Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2013, 17:52   #13
Shooty
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] Droga do lepszego jutra - III tura

Cyrus Parker
Zbiegł ze wzgórza, kierując się w stronę familijnej grupki. Początkowo matki zasłaniały swoje dzieci i kazały mu pójść precz, ale kiedy przywitał ich wskazaniem dalszej drogi, a nie ołowiem przestały obawiać się nieznajomego. W milczeniu ruszyły za nim, raz na jakiś czas popłakując cicho i uspokajając przerażonych podopiecznych. Kiedy dotarł do naczepy i wreszcie zatrzymał się, dostrzegł, że grupa uległa znacznemu powiększeniu. Widocznie inni podążyli ich śladami, gdy zrozumieli, że tutaj nie doznają rozlewu krwi.

John Rafter
Udało im się uciec bez odniesienia większych obrażeń, aczkolwiek John musiał jeszcze kilkukrotnie wystrzelić z broni. Ot tak, żeby ostudzić zapał goniących i uświadomić im, że on także jest uzbrojony. Kiedy wreszcie wydostali się z obozu, zauważyli grupę innych osób podążających gdzieś dalej, poza teren byłego społeczeństwa. Matka chwyciła go za rękę i wskazując tam, poczęła krzyczeć. Wyglądało na to, że właśnie tam znajduje się jej rodzina, więc bez słowa podążyli we wskazanym kierunku.

Victor Tilton, Anastazja Aristowa, Angelika Sayns
Pod wpływem jakiegoś dziwnego zbiegu okoliczności wmieszali się w grupę Pasterzy ochraniających swoje rodziny, żony i przyjaciół przed nieprzyjacielem. Nie sympatyzowali jakoś szczególnie z tą stroną konfliktu, ale przynajmniej tutaj czuli się bezpiecznie, a ich towarzysze nie próbowali załatwić sprawy tak prymitywnie, jak większość szaleńców dzisiejszej nocy. Razem uciekli z obozu, a następnie ruszyli za prawdopodobnym dowódcą grupy. Krzyczał coś o samotniku, który zamieszkiwał starą naczepę. Według niego mogli się tam zebrać, zanim zdecydują co dalej.

Wszyscy
I w ten sposób pokaźna grupa ludzi zebrała się przy kryjówce Cyrusa. Byłej, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Kiedy tylko ostatnia grupa dotarła na miejsce, brodaty i wysoki mężczyzna chwycił za rękę kobietę stojącą obok Johna Raftera i odciągnął ją na bok. Za nim podążyła reszta rodzin i żołnierzy. W ciągu krótkiej chwili nastąpił podział na dwie drużyny - Pasterzy i Owieczki oraz... resztę. Victor Tilton, John Rafter, Cyrus Parker, Anastazja Aristowa i Angelika Sayns spojrzeli po sobie, wcale nie przyjaźnie, a jednak pewni tego, że właśnie tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Tak oto los złączył pięć osób zmęczonych walką, trzymających swoje bronie nisko i chcących tylko jednego - żeby dzisiejsza noc wreszcie dobiegła końca. I dobiegnie. Coś się kończy, coś się zaczyna, jak pisał pewien polski autor fantasy.

Cała piątka znała historię Martina Smitha, żołnierza, którego rodzina padła ofiarą zarazy jeszcze pierwszego dnia apokalipsy. Mężczyzny, który zgromadził wokół siebie równie utalentowanych wojskowo ludzi, a następnie, zamiast rozpocząć życie pełne rozpusty i hultajstwa, wziął pod opiekę kilka rodzin. Szybko różnice pomiędzy członkami tej grupy zaczęły się zacierać. Chociaż nazwano ich Pasterzami i Owieczkami, to oni sami traktowali się jednakowo. Z kilku mniejszych stworzyli jedną wielką rodzinę jadającą wspólnie obiady w obozie. Rodzinę, do której wstęp był zamknięty na zawsze.

Dlatego, kiedy kobieta z dzieckiem na rękach, ta sama, którą przed nieszczęściem uratował John, podeszła do dowódcy i zapytała głośno, czy nie mogliby przyjąć do siebie jeszcze kilkoro ludzi, odpowiedź była krótka i rzeczowa:
- Nie.

******

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r0idI4WiGSg[/MEDIA]

Greenville, Teksas, 2755 km od Bostonu

Minęły dwa dni od nieszczęśliwych wydarzeń, które zaszły w obozie w Dallas. Po kilku pierwszych kłótniach grupa pogodziła się z tym, że przyjdzie im pożyć ze sobą znacznie dłużej niż początkowo myśleli. Nie mając pomysłów na to, jak zacząć, Victor zaproponował, żeby odwiedzili jego znajomego, Roberta, przebywającego obecnie w Greenville. Nie było większych sprzeciwów, więc po prostu ruszyli w tamtą stronę. Podróż minęła raczej bezproblemowo, choć - jak na ten świat przystało - kilkukrotnie musieli bronić się przed krwiożerczymi zarażonymi.

Robert przyjął ich przyjaźnie, oferując jedzenie, towarzystwo i wypoczynek. Okazało się, że założył tutaj rodzinę i w ciągu tych siedmiu lat od ostatniej wizyty Victora nie tylko ożenił się z Patricią, ale i ta urodziła mu synka, w tej chwili 5-letniego Adriana. Pomimo tego, że miasto było wymarłe i służyło im tylko za źródło zaopatrzenia, cieszyli się z samotności, gdyż ta zapewniała im stabilną i bezpieczną pozycję. Szansę na szczęśliwe życie w pięknym, białym i niemal nienaruszonym domu.


Robert poradził im, aby udali się w stronę Bostonu, jeśli zamierzają się ustatkować i przestać walczyć o przeżycie z dnia na dzień. Twierdzi, że stworzono tam w pełni funkcjonujące, cywilizowane miasto i gdyby nie rodzina, już dawno udałby się na wybrzeże. Jest tylko jeden problem - trasa to łącznie prawie 3000 km, co oznacza, że albo piesza podróż zajmie im długie miesiące, albo w jakiś sposób skombinują sobie samochód. Póki co jednak czeka ich jeszcze jedna noc w domu tego sympatycznego mężczyzny. Jutro wyruszają.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 07-08-2013 o 18:08.
Shooty jest offline