie przyjaznego kontaktu, to co będzie przy trzeciej próbie? Ostrzelanie z broni maszynowej? Stłuczka na drodze?
- Kiepsko. Ktoś postawił przed moim domem tabliczkę “darmowe piwo”- wycedził.
- Ha. Ale całkiem poważnie, powinieneś zainwestować w lepsze zamki - od niechcenia pociągnął kolejny łyk z butelki - Myślałem trochę o naszej ostatniej rozmowie i, po zaciągnięciu opinii, doszedłem do wniosku, że ty na serio nie wiesz o czym mówiłem.


Ponownie odwrócił głowę w kierunku Łasicy, teraz badawczo na niego spoglądał.
- Ba. Skoro udało ci się dojść do tego, panie Columbo, podpowiem ci nieco więcej. Nawet mnie to nie interesuje - Mark poparł swoją zirytowaną odpowiedź kciukiem bardzo wyraźnie wskazującym drzwi. Palce jego rozmówcy powoli naruszały wilgotną etykietkę piwa.
- Zainwestowałbym też w broń. Może jakąś porządną dwururkę. Dosłownie zwala z nóg - zaśmiał się z własnego dowcipu, choć ten raczej nie był śmieszny.
- Ale do rzeczy. Zamiast mieleć ozorem, po prostu ci pokażę.
W tym momencie Mark zesztywniał. Nie zauważył u niego broni, ale nie oznaczało to od razu że jej nie posiada. Z rozmowy z Henrim wiedział, że przeciwnik ma tutaj kiepską opinię, nie wymieniono go też jako przyjaciela szeryfa. Czyli prawdopodobnie blefował sprawdzając granicę jak daleko może się posunąć w tępieniu nowego. Cudownie. Niektórzy nigdy nie wyrastają z fali.

Nagłym ruchem obrócił się i rzucił biegiem do wyjścia. Kiedy dobiegł do drzwi, Atticus stał pochylony przy kuchennej framudze. Uniósł od niechcenia dłoń, nakreślił w powietrzu jakiś symbol. Następnie złączył palce wskazujący i środkowy w parodii lufy pistoletu. Oczywiście Łasica nie mógł zobaczyć nawet cześci tego teatrzyku. Był zbyt zajęty sięganiem po klamkę.
- Bang - rzucił głos zza jego pleców. Łasica szarpnął, ale drzwi nie chciały się otworzyć.
- Scenka jak z jakiegoś tandetnego horroru, co Mark? Szkoda, że nie jesteś cycatą blondynką - był to ten rodzaj złośliwości, który udawał przyjacielską konwersację.
Mark panicznie szarpnął klamką. Nic, dalej zamknięte. Z krótkiego rozpędu rzucił się barkiem na drzwi, dalej nic. W przebłysku chłodnej logiki wyciągnął klucze i wsunął je do zamka i przekręcił, po czym szarpnął znowu za klamkę. Nie były zamknięte na klucz, ale mimo to nie drgnęły nawet o milimetr. Jakby jakaś niewidzialna siła trzymała zawiasy w bezruchu.
- Jejku jej! Mark, uspokój się, bo w końcu dostaniesz wylewu! Cała nasza ciężka praca pójdzie na marne - teraz pan Berch był mniej niż tuzin kroków od niego. Ręce trzymał w kieszeniach, ale kciuki wystawały poza nie. Nie szukał więc raczej narzędzia zbrodni.

Łasica krótką, acz dosadną salwą przekleństw skomentował co myśli o jego ciężkiej pracy. Przerażonym spojrzeniem rzucił po pomieszczeniu. Schylił się, złapał pierwsze co wystawało z skrzynki i rzucił w agresora kolbą kukurydzy, i modląc się w duchu wystartował w kierunku okna w salonie. Improwizowany pocisk sięgnął celu i odbił się od koszulki. Fan militariów spojrzał z niedowierzaniem na przedmiot leżący u jego stóp.
-...Kukurydza? Czy ja ci wyglądam na czarnucha? - skwitował ponuro, jego zdziwienie zmienione w coś pomiędzy oburzeniem i rozbawieniem. Podążył wzrokiem za uciekinierem.

Nie siląc się na wymyślanie odpowiedzi Mark doskoczył do okna i szarpnął okiennicę tak, że otworzyła się na oścież. Niemalże wywracając się podniósł nogę na wysokość parapetu i przełożył ją na drugą stronę. Niezgrabnym, wręcz komicznym ruchem przecisnął przez nie taką znowu wąską okiennicę tułów, złapał się barierki na werandzie i przeciągnął drugą nogę. Nerwowo zerknął przez ramię do środka, po czym z odrobiną ulgi ruszył szybkim truchtem do domu po drugiej stronie ulicy. Atticus tymczasem wyszedł przez drzwi frontowe.

Spojrzał ze zwątpieniem na samochód, jakby oczekiwał, że to właśnie z niego skorzysta Mark podczas swojej ucieczki. Najwyraźniej trochę się przeliczył. Pokręcił głową i zszedł po stopniach.
- Starczy już tego idiotyzmu - złączył dłonie, zupełnie jakby ściskał w nich jakiś kulisty obiekt. Wybił się do przodu, co mogło złudnie kojarzyć się z olimpijczykiem robiącym skok w dal. Nim wylądował ponownie na ziemi, wykonał w powietrzu zamach prawą ręką. Po skosie. Ale w powietrzu nie znalazł się jakikolwiek przedmiot, który dałoby się odnotować gołym okiem. Mark poczuł, że coś uderza go w potylicę a potem, za nic mając sobie czaszkę, przenika do wnętrza jego głowy. Dziwna siła rezonowała tam z intensywnością katedralnych dzwonów, grożąc eksplozją od środka. W pierwszej chwili Mark pomyślał, że ścigający go psychol po prostu rzucił czymś ciężkim, a on przechodzi wstrząs mózgu. Że zaraz upadnie u ogrodzenia sąsiadów i zaleje się własną krwią. A potem wykituje w stanie półświadomości. Jednak nie.

-RATUNKU MORDUUUJĄ- Mark chciał wydrzeć się na całe płuca, ale to co wyszło bynajmniej nie było tą syreną która miała sprowadzić kawalerię z najdalszego zakątka miasteczka. Złapał się ogrodzenia i podpierając się nim uparcie przesuwał w stronę dzwonka. Szczęśliwie, trwożny odgłos był wystarczający żeby zwrócić na siebie uwagę domowniczki. Mabel otworzyła drzwi frontowe na oścież i, nie wiedząc co się dzieje, wybiegła na ganek.
- Matko Boska, Mark! Co się stało!?- była chyba jeszcze bardziej przestraszona niż on.
- On mi się stał- wybełkotał nieskładnie i oskarżycielsko wskazał ręką Atticusa. Którego już tam nie było. Kobiecina mrugnęła raz i drugi, pomiętoliła swój fartuch i niechętnie zadała pytanie, które wiedziała, że musi zadać. Tego wymagała od niej ta zwariowana sytuacja.
- Kto taki? Mark, o czym Ty mówisz?
- Atticus. Ten którego tutaj właśnie nie ma. Włamał mi się do domu-
bójka logiki z faktami wcale nie pomagała w ustabilizowaniu stanu. Ba, pogarszało go. Coraz mocniej odczuwał bitwę toczącą się w jego makówce. Dziwaczne pulsowanie nie minęło, co więcej, zyskało na sile, rozlewając się po górnych partiach ciała, aż po pas. Wtedy Łasica zaczął... widzieć dziwne rzeczy. Więcej niż dziwne - takie, które wcześniej nie miały miejsca w jego spokojnej, przyziemnej rzeczywistości. Gdy spojrzał na swoje dłonie, dostrzegł na wpół przeźroczystą, pulsującą aurę. Ta zyskiwała na intensywności gdy wykonywał gwałtowniejsze ruchy i traciła ją kiedy stał spokojnie. Wysoko na niebie rysowały się potężne łuki granatu, rozchodzące się podobnie do zmarszczek na wodzie, pozostałych po rzuconym kamieniu. Kojarzyły mu się z falami radiostacji widywanymi za młodu w przekazach informacyjnych. Czy to były... fale radiowe?


Jakim cudem!? Niczego nieświadoma Mabel też była otoczona przeźroczystym całunem.
- Atticus? Atticus Berch? Ten ze sklepu z bronią? Jesteś pewien Mark? Słyszałam, że jego rodzina jest trochę dziwna, ale po co mialby się włamywać do cudzych domów? Czy nadal jest w środku? Poza tym, krzyczałeś, że ktoś Cię... morduje - Mark nie tylko słuchał gdy mówiła. Po raz pierwszy w życiu miał też okazję zobaczyć jak wyglądają słowa. Fale dźwiękowe w odcieniu purpury wydobywały się z ust kobiety, zalewając sobą jego uszy, tak jak woda wlewa się do tonącego statku. Odchodził od zmysłów? Śnił na jawie? Nie, to wszystko było zbyt... realne. Prawdziwe, niezależnie od tego jak bardzo starałby się szukać wymówek i racjonalnych wyjaśnień.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 21-08-2013, 12:17   #19
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Tex nie próżnował, jego pierwszym celem stało się dokonanie dokładnych oględzin domostwa, które było jego tylko na papierze. Tak naprawdę jakiś inny mag panoszył w nim już wcześniej, o czym zaświadczyła wyszukana mistyczna pułapka, której natury nie zdążył zgłębić przed odwiezieniem córki szeryfa. Teraz miał jednak sporo czasu żeby naprawić to niedopatrzenie. Nikt go nie pośpieszał, nikt też nie patrzył mu przez bark na ręce. Przynajmniej nie bezpośrednio. Pośrednie zagrożenie było równie realne jak za czasów gdy działał ze swoim mentorem. Pamiętał kwestię ultimatum dostarczonego mu przez zjawę. Według słów włożonych przez nią w usta Molly, miał się wynieść natychmiast, bo jego frakcja nie cieszyła się w okolicy nadmierną popularnością. Żółtą kartkę już dostał, a była ona nader widowiskowa. Jaka więc będzie czerwona? Na razie o tym nie myślał. Szybkie oględziny domu pozwoliły stwierdzić, że centrum entropicznej energii musiało znajdować się gdzieś w piwnicy. Drzwi nie były co prawda zabite na głucho, ale pordzewiała kłódka też była pewną przeszkodą.
Rozglądał się po domu swego dzieciństwa, który teraz jarzył mu się w całkiem innych barwach. Pewnie dlatego, że miał teraz całkiem inne zmysły. Gdyby to był dom kogoś innego pewnie by tak nie węszył, ale obecność jakiegoś przebudzonego, w jego włościach sprawiła, że potraktował to jak wyzwanie. Poza tym należał do grupy magów, którzy nie mogli przejść obojętnie koło żadnej tajemnicy, której uchylenie choć rąbka mogło zwiększyć jego zrozumienie magii. Nawet gdyby trzeba było zaryzykować własne życie. Pasje odkrywania zaszczepił mu chyba jego mentor. Tex wiedział, że on i jemu podobni mają reputacje szaleńców z silnie rozwiniętym życzeniem śmierci, ale on osobiście tak nie uważał. Przygotował się na oględziny domu, w jego mniemaniu nawet solidnie. Choć każdy inny mag pewnie dorzucił by jeszcze ze dwa zaklęcia zabezpieczające. On wolał jednak skupić się na wykrywaniu i poznawaniu użytej tu magii. Szedł jak pies tropiący, tyle że zamiast zapachów kierował się śladem cienkiej nici utkane z many, którą ktoś misternie wplótł w gobelin jego domu. Delikatnie i subtelnie, niczym archeolog badał powolutku, warstwa po warstwie odsłaniający tajemnicę, która go interesowała.

“No dalej. Napracowałeś się tu Panie Nekromanto, jeszcze troszeczkę i może załapię ślad twej aury.”



Śmierć nie była jedyną domeną jaką parał się intruz. Tex potrzebował tylko jednego spojrzenia na drzwi aby dostrzec tkwiący na nich efekt Sił, wciąż nieaktywny, czekający na wyzwolenie, tak jak pułapka na ciekawskiego szkodnika. To zaklęcie miało jednak inny posmak niż poprzednie. Cuchnęło na kilometr freonem i przepalonymi kablami urządzeń elektrycznych. Powoływało w umyśle obrazy osoby mało finezyjnej, ale rzeczowej. Brutalnej i zaprawionej w zadawaniu bólu. Poprzedni czar był żelazną dłonią w aksamitnej rękawiczce. Mimo nasycenia rozkładem posiadał pewną grację. Ten stanowił odpowiednik lewego sierpowego nadlatującego na spotkanie z czyimś nosem. A to oznaczało jedno - istniał więcej niż jeden intruz, prawdopodobnie cała grupa. Jakby dobrych wieści wciąż nie było dość, dokładne sprecyzowanie sposobu aktywacji okazało się niemożliwe. Gdy tworzono to cholerstwo, użyto więcej niż jednego Arkanum. Jak więc miał zabrać się za rozbrajanie tego metafizycznego ładunku?
Tex potarł w zamyśleniu czoło zsuwając kapelusz na tył głowy. Patrzył na drzwi lecz jego spojrzenie zdawało się być jakieś nieobecne. W gruncie rzeczy jego wzrok badał strukturę zaklęcia próbując zrozumieć mechanizm działania. Wychwycił wystarczająco wiele by móc wysnuć jakieś wnioski.

“No tak pewnikiem pułapka. Siły, by urwać złodziejowi rękę przy samej dupie i coś jeszcze. Coś, co mi umyka. Hm, jeśli miałbym zakładać się o swój kapelusz, to stawiałbym na Przeznaczenie. Może jakiś warunek? Wyzwalacz? Arcyciekawe” - Trudności sprawiły, że jeszcze bardziej się zapalił do całej ekspedycji.

- No to jest problem. - Jak mu się to często zdążało zaczął mamrotać do siebie pod nosem. - Mogę pomajstrować przy tym zaklęciu i spróbować je rozbroić, albo zdalnie otworzyć drzwi i zobaczyć czy pułapka wybuchnie.

Problem był taki, że oba rozwiązania zniosą zaklęcie, a on zakładał, że na razie nie będzie majstrował przy cudzej robocie. Pokusa jednak była zbyt silna. Wrócił się po narzędzia, przy okazji sprawdzając inne rozwiązania.
Rozwiązań jako takich się nie doszukał, ale możliwości już tak. Przypomniał sobie, że po lewej stronie domu znajdowały się dwa okienka piwniczne, przez które zwykł się wkradać będąc małym chłopcem. Szkoda tylko, że to nijak mu nie pomagało. Wątpił żeby dorosły człowiek był w stanie przecisnąć się przez tak wąskie otwory. A nawet jeśli to deski, pewnikiem przybite przez zgryźliwego militarystę po jego ucieczce, raczej nie ułatwią mu zadania. Równie dobrze mógł się przebić przez drewniane panele na parterze, które były równie trwałe. Ale czy warto demolować cały dom żeby dostać się za chronione wrota? Musiał przemyśleć za i przeciw. Robiąc to, wbiegł po schodach na górę, żeby ponownie przyjrzeć się miejscu, gdzie aura wydawała się silniejsza. Możliwe, destrukcyjnej zmiany rzeczywistości dokonano stąd... ale przecież wycentrowano ją na piwnicy! Zrezygnowany wrócił na dół i udał się do szopy. Ta miała wystarczająco narzędzi żeby uporać się z pordzewiałym kawałkiem metalu, ale niekoniecznie z magią, która czaiła się na progu. Tego węża musiał wyciągnąć z buta samodzielnie.
Wrócił na miejsce. Drzwi jak stały tak stały. Zaklęcie dalej szczerzyło zęby w uśmiechu niosąc obietnicę poparzonych palców. Westchnął dramatycznie odkładając solidny kawałek metalu na podłogę. Podszedł bliżej do kłódki, ostrożnie, jakby faktycznie starał się zbliżyć do jadowitego gada. Oczyścił umysł przygotowując się na to co miało za chwile nastąpić. Zaklęcie miało w sobie kilka niewiadomych, ale poznał jego wagę na tyle, że postanowił pokusić się o rozbrojenie. Gdyby mu się nie udało to pozostawała jeszcze tarcza. Zatarł ręce, jakby miało mu to w jakiś sposób pomóc i zaczął śpiewnie, szeptać zaklęcie. Zwizualizował przed sobą Drzewo Sefirot. Trzy symboliczne kolumny zajaśniały złotem. Zmniejszył trochę ich wielkość i dopasowując do framugi drzwi nałożył na tkwiące tam zaklęcie. Zaiskrzyło. Teraz pozostało mu najtrudniejsze, podłączyć obce zaklęcie do swojego i sprawić by energia tego drugiego została uziemiona przez jego twór. Skupił się na tym, jakby od tego zależało jego życie. Po prawdzie całkiem możliwe, że tak było. Sekundy zlewały się w minuty, a te powoli zaczęły przypominać sobą godzinę. W końcu jednak był gotowy. Kiedy złapał za klamkę, jego uścisk niósł rozpraszające zaklęcie. Elektryczne języki w kolorze błękitu zrodziły się znikąd i wystrzeliły w kierunku uchwytu, z zamiarem usmażenia nierozsądnego intruza podczas widowiskowej potańcówki.. Ale ten był więcej niż przygotowany. W momencie zetknięcia ze skórą efekt Sił nie tyle wyparował, co samoczynnie się zniwelował.


Błyskawice odeszły, zastąpione białymi wstęgami utkanymi z Pierwszej, które rozwiewały się jeszcze przed dotknięciem betonowego podłoża. Jedno niebezpieczeństwo minęło, ale kto mógł wiedzieć ile prezentów wciąż czekało w ciemnościach? Tex złapał za łom i oderwał zardzewiałe zabezpieczenie. Drzwi do piwnicy stanęły otworem. Zwycięskie nastawienie Teksańczyka nie trwało jednak długo. Zapach, z wewnątrz zachwiał nim w posadach. Słodkawe, morowe powietrze, zapach zgniłego mięsa uderzający nozdrza jak rozpędzona ciężarówka. Tex poczuł, że musi zwymiotować i powstrzymanie tego odruchu wymagało całej samokontroli jaką w ty momencie był zdolny wykrzesać. Instynktownie zakrył usta dłonią i sięgnął drugą do przełącznika. Jak nie urok, to sraczka. Przełącznik (oczywiście) nie działał. Siadła instalacja? Żarówka się wypaliła? Podziemne pomieszczenie cuchnęło gorzej niż jakby ktoś w nim umarł!
Zaklęcie Sił przebrzmiało, zostawiwszy po sobie zjeżone włosy i mocny zapach ozonu. Chwilę potem jednak wyparty przez fetor zgnilizny. Tex nie był specjalnie wrażliwy na zapachy, jak zresztą większość facetów. Ten odór jednak był ledwie do zniesienia. Skrzywił się gdy dodatkowo okazało się, że światło nie działa. Oczywiście zakładał taką możliwość i wziął latarkę z samochodu, jednak było by miło gdyby los czasem pozytywnie go zaskoczył. Nie miał jednak co narzekać. Wyciągnął chustę i zawiązał wokół ust i nosa. Słabe zabezpieczenie i przez chwilę wahał się czy nie pójść do kuchni i czymś je nie nasączyć. Miał jednak przed sobą drogę do tajemnicy, która w końcu stanęła otworem. Wyciągnął miecz i latarkę. Przyświecając i badając ostrożnie stopnie przed sobą zaczął powoli schodzić.

 
malkawiasz jest offline  
Stary 23-08-2013, 12:26   #20
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
“If you wish to control others you must first control yourself”
Miyamoto Musashi. Księga pięciu kręgów.

-Więc mam alternatywę... - dobrze wiedzieć. Osobiście nie wyobrażał sobie siebie w takim życiu, ale skoro owa wersja przyszłości istniała, pewnie było to wykonalne. Odłożył daisho na miejsce po czym przebrał się w normalne ciuchy cały czas rozmyślając o tej ostatniej wizji. Założył buty i ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał się w progu i spojrzał na swoją walizkę. Po chwili zastanowienia wyjął z niej kukri, którego kaburę przywiązał sobie do lewej łydki. Był głodny a to była dobra okazja by odwiedzić Gracy’s Graceful Diner. Swobodna przechadzka trwała niecałe dwadzieścia minut, ale rozgrzane popołudniowe powietrze zdawało się znacznie wydłużać ten czas. Przynajmniej w skonfundowanym wizjami umyśle młodego McGee. Z zewnątrz lokal nie odbiegał zbytnio od wizji Edwarda Hoppera, reprezentując sobą kapkę współcześniejszą wersję jego najsławniejszego obrazu. Saber chwycił za klamkę i przestąpił przez oszklone drzwi, z zawieszoną po wewnętrznej stronie plakietką OPEN. Powitały go kremowe ściany, biały sufit i podłoga w kratkę, jak i stojąca za ladą kobieta, która uśmiechnęła się doń w wyuczony sposób. Dookoła rozchodził się aromat świeżej kawy i naleśników, które najwyraźniej były w jadłodajni popularne nie tylko podczas śniadania. Miejsce aż pękało w szwach od uczniów liceum, których zdecydowana większość skończyła zajęcia niespełna trzydzieści minut temu. Wolne zostały już jedynie trzy karmazynowe stołki oraz dwa stoliki. Tutejsza młodzież nie była dość kreatywna gdy przychodziło do spędzania wolnego czasu.


-Poproszę kawę... - powiedział z uśmiechem podchodząc do sprzedawczyni. Zawahał się chwilę niezbyt pewien na co ma ochotę. Nie znał menu zbyt dobrze, a nie chciał się przypadkiem wpieprzyć na minę.
...i specjalność zakładu. - wskazał ręką, że będzie przy jednym z wolnych stolików. Wybrał ten najdalej wysunięty. Lubił zajmować pozycję, która pozwalała na obserwacje jak największego otoczenia. Takie małe spaczenie zawodowe. Dla pewności aktywował swój magiczny zmysł. Obserwował jak linie czasu i przestrzeni przeplatają się z materią otaczającego świata. Ten widok pozwolił mu ukoić trochę skołatane nerwy. Zbytnio dał się ponieść emocjom. Dobra kawa i posiłek powinny pomóc mu dojść do siebie. Pośród harmidru słyszał najróżniejsze konwersacje. Część z nich dotyczyła muzyki, niektóre seriali lecących aktualnie w telewizji. Młodzi ludzie - przynajmniej młodsi od niego - dyskutowali zażarcie, choć nie całkiem na poważnie, obficie przy tym gestykulując. Czasami marszczyli brwi w rozeźleniu, momentami śmiali się do rozpuku. Przy jednym ze stolików McGee zauważył Gwen, która cicho popijała napój z jakąś koleżanką. Obie dziewczyny miały przy sobie teczki rysownicze i okazjonalnie wymieniały między sobą szepczące uwagi. Co ciekawe, to uczennica z jego dzisiejszych zajęć była bardziej aktywna w tej konwersacji. Ale było też coś, co nie pozwalało mu się dokładnie skupić. Jakieś nieprzyjemne przeczucie, gula narastająca w żołądku. Niemiłe świeżbienie pleców, któremu nie mógł zaradzić, bo nie było do końca fizyczne. Coś nadnaturalnego znajdowało się w pobliżu. Z jakiegoś powodu, dawne wspomnienia odżyły w nim ze zdwojoną siłą. Te nieprzyjemne, z domu dziecka, kiedy to pastwiły się nad nim pozostałe dzieciaki. Pamiętał ich agresję, sadyzm, mściwość. Teraz czuł dokładnie to samo, jednak tutejsza aura nienawiści była rozwodniona, a nie zogniskowana na jednym punkcie.

Rozłożył gazetę i zmienił swój punkt postrzegania rzeczywistości. Obserwował teraz cały lokal z góry, jakby był zawieszony w powietrzu mimo, że nie ruszył się na krok. Trochę zabawnie jest oglądać siebie samego popijającego kawę. Widzenie przestrzenne - gdyby coś chciało podejść w niecnych zamiarach to na czas to zauważy... nawet jakby ktoś podszedł w najlepszych intencjach to też w sumie zauważy. W ten sposób odbierał dużo więcej bodźców niż normalnie. Najlepszym porównaniem byłoby patrzenie na świat oczami jakiegoś sonaru i wykrywacza ruchów razem wziętych i podniesionych do kwadratu. Czekał na posiłek czując delikatne burczenie w brzuchu. Kelnerka pojawiła się po niespełna minucie, kładąc przed nim ułożone warstwowo naleśniki, polane syropem klonowym. Zostały one dodatkowo upiększone przy pomocy gałki lodów pistacjowych. Życząc nauczycielowi smacznego, kobieta w białym mundurku ruszyła w drugą stronę, zbierając ze stołów rozmaite naczynia. Z powodu obranego przez maga widoku, kelnerka kojarzyła mu się trochę z tą żółtą buźką z automatów, która zgarnia po drodze niewielkie kuleczki, celem dotarcia do kolejnego poziomu. Jak nazywała się ta gra? Pac-Man? Długie przeglądanie “mapy taktycznej” uczyniło go także wrażliwym na mniej ruchliwe indywidua, które nie pasowały do reszty otoczenia. Swoim normalnym wzrokiem zerknął w stronę stolika znajdującego się za Gwen i jej koleżanką. Siedziała przy nim trójka osób. Dwóch chłopaków i dziewczyna. Ci pierwsi pogrążeni byli w dyskusji podobnie jak reszta towarzystwa, ale ona... ona patrzyła wprost na pana McGee, rzucając mu spojrzenie pełne nienawiści. Dziwne, gdyż nie znał jej i nigdy wcześniej nie widział na oczy. Podobnie jak parki gadułów. Nie chodzili do żadnej z klas w których nauczał. Na tutejszych też nie wyglądali. Szczególnie ona, z na wpół wygoloną głową i pro-wokatywnym w irokezem stylu punk oraz piórkowymi kolczykami, skradzionymi wprost z jakiegoś “ indiańskiego” rezerwatu.


Cóż... animozje animozjami a lody się nie zjedzą przecież same. Nie miał problemów z oderwaniem wzroku od dziewczyny i nie chodziło tu nawet o okulary przeciwsłoneczne. Po prostu mógł się jej przyglądać do woli swoimi magicznymi zmysłami - które sondowały ją bardzo dokładnie - lepiej niż za pomocą oczów. Nie wyglądała... nadnaturalnie, ale był niemal pewien że to od niech bije to uczucie od którego skręcało mu się w kiszkach. Nie zamierzał jednak poddawać się mu niczym jakiś dzieciak. Wiedział, że jeśli ktoś czuje do ciebie niechęć to najbardziej go można wkurzyć kompletnie go ignorując i udając że się problemu nie dostrzega. Był ciekaw czy tylko będzie patrzyć czy coś zrobi ze swoim problemem, który właśnie przebił się przez lody do pysznych naleśników.

Blond włosy gaduła w błękitnym dżinsie zdołał jakimś cudem wyrwać się z wiru konwersacji i spojrzał na swoją koleżankę. Podążając za jej wzrokiem on także odnalazł zajadającego się pysznościami pana McGee, ale tylko uniósł w niemym zdziwieniu brew i pstryknął koleżance przed oczyma, zniecierpliwiony. Jakby chciał ją upomnieć za zajmowanie się głupotami. Ten gest od razu oswobodził ją z nienawistnego transu, a raczej pomógł zmienić punkt jego zogniskowania. Teraz, ze nastawieniem równie pochmurnym jak wcześniej, nieznajoma złośnica także zaczęła dodawać swoje trzy grosze do żwawej konwersacji. Gaworzyli tak przez blisko dziesięć minut, co jakiś czas racząc się napojami z puszki. Jack zdołał już prawie całkowicie wchłonąć swój posiłek kiedy blondyn wstał i skinął głową w kierunku drzwi.

Było mu dobrze. Zaskakująco dobrze jak na towarzystwo. Zapłacił zostawiając skromny napiwek - nie zarabiał kroci, ale chciał zostawić dobre wrażenie. Zawsze tak robił gdy był gdzieś pierwszy raz - ludzie potem go kojarzyli i traktowali trochę lepiej niż innych. Szczodrość zawsze popłacała. Skierował się do wyjścia rozciągając po drodze ramiona i ziewając przeciągle. Zdrzemnąłby się trochę, ale szkoda było marnować tak piękny dzień. Przypomniał sobie, że w teksasie praktycznie każdy miał prawo do posiadania broni. Dobrze by było sprawić sobie jakąś na wszelki wypadek. Choćby dla pozorów. bo przecież po cholerę nożownikowi broń palna? Kto wie... a nóż się jednak przyda.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=CQ947250o-w[/media]

Wychodząc pozwolił sobie skinąć dziewczynie głową w geście pozdrowienia, któremu towarzyszył lekki uśmiech. Miał wrażenie, że czas na chwilę zwolnił. Kpił z niej. Nie wiedział o co chodzi, ale miał potrzebę odreagowania a ona po prostu była pod ręką. Skierował wzrok w kierunku drzwi i otworzył je silnym ruchem ręki na oścież. Niemal teatralnie. Nie patrzył dalej na nią mimo, że jego zmysł przestrzenny i tak mu mówił o wszystkim co się dzieje wokół. Zamierzał delektować się jej reakcją. Nie bał się. Miał w sobie pewność, która pozwalała mu chodzić najciemniejszymi alejkami po północy. Nie ze wzgląd na odwagę bynajmniej. Po prostu wiedział, że jest najniebezpieczniejszą rzeczą jaką można tam spotkać.

Mag wyszedł pierwszy, trójka “dzieciaków” za nim. Dziewczyna zgrzytnęła zębami i zrobiła dwa kroki w kierunku Jacka, tak jakby miała zamiar przejść do rękoczynów. Rozglądała się teraz za najcięższym przedmiotem, który mógł jej w tym pomóc. Ale błękitny chłopiec był szybszy. Pstryknął palcem po raz kolejny. Jego kolega, najbardziej wyrośnięty z całej zgrai, złapał agresywną pannicę z nieokreślonym problemem. Ujął ją stanowczo pod ramię.
- Masz jakiś problem ty pie...(!) - druga dłoń zakryła jej usta.
- Dobra robota, Edwin. Weź ją do auta, niech trochę ochłonie - odprowadził ich skinieniem dłoni, wcześniej spojrzawszy z ledwie rejestrowaną reprymendą w oczy niestabilnej dziewuchy. Potem odwrócił się do odchodzącego maga i krzyknął, przytknąwszy jedną dłoń do ust:
- Przepraszam za moją przyjaciółkę, miała dzisiaj ciężki dzień!


- Nie ma sprawy. Każdy ma lepsze i gorsze dni. - odkrzyknął po czym ruszył w swoją stronę. Coś o tym wiedział doskonale. Zaciekawiło go natomiast, że jakiekolwiek “ale” miała do niego dziewczyna jej koledzy widocznie wiedzieli o co chodzi. W przeciwieństwie do niej jednak zachowywali się praktycznie normalnie. To go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że cokolwiek to było mogło mieć duży wpływ na jego życie w mieście. Przecież nie nienawidzi się kogoś od tak... bo dlaczego by niby nie? To nie miało sensu. Idąc przed siebie ulicą złapał rzeczywistość palcami i stworzył wyrwę w przestrzeni widoczną tylko dla siebie. był ciekaw o czym ta trójka będzie rozmawiać w samochodzie po tym całym zajściu.
 
__________________
"The good people sleep much better at night than the bad people. Of course, the bad people enjoy the waking hours much more."
-Woody Allen
Famir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172