Nic tak człowieka nie cieszy, jak zrealizowana zgodnie z planem akcja. Wszystko co sobie obmyślił udało się nad wyraz pomyślnie.
Bogowie, przez wrodzoną ostrożność Erich nie dociekał którzy, mu sprzyjali.
Siedział sobie oto na konarze sękatego buka opierając plecy o pień i obserwował jatkę, jaką był wywołał. A było na co popatrzeć. Ludzie i gobliny rżnęli się, aż świstały ostrza, a zapach krwi unosił się w powietrzu.
Pozycją była wygodna, acz niezbyt dogodna jeśli chciało się napiąć kuszę. Trzeba było bardzo uważać, by nie spaść w dół, ale Erich miał czas. Ostrożnie wsadził stopę w strzemię i naciągnął cięciwę na orzech.
Niezwykle cenił sobie wadliwość dźwigni spustu kuszy. Dawało mu to poczucie pewnej nieoznaczoności. Poczucie tego, że jest tylko narzędziem w rękach bogów, którzy decydują o skuteczności broni.
Miał luksusową pozycję strzelecką. Za cel obrał sobie, a jakże imć Karela Strassdorfera. Luksus polegał na tym, że nawet jeśli by nie trafił tego dupka w ciżbie mógł ustrzelić jakiegoś goblina. Zatem i dokładne celowanie nie było konieczne. - Sprawdźmy moi drodzy … - zwrócił się do kompanów – jaka jest wola bogów.
Przycelował tak mniej więcej w kierunku Strassdorfera i nacisnął dźwignię.
Bogowie jak powszechnie wiadomo są kapryśni. Zatem Erich spodziewał się, że będzie musiał ponowić próbę kilka razy, aż się w końcu uda.
Bo przeznaczeniu trzeba czasem pomóc. |