Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-08-2013, 20:03   #201
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Siła bełtu wystrzelonego przez Karela Strassdorfera obaliła Oppela na ziemię. Ból przestrzelonego niemalże obojczyka był powalający. Markus wizgnął, zaskrzeczał. Z jego ust poleciała ślina.

- Grrhg... Ranaldzie... - wystękał niedoszły demagog. - Ratuj...

Bóg oszustów pomógł jak mógł rękami grubego Rombusa.

- Żył będziesz, człeczyno - mruknął wesoło krasnolud, obmacując ranę. - Do wesela się zagoi.

- Tak - jęknął Oppel. - Tylko, że ja już byłem żonaty. Auu! Na bogów jak to piecze.

Rombus pokiwał głową i ułamał grot bełta. A następnie bezceremonialnie wyciągnął bełt.

- Jego mać!
- chciał zawrzasnąć Markus, lecz prawica krasnoluda zdławiła wszelkie skargi i protesty.

- Cichaj, malutki -szepnął.

Oppel niezwyczajny bólu kiwnął nieznacznie głową i odpłynął. W ciemność. Zbudziło go dopiero lekkie poklepywanie po twarzy. Rozejrzał się. Nadal leżał w krzakach, lepiej jednie schowany. Rombus stał nad nim i podawał sękaty markusowy kij.

- Trzym się i wstawaj. Dokusztykaj wyżej. Będziesz miał lepszy widok, człeczyno. Bo tam na dole jatka na ostre idzie.

Hipnotyzer zmacał ranę, bolała jak diabli, ale stać mógł. Chodzić też, byle nie urazić ramienia, uwiązanego na prowizorycznym temblaku.
Blady na twarzy Oppel wdrapał się na wzgórze i szukał wzrokiem kusznika. Dostrzec za bardzo nie mógł, bo jakaś mgła mu przed oczami stała, ale klątwę i tak rzucił.

- Zabiję Cię skurwysynu, choćbym miał stać po to w kolejce przed innymi Twymi wrogami do bram otchłani
- wzrok rannego mężczyzny bił nienawiścią.

Okaleczony nie na wiele mógł pomóc nowym przyjaciołom. Zdecydował się jednak wrócić na posterunek przy szybikach. A nuż jakiś zielonoskóry będzie chciał umknąć przed krasnoludami?
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 11-08-2013 o 10:19.
kymil jest offline  
Stary 08-08-2013, 08:09   #202
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nic tak człowieka nie cieszy, jak zrealizowana zgodnie z planem akcja. Wszystko co sobie obmyślił udało się nad wyraz pomyślnie.
Bogowie, przez wrodzoną ostrożność Erich nie dociekał którzy, mu sprzyjali.

Siedział sobie oto na konarze sękatego buka opierając plecy o pień i obserwował jatkę, jaką był wywołał. A było na co popatrzeć. Ludzie i gobliny rżnęli się, aż świstały ostrza, a zapach krwi unosił się w powietrzu.

Pozycją była wygodna, acz niezbyt dogodna jeśli chciało się napiąć kuszę. Trzeba było bardzo uważać, by nie spaść w dół, ale Erich miał czas. Ostrożnie wsadził stopę w strzemię i naciągnął cięciwę na orzech.

Niezwykle cenił sobie wadliwość dźwigni spustu kuszy. Dawało mu to poczucie pewnej nieoznaczoności. Poczucie tego, że jest tylko narzędziem w rękach bogów, którzy decydują o skuteczności broni.

Miał luksusową pozycję strzelecką. Za cel obrał sobie, a jakże imć Karela Strassdorfera. Luksus polegał na tym, że nawet jeśli by nie trafił tego dupka w ciżbie mógł ustrzelić jakiegoś goblina. Zatem i dokładne celowanie nie było konieczne.

- Sprawdźmy moi drodzy … - zwrócił się do kompanów – jaka jest wola bogów.
Przycelował tak mniej więcej w kierunku Strassdorfera i nacisnął dźwignię.

Bogowie jak powszechnie wiadomo są kapryśni. Zatem Erich spodziewał się, że będzie musiał ponowić próbę kilka razy, aż się w końcu uda.

Bo przeznaczeniu trzeba czasem pomóc.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 08-08-2013, 10:07   #203
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie da się ukryć, że sytuacja była całkiem komfortowa.
Wygodne miejsce, niczym w loży. Świetny widok na okolicę. I na toczącą się niezbyt daleko bitwę. No, potyczkę.
Zdecydowanie przyjemniej było patrzeć, jak durnowaci mieszkańcy Grissenwaldu pod wodzą jeszcze głupszego Karela Przerosniętego walczą z hordą zielonoskórców.

- Oby się wzajemnie powybijali - mruknął do sąsiadów. Fakt, że znaczna część walczących był ludźmi, w niczym nie wpływał na jego do nich stosunek. Gdyby na czele tego pospolitego ruszenia stała kapitan Mathylda Hess, to sprawa byłaby nieco inna. A tak...
Prawdę mówiąc, im mniej głupków na świecie, tym lepiej.

- Kogo masz zamiar wspierać? - zwrócił się do Ericha, podobnie jak tamten ładując kuszę.

- Naszych - odparł zapytany.

Mieli zatem podobne poglądy.
Konrad spojrzał w największy tłum, tam, gdzie zagrzewał do boju swych "poddanych" Strassdorfer.

- Wybić zielonych! - wrzeszczał Karel i walnął jakiegoś nieostrożnego lub zbyt odważnego goblina przez łeb.
Strassdorferowi na odwadze nie zbywało. Przynajmniej gdy walczył z mniejszymi od siebie i mniej licznymi na dodatek.

Starcie zamieniło się w szereg pojedynków jeden-na-jednego lub dwóch-na-jednego i trudno było zdecydować, kto może wygrać.

- Człowiek strzela... - powiedział Konrad, przymierzając się do strzału w goblina walczącego tuż obok Karela - ...bogowie bełty noszą.

Strzelił.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-08-2013, 22:26   #204
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Stary Świat nieustannie go zadziwiał. Kiedy pierwszy raz postawił stopę na lądzie w Marienburgu nie spodziewał się, że będzie on taki odmienny od jego rodzinnych, skutych lodem stron. Ten pierwszy rok kiedy to przemierzał Imperium wraz z grupą gładkolicych i długonogich ludzi obfitował w sytuacje wykraczające poza jego zdolności pojmowania. Pewne sytuacje po prostu nie mieściły się mu w głowie… a tego pamiętnego dnia pod grissenwaldzką kopalnią nie tylko ludzie go zadziwiali. Tutaj wszystko było inne… wszystko było ulepione z innej gliny lub wykute z innego kamienia. Wszystko.

***

Gudrun była wszystkim tym o czym on nie mógł nawet marzyć. Miała to o czym istnieniu on nawet nie wiedział. Po raz kolejny zwaliła go z nóg. Złamała wszystkie zasady… nie przejmowała się nimi, a on Gomrund Ghartsson tkwił w nich niczym spetryfikowany. Czasem po prostu brakowało mu jajec do tego, żeby robić to co powinien a nie tylko to co mu wypadało.

Blacha ze zgrzytem przywarła do blachy. Usta do ust. A Płomienny stał jak kołek i niczym podlotka nie wiedząca co i jak. Pozwolił żeby to krasnoludka kontrolowała sytuację od początku do końca. Ona z całą premedytacją to wykorzystała. Zostawiła go z rozdziawioną gębą i zdziwieniem odmalowanym na facjacie. W życiu by się tego nie spodziewał… może gdyby słuchał tej młodej kozy Sylwii Sauerland ale jak… przecież ona nie zna się na krasnoludach… W cholerę z tymi babami! Pomyślał szukając w sobie jakiejś złości dla zabicia tego dziwnego uczucia, które go trawiło. Ptfffuuu uczucia… Co się z nim działo? Stał w szczątkach goblinów, umazany juchą i pyłem, pośrodku na wpół zawalonego korytarza i myślał o uczuciach… Eh!

Dopiero teraz zauważył pochodnię Dietricha… i jego samego. Ochroniarz jak to on… był obok, a jednocześnie go nie było, że niby nic nie widział. Niby nic nie wie… sukinkot jeden. Wszystko widział. Skaranie boskie z tymi ludźmi, z tymi babami, z tymi goblinami! Sięgnął do pasa i wydobył manierkę. Łyknął pieprzówki. Tęgo, dla animuszu. – Trzymaj! Rzucił mu. – Gardło trza przepłukać z tego kuchu i wszystkiego innego. Sam począł rozglądać się za mieczem. Odnalazł go. Obejrzał jak przyjaciela, którego długi czas nie widział… ale i tak nie mógł pozbierać myśli.

Na wszystkich Bogów Północy, ależ ona mu smakowała!

***


Kiedy zobaczył Azaghal podszedł do niego z wyciągniętą prawicą. Ucapił go za przedramię i pozwolił by tamten po krasnoludzku uczynił to samo. Potem powiedział tak by wszyscy mogli to słyszeć. – Twoi przodkowie winni być dumni z takiego syna, Azaghalu Pogromco Wargów! Rad jestem mogąc walczyć ramię w ramię z takim wojownikiem. Mówił szczerze i od serca. Wiedział co mógł tamten myśleć. Wiedział na co tamtego wpakował i że wypełnił zadanie co do joty. Należał mu się szacunek.

***

Torgrima zobaczył będąc już na skraju wejścia do kopalni. Trzy drzewce sterczały z jego ciała. Ludzkie pociski… Na zewnątrz trwała rozpaczliwa walka. Goblinów z długonogimi. Zatrzymał się. Szybko dostrzegł wyróżniającą się wśród walczących sylwetkę tego suczego syna Karela Strassdorfera. Wiedział po co tu przybył. – Stójcie! Wydał rozkaz i powstrzymał wychodzących krasnoludów przed atakiem. – Przybyli tutaj po nas. Chędożeni Grisswaldczycy. Patrzył jak znienawidzone gobliny walczyły z nienawidzących ich ludźmi. Powinni się wybić do nogi. Tak! Powinni dostać nauczkę. Powinni się wykrwawić… Powinni.

Kolejne uderzenia serca mijały… jedno za drugim. A on Gomrund Płomienny Łeb kalkulował. Kolejni wrogowie padali. Martwi lub ranni. Ludzie i zielonoskórce. A on stał. Kalkulował jak człowiek. Po raz kolejny długonodzy okazali się niegodni jego pomocy. Tak jak w Bogenchafen, niegodni by za nich przelewać krew, by im pomagać. Niewdzięczni i nienawidzący. Banda krótkowzrocznych karaluchów dbających o własny interes i nic więcej. Stał tak trawiony imperialnym choróbskiem, ludzką zgnilizną… a złość w nim wzrastała. Coraz bardziej.

Z letargu wyrwał go wrzask konającego człowieka proszącego o pomoc Sigmara.

Nie powiedział nic. Nic więcej już nie słyszał. Nic już nie czuł. Ogarnęła go furia. Ruszył. Sam. Nie kazał nikomu nic. Nie wołał o pomoc. Szukał pomsty, takiej która płynęła strugami krwi. Gruz chrzęścił pod jego stopami. Czarny pył z kopalni pokrywał go całego. Był jak amoku. Wyglądał jak śmierć. Nie zważał na nic. Pędził do oczyszczającego boju. Widział, że dziś gobliny ani były verenita nie wyniosą stąd swoich głów. Kierował się na Karela… przez te pokurcze.
 
baltazar jest offline  
Stary 14-08-2013, 01:51   #205
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Trudno było nie docenić hojności Gomrunda w tamtej chwili. Spieler pokiwał z wdzięcznością głową, po czym przezornie odcharknął, wypluł tyle błota, ile tylko zdołał i wreszcie pociągnął z manierki. Najpierw oszczędnie, żeby udrożnić wyschnięte gardło, potem solidniej, dla czystej przyjemności.
Zawalona kopalnia rzeczywiście stała się na chwilę bardziej swojskim miejscem. A potem znów przypomniał sobie, dlaczego nigdy więcej nie powinien pchać się tak chętnie pod ziemię.
W zasadzie nie miał prawa narzekać. W porównaniu z kilkoma krasnoludami zapłacił za bojowy zapał nieprzyzwoicie niską cenę, chociaż nie migał się wcale od roboty. Przynajmniej dopóty, dopóki polegała na czymś więcej niż wyżynanie niedobitków. Ale dosyć już miał zaduchu, gryzącego pyłu, ciemności i strachu, że zaraz znowu coś trzaśnie, osunie się i zgniecie ich na miazgę albo pogrzebie żywcem. Poobijany, tu i tam dziabnięty goblinim żelastwem, a nade wszystko nieludzko brudny, coraz bardziej tęsknił do chwili, kiedy wydostanie się na powierzchnię i będzie mógł cisnąć precz dopalającą się z sykiem pochodnię. Nie spodziewał się, że spod opuszczonego na zmrużone oczy hełmu, zobaczy w świetle dnia coś takiego.

Stanął zaraz za znieruchomiałym Gomrundem i tak jak on zapatrzył się w bałagan przed sobą, jakby szukał tam wskazówek, jaką podjąć decyzję.
Po chwili zrobił krok naprzód i kilka razy zerknął na krasnoluda z boku. A potem pognał za nim z tą samą intencją, którą przyświecał sobie w mroku kopalni. I paskudną satysfakcją, że oprócz miecza wciąż miał przy sobie kikut pochodni, nadający się do wybijania durnych pomysłów z łbów niemal tak dobrze, jak tradycyjna, dębowa ćwiartka.
 
Betterman jest offline  
Stary 21-08-2013, 00:47   #206
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uh3zt5PwrfY[/MEDIA]

Jatka trwała w najlepsze. Resztka grissenwaldzkiej milicji, przetrzebiona przez popuszczające na widok krwiożerczych zielonych gąb pęcherze, mężnie przyjęła atak wypadających z kopalni goblinów. Pałki, widły i miecze starły się z zakrzywionymi szablami i nożami. Gobliny ryczały, ludzie wrzeszczeli. Szybko jednak, dla usadowionych wygodnie na drzewie Ericha, Konrada i Hulfiego, stało się jasnym, że gobliny były bardziej doświadczonymi wojownikami. Nijak nie zorganizowana zbieranina nie utrzymując nawet najlichszego szyku, pozwoliła by zieleńce rozpleniły się między ludźmi tnąc po nogach, wskakując na plecy i wrażając ostrza gdzie popadnie. Przewaga liczebna ludzi zaczęła mieć tracić na znaczeniu i tylko przy Karelu Strassdorferze, Grissenwaldczycy zdawali się najskuteczniej dotrzymywać pola zielonej zarazie. Ów wysoki mężczyzna sam też nie wzbraniał się od walki. Choć i bynajmniej nie rzucał się w największy jej wir. Dużo natomiast krzyczał do otaczających go ludzi.
- Ciaśniej! Do mnie wszysycy! Do mnie! Bić ich! Bić kurestwo! Bić, bo jeszcze dziś was będą żywcem żreć! Biiiiiić!
A ludzie wokół niego, choćby i ci na bitce na ostre tyle się znający co nie przymierzając złodziejka Sylwia, wytrzymywali w miejscu. Cepy furkotały, przekleństwa i groźby padały co i rusz. Co więcej nie tylko bronili się, ale i siekali zieleństwo bardzo sprawnie.
- A zdychaj ty parchu!
- Gizdy niedodeptane!
- A masz sałato!
- Słodka Shalyo!!!
- Wstawaj i walcz durniu! -
nie przerywał nawoływania Strassdorfer
Dwie kusze miały jednak już wkrótce zmierzyć się z siłą jego głosu…

Odosobnieni od tej większej grupy ludzie znacznie częściej i łacniej padali ofiarami goblinich noży i zębów. Skupiając się w czwórki i piątki jakoś sobie radzili, ale gobliny i tak skutecznie udowadniały im kogo u podnóża Czarnych Szczytów należało się bać bardziej od krasnoludów.
- Sigmarze!!! - jęknął kłuty zakrzywionymi mieczami chłop padając na skraj hałdy. Dwa zieleńce, które go dorwały już pędziły po następny łup… Dwóch mieszczan uzbrojonych w pałki i dzierżącą groźnie wyglądającą kosę młodą kobietę. Już prawie do nich dopadali…

Gomrund nawet nie zauważył dokładnie co tratuje po drodze. Starczyło mu, że miało zielony łeb i cuchnęło gorzej niż on…

Krasnoludy z Khazid Slumbol biegiem ruszyły za Norsmenem.

- Idę im pomóc! - powiedział do Sylwii Rombus rzucając się nader niezgrabnie w dół zbocza.

- Idę im pomóc! - rzucił do Konrada Hulfi zeskakując z drzewa.

***

Dupa. Tylko to teraz zaprzątało jego myśli. Własna dupa i sposób w jaki mógłby ją całą wynieść z tej… bitwy?! No bitwy! Czegóżby innego?! Gobliny najwyraźniej wyrżnąwszy krasnoludy rzuciły się na jego ludzi. I dobrze nawet. Tyle dobrego, że żaden z tych obsrańców nie zobaczy jak on dał się wciągnąć w nie swoją walkę. Nie zobaczy i nie zaśmieje się szyderczo gdy, nie daj Morrze, któraś z tych zawszałych kreatur odgryzie mu gardło. O takich jak choćby ty parszywcu!
- Wybić zielonych! - wrzasnął mieczem rozłupiwszy zakapturzony łeb.
Mieli szanse… Goblinów nie było znowu aż tak dużo. Byle te durnie broni nie rzucały. I kto wie? Może jeszcze wróci do Grissenwaldu jako ten co wyplenił gobliństwo? Wtedy urząd sędziego byłby jego…
Coś syknęło w powietrzu, a jeden z goblinów doskakujących do niego padł na ziemię. Z bełtem wbitym w głowę?

***

- Ha! - mruknął dumny ze swojego strzału Konrad.

***

Strassdorfer uniósł zdziwiony głowę opuszczając na chwilę miecz. Kto tu strzelał z kuszy u licha??? I zobaczył. Dwóch mężczyzn na drzewie niedaleko. Jeden z nich celował w jego kierunku. Kim on u licha był???

Znów coś syknęło.

Karel Strassdorfer uklęknął na czarnej ziemi trzymając się za przebity bełtem brzuch. Potem uniósl głowę do góry i spojrzał w niebo.
Gobliny w mig go obskoczyły. Gulgocząc upadł na ziemię zaraz po tym jak jeden z nich dziabiąc go nożem pod żeba, odgryzł mu całą grdykę.

***

- Ha! - odparł Konradowi Erich.

***

- Luuuudzie!!! To koniec!!!! Uciekaaaaajcieeee!!! Raaaaatuuuujcieeeeeee sieeeeee!!!!
Kilka głów obejrzało się płochliwie po okolicy lustrując sytuację, ale większość dziarsko posłuchała rzuconej przez kogoś wniebogłosy sugestii. I pozbawiona jedynego wodza milicja to właśnie na swoje nieszczęście uczyniła. Pierzchła. Rzuciwszy broń na ziemię ruszyła w ślad za swoimi mniej dzielnymi kompanami, którym swoją dotychczasową walką kupiła trochę czasu. Gobliny wyczuwszy łatwy łup rzuciły się w pogoń. Na ich z kolei nieszczęście krasnoludy już dopadły do tyłów ich bandy i zaczęły srogie gromienie. Gromkie wrzaski zielonych zawezwały czoło rozochoconej dobijaniem ludzi bandy do sukursu.
- Na kudłaczy!!! - ryknęły gobliny
- AAAAAaaaaaargh!!!! - odpowiedzieli im przyboczni Azaghala.

Erich i Konrad nie przestawali ostrzału. Pozycja była dobra. Bezpieczna. A co więcej dawała doskonały wgląd na całościową sytuację. Usadowiwszy się wygodnie obaj Reiklandczycy mimowolnie urządzili więc zawody strzeleckie. Wygrywał Erich. Ale ilość oddanych strzałów nie do końca pozwalała stwierdzić, czy to dlatego, że lepiej strzelał, czy raczej dlatego, że do punktów zaliczał też ustrzelonych grissenwaldzkich samosędziów.

Dietrichowi coraz lepiej szło w krasnoludzkim szeregu. Ochroniarz miał już swoje lata i lubił… pewność. A w bójkach w altdorfskich spelunach na kim polegać nigdy nie było. Wpierw miałeś za swoimi plecami zgraję uzbrojonych kompanów z którymi niejedną baryłką zrobiłeś i niejedną baryłeczkę obskoczyłeś. A po chwili… ludzie umieli łatwo znikać w zakamarkach budynków…
Krasnoludy były inne. Stały obok Ciebie tak długo jak Ty stałeś obok nich. Walka przy nich nie musiała już być improwizacją, na którą z wiekiem popyt malał, a zaczynała być dostojnym fachem. Przyjemnością. Nie żałował drewnianej lagi, nawet gdy z jej drugiego końca został już tylko okrwawiony kikut, który i tak dzięki bogatemu odrzazgowaniu pięknie ciął skórę twarzy zalewając oczy goblinów krwią. Miecz dokańczał dzieła. Gorzałka gomrundowa buzowała w żyłach. Muzyka grała… Aż przestała.
Rozejrzał się. Pamiętał, że Sylwii fechtunek mimo jego najszczerszych chęci za nic nie wychodził. A gdzieś tu musiała być!
Nie znalazł… Za to dojrzał spadającego po zboczu krasnoluda. Tego grubasa, z którym się zamienił. Rombus, czy jak? Brodacz zdecydowanie nie był stworzony do hasania po górach. Rymsnął pod hałdę, aż pył węglowy wzbił się w powietrze. A poza Dietrichem zauważyła go też grupka goblinów wracająca z dożynania ludzi w lesie. Pięciu na oko. Ruszyli po łatwą krew. Ruszył i Dietrich. Biegiem. Po skraju hałdy. Kamienie pryskały mu spod butów… Dopadł pierwszy. Ale tych nadal była piątka. I bynajmniej nie zniechęcił ich pojedynczy obrońca. Zwiększyły odstęp między sobą i zaatakowały. Dwóch nie trafiło. Jednego uniknął. Jednego musiał przyjąć na tors licząc na wytrzymałość kolczugi. Kilka kółek strzeliło, a i chyba poczuł krew. Piąty… piąty nie wiadomo, czy by trafił, bo nie wiedzieć skąd wyrosła za nim Sylwia Sauerland. Goblin upadł. Sylwia poprawiła uchwyt sztyletu w dłoni. Ochroniarz nie czekał aż reszta szkarad zareaguje na nowego przeciwnika. Miecz ciął przez najbliższego. Pozostała z pochodni pała poszła w ślad za nim. Z zieleńca nie było co zbierać… Dwójka z pozostałych ucapiła Dietricha za nogi. Noże błysnęły. Spieler warknął boleśnie próbując kopniakami zepchnąć z siebie kłujące go po nogach potwory. Bezskutecznie. Trzeci z mieczykiem w dłoni pląsał przed Sylwią nie dając jej zbliżyć się do ochroniarza. Rombus jęczał coś o swoich kostkach. Jeden z goblinów puścił w końcu Dietricha uderzony lagą, ale drugi ucapił się jego kolczugi i z zapamiętaniem dźgał, gryzł i drapał tracącego grunt pod nogami ochroniarza. Ten skopany w mig ponowił wysiłki i rzucił się na Dietricha. I wtedy tej zwartej w walce trójce, niebo znów zwaliło się na głowy. A raczej nie niebo, a człowiek. Markus podniósłszy się, “tasakiem” ciął wstającego nadal na nogi goblina. Tego drugiego spotkało ostrze nowego dietrichowego miecza. Ostatni widząc co się stało z kompanami, poświęcił o jedną sekundę za dużo na decyzję co robić. Sztylet Sylwii ponownie odnalazł obmierzłe zielone serce.

Wygrali walkę.

Wygrali bitwę.

Wściekły na świat Gomrund, skąpany w błocie z sadzy i krwi, butem strząsnął z ciała Strassdorfera goblińskie ścierwo. Mężczyzna miał wybałuszone oczy. Zapewne od duszenia się własną krwią. Norsmen zebrał w usta ślinę i splunął siarczyście.

***

W bitwie poległ niemal cały klan Rozdziawionej Paszczy. Zginęły wszystkie wilki, ale kilka goblinów, zgodnie ze słowami Konrada i Ericha zdołało pierzchnąć gdzieś do lasu. Krasnoludy straciły dwóch kolejnych braci, a ponadto jeden z rannych również odszedł do Grungiego. Oznaczało to, że siedmiu khazadów oddało życie w walce o wyzwolenie kopalni z rąk zieleńców. Jeszcze dziś będą biesiadować ze swoim Ojcem…
Do tego należało doliczyć straty ludzi. Ponad trzydzieści ciał. Z czego większość dorwanych w lesie gdy zaczęli pierzchać. Znosić je zaczęła pod hałdy grupka kilkunastu ludzi, która mimo ucieczki pozostałych, a może nie za bardzo mając wybór, nie pierzchła i walczyła do końca. Przewodnictwo nad nimi wziął człowiek, w którym Sylwia rozpoznała funkcjonariusza straży grissenwaldzkiej. Nie kwapił się do rozmowy z Gudrun, ani z załogą Świtu.
Jakieś pół godziny po zakończeniu bitwy pod kopalnię zajechał potężny wóz drabiniasty wyładowany… całym jednym Szczurem.
- O ja pierdziu… - chłopak z otwartymi ustami podziwiał pole walki.
Ciągnięty przez przysadzistą kobyłę wóz, prowadził starszy mężczyzna w lnianych portkach i brudnej włosienicy.
- Miałeś chyba nie zostawiać Julity samej, czy mi się wydaję? - mruknął niechętnie na jego widok Dietrich.
- Aaaa gdzieżby tam panie Spieler. Sama nie jest. To pan Burnau - wskazał woźnicę - , przy którego przystani stanęliśmy. Na miastowych cięty to i dał przybić nie tylko nam, ale i krasnoludzkiej barce. A z nami cała załoga przecież. Wszyscy czekają i rozpytują kiedy wypływamy. Jest nawet więcej niż miało być, bo ta dziewczyna od pana Oldenbacha też jest. No i tu to by mi się pomoc przydała, bo obie się bez ustanku od kurew wyzywają i cały czas sobie mówią ile jedna drugiej może zrobić.

Konrad i Erich musieli postanowić co z zrobić z upartą pasażerką. Tym bardziej, że i miejsc już na Świcie nie było. Tym bardziej, że Gudrun poprosiła, by Świt zabrał ze sobą również Hulfiego i Rombusa, którzy mieliby poszukać zaginionych członków Wielkiego Młota i przekazać im nowe plany. Podkreśliła też ża żaden nie będzie margać, nawet jeśli przyjdzie im spać pod gołym niebem w kokpicie.

Miejsce jednak przynajmniej jedno szybko się zwolniło. Od momentu gdy bitwa dobiegła końca, nikt nie widział Sylwii...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 22-08-2013, 19:32   #207
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Markus Oppel jęknął, a następnie podniósł się ciężko z ziemi. Uderzenie tasakiem, które poratowało kamratów nie najlepiej przysłużyło się wagabundzie. Z trudem oparł się o wysłużony kij i pokusztykał w kierunku załogi "Świtu". Syczał jak czajnik na wodę, za każdym razem gdy tylko uraził przekłuty bark.

- Dlaczego przygody zawsze tak bolą?
- zagaił Sylwię. Kobieta nie odpowiedziała. Oppel rozejrzał się wokół, ale uroczej towarzyszki nigdzie nie widział. Wzruszył tylko ramionami i znowu zasyczał z bólu.

- Jego mać! - zaklął. - Obyś sczezł Strasburger, czy jak Ci tam matka gamratka dała przy narodzinach!

Pobojowisko prezentowało się okazale. Zielona krew zmieszana z czerwienią na czarnej, zrytej buciorami ziemi. Ciała poległych, zmasakrowane, splątane w śmiertelnym ostatnim tańcu na ziemi.

- Słowa poety tego nie oddadzą - mruknął Markus, gdy wreszcie dotarł do grupki towarzyszy.
- Wielu dobrych ludzi i nieludzi oddało dzisiaj żywota - zaczął głośniej podając prawicę na przywitanie, eksponując jednocześnie bohaterskie obrażenia.
Wtem dojrzał zmasakrowane ciało Karela Stassdorfera i uśmiech rozjaśnił jego twarz. - Ale jako że Matka Natura Rhyia nie zna próżni, paru skurwysynów dało gardło dla równowagi. Gnij verenito.

- Nie widzieliście, gdzieś panny Sauerland? - zagaił. Gdy otrzymał przeczącą odpowiedź zacukał się wydatnie. - Niedobrze. Musimy przejrzeć ciała. Wcześniej była ze mną, a teraz... jej nie ma.

Sylwii, mimo poszukiwań, nie znaleziono. Gdy pochowano poległych, nie pozostało nic innego jak wrócić na statek w ponurych nastrojach. Markus, jako ten "świeżak" w kompanii wolał tego jednak na głos nie proponować. Mogliby sobie towarzysze, Morr wie co przecie pomyśleć.

***

Podczas jednego z postojów, ćmił sobie w najlepsze fajkę na dziobie ""Świtu" częstując swymi zapasami Rombusa i Hulfiego.

- Wiecie, mógłbym nawet zostać takim żeglarzem, tylko żeby nie trzeba było włazić do wody. Po diabła ona taka zimna, nie?


Gdy dosłyszał rozprawiających na pokładzie Ericha z Konradem, skinął głową brodaczom i przycupnął przy obu mężczyznach.

- Dobrze, brateńkowie. Mam pytania. Parę drobnych pytań. Wcześniej ich nie miałem, jako że jestem człowiekiem nieciekawym z natury. Ale jako, że rozprawa z krasnoludami się zakończyła, chciałbym wiedzieć kędy Wam wiedzie droga, czy rzeka, hę? Czy i mi z Wami po drodze. I komu nadepnęliście na odcisk, że tak się kręcicie i przemyśliwujecie nad mapą? No, bo to, że Erich wygląda na opętanego to już zapewne domyśliliście się sami, co?
- zmrużył chytrze oczy. - Pytanie tylko, co i kiedy Cię opętało?
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 22-08-2013 o 19:35.
kymil jest offline  
Stary 24-08-2013, 14:50   #208
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Miejsce mieli przewyborne. Niczym w teatrze widzieli wszystko jak na dłoni. Różnica na tym tylko polegała, że aktorzy nie wiedzieli o ich obecności, lub też dowiadywali się o niej zbyt późno.
Z drugiej strony trudno by ich było nazwać widzami - zarówno Erich jak i Konrad z zapałem uczestniczyli w starciu, eliminując gobliny (Konrad) i co się nawinie (Erich).

- No zobacz, skończyło się - powiedział z pewnym żalem Konrad. Które to stwierdzenie dotyczyło nie bełtów (których kilka jeszcze mu zostało), ale goblinów. Te bowiem, które przeżyły krwawe starcie, miast polec ze swymi pobratymcami dały nogę i uciekły do lasu, całkiem słusznie sądząc, że nikt ich już nie będzie ścigać. Co gorsza, ostatni uciekł kulejąc, z Konradowym bełtem w zadku, co definitywnie skreślało szansę odzyskania wspomnianego bełtu.

Czasami tak bywa, że łatwiej wejść gdzieś, niż zejść. W przypadku drzewa, na którym Erich i Konrad zajęli najlepsze miejsce, tak nie było i znalezienie się na ziemi nie wymagało ani szczęścia, ani wielkich umiejętności wspinaczkowo-akrobatycznych.

Znalazłszy się u stóp drzewa Konrad zamienił kuszę na miecz i ruszył na pole walki, by odzyskać chociaż część bełtów. A na pobojowisku lepiej było mieć miecz w dłoni, bo nikt nie mógł być pewien, że każdy leżący na ziemi zielonoskórzec jest definitywnie utrupiony.

W sumie, jak się okazało, nie było aż tak źle. Tylko jednego goblina trzeba było posłać w otchłań śmierci, zanim można było wyciągnąć z niego bełt. Pozostałe były porządnie ustrzelone lub dobite przez innych uczestników starcia i trzymany przez Konrada miecz nie znalazł żadnego zastosowania.

Grissenwaldczyków padło sporo, a wśród nich - ostatecznie i definitywnie - duma i chwała miasta, główny rasista i wróg krasnoludów, Karel. Jako że wśród członków jego ekspedycji przeważali (tak przynajmniej sądził Konrad) ci, co reprezentowali takie same poglądy, zatem przynajmniej przez jakiś czas może zapanować pokój grissenwaldzko-krasnoludzki. A bez głównego wichrzyciela pani kapitan będzie miała trochę spokoju i wydusi resztki rebeliantów. W przenośni rzecz jasna wydusi...

Jedyną poważną stratą (jeśli tak można to było nazwać) było nagłe i niespodziewane zniknięcie Sylwii. Była i zniknęła, jak sen jakiś złoty.
Baba z wozu..., pomyślał Konrad, nie ujawniając jednak tej myśli. Z drugiej strony - wóz, którym przyjechał Szczur, bez trudu pomieściłby wszystkich, łącznie z Sylwią.
- Ona nad wyraz wody nie lubi - powiedział, próbując uspokoić Markusa Oppela. - Pewnie dlatego sobie poszła. Ale znajdzie się, nie ma obawy. Ona tak ma.
Złego diabli nie wezmą, dodał, również w myślach.

Baba z wozu...
Jedna zniknęła, druga za to się pojawiła. Dziewka, co za Erichem ganiała, że kijem by jej nie odpędzić. Na tyle doń przylgnęła, że z domu uciekła, by z ukochanym się złączyć na wieki. Co (takie przynajmniej Konrad miał wrażenie) nijak ukochanego owego nie uszczęśliwiło. Widać niektórym za grosz dogodzić nie można było.
- Albo ją do swojej kajuty weźmiesz, albo będzie z krasnoludami na pokładzie, jak wolisz - powiedział do Ericha. - No i jej wytłumacz, że nie jako pasażerka z nami płynie. Może chociaż gotować potrafi, to by się przydała.
- Córka piekarza, to i może umie
- wtrącił się Szczur, co z pola bitwy wrócił, z paroma trofeami. Konradowi trudno było rzec, czy wszystkie na goblinach tylko zebrane były, machnął jednak ręką.
- Jak nam ta, jak jej tam... - zaczął Konrad.
- Beate - podsunął usłużnie Szczur.
Konrad podziękował mu skinieniem głowy.
- ...Beate będzie życie zatruwać - kontynuował - to opuści pokład szybciej, niż weszła. Więc ją utemperuj, Erichu. Swarliwa kobita jest gorsza od goblina. Tego chociaż zatłuc można bezkarnie, a za babę po sądach ciągnąć będą.

***

- Julitko - Konrad zaprosił załogantkę do swej kajuty, podczas gdy Beate dyskurs z Erichem prowadziła. Zamknął drzwi. - Za kudły się masz z Beate nie brać, od kurew nie wyzywać.
- Ale ona zaczęła
- odpaliła Julita, która do wysłuchiwania kazań przyuczona nie była.
- Julitko... Na pokładzie spokój ma być. Tamtą pan Erich temperować będzie. A ona albo do roboty się weźmie, albo płacić będzie za przejazd.
- A jak ona zacznie?
- Julita nie zamierzała ustępować.
- To przy okazji, na lądzie, jej odpłacisz, jasne? Na pokładzie ma być spokój, albo utopię i jedną, i drugą.
- To niesprawiedliwe!
- Gdzieżeś ty, Julitko, sprawiedliwość widziała?
- zdumiał się Konrad. - Ale niech ci będzie. Ją utopię, a ciebie wysadzę na brzeg. Zgoda?
- A teraz na serio
- zmienił ton. - Dopóki Beate, czy jak jej tam, cię nie zaczepi, to jej nie tykaj. W razie czego ja się nią zajmę. Jasne?
- Jasne
- mruknęła Julita zaplatając palce.
- W razie czego dostaniesz dodatek za trudne warunki pracy.
Oblicze Julity rozjaśniło się.

***

- Beate... - Konrad cedził przez zęby. - Jeszcze jedno słowo i na własnej osobie sprawdzisz, czy mamy szczury w ładowni. Pojęłaś?
Harde spojrzenie dziewczyny w najmniejszym stopniu nie złagodniało.
- Julita i Szczur z przyjemnością pokażą ci drogę - dodał Konrad uprzejmie.


***

- Dokąd droga prowadzi? - Konrad powtórzył pytanie Oppela. - Ano tam, gdzie mapa pokazuje. Zaś co tam będzie... Tego to dokładnie nie wiemy. Ale dowiemy się. - Uśmiechnął się. - Musisz zaryzykować.
- Co do drugiego pytania... To już może niech Erich odpowie.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-08-2013, 23:56   #209
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hZ4sDn89P04[/MEDIA]

To zwycięstwo nie ucieszyło Płomiennego Łba tak jak powinno… Natłukli wiele zielonego tałatajstwa, ale to oznaczało koniec pewnego etapu. Takiego, którego niekoniecznie by chciał. Dlatego z jednej strony dumny był z tego, że się udało i wygrali potyczkę. Pierwszą pod jego komendą… ale… Tak, w życiu każdego jest jakieś ale niepozwalające w pełni się cieszyć.

Odnalazł trupa Karela Strassdorfera i bez zbędnych ceregieli wyrwał mu z bebechów bełt. Coś co bardzo nie pasowało do gobliniej sztuki wojennej. Verenita miał sporo ran więc kolejna kłuta nie robiła różnicy… Natomiast w odczuciu brodacza bełt mógł rodzić niepotrzebne pytania. A tak był przywódca i nie ma przywódcy. Rozwalone trzewia psuły powietrze.

Później już mógł się zająć ważniejszymi sprawami takimi, jak ranni kompani czy pochówek poległych brodaczy. Dietrich mocno oberwał dość ważnym było go ulokować na wozie sprowadzonym przez Szura tak żeby szybko ktoś zajął się jego ranami. A tutaj ani kogoś takiego nie było ani warunków odpowiednich. Ot prowizoryczny opatrunek musiał wystarczyć.

Ludzi nie zaczepiał… nie gadał z nimi… nie pytał o nic… robił swoje mając w pamięci ich zdradę.

Sylwia oczywiście wyparowała. Brodacz powoli dostrzegał prawidłowość, kolejny raz dziewczyna znikła kiedy w powietrzu unosiło się wiele dusz wędrujących w poszukiwaniu spokojnego snu Morra. Oczywiście szukał jej, początkowo się martwił, że znajdzie ją wśród poległych… ale nie znalazł, a relacje uczestników zajść były uspokajające.

Nic innego nie pozostawało mu jak czekanie na jej powrót.

***

Markus Oppel ni to ubiegł ni to wywołał pewien dość problematyczny temat – Oldenbach i pasażer na gapę. Krasnolud był dość prostolinijnym jegomościem ale na tyle już światowym i bywałym żeby nie zdawać sobie sprawy z bardzo prostego faktu. Im dłuższy Erich będzie miał język tym szybciej będzie krótszy o głowę… i pozna oczyszczającą moc płomieni Sigmara. Miejsce wybrali na rozmowę takie, żeby nie narazić się zbytnio na niepożądane uszy… ale i tak, już sama rozmowa o tym niosła ze sobą zagrożenie. I wysyczał swoim zwyczajem – Słuchaj no wozaku nie wiem czyś ty się z Kusiem swoim na łby pozamieniał ale wiem, że jak tyle będziesz paplał to ci jaja w rozgrzanym żelazie ścisną. Babę zabrałeś… łapsko twoje widziała? Jeżeli tak to do miasta jej nie wieź bo kurwiszon jeden wypapla pierwszemu lepszemu jak kłótnia między wami będzie. A jak ty trafisz w łapska inkwizytorów to nic już ci nie pomoże… a ja próbować nie będę. Mam po co żyć i zrozum to wreszcie nie płynę tym śmierdzącym ściekiem tylko po to żeby uczyć cię rozumu… O nie! W dupie to mam… chcesz iść na stos to beze mnie. Chcesz mojej pomocy to na moich warunkach. Nie uniósł głosu ale widać było, że w złości mówił to bo cały na gębie czerwony się zrobił. A ci co go znali wiedzieli, że na wiatr słów nie rzucał. – Wysadź ją tutaj albo w następnej osadzie.

Potem zwrócił się do Markusa. – Posłuchaj mnie panie dość uważnie. Zastanów się czy chcesz się w to pakować. Jeżeli nie to pytań nie zadawaj… jeżeli chcesz to wiedz, że odpowiedzi ciążyć ci będą bo to nie przelewki tym które z nami przeszedłeś. To nie nienawistni wieśniacy czy też dziesiątki goblinów… to coś znacznie gorszego. A sama wiedza jest w stanie napsuć ci więcej krwi niż ten bełt coś się go przed chwilą pozbył.

Oppel przysłuchiwał się tyradzie krasnoluda i aż się zachłysnął, gdy Gomrund zwrócił się do niego. Do tej pory jakoś tak się działo, że wagabunda schodził z drogi khazadowi. Aż do tej chwili.

- Eee… Panie krasnoludzie. Jak by to odrzec, by nie skłamać. Ciekawy jestem Waszych celów i misji Waszej. Sam, to wiedzieć musicie, własnego celu nijak nie mam. W Waszej kompanii Czarne Szczyty zwiedziłem i powiem, że mi zaimponowaliście jako towarzysze niedoli. Co do Ericha zaś to sprawa nie jest prosta. Chłopak wydał mi się… czarnoksięski? W transie nie jest zwykłym człekiem. Ale ad rem, bo paplam za dużo, jak widzę po Waszej minie. Może później tego będę żałował, ale chcę byście mi co nieco wyjaśnili. Z mej strony też liczyć możecie na szczerość. Choć przeczuwam, że rzeczywiście mroczne tajemnice napotkaliście.

- W moich strona mawiają, że ciekawość to pierwszy krok do piekła… Oldenbach może ci coś na ten temat powiedzieć. Zatem prosisz nas o wycieczkę. Zatrzymał się w swoich wywodach, jakby sam chciał się upewnić że człowiek chce się pisać na to z własnej woli.

Markus skinął głową.
- Sami wiecie ile możecie mi powiedzieć, Panie Gomrundzie. Zatrzymać się możecie w swej konfidencji w każdej chwili.

- Na nieszczęście w Bogenchafen pokrzyżowaliśmy jakieś mroczne plany kultystom. Jednego demona ubiliśmy, innemu nie daliśmy okazji się zjawić z wizytą w mieście. Niestety Erich zapłacił za to wysoką cenę o czym poinformowały nas dobre siostry od Gołębicy. Coś w nim siedzi, a my szukamy sposobu aby to coś z niego wyciągnąć nie szkodząc mu tym samym. I to nie jest proste bo pomocy w tej kwestii szukać oficjalnie nie możemy. A jakby mało tego było nasz druh łudząco przypomina nieżyjącego już czciciela mrocznych bogów niejakiego Kastora. Wyłożył brodacz nie wdając się nadto w szczegóły. – Ot i cała tajemnice.

***

Po bitwie nie było jakoś okazji porozmawiać z Gudrun. Nie szukał takowej. Umieszczenie Hulfiego i Rumbusa na pokładzie Świtu też odbyło się bez jego udziału… czas mijał nieubłaganie i w końcu Gomrund musiał się przemóc. Musiał się zmierzyć z tym co nieuniknione. Bitwę i pył z zawału dokładnie z siebie spłukał już jakiś czas temu. Pancerz do wyczyszczenia zostawił Szczurowi sam zaś paradował w skórzni… minę miał nietęgą kiedy dotarł do chaty jaką szefowa klanu zdecydowała się tymczasowo zająć. Specjalnie nie zdziwiła go obecność Azaghala strzegącego jej bezpieczeństwa. A może tylko dostępu do niej. – Nie chce nikogo widzieć. Przywitał go oschle jak to miał w zwyczaju. – Przyjdź później, a najlepiej nie przychodź wcale. Twarz Gomrunda nabrała wyrazu.

- O ile mi wiadomo nie jesteś jeszcze wodzem klanu Wielkiego Młota… ani jej mężem. Odparł równie bojowo. – Wypływam, więc z łaski swojej posadź swój zad gdzie indziej i nie warcz na mnie jakby to mogło mnie przestrachać. Wiesz, że tam wejdę. Z twoim przyzwoleniem lub wbrew niemu

Mierzyli się wzrokiem. Długą chwilę… bardzo długą. Azaghal pewnie sobie przekalkulował, że jednak lepiej dla niego będzie jak Płomienny Łeb tam wejdzie i swoim zwyczajem napsuje językiem to czego orężem dowiódł. Odsunął się bez słowa.

Kułak uderzył w drzwi.
Cisza.
Raz jeszcze.
Raz jeszcze cisza.

Wszedł. W powietrzu unosił się zapach palonego drzewa. Chata była jednoizbowa więc nijak nie mógł jej przegapić. Stała przy piecu rozczesując swoje płomienne włosy. Znowu była bez zbroi. Znowu była kobietą. Nie wodzem klanu… kobietą. Nie odwróciła się. Wiedziała, że to on… ale się nie odwróciła. A Gomrund stał i patrzył jak kolejne pukle włosów poddają się kościanemu grzebieniowi. Nic nie powiedział. Zastanawiał się czy mógłby oglądać ten widok przez kolejne dekady…

Nie wytrzymała. Odezwała się… ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Nie przerwała tego co robiła. – Warczycie na siebie jak wygłodniałe basiory, tak że w całej wsi was słychać… Pewni, że kość się wam należy. A figa! Powiedziała głosem pełnym pretensji i żalu. – Powiedz co masz powiedzieć i wyjdź. Pożegnaj się i nie wracaj.

Gomrund nigdy nie był mocny w gębie. Przemowy nie były jego silną stroną więc nawet takie głupie „żegnaj” stanowiło kłopot. Milczał. Oparł się o drzwi.

- Zatem odejdź bez pożegnania. To nawet lepiej.


Powinien. Tak powinien zrobić. Ona stała na czele klanu, a on był dalej tym gołodupcem jaki zszedł na ląd w Marienburgu. Ona pochodziła z klanów Starego Świata… a on z Norski. Powinien… kurwa powinien.

Ale nie powiedział „żegnaj”… nic nie powiedział i nic nie robił. Stał.

A krzywą kusią robione smoki i inne trolle… pomyślał. Podszedł. Zdecydowanym krokiem przemierzył odległość jaka ich dzieliła. Ostatnim osłem bym był nie spróbowawszy. Odwrócił ją. Prawica objęła jej talię przyciągając do siebie. Sczeznę w męczarniach jak raz jeszcze nie zasmakuję tych ust. Lewa ręka złapała ją za włosy. Mocno. Tak by mu się nie wyrwała. Przywarł do niej. Czuł jej miękkość i zapach. Usta poczuły jej smak. A potem metaliczny posmak krwi. Użarła go w wargę! Otworzył oczy zdziwiony… mała cholera patrzyła na niego… to nie była klaczka którą się ujeżdża. To była amazonka… Przywarła do niego.

Czas się przestał liczyć. Na tę chwilę Gomrund utonął w tej dziewczynie. Bez reszty się zatracił… do czasu aż nie wrócił Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Błysnął kozik a w garści Gomrunda pozostał pukiel rudych włosów. Dostał w twarz. – Gwałtem tak sobie bierzesz Norsmenie?

- Dałem słowo. Muszę ruszyć.
Powiedział czując, że serce zostawia jej.

- Zatem żegnaj.

- Wolałbym do zobaczenia.


Nie odpowiedziała.

- Jesteś… podjął próbę… ale poległ. – Niech bogowie będą ci łaskawi.

- A w dupę sobie wsadź taką przychylność. Myślisz, że mi twoje do zobaczenia wystarczy?

Miał nadzieję, że nie… ale nie miał odwagi…

Sylwia ją dobrze oceniła. Takiej dziewczynie nie zależało na brodzie i sławnym starcu…

***

Siedział a rufie świtu i patrzył w oddalającą się wioskę. Coś tam zostawił. Coś w tym Imperium jednak odnalazł i z własnej woli to porzucił. W imię czegoś czym Gomrund Ghartsson był. Jego słowo było warte więcej niż złoto… nawet za cenę szczęścia…
 
baltazar jest offline  
Stary 27-08-2013, 02:24   #210
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Po wszystkim rozejrzał się raz i drugi jakby szukał potwierdzenia, że rzeczywiście nic już nie zostało do zrobienia w najbardziej zasadniczej kwestii. Potem przysiadł ciężko na pobliskim głazie, miecz wbił obok w ziemię, na głowicy zawiesił hełm niby zwykłą czapkę na kiju. Niespiesznie ocierając twarz z bitewnego brudu patrzył, co dzieje się wokół: jak zwycięzcy dobijają niedobitki, znoszą w jedno miejsce swoich zabitych albo próbują łatać poranionych. Odwlekał chwilę, kiedy będzie musiał dokładnie obejrzeć swoje własne pamiątki po starciu. Na razie było mu całkiem nieźle. Wydostali się na zewnątrz. Poradzili sobie i z zielonym plugastwem, i tym grissenwaldzkim skurwielem. Nawet drapiące w gardle pragnienie udało się pokonać dzięki zacności jednego z brodaczy i zasobności jego bukłaka. Odklejanie portek od świeżutkich skrzepów albo mocowanie się z rozprutą kolczugą i kurtką tylko by wszystko zepsuło. Za jakiś czas na pewno będzie trzeba, ale... jeszcze nie teraz.
Na Szczura warknął bardziej z obowiązku niż przekonania, bo przede wszystkim szczerze ucieszył się na widok wozu. Wizja pieszego powrotu na barkę, odkąd bojowy zapał jął ustępować świadomości kolejnych przypadłości, których Spieler dorobił się w walce, dość skutecznie warzyła mu humor. A teraz popchnęła do heroicznego dźwignięcia zadu i - z przyjacielską pomocą Gomrunda - załadowania go ze wszystkimi przyległościami na wóz szanownego pana Burnaua, zanim sprawniejsi pozajmują co lepsze miejsca.

Na Świcie też zrobiło się ciut tłoczno, ale Spielerowi specjalnie to nie przeszkadzało. Większość czasu i tak spędzał na pokładzie, nawet jeśli nie dopisywała pogoda. W takich razach okrywał się po prostu szczelnie swoją impregnowaną, strażniczą opończą. Nie żeby pchał się zbyt ochoczo do flisackiej roboty, w końcu z całej załogi ucierpiał w bitwie pod Czarnymi Szczytami najbardziej i wcale nie tęsknił do tego, żeby pozrywać sobie świeże ściegi, po prostu najchętniej przesiadywał pod gołym niebem. Może dla zrównoważenia przeżyć z kopalni, a może dlatego, że go coś trapiło, bo jakoś nie szukał towarzystwa. Chociaż jeśli kto już się przysiadł, to gadał z nim bez oporów. A czasem potrafił nawet wtrącić kilka słów do cudzej rozmowy.

– Jak mówiliśmy przy śniadaniu, Markus. W dół Reiku, do Kemperbadu. Tam spieniężymy beczki, których z narażeniem życia strzeżemy przed Julą. – Uśmiechnął się dość cierpko, obejrzał na coś za burtą. – Popytamy o moją żonę i zobaczymy, co dalej. – Zamilkł na chwilę, odchrząknął i wyrecytował szybko, jakby niechętnie, choć z pozoru przynajmniej zupełnie zimno: – Drobna, śliczna, złotowłosa. Parę lat młodsza ode mnie, pewnie dość majętna. Mara Herzen. Jeśli kto spotkał, zapamiętał niechybnie.
A potem, przytrzymując się burty, pokuśtykał na rufę, żeby podsunąć Gomrundowi wydobyty spod pachy, wydębiony wcześniej od pana Burnaua gąsiorek samogonu i bez słowa usadowić się kilka kroków dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 27-08-2013 o 02:33. Powód: warzyła, oczywiście
Betterman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172