Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2013, 22:31   #31
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wszystko poszło nie tak. W zasadzie, żeby być dokładnym to wszystko się spierdoliło.
Cała sprawa zaczęła się gdy Staszek zamknął się w swoim pokoju na „negocjacje” z Albertem. Powód był prosty. Prawnik dostał zadanie. Miał wyeliminować połowę z ekipy, która weszła do bunkra. On miał jedynie pistolet i był zdecydowanie człowiekiem nie mającym doświadczenia bojowego. Owszem zdarzało się kilka razy w życiu dać komuś po ryju, ale nie pracował nigdy jako płatny zabójca. To że świat się zmienił było prawdą i nie trzeba było wychodzić poza ściany bunkra żeby się o tym przekonać. Chcąc się zatem zaadaptować do nowej sytuacji Staszek starał się zrealizować powierzone mu zadanie. Zrealizować, nie znaczyło uczynić to za wszelką cenę porywając się z przysłowiową motyką na słońce. Staszek zamierzał to rozwiązać w sposób inteligentny i subtelny. Jak zawsze. Co zatem zamierzał? Zamierzał uzyskać narzędzia do wykonania zadania. Święty starał się uzyskać narzędzia umożliwiające załatwienie sprawy bez potrzeby ubrudzenia sobie dłoni. Można to było zrobić wykorzystując truciznę, gaz lub cokolwiek innego co dało by mu chociażby cień szansy na zrealizowanie zadania. Nie dostał niczego.
Mimo, iż Staszek w sposób logiczny argumentował potrzebę uzyskania dodatkowych… narzędzi, Albert pozostawał niewzruszony. A to oznaczało jedno… Staszek miał zginąć. Porwanie się na oddział specjalny przez prawnika musiało się skończyć jego śmiercią. Zakładając olbrzymie szczęście Święty zabił by dwóch z napastników. Reszta rozsmarowała by go na najbliższej ścianie, podłodze lub co bardziej finezyjnych płaszczyznach.
A takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Co zatem można było zrobić? Tylko jedno. Zmienić stronę w tej grze.
Gdy wpadł do toalety jeszcze nie wiedział dokładnie co zamierza zrobić. Improwizował dając się ponieść sławne na cały świat polskiej fantazji. Uzyskał swój cel, o tyle, że przemawiał z perspektywy siły. Przynajmniej pozornie. Klamka w dłoni dawała mu pewne poczucie bezpieczeństwa. Jak się chwilę potem okazało dość złudne poczucie.
Staszek w kilku zdaniach doszedł do porozumienia. To był pewnego rodzaju sukces… jednak jak się szybko okazało mały krok do przodu był powiązany z większym do tyłu.
Łazienka była na podsłuchu. Mechaniczne „coś” co wpadło i narobiło zamieszania ewidentnie tego dowodziło. Kwas znajdujący się w słuchawce prysznica także. A tempo „życia” nagle strasznie przyspieszyło. Piotrowski jak przez mgłę pamiętał kolejne minuty. Pamiętał że wycelował i dwukrotnie strzelił, pamiętał że powinien był trafić… pamiętał że nie trafił, a łuski wyskakujące z pistoletu były jedynym potwierdzeniem wciśniętego spustu. Ale prócz łusek broń nie wyrzuciła z siebie nic więcej…
Zaraz potem fontanna kwasu rozlana fantazyjnie po całej łazience. Ból w zaciśniętej na rękojeści dłoni, na twarzy. Pamiętał że krzyczał, że zamknął oczy. Potem Maczeto-ręki ruszył do walki, porąbał przeciwnika niczym zabaweczkę. Tak po prostu. Automat wpadający do pomieszczenia, sterowany przez Si został pokonany przez człowieka wyposażonego w dużą wersję scyzoryka. Ten fakt w zasadzie kończył wszelkiego rodzaju dywagacje na temat doboru strony konfliktu i powiązanych z tym konsekwencjach.
Potem? Potem był chyba szok. Staszek pamiętał, że biegł przez korytarze, że osoby z drużyny pojawiały się, i nikły. Pamiętał że nagle na jego drodze pojawił się Niemiec. Zaraz potem zombi.
Zombi? Postacie, które do tej pory znał jedynie z cyklu Resident Evile naraz wyrosły przed nim. Staszek się przestraszył. Kto by się nie przestraszył?
On zaczął się wycofywać. Stojący obok niego Heinrich po prostu spierdolił.
- Germański, kurwa oprawca! Był to jedyny składny komentarz jaki wyrwał się polakowi, gdy zobaczył plecy swego kompana. O ile niebieskooki zwiał, o tyle Staszek wycofał się na z góry upatrzone pozycje. W zorganizowanym pośpiechu. Nie miał działającej broni i nie mógł w sposób efektywny nawiązań walki. Uciekł zatem.
Znowu korytarze, które zawsze były podobne do siebie migały mu przed oczyma. Dostał się do jakiegoś pokoju, który na pozór nie różnił się niczym od innych. Kopniakiem rozwalił szafkę po to aby znaleźć to… czego szukał. Rewolwer, pistolet, coś co wyglądało na osławionego AK-47, amunicja, pieniądze… Staszkowi oczy zaświeciły się qrwikami pewnej znanej polskiej posłanki. Zorganizował sobie torbę sportową do której zapakował ubranie i to co znalazł, przewiesił przez plecy kałacha i ruszył obładowany niczym Arnold w „Comando”. Brakowało mu jedynie cygara i bazooki. Choć to pierwsze zastąpiła odpalona na poczekaniu słomka Davidoffa.
Kolejne minuty jego życia były wypełnione taką dawką adrenaliny, że po całym zajściu nie bardzo mógł odtworzyć to co się działo. Efekt końcowy był jednak zadawalający. Uciekli z bunkra. Mieli rannego, jak się wydawało dość poważnie, jednak samemu Staszkowi nic specjalnie się nie stało. Z jego punktu widzenia takie zakończenie sytuacji było zadawalające. Straty z matematycznego punktu widzenia akceptowalne.
Z oczywistych jednak powodów siedział cicho. Ludzie z którymi wylądował na środku pustyni, niewiadomo gdzie byli sprawnie działającym zespołem. Napomykanie o niewielkiej stracie mogło by się dla niego skończyć nie chcianą konfrontacją… A po co mu to było? Po co na dzień dobry obijać mordkę komuś, kto jakby na to nie patrzeć uratował mu siedzenie? Przynajmniej tyle mógł dla nich zrobić.
Siedział zatem cicho trzymając się na uboczu. Został zaszczycony możliwością wspólnego dostania się do pobliskiego miasta. Do zalążka cywilizacji… do miejsca, gdzie zamierzał wziąć porządną kąpiel, porozumieć się z kimś z kraju, zorganizować sobie bilet powrotny do domu… i może przelecieć jakąś laskę dla odstresowania.
To co, jego „towarzysze” określili mianem miasta, okazało się być czymś cholernie dziwnym. Z miastem XXI wieku nie miało to absolutnie nic wspólnego. Populacja niewielkie, budynki postawione zazwyczaj nie z cegły, nie z drewna… a z blach. Coś na kształt „szczęk” jakie jeszcze w latach ’90 ubiegłego wieku można było oglądać wokoło Pałacu Kultury i Nauki… lub na Jarmarku Europa. Zadziwiające.
Piotrowski dalej trzymając się „KuRS-u”, która to nazwa najwyraźniej odnosiła się do jakiś wspólnych zajęć jakie to kółeczko indywidualności kiedyś odbyło, dotarł do baru. Ach do baru. Z bananem na ustach, pragnąc ugasić pragnienie wszelakiej maści przeżył kolejny szok.
Otóż walutą wymienną w tym miejscu okazały się być naboje… Można było kupić obiad (marny) za naboje. Można było wynająć pokój (ciasny z twardym łóżkiem) za naboje. W końcu można było zamówić sobie dziewczynkę (brudną i schorowaną) za naboje. Gdy Staszek zobaczył te kur… tyzany, które określane były mianem tych ekskluzywnych poczuł mdłości. Jak musiały wyglądać te tanie?
Zamówił coś co miało gasić pragnienie i zarazem mieć w sobie śladowe ilości alkoholu, zamówił jedzenie i rozstał się z „pestkami”. Starał się uczyć. To była podstawa. Musiał przejąć możliwie dużo od miejscowych w sposób możliwie szybki. To gwarantowało mu utajenie swojej tożsamości, a konkretnie przeszłości i podjęcie próby przedostania się do Polski.
Gdy tak kontemplował na życiem do jego uszu dotarło pytanie zadana w czystej polszczyźnie.
- Co słychać w Warszawie?
Mało się nie zadławił. Cóż. Nie było to pytanie z gatunku tych, których człowiek się spodziewa. Staszek jednak nie byłby sobą nie wymyślając na poczekaniu co ciekawszej i co bardziej zjadliwej odpowiedzi.
- Barmanki i farmaceutki jak zawsze ładne. Kiwaną głową potwierdzając niewerbalnie swoje słowa. Ni to do siebie, ni to do niespodziewanego rozmówcy. Był zdecydowanie chętny do konwersacji. Po czasie spędzonym w tej dziurze, w tym doborowym, jednak z braku lepszego słowa głownie przymusowym towarzystwie był prawdziwie wdzięczny, że spotkał na swej drodze rodaka.
Miał nadzieję na uzyskanie jakiś informacji. Strzępów przynajmniej. Chciał wiedzieć jak może wrócić do kraju. Marzył o powrocie do własnego domu, do wykąpania się w swojej wannie, do posłuchania swojego audio… marzył o powrocie nawet do pracy. Choć perspektywa zastania biura bez Zuzy była… hm… powiedzmy, że kierowała jego myśli na nowe tory. Będzie musiał znaleźć nową asystentkę i wprowadzić ją w rozległe obowiązki służbowe.
- A co tam Pane, w polityce? Chińczyki dalej trzymają się mocno? Przybrał na chwilę pozę debila. Nie było to trudne, a pozwalało na parafrazę dość powszechnego stwierdzenia w Polsze. Dodatkowo było jeszcze jedno. Sprawa była oczywista dla Polaków, jednak osoby z innego kontynentu były to postrzegać zupełnie inaczej. Otóż jak pokazywała długa i bolesna historia narodu polskiego, miał on tendencję do patriotycznych zrywów, działań bezinteresownych spontanicznych i bohaterskich jedynie w przypadku noża na gardle. Gdy tegoż nie było: „Homo homini lupus est”, jak głosiła maksyma. Nie wiedział jak było w chwili obecnej. Czy ogólno amerykańczki, może nawet ogólnoświatowy konflikt nuklearny zmienił postrzegania świata Polaka? Mógł on chcieć pomóc „swojemu”, bo w tych ciężkich czasach trzeba było wspierać swoich. Mógł również wykorzystać fakt, iż Staszek był przebudzony. Zabrać mu broń, forsę, naboje i dać wykorzystać przez czarnoskórego kolegę ze skłonnościami pederastycznymi.
Rodak uśmiechnął sie… Mogło to być zrozumiane dwojako.
- A co Ty gazet nie czytasz? Przecież oni sobie rzepkę skrobia a my sobie. Tylko ze oni na naszych autostradach.
- Prenumerata mi się skończyła.
Stwierdził Staszek, doceniając dowcip i inteligencję rozmówcy krótkim uśmiechem kącikami ust. To mógł się okazać zarówno niebezpieczny przeciwnik, jak i bezcenny sojusznika. Na autostradach... Powtórzył ponownie uśmiechając się i zawieszając głos w oczekiwaniu na dalszą wypowiedź nieznajomego. W końcu skoro zagaił i zaczepił... pewnie coś chciał...
Mężczyzna miał dość opanowana mimikę ale Staszek widział że rozmowa i żarty w ojczystym języku ewidentnie sprawiają mu przyjemność. I dobrze. Niech sobie chłopaczyna pożartuje, a potem niech gada czego chce. Albo uda się ubić jakiś interes, albo nie. Nie był jeszcze pewien czy chciałby z nim ubić coś więcej niż komara. Jednak w takich sytuacjach należało się wykazać cierpliwością. Wszak była to jedna z cnót.
- A pewnie ze na autostradach. Tych Szczecin-Gdańsk. Niech zgadnę prenumerata padła trzydzieści-trzydzieści piec lat temu?
Niedobrze. Pytanie było zadane tak, że sugerowało odpowiedź, sugerowało że został rozpoznany. Nie chciał odpowiadać pierwszej napotkanej osobie historii swojego życia. Nawet rodakowi. Tak dla zasady.
- Skąd! Ostatni numer “Polityki” dostałem dwa tygodnie temu. A co do autostrad... trzeba było jechać tą z Koszalina do Bydgoszczy... Mało na niej zawieszenia nie straciłem... tak ze dwa razy. A skąd inąd, wiesz co ma ze sobą wspólnego Zakopane i Koszalin? Staszek kierował rozmowę na inne tory.
- Ze bez napędu na cztery kola nie dojedziesz?
- Mniej więcej. Właśnie dlatego był kiedyś projekt zorganizowania zimowej olimpiady w Koszalinie.

Kolo uśmiechnał sie i łyknął z kubka. Dobrze. Niech się poczuje bezpieczny.
Staszek staropolskim zwyczajem uczynił to samo wytrzymując przez kilka chwil ciszę.
- Tośmy sobie powspominali...
Rozmówca Staszka przeniósł wzrok ze ściany na niego, lekkim uśmiechem i skinieniem głowy kwitując słowa prawnika po czym dalej zapatrzył sie w ścianie.
~ To mi się poliglota trafił. Była to myśl przemykająca przez umysł Piotrowskiego z prędkością TGV.
- Miło jest móc porozmawiać w swoim języku. Zawsze to jakaś odmiana... Staszek cały czas nie chciał wejść na niebezpieczny grunt bardziej konkretnej rozmowy. Przynajmniej nie chciał dać się wciągnąć w prostą pułapkę słów.
Mężczyzna spojrzał na prawnika. Chwile milczał. Co zaskoczyło Polaka, który parę dni obserwował juz ludzi żyjących w tych czasach, nie miał oczu zabójcy jak Drake czy Cutler. Staszek czuł swoim szóstym zmysłem ze koleś był twardy ale nie w ten sposób co tamten.
- Nawet nie wiesz jak. Wybacz pytanie ale dawno się obudziłeś?
No i chuj bombki strzelił. Choinki nie będzie. Prawnikowi powieka nawet nie drgnęła. Oczywiście musiał sie wyróżniać i musiało to zostać zauważone. Nie przypuszczał jednak, że tak bardzo. Z dwojga złego może lepiej, że był to ktoś tego pokroju, a nie dla przykładu drugi Maczetoręki... czy nie daj Boże kolejny pięknooki germaniec.
- Nie. Odpowiedział wprost nie spuszczając wzroku i badając reakcję rozmówic. Po co było kłamać. Skoro padło takie pytanie i to po raz drugi w czasie jednej rozmowy nie było sensu unikać odpowiedzi. A kłamstwo w tym przypadku zrobiło by z niego ni mniej, ni więcej idiotę, którego starał się na początku grać.
Tamten ewidentnie spodziewał sie takiej odpowiedzi, jednak Staszek nie sądził by ta go ucieszyła. Albo smuciła. Świętemu wydawało sie ze ten człowiek nie próbuje go podejść. Na krótka odpowiedź równie krótko skinął głowa i odezwał się do barmana po angielsku:
- Dwie pięćdziesiątki
Zaraz zwrócił sie do Staszka juz w ich rodzimym języku.
- Z czasem zatęsknisz jeszcze bardziej.
Na kontuarze pojawiły sie dwa kieliszki z bimbrem. Jeden był wyszczerbiony.
Postawienie alkoholu mogło być ponownie odebrane dwójnasób. Albo faktycznie miał pozytywne zamiary i starał się przyjąć rodaka po Staropolsku, albo wręcz przeciwnie. Chciał go upić a potem okraść i wykorzystać.
- Na pewno masz rację. Staszek uniósł kieliszek do ust wziął wdech, przechylił jego zawartość i wlał alkohol do ust. Przymknął prawe oko w chwili gdy wydychał powietrze. Nie skrzywił się jednak. No proszę Was! Nie przy pierwszej kolejce. Nie Polak!
- Na sznurowadłach to tu pędzą? Wziął wdech, a chwilę potem poczuł rozpływające się po ciele ciepło. Rozmówca najwyraźniej nie był jak narazię zainteresowany bardziej konkretną rozmową. Owszem wspominanie starych dziejów było nader fajne, jednak Staszek był osobą pragmatyczną. Myślał o tym co wydarzy się następnego dnia, nie o tym co działo sie przed trzydziestu laty. A teraz najważniejsze było się odnaleźć w tym świecie, dopasować. “Dostosuj się, albo giń.” jak głosiła zasada Bene Geserit z sagi Franka Herberta.
- Szukam zajęcia. Powiedział wprost cały czas śledząc wzrok rozmówcy.[/i]
Mężczyzna wlał w siebie gorzałę, mimo, że paskudna i mocna ta prawie go nie skrzywiła.
Polak!
- Spróbuję pomóc.
Zamówił u barmana jeszcze jeden kubek cydru mimo, że swój ledwo ruszył i trzy kielony. Potem wyciągnął do Staszka rękę.
- Marek. Jakiej roboty szukasz?
Polak wyciągnął z kieszeni papierośnice i zippo. Otworzył ją i wyciągnął do Staszka. Niestety nie były to linki a grube, nabijane pewnie własnoręcznie szlugi. O dziwo z filtrem, w przeciwieństwie do tych sprzedawanych w barze.
Staszek poczęstował się papierosem. Nie wypadało odmawiać. Odpalił, delikatnie się zaciągnął i poczuł jak nikotyna zaczyna krążyć w jego organizmie. Było jej zdecydowanie za dużo, a dym był zdecydowanie za gryzący. Staszek powstrzymał atak kaszlu. Ograniczył się do stłumionego odkrztuszenia, jednak jasnym było, że papierosy były odrobinę za mocne.Odrobinę.
- Staszek. Takiej w której pracuje się głową. Zdecydowanie nie tą w spodniach.
- No to muszę Ciebie kolego rozczarować. Ciężko taką znaleźć. Co robiłeś przed wojną?
- Byłem odpowiedzialny za negocjacje... na różnej płaszczyźnie.
A co miał powiedzieć? Że był prawnikiem? Siedział za biurkiem mieszał w kwerendach weryfikując wysokość odsetek przed przekazaniem sprawy do sądów? Że nakłaniał ludzi do uregulowania należności, nie popełniania kosztownych błędów? Przez telefon? Nie… to zakończyło by rozmowę. Musiał przywołać w swym umyśle ten czas gdy zajmował się windykacją terenową. Gdy wraz z kolegą „Saszą” przemierzał Polskę wzdłuż i wszerz odzyskując należności. Czasem bijąc, czasem grożąc. Robiąc wszystko, aby odzyskał środki. Bo umowa, którą miał zakładała procent od odzyskanej kwoty. Tu nie było niewinnych. Tu obowiązywały terminy. Krótkie!
Marek mierzył chwilę Staszka wzrokiem.
- Pracowałeś dla mafii czy dla korporacji? Durne pytanie. A w Polsce była wtedy jakaś różnica? Działalność grup przestępczych typu „Wołomin” czy „Pruszków” to nie były tylko lewe interesy. Oni zawsze prowadzili legalne interesy. Zawsze należności ściągane były zgodnie z literą prawa… czasem tylko faktury okazywały się być zawyżane.
- Dla tych, którzy powoływali się na wsólnych przyjaciół. Tylko i wyłącznie. To była najszczersza prawda. Wystawiając lewe faktury, windykując należności w oparciu o gaz rurkę, paralizator, czy palce żony, nigdy nie rozmawiało się na tematy zawodowe z osobami „z poza kręgu znajomych”. To było niebezpieczne. To była najkrótsza droga do zakończenia kariery zawodowej na Rakowieckiej.
- Chodzi mi czy robiłeś to słownie czy łamałeś ludziom kolana. Bo jak to pierwsze to możesz mieć problem z odnalezieniem się na rynku. Jak to drugie to masz szansę się zahaczyć w dawnym zawodzie. Najlepiej w okolicy Vegas lub Detroit.
- Powiedzmy że potrafię powiedzieć Ci spierdalaj w taki sposób, żebyś poczuł ekscytację przed zbliżającą się podróżą. Zaraz przed tym jak połamię ręce...
Staszek ponownie odwołał się do swego wzroku “bazyliszka”.
Rodak znowu chwilę milczał go obserwując. Telepata czy jak? Wybryk natury? Czytał w myślach?
- Mam robotę, ochrona konwoju. Mogę Ciebie wkręcić, zarobisz trochę na to by wrócić do zawodu i będziesz bliżej bardziej cywilizowanych rejonów.
Staszek zdawał się poważnie zastanawiać. Ochroniarz? Stójkowy? Do tego w tym świecie, gdzie za każdym rogiem czeka śmierć? Nie zamierzał usłyszeć stwierdzenia:
JUŻ CZAS!
Zaraz potem jak pojawi się przed nim wysoki i chudy mężczyzna w czerni, z zamiłowaniem do broni siecznej na dość długim drzewcu. Jaką miał jednak alternatywę? Po paru chwilach rozsądek wziął górę nad ambicją.
- Chętnie skorzystam.
Marek wziął jeden z kieliszków.
- Za współpracę.
- Aby nam się chciało chcieć i mogło móc.
Kolejna pięćdziesiątka wylądowała w żołądku Staszka. Z tą poszło łatwiej.
Marek uśmiechnął się.
- Bądź jutro z rana tutaj. A teraz wybacz, nie wypada zostawiać samej kobiety.
Mężczyzna wziął dwa kubki i odwrócił się w stronę stolika przy którym siedziała całkiem całkiem blondyna.
- To prawda. Staszek wpatrywał się w oczy kobiety przez dłuższą chwilę starając się złapać jej wzrok.
Po paru próbach udało mu się prześlizgnąć z tych ważniejszych oczu na te mniej ważne. Złapał kontakt wzrokowy, blondynka uśmiechnęła się i powiedziała coś do Marka.
Staszek uniósł prawą brew w niemym pytaniu, potem uśmiechnął się. Jedynym właściwym określeniem było: bezczelnie. Może odrobinę nonszalancko. Potem przymknął oczy, a twarz powędrowała lekko po ukosie w delikatnym ukłonie. W końcu skończył tę szopkę. Jak na pierwszy raz w zasadzie wystarczyło. Wstał i skierował kroki do swojego pokoju. Chciał się wyspać. Cholera wie, co będzie się działo od jutra.
Nie dane mu było jednak tam dotrzeć. Tłok był na tyle duży, że zrezygnował, usiadł przy stoliku i ponownie zaczął myśleć o przeszłości delektując się miejscowym wyrobem bimro-podobnym.

James nie chodził po barach za często. Raczej unikał tego typu miejsc, bo zwykle po wizytach w takowych bolały go pięści od napierdalania rzucających się do niego lokalnych rzeźników. Tym razem był jednak bez broni i raczej z pokojowym nastawieniem. Po krótkim rozeznaniu w bywalcach podszedł do stolika, przy którym siedział znany mu Polak.

- Czy my się skądś znamy? - zapytał. - Mogę się dosiąść?
- Kiedyś to był wolny kraj. Nie wiem jak jest teraz. Staszek wskazał wolne krzesło.
- Ja słyszałem, że wolny to on nie był nigdy.
- powiedział James. - Ojciec mówił, że zawsze coś sterowało szarą, ludzką masą. To coś jednak chyba już nie funkcjonuje. - dodał po czym usiadł. - Jak zwiedzanie naszego słonecznego zakątka? Podobają się kobiety? Smakuje alkohol? Ludzie mili?
- Cała sztuka polegała na tym, aby nie być szarym. Wtedy świat był zdecydowanie prostszy. Dziś wydaje się być podobnie, tyle że dziwki są brudne i chore, gorzałę pędzą chyba ze szczurów. Pewnie bardziej nadaje się do czyszczenia silników. Ludzie... może nie mili. Konkretni na pewno.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy. Odnajdziesz się.
- powiedział James. - Przechodząc do konkretnych ludzi chcesz sprzedać ten rewolwer? - zapytał najemnik.
Staszek spojrzał na kaburę, po czym wyciągnął broń. Położył na stole.
- Zasadniczy problem polega na tym, że nie znam jego wartości w dzisiejszych czasach. Nie jest mi potrzebny, preferuje co innego. Co proponujesz?
- Ładny. Model z 1986 roku o ile się nie mylę. Nie znam się tak na broni jak Młody, Lynx czy Drake, ale... takim strzelałem ponad 11 lat i nikt mi nie wmówi, że zna lepiej tę broń ode mnie. Jeden z ostatnich modeli. Najlepszych. Pasują dwa rodzaje amunicji...
- Przestań!
Staszek wszedł w słowo. - Rozmowa o amunicji zdaje się być banalna. Ty zdajesz się mieć sentyment do tej broni. Staszek przesunął rewolwer w kierunku rozmówcy. - Jeśli jesteś w stanie zapłacić za sentyment, na pewno się dogadamy.
- Wezmę z kaburą za inną broń jaką sobie wybierzesz w sklepie z bronią. Miałem mieć na leki, ale drugiego takiego nie znajdę przez miesiące. Na leczenie może uda mi się zarobić... Chcesz coś wybrać u tutejszego rusznikarza?
- zapytał Cutler.
- Interesuje mnie Glock. Kompaktowy. Jeśli tak się go określało. Ja dla odmiany zawsze używałem takiej broni. Poręczny i nie widać spod marynarki. Prawnik uśmiechnął się zdając sobie sprawę, że tego typu argumenty mogą nie przemawiać do kogoś przy kim Rambo zdaje się być dziadkiem na emeryturze.
- Rozumiem... - Cutler pokiwał powoli głową. - Wydaje mi się, że model 19 jest jednym z mniejszych i dodatkowo na amunicję 9mm. Bardzo popularną. Hmm... Myślę, że 19 lub 19C będzie najlepsza. Kumpel miał ten drugi. Różni się tym, że może strzelać serią. Trójstrzałową.
- Pasuje.
Staszek wyciągnął prawicę do uścisku.
- Mam nadzieję, że mają jeden z tych modeli. - powiedział Cutler i uścisnął dłoń Polaka. - Ten bez serii ponoć jest celniejszy chociaż przy serii zawsze musi nieco szarpnąć. Magazynek na 15-17 kul byłby idealny do mniejszej wersji... Idziemy do sklepu zapytać?
- Prowadź zatem Wielki Bracie!


Sklep z bronią okazał się ni mniej, ni więcej kolejnym blaszanym pudełkiem. Było tam ciasno, było duszno i gorąco. Dym papierosowy był na tyle gęsty, że niespodziewany towarzysz Staszka mógłby go kroić tą swoją żyletką. Przy wejściu do całego przybytku, odwiecznym zwyczajem stało dwóch palantów, którzy to mieli rozwiązywać problemy. Byli wielcy, umięśnieni, a ich twarze myślą nie skalały się bodaj nigdy. Broń przy pasach była bardzo dobrze widoczna, miała mówić do klientów, że wszelkiego rodzaju „krzywe” akcje nie są tu mile widziane. Polak uśmiechnął się do siebie i swoich myśli i przeniósł wzrok na sprzedającego. Gość może o pół głowy wyższy od niego, jednak zdecydowanie delikatniejszej budowy. Blondyn w okularach z wyrazem twarzy wskazującym jak głęboko ma wszystko i wszystkich. Trzymał w ręku zapalonego papierosa, z którego popiół strzepywał co i rusz to pełnej popielniczki. Obok leżała paczka Pall Mall’i.
Wraz ze swym towarzyszem zaczęli wyszukiwać broń, na której zależało Staszkowi. Szybko okazało się, że wspominany przez Jamesa, Glock 19, nie był tym o który chodziło Staszkowi. Model na którym zależało Piotrowskiemu był oznaczony numerem 33. I tu, szlachetny czytelniku zaczęła się heca. Otóż Cutler dwoił się i troił zachwalając zalety modelu 19C. Miał zapewne sporo racji, jednak Staszek był zdecydowany. A model 33 był droższy. Odszedł na parę chwil przyglądając się broni, ważąc ją w ręku i utwierdzając się w przekonaniu co do swojego wyboru. Gdy powrócił wpadł w sam środek merytorycznej dysputy.
- Ponad centymetr krótszy i o dwa niższy, ale 9mm to popularniejsza amunicja. Polecał Cutler polecał model 19. Bo jest to wersja popularna i łatwiej o części do niej. Kompakt jako taki ma nieco charakterystycznych części
- 19 nie mamy ale o dziwo 33 tak. Jest całe pudełko naboi do niego, oprócz tego standardowa 17, cena to 30 naboi i za każdy nabój trzy 9mm, chyba, że płacicie czymś innym
- Czekaj. 30 naboi jakich?
- 9mm bo jak rozumiem nimi płacisz?
- Jak dam 5.56mm to policzysz to jako 3 x 9mm?
- Nie, jako jeden, ich dostępność i popularność w enklawie jest identyczna stąd podobny przelicznik.
- A .45? .44? śrut? .12?
- Są to naboje dość popularne, do tego rewolwerowe i do shota dużo łatwiejsze do zrobienia więc jak coś to przelicznik będzie niekorzystny dla Was
Perorował sprzedawca. Glock 33 jest rzadko spotykany, podobnie amunicja do niego, do tego .357 SIG ma kopa większego nawet od .357 magnum.
- Nie bardzo. Mają amunicję .357 Magnum?
James zaczynał zdradzać przejawy podenerwowania. Staszek Natomiast cały czas przyglądał się rozmowie. Nic z niej nie rozumiał. Był to zlepek spółgłosek, liczb i jednostek miary. Zabawnym był w tym wszystkim jeden fakt. Nawet po konflikcie militarnym, dwóch facetów, na środku pustyni… kłóciło się o minimetry.
- Z tego co, psze Pana słyszałem to tak sig ma mocniejszego kopa ale mechanicznie to nie robi różnicy, mają, przelicznik dwa do jednego jak kupujesz za 9mm, przy większej ilości może jakiś upust się znajdzie.
- Naboje sig .357 to najsilniejsza wersja pistoletowa naboju 9mm natomiast .357 magnum jest czymś innym. Oczywiście są one porównywalne, ale ta siga nie jest lepsza. Podobna.

Na nieme pytanie sprzedawcy o pomoc Staszek zareagował krótkim:
- Ten Pan płaci. Wskazał na Cutlera. - Proszę nie żałować! Staszek stłumił ziewnięcie.
- Dam za glocka 20 naboi. James sprawiał wrażenie, że zamierza trafić Gościa w pysk w ciągu 15 sekund.
Sklepikarz patrzył na niego jak na idiotę i zapytał czy kupuje czy nie, jak chce to za 16 naboi może mu sprzedać M9, jak nie niech spada bo inni też chcą kupować, i faktycznie za Staszkiem i Maczetorękim ustawiła się kolejka. Szczególną uwagę przyciągnęła kobieta z garnkami za które chce zapłacić. Staszek z rozrzaleniem stwierdził, że nie jest ładna. Chyba nigdy koło ładnej nawet nie stała.
Cutler natomiast zaczął się targować. Minimalnie i nie fachowo. Zamierzał wziąć glocka i 12 pocisków .357 Magnum za 45
pocisków 9mm.
Staszek uważnie przyjrzał się sklepikarzowi i nieomylnie odgadł, że ten zamierza wezwać swych „chłopców”, a potem wypierdzielić ich ze sklepu. Biorąc pod uwagę zapędy jego towarzysza sprawa skończyła by się biciem po pyskach. Staszek znajdujący się w samym środku zamieszania byłby wzięty za współautora zamieszania. Zebrał by po ryju zapewne w pierwszej kolejności z uwagi na swe mniejsze (w pewnych partiach) gabaryty i zdecydowanie mądrzejszy wyraz twarzy.
Piotrowski musiał zareagować. Położył dłoń na ramieniu Jamesa starając się niewerbalnie wycofać towarzysza. Potem zagaił do sprzedawcy.
- To, że przelicznik masz taki, nie inny jest jawnym zdzierstwem. Zaczął mówić tak, żeby pozostali klienci go doskonale słyszeli.- Każdej transakcji można dokonać z pominięciem pośrednika. Każda z tych osób może wymienić towary samemu znajdując odbiorcę. Ty wtedy, Przyjacielu zostaniesz pozbawiony chleba. Nie zrozum mnie źle. Rozumiem chęć zarobku. Pochwalam ją, ale bardzo proszę, nie naszym kosztem!
Staszek jeszcze przez kilka chwil mówił głośno o zasadach wolnej konkurencji i o tym jak łatwo ktoś kto zawyża ceny może wylecieć z interesu. Silnoręcy mają zazwyczaj pecha trafiać na silniejszych od siebie, a właściciel kończy z betonowymi butami.
Twarz sprzedawcy przeszła od koloru purpury i czerwieni, przez zieleń, aż do bladości, gdy zobaczył twarze zezłoszczonych klientów. Zastanawiał się przez chwilę, po czym podjął właściwą decyzję.
- Glock pójdzie za 25 pocisków. Dwa naboje gratis. Bierzcie i wypierdalać!
- Bardzo dziękuję.
Rzekł był Staszek robiąc zwrot na pięcie i kierując zdecydowane, acz nie pospieszne kroki w kierunku wyjścia.
- Biere też 12 sztuk .357 magnum i dla Staszka tez te .357 sig.
Święty gdyby mógł pacnął by się dłonią w czoło. Ale byłby to gest mało profesjonalny. Odwrócił się zatem tylko i sprawdził reakcję sprzedawcy. Gotów był reagować. Jakkolwiek, ale zdecydowanie.
- Za 40 naboi dostaniesz 12 .357 i 6 sigowych.
- Kolega zapłaci.
Skwitował Polak dodając cicho. - Obelix! Wychodzimy!

Staszek nie czekał, aż sprzedawca, jego ochroniarze, czy też ktokolwiek z klientów zdecyduje się ich usunąć siłą. Zdecydował się opuścić lokal jak tylko ustalono cenę, i Cuttler miał płacić. Gdy Maczetoręki wyszedł... w jednym kawałku, Polak uśmiechnął się serdecznie.
- Zadowolony? Mówiłeś o potrzebie dorobienia kilku groszy. Mam robotę na oku. Nic pewnego, ale może dało by radę zahaczyć się we dwóch. Co ty na to? Staszek mentalnie zatarł ręce. Z aparycją Cutlera i jego intelektem mogli zajść naprawdę daleko.
 
hollyorc jest offline  
Stary 13-08-2013, 21:23   #32
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Z książki kucharskiej patrioty

Czyli dania których lepiej nie gotować w domu

Świat generalnie rzecz biorąc jest cholernie małym miejscem. Niezależnie od tego jak daleko rzuci nas życie i tak ciągle wpadamy na znajome gęby, czy nam się to podoba czy nie. Odkąd wyprawa na inny kontynent stała się abstrakcją, reliktem minionych wieków znacznie zmniejszyła się odległość na jaką można oddalić się od miejsca które kiedyś nazywało się domem. Ktoś w tym momencie mógłby odkrywczo stwierdzić, że przecież Stany są ogromne, zwłaszcza gdy odpada nam możliwość transportu powietrznego a przejezdnych dróg jest tyle co kot napłakał. Faktycznie, jest to prawda, choć niestety - gówno prawda, zwłaszcza gdy jest się tak rozpoznawalnym jak ich wesoła gromadka. W koncu QRS zostało rozpieprzone przez starych znajomych, Belg gdzie nie ruszył dupy tam i tak wszyscy go znali i nawet Młody, mimo że nie opuszczał najemników nawet na krok to i tak zdarzało mu się wpadać na ludzi których poznał już wcześniej. Dlatego zamiast zastanawiać się jakie było prawdopodobieństwo wpadnięcia na znajomego lekarza akurat wtedy gdy był najbardziej potrzebny lepiej skinąć głową i przyznać że rusznikarz miał więcej szczęścia niż rozumu

***

Słońce niemalże całkiem schowało się za horyzontem a od strony niewielkiego ogniska dobiegały głosy dwóch mężczyzn i zapach odgrzewanych konserw

- Na, i boh trojcu lubit, więc i my wypijmy - powiedział Fadiej po raz trzeci napełniając kieliszki. Pili prawdziwą, przedwojenną wódkę a wciąż widoczny na etykiecie złoty napis Столичная i rysunek hotelu Moskwa wskazywały bez pudła na kraj jej pochodzenia. Jakim cudem ta butelczyna przebyła taki kawał świata trudno byłoby opowiedzieć, istotne jednak jaką dziś osiągnęłaby cenę. Jeśli ktoś w powojennym świecie mógł i chciał pozwolić sobie na taki wydatek to właśnie Brian i Fadiej, lekarz i rusznikarz których usługi w dzisiejszych czasach naprawdę były w cenie
- No to... na zdarowie - przepił Brian starając się naśladować akcent Fadieja

Różnica wieku tych dwóch była dość spora, jednak naprawdę dobrze się dogadywali. Wypili, zakąsili konserwą i przez chwilę wpatrywali się w ognisko, później przenieśli wzrok na Młodego który klnąc biegł przez obozowisko ściskając w rękach gaśnicę

- Udał ci się pidlitok, a?
- Co mi się udało? - nawet Brian czasem nie rozumiał Fadieja
- Ten no.. syn
- A co się miał nie udać? Trza twardą rękę mieć, to i problemów nie będzie -huknął Belg - Złote łapy do roboty ma i chociaż rozumu u niego nie uświadczysz za grosz to wyuczy się jak trzeba. Jak mu życie da w dupę raz czy drugi to zmądrzeje .
- Molodyj jest, nauczy się jeszcze - odpowiedział Fadiej wspominając epizod swojego życia gdy musiał przeżyć w ruinach mając za jedynego towarzysza szalonego naturystę, Benjamina. Też wtedy lepiej zrozumiał jak kruche jest ludzkie życie i jak niewiele potrzeba by człowieka sprowadzić do poziomu dzikiego zwierzęcia. I na pamiątkę tych wydarzeń dalej nosił ze sobą znaleziony w ruinach dziurawy garnek
- Oby tylko zdąrzył się nauczyć nim ktoś wpakuje mu kulkę wysyłając na tamten świat. Niczego tak się nie boję jak jego beztroski
Blyad! Sczo się tam dzieje? - Fadiej z niepokojem podniósł wzrok na ogień który pojawił się między samochodami grupy najemników, mniej-więcej od strony w którą wcześniej biegł Młody. Belg tylko machnął ręką, wychodząc z zalożenia że jeśli jego podopieczny narozrabiał to sam powinien ponieść tego konsekwencje. A że przy okazji może uszkodzić się trochę należącego do grupy sprzętu? Cóż, nie on to będzie naprawiał
- Spokojnie, gówniarz pewnie znowu coś zmalował. Skaranie boskie mam z nim, przysięgam - odpowiedział, choć ton jego głosu zadawał kłam tym słowom
- Jak się nie oparzy, to się nie nauczy - odpowiedział sentencjonalnie ukrainiec ponownie napełniając kieliszki i słuchając zamierających powoli w obozowisku krzyków

***

Młody nie był osobą którą ,,byle postrzał” byłby w stanie unieruchomić czy złamać na dobre. To nic, że otarł się o śmierć stanowczo bliżej niż mógłby sobie tego życzyć, nawet mimo bólu nie potrafił zwyczajnie usiedzieć w miejscu. Z początku pomagał Fadiejowi jak tylko mógł, szanując przyjaciela swojego ojca zarówno za jego pozytywne podejście do życia jak i za umiejętności medyczne. Później, gdy stał się nieco bardziej samodzielny również z pomocą ukraińca udało mu się podłapać trochę roboty na czarno dzięki której zarobił sobie na nową klamkę. Bawił się nieco w handlarza sprzedając leki wyniesione z bunkra przez Bashara i swojego glocka by uzupełnić swoją apteczkę w nieco luksusowych dóbr dostępnych dzięki uprzejmości lekarza. Praktycznie non stop był zajęty, jednak nie mógł mieć pojęcia jak cudowna wkrótce czeka go robota. W pierwszej jednak kolejności zamierzał pogadać ze swoimi wybawcami, podziękować i dowiedzieć się co planują dalej. A gdzie najłatwiej znaleźć grupę bohaterów? Oczywiście... w karczmie. Dlatego wciąż osłabiony mimo doskonałej opieki medycznej, powolnym krokiem dotarł do drzwi speluny którą miejscowi szumnie określali ,,barem”. Przez chwilę rozglądał się po wnętrzu po czym wyraźnie zauważywszy poszukiwaną osobę uśmiechnął się i ruszył w stronę siedzącego przy jednym ze stolików wesołą kompanię

- Hej, macie chwilę? - zapytał przysiadając się
- Jasne Młody - odparł Drake i wskazał palcem na krzesło na przeciwko - Siadaj. Jak tam kuracja? Dopieszczają cię tam?
- Mogło by być gorzej - odpowiedział Młody z właściwą sobie niefrasobliwością - Zwłaszcza, gdybyście nie wyciągnęli mojej dupy z tego bunkra. Słyszałem że było paskudnie. Chociaż w sumie i mogłoby być lepiej, wiesz, drinki, plaża, czysta woda i jeszcze jakieś ładne dupcie do tego. Ale w sumie nie narzekam
- Drobiazg. - Logan zerknął w bok, przyglądając się przez moment pozostałej klienteli baru, po czym znów spojrzał na Młodego. - Jak to jest, że wszędzie są dupcie i żadna nam się nie trafia? Gdzie są te wszystkie łatwe laski z Teksasu... - Po chwili podjął poważniej. - Alowi odbiło. Co tam się właściwie stało kiedy oberwałeś?
- Rozmawiałem z nim, najwyraźniej planował utrzymać mnie przy życiu a wszystkich pozostałych zlikwidować albo zmusić do opuszczenia bunkra. Gdy dowiedział się że odchodzę z wami wpakował mi kulkę w plecy - opowiedział swobodnym tonem, po czym również spoważniał - Zdechłbym tam, gdyby nie wy. Próbowałem załagodzić sytuację i znaleźć jakieś w miarę pokojowe rozwiązanie tej sytuacji więc dostałem nauczkę.
- Czasami jedynym rozwiązaniem jest ołów. To było zbyt piękne, ten cały Albercik, bunkier. Na pustkowiach wiesz co cię czeka, patrzysz w oczy człowiekowi, może cię wydymać albo ci pomóc, ale tego możesz się spodziewać. A po maszynce? Nawet zegarkowi elektrycznemu bym nie zaufał. Grunt, że poskładali cię do kupy, wiesz Młody jak jest, swoich się nie zostawia. Dość naszych gnije kilometry stąd.
- Dokładnie - przyłączył się do rozmowy Nataniel, który do tej pory spokojnie popijał swoją szklaneczkę cydru. Świństwo smakowało trochę jak ciepłe szczyny... ale cóż mieli zrobić. Z utęsknieniem przypomniał sobie o butelce MacCallana w plecaku, grubo owiniętą łachami, żeby się nie potłukła. Będą musieli ją osuszyć jak już wszyscy wrócą do formy. - Młody, a kto by nam klamki naprawiał - poklepał się po niedawno nareperowanym Vectorze - bylibyśmy w czarnej dupie, poza tym, Zwiadowczy był jaki był, ale nikogo nie zostawialiśmy...
- Dobrze więc, że ten zwyczaj przetrwał. - skomentował Młody słysząc o niepozostawianiu nikogo - Drake, musisz też mnie zrozumieć, ten schron to był pierdolony skarbiec który nagle otwarł się przede mną. Jak pomyślę ile straciliśmy po wojnie porównując naszą technikę do tego czym dysponował Albert... Cholera, ja nawet tego elektronicznego popaprańca polubiłem. Dzięki jego pomocy udało mi się sklecić parę ciekawych maszynek, ale obawiam się że wszystko poszło w pizdu razem z bunkrem
- Wiem, wiem Młody. To była szansa, dlatego graliśmy według jego zasad. Bunkier jest już przeszłością, ale my nie i to się liczy. Szkoda, że Al zaprzepaścił to wszystko. - Spojrzał na Lynxa. - Trochę się tego spodziewaliśmy, co?
- Może podświadomie tak... - cieżko odetchnął - ale ten skurwysyn umiał uśpić naszą czujność... szkoda tylko, że nie przejrzeliśmy dokładnie tego jego przytulnego gniazdka. Pewnie tam pod gruzami zostały ciekawe gamble... takie już nasze życie. Dobrze, że nasze dupy są w całości, będziemy mieli nauczkę na przyszłość. Następnym razem pierwszy zacznę strzelać jak zobaczę jakąś pieprzoną sztuczną inteligencję... Zdrowie nasze - uniósł szklankę.
Drake podniósł szklankę i niemrawo się uśmiechnął. - Zdrowie.

Młody nic nie pił, ale skinął głową na potwierdzenie słów swych dwóch starszych towarzyszy broni

- Następnym razem nie tylko nie będę próbował doprowadzać do polubownych rozwiązań tylko pierwszy otworzę ogień. No, czy raczej otwarłbym pierwszy gdyby nie to że macie lepszy refleks
- Refleks, refleksem ale przypierdolić porządnie i na zapas nigdy nie zaszkodzi - Powiedział Indianiec wyłaniając się z nikąd i stawiając przy stole plecak. -Dobrze cię widzieć. Mam tu coś dla ciebie.
- Prawdziwa indiańska mądrość. - Zaśmiał się Drake. - Siadaj Baszar. Prawie w komplecie, tylko Cutlera brak.
-Jak znam życie to pewnie znowu ćwiczy. Ciekawe co on ma od losu poza ciągłym zmęczeniem? - Czerwonoskóry uśmiechnął się - Młody jest taka sprawa, a nawet dwie: po pierwsze weź sprzedaj te leki co? Mnie to raz dwa okantują a ty może coś się tam połapiesz. Poza tym to mamy taką chałturę no dom znaczy mamy obstawiać. Może pomógłbyś z zabezpieczeniem co?

Młodemu na widok sprzętu dosłownie zabłysnęły oczy. Szybko przejrzał co udało się uratować

- Stary, dzięki. Miałem właśnie pytać czy ktoś nie ocalił może chociaż części moich gratów. Co do leków to popytam Fadieja ile są warte, sądzę że mnie nie oszuka. To naprawdę spoko koleś, znajomy Ojca. Do akcji niezbyt się nadaję, ale miejscówkę mogę obejrzeć i coś pokombinować, muszę jednak wiedzieć coś więcej. Przede wszystkim czy domek ma po wszystkim nadawać się do zamieszkania czy nie
- No chyba lepiej żeby się nadawał. Wiesz w sumie to mamy go jakby chronić. - odpowiedział Carlsoon z lekką nutką niepewności zerkając jednocześnie na Drake.
- No wiesz, technicznie rzecz biorąc nie można się włamać do domu którego nie ma, co nie? Jednak chodziło mi bardziej o to czy kolo obawia się napaści, jakiegoś konkretnego zagrożenia czy po prostu chce mieć bezpieczne lokum
-To środek na tu i teraz - odparł Logan - Ktoś nie trzymał języka za zębami i facet spodziewa się, że ktoś może pokusić się i spróbować szczęścia.
- No dokładnie choć jeśli zrobimy coś fajnego to gościu dopłaci parę gambli ekstra. Nie musi to być nic wymyślnego. Zobaczymy na miejscu dokładnie co i jak
- Racja, własna inicjatywa nie zaszkodzi. Jeśli macie jakieś pomysły, które ułatwią zadanie nam i Torrino, śmiało walcie.

- Pomysłów to mam całkiem sporo, zależy to jednak w sumie od tego jak dużo mam czasu i czy gość który wam to zlecił ma ewentualne gamble by załatwić potrzebne materiały. Mogę się zabawić, ale to chyba temat do omawiania w nieco ustronniejszym miejscu?
- Absolutnie i bezapelacyjnie tak. A przy okazji to w plecaku jest niedziałający pm. Możesz go obejżeć w wolniej chwili?
- Jeśli to jakaś drobna usterka to zrobię to od ręki, jak coś poważniejszego to w sumie też ale może się to wiązać z pewnygmi wydatkami na części. Gdybym miał frezarkę to mógłbym jeszcze coś samemu pomyśleć, ale tak... sam rozumiesz
- Nie wiem co to jest frezarka i nie chcę wiedzieć. I tak jestem już skażony techniką bardziej niżbym chciał. - w głosie Indiańca dało się słyszeć lekką odrazę. - Boję się, że przez ten syf z bunkra będziemy mieli złą karmę.
- Nic to co ma być to będzię. - Powiedział Indianin wracając do beztroskiego tonu. - Co robimy dalej ekipo? Mam na myśli plany na dłuższy termin.
- Ja i Cutler musimy pozbierać się do kupy, załatwiamy jakiś transport i spieprzamy stąd. Jakoś osobiście po ostatnich wydarzeniach mam dość tej okolicy. A co do roboty o której wspominaliście to niech mi potem ktoś pokaże miejscówkę, dobra? Wtedy powiem co i jak mam zaplanowane
- Potem... Jeśli się sprawdzimy, dołączymy do konwoju, opuścimy to miejsce i jeszcze na tym zarobimy.
- To co szefie do roboty? Czy może też Polaczka zabierzemy?
- zapytał uśmiechnięty tropiciel.
- Polaczek... - westchnął - z tego co pamiętam to strzelcem nie był, szkoda by było gdyby sam wpadł w którąś z twoich pułapek. - Lekko się uśmiechnął. - Znacie się na tym, wiecie co robić. Polak jeszcze może okazać się użyteczny, ale nie przy tej akcji.
- Do roboty zatem. Młody idziesz?
- Jasne - odpowiedział Młody podnosząc się z krzesła - Obejrzę wszystko na miejscu, rozplanuję i przygotuję parę zabawek

Zgodnie z obietnicą rusznikarz udał się na miejsce i z coraz szerszym uśmiechem na ustach słuchał Bashara opowiadającego o swoich pomysłach na pułapki. Potem, gdy już dostarczono mu potrzebne składniki samemu zabrał się do pracy, w pierwszej kolejności wyznaczajac miejsca w których zamierzał umieścić ładunki. Nie zamierzał zbytnio się obciążać, w końcu dalej był ranny nawet jeśli trochę zdążył się podgoić to kopanie dołów w jego stanie nie było najrozsądniejszym pomysłem. Na szczęście do tej pracy zaoferował się indianin, więc Młody mógł z czystym sumieniem zabrać się za przygotowywanie min. Projekt ten był dość prosty, a jednocześnie w swej prostocie genialny, wymagał bowiem minimum wysiłku dając maksymalny efekt jaki mógł osiągnąć w tak krótkim czasie i przy takim nakładzie środków. W pierwszej kolejności przygotował ładunki prochowe, zamknięte w dużych puszkach, w środek których włożone były mniejsze puszki mające później służyć jako tłoki powodujące detonację po wciśnięciu. Jeden brzeg mniejszej puszki pokryty był fosforem pod cienką warstwą wosku by nie nastąpił samozapłon; wciśnięcie tłoka powodowało usunięcie warstwy wosku i zapalenie fosforu poprzez tarcie. By nie zostawiać mniejszej puszki pustej pomysłowy rusznikarz do każdej z nich nalał nieco benzyny i wsypał hojną garść ścinków metalu. Paliwo miało dać charakterystyczny efekt ,,fugasa” a ścinki miały zadziałać niczym szarpnele. Detonacja następowała więc w momencie gdy ktoś nadepnął na mniejszą puszkę powodując jej wciśnięcie do wnętrza większej, tak przygotowane ładunki eksplodowały natychmiast po aktywacji. Gdyby całość korpusu wykonać z ceramiki lub polimerów taki ładunek byłby niewidzialny dla wykrywaczy, jednak na warunki polowe projekt ,,puszka” był wystarczający. Jakby tego było mało każda mina stanowiła centrum, od którego gwiaździście rozchodziły się półmetrowe ,,promienie” termitu pod cieniutką warstwą gleby. Co prawda sam termit w tym wypadku nie był zabójczy, ot rozpalając się wystarczająco powoli zdawał się bardziej służyć jako swoiste coup de grace dla osoby okaleczonej przez minę... Przynajmniej z pozoru. Przygotowując pułapki Młody nie przywykł bowiem robić nic bez sensu. Nie dość, że płonący termit zmieni noc w dzień oświetlając cele dla ukrytych w budynku strzelców, to na dodatek tak rozplanował siatkę pułapek by odsuwając się od płomiennego piekła w które zmieniały się okolice zdetonowanego ładunku wpadało się na kolejną minę. Trochę odczynników zdecydował się ,,pożyczyć” dla siebie, w końcu nikt go nie będzie z nich rozliczał.

Trzeba było jednak liczyć się z tym że grupa atakująca budynek będzie wystarczająco liczna albo obdarzona nadnaturalnym szczęściem i zdoła jakoś dotrzeć do celu. Młody z politowaniem pokiwał głową widząc pułapki przygotowane w domu przez czerwonoskórego które może dobre byłyby gdyby mieli zapolować na jakieś dzikie zwierze po czym ponownie zakasał rękawy i samemu zabrał się do pracy. Przygotował dwie kusze, według najprostszego projektu. Nie były specjalnie celne, ale w końcu i tak miały walić na krótką odległość, nikt ich nie zamierzał wykorzystywać w normalnej walce. Umocował je w dyskretnych miejscach na stojakach tak by same nawet nie drgnęły po czym podpiął ich spusty do potykaczy. W zamierzeniu miały strzelać nisko, średniego wzrostu osobie trafiając w dolne parte brzucha, wyremontował też jedną starą śrutówkę tak by wystarczyła na przynajmniej jeden strzał. Dla strzelby miał jednak specjalne zadanie, dlatego rozebrał pocisk śrutowy i wypełnił go grubokrystaliczną solą po czym umieścił podobnie jak kusze, z tym że w głębszej partii budynku. Ta pułapka również aktywowana była potykaczem, jednak tuż za drutem potykającym umieścił jeszcze płytkę naciskową która detonowała dwa małe prochowe ładunki mające rozrzucić confetti. Plan polegał na tym że osoba przekraczająca potykacz aktywuje płytkę, ładunki wybuchną i obsypią ją confetti zmuszając w pierwszym odruchu do cofnięcia się i w rezultacie aktywowania potykacza. Miała to niejako być nagroda, przynajmniej w oczach Młodego za pokonanie wszystkich pułapek i dotarcie aż tutaj, pocisk z soli bowiem nie zabije a tylko skutecznie sparaliżuje ,,szczęśliwego wygranego”

Dopiero gdy wszystko było gotowe, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, Młody odpoczął
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 14-08-2013, 22:15   #33
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Wydarzenia z bunkra były już za nimi, za Nim również. Czuł, że musiał sobie jakoś z nimi dać radę, ale teraz nawet nie miał, z kim pogadać. Jedynie z Cutlerem udało się wcześniej zagadać a teraz ten wyglądał dość kiepsko. Całą reszta żyła ostatnią akcją i nikt nawet nie podziękował za wydobycie plecaków z jamy. A zapowiadało się, że przydałaby by mu się jakaś gratyfikacja, ponieważ sam nie miał za dużo sprzętu ani gambli. Może jakoś się uda zdobyć na jakieś darmowe żarcie, ale nie liczył na to szczególnie.

Najważniejsze było doprowadzenie obydwy Sigm do stanu używalności. Ostatnio Sabine odmówiła posłuszeństwa, na szczęście Sylvia była bardziej posłuszną madchen. Teraz musiał w drodze zająć się tą pierwszą. Na pierwszym postoju wyjął resztki zestawu do czyszczenia i przywrócił podstawową zdolność ukochanej.

Korzystając z okazji podczas podróży podpytał się ludzi i dowiedział, że najlepszym rusznikarzem jest Młody. Wstępna rozmowa skończyła się zapewnieniem, że kiedy znajdzie czas to wróci do tego, Heinrich musi się w tym celu przygotować na spłatę tego zobowiązania. Niemiec pokiwał głową ze zrozumiem i stwierdził, że się zgłosi jeszcze. Teraz przed nim była enklawa.

W enklawie wraz z Drakem, Lynx, Baszarem udał się do sklepu Torrino. W sumie znał go dość pobieżnie, ale zawsze znał. Teraz gadanie pozostawił członkom QRS, ponieważ nie czuł się na tyle ważny by kogoś reprezentować. Dowiedział się o zadaniach, jakie ich czekały z rozmowy pozostałych. Sam natomiast nie omieszkał podpytać o wieści z szerszego świata, postanowił pociągnąć Handlarza za język. Konkretów nie uzyskał, w sumie nic ciekawego nie licząc zmiany cen. Wzmożone zapotrzebowanie na broń i amunicje. Informacja o tym, że na południu szykuje się jakaś ruchawka. Pewnie hegemonia znowu z burakami będzie się tłuc. I u buraków jest jakaś zaraz czy coś, ale nie wiele wiem. Liczył, że dowie się coś o dorocznej wyprawie Appalachów po sprzęt na wschodnim wybrzeżu, ale widocznie tu nikt nie zawitał z tej karawany ani nikt ich nie widziało od długiego czasu.
Dodatkowo uzyskał ofertę zaciągu do konwoju, który miał się nie długo wyjaić. Może, może w zależności od tego, co dalej reszta składu będzie chciała robić. Teraz czekało ich zadanie, Drake i Lynx ustalili wcześniej podstawowe zasady i zorganizowali podstawowe pułapki. Udało się wydębić od Torino wsparcie pośrednie w postaci typka, który w ciągu dnia mógłby dokonać obejścia perymetrów. Oni powinni zostać w środku, no chyba, że ktoś użyje rakiety…
Nim Heinrich wrócił do magazynu zaszedł jeszcze pogadać z Cutlerem. W dowiedział się kilka fajnych rzeczy o QRS. Zadowolony wrócił do magazynu gdzie objął wartę na parterze, nie miał żadnego długiej broni więc nie wygłupiał się jako strzelec wyborowy. Robił wszystko co mógł by mieć kontrolę nad swoimi sektorami i czekał. W wolnych chwilach gdy był poza wartą wygospodarował sobie kawałek wolnego miejsca gdzie ćwiczył gun-kata oparte na tai-chi. W końcu nie mógł pozwolić sobie tu na pełne ćwiczenia…
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 14-08-2013, 22:40   #34
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zapiski Marka Wickhama
Sukinsyn zawsze będzie sukinsynem.

Dalej Drake opowiadał jak to ranny musiał ukrywać się w kanałach Nowego Jorku. Szukali go, kilka razy cudem uniknął patroli. Niebieskie strefy bywają niebezpieczne, ale rzeźnie nie przechodzą w nich bez echa.

- Jak kundel wylizywałem swoje rany, taplałem się w brudach tego miasta, aż wreszcie wydostałem się na czerwony teren. W gazetach napisali, że za zbrodnią stał gang, o czym miało świadczyć kilka dowodów, mniejsza.

Miał racje, lokalna gazeta rozpisywała się później o udanej akcji połączonych sił Pierwszego i Drugiego Departamentu, wszystkich członków gangu osądzono i stracono. Cóż, propaganda w Nowym Jorku działała prężnie.

To był początek zemsty Logana, pierwsza ofiara mściciela, wciąż jednak nie wiedziałem co go spotkało. Musiał wyczuwać moją ciekawość, nie irytowała go jednak, choć z pewnością nie chciał żebym zadawał mu pytania, to była jego opowieść.

- Początek, co? Balowaliśmy z kumplem w barze na zadupiu gdzieś na obrzeżach Hegemonii, Dereka znałem ze Zwiadowczego, pod Gallup obaj straciliśmy wiele krwi, obaj też poszliśmy potem w tym samym kierunku. Dorwali nas przy dziesiątej kolejce, w barze nie było prawie nikogo, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z zagrożenia było za późno, kolba karabinu huknęła mi w tył głowy. Ktoś mnie przytrzymywał, siłą opierał moją głowę o ladę. Jak przez mgłę widziałem Dereka, tłuki go bo brzuchu, krzyczeli coś, w końcu osunął się i gdyby go nie trzymali pewnie zaliczyłby glebę. Ktoś darł mi się do ucha, powtarzał jakieś imię, ale gorzała i cios w łeb za mocno mnie odurzyły żebym to rozumiał. Uchwyt był tak silny, że nie miałem szans się wyrwać. Na ramieniu czułem czyjąś maczetę, cholerstwo było ostre. Ktoś przesuwał nią po mnie bardzo delikatnie, ale każdy dotyk zostawiał krwawe rany. Parę razy nacisnął mocniej, widziałem jak w końcu kładą moją dłoń na ladzie, jak przykładają do niej maczetę, jak biorą zamach. Nawet nie zamknąłem oczu, tylko biernie się gapiłem. Mordercy trafili na morderców, przyszła nasza kolej. Wtedy Derek ocknął się i pociągnął jednego z piąchy. Moja głowa stuknęła o blat. Dwa razy. Ciosy były naprawdę silne.

Wierzyłem mu na słowo, Drake nie jest człowiekiem, którego łatwo jest ogłuszyć, a tym bardziej przytrzymać. Przypomina swoją postawą wściekłego psa, który do ostatniego tchu będzie walczył o życie, zmuszał się do nadludzkich wysiłków.

- Rzucili Dereka na stół, był mniej schlany niż ja, ale nie dał im rady. Widziałem ich twarze, zwierzęce, śmiejące się. Przycisnęli go stołu, znów zobaczyłem zakrwawioną maczetę, ale tym razem nie była skierowana przeciwko mnie. Widziałem jak jej właściciel bierze zamach, jak ostrze z rozmachem wbija się w ciało Dereka. Zacząłem się szarpać.

Widziałem jak mięśnie Logana znów tężeją, wyglądał jakby sama myśl o tym wydarzeniu miała wywołać w nim szał. Wtedy też musiał wpaść w amok, aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek zdołał go w tym stanie utrzymać nieruchomo.

- Nie dałem rady! – warknął przez zaciśnięte zęby – Jego krew spływała mi po twarzy, krzyk rozrywał uszu, a oni się śmiali. Dłoń Dereka leżała na ziemi, ale to nie był koniec. Wtedy dopiero się zaczęło, rąbali go jak rzeźnicy, jakby w ogóle się nie męczyli. Czułem krew Dereka w swoich ustach. Kawałki Dereka walały się po podłodze. Derek, Derek, Derek. Wszędzie Derek. Derek w moich ustach. Surowy kawałek mięsa, grzązł mi w przełyku i miałem wrażenie, że… Kurwa! Wtedy zajęli się mną kompletnie, tłukli mnie wszędzie gdzie popadło przez kilka długich minut. Oczy miałem zamknięte, potem poczułem ostrze na nadgarstku. Przerwali, ktoś wszedł do baru. Otworzyłem oczy, było ich trzech, dwóch w mundurze, widać było, że wyżsi rangą, bo zgraja im zasalutowała. Ostatni był inny, ubrany w elegancki, biały garnitur, miał kapelusz w tym samym kolorze i gładką, sympatyczną twarz, gdy nachylił się nade mną poczułem zapach perfum, uśmiechnął się. Usłyszałem jak mówi – Valentina, a potem odpłynąłem.

Przerwał i niespodziewanie rzucił butelką o ścianę, szkło rozbiło się na kilka małych kawałeczków, widziałem, że potrzebuje chwili na uspokojenie. Powiedziałem, że przyniosę następną i wyszedłem.



Pędzili jak na złamanie karku, maksymalnie skupieni na swoim celu, nie mogli popełnić błędu i tym razem się udało. Spoglądali na zniszczenie wywoływane przez wybuch. Pośród płomieni ginęły zapasy żywności, broń, schronienie dla wielu ludzi, pożar trawił wszystko, choć oni nie mogli tego widzieć. Nieliczny zbiór dawnej cywilizacji właśnie trafiał tam, gdzie zapewne było jego miejsce, do przeszłości. Oni wciąż byli w teraźniejszości, wciąż mieli przed sobą przyszłość, która jednak nie rysowała się optymistycznie. Stłamsili maszyny po raz kolejny pokazując, że ludzie wciąż stoją wyżej. Są słabsi, podatni na choroby, łatwi do zranienia, momentami żałośni, ale ci śmiertelnicy nawet upodleni potrafią walczyć o życie. Kiedy podziemny wybuch dochodził ich uszu i częściowo wzroku, Drake myślał już tylko o tym, że są w jeszcze gorszym położeniu niż wcześniej. Poważnie ranny Młody, wyłączony z gry James. Może faktycznie jakiś cholernie wredny indiański bóg zesłał na nich swoją karę. Pobliska Enklawa, w której stronę właśnie spoglądał, była ich jedynym ratunkiem.


Dla żołnierzy rwących się do boju nie ma nic gorszego niż uziemienie, ciężko sobie wyobrazić, że Ameryka wciąż może trwać w jakimś kryzysie. Wydawałoby się, że najgorsze już miało miejsce, a tymczasem rynek pracy wciąż nie powalał. Dla zaprawionych w boju twardzieli nie było w Enklawie żadnego zajęcia. Przez okrągły tydzień włóczyli się po mieście, Młody kurował się pod okiem lekarza, podobnie Cutler, Drake na szczęście miał tylko kilka ran i po jednej wizycie gotów był do działania. Stan ten jednak na nic mu się nie przydawał w obecnej sytuacji, za nocleg, żarcie, leczenie trzeba było płacić. Gdyby przywlekli ze sobą choćby parę rzeczy więcej ze schronu Alberta, teraz nie byłoby z tym problemu. Niestety, mogli o tym tylko marzyć. Wdychanie gównianego powietrza, spanie na zapyziałych łóżkach i przeglądanie na kiblu w kółko tego samego świerszczyka (co było opcją dużo tańszą i lepszą od lokalnych dziwek) było do zniesienia. Gorzej z bezczynnością. To się mogło bardzo źle skończyć, potrzebowali pieniędzy i kopa adrenaliny, chcieli się stąd wyrwać. Lepiej by nie szukali ujścia emocji barach albo ulicach Enklawy.

Drake starał się jakoś zapełniać sobie czas, często zasiadał przy swoim sprzęcie i sprawdzał jak się trzyma, głównie jednak nudę zabijał uważnym studiowaniem dokumentów uzyskanych od Alberta. Starannie złożone kartki trafiły do notesu jego ojca, wszystko zawarte w nim informacje były na wagę złota. Tydzień to wiele czasu na przemyślenia, dość by przypomnieć sobie, że nazwisko Ranner kiedyś słyszał dość często. Jeszcze dawno temu, gdy służył pod komendą Fry Face. Dexter Ranner, pyskate chuchro, drobny cwaniaczek łatwo wpadający w kłopoty, o dziwo zawsze spadający na cztery łapy. Niepoprawny romantyk, niezły sanitariusz, kobieciarz. Był świadkiem jego rozmrożenia w Miami, walczył razem z nim pod Gallup, potem Valentina dała mu wolną rękę, udostępniła kilka swoich kontaktów i puściła swoje dziecko świat. Od tej pory nie miał o nim żadnych wieści. Drake był tak blisko Rannera, kolejne okruchy wiedzy o jego ojcu były na wyciągnięcie ręki. Pomyślał od razu, że musi pogadać z Dexterem o Ronaldzie i Showerze. Szybki, szpieg Valentiny w III Zwiadowczym, mógł wiedzieć gdzie go szukać, pomagał mu już parę razy. Dochrapał się stopnia porucznika, wiedział jak sobie radzić.

W Enklawie wędrowali głównie od baru do nory, w której mieszkali. Siedzieli, popijali, nudzili się. Kiedy wreszcie podszedł do nich dzieciak i powiedział, że jest robota, ani przez moment się nie wahali. Drake i reszta porzucili bez żalu swoje zamówienia, nastolatek wyglądał na wyraźnie rozczarowanego, pewnie liczył, że coś mu skapnie, źle jednak trafił.

Ulice były puste, o tej porze na nogach byli jedynie farmerzy, bezdomne kundle szlajały się śmiało po drodze, po drugiej stronie stała trójka porządkowych z patrolu. Widząc zgraję zabójców ich dłonie odruchowo sięgały po pistolety lub pałki. Sklep Torrino zbudowany był na modłę nowojorską, prostokątny budynek z blachy falistej mógłby stać pośrodku jednej ze stref będących pod jurysdykcją Stalowego Orła. Nie wywoływało to u Logana przyjemnych skojarzeń. Kiedyś już odwiedzili to miejsce, więc znali rozkład pomieszczenia. Na niskich regałach znaleźć można było wszystko, jedzenie, narzędzia, ubrania, na stojakach przywiązana łańcuchami stała broń długa. W szklanej gablocie były pistolety i różne akcesoria, nie trzeba było być znawcą by wiedzieć, że taki sprzęt wart jest fortunę. Bynajmniej nie małą. Czterech ochroniarzy wciąż pilnowało ich wzrokiem, starali się być dyskretni, ale ustawili się tak by mieć na wszystkich oko. Zostali powitani przez faceta w zużytym garniturze, ciemnych włosach tu i ówdzie już siwiejących.

- Witam panów serdecznie, pan Torrino zaprasza – oznajmił im uprzejmie i z uśmiechem, był nie tylko sprzedawcą, ale też kimś na pozór kamerdynera z przesadnie rozbudowaną etykietą.

Przeszli przez cały sklep, minęli ladę, poprowadził się do kolejnego pomieszczenia. Pokój był spory, zdobiący go lekki dywan, solidne biurko stojące naprzeciwko drzwi oraz przeszklona szafa wypełniona drogimi alkoholami, wszystko świadczyło o tym, że znajdowali się w biurze. Do tego jeszcze ozdobny Winchester i szabla kawaleryjska przypominająca te, którymi sieka się szlachta w Federacji Apallachów. Oba eksponaty zawieszone były na ścianie. Sam Torrino był grubawy i spocony, gdy zauważył gości wstał zza biurka i przywitał ich uśmiechem.


Jego śliska dłoń uścisnęła dłoń Logana, a następnie pozostałych gości. – Witam słynny QRS. I pana von Paulusie, dobrze widzieć. Proszę usiąść. Napiją się panowie czegoś? Może papieroska?

Jego słowa zawisły w powietrzu, Drake przyglądał się przez moment mężczyźnie, który siedział przed biurkiem Torrino. Również wstał na ich widok, miał na sobie długi, ciemny płaszcz podkreślający jego spory wzrost. Ich czujne spojrzenia łatwo wychwyciły ukryte pod ubraniem kabury. To jednak nie para pistoletów, a raczej jego zimne jak lód oczy oraz pozbawiona jakichkolwiek uczuć twarz przykuwały uwagę. Było w nim coś podobnego do Logana, pewne szaleństwo trudne do wyjaśnienia, ale też takie, z którym stanowczo należało się liczyć. Oczy mordercy.


Znali go, przynajmniej niektórzy z nim. Drake już kiedyś się z nim zetknął, nigdy jednak nie zamienili ani jednego słowa, wiele razy słyszał też, że jest to człowiek bardzo niebezpieczny. Oto stał przed nimi żołnierz pierwszej kompanii marines podległej FBI, James „Rączka” Dickson. Drake pamiętał, że włóczył się kiedyś z człowiekiem, którego nazywali Indiańcem czy jakoś tak. Jak dla niego mógłby się nawet nazywać Tańcząca Chmura, bardziej interesował go w tym czasie Dickson i powód jego obecności. Nie miał na sobie munduru, to znaczyło, że nie był tutaj oficjalnie. Przynajmniej tak sądził. Żaden z towarzyszy nie kwapił się do rozmowy, Logan wiedział, że zostawiają to jemu, dziwnie czuł się jako dowódca. Dawniej zawsze stał gdzieś z tyłu jako ten od brudnej roboty, nie od wydawania poleceń, nie od gadania.

- Ciebie też dobrze widzieć - odparł Drake, na twarzy miał serdeczny uśmiech, ale jego gruby głos i tak musiał budzić raczej mało przyjemne wrażenia. Obrócił krzesło i usiadł tak by widzieć nie tylko Torrino i Rączkę, ale również drzwi. - W czym możemy ci pomóc? – Zauważył, że Lynx zajął pozycję przy drzwiach, co pozwalało mu nie tylko pilnować wejścia, lecz także obserwować Rączkę, ręce miał skrzyżowane na piersi, a kabura od jego wiernego Vectora była odpięta. Dickson też tego nie przeoczył, był spokojny, ale gotowy do walki, obserwował zabójcę maszyn.

Torrino nie był zadowolony z pominięcia serdeczności i braku kultury jakie zaserwował mu Drake i najemnik bez trudu zdołał odczytać to z jego twarzy. Widocznie lubił grzeczność i wszelkie formy z nią związane, pech chciał, że akurat jego rozmówca wychowany był przez pustkowia, nie uniwerek Stalowego Orła ani rozpieszczonych maminsynków z Federacji. Mimo to zachował rezon, wyciągnął z szuflady papierośnicę i poczęstował wszystkich nim zabrał głos. Rączka odpalił swojego wciąż obserwując najemników. Wlepiał w nich swoje spojrzenie, a oni nie byli mu dłużni.

- Konkrety. To lubię. Potrzebuję ludzi, którzy potrafią zrobić użytego z broni. Twardych pistolero. Jednak nie do napadów, jestem porządnym kupcem. Do zabezpieczenia magazynu, jak się sprawdzicie - do ochrony konwoju. Obecny tu James polecił mi Was. Za magazyn płatne trzy naboje za dobę, posiłek gratis. Bonus w razie problemów. Amunicja 5,56, 7,62, 9mm, .45 lub .12. Pasuje?

- Nim przejdziemy do zapłaty, czy magazyn narażony jest na atak?
– zapytał Logan, Torrino najwyraźniej chciał już teraz tylko by niewychowani goście przyjęli warunki i sobie poszli - Jakieś konkretne niebezpieczeństwo czy to jedynie środki zapobiegawcze?

- Środki zapobiegawcze. Mam tam ładunek, który czeka na konwój. Niestety doszło do pewnej... niedyskrecji stąd ktoś może się na niego połakomić.


- Skoro James - skinął głową w kierunku Rączki - nas polecił, wie zatem, że nie odpuszczamy. Nie jesteśmy też tani, ale nie zdzieramy. Mamy kumpla, który potrzebuje rehabilitacji, a ta kosztuje. Częściowe pokrycie jej kosztów, byłoby bardzo pomocne - powiedział Drake - a zdrowy Cutler jest wart więcej niż kilku uzbrojonych drabów. - Zakończył czekając na reakcję Torrino.

- Drake... – Torrino zaciągnął się papierosem i po chwili wypuścił z ust chmarę dymu. - Nie interesuje mnie czy przeznaczycie wasze zarobki na rannego kumpla czy na dziwki. Inwestycja w Cutlera w tej chwili jest dla mnie nieopłacalna. A ja zajmuje się interesami. Jednak jeżeli faktycznie jest tak dobry wyślę do niego mojego konsultanta. Może w dalszej części zadania się przyda, wtedy rozważę pokrycie kosztów jego leczenia.

- Stawka nie powala, ale rozumiem że to oferta wyjściowa.
– Do tej pory siedzący cicho Heinrich zabrał głos. - Jeszcze wrócimy później do tego. Swoją drogą, masz jakieś nowe informacje z Jabłka, Detroit lub z Domu?

- Nic ciekawego nie licząc zmiany cen. Wzmożone zapotrzebowanie na broń i amunicje. Mówi się, że na południu szykuje się jakaś ruchawka. Pewnie Hegemonia znowu z burakami będzie się tłuc. I u buraków jest jakaś zaraza czy coś, ale nie wiele wiem. Co do ceny, nie jest to propozycja wyjściowa. Jest ona ostateczna. Jednak jak się spiszecie, za konwój na miejscu płacę pięćdziesiąt naboi 5,56. Od głowy. Plus koszty leczenia. Jak ktoś umrze, jego kumple nie dostają jego doli.

- W porządku -
rzekł Drake - jeżeli ktoś spróbuje się włamać, zatrzymamy go. Sprzęt wroga przechodzi też w nasze ręce. Raczej - zerknął na Rączkę - nie specjalizujemy się w braniu żywcem. Wszystko zależy jednak na kogo trafimy, o ile, rzecz jasna, trafimy na kogokolwiek.

- Sprzęt do podziału jak rozumiem na całą piątkę?
– tym razem odezwał się Nowojorczyk, po raz pierwszy dzisiejszego dnia, najwyraźniej poruszana kwestia zainteresowała go bardziej niż poprzedni tok rozmowy. Jego wzrok wbił się w Logana jeszcze mocniej.

- Oczywiście - zapewnił go dowódca, wystarczyło parę słów by potwierdziły się domysły Logana. Raczka ulepiony był z tej samej gliny co oni - w końcu nie tylko my nadstawiamy karku. - Zaciekawione spojrzenie spoczęło na Rączce. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego również będzie trzeba pilnować, nawet jeśli wątpił by marine planował wystąpić przeciwko nim.

Rączka odpowiedział jedynie skinieniem głowy, przez chwilę podtrzymywał jeszcze kontakt wzrokowy, niczym bokser, który sprawdza psychikę swojego rywala, po czym spojrzał na handlarza. Zachęcony Torrino uśmiechnął się i powiedział - To skoro mamy za sobą wstępne ustalenia to może przejdziemy do formalności?

Nim się obejrzeli wyciągnął z drugiej szuflady plik papierów, w arkuszach nabazgrał kilka rzeczy i podał po jednym egzemplarzu Loganowi i Heinrichowi. Jako, że ten drugi nie był członkiem QRS, jego umowa musiała zostać zawarta oddzielnie, obejmowała usługi ochraniarskie konkretnego celu, w tym wypadku w wolnym miejscu widniał wpis informujący jedynie o mieniu sklepikarza. Nie było żadnych informacji o tym, co dokładnie było zagrożonym obiektem. Drake też o to nie pytał, nie za to mieli im płacić. Dom umieszczony między Enklawą i farmami oraz jego zawartość, o nie mieli zadbać. Handlarz zobowiązał się do dostarczania trzech posiłków dziennie, zapłaty trzech naboi za dobę pracy oraz opieki medycznej, o ile ta nie przekroczy pewnych ustalonych kosztów. Torrino naprawdę wiedział jak zadbać o swoje interesy. Oczywiście nie zabrakło również adnotacji o najemnej grupie komorniczej Slug&Sons, która miała pociągnąć ich do odpowiedzialności w razie nie dopełnienia umowy. Zaczynali tego samego dnia w południe, obowiązywał ich zakaz otwierania skrzynki, a według miejscowego prawa nie ponosili także odpowiedzialności za jej zawartość. Ten standardowy zapis stanowił dla nich dobre zabezpieczenie.

- Panie Torrino – zaczął Baszar, który do tej pory wyglądał jak wykuty w skale Thunderhead Szalony Koń - Skoro formalności mamy już za sobą, mam dodatkową propozycję. Na czas ochrony na pewno zainstaluję parę dodatkowych zabezpieczeń. Po zakończeniu umowy mogę je pozostawić za niewielką opłatą. Cenę dogadamy po kontrakcie. W tej chwili nie znam obiektu, no i nie wiadomo czy któreś z nich nie zostanie aktywowane. Wstępnie, powiedzmy koszt materiałów plus robocizna. Ponieważ nie wspominał pan o żadnych pułapkach zakładam, że w tej chwili nic tam nie ma?

- Zgadzam się, jest to dobra propozycja. – Torrino szeroko się uśmiechnął, widać było że oferta Baszara bardzo przypadła mu do gustu, choć kto wie? Może sęk tkwił w tym jak grzecznie tytułował go tropiciel - Jeżeli mój szef ochrony po wszystkim wypowie się pozytywnie o tych zabezpieczeniach może będę miał dla pana dodatkowe zlecenie w postacie zabezpieczenia innych budynków.

- Jestem otwarty na propozycje i ewentualne modyfikacje, choć więcej będziemy mogli zdziałać, gdy mój młody przyjaciel wróci do formy. Jak pan doskonale wie, wszystko jest tylko kwestią ceny i umiejętności.

Torrino po raz kolejny skinął głową, negocjacje dobiegły końca, po kilku grzecznościowych zwrotach i dopięciu ostatnich formalności mogli opuścić sklep.

***

Minęły cztery godziny, o dwunastej jakiś chłopaczek doprowadził ich na miejsce. W prostym, jednorodzinnym domku wartę trzymało czterech niezbyt wygadanych drabów z automatami. Kiwnęli Loganowi głową, gdy zobaczyli najemników i szybko się zwinęli. Przez środek budynku ciągnął się długi korytarz, wejścia znajdowały się w salonie i ganku, w kuchni było zejście do piwniczki, gdzie ukryta była ochraniana skrzynia. W dwóch pokojach stały powojenne, sfatygowane meble obrastające kurzem, był jeszcze warsztat, ewidentnie należący do jakiegoś montera, pełen był różnego rodzaju narzędzi. Piętro było użytkowane przez obozowiczów, pustawe, o osmalonych przez pochodnie ścianach, za wentylacje służyły proste i niewielkie okienka. Wszędzie walały się też puste konserwy, gdzieś z boku leżał nóż o złamanym ostrzu. Samą zaś posesję otaczał murek wysokości mniej więcej półtora metra.

Rączka zaczekał na moment, gdy Logan oddzieli się od pozostałych, okazja nadarzyła się, gdy najemnik sprawdzał wyjście w salonie. – Ciekawy rewolwer, rzadko spotykany.

Drake obdarzył Rączkę penetrującym spojrzeniem, zwykle gdy ktoś chwalił jego Betty, potem próbował ją sobie przywłaszczyć. Marine nie należał jednak do tego typu ludzi, przynajmniej zdaniem najemnika. - Bystre oko - skomentował uwagę Drake po czym usiadł na fotelu, obok którego stał blaszany stół i kilka krzeseł - To unikat, raczej nie wiele ich na świecie - dodał jakby przez grzeczność.

- 5,56, prawda? – Ton głosu zradzał pewne zainteresowanie, co z pewnością nie było częstą cechą głosu Rączki. - Spotkałem taki tylko raz – wyjaśnił - ciekawi mnie czy to ten sam model, kupiłeś go w NY w przeciągu ostatniego roku?

- Nie, mam go od lat.
– Poklepał się po kaburze, mimowolnie przed oczami stanął mu jego ojciec - Kim był człowiek, który go nosił? - spytał odpychając od siebie wspomnienia.

Rączka przez chwilę nie odpowiadał, wyglądało na to, że pytanie mimo uszu lub też długo zastanawiał się jak myśli ubrać w słowa. - Moim dowódcą. Byłym marines, agentem FBI. Nie wiem od kogo go zdobył. W Detroit albo w Findlay.

- Masz ciekawe znajomości
- stwierdził Drake - a jednak jesteś tutaj, bez dowódcy, bez munduru ze stalowym orzełkiem, pracujesz z najemnikami. To wiele mówi.

- Ciebie też daleko zaniosło od Gallup. Nie masz nad sobą wielkiego patrona najeżonego hi-techem.
– Rączka znał się na odbijaniu piłeczki w konwersacji, nie wiele też dało się wyczytać z jego twarzy, potrafił panować nad emocjami - Twoja przeszłość, twoja sprawa. Podobnie z moją. Zresztą, to z twoim kumplem prędzej miałbym konflikt.

-Sporo wiesz -
rzekł Logan, na twarzy miał delikatny uśmiech, ale jego oczy... Dwa punkciki przyklejone do Rączki, skanujące go bez przerwy. To jednak nie było nic niezwykłego, bardziej uderzał ich zimny blask i szalona nuta. Wzrok marine był do niego zadziwiająco podobny. - Niebezpieczna wiedza. Nie szukam konfliktów, o którym kumplu mówisz?

- Ja też nie. Nie jestem fanatykiem Collinsa. Lynx służył przecież w trzecim, prawda? A z trzecim mordowała się pierwsza. Mimo to, jakbym chciał walczyć z każdym, kto strzelał do pierwszej, nie robiłbym nic innego, więc możecie mnie przestać świdrować wzrokiem jakbym miał wpakować wam kulkę w plecy. Zerwałem z Zgniłym Jabłkiem, tak jak wy z Posterunkiem.


- Przeszłość - skomentował krótko Drake - różne rzeczy robiliśmy. Jesteś jednak w błędzie, nie chodzi o to czy byłeś marine, czy waliłeś do ludzi w imię stalowego. Chodzi o to kim jesteś, a jesteś podobny do nas. Wyglądasz na zabójcę, to jest powód.

Nowojorczyk roześmiał się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej papierośnicę, którą zręcznie obrócił między palcami niczym szuler z Vegas. Nawet bystre oko nie zdołałoby wychwycić jak w tym samym momencie pojawiła się w nich również zapalniczka, płomień zatańczył dla nich obu. Podsunął papierosy najemnikowi. - Bo jesteśmy zabójcami Logan. Nic innego nie potrafimy, ale w mordowaniu jesteśmy najlepsi. – Jego prawa dłoń nie była już tak zręczna, palce jakoś ciężko się zginały i nie wszystkie były wyprostowane, to jednak nie przeszkadzało mu zapewne w używaniu dwóch Tavorów. Już wcześniej najemnik zauważył również, że Nowojorczyk lekko kulał.

- Co za czasy. - Tym razem to Drake się zaśmiał, skinął głową w podziękowaniu i przyjął papierosa. - Przynajmniej jest to zawód, na który zawsze jest popyt. – Nowojorczyk odpalił mu fajkę, Logan się zaciągnął, były dobre, teksańskie.

- Szkoda, że marna emerytura. – Milczał przez moment, który wykorzystał na odpalenie swojego papierosa i włożenie go do ust. - Uznaj to za wyciągnięcie ręki. Collins ponad rok temu po cichu dał swoim służbom przykaz nie mordowania Visotronicki mimo umowy z Nestugowem. Jednak twoi dwaj kumple nie są zbyt bezpieczni w NY.

- Żaden z nas nie jest, to nie miejsce dla nas. O ile nie chcemy wysłać Młodego na uniwerek. -
Znów się zaśmiał. - Wiesz, pamiętam cię. Ciebie i takiego wielkiego Indiańca. - Zaciągnął się papierosem. - Co z nim?

I tym razem Logan nie zdołał niczego wyczytać z twarzy Rączki, była zimna i nieprzenikniona. – Zginął – odparł po chwili.

- Rozumiem. Nasi też odpadli, obecny QRS to cień dawnej ekipy. Więc poleciłeś nas Torrino - ni stwierdził ni zapytał zmieniając temat.

- Jesteście nieźli. Wolę pracować z zawodowcami.

- Mam tylko nadzieję, że Torrino wszystko nam powiedział. Do pilnowania byle magazynu mógł wziąć swoich ludzi, a nie najemnych morderców. Ładunek musi być cenny.

- Na pewno coś zataił. Chce was wypróbować i nająć potem do ochrony konwoju. Wydał na niego sporo kasy. Wynajął Marka. To najemnik, dość znany w tej okolicy. Wolny strzelec. Do tego jakąś kurierkę, też ponoć dobrą. Trzy samochody... To nie przelewki.

- I dobrze, chętnie się stąd wyrwę, siedzenie na tyłkach nie jest w naszym zwyczaju. Dobrze by było gdyby konwój kierował się w stronę przeciwną do NJ.

- Niestety. Ale potem możecie odbić w stronę Detroit, będziemy poruszać się tylko po obrzeżach Zgniłego Jabłka.

- Nie czas żeby wybrzydzać
- stwierdził Drake, choć nie wyglądał na zadowolonego - Trzeba wziąć się do roboty i zarobić te parę naboi.

Rączka jedynie skinął głową ze zrozumieniem, tymczasem Drake postanowił przekazać pozostałym jak mają wyglądać warty. Za radą Lynxa zdecydował, że za dnia na nogach będą wszyscy, zaś po zmroku pozostanie tylko trzech, dwóch będzie spało. Zmiany co dwie godziny. Obstawić należało przede wszystkim oba wejścia, na piętrze jeden z nich miał wypatrywać ewentualnego zagrożenia. Na nogach też zawsze miało być przynajmniej dwóch członków QRS. Może i Heinrich oraz Rączka też byli najęci do tej roboty, ale swoim, tym których znał od lat, ufał najbardziej.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 06-09-2013 o 00:17.
Bebop jest offline  
Stary 15-08-2013, 02:02   #35
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
James złapał łapczywie oddech jakby wynurzył się z głębokich odmętów toni wodnej. Cutler chwilę dochodził do siebie przypominając sobie jak to się stało, że jest ranny, bo tego, że tak właśnie jest był całkowicie pewien. Ręce i nogi były całe, podobnie jak głowa. Najgorzej miały się u niego nadwyrężone do granic barki i plecy, które ciągnęły jakby ktoś go pionowo wpakował w imadło na całą noc. Cholerny ból...

Twarz, którą zobaczył jako pierwszą nie była znajoma. Gość wyglądał na obcokrajowca co potwierdziło się, gdy się odezwał. Lekarz - przywieziony zapewne przez towarzyszy najemnika - nawet nie starał się pocieszać Jamesa. Cutler mimo nikłych zdolności empatycznych wiedział, że nie jest dobrze. Wood i Carlsson - jak dobrze było ich widzieć zdrowymi - wpakowali go na pakę jakiegoś pickupa.




Enklawa była miejscem ciekawym i barwnym - jak na standardy Maczetorękiego. Rdzawo pomarańczowa siatka, drut kolczasty, wieżyczki wypełnione gotowymi do boju strażnikami... Tablica praw tego miejsca była raczej napisana zrozumiale. Cutler od razu załapał, że najważniejszymi miejscami w Enklawie są oczyszczalnia wody i farma. Tutejsi nie lubili ponadto gwałcicieli, złodziei i oszustów. James nie miał co się martwić, bo o zabójcach nie było nawet wzmianki. W końcu kto nigdy nie zabił bliźniego? No właśnie.


Następny dzień zaczął się dla olbrzyma nieprzyjemnie. Pojawił się u niego lekarz o imieniu Fadiej, który ponoć był bliskim przyjacielem ojca Młodego. Musiał sporo mu kiedyś zawdzięczać, bo opiekował się dzieciakiem niemal jak własnym. No właśnie. Młody. Jego stan nie był najlepszy, ale wyglądało na to, że ofiara Cutlera nie poszła na marne. Chłopak będzie żył. Wracając do nieprzyjemności dnia Cutler dowiedział się, że jest poważnie kontuzjowany. Jego kręgosłup musiał się uszkodzić podczas unoszenia hydraulicznych wrót w bunkrze. Doktor przeplatał słowa ze swojego ojczystego języka z angielskimi, ale James zrozumiał, że po bardzo wyczerpującej i długiej rehabilitacji będzie mógł niemal całkowicie wrócić do zdrowia. Cutler uznał temat za otwarty i postanowił go poruszyć za jakiś czas... Jak będzie widać postępy w tej całej rehabilitacji.


Tydzień Jamesa mijał bardzo powoli. Cutler męczył się ćwiczeniami, które nigdy nie sprawiały mu żadnych trudności. Co więcej część z tego James nawet nie uważał za ćwiczenia! Nic dziwnego, że dla komandosa schylenie się i wyprostowanie nigdy wcześniej nie stanowiło problemu. Dzień po zjebaniu kręgosłupa nawet to dla najemnika było wielkim wyzwaniem. James był zdołowany jak nigdy, ale nie poddawał się. Wierzył, że jest szansa odzyskać utraconą sprawność. Wystarczyło ciężko pracować...

Fadiej - mimo iż był przyjacielem Belga, o którym James słyszał niejednokrotnie - liczył sobie 3 pociski za posłanie na ziemi, ciepły posiłek, rehabilitację i gorset, który Cutlera w tej sytuacji wkurwiał najbardziej. Podczas pobytu w szpitalu wielkolud bez problemu spostrzegł, że Ukrainiec nie jest zwykłym lekarzem. Raz był wesoły, raz zły, raz mu wszystko wisiało... Zdawał się bardziej ożywać w towarzystwie Młodego. Czyżby chłopak przypominał mu zmarłego przyjaciela?




Wieczór picia z Fadiejem i Młodym zapadł Cutlerowi w pamięć. Wystarczył ten jeden raz, a James przypomniał sobie dlaczego nie pije. Powodów było oczywiście zdecydowanie więcej niż to, że alkohol jest drogi, niepewny i nie współgra z jego planem treningowym. Najemnik wypił tylko dlatego, bo nie chciał obrazić lekarza, który przy nim i Młodym wykonywał kawał, solidnej roboty. Irytujące ćwiczenia szlifowane dzień po dniu dawały olbrzymie rezultaty. James był pełen nadziei...

Kolejnego dnia pojawił się u Fadieja nowy pacjent. Gość był młodszy o kilka lat od Młodego, ale James wyraźnie zauważył, że małolat dba o tężyznę fizyczną. Mięśnie miał mniejsze od Cutlera, ale jak na tak młodego chłopaka zapowiadał się bardzo dobrze. Miał dwie spore blizny po ostrzu. Młody pomagał lekarzowi go połatać. Ze sprzętu typka uwagę najemnika przykuła klinga pośrednia między mieczem a maczetą. Coś na tyle długiego aby trzymać przeciwnika na pewien zasięg i na tyle lekkie aby nadal trzymać to w jednej ręce. Znaczy Cutler nie miałby z tym problemów...

Chłopak opowiadał bardzo żywo jak otrzymał opatrywaną ranę. Co więcej dodał, że jego brat jest łowcą mutantów. Zawód niby jak każdy inny - szczególnie po wojnie nuklearnej - ale najemnik szczególnie lubił tych czyszczących Stany z gówna i zarazy ludzi.

- Jak się czujesz, Młody? - zapytał Cutler z krzywą miną. - Ja nienawidzę narzekać, ale nie jest dobrze... Chyba zostałem kaleką. Będę trenował z całych sił aby odzyskać sprawność, ale... jest bardzo źle. Sam widziałeś. Niedawno podnosiłem 200kg na klatę, a teraz ledwo chodzę...

Młodzieniaszek uznał, ze to chyba do niego. Nic dziwnego sądząc po jego wieku.

- A dzięki koleżko. Nieźle. To tylko pies. Tak to jest, że dla najlepszego szermierza po tej stronie Missisipi dają zlecenie na psy. Nie martw się koleżko. Mego brata kiedyś napadł mutek. Jadowity skurwiel udziabał go w rękę. Jakiś szaman powiedział, że będzie trzeba uciąć rękę. No to Dave przywalił mu w zęby. Wcześniej wysączył jad, zalał wódą i rękę ma. Znaczy dwie ręce.

- Najlepszego szermierza po tej stronie rzeki? - zapytał James. - Myślę, że w pełni sił mógłbym się z Tobą sprawdzić, ale obecnie... Byle dzieciak znający się na walce by mnie oklepał. Kurwa. - Cutler wykrzywił twarz w grymasie bólu. - Nie za szybko dojdę do siebie o ile kiedyś to się stanie.

- Ej! Koleżko, może jestem młody, ale nie jakiś tam byle pierwszy lepszy. Sam mistrz von Ameo mnie uczył!

- Myślę, że nie ważne kto Ciebie uczył. Liczysz się wyłącznie ty. - powiedział pewnie Cutler. - Ja w wielu aspektach byłem samoukiem, a ilu “mistrzów” już pokroiłem jedynie sam Stwórca wie. Jak wyzdrowieję poćwiczymy razem i pokażę Ci czego uczą w moich stronach. Może ty też mnie czegoś nowego nauczysz...

Młodzieniaszek się poderwał. Cutler lubił ludzi z entuzjazmem, ale ten był jakiś niecodzienny.

- Ta... Mistrzów. Znam takich jak ty koleżko z przerostem mięśni i małym fiutkiem co uważali, że nikt od nich nie jest lepszy, a rąbali maczetą jak drewno. No zaraz...

Lekarz pchnął go na łóżku.

- Spokojnie chłopczik. To nie diskotieka. Siadaj.

Cutler wybuchnął gromkim śmiechem. Spojrzał z lekceważącym uśmiechem na młodzika kontynuując.

- Tak się składa, że nie uważam, że nikt nie jest ode mnie lepszy. Znam wielu, którzy by mnie pokroili w kilka sekund, ale uwierz... Ty do nich nie będziesz należał wcześniej jak za 10 lat. Ciężkiego, systematycznego treningu. A to, że jestem duży nie ma nic do rzeczy. To, że ty jesteś zbudowany jak przeciętny dzieciak też nie ma.

Dzieciak chciał coś odpowiedzieć, ale zobaczył twarz lekarza i zacisnął tylko pięści.

- Co jest? - zapytał James. - Rurka zmiękła? Jak chcesz to korzystaj póki jestem rozjebany jak kurwa po paradzie miłości. Normalnie nie miałbyś pewnie szans, ale obecnie dasz mi radę bez problemu... - powiedział wyzywająco hegemończyk.

Oczy dzieciaka zabłysły.

- Poczekam i zmierzymy się złamasie jak przestaniesz biadolić nad swoim kręgosłupem.

Fadiej skończył zawiązywać opatrunek i spojrzał smutnymi oczami na swoich pacjentów.

- Panowie spokój budi łaska.

- Jestem spokojny, Fadiej. - powiedział James. - Próbowałem być miły, ale wkurwia mnie jak patrzą na mnie przez ten pryzmat. Przerost mięśni, mały fiutek... Słyszałem to wiele razy. Młody pożyje jeszcze trochę, nazbiera doświadczenia, a potem będzie się wymądrzał. Póki co ja jestem złamasem i niestety nie jestem w stanie mu pokazać co umiem. Hmm... W sumie nawet mi się nie chce dzieciaku.

Szczeniak słysząc słowa Jamesa od razu się nakręcił.

- Biedny meks. Nie chce mu się, ludzie go po pozorach oceniają. - spojrzał na ukraińca. - A na mnie to jak patrzy? Ja tu jestem miły, zagaduje, pocieszam, a słyszę, że młody, że nic nie umiem i że on wielki mistrz wciągający wszystkich nosem jak tabakę. No po prostu nie mogę. Ale dobra, dobra nie zakłócam spokoju inwalidów.

Młody zarzucił na siebie skórzaną kurtkę, wyciągnął z kieszeni dwa naboje i pióro podając je lekarzowi.

- Dziękuję.

- Zdrowia chłopczik. - odparł Fadiej.

- Zabawny gość. Zaproponowałem się zmierzyć, a on od razu wymyślił sobie całą masę słów, których autorem rzekomo byłem. Zupełnie jakby mnie z kimś pomylił albo był chory psychicznie... - James zagwizdał po czym spojrzał na lekarza.

- Fadiej... Ile czasu będę musiał u Ciebie spędzić aby odzyskać sprawność? Będę ciężko trenował... - zapytał wojownik.

- James... To sprawa ciężka. Zależy. Już pewne widzę... prohres.

- Powiedz czy są jakieś szanse? Jak tak to ile może to zająć? Miesiąc? Dwa? - zapytał z nadzieją najemnik. - Fadiej całe moje życie szkoliłem u siebie wyłącznie sprawność fizyczną... Nie chce zmieniać mojego życia. Wózek inwalidzki, książki, ciepła kawa... To nie dla mnie, stary.

- Przykro mi James. Zawsze łamać Ciebie będzie i nie radzę się przeciążać. Ale sprawność odzyskać, strzelać myślę już można. Miesiąc, dwa i w mordę dasz komuś dać radę.

Lekarz dokonał niemożliwego nie wtrącając słów z ukraińskiego, ale po swojemu zmiękczał i przestawiał szyk.

- Łamać w jakich sytuacjach? Chce być na to gotowy. - powiedział James.

- No szpric i bil na zmianę pogody. Przy wysiłku. Ni mam aparatu.

- Rozumiem. - rzucił Cutler. - Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, aby zostać u Ciebie jak długo się da. Chcę wyzdrowieć...

Lekarz uśmiechnął się. Po poprzednim smutku, gdy jego pacjenci się kłócili nie było śladu. Poklepał pocieszająco Cultera po ramieniu.

- Fadiej... Stać mnie obecnie na dodatkowe 2 tygodnie. - powiedział James. - Sprzedałem ostatni nóż, klamkę, PM i wszystko co sprzedać mogłem. Nie mógłbyś mnie leczyć w zamian za przysługę czy cokolwiek co mógłbym dla Ciebie zrobić? Bez sprawnych pleców nie uciułam na 2 miechy leczenia. Nie ma szans...

- Zobaczymy. Na razie kolega twój zapłacił.

- Muszę mu podziękować. Młody się wykuruje? - zapytał nagle żywo James.

Fadiej skinął głową, a Młody - przysłuchujący się rozmowie z krzywym uśmiechem na gębie - odpowiedział.

- Pewnie gdybyśmy tu zastali jakiegoś prowincjonalnego konowała to nie wykpiłbym się tak tanim kosztem, o ile w ogóle bym przeżył. Powiedziałbym nawet, że jestem w lepszym stanie niż mój rycerz na białym koniu. Fadiej to prawdziwy spetsialist i obaj mamy cholernie dużo szczęścia że to on nas łatał.

Lekarz machnął ręką. O dziwo wyglądało na to, że skromność nie jest udawana.

- Batko nauczył mnie trochę, a Ty chłopczik szczęścia dużo masz.

- Cieszę się. - powiedział szczerze najemnik. - Tylko nie zaczepiaj, Młody, za dużych kozaków, bo przez miesiąc, dwa będę udawał spokojnego. - dodał ze śmiechem.


Po południu do szpitala wszedł nieznany Jamesowi mężczyzna. Niewysoki, ale nie chuchro. Widać było, że kolo dbał o siebie. Oczywiście do Cultera było mu daleko, ale od reszty chłopaków z QRS nie odstawał. Po tym jak odruchowo, ale uważnie lustrował pomieszczenie, nie oddalał ręki od broni i stawał tak by zawsze móc przyjąć walkę James poznał osobę nawykłą do broni. Pewna oszczędność ruchów kojarzyła się z wojskiem. Skinął obecnym głową.

- Witam.

Fadiej, który właśnie dokańczał jedzenie uśmiechnął się.

- A witam, witam. W czym mogę pomóc?

Po swojemu przeciągał i zmiękczał wyrazy.

- Chciałbym porozmawiać z pana pacjentem.

Lekarz milczał sekundkę.

- Zapraszam.

Mężczyzna podszedł do Jamesa. Różnica wzrostu i wagi nie peszyła go co nie było takie częste. Ludzie zwykle albo bali się Jamesa albo szukali zaczepki. Domniemany wojskowy wyciągnął rękę do Cultera.

- James Culter z QRS, prawda? Nazywam się Mark. Chciałbym zająć ci chwilę.

Kolo miał dziwny akcent, najemnik ni cholery nie potrafił go umiejscowić, a w zwiadowczym zetknął się z mieszkańcami prawie całych Zasranych Stanów.

- Prawda. - odparł James ściskając rękę rozmówcy. - Mów o co chodzi, Mark.

Mężczyzna od razu przeszedł do konkretów.

- Przysyła mnie pan Torrino, miejscowy handlarz. Prosił mnie abym ocenił twój stan zdrowia. Twoi towarzysze zasugerowali mu, że będziesz cennym nabytkiem podczas pewnej misji. Stąd mam parę pytań. Jak zostałeś ranny i jak poważnie?

- Pod wpływem adrenaliny uniosłem wrota ważące na oko pół tony i podczepione do mechanizmu, który próbował je zamknąć. Wydaje mi się, że rana jest bardzo poważna. Coś z kręgosłupem. Proszę zapytać Fadieja. - powiedział James. - Wcześniej byłem zdrów jak ryba i nigdy nie miałem tak poważnej kontuzji. No nie licząc kilku groźniejszych cięć i postrzałów.

Koleś patrzył chwilę na Cultera jakby ten go w konia robił. Przeniósł wzrok na Fadieja. Lekarz zabrał głos.

- W pełni sił to nie będzie on prędko. Hvyntivke jednak uniesie.

- Hvyntivke? - Mark powtórzył słowo z ukraińskiego w dość udany sposób co dla Jamesa wydawało się mało możliwe.

- No... Broń.

- Dziękuję. - żołnierz ponownie spojrzał na Cultera. - Może przejdziemy się po mieście i omówimy twój stan zdrowia i ewentualną współpracę?

- Chętnie. - powiedział James spoglądając na broń rozmówcy. - Możesz nie wierzyć, ale od ponad 10 lat nie było sytuacji abym spacerował gdziekolwiek bez oręża. - dodał z dziwnym grymasem. - Musiałem sprzedać aby było na leki, żarcie, rehabilitacje. Zdrowie ważniejsze.

- Wiem o co chodzi. - powiedział tamten skinąwszy głową. - Sam żyje z broni. - lekko odchylił połę kurtki ukazując rewolwer.

- Mogę? - zapytał James. - Rewolwer i jedną kulę. Muszę coś sprawdzić... Obiecuję nie celować w kierunku kogokolwiek z was.

Mark chwilę się wahał. W końcu jednak wyciągnął broń z kabury. Colt Python z 4-calową lufą. Oksydowany i wyraźnie zadbany. Wprawnym ruchem otworzył bębenek i wyjął pięć kul. Zamknął go i podał za lufę Culterowi.


- Dzięki. - powiedział James otwierając ponownie pralkę. - Wierzysz w Boga, Mark? - zapytał.

Mężczyzna spokojnie spojrzał na Cultera.

- Nie.

- Ja też nie. Pierwszy raz o nim pomyślałem od miesięcy... - powiedział. - Zakręć proszę.

- Co chcesz zrobić? - zapytał przybysz.

- Spokojnie Mark. Zakręć bębenkiem. - rzekł James. - Nic co może wam zaszkodzić.

W tym momencie odezwał się Fadiej.

- James... Nie rób niczego pospiszno...

Mark ciągle obserwował Cultera.

- Powiedz co chcesz zrobić. Zagrać w rosyjską ruletkę?

- Całe życie trenuje swoje ciało i sprawdzam swoje możliwości. Możliwe, że właśnie stałem się kaleką. Dlatego pytam... - James podniósł do góry głowę i zakręcił bębenkiem. - Wolisz abym żył i miał szanse na odzyskanie sił czy mam umrzeć? - niewierny Ctutler zamknął pralkę, odciągnął napinacz rewolweru i uniósł go do swojej głowy.

Fadiej coś mówił. Mark coś mówił. Do Jamesa jednak to nie dochodziło. Ściągnął spust. Iglica trafiła na pustą komorę. Pół sekundy później Culter poczuł ucisk na lufie i szarpnięcie za klamkę. James puścił rewolwer, który trafił z powrotem w ręce właściciela.

- Wybaczcie, że musieliście być tego świadkami. Nie miałem własnej broni. - powiedział James jakby właśnie skończył partię warcabów. - Nadal Twoja propozycja jest aktualna? - zapytał.

Mark potrząsnął głową.

- Nie masz broni. Chcesz się rozstać z życiem. Dlaczego miałbym Ciebie rekomendować dla Torrino?

- Jestem po najcięższej kontuzji w moim życiu. - powiedział James. - Nie wiem czy kiedyś odzyskam to co utraciłem. Nie mam prawa do chwili debilizmu? - zapytał. - Mark skoro tu przyszedłeś musiałeś usłyszeć o Jamesie Maczetorękim Cutlerze, który bez broni jest groźniejszy od waszych wycyckanych strażników z automatami. Albo też po prostu mam opiekuńczych kumpli. - dodał z uśmiechem. - Jedno z dwóch na bank.

- To drugie. Nie słyszałem o Tobie. Widać, że jesteś silny. Sądząc po towarzystwie potrafisz też walczyć. Fadiej jednak mówi, że w pełni sprawny nie jesteś. Sam też wolę strzelca od fightera. Jednak jak kropniesz się podczas akcji to siądzie na morale reszty. Ciągle nie widzę zbytnio plusów ewentualnej współpracy.

- Ja również póki co ich nie widzę. - powiedział krótko Cutler. - Najważniejsze jest dla mnie zdrowie więc mój konik czyli walka wręcz, na broń białą, na rzucanie nożami i siekierami odpada. Wchodzi broń palna, której nie posiadam. Gdybym pracował pewnie zyskałbym kasę na leczenie, ale z drugiej strony czy jest sens narażać się na dalsze kontuzje? - James poczekał chwilę. - Jest, bo James Cutler może jest chujem... Tępym, wielkim, głupim chujem, ale posiada jedną upierdliwą cechę... Za swoimi pójdę w ogień i nie wybaczę sobie jak pójdą tam beze mnie. Jak umrę najwyżej zaoszczędzicie na mojej pensji. To jak, Mark?

Mark chwilę milczał.

- Zobaczymy. Powiem dla Torrino, że jak skołujesz sobie klamkę to możesz się przydać. Niech on zadecyduje. - Europejczyk otworzył bębenek, uzupełnił naboje i schował broń do kabury.

- Zatem ze spaceru nici. - powiedział James. - Kasę mam wyłącznie na leki więc jak mam dla was pracować pożyczcie mi broń. Glock, Beretta, Walter, cokolwiek... Przecież słowami nie idzie przekazać jak się dobrze strzela. Powiem, że strzelam średnio, ale nie wiesz za kogo biorę sobie punkt odniesienia.

- Twoi kumple mają na pewno wolną klamkę. Z nimi gadaj. Albo z Torrinem jak dojdzie do podpisania kontraktu. Ja Ci swojej nie pożyczę drugi raz.

- Ciebie nawet rozumiem... - powiedział z uśmiechem Cutler. - Niezły Colt, ale zawsze wołałem Security Sixa. Kiedyś takim strzelałem. Co do współpracy wyliczę sobie czy wystarczy mi na broń i przejdę się do waszego rusznikarza. Jak będzie miał coś wartego uwagi kupię i się odezwę. Jak mówiłem nie dam im ruszyć beze mnie.

Mark spojrzał poważnym wzrokiem. Skinął głową.

- Zdrowia James.

Wychodząc skinął głową Fadiejowi.

- Do widzenia.


Heinrich, po sprawdzeniu co z robotą stwierdził, że czas w końcu wpaść do Silnorękiego. Blondyn wszedł do pomieszczenia, w którym odpoczywał kolega. Wyglądał tak jak każdy by wyglądał na jego miejscu. Niemiec kiwnął głową na powitanie i dodał:

- Guten morgen, kameraten. Dobrze Cię widzieć... i że żyjesz.

Z plecaka wytargał dwupoziomową menażkę i postawił przed olbrzymem. Z pustymi rękami głupio było przyjść, a jak sądził żarcia nigdy dość... W menażce była jakaś tania porcja obiadowa z pobliskiego pubu.


- Ważne, że coś ciepłego. A na wódę i tak kasy nie mam.

- Witaj, Heinrich. - powiedział James siadając. - Fajnie, że wpadłeś. I tak nie mogłem spać. Dzięki za żarcie. Przyda się, bo ostatnio czuję, że bieda mnie szybko nie opuści... - dodał z mniejszą werwą. - Co u Ciebie?

- Dziękuję. Wróciłem już do siebie. Broń naprawiona, nowe zadanie przede mną czyli jest fajnie. Ciekawi mnie to co sie z Tobą stało w bunkrze. Bez dwóch zdań coś zrobiłeś ze sobą. Co to było? Nie widziałem jeszcze tego.

- Nie widziałeś czegoś takiego tak samo jak około 99% ludzi na globie. - powiedział James. - Nie był to żaden zastrzyk, pigułka, syrop czy narkotyk. Było to coś innego, ale za słabo się znamy abym Ci mógł to wyjawić. - dodał Cutler. - Wybacz Heinrich. Wiesz coś o tej misji, która ma się odbyć za parę dni. Mark miał mi już o tym powiedzieć, ale zrezygnował wiedząc, że nie mam broni i takie tam...

- Okay, rozumiem. - nie po raz pierwszy Niemiec spotykał się z podobną sytuacją, gdy ktoś chciał zachować dla siebie swoje sekrety. - Odnośnie nowego zlecenia to o ile zdamy egzamin z ochrony budynku to będzie konwój. W sumie jakiś konkretów to 50 pestek 5,56 i wcale się nie chce targować. Pewnie się dowiemy coś więcej, gdy ktoś się wysypie. A powiedz cały czas tu musisz być czy idziesz do magazynu na akcję?

- Prawdę mówiąc o tej akcji wiem jedynie z opowieści. Ani Drake ani Lynx nic mi na ten temat nie mówili. Szef u mnie nawet nie był, ale pewnie ma teraz dość na głowie. - James spojrzał w bok. - 50 pocisków na głowę czy do podziału między wszystkich? - zapytał dla pewności.

- Od głowy i nawet leczenie dają za free. Nie to, że po każdej akcji będziesz tego wymagał. - blondyn się uśmiechnął przelotem zachowując odpowiedni dystans. - Szef? Czyli kto dowodzi QRS? Byłem pewien, że ty jesteś tu szyszką.

- Ja tylko najlepiej walczę wręcz, na broń białą, rzucam, mam najlepszą kondycję i... - James się uśmiechnął. - Jeszcze kilka rzeczy. Dowodzi obecnie Drake wybrany przez głosowanie demokratyczne. Wiem, bo sam prowadziłem jego kampanię wyborczą. - Cutler spojrzał na blondyna. - I uwierz mi, że bardzo rzadko bywam na akcji ranny. Częściej sam sobie robię krzywdę niż wyrządzają mi ją inni... Jak tym razem na przykład... A przechodząc do twojej osoby... Zamierzasz coś ciekawego po tym całym konwoju? - zapytał z ciekawości najemnik.

- No i o to chodzi, że chciałem trochę się powłóczyć nim wrócę do Longride Creek. W Apallachach nie ma dużo do zwiedzania chyba, że się zapiszesz na coroczną wyprawę po maszyny na wschodnie wybrzeże, ale to nie to samo. Tak więc myślałem że na razie się do Was przyczepię. Choć jest ciężko ponieważ jesteście dość hermetyczną grupą. Tak więc czeka mnie trochę pracy jeżeli chcę być wolontariuszem QRS.

- Jak dla mnie możesz być choćby od zaraz. - powiedział James. - Myślę, że ewentualną rekrutacją zajmie się Drake z pomocą Wooda. - dodał po chwili. - Jak coś ja jestem jak najbardziej za. Polubiłem Ciebie i tego polskiego degenerata... - zaśmiał się najemnik.


James szukał Młodego krótko, bo wiedział, że najłatwiej znaleźć go u Fadieja. W końcu obaj zdrowo oberwali chociaż Cutler czuł, że Młody szybciej dojdzie do pełnego zdrowia. Głupio było się przyznać będąc niemal 2 razy cięższym i wyższym o głowę...

- Yo Młody. - zagadnął wojownik. - O zdrowie już pytałem więc zapytam czy wiesz dokładnie jaką misję i na kiedy ma dla nas ten cały Torrino? - zapytał z zaciekawieniem najemnik.

- No hej. - Odpowiedział Młody, którego uwagę częściowo pochłaniały tajemnicze puszki ustawione na blacie rozkładanego stolika. Jednocześnie w drewnianej misce mieszał coś intensywnie śmierdzącego siarką. - Kiedy dokładnie to sam nie wiem. W sumie nawet detali misji nie znam, ale pieprzyć to.

Rusznikarz zajrzał jeszcze raz do miski upewniając się, że masa nabrała właściwej konsystencji i dopiero wtedy oderwał się od pracy. Wycierając ręce w wyjątkowo już brudną szmatę kontynuował.

- Wiem tylko, że muszą coś zabezpieczyć. Jakiś obiekt czy budynek. Ważniejsze jest to, że zamierzam pomóc wykorzystując to w czym jestem najlepszy. - Uśmiech Młodego był w tym momencie naprawdę psychopatyczny jak to się czasem zdarzało, gdy wpadało mu w łapy coś ciekawego. - Będę miał za zadanie sprawić, by intruzi wybuchali lub się palili czy umierali na inne, wymyślne sposoby. I cholernie mi się to podoba.

- Ja zawsze ludzi wysadzających innych na minach, za pomocą miotaczy i broni snajperskiej uważałem za swego rodzaju tchórzy... Z drugiej strony trzeba posiadać wysokie umiejętności aby w ten sposób zabijać. Nie to co posiekać kogoś maczetą czy skręcić mu kark... - rzekł uśmiechając się przy ostatnim zdaniu James. - Później nic się nie kroi? - dodał zapytanie najemnik.

- Hej. Jak ktoś jest wielki jak szafa i może urywać ludziom łby gołymi rękami czy przebijać się przez drzwi jak lokomotywa to może równie dobrze bawić się maczetami czy coś. Ja mam łeb na karku to i radzę sobie jak mogę, a jeśli dzięki temu mam oszczędzić komuś z naszych ryzyka zarobienia kulki to tym lepiej. Po cholerę się narażać skoro można zabijać jednocześnie siedząc w bezpiecznej odległości, sącząc drinka i obserwując jak noc rozświetlają eksplozje? Piękny widok swoją drogą. - Młody rozmarzył się przez chwilę. - A co potem... Lynx wspominał coś o konwoju, ale nie dopytałem się o detale.

- Przechodząc do konkretów mam robotę na oku. Miesiąc jako ochroniarz w barze. Obawiam się jednak, że ekipa zechce wcześniej wyruszyć, a ja na dziś dzień mam koniec kasy na żarcie. Za dwa dni skończy się mi opłata Bashara na leczenie. Muszę dorobić, a szef baru na kilka dni nie chce ochrony. Jak już to na miesiąc i dłużej... - Cutler się zastanowił. - Masz jakieś pomysły?

Młody zamyślił się na chwilę.

- Cholera, słuchaj stary, a dużo Ci potrzeba? Wyciągnąłeś mnie z tego pieprzonego bunkra. Może nie przelewa mi się w tej chwili zwłaszcza, że sporo pestek wydałem na uzupełnienie apteczki, ale może coś uda mi się sprzedać.

- Wystarczy mi trochę pestek na żarcie. - powiedział James skrępowany. - Leków ostatnio nie biorę. Nigdy tak nie robiłem, ale czas zacząć korzystać z wiedzy pozyskanej w Posterunku. Wiesz, że leczymy chorobę dopiero wtedy jak ta sama się odezwie...


Cutler ostatnimi czasy był całkiem zabiegany. Ciągle go ktoś odwiedzał albo ćwiczył z Fadiejem albo jadł albo spał... Bardzo miło zaskoczył go Lynx, który podarował mu hełm od pancerzu RIOT, który Cutler sprzedał. Cóż... Musiał mieć na wymianę, w wyniku której zdobył Security Sixa z 1986 roku. Jeden z lepszych modeli.


Mimo poszerzenia zerowego arsenału o takie cacko Cutler był dość roztrzepany - jeżeli chodzi o wydatki - i nie zostało mu nic na jedzenie na kolejne dni. Dzięki Basharowi miał jeszcze 2 dni leczenia, spania i żarcia u Fadieja, ale to było zdecydowanie za mało. Gdy oni pilnowali magazynu James nie chciał próżnować. I z propozycją pomocy przyszli nie tylko Młody, ale też nowo poznany Polak - Stanisław nazywany pieszczotliwie Staszkiem... Słysząc o możliwości współpracy James uniósł jedną brew i spojrzał się dziwnie na Europejczyka...

- Robota? We dwóch? - zapytał najemnik. - Właśnie tego mi było trzeba, stary! Mam wrażenie, że będziemy się świetnie dogadywać…
 
Lechu jest offline  
Stary 15-08-2013, 08:29   #36
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Natura, natura zawsze się powtarza. Jest czas walki i czas odpoczynku czas siania i czas zbierania. Ostatni tydzień był dla Baszara czasem odpoczynku , zbiorów. Nie tylko łowieckich czy leśnych ale też duchowych. Od rana do wieczora polował, zbierał, szukał. Po prostu czuł, że musi oczyścić swą duszę z plugastwa które spotkał w Bunkrze.

Pewnego dnia gdy spokojnie spożywali śniadanie do knajpy wpadł dzieciak zapraszając ich do jakiejś lokalnej szychy. Poszli za nim wiedzeni zarówno ciekawością jak i chęcią zysku. Indianin nie przywiązywał wielkiej uwagi ani do mijanych po drodze budynków ani do wyglądu samego sklepu. Bardziej skupił się na ludziach. W trakcie rozmowy upewnił się, że Torrino coś ukrywa a Rączka jest na pewno kimś więcej niż najemnym zbirem. Gdy negocjacje dobiegły końca Czerwonoskóry postanowił złożyć kolejną ofertę handlową.

- Panie Torrino - odezwał się stojący jak posąg Baszar- Skoro formalności mamy już za sobą mam dodatkową propozycję. Na czas ochrony na pewno zainstaluję parę dodatkowych zabezpieczeń. Po zakończeniu umowy mogę je pozostawić za niewielką opłatą. Cenę dogadamy po kontrakcie. W tej chwili nie znam obiektu no i nie wiadomo czy któreś z nich nie zostanie aktywowane. Wstępnie powiedzmy koszt materiałów plus robocizna. Ponieważ nie wspominał Pan o żadnych pułapkach zakładam, że w tej chwili nic tam nie ma?
Handlarzowi wyraźnie pomysł się spodobał. A raczej to jak Baszar zaczął tytułując go panem. Skinął głową.
- Zgadzam się, jest to dobra propozycja. Jeżeli mój szef ochrony po wszystkim wypowie się pozytywnie o tych zabezpieczeniach może będę miał dla Pana dodatkowe zlecenie w postacie zabezpieczenia innych budynków.
- Jestem otwarty na propozycje i ewentualne modyfikacje chodź więcej będziemy mogli zdziałać gdy mój młody przyjaciel wróci do formy. Jak pan doskonale wie wszystko jest tylko kwestią ceny i umiejętności.
Torrino tylko skinął głową.
- Do widzenia się zatem. -powiedział Indianin odkłaniając się.

Po paru godzinach spędzonych na przygotowaniach i rozmowach ruszyli do akcji. Dowództwo wyznaczyło czas i strefy wart zaś Baszar z Młodym zaczęli konstruować pułapki. Te zrobione przez Indianina były maksymalnie proste ale za to niezawodne. Bo jak rozbroić wilczy dół? Młody wykazał się dużo większą finezją montując całe mechanizmy, zakładając ładunki. Uśmiech błądzący na twarzy dzieciaka podczas pracy był zabawny i przerażający zarazem.Widząc stan technika Baszar wziął na siebie prace fizyczne. Był w dobrej formie, żebra już prawie nie bolały a kopiąc nie rył jak dzik tylko odrzucał ziemię tak by jak najłatwiej zamaskować niespodzianki. Gdy już kończyli zabrakło im sznurka. - Odsapnij Młody a ja skoczę do miasta. - powiedział Indianin i już go nie było. Wracając spotkał na ulicy Maczetorękiego który wlekł się strapiony.
- Hi, Bash. Co tam słychać? U Ciebie i reszty wszystko gra? - zapytał Cutler podając mężczyźnie rękę.
- Dobrze widzieć, że wracasz do zdrowia. Martwiłem się o twoje plecy. - Indianin jak zwykle mówił co mu na sercu leżało.
- Wracam, ale bardzo powoli. Nie sądziłem, że aż tak bardzo się tą sprawą zmartwię. Chyba już nie jestem tak twardy jak kiedyś... - zaśmiał się. - Słuchaj był u mnie Mark, człowiek jakiegoś miejscowego bossa. Mówił o jakiejś misji, ale nie było mu dane przejść do konkretów. - Cutler chwilę milczał. - Spokojnie. Nie wjebałem mu. - zaśmiał się znowu. - Możesz mi powiedzieć o co chodzi i kiedy wyruszamy? Nie mam kasy na nic. Na leki, na żarcie, na leczenie... - widać było, że olbrzym był bardzo skrępowany i niechętnie o tym mówił nawet przyjacielowi.
- Na razie nie ruszamy. Mamy robotę na miejscu. Zapłaciłem za twoje leczenie tabletkami. Więcej nie mam oddałem Młodemu na handel. - Odparł Indianin. - Ale zaraz, - przypomniał sobie- przecież masz pm i pistolet z bunkra, no i kask od Linxa. Może je lekarz przyjmie? Zostaną ci wtedy nóż i rewolwer. To niewiele ale mogę pożyczyć ci karabin jak by co.
- Jak bym miał PM i klamkę nie miałbym rewolweru. - powiedział James. - A kask sprzedałem, bo był mi niepotrzebny. Lynx nie miałby nic przeciwko. Po zakupie Rugera zostało mi akurat na dobre żarcie przez... Aż do dziś dnia. Jutro już nie będę miał na żarcie chociaż... to co dałeś lekarzowi wystarczy jeszcze na 2 dni leczenia. - James chwilę milczał. - Mam możliwość pracy jako ochroniarz, ale są warunki. Robię bity miesiąc. Będę miał na leki, leczenie i jeszcze odłożę, a szef przybytku dodatkowo da mi żarcie i nocleg... Jak widzisz jestem w kropce, bo nie mam niemal nic, ale samych was na tę misję nie puszczę. Nie ma mowy, Bash...
- Ech stary..., Wiesz normalnie to bym Cię wykarmił ale teraz ta robota z obstawą, no wiesz nie bardzo jest kiedy polować. Za parę dni coś Ci pożyczę ale muszą nam najpierw zapłacić. Pogadaj może z chłopakami któryś powinien coś mieć. Ja przyduszę Polaczka. W końcu dziad wyniósł masę stafu a za ochronę nam nie zapłacił. W szpitalu powiedz Młodemu niech ci da tabletki jakieś to se za żarcie wymienisz. Wiesz któreś z tych bunkrowych no. Tak czy siak nie łam się wrócimy po ciebie jak wydobrzejesz. - Indianin spojżał na kompana zbierając się do odejścia gdy coś do niego dotarło. - Ej jak to zamieniłeś PM i Glocka za rewolwer. Kiepski interes bracie. Może lepiej niech Młody kupi ci jedzenie zamiast dawać tabletki co?
- Nie wymieniłem. Tamto sprzedałem a za kasę kupiłem żarcie i rewolwer. Tydzień czasu na jednym posiłku dziennie jechać nie mogłem, Bash. Nie z moją masą i chęcią jej utrzymania. - Cutler się zastanowił. - Tylko nic grubszego beze mnie nie róbcie. Postaram się pogadać z Młodym. Znaczy zrobię to jak nic innego nie wymyślę... Dzięki za rady, stary. Trzymaj się.
- Też się trzymaj ,za parę dni postaram się bardziej pomóc.
 
cb jest offline  
Stary 17-08-2013, 15:24   #37
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Na stole wylądowała teczka. Zwykła prosta teczka z wytwórni w papieru w FA. Kobieta wzięła ją do ręki i otworzyła wyciągając dokumenty. Przysunęła bliżej świece, ich ogień oświetlił nie tylko dokumenty ale też okropną blizne na jej policzku po chemicznym poparzeniu. Chwilę przeglądała papiery, zdjęcia i mapy. Potem odłożyła je, mężczyzna w tym czasie spokojnie palił papierosa i pił piwo.
- Wnioski?
Głos miała nieprzyjemny, ochrypły o nadmiaru nikotyny albo alkoholu. Jej towarzysz gdy się odezwał wręcz przeciwnie. Mówił melodyjnie, płynnie.
- Brak większych organizacji najemniczych. QRS rozbite pod Vegas. Psy zmasakrowane w kanionie gdzieś w Arizonie. Ale to przynajmniej wiemy kto.
Wyszczerzył się po młodzieńczemu mimo, że trzeci krzyżyk już dawno miał na karku. Kontynuował wyliczanie odginając palce.
- MIA chciało się rzec jest MIA ale i ich rozwalili doszczętnie. Sześćdziesiątka szóstka wsiąkła, wątpię by się przyczaili to nie w ich stylu. Łowcy też rozbici w Miami, wiesz podczas tej chryi z handlarzami niewolników. Czwarta kompania...
Tym razem mężczyzna podrapał się po głowie z zakłopotaniem i napił się piwa.
- Tu to znowu nasza sprawka. Z większych grup zostały tylko Pazury. Nawet nie wiadomo co z brygadą RR ale brak wiarygodnych źródeł.
- Powiedz mi Fred gdzie Twój Rygor?
Tamten znowu się wyszczerzył, wzruszył ramionami.
- Oszczędzam go na akcje. Dobra. Skutek jest jeden, nie ma w całych Zasrannych Stanach jakiejkolwiek siły, która za gamble mogłaby przeważyć w razie jakiegoś lokalnego konfliktu. Często razem z historią o ich porażce mówi się o grupie świetnie wyszkolonych zabójców, wyposarzonych w sprzęt przedwojennych jednostek specjalnych. Wszczepy najwyższej jakości, pancerze bojowe, termowizja... Brak jednak spójnej relacji fachowca. Nieznana liczebność, zasoby, cele oraz przynależność frakcyjna. Spojrzałbym jednak z szerszej perspektywy. Od... ponad roku można zaobserwować spadek. Marines składa się w znacznej części z żółtodziobów. Piątą kompanie wybiliśmy my, to była rzeź. Szósta zdziesiątkowana na Froncie podczas wspólnej ofensywy. Pierwsza wykrwawiła się najpierw podczas sprawy Serriesa i w starciach z tym nieznanym przeciwnikiem. Nie mam dojścia do ich raportów a szkoda bo jako jedyni mogą mieć wiarygodne informacje. Czwartej nie uzupełnili po tym jak szósta ją zluzowała, za pomocą jej niedobitków wzmocniono drugą i trzecią. Na skutek przeniesienia jarheadów by odtworzyć pierwszą w pełnym składzie mamy tylko cztery kompanie, w znacznej części uzupełnionej przez narybek. Ptaszki nie nadają się do czegoś innego niż black ops a nie znając kluczowych punktów wroga jest to awykonalne. Posterunek jest de facto pozbawiony siły, którą mógł by toczyć wojnę z ludźmi. Siły specjalne Hegemoni praktycznie nie istnieją, jedynie NY może przeciwstawić swoje wojska temu przeciwnikowi, niemożliwe jest najęcie organizacji najemniczej. Sojusz mało prawdopodobny, Posterunek musi najpierw zluzować siły z Frontu by poradzić sobie z Zwiadowczym.
- Co to znaczy dla nas?
- Visotronic jest zagrożone. Trzeci najprawdopodobniej będzie chciał się mścić, w myśl schematu ci nowi również będą go chcieli wybić jako jedną z ostatnich przeszkód do monopolu w byciu tajemniczymi mega zabójcami.
Kobieta skinęła głową.
- Zajmę się tym. A 11?
- W zaniku. Na miejsce Jess po Findlay nikt nie został przyjęty. Brodacz został wysłany do NY w sprawie tego brytola. Drozd został wysłany do FA nie wiem po co. Właśnie w związku z 11 mam następną sprawę. Kris została wysłana za Loganem i Lynxem.
Twarz kobiety wykrzywiła się czyniąc bliznę jeszcze szpetniejszą.
- Nie obchodzi mnie Nathaniel. Mów.
- Ej, on nie jest taki zły.
Mężczyzna pod spojrzeniem, które sprawiło, że niejeden musiałby pilnie uprać gacie, rozłożył ręce.
- W porządku. Łapię. Shirley Sanders. Brak powiązań z Sandersem z FBI. Przyjęta pięć lat temu, była na Froncie. Jest pojebana ale nie ma żadnych traum po walce. Po prostu taka się urodziła. Coś tam z osią... Nie kuma pewnych emocji.
- Zaburzenie emocji na osi II. Znałam kiedyś takiego człowieka.
- Dalej... Ekspertka od szybkich akcji ale niekoniecznie cichych. Zostawia za sobą praktycznie same trupy. Wysoka skuteczność również w tuszowaniu śladów. Przeszkolona w walce wręcz. Na akcjach zwykle używa MP5k z bajerami i USP. Na bank back up, ze dwa noże i może jeszcze jakiś kastet. Standard w 11.
Kobieta chwilę milczała popijając piwo. Potem wyciągnęła cygaro, przycięła je i odpaliła od podanego ognia.
- Wyśle do Collinsowa Little Boya. Logan ma tam znajomka, zostawię mu wiadomość.
- No to znowu będzie rozpierducha...

Dom na uboczu; Baszar, Drake, Heinrich i Lynx


Dzień minął spokojnie. Zdawałoby się, że Carlson i Młody nie są najlepszym duetem ale ci dwaj ludzie o skrajnie różnych charakterach rozumieli się w mig. Łączące swoje doświadczenia i umiejętności zabezpieczyli dom. W tym czasie pozostała czwórka ustaliła warty. Heinrich wyraźnie widział nieufne spojrzenia spojrzenia jakim obrzucał się Rączka z Loganem i Nathanielem. Siłę ognia mieli jednak naprawdę potężną, oprócz scara-h z bębenkowym magiem Lynxa i fala Drake’a teraz mieli jeszcze Tavor marines. Jeżeli tylko dostrzegą odpowiednio wcześnie przeciwnika to urządzą mu prawdziwą masakrę. A jeżeli nawet wejdą do środka to i tu czekały na nich niespodzianki duetu tropiciel i rusznikarz oraz czwórka cyngli z bronią krótką.
Zapadł zmierzch. Chłopak, który przyniósł im na kolację jakąś potrawkę z mięsem, najemnicy naprawdę woleli o tym myśleć jako o mięsie, wyszedł z dwie godziny temu. Logan sprawnie podzielił warty. Teraz pozostało tylko pilnować co było cholernie nudną robotą. Nic się nie działo a swoje było trzeba odstać. Sporadyczne patrole dawały jakieś wytchnienie ale monotonia robiła swoje. Oczywiście zawodowcy nie dawali się jej uśpić ale było to dla nich nowe, nieprzyjemne zadanie. Drake z Lynxem nie licząc sporadycznych wart przy obozie nie zajmowali się obstawianiem budynków. Ich rolą w starej ekipie były szybkie akcje wejść-zabić-wyjść i w tym sprawdzali się najlepiej. Podobnie jak Culter lubili ten dreszczyk adrenaliny, świst kul i zapach prochu. Uczucie wiecznego zagrożenia. Baszar nie czuł się lepiej zamknięty w czterech ścianach. Zdarzało mu się zabezpieczać obozowisko ale zwykle robił to Jason, który co tu dużo mówić, na pułapkach znał się lepiej. Tropiciel zajmował się bardziej podchodami, polowaniami i eliminowaniem wrogich czujek. Pozostała dwójka radziła sobie lepiej. Heinrich wyszkolony jeszcze w Niemczech przez najlepszych specjalistów odwalał to jak kolejną, mało wymagającą robotę. Głupcem jednak był ten kto by zarzucił mu zignorowanie zagrożeń, w myśl odwiecznego hasła ochrony “lepiej być przygotowanym na nic niż nie być przygotowanym na coś” był czujny jak zawsze. Omiatał wzrokiem każdą przestrzeń, szybko wychwycił ślepe punkty na zabezpieczanym terenie. Irytowało go jednak zaangażowanie przez Torrino tak małych sił. Jego współpracownicy byli świetnie wyszkoleni ale do walki a ta różniła się od ochrony, która polegała przede wszystkim na nie poddaniu się nudzie. Powinni mieć odwód, w ramach możliwości środki do monitoringu, oddzielną ekipę od patroli, łączność... Nie mieli. Nowjorczyk zaś plasował się gdzieś po środku. Ustępował swoją czujnością i fachowością von Paulusowi ale było widać, że parę razy obstawiał jakiś budynek. Rozsądną decyzją Logana było zapewnienie by na każdej warcie był on lub von Paulus. Tej dwójki tak nie nosiło do działania, potrafili się w jakiś dziwny, niedostępny nawet Baszarowi sposób wyciszyć.
Minęła czwarta. Najlepsza pora do ataku gdy człowieka najbardziej nuży niewyspanie. Swoją wartę miał Baszar z Heinrichem. Gdy tropiciel podszedł do okna zobaczył cienie. Mimo bliskiej odległości ciężko było mu dostrzec coś więcej. Trzy... Nie, cztery osoby. Jedna na przedzie miała broń długą w dłoniach, nie automat. Druga z kuszą, która przykucnęła przy ogrodzeniu obserwowała dom i okolicę. Chyba jednak nie dostrzegła przyczajonego Carlsona. Pozostałe dwie miały pistolety w dłoniach. Skradały się za pierwszą do drzwi prowadzacych do salonu. Cicho, krok za krokiem ale tropiciel wychwytywał drobne dźwięki. Dał znak partnerowi, Niemiec zbudził resztę i poszedł zająć swoją pozycje na dole. Lynx i Logan podnieśli swoją broń, Drake gotów zabezpieczyć drugą stronę a Nathaniel wspomóc Baszara swoją siłą ognia. Nowojorczyk z pistoletami w obu dłoniach kierował się na dół.
Tropiciel czekał. Obserwował jak na polowaniu. Czekał. I się doczekał. Nie zmusił do odwrotu przeciwników przedwczesnym otworzeniem ognia. Cień z bronią długą podszedł do drzwi, Carlson odwrócił głowę i zamknął oczy. Błysk przedarł się przez zamknięte powieki, oślepiając na sekundę Nathaniela, nawet odwrócony tyłem Drake zobaczył błysk a potem jasność. Wszyscy w domu usłyszeli huk a potem krzyk bólu. Carlson wyjrzał. Nie był mięczakiem więc wzroku nie odwrócił. W zasadzie mało go obszedł. Chociaż był upiorny. W świetle termitu widział jak szczeniak, z dwudziestoletni zdzierał ziemię paznokciami i wył. Od kolan w dół nie miał nóg, krew, odłamki kości i skrawki ciała walały się w całym dole po minie. Obok jego kumpel w ciężkim szoku trzymał się za bezkształtną masę w którą pod wpływem wysokiej temperatury zlała się stopa i but. Nie było wiadomo gdzie zaczyna się a gdzie kończy materiał, ciało i kości. Chłopak chyba jeszcze się nawet nie golił. Drugi leżał. Po wybuchu musiał paść na plecy. Baszar odwrócił wzrok widząc jak ciało się topi, spływa z kości... To było za dużo nawet jak dla niego.
Kusznik pod murem przyglądał się masakrze jakich doświadczyli jego koledzy. Szeroko otwartymi oczami. W białym świetle jego twarz wyglądała jak z wosku.
W końcu zaczął podnosić kuszę w kierunku okna. Nie zdążył. Padł strzał. Ten przynajmniej miał lekką śmierć.

Mury Enklawy; Młody


Dzięki znajomościom Fadieja i Torrino udało mu się wejść na mury. Bez broni ale jej nie potrzebował. Przysypiał na składanym krześle gdy zobaczył jasność. Cholera! Poderwał lornetkę do oczu. Z uśmiechem i łezką w oku przyglądał się swojemu dziełu. Mina działała! Nie ma nic piękniejszego niż wybuch w nocy... Rusznikarz sięgnął po torbę z miejscowym przysmakiem, robakami w ziołach. Wbrew pozorom były dobre.

Arena; James Cutler


Noc zapadła na dobre. W jednej z szop zebrali się ludzie chcący odpocząć, odmóżdżyć się oglądając jak inni ku ich uciesze biją się po ryjcach. Zasiedli z szaszłykami i kuflami piwa wbijając wzrok w wykopaną w dole arenę. Na jej środek wyszedł mężczyzna, młody o głosie określany kiedyś jako radiowy. Poprawił krawat na czarnej koszuli i uśmiechnął się do widzów.
- Witam serdecznie mieszkańców Enklawy! Dzisiaj mamy dla Was coś specjalnego. Coś co sprawi, że krew żywiej będzie Wam krążyć w żyłach. W pierwszej walce weźmie udział przyjezdny, prawdziwy potwór i morderca ważący solidnie ponad stówę! Walczył już wszędzie, na ringach Nowego Jorku i w pozbawionej zasad Hegemoni. Przelewał swoją krew ku uciesze ludzie w Mieście Neonów i pokonywał swoich przeciwników w błotnistym Miami! O to... Silnoręki z Hegemoni!
Cutler wszedł do dołu oświetlonego pochodniami. Tłum zaczął krzyczeć, tupać nogami. Młody chwilę poczekał. Potem podniósł ręce prosząc o ciszę.
- W pierwszej walce zmierzy się z Ruizem! Sierżantem strzegącej naszego bezpieczeństwa armii. Weteranem wielu walk i tutaj i w barze! Nie trzeba chyba dłużej zapowiadać. Graj muzyko!
Przeciwnikiem Jamesa był zbudowany podobnie do Lynxa czy Drake’a. Ubrany był tylko w bojówki a na nogach miał solidne wojskowe buty. Na jego plecach można było dostrzec jakiś tatuaż. Widać było po tym jak stanął pewną wprawę w walce.


Wojownicy chwilę się w siebie wpatrywali w końcu przeszli do ataku. Żołnierz wyprowadził serię prostych ale Cutler zwinnie zszedł z lini cios. Uderzył przeciwnika w głowę szybkim ciosem i złapał przeciwnika za rękę. Założył dźwignie sprowadzając go do parteru i unieruchamiając. Ruiz krwawił silnie z rozbitej skroni.
James sprawnie nie pozwalał ruszyć się przeciwnikowi. Nie zwalniając chwytu nakazał żołnierzowi poddanie się. Ten ciągle próbował się wyswobodzić więc najemnik zwiększył nacisk i wycedził przez zęby:
- Połamana ręka długo się goi. Poddaj się.
Ruiz wolną ręką uderzył w ziemię.
- Poddaje się.
Hegemończyk ciągle zachowując czujność wypuścił przeciwnika. Ten od razu odskoczył i zaczął masować rękę. Skinął Silnorękiemu głową i dał jeszcze krok w tył pokazując, że z jego strony walka się skończyła. Wtedy James poczuł uderzenie w ramię. Lekkie. Spojrzał. Dostał cebulą. Następna była puszka, warzywa i śmieci poleciały dalej.
- Frajerzy jebani! - krzyknął James. - Jak tacy cwani chodźcie tu do mnie i walczcie.
Cutler nie żałował, że dał gościowi się poddać. Wiedział jak boli kontuzja i jak ciężko odmówić sobie treningu, gdy tak bardzo się go chce. Silnoręki skinął przeciwnikowi głową dziękując za walkę. Cały czas czuł, że stać go na więcej, ale skoro pojedynków ma być mnogość nie mógł pokazać wszystkiego w pierwszym starciu. Okrzyki jednak przybierały na sile.
- Chuj jebany!
- Przyszliśmy tu oglądać walkę!
- Dawać mi go tu!
- Chyba Ciebie go tam!
- Chcemy walki!
Pociski dalej leciały, parę trafiło w żołnierza jednak “ostrzał” skupił się na Cutlerze. Do dołu zszedł prowadzący walkę. Mimo drobnej postury głos miał silny, przebił się przez tłum.
- Ludzie Enklawy! To tylko pierwsza walka! Uspokójcie się! Teraz czeka Was prawdziwy festiwal krwi! Sam Napierdalacz zmierzy się z Pustą Głową! Przypominamy o zakładach i piwie sprzedawanym przy wyjściu!
Jego pomocnicy pokazali Ruizowi i Cutlerowi by zeszli za nimi na pustą przestrzeń na której rozgrzewał się mężczyzna.


Cutler poszedł bez chwili wahania. Najemnik był zdeterminowany wygrać, ale oglądając tę walkę mógł poznać przyszłego przeciwnika. Musiał się skupić. Gdy obserwował jego poprzedni przeciwnik masował rękę a trzeci mężczyzna spokojnie i metodycznie się rozgrzewał. Młoda dziewczyna w miniówce i bluzce z dużym dekoltem przyniosła im piwo. Żołnierz przyjął z uśmiechem. W tym czasie na arenę weszło dwóch kolejnych walczących. Jeden był zbudowany jak Cutler i łysy. Głowę pokrywały mu liczne blizny. Jego przeciwnik wyglądał podobnie ale był znacznie mniejszy. Na ciałach obu wojowników było widać ślady po licznych walkach.

Widząc tackę z piwem Cutler przecząco pokiwał głową od razu wracając do obserwacji mierzących się wzrokiem przeciwników. Jedynie na chwilę oderwał wzrok aby z zachwytem spojrzeć na piękne krągłości dziewczyny w krótkiej spódniczce.
- Niezły jesteś, ale potrzebuje kasy, Ruiz. - powiedział do strażnika James patrząc w jego kierunku.
Tamten skinął głową.
- Rozumiem. Dzięki, że mnie nie połamałeś, ale im to się nie spodoba.
Gestem wskazał na ludzi, którzy oglądali walkę dopingując swoich ulubieńców krzykiem. Olbrzym był wolny ale ciosy mniejszego nie robiły na nim zbytniego wrażenia.
- To była zagrywka taktyczna. - powiedział James. - Jak klepałbym się z Tobą w stójce mógłbym ucierpieć i stracić dużo sił. Zagrałem mało widowiskowo, ale wolałem oszczędzić siły na następną walkę... Wybacz, że tak mówię, ale serio nie mam nawet na jedzenie. Jak przegram będę w czarnej dupie. - dodał szczerze hegemończyk z krzywym grymasem.
- Łapie, ale im chodzi o widowisko. Więc radzę nie oszczędzać następnego to może więcej ci skapnie.
W tym momencie olbrzym jednym potężnym ciosem posłał przeciwnika na glebę. Najpierw rozległ się trzask łamanych kości a potem huk uderzającego ciała o ziemię.
- Pusta Głowa! Pusta Głowa! Baniak! Głowa!
Gdy było jasne, że Napierdalacz nie wstanie dwóch ludzi go ściągnęło. Młodzieniec wszedł ponownie na arenę.
- A teraz czas na krótką przerwę a później czeka Was prawdziwa walka tytanów. Silnoręki kontra Pusta Głowa!
- Tego nie będę oszczędzał. - powiedział do żołnierza James. - Jak chcesz zarobić postaw na mnie ile masz. Mówię poważnie. - dodał, ale przeciwnik robił na nim spore wrażenie.

Po paru minutach Cutler znowu znalazł się na arenie na przeciwko olbrzyma. Ktoś z zmysłem do handlu krążył między ludźmi i sprzedawał, a może rozdawał?, nadgniłe warzywa, puszki i inne improwizowane pociski. Pusta Głowa wyszczerzył się do Cutlera.
- Zgniotę ciebie spedalony meksie!
W jego oczach pojawił się jednak strach, pod spojrzeniem hegemończyka przeradzał się w panikę. James widział wcześniejszą walkę. Pusta Głowa był silny, ale niezbyt szybki, zwrotny i zręczny. Jego technika pozostawiała wiele do życzenia. I na tym Cutler chciał oprzeć swoją taktykę. Zmrozić go wzrokiem, a później błyskawicznie skrócić dystans i uderzyć przeciwnika łokciem w szczękę - z wyskoku. Takie uderzenia wykonywał tylko, gdy chciał aby było to widowiskowe i skuteczne. Do tego cholernie mocne. Pierwszy celny cios nie był jednak ostatnim. James unikał i wykonywał ciosy jak najbardziej widowiskowe. Chciał przekonać do siebie tłum. Wykonywał ciosy rękoma zza pleców nazywane backfistami. Kopał, uderzał kolanami, głową, a nawet kopnięciami obrotowymi z wyskoku. Był w swoim żywiole, bo przeciwnik ewidentnie się go bał. Ostatecznym ciosem był potężny łokieć w głowę. Pusta Głowa padł na ziemię, a Cutler triumfował.
- Macie widowisko! - wykrzyczał do oglądających go ludzi.

Tłum wyraził swoją aprobatę krzykami i tupotem. Do euforii było jednak im daleko. Pociski ustały, zamiast tego znowu pojawił się młodzieniec i czterech ludzi, którzy z trudem wynieśli Pustą Głowę.
- Obywatele Enklawy! Przybysz z Hegemoni pokonał dwóch naszych wojowników! Tym samym będzie walczył z naszym czempionem! To ostatnia chwila na zakłady! Nie przedłużając. W finałowej walce... Silnoręki zmierzy się z samym Gankorem! Szykujcie się na prawdziwy festiwal krwii!
Gdy młodzieniec zaczął się wycofywać na arenę wszedł kolo, który wcześniej się rozgrzewał. Cutler widział, że ten był dość szczupły ale jego ciało składało się praktycznie z mięśni. Chodził jak prawdziwy fighter, czujny, gotów zawsze do walki. Widać było, że to zabijaka a nie ktoś kto całe życie walczy na arenach. Spokojnym, zamaszystym ruchem zdjął płaszcz i podał go jakiemuś młodziakowi, kobieta, która wcześniej rozdawał piwo znowu pojawiła się z tacą. Wymienili parę słów, uśmiechnęła się. Ostatni przeciwnik Cutlera wziął przedmioty z tacy. Kastety. Założył je na dłonie. Stanął przed Jamesem z gardą. Silnoręki nie widział by ktoś przyjmował tak porządną zasłonę od śmierci swoich przyjaciół. Miejscowy zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Graj muzyko.
Obaj walczący wymienili serię ciosów. Parę razy jeden drugiego zapunktował a to Gankor Cutlera a to Cutler Gankora ciosy były jednak za słabe by zrobić krzywdę czy nawet wytrącić z równowagi wytrawnych fighterów. Kolo był dobry a do tego stosował dziwną technikę z którą Hegemończyk zetknął się parę razy. Dużo czerpał z przedwojennego boxu i king boxingu ale nie stronił też od wrednych i nieczystych sztuczek. Kolana, łokcie... Niekoniecznie sportowo ale brutalnie. Skupiał się jednak na defensywie, nie miał innego wyjścia bo James atakował jak burza. Raptem jednak zszedł z linni ciosu i wychylił mocno tułów uderzając w nerkę najemnika. Ten sparował cios ale wybił się z rytmu samemu przechodząc do defensywy.
James uderzył najpierw szybkim sierpem w tułów przeciwnika. Tamten był o ułamek sekundy za wolny, cios wybił mu powietrze z płuc. Najemnik nie czekał, poniosła go adrenalina a przy tym przeciwniku nie mógł sobie pozwolić na widowiskowe ciosy. Te mogły go kosztować życie. Uderzył tak jak go uczyli całe życie. Krótko. Brutalnie. By zabić. To był odruch świetnie wytresowanego zwierzęcia. Skuteczny odruch. Gankor po dostaniu łokciem w twarz padł. Z nosa i ust niewiele zostało, zostały wbite w głąb czaszki. Oczy wyszły mu na wierzch prawie wypływając. Cutler strząsnął resztki tamtego. Odwrócił się do ludzi, uniósł ręce w geście zwycięstwa. Czekał na euforie, która zawsze porywała ludzi w takich walkach. Ale była tylko cisza. Przedłużająca się cisza.
W końcu zszedł prowadzący walkę. Był blady. Bardzo. Głos jednak miał pewny.
- Mamy zwycięzce! Silnorękiego z Hegemoni! Nowego mistrza! Zapraszam wszystkich po odbiór nagród z zakładów! Darmowy cydr dla wszystkich!
Drugi mężczyzna podszedł do Jamesa, Cutler widział strach w jego oczach. Pokazał mu ruchem głowy, żeby szedł za nim. Poszedł. Przez część dla wojowników na której stał teraz samotny Ruiz wpatrzony w trupa. Spojrzał na Jamesa. Nie ze strachem. Z odrazą. Cutler wyszedł z budynku. Świeże powietrze owiewało rozgrzane walką ciało. Pojawił się następny mężczyzna z jego ciuchami i małą sakiewką. Podał ją najemnikowi.
- Masz tu 30 naboi i trochę ekstra. A teraz idź. Gdzieś. Daleko. Nie chcemy tu linczu.

Dom na uboczu; Baszar, Drake; Heinrich i Lynx


Po zażegnaniu zagrożenia w postaci czterech młodzików, którzy chcieli się wzbogacić a znaleźli paskudną śmierć reszta nocy minęła spokojnie. Mimo to nawet tacy twardziele jak QRS, Rączka czy Heinrich mieli problemy z zaśnięciem po tym co Młody zgotował napastnikom. Krzyki i widok ciała stopionego z ciuchami zapadł im w pamięć. To było coś okropniejszego niż “zwykły” postrzał a te widzieli z bliska naprawdę w paskudnym wykonaniu.

Z rana obszukali pobojowisko. Ten, który zdetonował minę i jego kompan nie wyglądali tak źle. Bo w dziwnych bryłach ciężko domyślić się, że byli to kiedyś ludzie. Najgorzej wyglądała stopa tego, który zdążył odskoczyć. Mimo to najemnicy byli twardzi. Obszukali i go i kusznika. Znaleźli prostą, drewnianą kuszę z korbą z sporym zapasem bełtów oraz pistolet z pełnym magazynkiem. Około ósmej do domu przyszedł jeden z ludzi Torrino, znali go. Podał umówione hasło i zluzował ich mówiąc, że w knajpie mają wykupione śniadanie a za dwie godziny Torrino chce widzieć Drake’a, Heinricha i Rączkę u siebie. Kazał powiedzieć, że dzisiaj ruszają.

Bar; Staszek


Śniadanie jest bardzo ważne. Ponoć jest najważniejszym posiłkiem dziennie. Dlatego Święty go nie opuszczał, nawet po tygodniu życia tutaj zostało mu sporo naboi. A raczej nie planował strzelać. Gdy kończył jeść gotowaną kiełbasę z podpłomykami gdy do knajpy wszedł Marek. Skinął mu głową i podał rękę na przywitanie.
- Można?
Prawnik skinął mu głową, raczej nie wydawało mu się by wiele osób w tych czasach przestrzegało zasad dobrego wychowania. Jego rodak szybko przeszedł do rzeczy.
- Załatwiłem Ci robotę. Pojedziesz z nami. Mam nadzieję, że potrafisz prowadzić bo będziesz drugim kierowcą. Na fightera nie wyglądasz. Ruszamy dzisiaj, pewnie w okolicy południa. Z tymi najemnikami. Jeden z nich ma dowodzić.
Świętemu wydawało się, że cynglowi niezbyt uśmiecha się podporządkowanie tamtym zabijakom.

Zaplecze sklepu; Drake, Młody, Heinrich


Nim wszyscy stawili się na miejscu zdążyli usłyszeć główny temat plotek. I wbrew pozorom nie były to opowieści o czterech młodzieńcach z miasta, którzy chcieli okraść Torrino z jego tajemniczego ładunku a Culter. Maczetoręki w nocy mimo zakazów Fadieja wziął udział w miejscowych walkach na pięści. Z jego trzech przeciwników jeden, miejscowy osiłek walczył właśnie o życie a miejscowy czempion i ochroniarz Torrino zginął. Mówiono o Cutlerze ze strachem ale i z złością, chęcią zemsty.

Teraz jednak siedzieli u Torrino, przed każdym stała szklanka z teksańskim bourbonem. Oprócz handlarza i najemników w środku był jeszcze jeden mężczyzna. Ten widziany w barze z blond pięknością. Ich pracodawca z lubością palił papierosa, wcześniej częstując wszystkich obecnych.
- No panowie! Jestem zadowolony. Robota wykonana przepisowo i popisowo. To lubię. Jak rozumiem to chłopaki z QRS zrobili pułapki. Mam dla Was napiwek.
Zaklaskał w dłonie. Do środka weszło dwóch mężczyzn niosących skrzynie. Postawili ją przed Drake’iem. Zaraz też podali dwa worki, jeden Heinrichowi, drugi Rączce. Handlarz zachęcił do sprawdzenia zawartości. Logan otworzył wieko i zaraz przepuścił Młodego, którego zabrał w charakterze asystenta i konsultanta. I to się przydało. Rusznikarz w charakterystyczny dla siebie sposób znalazł się w swoim świecie. Rzucił okiem na naboje, umówioną zapłatę. Ale zaraz wyjął broń.. Widział już, że o karabin nie dbano należycie.
Mimo to springfield robił zwykle broń na tyle łopatologiczną, że była niezawodną. Nie będzie miał dużo roboty.


Von Paulus otworzył swój worek. Znalazł tam trzy naboje 9mm. I rewolwer. Dziwny. Otworzył bębenek, naboi też nie poznawał. Wyjął jeden, przypominał ten od strzelby.


Torrino odczekał chwile i kontynuował.
- Jeżeli panowie są chętni możemy kontynuować współpracę. Chodzi mi o przewiezienie ładunku. Zapewniam środki transportu oraz wyżywienie. Pan Mark dysponuje dwoma wykwalifikowanymi kierowcami oraz własnym pojazdem. Płatne po wykonaniu, 50 naboi 5,56. Trasę poznacie niestety dopiero po zawarciu porozumienia. O tyle o ile do panów von Paulusa i Jamesa nie mam obiekci to panie Logan... Powiem wprost, mam obiekcie do Jamesa Cutlera. Gdy Mark poszedł go odwiedzić próbował popełnić samobójstwo za pomocą jego broni twierdzą, że się nawrócił i sprawdza czy Bóg chce by odkupił swoje życie. Wieczorem podczas walk na pięści, które toczą się do nokautu, zabił jednego z walczących a drugi jest umierający. Nie wiemy czy nawet taki fachowiec jak Fadiej go odratuje... Wydaje się dzikim zwierzęciem nad którym ciężko sprawować kontrolę co może narazić delikatny charakter zadania.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 17-08-2013 o 15:35.
Szarlej jest offline  
Stary 22-08-2013, 21:59   #38
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Baba… to stworzenie Boże,
Które trzyma się w oborze.
Że się chciało chłopu dupy,
To ją zabrał do chałupy.

Autor nieznany.
***

Noc minęła spokojnie. Aż za spokojnie. Staszek miał zdecydowanie za dużo czasu na sen, a zdecydowanie za mało czasu na zajęcie się czymś konstruktywnym. Myślenie, o tym co przyniesie kolejny dzień było owszem, ważne. Nie było jednak najważniejsze. Czemuż to? Następny dzień składał się z takiej ilości niewiadomych i zmiennych, że nawet za pomocą rachunku prawdopodobieństwa ciężko było określić, czy wydarzy się coś dobrego, czy też nie. Nie to zresztą było najważniejsze. Najistotniejszym było to, że Święty miał pewne szanse na znalezienie zatrudnienia. Ten dziwny świat, w jaki został wepchnięty wymagał od niego całej masy nowych zachowań i nowych decyzji… musiał się adaptować, musiał stać się zimnym draniem i wytrawnym graczem w walce o lepsze jutro. Niby to samo co trzydzieści lat wcześniej. Jedna różnica. Wcześniej jego narzędziami były telefon, wezwania do zapłaty i rozprawy sądowe. Teraz koperty zamieniał na klamkę, pisma na paralizator… pozostała jedynie giętka mowa. Jak zauważył, ludzie mieli niejakie problemy z realizowaniem swoich celów w tym społeczeństwie. Nie potrafili w sposób odpowiedni artykułować swoich myśli, a także naginać kogoś do swoich potrzeb. Staszek to umiał. Niewielkie podstawy psychologii jakie posiadał, wrodzona empatia i wizerunek poczciwego człowieka, dawały mu broń, którą mógł zarabiać na życie… Trzeba będzie tylko znaleźć odpowiednich odbiorców dla jego usług. Reszta na pewno jakoś się potoczy.
Gdy pojawił się na umówionym spotkaniu czekały na niego dobre wieści.
- Załatwiłem Ci robotę. Pojedziesz z nami. Mam nadzieję, że potrafisz prowadzić bo będziesz drugim kierowcą. Na fightera nie wyglądasz. Ruszamy dzisiaj, pewnie w okolicy południa. Z tymi najemnikami. Jeden z nich ma dowodzić. Rodak streścił mu to do czego doszedł.
Świętemu wydawało się, że cynglowi niezbyt uśmiecha się podporządkowanie tamtym zabijakom.
- Nie wydajesz się być szczęśliwy z tego powodu... Staszek stwierdził. - Przeczucie? Polak przegryzł kiełbasę i zagryzł tym co chyba miało być frytkami. - Jakaś szansa na wcześniejsze obejrzenie wozu? Lubię wiedzieć czym będę jechał...
Marek chwilę milczał jakby zastanawiając się czy odpowiedzieć.
- Nie znam ich. Pewnie jakaś banda ćwoków, którzy myślą, że są mega twardzielami. Jak tylko skończę dogadywać z Torrino szczegóły pokażę Ci wóz.
- A największych twardzieli zawsze najłatwiej znaleźć na cmentarzu... Kiwnął święty doskonale rozumiejąc rodaka.- Cóż... mnie też nie znasz, ja Ciebie... Pominąwszy wczorajsze głębsze i narodową skłonność do niesienia wzajem pomocy/ Coś na kształt szyderczego uśmiechu pojawiło się na twarzy Świętego. - Chyba będziemy musieli sobie do pewnego stopnia zaufać. Nie?
- Ja Ci zaufałem, załatwiłem pracę. A co do twardzieli masz rację. AS słusznie pisał.
Staszek kiwnął z uznaniem.
- Oczytany, znający języki... gotować umiesz? Szczery uśmiech wykwitł na twarzy Staszka. - Załatwiając mi robotę, zyskałeś moją wdzięczność... serio. Spłacę dług. Możesz być pewien. To ostatnie było wypowiedziane z pełną powagą. - No dobra... A co ja mam robić do czasu, kiedy Ty będziesz sobie gadał z tym Torrino?
Na deklaracje o spłacie długu skinął tylko poważnie głową.
- Napij się, pójdź na dziewczynki bo czeka Ciebie pewnie celibat...
Staszkowi zaświeciły się oczy...
- A gdzie tu jest burdel? I czy przypadkiem nie dorobię się tam brzydkiej choroby?
- W tym mieście? Prawie na bank. Spytaj barmana. Jakbyś był w sklepie zobacz czy nie mają strun. Oddam gamble.
- Rozejrzę się. Gdzie mam czekać? O której?
- Czekaj za dwie godziny tutaj albo znajdź moją znajomą. To ta blondynka, na pewno wiesz która. Pewnie grzebie przy swoim aucie.

Na wzmiankę o blondynce Staszek podniósł wzrok, jakby nie do końca śledząc wywód swojego rozmówcy. Przyjął jednak do wiadomości wszystko co usłyszał.
- Będę! Następnie wstał i skierował swoje kroki do baru. - Barman! Staszek postawił przed sobą jeden z posiadanych naboi. - Gdzie tu można przedmuchać przewody?
Barman spojrzał na Polaka. Chwilę milczał ewidentnie myśląc po czym wyciągnął spod lady lufkę i nabił ją zielskiem.
- Na DUPY, w tym MIEŚCIE można IŚĆ?
- A... było trzeba mówić, że dziwki. No to mamy Maggie, Kunegunde i Geno... Geno... Genoveve. No i wersje de luxe Catherine ale ona jest murzynką.
- Gdzie je znajdę?

Nabój zniknął.
- Jak pojawi się więcej jego koleżków to w Twoim pokoju.
- Ile?
- Piętnaście za pierwsze trzy za Catherine czterdzieści.
- Za 40 u konkurencji mógłbym mieć dwie dziewczyny i dać upust w pełni... 25.

Barman zrobił głupią minę ale z tego co Polak się dowiedział to u niego normalne.
- Mam konkurencje?
Staszek uśmiechnął się enigmatycznie.
- A kto jej nie ma?
- Ja.
Cóż. Zawsze warto było spróbować. Mimo, iż wkręt nie wyszedł, to cena jednak uległa zmianie zdecydowanie na korzyść Piotrowskiego. Za różnicę zdecydował się jeszcze na zimny napitek. Staszek położył naboje na barze, po czym poszedł do pokoju. Miał przed sobą dwie upojne godziny i zamierzał ej w pełni wykorzystać...

***

Gdy leżał na pryczy w oczekiwaniu na zamówioną usługę wpatrywał się w sufit wspominając.
Lithuanian Prostitute by !Beauty4ever on deviantART

Nie raz zdarzało mu się korzystać z płatnych uciech. Był w wieku, kiedy mężczyzna zdecydowanie nie musiał jeszcze płacić za sex, jednak czasem tak po prostu było łatwiej… i w gruncie rzeczy taniej.
Przed samym snem i całym tym zamieszaniem zdecydowanie nie korzystał z dziwek. Zuza zaspokajała wszystkie jego potrzeby. Nawet te najbardziej wyuzdane. Na chwilę stanęła mu przed oczyma jej twarz.
prostitute oneself by ~jazstereo on deviantART
Przegnał szybko ten obraz. Był on połączony z widokiem tej samej twarzyczki otrzymującej bezpośredni postrzał. Postrzał, którego on był autorem. Te same oczy, wytrzeszczone przez strach, potem ból. Oczy zachodzące mgłą śmierci, do ostatniej chwili wyrażające zdumienie i niezrozumienie.
Potrząsnął głową. Po co mu to było?
Tak miało być. Po prostu!

Pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy.
- Proszę. Stwierdził cicho.
Drzwi powoli uchyliły się, a za nimi zobaczył kobietę. Nie była ona zdecydowanie w jego typie, ale mrowienie w okolicach lędźwi, dawało mu wyraźnie do zrozumienia, że w takim stanie jego organizm nie przepuścił by żadnej.
- Wejdź. Kobieta miała na sobie coś na kształt sylikonowego kostiumu, w dłoniach miała pejcz. Polak skrzywił się.
- Nie lubię takich zabaw.
- A co lubisz?
Jej głos pasował do jej fizys. Był niski, jakby paliła od urodzenia i delikatnie zachrypnięty.
- Jestem tradycjonalistom. Staszek usiadł na łóżku, delikatnie klepiąc posłanie, wskazując miejsce w którym chciał kobietę. Ta usiadła.
Pachniała brzoskwiniami i kwiatem konwalii. Miała dobrze utrzymane ciało, białe zęby i sprawiała wrażenie, że nie została jeszcze zniszczona przez swój zawód.
- Od dawna pracujesz?
- Od pół roku.
Widząc skrzywienie na twarzy polaka dodała szybko. - Ale umiem wszystko. Zobaczysz!
- To się jeszcze okaże.
Święty oparł się na łokciach o łóżko. - Nie wydaje Ci się, że zrobiło się tu gorąco?
Pojęła w lot. To dobrze. Staszek nie przepadał za odzieraniem miłości z jej tajemnic. Stwierdzenia pasujące do posiadaczy odzienia z trzema magicznymi paskami, były zdecydowanie nie w jego stylu. Nawet wobec prostytutki.
Dziwka nie traciła czasu. Sprawnym ruchem rozpięła swój kostium ukazując nagie ciało, a on poczuł podniecenie. To jeszcze nie był ten stan w którym wziął by ją w jednej chwili. Zdecydowanie potrzebne było mu coś więcej. Jednak widok nagiej kobiety u jego boku poprawił mu nastrój. W sposób znaczny.
Objął ą delikatnie, pozwalając sobie na przejechanie opuszkami palców po jej sutkach. Te początkowo nie reagowały, jednak po krótkiej chwili stwardniały.
https://www.youtube.com/watch?v=zwT6DZCQi9k

Uśmiechnął się.
- Może zaczniemy po francusku? Spojrzała na niego niepewnie, a on uspokoił ją spojrzeniem. Jej dłonie szybkimi ruchami zaczęły mocować się z paskiem jego spodni.
- Spokojnie… pomału… Aż tak nam się nie spieszy… Zezłościło go to. Jeżeli zamówiona dziwka była ofertą de Lux, mógł oczekiwać czegoś więcej.
Zdenerwowanie częściowo minęło, gdy wzięła go w usta, gdy jej ciepło rozlało się wraz ze śliną. Gdy powolnymi ruchami prawej dłoni potęgowała jego doznania.
Staszek głośno wciągnął powietrze i delektował się delikatnym łaskotaniem jej włosów, gdy te prześlizgiwały się po jego podbrzuszu.
- Dobrze mała. Rób tak dalej. Samemu rozpiął koszulę i pozwolił, aby kobieta zdjęła mu spodnie i bieliznę. Przymknął do połowy powieki i nakrył prawym nadgarstkiem swoją twarz. Uśmiechnął się. Robiła to naprawdę dobrze.
Niestety wśród dziwek panowało przekonanie, że swoją pracę należy wykonywać szybko. Czas to pieniądz, a efekt końcowy był zawsze ten sam. Zatem miłość francuska ograniczała się do pracy nie tyle całymi ustami, co zaledwie zębami. Staszek pamiętał, że raz prawie krzyknął z bólu. Kurwa mylnie myśląc uważała, że robi dobrze… a jej zdziwienie nie miało granic, gdy jej klient odszedł po chwili podciągając spodnie… i zabierając obiecaną premię.
Murzynka jednak należała do tych, niejako zaangażowanych. Dobrze.
Staszek skupił się na jej piersiach, bawiąc się sutkiem. Miał się czym bawić. Podobnie jak jeden z pisarzy w Polsce uważał, że nie było nic lepszego niż duży biust. Ponoć dziewięciu mężczyzn na dziesięciu preferowało kobiety hojnie obdarzone przez naturę. Dziesiąty wolał tych dziewięciu… ale była to przecież kwestia gustu. A o gustach się nie rozmawia.
- Wystarczy Mała. Stwierdził Polak cicho, delikatnie odciągając kobietę od swojego przyrodzenia. - Zdecydowanie lubię, gdy kobieta jest górą. Wskakuj…
- Nie dziś… bolą mnie jajniki. Może od tyłu?
Kolejny tani chwyt, jakiego panienki imały się od zarania dziejów. Miast porządnie zapracować na swoją zapłatę, szły po najmniejszej linii oporu licząc na to, że wypowiadając słowo „jajnik”, przestraszą kochanka. Staszek w tej materii nie należał do strachliwych.
- Płacę, więc wymagam. Wskakuj i spisz się dobrze… a może dostaniesz coś ekstra. W przeciwnym razie powiem Twojemu Alfonsowi, że nie byłaś dość dobra.
Nie wiedział, czy zrobił odpowiednie wrażenie, czy nie jednak stara dobra zasada kija i marchewki zadziałała. Byli tacy, którzy uważali że wystarczy rozmówcy dać możliwość wyboru pokazując kij i dwa kije. Staszek jednak był przeciwnikiem niepotrzebnego okrucieństwa.
Gdy na nim usiadła i zaczęła rytmicznie poruszać biodrami odpowiedział na jej wezwania. Po paru chwilach usłyszał westchnięcie. To mogło być udawane, orgazm mógł być udawany… jednak przyspieszony rytm serca i rozszerzone źrenice nie były tym, co można było udawać. Murzynce serce galopowało niczym mustang, a źrenice były rozszerzone do rozmiarów pięciozłotówek. Staszek uśmiechnął się.
Potrafił jednak jeszcze wywołać podniecenie nawet u małomiasteczkowej kurwy.
Ich ruchy stały się bardziej rytmiczne, głębsze i mocniejsze. Po zaledwie kilku chwilach kobieta zaczęła pojękiwać. Najpierw cicho potem głośniej. Staszek czekał. Znając zasady ars amandi, wykonywał swą, jakże przyjemną pracę. Gdy dostrzegł, ze jego kochance już niewiele brakuje, rozluźnił się pozwalając aby zalała go fala pożądania.
Doszli razem, w cichym, niemal niemym krzyku, stanowiąc przez kilka chwil jeden organizm.
Potem leżeli jeszcze splecieni, nie pozwalając aby świętokradczy czas zmazał im z ciał ulotne chwile rozkoszy.
- To jak będzie z tą premią? Zapytała łobuzersko, siedząc cały czas na nim.
- Zrobisz dla mnie jeszcze jedno…
Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu.
- Chyba potrzebujesz chwili przerwy. Staszek roześmiał się.
- Nie wierzysz w moje możliwości? Zapytał unosząc prawą brew. - Pójdziesz dla mnie po struny.
- Struny?
- Tak struny. Potrzebuje strun. Załatwisz je dla mnie?
- To będzie kosztowało…
- Premie dostaniesz jak wrócisz. Na sam zakup dostaniesz naboje. Nie nawiej… będzie ci się opłacało.
- Dlaczego nie pójdziesz sam?
- Powiedzmy, że sprzedawcy za mną nie przepadają. Wolę taki drobiazg załatwić, przez Ciebie. Zrobisz to dla mnie?
- Skoro płacisz…
- I za to właśnie cenię dziwki…
Polak ponownie zaśmiał się.
Pozwolił, aby murzynka ubrała się, oddał jej kilka naboi po czym poczekał aż wyjdzie i poszedł się umyć.

***


Gdy wróciła, zrobili to jeszcze raz… w charakterze obiecanej premii…


***


Gdy po miłosnych zapasach wyszedł na dwór, na jego twarzy wymalowany był uśmiech. Udał się we wskazane przez Marka miejsce, tylko po to aby znaleźć w nim QRS wraz z innymi, nieznanymi mu ludźmi. Kiwnął zabijakom, po czym poprosił o wskazanie pojazdu, którym miał jechać. Do bagażnika auta wpakował torbę turystyczną z zapakowanym do środka garniturem, sam natomiast w zdobycznym i odrobinę za dużym ubraniu złożonym z zielonych bojówek i czarnego swetra wsiadł za kierownicę. Kabura z zakupionym przez Cuttlera glockiem znajdowała się pod jego lewym ramieniem. Nie blokowała mu ruchów. Był do niej przyzwyczajony. Co innego z klamką, którą wyniósł z bunkra. Ta w kaburze przyczepionej do lewego uda, była dla niego czymś zdecydowanie nowym… podobnie jak zapakowany wraz z ubraniem kałasznikow.
Staszek odpalił próbnie samochód wsłuchując się w pracę silnika. Bez wyraźnego powodu. Nie był mechanikiem, nie wiedział czy wszystko pracuje jak powinno. Z tego, co jednak mówił mu jego mechanik, należało się wsłuchać w pracę silnika. Potem jeśli coś by się psuło miało się punkt odniesienia. Kilka razy dodał gazu wprowadzając wskazówkę obrotomierza na czerwone pole. Potem ustawił fotel i wygodnie rozparł się za kierownicą. Był gotów do jazdy. Nie interesowało go gdzie, z kim i po co… ważnym było, że mu za to płacili… teraz to było najważniejsze. A on stał się najemnikiem.
 
hollyorc jest offline  
Stary 01-09-2013, 15:00   #39
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Późnym wieczorem James nadal się nie załamywał i szukał roboty. Wiedział, że ma się nie nadwyrężać, ale jedyne co znalazł poza tym co już miał to walki za psie pieniądze. Kolesie lali się po pyskach aż do utraty przytomności, a cała masa chlejących piwo i żrących mięso mieszczuchów przyglądała się temu z wielkim zaangażowaniem.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytał elegancko ubrany jegomość zapowiadający walki.


Cutler nie odpowiedział nic, a jedynie spojrzał na gościa wzrokiem pod którego ofensywą mężczyzna cofnął się krok w tył. Dwóch ochroniarzy przy przejściu na arenę drgnęło nerwowo. Żaden z nich nie był większy od Maczetorękiego, a nie znając jego umiejętności mogli tylko strzelać, że daliby sobie radę. Może.

- Będziesz zatem brał udział w pierwszej walce. - powiedział odzyskując pewność w głosie elegant. - Skąd jesteś i jaki masz przydomek sceniczny? - zapytał siląc się na delikatny uśmiech.

- Silnoręki. - powiedział krótko i z bardzo wyraźnym hegemońskim akcentem James przypominając sobie, że właśnie tak nazywał go Heinrich.

- Za pięć minut zaczynamy. Przygotuj się dobrze. - powiedział po czym wyszedł przez szerokie wrota.


Arena znajdowała się wewnątrz wielkiej stajni. W jej górnej części znajdowały się ławy dla widowni, a w wykopanym dole stał ring, na którym ścierali się tutejsi gladiatorzy. James Cutler beznamiętnym wzrokiem omiótł tłum. Przeważali w nim grubi, śmierdzący potem goście chlejący litry browaru i żrący nabitego na patyk pieczonego szczura. Widać było, że o walce wiedzą tyle ile zobaczą nigdzie indziej jak na tej arenie. Specjaliści - jak powiedziałby pięcioletni dzieciak z przedwojennego świata wpatrzony w ciekłokrystaliczny ekran telewizora...

- Witam serdecznie mieszkańców Enklawy! - zaczął z uśmiechem ubrany w garnitur typek. - Dzisiaj mamy dla Was coś specjalnego. Coś co sprawi, że krew żywiej będzie Wam krążyć w żyłach. W pierwszej walce weźmie udział przyjezdny, prawdziwy potwór i morderca ważący solidnie ponad stówę! - Cutler spiął mięśnie co przy jego muskulaturze wyglądało potwornie. - Walczył już wszędzie. Na ringach Nowego Jorku i w pozbawionej zasad Hegemonii. Przelewał swoją krew ku uciesze ludzi w Mieście Neonów i pokonywał swoich przeciwników w błotnistym Miami! Oto... Silnoręki z Hegemonii!

Cutler poniósł łapy w górę zaciskając swoje wielkie niczym bochny chleba dłonie. Jego ciało było poznaczone licznymi bliznami, a na klacie, rękach i plecach widniały tatuaże. Były co prawda tylko dwa, ale jeden potwornie wielki - robiący spore wrażenie.


Oświetlony blaskiem pochodni James słyszał ryki, wycie, tupanie i gwizdy gawiedzi. Nie liczył na wiwaty. Przyszedł tutaj po pieniądze i z pieniędzmi zamierzał stąd wyjść. Nie miał wyboru. Brakło mu na jedzenie, leczenie i całą resztę. Nie mógł ciągle prosić kumpli o pomoc, bo mimo iż był teraz kontuzjowany to nadal był Jamesem Cutlerem. Wielkim skurwysynem, któremu nie przystoi za bardzo wysługiwać się innymi.

- W pierwszej walce zmierzy się z Ruizem! - zaczął na nowo elegant. - Sierżantem strzegącej naszego bezpieczeństwa armii. Weteranem wielu walk i tutaj i w barze! Nie trzeba chyba dłużej zapowiadać. Graj muzyko!


Słysząc, że gość jest weteranem walk barowych James uśmiechnął się dziwnie. Zajebiście. Typ wyglądał na silnego chociaż na pewno nie tak jak sam Silnoręki. Był spory - porównywalny z szefem QRS - i nosił się na wojskowo. Na plecach miał tatuaż, a na twarzy wymalowaną pewność siebie. Pozycja jaką przyjął przypominała Cutlerowi wojowników wojskowych. Kiedyś spotkał przedwojennego żołnierza trenującego Sambo i Combat. Ten miał podobną pozycję.

Pierwsze ciosy żołnierza nie zrobiły na Jamesie wielkiego wrażenia. Uniki przychodziły mu łatwo, ale nie chciał póki co się nadwyrężać. Walk będzie więcej, a on był po poważnej kontuzji. Nie mógł sobie pozwolić na jakieś wywijasy. Pierwszy cios jaki doszedł rozerwał łuk brwiowy przeciwnika, który broczył z niego jak zarzynana świnia. James wykorzystał nadlatującą kontrę i błyskawicznie założyć dźwignię. Pamiętał to czego niedawno nauczył go Heinrich. Gdy dźwignia była gotowa mógł albo dać gościowi z niej wyjść albo połamać mu rękę zaciskając chwyt coraz bardziej. Innej opcji nie było...

- Poddaj się. - powiedział chłodno Cutler będąc niemal pewnym, że ma przeciwnika w garści.

Żołnierz nadal się szarpał. James lubił gości z charakterem, ale wiedział też, że jak połamie mu kulasy nikt nie obroni tych niechlujów przed atakami gangusów i im podobnych. W końcu to był sierżant armii.

- Połamana ręka długo się goi. Poddaj się. - powiedział ostatecznie Silnoręki naciskając na kończynę przeciwnika mocniej.

- Poddaje się. - rzekł w końcu przeciwnik wolną ręką uderzając w ziemię.

James puścił gościa jednak cały czas był gotowy do walki. Nie znał go i nie mógł tracić na czujności. Ruiz wstał przewrotem, odskoczył i zaczął masować obolałe ramię. Do połamania go brakowało naprawdę niewiele. Skinięcie wdzięczności w stronę Jamesa mu wystarczyło. Cutler wstał widząc jak żołnierz daje jeszcze jeden krok w tył. Pierwsza walka była zatem za nim...

Fala śmieci, która obsypała Jamesa nie zrobiła na nim wrażenia. On przyszedł tutaj po pieniądze, a nie zabijać ludzi. Nie miał jeszcze pojęcia, że za dobre widowisko dostaje się więcej. Wtedy nie zakładałby dźwigni a lał gościa aż ten przypominałby krwawy ochłap. Cóż... Arena bywa brutalną i każdy z wojowników dokładnie o tym wiedział.

- Frajerzy jebani! - krzyknął James. - Jak tacy cwani chodźcie tu do mnie i walczcie. - wysyczał przez zęby.

Na odpowiedź tłumu nie musiał czekać długo. Mnogość okrzyków zaskoczyłaby niejednego cwaniaka.

- Chuj jebany!

- Przyszliśmy tu oglądać walkę!

- Dawać mi go tu!

- Chyba Ciebie go tam!

- Chcemy walki!


Śmieci leciały aż do chwili, gdy do dołu zszedł prowadzący walkę. Jego głos bez problemu przebił się przez wrzawę.

- Ludzie Enklawy! To tylko pierwsza walka! Uspokójcie się! Teraz czeka Was prawdziwy festiwal krwi! Sam Napierdalacz zmierzy się z Pustą Głową! Przypominamy o zakładach i piwie sprzedawanym przy wyjściu!

Dwóch ochroniarzy pokazało Ruizowi i Cutlerowi miejsce, gdzie mają się udać. Rozgrzewał tam się mężczyzna. Był sporej postury, młody, a jego ruchy pełne były gracji. Nie takiej jaka cechowała przedwojennych mistrzów baletu, a takiej jaką uzyskiwało się podczas wieloletniego treningu. James obserwował dół. Widział jak schodzi do niego dwóch gości. Jeden wielki i napakowany niczym sam Cutler. Był łysy i miał sporo blizn, a jego twarz wyglądała jakby umysłu od dawna nie zaprzątnęła żadna głębsza myśl. Najemnik bez problemu domyślił się, że to Pusta Głowa. Drugi z mężczyzn był nieco mniejszy, też łysy, bardzo żylasty. Jego krok był o wiele swobodniejszy i gdyby James miał obstawiać to właśnie na niego postawiłby swoje pieniądze. Wolał jednak liczyć na swoje własne umiejętności niż kogokolwiek innego...

Młoda dziewczyna bardziej rozebrana niż ubrana przyniosła grupie wojowników piwo, ale James pokiwał zaledwie głową. Żołnierz z uśmiechem przyjął trunek. Cutler na chwilę oderwał wzrok od dołu z ringiem aby podziwiać krągłości dziewczyny zalotnie kręcącej biodrami.

- Niezły jesteś, ale potrzebuje kasy, Ruiz. - powiedział do strażnika James.

- Rozumiem. - powiedział kiwnąwszy głową żołnierz. - Dzięki, że mnie nie połamałeś, ale im to się nie spodoba. - wskazał na ludzi oglądających walki.

- To była zagrywka taktyczna. - powiedział Cutler. - Jak klepałbym się z Tobą w stójce mógłbym ucierpieć i stracić dużo sił. Zagrałem mało widowiskowo, ale wolałem oszczędzić siły na następną walkę... Wybacz, że tak mówię, ale serio nie mam nawet na jedzenie. Jak przegram będę w czarnej dupie. - dodał szczerze hegemończyk z krzywym grymasem.

- Łapie, ale im chodzi o widowisko. Więc radzę nie oszczędzać następnego to może więcej ci skapnie. - słowa żołnierza przykuły uwagę Cutlera, który był zdecydowany w następnej walce dać lepsze widowisko.

W tej chwili Pusta Głowa jednym potężnym sierpem posłał przeciwnika na glebę. Rozległ się trzask łamanych kości. Napierdalacz leżał na arenie bez ruchu. James widział, że mniejszy gość miał lepszą technikę i był szybszy, ale jak widać tym razem większy miał szczęście i jego olbrzymia siła dała mu zwycięstwo. Cutler się uśmiechnął wiedząc, że z tym przeciwnikiem pójdzie mu łatwiej.

- Pusta Głowa! Pusta Głowa! Baniak! Głowa! - skandował tłum.

Gdy było jasne, że Napierdalacz nie wstanie ochroniarze wynieśli go z ringu. Młodzieniec w garniturze wszedł ponownie na arenę nie przejmując się krwistym widowiskiem. Widać miał już wyrobione nerwy...

- A teraz czas na krótką przerwę, a później czeka Was prawdziwa walka tytanów. - powiedział elegant. - Silnoręki kontra Pusta Głowa!

- Tego nie będę oszczędzał. - powiedział do żołnierza James. - Jak chcesz zarobić postaw na mnie ile masz. Mówię poważnie...


Pusta Głowa i Cutler. Nic poza nimi się nie liczyło. James się wyciszył. Skupił wyłącznie na przeciwniku. Każdy kto uważał, że Maczetoręki to pustogłowy olbrzym robiący rozwałkę tylko dzięki brutalnej sile swoich mięśni za chwilę bardzo miał się rozczarować. Bo on uważał się za kogoś więcej. Najebać kilku frajerów w barze może każdy, ale zabijać w walce legendy z jakimi nie raz się mierzył mogli jedynie nieliczni. Silni psychicznie, sprawni kondycyjnie, wytrzymali i dobrzy technicznie wojownicy mordujący sprawnie i spokojnie jakby kręcili watę cukrową w przedwojennym wesołym miasteczku.

- Zgniotę Ciebie spedalony meksie! - powiedział przeciwnik w chwili, gdy James podniósł na niego wzrok.

Jego oczy mówiły "Tutaj umrzesz", jego umysł myślał jak rozszarpuje swojego wroga. Nie jak dzikus spuszczony ze smyczy, a jak wyrafinowany zabójca niczym szachista wrabiający swojego przeciwnika w coraz większe zawiłości swoich technik. Jak on. James Cutler, którego pamiętali od utworzenia III Zwiadowczego. Jak jeden z pierwszych jego członków będących filarem szturmu. Gość, który otrzymał najsilniejsze wszczepy na jakie było stać potęgę jaką jest Posterunek.

Pusta Głowa zmącił swój wzrok aby po chwili okazać strach. James czuł, że przeciwnik panikuje. Widział walkę z Napierdalaczem. Widział jak walczy Pusta Głowa i podejrzewał, że wielki mięśniak nie może go już niczym zaskoczyć. Czuł, że wygrał z nim w chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy cios Cutlera zachwiał Pustą Głową. Uderzenie z łokcia w szczękę nie jednego posłałoby do grobu, ale tamten nadal stał. Zaczęła się wymiana, którą widownia mogła spokojnie zaliczyć do tych jednostronnych. James unikał wszystkich ciosów samemu wykonując te szybkie i widowiskowe. Czuł, że jego plecy, korpus i reszta ciała już były rozgrzane więc mógł sobie na to pozwolić. Uderzał prostymi, sierpami, łokciami, kolanami. Kopał z wyskoku, z obrotu, kopnięciami prostymi i kombinacyjnymi. Wykonywał backfisty, ale za wszelką cenę unikał dźwigni. Wiedział, że to źle działa na widownię, a on potrzebował kasy. Ich zadowolenie to jego pieniądz...

- Macie widowisko! - wykrzyczał James, gdy Pusta Głowa po potężnym łokciu padł na ziemię.

Ludzie w końcu wyrazili zainteresowanie osobą Cutlera. Do szaleństwa było im co prawda daleko, ale było coraz lepiej. Najlepsze James zostawił na koniec. W tej walce postanowił się nie oszczędzać. Pokazać widowisko i sprawić, że gość nie skończy w lepszym stanie niż Pusta Głowa, którego wynosiły aż cztery osoby.

- Obywatele Enklawy! - powiedział młodzieniec w garniturze, który pojawił się w dole z ringiem. - Przybysz z Hegemonii pokonał dwóch naszych wojowników! Tym samym będzie walczył z naszym czempionem! To ostatnia chwila na zakłady! Nie przedłużając. W finałowej walce... Silnoręki zmierzy się z samym Gankorem! Szykujcie się na prawdziwy festiwal krwi!

James odkrył, że gość się powtarza, ale to nie przeszkodziło mu w skupieniu się przed decydującą walką. Cutler byłby głupcem nie doceniając mistrza Enklawy, ale nie mógł ukryć, że walczył już ze starszymi wojownikami od sztuk walki. Nie z każdym jednak wygrywał...


Jak wcześniej podejrzewał Cutler na arenie pojawił się gość, który się rozgrzewał. Widział w nim część siebie. Nie był może szczytem percepcji, ale mimo to zawsze był gotów stanąć do walki. Widać było, że ten mężczyzna więcej trenował niż sprawdzał się z różnymi gladiatorami w barach i na ulicy. James był tego samego zdania i aż szkoda mu było, że zaraz będzie musiał spuścić gościowi okropny łomot. Płaszcz, w który ubrany był przeciwnik trafił do jakiegoś dzieciaka, a dziewczyna z dużym dekoltem wymieniła z nim kilka słów i się uśmiechnęła. Taca, którą trzymała... Były na niej kastety, które założył mistrz areny. Cutlera przeszedł po plecach dreszcz. Mieli walczyć na gołe pięści! Miało być bez broni! James wkurwił się nie na żarty. Był gotowy bić z całych sił co dla przeciwnika oznaczało tyle, że nie może dostać czystego ciosu, bo zwyczajnie zginie. Skoro tamten miał kastety to James wykorzysta wszystkie swoje umiejętności w ostateczności sięgając po broń wszczepioną w jego ciało... Nie. Nie mógł tego zrobić. Nie, gdy przeciwnik nie miał poważnej przewagi liczebnej...

- Graj muzyko...

Cutler ruszył niczym rozjuszony byk. Tamten jednak się nie bał i spokojnie, metodycznie punktował Cutlera, który wcale nie pozostawał mu dłużny. Ciosy Jamesa mimo iż potężne nie trafiały czysto. Były częściowo blokowane czy unikane, a sam przeciwnik był twardy jak stal. W starym QRS jedynie dwie, trzy osoby mogłyby się z nim równać. James do nich należał...

Przeciwnik płynnie przechodził z defensywy do ofensywy stosując różne - również nieczyste - sztuczki. Kolana, łokcie, uderzenia z wyposażonej w kastet pięści przeplatały się tutaj z odepchnięciami, podcięciami i kontrami. James zaczynał odczuwać zmęczenie, ale nie mógł dać się pokonać. Potrzebował tych pieniędzy, a ta walka była czymś więcej jak chęcią zarobku. Była walką o życie. Tamten, gdyby czysto trafił mógłby posłać Silnorękiego na wózek do końca życia. A James chciał być w pełni sprawny.

Jedna kombinacja ciosów, której uczył go Taylor i najemnik był zwycięzcą. Najpierw szybki cios w korpus, który zmusił przeciwnika do łapczywego złapania powietrza, a potem... potężny łokieć w głowę. Tak szybki, dynamiczny, brutalny, że nie mogło być innego wyniku jak śmierć. Czerń w czerni. Coś czego James chciał unikać, gdy tylko miał wybór, ale czy tutaj go miał?

Gankor po otrzymaniu serii padł na ziemię niczym szmaciana lalka. Nos został zmiażdżony, kości policzkowe zapadły się wewnątrz czaszki, a głowa wyglądała jak rozłupany częściowo orzech... Zęby weszły w głąb tej breji, a oczy niemal wypłynęły. Nawet James nigdy czegoś takiego nie widział. Był do tego zmuszony i jak zimny zabójca spojrzeniem bez wyrazu omiótł widownię, gdy strzepnął resztki posoki przeciwnika. Nożownik uniósł ręce czekając na szał widzów, ale... Słyszał jedynie przedłużającą się ciszę. Nie rozumiał jej tak samo jak i milczących ludzi. Jak nie zrobił przeciwnikowi nic nie pasowało im, jak rozbił przeciwnika jak nigdy też było źle. Ludzie naprawdę nie wiedzieli czego chcą... W dole pojawił się prowadzący walkę. Gdy spojrzał na ciało Gankora zbladł, ale jego głos nadal był silny i pewny.

- Mamy zwycięzcę! Silnorękiego z Hegemonii! Nowego mistrza! Zapraszam wszystkich po odbiór nagród z zakładów! Darmowy cydr dla wszystkich!

Jeden z ochroniarzy podszedł powoli do Jamesa, który spostrzegł strach w jego oczach. Świetnie. Teraz będzie uważany za wielkiego, niewyżytego zwierzaka, który zabił ich ukochanego mistrza areny... Areny! Tamten pokazał najemnikowi ruchem głowy żeby poszedł za nim. W części dla wojowników dwójka spotkała Ruiza, który patrzał na Jamesa z odrazą. Po wdzięczności w jego wzroku nie zostało już nic. James opuścił budynek. Spotkał tam typka z jego sprzętem i wynagrodzeniem...

- Masz tu 30 naboi i trochę ekstra. A teraz idź. Gdzieś. Daleko. Nie chcemy tu linczu. - powiedział, a James bezceremonialnie odszedł.


Dopiero nad ranem do Maczetorękiego zaczęło dochodzić co takiego zrobił. Nie dość, że zlekceważył zalecenia lekarza, którego szanował za olbrzymią pomoc jaką od niego otrzymał to jeszcze... zabił człowieka albo nawet dwóch. Nie żeby pierwszy raz mordował w imię pieniędzy, ale tym razem czuł się z tym jakoś nieswojo. Rozumiał, że mógł to załatwić inaczej, ale w sumie po co? Potrafił walczyć, znał się na tym więc czemu by tego nie wykorzystać? Jedyne co go teraz martwiło to to, że może na QRS ściągnąć dodatkowe problemy. Torrino i ludzie Enklawy nie będą pewnie zadowoleni, gdy dowiedzą się, że ich niepokonany od kilku spotkań mistrz jest całkiem sztywny, a jego głowa przypomina zgniecionego kokosa...

- Fadiej... - zaczął James. - Wiem, że robiłeś dla mnie więcej niż powinieneś nawet po tym jak bardzo się wygłupiłem z pralką Marka. - Cutler się zastanowił. - Nie jestem typem człowieka, który ogląda się za siebie i czegokolwiek żałuje. Nie lubię się nikomu z niczego tłumaczyć. Tobie jednak powiem, że bardzo niedługo usłyszysz na mieście o moim wybryku. Nie miałem kasy na leczenie, a opłata Bashara styka jeszcze na dzień, dwa. Nie miałem kasy na żarcie, na leki, a broń kupiłem tylko dlatego aby wyruszyć z moimi na jakąś akcję, o której więcej powiedział mi ktoś kogo znam bardzo krótko i słabo. Jak wiesz w Enklawie mają miejsce walki na pięści. Wbrew zakazowi odbyłem tej nocy trzy takie walki czyli przeszedłem cały turniej. Pierwszy przeciwnik, Ruiz, ma się dobrze, bo go oszczędziłem. Drugi teraz leczy się u Ciebie, a trzeci... Nie żyje. Gankor miał kastety i był niemal tak wielki jak ja. Bardzo dobry. Od dawna nie widziałem kogoś tak sprawnego i po prostu walczyłem aby go pokonać. Aby zabić. Domyślam się, że Torrino nie da teraz mi zadania, na które wyśle moich kumpli. Nie będę zły, gdy powiesz, że nie chcesz mnie już leczyć. - James chwilę milczał. - Pusta Głowa przeżyje? - zapytał z krzywym grymasem.

Lekarz patrzył na Jamesa zdziwiony. Chyba naprawdę zaskoczyły go słowa olbrzyma.

- Jak Boh da. James to tylko walka. Wszyscy wiedzieli, że mogą pomerti. To głupie było. Odpoczywać powinieneś.

- Masz rację. To było głupie. Mimo to nie żałuję, bo mam coś pocisków na żarcie i leki. Możesz za jakąś opłatą spisać mi ćwiczenia jakie powinienem dokładać do tych które już robię przy rehabilitacji? - zapytał James. - Fajnie jak byś napisał ile się da o moim przypadku. To może wiele ułatwić mojemu nowemu lekarzowi. Nie wiem czy będzie aż takim fachowcem jak ty. - rzucił całkiem poważnie najemnik.

- Zwiczaino.

To chyba było potwierdzenie, bo lekarz skinął głową.

- Nie musisz płacić. Jak chcesz za gorstet to zapłacić.

- Z chęcią. Nie wiem gdzie takowy znajdę, a skoro mogę od Ciebie odkupić ten byłoby super. Ile? - zapytał najemnik.

- Co łaska.

James wyciągnął woreczek z pociskami i wyciągnął kilka kul 9mm. Na oko 8 pocisków.

- Może być? - zapytał najemnik podając lekarzowi amunicję.

- Nie daj się zabić. - powiedział Ukrainiec i skinął głową.

Cutler uśmiechnął się. Szkoda, że nie często trafia na tak fajnych medyków.

- Wielu już próbowało, ale póki co mam szczęście. - powiedział nieco skromnie. - Muszę pożegnać się z naszymi i przygotować do odejścia. Pozwolisz, że ostatnią noc u Ciebie się zatrzymam? Jutro załatwię sobie wszystko. Nocą nie wyruszę...

- Da. Wyciągnę flaszkę z szafki i wezmę Młodego. Pożegnamy się po słowiańsku.

James skinął głową chociaż nie zamierzał dużo pić. Nie chciał wyruszać na kacu. Młody, który właśnie wrócił z wycieczki po enklawie jęknął na widok wyciąganej przez lekarza butelki.

- No to koniec… - powiedział.

- Młody wiesz, że już ze mną troszkę lepiej? - zapytał z lekkim uśmiechem Cutler. - Dzisiaj wygrałem turniej walki na pięści… Chociaż nie wiem czy jest się czym chwalić.

- A tak, słyszałem. - odpowiedział rusznikarz wzruszając delikatnie ramionami. - Cóż, nie było to zbyt rozsądne z ich strony wystawiać na Ciebie zwykłych ludzi. Jakiegoś mutka albo maszynkę to jeszcze bym zrozumiał, ale jakichś tam osiłków? Kpina.

Fadiej w międzyczasie wrócił niosąc butelkę czystej niczym kryształ wódki i trzy kieliszki - i nie było tu mowy o prostych musztardówkach, tylko prawdziwe przedwojenne kielony ze znakiem ,,Sobieskiego”. Płyn do nich rozlany też nie cuchnął podłym bimbrem jak to się zwykle trafiało. Czuć było od niego delikatną owocową nutę.

- Nu, nie ma co gadać. Dawajtie, wypijem. - rzekł lekarz.

- Na co dzień nie piję, ale tym razem zrobię wyjątek… - rzucił najemnik. - Dzięki Młody, ale aż tak dobry nie jestem. Myślę, że do mutków czy maszyn nadal mi daleko. Słyszałem, że wam nieźle poszło… - dodał.

- Daleko chyba tylko dlatego, że żadnych w okolicy nie ma. Jakby były to już pewnie byś się z jakąś napierdalał. - skwitował żartobliwie Młody. - Trudno powiedzieć czy nam dobrze poszło, w samej obronie nie brałem udziału. Ot, drobne wsparcie technologiczne żeby nikt z naszych nie musiał dupy narażać.

- Batko dobrze cię wyuczył, a? On też zawsze mówił, że to jego robota by wasi jak najmniej obrywali. - dodał Fadiej polewając następną kolejkę po czym otworzył stojącą w kącie pomieszczenia szafę i wydobył z niej gitarę.

- O mój… - powiedział James na widok gitary, ale urwał. - Słyszałem wiele o Twoim przybranym ojcu Młody, ale nie wiedziałem, że aż tak mocno zaszczepił w Tobie chęć pomocy bliźnim… - dodał śmiejąc się. - Ponoć tamci nieco się rozerwali. Dosłownie.

- Hej, lepiej zapobiegać niż leczyć, nie? A nie mam ochoty by ktoś z QRS dał się poharatać za parę pestek… I mówię tu też o tobie, dobra? Co do tamtych to wiedzieli, że pchają się z łapami po coś, co do nich nie należy więc dostali co ich.

- Młody tylko pamiętaj, że to tyczy się też Ciebie. Ostatnio zapomniałeś włączyć sobie Nieśmiertelność i nie za dobrze to się skończyło. - James się zastanowił. - Tylko… Ciebie jako jedynego Albert chciał oszczędzić. Nie zastanawiałeś się ani chwili aby z nim tam zostać?

- Chciałem to z nim załatwić pokojowo więc dostałem za swoje. Lekcje odrobiłem grzecznie dając przykład jakie negocjacje są skuteczniejsze w praktyce, gdy przyszło chronić magazyn. Co do zostania z nim… Otoczony przez high-tech, żyjący w komforcie i bezpieczeństwie… Po jakimś czasie ocipiałbym z nudów. Nie na darmo parę ładnych latek było się w QRS, nie?

- Parę latek? - zaśmiał się Cutler. - Słyszałeś to, Fadiej. - dodał patrząc na lekarza. - Ten Młody cap siedzi tam tyle lat, że ja do dzisiaj nie znam tylu ludzi ilu za jego członkostwa się przez QRS przewinęło…

- Odkąd go jego batko wziął za swojego tam siedział. A Brian był z nimi chyba od początku. - odparł uczony.

- Wiesz stary, nieważne jak zakazane są z was mordy to i tak QRS to moja rodzina. - rzucił Młody.

- Wypijem i za to. - Fadiej polał kolejną kolejkę po czym zaczął grać na gitarze i śpiewać w swoim ojczystym języku. - Naływajmo bratia…

- Naływajmo… - powtórzył z akcentem Cutler.

- Naływajmo. - powtórzył Młody nieco zgrabniej niż James, nie pierwszy raz mając do czynienia z lekarzem.

Widać jednak było, że trunek działa na niego szybciej niż na pozostałych, bo uronił nieco wódki napełniając kieliszki co wywołało nieco krzywe spojrzenie ukraińca. Fadiej szybko jednak rozpogodził się i kontynuował śpiew...


Cutler skończył pić w całkiem dobrym stanie. Nie był co prawda gotów na trening, ale już za kilka godzin powinien być w stanie kontynuować rehabilitację. Poważnie. Idąc miastem i szukając członków QRS natrafił na Bashara. Indianin gdzieś szedł, ale Cutler zatrzymał go w okolicy baru. Pogadali sobie jak starzy, dobrzy przyjaciele, a potem James poprosił nożownika aby poszedł do sklepu kupić mu jakąś dobrą kosę. Nie liczył na byle co, bo wiedział, że Bashar zna jego gust i zna się na nożach. Z klingami miał do czynienia chyba nawet dłużej niż sam Maczetoręki...

11 pocisków karabinowych trafiło w łapy tropiciela, a ten po pewnym czasie wrócił z nożem, który... wywołał osłupienie Cutlera. KaBar D2 Estreme Fighting był zajebisty. To wytrzymałe ostrze, ta ząbkowana głownia, ta antypoślizgowa rękojeść i stalowy jelec były tym o czym James marzył...


Poza nożem Bashar dostał do kompletu polimerową pochewkę i osełkę. Pasy maksymalnie wyciągnięte oplatały nogę Jamesa w udzie idealnie się trzymając. Ta kosa pasowała do Rugera, który przypominał rzeźnikowi stare czasy. Najemnik aż nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł wypróbować nowy sprzęt.
 
Lechu jest offline  
Stary 01-09-2013, 15:09   #40
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry. - rzucił z lekkim uśmiechem James. - Co tam u Ciebie, Lynx? - zapytał Cutler chcąc wybadać czy mężczyzna wspomni o ostatnich lokalnych nowinkach.

Lynx właśnie kończył pakowanie swoich gratów na kwaterze. Logan poszedł na rozmowę u Torino, a Nataniel przypuszczał, że obojętnie jak się ona potoczy, przyjdzie im wyjechać z miasta. Trochę pohandlował ostatnio więc chciał przepakować amunicję i rzeczy, tak by podczas podróży mieć wszystko pod ręką. Poniósł głowę, spoglądając z uśmiechem na Cutlera, mięśniak zadał pytanie z miną niewiniątka, ale stary komandos słyszał już parę pokątnych rozmów.

- U mnie po staremu, chyba się zwijamy? - Zrobił krótką pauzę i wypalił: - Rozumiem, że rozbijanie pustych łbów jest wpisane w twój program rehabilitacji? - zaśmiał się. - Swoją drogą jaki kretyn wszedł z Tobą na ring? Ja bym nie ryzykował, posłałbym Ci kulkę z daleka, jakby przyszło co do czego. - Oznajmił z rozbrajającą szczerością.

- Pustą Głowę i resztę musiałem rozbić, bo nie miałem kasy. - przyznał Cutler. - W innym wypadku nie biłbym słabszych… Dziękuję, że uważasz mnie za tak groźnego. Wolę aby ludzie myśleli, że jestem nadmuchany, wolny i słaby technicznie. Lubię takich zaskakiwać. Dużo tego, Lynx. - powiedział James patrząc na spakowany sprzęt. - Kiedyś miałem więcej, ale podczas naszej ostatniej akcji straciłem karabin, rewolwer, maczetę i cały pancerz. Poza tym zostawiłem większość zawartości plecaka. Nigdy nie przywiązywałem wielkiej wartości do sprzętu, bo mój największy skarb kryje się wewnątrz mego ciała… - Cutler urwał na chwilę. - Mówię o umiejętnościach rzecz jasna. - zaśmiał się. - Co wiesz o tej całej misji?
- Ochrona konwoju, tyle, albo aż tyle. Nie bardzo podoba mi się tylko kierunek - Północ… za blisko NY i ogólnie wiesz… - nie dokończył. - Ale na robotę się nie wybrzydza, może coś się uda jeszcze po drodze zarobić…?

- W NY i okolicach nie jestem zbyt mile widziany. - powiedział cicho do Wooda wojownik. - Jest tam za mną list gończy. Od kiedy spuściłem wpierdol kilku psiakom na dopaleniu oni naprawdę nie przebierają w środkach. Bardzo was narażam… Ile ten cały Torrino płaci? - zapytał Cutler.

- Godziwą wypłatę, coś po pięćdziesiąt pocisków na głowę, niemniej jednak, cały czas nie mogę się pozbyć wrażenia, że cała ta sprawa śmierdzi. W tej skrzyni musowo musi być coś zajebiście wartościowego, bo Torrino wydaje na jej ochronę i transport małą fortunkę. W każdym razie, miejmy się na baczności. Co do listów gończych… - urwał na chwilę - … mnie na Północy też niezbyt chętnie powitają. Zresztą co ma być to będzie. - szarpnął ręką zasuwę komory. Znajomy dźwięk pocisku wprowadzanego do komory sprawił, że się uśmiechnął.


- 50 pocisków? - zapytał Cutler. - Nieźle, Lynx, nieźle. - dodał kiwając z aprobatą głową. - Jak bym tyle dostał może bym i wyszedł z finansowego dołka. Znasz mnie. Ja nie przejmuję się co, kiedy i gdzie wieziemy. Szef bierze misję, a ja robię wszystko co w mojej mocy aby ją porządnie wykonać. Jak zawsze. Myślenie pozostawię Tobie i szefowi. No może Młody wam coś w tym aspekcie poradzi. Torrino spodziewa się jakichś zagrożeń na trasie? Poza QRS ktoś jeszcze się wybiera? - zadał najważniejsze pytania James czekając na odpowiedź.

- No jedzie ten gość Rączka, co był z nami przy ochronie tego budynku handlarza. I nasi dwaj znajomi z bunkra. Ci dwaj mnie trochę martwią, ale w razie czego wiesz, mamy amunicję i saperkę na wykopanie grobu… - powiedział to takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. - Poza tym dwóch kurierów, w tym ta niezła blondynka co ją widzieliśmy wcześniej w barze. Co do myślenia to nie mam jakichś konkretnych przesłanek, tylko gdzieś tam z tyłu głowy czuję swędzenie wiesz… jakby ktoś szykował się przystawić Ci lufę do głowy. Nie wiem, może to paranoja, ale to wszystko zbyt pięknie się zapowiada… Ale chuj… - strzyknął. - ...trochę odmiany i przewietrzenia się przyda.

- Ja wiem, że bardziej bym się martwił o nieznanych mi gości niż o tych z bunkra. Heinrich jest w porządku, a do Staszka też nic nie mam. Polak jest nawet na luzie patrząc na jego rodaków, których poznałem wcześniej. - powiedział Cutler. - A dlaczego Rączka? - zapytał zaciekawiony.

- Do niego nic nie mam, ale nie pomyślałeś, skąd Ci dwaj znaleźli się w bunkrze? W zamrażalnikach? Dla mnie każdy, kto by się na takie coś zgodził jest podejrzany… ale wiesz ja mam paranoję… hehe. A jak twoje plecy, lepiej już po tym kurażu u Ruska?

- Fadiej jest z Ukrainy. - powiedział Cutler. - Mam szczęście, bo przygarnął mnie i bardzo dobrze się mną zajął. To świetny fachowiec. Mam od niego zestaw ćwiczeń jakie mam wykonywać. Wiesz na wypadek gdybyśmy tu już nie wrócili. Poza tym dobrze się odżywiać. Nie dał mi jednak nadziei, że kiedyś wrócę do pełnej sprawności… - James dodał z żalem. - Coś jednak mi mówi, że jeszcze skopię kilka pysków przed śmiercią. Z tutejszym mistrzem dałem radę chociaż miałem trochę problemów. Gankor był zawodowcem. Dobrze słyszeć, że u Ciebie gra i buczy. A ten tego… - zaczął James nieco skrępowany. - Jak sobie radzisz z tym, że wytłukli naszych braci krwi? - zapytał cicho z krzywym grymasem.

- Bez obrazy James, a jak kurwa myślisz? Nie będę płakał i rozpaczał… po prostu zabijemy skurwysynów jak dowiem się kim są… Szkoda chłopaków, ale każdego z nas to czeka i każdy z nas o tym wie… lub wiedział. - dodał po krótkiej chwili milczenia.

- Serio? - powiedział James lekko zaskoczony. - Ja też nie płakałem, ale do rozpaczy daleko mi nie było. Może zaczynam mięknąć, a może po prostu to mną cisnęło. Ja umierać nie zamierzam, a jak już to “tanio skóry nie sprzedam” jak mawiał jeden Polak w Trzecim. Co do jednego chyba wszyscy jesteśmy zgodni… Trzeba tych chujków zajebać. - dodał z perfidnym uśmiechem Cutler. - Widzimy się przed samą misją Lynx. Do zobaczyska.


W czasie rozmowy Marka i dowódcy QRS do grupy aut zbliżyli się Bashar i James. Cutler dość pobieżnie rozejrzał się po otoczeniu, samochodach i ludziach jedynie na chwilę zatrzymując wzrok na… psiaku wtulonym w pokryte jedwabistą skórą ciało uroczej blondynki. Rączka i Mark od razu mogli poznać, że Cutler mimo iż był muskularnym olbrzymem nie nosił się jak żołnierz. Był ubrany w dresy, ale miał skórzaną kaburę z bronią i polimerową pochewkę z świetnie wykonanym nożem taktycznym. Nie skupiał się najpierw na zagrożeniu, a oglądał świat od ogółu do szczegółu i każdy dobrze wiedział co dla wielkoluda było w tej całości pierwszym z nich…

- Cześć Mark. - rzucił przelotnie James unosząc rękę na widok najemnika. - Witam wszystkich którzy mnie nie znają. Nazywam się James. - dodał krótko i z lekkim uśmiechem zatrzymując się przy dowódcy swojej ekipy.

Europejczyk skinął mu głową i przez sekundę obserwował. Potem wrócił do przerwanej rozmowy. Karen uśmiechnęła się i dalej przysłuchiwała się rozmowie. Rączka ćmiący nieopodal papierosa wyciągnął do Cutlera dłoń. Uśmiechnął się lekko, psychopatycznie.


- James.

- Tak mam na imię. - powiedział Cutler i z szacunkiem uścisnął dłoń wojownika.

Tamten parsknął śmiechem.

- Ja też. Nasi rodzice musieli mieć podobne gusta.

Cutler zaśmiał się.

- Faktycznie. Wyglądasz na miłego gościa. - powiedział najemnik. - Nie boisz się o swoje płuca? - zapytał. - Wiem, że na coś trzeba umrzeć, ale… Kiedyś kumpel powiedział, że to tak jak palić w Yorku dolce.

Rączka wzruszył ramionami. Porównanie było trafne, bo już po krótkiej wypowiedzi było słychać wyraźny nowojorski akcent.

- Ano, ale tego nałogu nie można rzucić. Zawsze się do niego wraca. Kiedyś nie paliłem przez dwa lata.

- Skoro nie paliłeś przez dwa lata to jednak można to rzucić. - powiedział Cutler. - Z drugiej strony rozumiem ludzi, którzy sobie niczego nie odmawiają. Przecież wszędzie mamy gówno więc chociaż trochę rekompensaty nam się należy… Ja nie palę, bo nigdy nie zaczynałem. - dodał. - Fajki bardziej traktuję jako walutę, ale za to amunicji nie szczędzę.

Rączka nic nie odpowiedział, dalej spokojnie paląc papierosa.

- Widzę jesteś fanem izraelskiej broni. - powiedział James pokazując na TAR-21. - Osobiście wolę karabiny na amunicję 7,62mm. Ciekawa kosa… Mogę zobaczyć? - dodał olbrzym. - Mogę w zamian pokazać Ci mojego Kabara.

- Nie jestem. Przypałętał się to go używam. Ale widzę, że większość z was preferuje 7,62.

Schylił się i prawą ręką wyciągnął nóż. Podał go za ostrze Cutlerowi.

- Nóż marines. Nic dziwnego, że takiego nie widziałeś. Jeżeli nie zasłużysz sobie i masz go to jest to prosta droga do trafienia na cmentarz czy rynsztoka.

Nóż był ewidentnie robiony po wojnie, ale przez kogoś kto zna się na robocie. Rękojeść była obwinięta skórą, a ostrze jednostronne, ale z stali dobrej jakości. Na dole klingi została wytłoczona maksyma “Semper Fi”. Broń była bardzo dobrze wyważona, a właściciel wyraźnie o nią dbał, można by się nią golić.

Dopiero w tym momencie przy samochodach zjawił się nieco zdyszany Młody targając ze sobą bagaż niewiele mniejszy niż on sam. Mimo tego, że poprzedniego dnia został kompletnie upity przez lekarza dziś wydawał się w doskonałym humorze. Nie było po nim znać nawet śladów kaca.

- No hejka wszyscy. - powiedział z ulgą zrzucając plecak. - To gdzie tak właściwie jedziemy?

- Siema, Młody. - rzucił Cutler od razu wracając do oglądania noża marines. - Semper Fidelis. Motto Piechoty Morskiej czyż nie? - zapytał oglądając dokładnie broń James.

Rączka skinął Młodemu głową i wyrzucił niedopałek papierosa depcząc go ciężkim wojskowym butem.

- Tak. A kabara widziałem nie raz. Przed wojną używała go moja jednostka.

- Właśnie. Kumpel miał Kabara produkowanego dla USMC. Wersje z jelcem z pozłacanego mosiądzu i płytkim zbroczem. Widzę tutaj pewne podobieństwo. Czy to nie bawola skóra? - zapytał wojownik badając sprasowaną warstwę skóry na rękojeści broni.

- Albo czegoś co uchodziło kiedyś za bawoła. - powiedział nowojorczyk po skinięciu głową.

- Ja miałem farta, że trafiłem na ten nóż. - pokazał na swoją broń James. - Wersja z bardzo wytrzymałej stali, która bardzo długo trzyma ostrość. Rękojeść antypoślizgowa, a w komplecie miałem polimerową pochewkę i osełkę. Super interes nawet za wygórowaną sumkę. - James oddał nóż marines trzymając za ostrze. - Dobra broń. W sprawnych rękach może zrobić wiele pożytku. - dodał z uśmiechem. - Pozwolisz, James, że pogadam z naszymi Europejczykami co nie? - zapytał. - Młody… - kiwnął głową James. - Pomóc Ci z tym?

Tamten odebrał nóż, schował go do pochwy na łydce i również skinął głową odchodząc parę kroków.

- No jasne! To znaczy tak. Z większością sobie poradzę, ale ta skrzynka jest kurewsko ciężka i niewygodna. Z drugiej strony nie zostawię jej, bo może się przydać jeśli musielibyśmy reanimować jakiegoś strupa znalezionego po drodze. Wiesz, na rozruch gdyby akumulator był pusty.

- Jasne. Wrzuć koło skrzynki z żarciem. Uważaj tylko na gitarę! - kobieta podniosła psiaka tuląc go do piersi i zeskoczyła na ziemię.

- Ty słuchaj James, tylko delikatnie z tym sprzętem. Wolałbym żebyś ją tam wstawił, a nie wrzucił. Teoretycznie robiłem to tak żeby było głupotoodporne, ale jak ktoś będzie się starał ją rozpieprzyć, to rozpieprzy.

- Młody, młody, młody… - powiedział Cutler chwytając skrzynkę. - Czyżbyś znał mnie za krótko aby nie dostrzegać mojej głęboko ukrytej wrażliwości i delikatności? - zapytał z dziwnym grymasem. - A co do tej głupoty… Jak byśmy się nie znali właśnie zbierałbyś uzębienie. Na szczęście jesteśmy przyjaciółmi. - dodał i zaniósł skrzynkę we wskazane miejsce.

Wojownik uważał na gitarę prawie tak bardzo jak na skrzynkę z jedzeniem. Był delikatny jak nigdy.

- Stary, ja po prostu wiem, że jak czymś przykurwisz to porządnie. Jeszcze byś faktycznie rzucił i rozpieprzył i agregat i autko, a wtedy byłyby problemy z naszą robotą. Poza tym stary, co ty masz z tym wybijaniem zębów? Mówiłem, że wszystkie krzywe ryje z QRS to dla mnie jak rodzina, a ktoś musi robić za złośliwe, młodsze rodzeństwo, nie?

Kobieta zaśmiała się słysząc przekomarzanie się przyjaciół.

- Ej, od rozpieprzania mojej Nisy wara. Skrzynki, a nawet gitara Marka mogą pójść w drzazgi, ale Nisie nic nie może się stać. Co nie Szarik?

Podrapała psiaka za uszami, ten wystawił łeb do dalszych pieszczot.

- Ja? Przykurwie? - zapytał Cutler dość zabawnie próbując się zwężyć w barkach. - Przecież ja muchy bym nie skrzywdził… Człowieka to i owszem jak zasłuży. - dodał z uśmiechem. - A z tą skrzynką to delikatnym byłem, bo wiem jak bardzo lubisz czasem się rozerwać, Młody…

- Nie no, bez przesady, nie dałbym nikomu do łapy niczego co jest niebezpieczne. Mam zasadę, że wszystko co może być groźne noszę sam, jak coś pójdzie nie tak to sam oberwę w pierwszej kolejności. Ot, tak mnie ojciec wyuczył i tego się trzymam.

- To nie jedziesz w Nisie. Nie chce wraz z nią trafić na Orbital.

Uśmiech i lekki ton kurierki sugerował, że żartuje.

- Wszystko co może być groźne nosi sam… - powiedział z uśmiechem do kurierki James. - Szkoda, że mi o tym nie mówił za czasów, gdy biegałem ze świniakiem ważącym dobre 15 kilogramów plus amunicja kolejne kilka. On był groźny…

- Ale nie wybuchł, nie? Więc wszystko było ok. Jeśli chodzi o Orbital... - Młody zamyślił się przez chwilę. - To potrzebowałbym paru ton co najmniej i to poważniejszych środków, a nie takich zabawek. Ale w sumie też by się dało załatwić. Ta skrzynka... - wskazał na umieszczony przez Cutlera bagaż. - To jest agregat, jakby wynikła sytuacja, w której potrzebne będzie źródło prądu. Nic groźnego, zapewniam.

- Znajomy kiedyś taką miał. Jak gangerzy rozwalili nam akumulator z shota to się przydała.

James zastanawiał się nad czymś, ale raczej nie nad zastosowaniem skrzynki. Nie znał się ani na technice, ani na samochodach. Może myślał jak ostatnio bawił się w towarzystwie gangerów?

- Wracając do pytania Młodego sprzed minutki, dwóch… - powiedział najemnik. - Gdzie zamierzamy jechać? - zapytał blondynki.

- Do Hub.

- Nigdy nie słyszałem o tym miejscu. - powiedział James drapiąc się po głowie. - Co większego mamy po drodze? Daleko to?

- Trzy dni. Żadnych większych osad.

- Ok. Dzięki. - rzekł olbrzym do dziewczyny. - Skoro już o podróży mowa mogę zapytać co za jedzenie jest na drogę? - widać było, że to szczególnie wojownika ciekawiło.

- Gadaj z Markiem.

- Pozwolicie, że na jakiś czas zostawię was samych. - powiedział kiwając z uśmiechem do Młodego głową najemnik. - Muszę poczytać notatki od mojego lekarza. - dodał po czym odszedł kawałek, wydobył z plecaka jakieś notatki po czym zaczął je czytać.
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172