Cliff Westrock Job twoju mać!
Skąd mu przyszły do głowy te słowa. Nie wiadomo. Ale wszak płonące magiczne traktaty pełne były tego typu zwrotów. A jasnym, że z dymem lekko do głowy wejść mogły. Gdy regały padły, a opasłe tomy przestały się toczyć, nastała chwilka bezruchu. Lecz tylko chwilka, albowiem Cliff powstał niczym tytan, odrzucając wokoło tomiszcza szeleszczące pożółkłymi kartami i kłapiące okuciami.
Trochę nim zakołysało, ale nie na tyle by nie dostrzegł tasaka dzierżonego w krzepkiej dłoni. - Ciort wazmi - powiedział Cliff i siadł ciężko, z rozmacham na półkę wystającą z rumowiska. Drugi koniec zakopany w księgach skoczył w górę, wyrzucając tomy w powietrze. Stado grimuarów niczym okute kruki śmieci poleciały na przeciwnika. Pierwszego rozciął na pół, drugi okuciem zbił tasak, a trzeci tom wyrznął go w pierś. Następny w bark kolejny w biodro. Cliff w tym czasie wygramolił się z pryzmy papierzysk i ruszył na pomoc literaturze.
Zbój ciął z góry, zza prawego ucha. Cliff doskoczył błyskawicznie, schwycił nadgarstek draba schodząc z linii ciosu, jednocześnie uderzył w jego łokieć od dołu. Kości z chrzęstem zagłuszonym nieludzki rykiem bólu przebiły skórę. Niestety zbój miał dwie ręce, i drugą właśnie kończył pchniecie ukrywanym dotąd w rękawie sztyletem. Cliff zobaczył błysk ostrza i skręcił się zbijając cios łokciem. Niestety zbyt wolno, ostrze zazgrzytało po żebrach i tnąc prawie ze stylowy kaftan, sięgnęło biodra. Zabijaka złapał go za nadgarstek i uderzył pięścią w mostek. I zanim opadnie adrenalina, poprawił drabowi z bańki. Potem szarpnął trzymany nadgarstek i wbił w gardło zbója z rozmacham jego własny sztylet. Przekręcił i pchnął bryzgającego krwią w tył, miedzy regały. Dopiero teraz pozwolił sobie na ból. Wyciągnął szmatę z sakwy przy pasie i wcisnął ją w rozcięcie kaftana i docisnął ramieniem do rany. Lekko kulejąc ruszył za uciekinierem. Widział jak jego kompan podpala stos rupieci i zrzuca je w tunel którym uciekł rudzielec, po czym wbiega tam beztrosko. |