Amber ziewnęła. Richand i Cudak. Faktycznie, imiona godne tej upośledzonej wyspy. Nic dziwnego, że obaj skończyli jako ozdoby ozdóbki. Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo do Ostoi wpadł ranny gnoll i jak w kiepskim kryminale wyzionął ducha, wpierw wycharczawszy z siebie hiobowe wieści. Pięknie. Tyle zostało z ich wielkiej ochrony “nie-oddamy-was-nikomu”. Za to Loczek, jak się okazało, miał ten kędzieżawy łeb nie od parady. Amber trochę się brzydziła dotknąć zdechłego gnolla, ale pragmatyzm przeważył nad powonieniem. Zabrała trupowi drugi sztylet i spojrzała na Loczka, który próbował uspokoić Trakasha, który chodził w kółko i jęczał. - Uspokój się - warknęła i zasadziła kopa w tyłek. Gnoll o mało nie rozbił pyska o ścianę, ale spojrzał na nich przytomniej. Wspólnymi siłami wydobyli z niego nieco informacji. Choć brak własnego stada był dla niego końcem świata, to zdawało się, że odpowiednio pokierowany da radę ich stąd wyprowadzić. W końcu - jak się okaząło - powierzchnia była zaledwie godzinę marszu od Ostoi! Niestety było trzeba przejść przez “ziemię zjaw” - niematerialnych istot, które potrafią opętać i przejąć kontrolę nad każdą istota myślącą. Starsi mówili, że tam błąkają się dusze złych gnolli. Myśl, że ma ją opętać jakiś stuknięty pies wcale nie wydawała się Amber nęcąca - lecz czy na tej przeklętej wyspie cokolwiek było nęcące? Od porwania mogła wybierać jedynie między złą, gorszą a najgorszą opcją, z tym że słowo “wybór” i tak było nazbyt optymistycznym podeściem do sprawy. - A może się gdzieś schowamy i przeczekamy. Jest gdzie? - spytał ktoś. - Omlaki od razu znajdą po zapachu. Cuchniecie na kilometr - odparł ich gnolli guru. - Się znalazł arbiter czystości - burknęła dziewczyna. - To prowadź nas na powierzchnię. Obojętne co zrobimy i tak ryzykujemy nasze skóry, a zjawy... może akurat się nami nie zainteresują... - tak, to było zdecydowanie życzeniowe myślenie. Amber przypomniał się duch, który przegonił ją spod zawału. Nieumarli już się nimi zainteresowali. Mogło być już tylko gorzej. |