Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2013, 09:54   #15
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Podchodząc z wolna do nietuzinkowej wyrwy, Saber czuł na swojej skórze gorąc i suchość powietrza. Nie było to ciepło typowe dla płomiennych języków, bardziej pasowało do okresu suszy, dość znanego ludziom mieszkającym na południu. Jego oczy w końcu znalazły się w odpowiedniej odległości i mógł ponownie spojrzeć na swój rodzinny dom. Widział dojrzałą kobietę ubraną w białą sukienkę, wyprawiającą młodego, czarnowłosego chłopca w stronę drugiego, w podobnym wieku. Pod tym kątem nie mógł przyjrzeć się jej twarzy. Stojąca przy dwójce malców sąsiadka zapewniła pierwszą kobietę o bezpieczeństwie jej pociechy. Wymieniły numery telefonów, uprzejmie się pożegnały. Ta ubrana w biel odwróciła się i ruszyła w stronę przeszklonych drzwi frontowych. Czarnowłosy chłopiec nawet się nie obrócił, był zbyt podekscytowany możliwością spędzenia nocy u kolegi z klasy. Łapczywie jedli chipsy z jumbo paczki i cały czas nadawali między sobą o jakiejś kreskówce, której kolejny odcinek miał zostać wyemitowany tego wieczora.

Dobre miejsce i dobry czas. To była noc w której jego życie zmieniło się w koszmar. Nigdy nie rozmyślał za wiele o tamtych wydarzeniach, ale postanowił że skoro i tak trafił z powrotem do Glory, to może być to znak od losu - przeznaczenie szeptało niemal do niego, że nadszedł moment by wyrównać stare rachunki. Oglądał, więc dalej czekając aż odpowiedzi same się przed nim pojawią. Wyrwa zyskała nagle dziwną szklistość i zafalowała jak tafla jeziora. Scena uległa zmianie. Teraz widział domostwo od wewnątrz. Jego matka przygotowywała coś w kuchni, ponownie odwrócona plecami. Żałował, że wizja nie przenosiła sobą pełni aromatów, jedynie skromną namiastkę zapachu pieczonych jabłek. Zapracowana pani domu śpiewała cichutko piosenkę o mili oświetlonej światłem księżyca. Mag przypomniał sobie jak kiedyś zapytał rodziców o to, gdzie się poznali. Tato spojrzał pytająco na matkę, a uzyskując przyzwolenie wyjawił mu, że miało to miejsce na koncercie jakiejś kapeli rockowej, w połowie lat 60tych. No tak, Rolling Stones. Skoro mowa o ojcu, siedział przed telewizorem, skacząc leniwie po kanałach po ciężkim dniu pracy. Pewnie nie mógł się doczekać kiedy razem z matką zasiądą do kolacji. Saber zdał sobie sprawę, że odziedziczył po tacie oczy.


To tylko przeszłość. Te słowa Jack powtarzał sobie w głowie niczym mantrę. Czuł pojawiające się delikatne krople potu. Dłonie zaciskały mu się mimowolnie w nerwowym tiku. Nie spodziewał się, że wizja dotknie go do tego stopnia. Odkładał to zdarzenie przez całe lata, więc teraz najmniejsza rzecz związana z rodziną działała na niego ze zwielokrotnioną mocą. Obraz, dźwięk, zapach. Natłok bodźców bombardował go powodując nieprzyjemne uczucie w dołku, którego nie potrafił dokładnie nazwać. Jeszcze tylko trochę. Rozległ się dzwonek do drzwi. Nie przerywając nucenia, jego mama ruszyła żeby je otworzyć. Mężczyzna też oderwał wzrok od ekranu, najwidoczniej nie spodziewał się gości. W progu stała młoda dziewczyna. Nie miała więcej jak dziewiętnaście wiosen. Akompaniował jej znacznie starszy pan, grubo po pięćdziesiątce. Oboje byli odziani w biel. W stroje kojarzyły się magowi z wędrownymi kaznodziejami, głoszącymi prawdy zawarte w Dobrej Księdze. Faktycznie, dziewuszka ściskała w dłoniach Biblię, a spod jej srebrnej apaszki nieśmiało wystawał złoty krzyżyk. Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie do matki Jacka, a ta zaprosiła ich do środka.


Spodziewał się zobaczyć wiele rzeczy, ale nie nalot nawiedzonych wiaroświrów. Zdał sobie sprawę, że patrzy w wyrwę czasoprzestrzenną z rozdziawioną gębą. Z tego co pamiętał, rodzice nie byli przesądnie religijni. Ot normalni jak wszyscy. Co niedziela na mszę, no i w czasie świąt ma się rozumieć. Norma. Z cała pewnością jednak ich więzy z “bytami wyższymi” nie były na tyle silne by spraszać do domu ich przedstawicieli. Przez ocean czasu po raz kolejny przemknęła fala. Kolacja została zjedzona. Pastor i jego córka zarzekali się, że nigdy wcześniej nie jedli czegoś równie pysznego. Dziewczyna otworzyła książkę i przeczytała z niej wybrany fragment, jednocześnie zachęcając słuchających do podjęcia dyskusji. Ta badała dokładną naturę skruchy i bogobojności, analizując prawdziwy żal za grzechy oraz zwyczajny strach przed karą ze strony Wszechmogącego. Człowiek wiary twierdził, że Biblia pełna jest przykładów obydwu zachowań, ale Pan naprawdę docenia i wynagradza tylko tych, którzy czynią dobro z własnej, nieprzymuszonej woli. Pozostali słuchacze najwyraźniej podzielali ten pogląd, kiwając mądrze głowami. Kilka minut później, wszyscy pożegnali się ciepło, wędrowni kaznodzieje opuścili domostwo, błogosławiąc je przed wyjściem.

Amen - pomyślał gorzko. Wiedział, że ów słowa mające zapewnić im łaskę Pana okazały się być... tylko słowami. W pewien sposób mu ulżyło, zrozumiał że to nie duchowni byli tamtej nocy posłańcami śmierci. Świat jest pełen różnego ścierwa, ale powinna być pewna granica. Duchowni powinni nawracać. Mordować zaś ludzie pokroju Sabera. Miał wrażenie, że napięcie zaraz rozsadzi go od środka. Chciał się rzucić na wyrwę i przejść przez nią. Udało mu się jednak zachować spokój.
- Pokaż mi - rzucił rozkazującym tonem. Miał dość czekania. Czuł się wypruty emocjonalnie a wiedział, że najgorsze dopiero przed nim. Nacisnął mocniej na bezkres. Ale tym razem woda stała się brudna i zmącona. Po chwili przypominała ropę naftową albo jakieś bezdenne bagno. Nie było płomieni. Nie było krzyków. Właściwie to nie było niczego oprócz absolutnej ciemności, gęstej, że oko wykol. Żadnych dźwięków, ruchów, czegokolwiek! Saber nigdy nie spotkał się z czymś takim. Zupełnie jakby ktoś siłą wyrwał ten tragiczny moment ze strumienia czasu, pozostawiając pustkę.

- Wymaz... - skurwiel wymazał przeszłość. Wyrwał ten okres z linii czasu! Na zawsze. Nie dało się tych zdarzeń w żaden sposób odtworzyć! Chciał wyć. Nie wiedział co bardziej na niego podziałało. Własna bezsilność czy fakt, że nie zobaczy ostatnich chwil rodziców. Wziął głęboki oddech. Nie podda się tak łatwo. Nie odpuści. Przeszłość była zniszczona, ale przyszłość... to zupełnie inna sprawa.
-Gdzie i kiedy dokonam zemsty? - czuł rosnącą w sobie moc kiedy wyrwa przemierzając bezkres przestrajała się na przyszłość. Ponownie odpowiedziała mu nicość, sugerująca, że być może to co sobie zamyślił nie nastąpi nigdy i nigdzie. Potem miał miejsce przebłysk. Ukazywał postać Sabera spaloną żywcem. Następnie rozerwaną na strzępy przez jakąś nieznaną bestię. Jeszcze inny Jack dokonał żywota trzymając się za głowę i wrzeszcząc w niebogłosy, nim ta eksplodowała na fragmenty czaszki i mózgu. Ostatni skończył w zaułku, ściskając swoje noże od których odbijały się ponuro światła syren. Żadna z tych makabrycznych wizji nie ukazywała jednak zwycięskiego nożownika, stojącego nad truchłem osoby, która uśmierciła jego rodziców i spaliła dom.

Zaklął pod nosem, ale oglądał sceny własnej masakry niemal ze stoickim spokojem. Od kiedy dowiedział się, że w mieście działa nieznany mag, spodziewał się, że najmniejsza pomyłka może doprowadzić do jego zgonu. Nie było w tym nic zaskakującego. Te wydarzenia musiały być jakoś związane z jego vendettą, ale bez konkretnych wskazówek namierzenie sprawcy tą drogą mogło się okazać ponad jego siły. Sam nie da rady. Zadał więc kolejne pytanie.

- Czy znajdę sprzymierzeńców, którzy będą mogli mi pomóc z moim zadaniem?
Myślał tutaj zarówno o rodzinnych sprawach, jak i misji. Czy spotka jakieś istoty, które zaoferują mu realną pomoc w nadchodzących starciach? Czekał na to, co pokarze powołany efekt. Blask stał się jaśniejszy, nakreślając niewyraźną sylwetkę, która podawała mu dłoń i pomaga podnieść się z klęczek. Widział też siebie siedzącego w Gracy’s Graceful Diner, z jakąś inną rozmazaną aparycją. Wspólnie analizowali poplamione kawą notatki i żywo gestykulowali. Potencjał zdobycia sojuszników faktycznie istniał, ale wizja nie mogła wyjawić mu ich tożsamości ani daty spotkania. Z prostego powodu: absolutnie nic o nich nie wiedział. Czuł jednak, że może zadać jeszcze ostatnie pytanie, zanim będzie musiał skierować do wyrwy więcej mocy.
- Co zapewni mi największe szanse na przeżycie w tym mieście? - umierać bowiem nie zamierzał. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Wizja od razu ukazała mu samego siebie, pozbywającego się zestawu do zadawania bólu. Jack z wyrwy zdawał się odstawić na bok pragnienie zemsty i rządzę mordu. Kolejne migawki śledziły losy tego samego osobnika. Pokazywały go dalej uczącego w szkole, prowadzącego co raz liczniejszy klub miłośników kendo, przechadzającego się z jakąś całkiem apetyczną brunetką w dół ulicy. Ich ślub, wspólne życie, założoną rodzinę. W końcu jego spokojną śmierć ze starości, w otoczeniu kochających bliskich. Po tej scenie, dziura w czasoprzestrzeni zamknęła się bezgłośnie, jak zagojona rana.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline