Sakiewka. Pełna złota.
Kolejna rzecz (prócz ubrania), która świadczyła o wysokiej pozycji majątkowej ofiary.
Karl schował sakiewkę do kieszeni, a potem spojrzał na zwłoki.
Ten ktoś za życia zdecydowanie lubił się chwalić swoim majątkiem – sygnety na palcach, złote łańcuchy na szyi... Nienormalne wprost. Aż się prosił o napad i rabunek.
– No dobra – westchnął. – Musimy wyświadczyć biedakowi ostatnią przysługę.
Robota kopidoła nigdy Karlowi nie odpowiadała, ale nie da się ukryć – zdarzały się w jego życiu takie przypadki, gdy trzeba było kogoś pochować. Szkoda tylko, że w tym przypadku pod ręką nie było żadnej łopaty.
Widząc jak Karl nożem podważa darń, Ilse prychnęła pogardliwie – Miastowy. – Sięgnęła do nosideł i wydobyła z nich szpadel.
– Masz, tym będzie szybciej – powiedziała wręczając go Karlowi.
– Skoro masz, to proszę – odparł Karl, wskazując ręką miejsce, gdzie zaczął kopać grób.
– Kop, kop, ja się muszę za śladami rozejrzeć – rzuciła Ilse kładąc szpadel u nóg Karla.
– Taaa, jasne. Skomplikowana robota – odparł z ironią Karl. – Tylko całego dnia na to nie strać.
Z mutantem nie będzie problemów – wystarczy go skopać do rowu, jak tylko Ilse przestanie wydziwiać z jego oglądaniem, obracała jego ciało, a nawet odgarniała mu włosy. Najwyżej coś go zeżre i się otruje. Z posiadaczem sakiewki sprawa wyglądała nieco inaczej. Trzeba było założyć, że ktoś tu po niego przyjedzie, jakaś rodzina, ktoś kto dojdzie do wniosku, że nie wypada zostawiać ojca, męża, kuzyna w lesie.
Dość głupio by było w takiej sytuacji powiedzieć, że się delikwenta zostawiło w krzakach.
Z oczywistych względów pogrzeb nie miał uroczystej oprawy, ani też grób nie został zbyt starannie przygotowany.
Podcięcie sporego kawałka darni, wygrzebanie dołka, przeniesienie zwłok, przykrycie darnią, przysypanie. A potem jeszcze wbicie wielkiej gałęzi, by ewentualni poszukiwacze mogli bez trudu odszukać miejsce prowizorycznego pochówku.
Ilse przyniosła jeszcze kilkanaście kamieni do obłożenia grobu.
– Niech Morr przyjmie twoją duszę – powiedział Karl. Ilse coś wymruczała pod nosem.
– Przydałoby się jakiś strumyk – dodał po chwili Karl.
Co prawda ciało mutanta było w całości i do rowu mógł go po prostu wkopać, ale z resztkami podróżnego tak łatwo nie poszło i trzeba było użyć też rąk. Niestety.
Nazwa "brudna robota" w tym przypadku miała dosłowne znaczenie.
– Te liście się świetnie nadają do oczyszczenia rąk - powiedziała Ilse, wskazując jakąś kępę zielska.
- Wiesz... Umiem wytrzeć ręce w byle zielsko, ale z wodą nie da się tego porównać - odparł Karl.
Ilse wzruszyła ramionami.
- Jak sobie chcesz, ale w tej jest dość wody by się umyć. Lepiej niż zwykłą trawą.
Mimo swych słów Karl skorzystał z propozycji i wytarł ręce w szerokie liście łopianu. |