Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2013, 22:31   #31
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wszystko poszło nie tak. W zasadzie, żeby być dokładnym to wszystko się spierdoliło.
Cała sprawa zaczęła się gdy Staszek zamknął się w swoim pokoju na „negocjacje” z Albertem. Powód był prosty. Prawnik dostał zadanie. Miał wyeliminować połowę z ekipy, która weszła do bunkra. On miał jedynie pistolet i był zdecydowanie człowiekiem nie mającym doświadczenia bojowego. Owszem zdarzało się kilka razy w życiu dać komuś po ryju, ale nie pracował nigdy jako płatny zabójca. To że świat się zmienił było prawdą i nie trzeba było wychodzić poza ściany bunkra żeby się o tym przekonać. Chcąc się zatem zaadaptować do nowej sytuacji Staszek starał się zrealizować powierzone mu zadanie. Zrealizować, nie znaczyło uczynić to za wszelką cenę porywając się z przysłowiową motyką na słońce. Staszek zamierzał to rozwiązać w sposób inteligentny i subtelny. Jak zawsze. Co zatem zamierzał? Zamierzał uzyskać narzędzia do wykonania zadania. Święty starał się uzyskać narzędzia umożliwiające załatwienie sprawy bez potrzeby ubrudzenia sobie dłoni. Można to było zrobić wykorzystując truciznę, gaz lub cokolwiek innego co dało by mu chociażby cień szansy na zrealizowanie zadania. Nie dostał niczego.
Mimo, iż Staszek w sposób logiczny argumentował potrzebę uzyskania dodatkowych… narzędzi, Albert pozostawał niewzruszony. A to oznaczało jedno… Staszek miał zginąć. Porwanie się na oddział specjalny przez prawnika musiało się skończyć jego śmiercią. Zakładając olbrzymie szczęście Święty zabił by dwóch z napastników. Reszta rozsmarowała by go na najbliższej ścianie, podłodze lub co bardziej finezyjnych płaszczyznach.
A takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Co zatem można było zrobić? Tylko jedno. Zmienić stronę w tej grze.
Gdy wpadł do toalety jeszcze nie wiedział dokładnie co zamierza zrobić. Improwizował dając się ponieść sławne na cały świat polskiej fantazji. Uzyskał swój cel, o tyle, że przemawiał z perspektywy siły. Przynajmniej pozornie. Klamka w dłoni dawała mu pewne poczucie bezpieczeństwa. Jak się chwilę potem okazało dość złudne poczucie.
Staszek w kilku zdaniach doszedł do porozumienia. To był pewnego rodzaju sukces… jednak jak się szybko okazało mały krok do przodu był powiązany z większym do tyłu.
Łazienka była na podsłuchu. Mechaniczne „coś” co wpadło i narobiło zamieszania ewidentnie tego dowodziło. Kwas znajdujący się w słuchawce prysznica także. A tempo „życia” nagle strasznie przyspieszyło. Piotrowski jak przez mgłę pamiętał kolejne minuty. Pamiętał że wycelował i dwukrotnie strzelił, pamiętał że powinien był trafić… pamiętał że nie trafił, a łuski wyskakujące z pistoletu były jedynym potwierdzeniem wciśniętego spustu. Ale prócz łusek broń nie wyrzuciła z siebie nic więcej…
Zaraz potem fontanna kwasu rozlana fantazyjnie po całej łazience. Ból w zaciśniętej na rękojeści dłoni, na twarzy. Pamiętał że krzyczał, że zamknął oczy. Potem Maczeto-ręki ruszył do walki, porąbał przeciwnika niczym zabaweczkę. Tak po prostu. Automat wpadający do pomieszczenia, sterowany przez Si został pokonany przez człowieka wyposażonego w dużą wersję scyzoryka. Ten fakt w zasadzie kończył wszelkiego rodzaju dywagacje na temat doboru strony konfliktu i powiązanych z tym konsekwencjach.
Potem? Potem był chyba szok. Staszek pamiętał, że biegł przez korytarze, że osoby z drużyny pojawiały się, i nikły. Pamiętał że nagle na jego drodze pojawił się Niemiec. Zaraz potem zombi.
Zombi? Postacie, które do tej pory znał jedynie z cyklu Resident Evile naraz wyrosły przed nim. Staszek się przestraszył. Kto by się nie przestraszył?
On zaczął się wycofywać. Stojący obok niego Heinrich po prostu spierdolił.
- Germański, kurwa oprawca! Był to jedyny składny komentarz jaki wyrwał się polakowi, gdy zobaczył plecy swego kompana. O ile niebieskooki zwiał, o tyle Staszek wycofał się na z góry upatrzone pozycje. W zorganizowanym pośpiechu. Nie miał działającej broni i nie mógł w sposób efektywny nawiązań walki. Uciekł zatem.
Znowu korytarze, które zawsze były podobne do siebie migały mu przed oczyma. Dostał się do jakiegoś pokoju, który na pozór nie różnił się niczym od innych. Kopniakiem rozwalił szafkę po to aby znaleźć to… czego szukał. Rewolwer, pistolet, coś co wyglądało na osławionego AK-47, amunicja, pieniądze… Staszkowi oczy zaświeciły się qrwikami pewnej znanej polskiej posłanki. Zorganizował sobie torbę sportową do której zapakował ubranie i to co znalazł, przewiesił przez plecy kałacha i ruszył obładowany niczym Arnold w „Comando”. Brakowało mu jedynie cygara i bazooki. Choć to pierwsze zastąpiła odpalona na poczekaniu słomka Davidoffa.
Kolejne minuty jego życia były wypełnione taką dawką adrenaliny, że po całym zajściu nie bardzo mógł odtworzyć to co się działo. Efekt końcowy był jednak zadawalający. Uciekli z bunkra. Mieli rannego, jak się wydawało dość poważnie, jednak samemu Staszkowi nic specjalnie się nie stało. Z jego punktu widzenia takie zakończenie sytuacji było zadawalające. Straty z matematycznego punktu widzenia akceptowalne.
Z oczywistych jednak powodów siedział cicho. Ludzie z którymi wylądował na środku pustyni, niewiadomo gdzie byli sprawnie działającym zespołem. Napomykanie o niewielkiej stracie mogło by się dla niego skończyć nie chcianą konfrontacją… A po co mu to było? Po co na dzień dobry obijać mordkę komuś, kto jakby na to nie patrzeć uratował mu siedzenie? Przynajmniej tyle mógł dla nich zrobić.
Siedział zatem cicho trzymając się na uboczu. Został zaszczycony możliwością wspólnego dostania się do pobliskiego miasta. Do zalążka cywilizacji… do miejsca, gdzie zamierzał wziąć porządną kąpiel, porozumieć się z kimś z kraju, zorganizować sobie bilet powrotny do domu… i może przelecieć jakąś laskę dla odstresowania.
To co, jego „towarzysze” określili mianem miasta, okazało się być czymś cholernie dziwnym. Z miastem XXI wieku nie miało to absolutnie nic wspólnego. Populacja niewielkie, budynki postawione zazwyczaj nie z cegły, nie z drewna… a z blach. Coś na kształt „szczęk” jakie jeszcze w latach ’90 ubiegłego wieku można było oglądać wokoło Pałacu Kultury i Nauki… lub na Jarmarku Europa. Zadziwiające.
Piotrowski dalej trzymając się „KuRS-u”, która to nazwa najwyraźniej odnosiła się do jakiś wspólnych zajęć jakie to kółeczko indywidualności kiedyś odbyło, dotarł do baru. Ach do baru. Z bananem na ustach, pragnąc ugasić pragnienie wszelakiej maści przeżył kolejny szok.
Otóż walutą wymienną w tym miejscu okazały się być naboje… Można było kupić obiad (marny) za naboje. Można było wynająć pokój (ciasny z twardym łóżkiem) za naboje. W końcu można było zamówić sobie dziewczynkę (brudną i schorowaną) za naboje. Gdy Staszek zobaczył te kur… tyzany, które określane były mianem tych ekskluzywnych poczuł mdłości. Jak musiały wyglądać te tanie?
Zamówił coś co miało gasić pragnienie i zarazem mieć w sobie śladowe ilości alkoholu, zamówił jedzenie i rozstał się z „pestkami”. Starał się uczyć. To była podstawa. Musiał przejąć możliwie dużo od miejscowych w sposób możliwie szybki. To gwarantowało mu utajenie swojej tożsamości, a konkretnie przeszłości i podjęcie próby przedostania się do Polski.
Gdy tak kontemplował na życiem do jego uszu dotarło pytanie zadana w czystej polszczyźnie.
- Co słychać w Warszawie?
Mało się nie zadławił. Cóż. Nie było to pytanie z gatunku tych, których człowiek się spodziewa. Staszek jednak nie byłby sobą nie wymyślając na poczekaniu co ciekawszej i co bardziej zjadliwej odpowiedzi.
- Barmanki i farmaceutki jak zawsze ładne. Kiwaną głową potwierdzając niewerbalnie swoje słowa. Ni to do siebie, ni to do niespodziewanego rozmówcy. Był zdecydowanie chętny do konwersacji. Po czasie spędzonym w tej dziurze, w tym doborowym, jednak z braku lepszego słowa głownie przymusowym towarzystwie był prawdziwie wdzięczny, że spotkał na swej drodze rodaka.
Miał nadzieję na uzyskanie jakiś informacji. Strzępów przynajmniej. Chciał wiedzieć jak może wrócić do kraju. Marzył o powrocie do własnego domu, do wykąpania się w swojej wannie, do posłuchania swojego audio… marzył o powrocie nawet do pracy. Choć perspektywa zastania biura bez Zuzy była… hm… powiedzmy, że kierowała jego myśli na nowe tory. Będzie musiał znaleźć nową asystentkę i wprowadzić ją w rozległe obowiązki służbowe.
- A co tam Pane, w polityce? Chińczyki dalej trzymają się mocno? Przybrał na chwilę pozę debila. Nie było to trudne, a pozwalało na parafrazę dość powszechnego stwierdzenia w Polsze. Dodatkowo było jeszcze jedno. Sprawa była oczywista dla Polaków, jednak osoby z innego kontynentu były to postrzegać zupełnie inaczej. Otóż jak pokazywała długa i bolesna historia narodu polskiego, miał on tendencję do patriotycznych zrywów, działań bezinteresownych spontanicznych i bohaterskich jedynie w przypadku noża na gardle. Gdy tegoż nie było: „Homo homini lupus est”, jak głosiła maksyma. Nie wiedział jak było w chwili obecnej. Czy ogólno amerykańczki, może nawet ogólnoświatowy konflikt nuklearny zmienił postrzegania świata Polaka? Mógł on chcieć pomóc „swojemu”, bo w tych ciężkich czasach trzeba było wspierać swoich. Mógł również wykorzystać fakt, iż Staszek był przebudzony. Zabrać mu broń, forsę, naboje i dać wykorzystać przez czarnoskórego kolegę ze skłonnościami pederastycznymi.
Rodak uśmiechnął sie… Mogło to być zrozumiane dwojako.
- A co Ty gazet nie czytasz? Przecież oni sobie rzepkę skrobia a my sobie. Tylko ze oni na naszych autostradach.
- Prenumerata mi się skończyła.
Stwierdził Staszek, doceniając dowcip i inteligencję rozmówcy krótkim uśmiechem kącikami ust. To mógł się okazać zarówno niebezpieczny przeciwnik, jak i bezcenny sojusznika. Na autostradach... Powtórzył ponownie uśmiechając się i zawieszając głos w oczekiwaniu na dalszą wypowiedź nieznajomego. W końcu skoro zagaił i zaczepił... pewnie coś chciał...
Mężczyzna miał dość opanowana mimikę ale Staszek widział że rozmowa i żarty w ojczystym języku ewidentnie sprawiają mu przyjemność. I dobrze. Niech sobie chłopaczyna pożartuje, a potem niech gada czego chce. Albo uda się ubić jakiś interes, albo nie. Nie był jeszcze pewien czy chciałby z nim ubić coś więcej niż komara. Jednak w takich sytuacjach należało się wykazać cierpliwością. Wszak była to jedna z cnót.
- A pewnie ze na autostradach. Tych Szczecin-Gdańsk. Niech zgadnę prenumerata padła trzydzieści-trzydzieści piec lat temu?
Niedobrze. Pytanie było zadane tak, że sugerowało odpowiedź, sugerowało że został rozpoznany. Nie chciał odpowiadać pierwszej napotkanej osobie historii swojego życia. Nawet rodakowi. Tak dla zasady.
- Skąd! Ostatni numer “Polityki” dostałem dwa tygodnie temu. A co do autostrad... trzeba było jechać tą z Koszalina do Bydgoszczy... Mało na niej zawieszenia nie straciłem... tak ze dwa razy. A skąd inąd, wiesz co ma ze sobą wspólnego Zakopane i Koszalin? Staszek kierował rozmowę na inne tory.
- Ze bez napędu na cztery kola nie dojedziesz?
- Mniej więcej. Właśnie dlatego był kiedyś projekt zorganizowania zimowej olimpiady w Koszalinie.

Kolo uśmiechnał sie i łyknął z kubka. Dobrze. Niech się poczuje bezpieczny.
Staszek staropolskim zwyczajem uczynił to samo wytrzymując przez kilka chwil ciszę.
- Tośmy sobie powspominali...
Rozmówca Staszka przeniósł wzrok ze ściany na niego, lekkim uśmiechem i skinieniem głowy kwitując słowa prawnika po czym dalej zapatrzył sie w ścianie.
~ To mi się poliglota trafił. Była to myśl przemykająca przez umysł Piotrowskiego z prędkością TGV.
- Miło jest móc porozmawiać w swoim języku. Zawsze to jakaś odmiana... Staszek cały czas nie chciał wejść na niebezpieczny grunt bardziej konkretnej rozmowy. Przynajmniej nie chciał dać się wciągnąć w prostą pułapkę słów.
Mężczyzna spojrzał na prawnika. Chwile milczał. Co zaskoczyło Polaka, który parę dni obserwował juz ludzi żyjących w tych czasach, nie miał oczu zabójcy jak Drake czy Cutler. Staszek czuł swoim szóstym zmysłem ze koleś był twardy ale nie w ten sposób co tamten.
- Nawet nie wiesz jak. Wybacz pytanie ale dawno się obudziłeś?
No i chuj bombki strzelił. Choinki nie będzie. Prawnikowi powieka nawet nie drgnęła. Oczywiście musiał sie wyróżniać i musiało to zostać zauważone. Nie przypuszczał jednak, że tak bardzo. Z dwojga złego może lepiej, że był to ktoś tego pokroju, a nie dla przykładu drugi Maczetoręki... czy nie daj Boże kolejny pięknooki germaniec.
- Nie. Odpowiedział wprost nie spuszczając wzroku i badając reakcję rozmówic. Po co było kłamać. Skoro padło takie pytanie i to po raz drugi w czasie jednej rozmowy nie było sensu unikać odpowiedzi. A kłamstwo w tym przypadku zrobiło by z niego ni mniej, ni więcej idiotę, którego starał się na początku grać.
Tamten ewidentnie spodziewał sie takiej odpowiedzi, jednak Staszek nie sądził by ta go ucieszyła. Albo smuciła. Świętemu wydawało sie ze ten człowiek nie próbuje go podejść. Na krótka odpowiedź równie krótko skinął głowa i odezwał się do barmana po angielsku:
- Dwie pięćdziesiątki
Zaraz zwrócił sie do Staszka juz w ich rodzimym języku.
- Z czasem zatęsknisz jeszcze bardziej.
Na kontuarze pojawiły sie dwa kieliszki z bimbrem. Jeden był wyszczerbiony.
Postawienie alkoholu mogło być ponownie odebrane dwójnasób. Albo faktycznie miał pozytywne zamiary i starał się przyjąć rodaka po Staropolsku, albo wręcz przeciwnie. Chciał go upić a potem okraść i wykorzystać.
- Na pewno masz rację. Staszek uniósł kieliszek do ust wziął wdech, przechylił jego zawartość i wlał alkohol do ust. Przymknął prawe oko w chwili gdy wydychał powietrze. Nie skrzywił się jednak. No proszę Was! Nie przy pierwszej kolejce. Nie Polak!
- Na sznurowadłach to tu pędzą? Wziął wdech, a chwilę potem poczuł rozpływające się po ciele ciepło. Rozmówca najwyraźniej nie był jak narazię zainteresowany bardziej konkretną rozmową. Owszem wspominanie starych dziejów było nader fajne, jednak Staszek był osobą pragmatyczną. Myślał o tym co wydarzy się następnego dnia, nie o tym co działo sie przed trzydziestu laty. A teraz najważniejsze było się odnaleźć w tym świecie, dopasować. “Dostosuj się, albo giń.” jak głosiła zasada Bene Geserit z sagi Franka Herberta.
- Szukam zajęcia. Powiedział wprost cały czas śledząc wzrok rozmówcy.[/i]
Mężczyzna wlał w siebie gorzałę, mimo, że paskudna i mocna ta prawie go nie skrzywiła.
Polak!
- Spróbuję pomóc.
Zamówił u barmana jeszcze jeden kubek cydru mimo, że swój ledwo ruszył i trzy kielony. Potem wyciągnął do Staszka rękę.
- Marek. Jakiej roboty szukasz?
Polak wyciągnął z kieszeni papierośnice i zippo. Otworzył ją i wyciągnął do Staszka. Niestety nie były to linki a grube, nabijane pewnie własnoręcznie szlugi. O dziwo z filtrem, w przeciwieństwie do tych sprzedawanych w barze.
Staszek poczęstował się papierosem. Nie wypadało odmawiać. Odpalił, delikatnie się zaciągnął i poczuł jak nikotyna zaczyna krążyć w jego organizmie. Było jej zdecydowanie za dużo, a dym był zdecydowanie za gryzący. Staszek powstrzymał atak kaszlu. Ograniczył się do stłumionego odkrztuszenia, jednak jasnym było, że papierosy były odrobinę za mocne.Odrobinę.
- Staszek. Takiej w której pracuje się głową. Zdecydowanie nie tą w spodniach.
- No to muszę Ciebie kolego rozczarować. Ciężko taką znaleźć. Co robiłeś przed wojną?
- Byłem odpowiedzialny za negocjacje... na różnej płaszczyźnie.
A co miał powiedzieć? Że był prawnikiem? Siedział za biurkiem mieszał w kwerendach weryfikując wysokość odsetek przed przekazaniem sprawy do sądów? Że nakłaniał ludzi do uregulowania należności, nie popełniania kosztownych błędów? Przez telefon? Nie… to zakończyło by rozmowę. Musiał przywołać w swym umyśle ten czas gdy zajmował się windykacją terenową. Gdy wraz z kolegą „Saszą” przemierzał Polskę wzdłuż i wszerz odzyskując należności. Czasem bijąc, czasem grożąc. Robiąc wszystko, aby odzyskał środki. Bo umowa, którą miał zakładała procent od odzyskanej kwoty. Tu nie było niewinnych. Tu obowiązywały terminy. Krótkie!
Marek mierzył chwilę Staszka wzrokiem.
- Pracowałeś dla mafii czy dla korporacji? Durne pytanie. A w Polsce była wtedy jakaś różnica? Działalność grup przestępczych typu „Wołomin” czy „Pruszków” to nie były tylko lewe interesy. Oni zawsze prowadzili legalne interesy. Zawsze należności ściągane były zgodnie z literą prawa… czasem tylko faktury okazywały się być zawyżane.
- Dla tych, którzy powoływali się na wsólnych przyjaciół. Tylko i wyłącznie. To była najszczersza prawda. Wystawiając lewe faktury, windykując należności w oparciu o gaz rurkę, paralizator, czy palce żony, nigdy nie rozmawiało się na tematy zawodowe z osobami „z poza kręgu znajomych”. To było niebezpieczne. To była najkrótsza droga do zakończenia kariery zawodowej na Rakowieckiej.
- Chodzi mi czy robiłeś to słownie czy łamałeś ludziom kolana. Bo jak to pierwsze to możesz mieć problem z odnalezieniem się na rynku. Jak to drugie to masz szansę się zahaczyć w dawnym zawodzie. Najlepiej w okolicy Vegas lub Detroit.
- Powiedzmy że potrafię powiedzieć Ci spierdalaj w taki sposób, żebyś poczuł ekscytację przed zbliżającą się podróżą. Zaraz przed tym jak połamię ręce...
Staszek ponownie odwołał się do swego wzroku “bazyliszka”.
Rodak znowu chwilę milczał go obserwując. Telepata czy jak? Wybryk natury? Czytał w myślach?
- Mam robotę, ochrona konwoju. Mogę Ciebie wkręcić, zarobisz trochę na to by wrócić do zawodu i będziesz bliżej bardziej cywilizowanych rejonów.
Staszek zdawał się poważnie zastanawiać. Ochroniarz? Stójkowy? Do tego w tym świecie, gdzie za każdym rogiem czeka śmierć? Nie zamierzał usłyszeć stwierdzenia:
JUŻ CZAS!
Zaraz potem jak pojawi się przed nim wysoki i chudy mężczyzna w czerni, z zamiłowaniem do broni siecznej na dość długim drzewcu. Jaką miał jednak alternatywę? Po paru chwilach rozsądek wziął górę nad ambicją.
- Chętnie skorzystam.
Marek wziął jeden z kieliszków.
- Za współpracę.
- Aby nam się chciało chcieć i mogło móc.
Kolejna pięćdziesiątka wylądowała w żołądku Staszka. Z tą poszło łatwiej.
Marek uśmiechnął się.
- Bądź jutro z rana tutaj. A teraz wybacz, nie wypada zostawiać samej kobiety.
Mężczyzna wziął dwa kubki i odwrócił się w stronę stolika przy którym siedziała całkiem całkiem blondyna.
- To prawda. Staszek wpatrywał się w oczy kobiety przez dłuższą chwilę starając się złapać jej wzrok.
Po paru próbach udało mu się prześlizgnąć z tych ważniejszych oczu na te mniej ważne. Złapał kontakt wzrokowy, blondynka uśmiechnęła się i powiedziała coś do Marka.
Staszek uniósł prawą brew w niemym pytaniu, potem uśmiechnął się. Jedynym właściwym określeniem było: bezczelnie. Może odrobinę nonszalancko. Potem przymknął oczy, a twarz powędrowała lekko po ukosie w delikatnym ukłonie. W końcu skończył tę szopkę. Jak na pierwszy raz w zasadzie wystarczyło. Wstał i skierował kroki do swojego pokoju. Chciał się wyspać. Cholera wie, co będzie się działo od jutra.
Nie dane mu było jednak tam dotrzeć. Tłok był na tyle duży, że zrezygnował, usiadł przy stoliku i ponownie zaczął myśleć o przeszłości delektując się miejscowym wyrobem bimro-podobnym.

James nie chodził po barach za często. Raczej unikał tego typu miejsc, bo zwykle po wizytach w takowych bolały go pięści od napierdalania rzucających się do niego lokalnych rzeźników. Tym razem był jednak bez broni i raczej z pokojowym nastawieniem. Po krótkim rozeznaniu w bywalcach podszedł do stolika, przy którym siedział znany mu Polak.

- Czy my się skądś znamy? - zapytał. - Mogę się dosiąść?
- Kiedyś to był wolny kraj. Nie wiem jak jest teraz. Staszek wskazał wolne krzesło.
- Ja słyszałem, że wolny to on nie był nigdy.
- powiedział James. - Ojciec mówił, że zawsze coś sterowało szarą, ludzką masą. To coś jednak chyba już nie funkcjonuje. - dodał po czym usiadł. - Jak zwiedzanie naszego słonecznego zakątka? Podobają się kobiety? Smakuje alkohol? Ludzie mili?
- Cała sztuka polegała na tym, aby nie być szarym. Wtedy świat był zdecydowanie prostszy. Dziś wydaje się być podobnie, tyle że dziwki są brudne i chore, gorzałę pędzą chyba ze szczurów. Pewnie bardziej nadaje się do czyszczenia silników. Ludzie... może nie mili. Konkretni na pewno.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy. Odnajdziesz się.
- powiedział James. - Przechodząc do konkretnych ludzi chcesz sprzedać ten rewolwer? - zapytał najemnik.
Staszek spojrzał na kaburę, po czym wyciągnął broń. Położył na stole.
- Zasadniczy problem polega na tym, że nie znam jego wartości w dzisiejszych czasach. Nie jest mi potrzebny, preferuje co innego. Co proponujesz?
- Ładny. Model z 1986 roku o ile się nie mylę. Nie znam się tak na broni jak Młody, Lynx czy Drake, ale... takim strzelałem ponad 11 lat i nikt mi nie wmówi, że zna lepiej tę broń ode mnie. Jeden z ostatnich modeli. Najlepszych. Pasują dwa rodzaje amunicji...
- Przestań!
Staszek wszedł w słowo. - Rozmowa o amunicji zdaje się być banalna. Ty zdajesz się mieć sentyment do tej broni. Staszek przesunął rewolwer w kierunku rozmówcy. - Jeśli jesteś w stanie zapłacić za sentyment, na pewno się dogadamy.
- Wezmę z kaburą za inną broń jaką sobie wybierzesz w sklepie z bronią. Miałem mieć na leki, ale drugiego takiego nie znajdę przez miesiące. Na leczenie może uda mi się zarobić... Chcesz coś wybrać u tutejszego rusznikarza?
- zapytał Cutler.
- Interesuje mnie Glock. Kompaktowy. Jeśli tak się go określało. Ja dla odmiany zawsze używałem takiej broni. Poręczny i nie widać spod marynarki. Prawnik uśmiechnął się zdając sobie sprawę, że tego typu argumenty mogą nie przemawiać do kogoś przy kim Rambo zdaje się być dziadkiem na emeryturze.
- Rozumiem... - Cutler pokiwał powoli głową. - Wydaje mi się, że model 19 jest jednym z mniejszych i dodatkowo na amunicję 9mm. Bardzo popularną. Hmm... Myślę, że 19 lub 19C będzie najlepsza. Kumpel miał ten drugi. Różni się tym, że może strzelać serią. Trójstrzałową.
- Pasuje.
Staszek wyciągnął prawicę do uścisku.
- Mam nadzieję, że mają jeden z tych modeli. - powiedział Cutler i uścisnął dłoń Polaka. - Ten bez serii ponoć jest celniejszy chociaż przy serii zawsze musi nieco szarpnąć. Magazynek na 15-17 kul byłby idealny do mniejszej wersji... Idziemy do sklepu zapytać?
- Prowadź zatem Wielki Bracie!


Sklep z bronią okazał się ni mniej, ni więcej kolejnym blaszanym pudełkiem. Było tam ciasno, było duszno i gorąco. Dym papierosowy był na tyle gęsty, że niespodziewany towarzysz Staszka mógłby go kroić tą swoją żyletką. Przy wejściu do całego przybytku, odwiecznym zwyczajem stało dwóch palantów, którzy to mieli rozwiązywać problemy. Byli wielcy, umięśnieni, a ich twarze myślą nie skalały się bodaj nigdy. Broń przy pasach była bardzo dobrze widoczna, miała mówić do klientów, że wszelkiego rodzaju „krzywe” akcje nie są tu mile widziane. Polak uśmiechnął się do siebie i swoich myśli i przeniósł wzrok na sprzedającego. Gość może o pół głowy wyższy od niego, jednak zdecydowanie delikatniejszej budowy. Blondyn w okularach z wyrazem twarzy wskazującym jak głęboko ma wszystko i wszystkich. Trzymał w ręku zapalonego papierosa, z którego popiół strzepywał co i rusz to pełnej popielniczki. Obok leżała paczka Pall Mall’i.
Wraz ze swym towarzyszem zaczęli wyszukiwać broń, na której zależało Staszkowi. Szybko okazało się, że wspominany przez Jamesa, Glock 19, nie był tym o który chodziło Staszkowi. Model na którym zależało Piotrowskiemu był oznaczony numerem 33. I tu, szlachetny czytelniku zaczęła się heca. Otóż Cutler dwoił się i troił zachwalając zalety modelu 19C. Miał zapewne sporo racji, jednak Staszek był zdecydowany. A model 33 był droższy. Odszedł na parę chwil przyglądając się broni, ważąc ją w ręku i utwierdzając się w przekonaniu co do swojego wyboru. Gdy powrócił wpadł w sam środek merytorycznej dysputy.
- Ponad centymetr krótszy i o dwa niższy, ale 9mm to popularniejsza amunicja. Polecał Cutler polecał model 19. Bo jest to wersja popularna i łatwiej o części do niej. Kompakt jako taki ma nieco charakterystycznych części
- 19 nie mamy ale o dziwo 33 tak. Jest całe pudełko naboi do niego, oprócz tego standardowa 17, cena to 30 naboi i za każdy nabój trzy 9mm, chyba, że płacicie czymś innym
- Czekaj. 30 naboi jakich?
- 9mm bo jak rozumiem nimi płacisz?
- Jak dam 5.56mm to policzysz to jako 3 x 9mm?
- Nie, jako jeden, ich dostępność i popularność w enklawie jest identyczna stąd podobny przelicznik.
- A .45? .44? śrut? .12?
- Są to naboje dość popularne, do tego rewolwerowe i do shota dużo łatwiejsze do zrobienia więc jak coś to przelicznik będzie niekorzystny dla Was
Perorował sprzedawca. Glock 33 jest rzadko spotykany, podobnie amunicja do niego, do tego .357 SIG ma kopa większego nawet od .357 magnum.
- Nie bardzo. Mają amunicję .357 Magnum?
James zaczynał zdradzać przejawy podenerwowania. Staszek Natomiast cały czas przyglądał się rozmowie. Nic z niej nie rozumiał. Był to zlepek spółgłosek, liczb i jednostek miary. Zabawnym był w tym wszystkim jeden fakt. Nawet po konflikcie militarnym, dwóch facetów, na środku pustyni… kłóciło się o minimetry.
- Z tego co, psze Pana słyszałem to tak sig ma mocniejszego kopa ale mechanicznie to nie robi różnicy, mają, przelicznik dwa do jednego jak kupujesz za 9mm, przy większej ilości może jakiś upust się znajdzie.
- Naboje sig .357 to najsilniejsza wersja pistoletowa naboju 9mm natomiast .357 magnum jest czymś innym. Oczywiście są one porównywalne, ale ta siga nie jest lepsza. Podobna.

Na nieme pytanie sprzedawcy o pomoc Staszek zareagował krótkim:
- Ten Pan płaci. Wskazał na Cutlera. - Proszę nie żałować! Staszek stłumił ziewnięcie.
- Dam za glocka 20 naboi. James sprawiał wrażenie, że zamierza trafić Gościa w pysk w ciągu 15 sekund.
Sklepikarz patrzył na niego jak na idiotę i zapytał czy kupuje czy nie, jak chce to za 16 naboi może mu sprzedać M9, jak nie niech spada bo inni też chcą kupować, i faktycznie za Staszkiem i Maczetorękim ustawiła się kolejka. Szczególną uwagę przyciągnęła kobieta z garnkami za które chce zapłacić. Staszek z rozrzaleniem stwierdził, że nie jest ładna. Chyba nigdy koło ładnej nawet nie stała.
Cutler natomiast zaczął się targować. Minimalnie i nie fachowo. Zamierzał wziąć glocka i 12 pocisków .357 Magnum za 45
pocisków 9mm.
Staszek uważnie przyjrzał się sklepikarzowi i nieomylnie odgadł, że ten zamierza wezwać swych „chłopców”, a potem wypierdzielić ich ze sklepu. Biorąc pod uwagę zapędy jego towarzysza sprawa skończyła by się biciem po pyskach. Staszek znajdujący się w samym środku zamieszania byłby wzięty za współautora zamieszania. Zebrał by po ryju zapewne w pierwszej kolejności z uwagi na swe mniejsze (w pewnych partiach) gabaryty i zdecydowanie mądrzejszy wyraz twarzy.
Piotrowski musiał zareagować. Położył dłoń na ramieniu Jamesa starając się niewerbalnie wycofać towarzysza. Potem zagaił do sprzedawcy.
- To, że przelicznik masz taki, nie inny jest jawnym zdzierstwem. Zaczął mówić tak, żeby pozostali klienci go doskonale słyszeli.- Każdej transakcji można dokonać z pominięciem pośrednika. Każda z tych osób może wymienić towary samemu znajdując odbiorcę. Ty wtedy, Przyjacielu zostaniesz pozbawiony chleba. Nie zrozum mnie źle. Rozumiem chęć zarobku. Pochwalam ją, ale bardzo proszę, nie naszym kosztem!
Staszek jeszcze przez kilka chwil mówił głośno o zasadach wolnej konkurencji i o tym jak łatwo ktoś kto zawyża ceny może wylecieć z interesu. Silnoręcy mają zazwyczaj pecha trafiać na silniejszych od siebie, a właściciel kończy z betonowymi butami.
Twarz sprzedawcy przeszła od koloru purpury i czerwieni, przez zieleń, aż do bladości, gdy zobaczył twarze zezłoszczonych klientów. Zastanawiał się przez chwilę, po czym podjął właściwą decyzję.
- Glock pójdzie za 25 pocisków. Dwa naboje gratis. Bierzcie i wypierdalać!
- Bardzo dziękuję.
Rzekł był Staszek robiąc zwrot na pięcie i kierując zdecydowane, acz nie pospieszne kroki w kierunku wyjścia.
- Biere też 12 sztuk .357 magnum i dla Staszka tez te .357 sig.
Święty gdyby mógł pacnął by się dłonią w czoło. Ale byłby to gest mało profesjonalny. Odwrócił się zatem tylko i sprawdził reakcję sprzedawcy. Gotów był reagować. Jakkolwiek, ale zdecydowanie.
- Za 40 naboi dostaniesz 12 .357 i 6 sigowych.
- Kolega zapłaci.
Skwitował Polak dodając cicho. - Obelix! Wychodzimy!

Staszek nie czekał, aż sprzedawca, jego ochroniarze, czy też ktokolwiek z klientów zdecyduje się ich usunąć siłą. Zdecydował się opuścić lokal jak tylko ustalono cenę, i Cuttler miał płacić. Gdy Maczetoręki wyszedł... w jednym kawałku, Polak uśmiechnął się serdecznie.
- Zadowolony? Mówiłeś o potrzebie dorobienia kilku groszy. Mam robotę na oku. Nic pewnego, ale może dało by radę zahaczyć się we dwóch. Co ty na to? Staszek mentalnie zatarł ręce. Z aparycją Cutlera i jego intelektem mogli zajść naprawdę daleko.
 
hollyorc jest offline